Opowiadanie fantasy, które męczyłem od dłuższego czasu i wreszcie udało się je popełnić do końca. Smacznego.
_____________________________________________________________________________
Ognisko dogasało. Wędrowcy opatuleni po czubki czerwonych od mrozu nosów w skórzane śpiwory, spali już w najlepsze. Nie spał jednak przywiązany do drzewa nastoletni chłopiec, którego wieźli na targ niewolników. Siedział na kilku nie oprawionych, twardych skórach dzików poowijany szczelnie wełnianymi derkami. Wpatrywał się w niebo. łzy spływały mu obficie po policzkach, aby w okolicach podbródka zamienić się w drobinki lodu i w takiej właśnie postaci spaść na ziemię. Niebo było pełne gwiazd, a miesięczny blask oświetlał podpuchnięte oczy, w których czaiły się żal, samotność i paląca nienawiść.
Wtem chłopiec spostrzegł coś błyszczącego bardziej od gwiazd i bielszego od śniegu. To coś mknęło dzikim galopem po niebie, zatoczyło łuk nad polaną i otoczone mglistą poświatą osiadło delikatnie na skutej lodem i przysypanej śniegiem ziemi. świetlisty kształt zbliżył się do zapłakanego więźnia.
Był to ogromy jeleń, tak biały, że od dłuższego wpatrywania się bolały oczy. Jedynie jego majestatyczne poroże błyszczało złotem. Pomimo tego, że jeleń nie ruszał się, spod jego kopyt wzbijała się dziwna mgiełka, która po chwili otoczyła również chłopca. Poczuł się jak w transie. Patrzył w wielkie oczy zwierzęcia, w których płonął ogień. Ogień, który zaczął nagle trawić wnętrze chłopca. Chciał krzyknąć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Jeleń nerwowo machnął porożem, zaczął ryć zmarzniętą ziemię kopytami, uniósł się na tylnych nogach kopiąc powietrze i skoczył wprost na przywiązaną do drzewa, przerażoną postać.
- Aaaarrggghhhhh!!! - Z ust chłopaka wreszcie wyrwał się krzyk przerażenia, który pobudził wędrownych handlarzy.
- Co do cholery?! - Wykrzyknął leżący najbliżej więźnia mężczyzna, zrywając się na równe nogi.
- Jeleń... biały jeleń! - Chłopak trząsł się z zimna i przerażenia.
Pozostali handlarze również się zbudzili. Po chwili zaczęły docierać do nich krótkie urwane zdania, płynące z drżących ust chłopca.
- Co powiedziałeś?! - krzyknął z niedowierzaniem wysoki mężczyzna z przepaską na oku i fantazyjnym tatuażem na ogolonym ciemieniu, który w blasku ogniska wydawał się jeszcze dziwniejszy.
- Biały jeleń! - wykrzyczał po raz wtóry chłopiec.
Inny z handlarzy podał chłopakowi manierkę z ziołową nalewką. Ten ujął ją trzęsącymi się dłońmi i pociągnąwszy spory łyk, skrzywił się od mocy alkoholu.
- łyknij jeszcze, to cię uspokoi - nakazał handlarz. Zza kosmatej brązowej brody spoglądały na chłopca życzliwe oczy, zupełnie nie pasujące do kogoś trudniącego się handlem niewolników. - Jeżeli wierzyć legendom, to masz szczęście smarkaczu...
- A my mamy pecha - wtrącił się trzeci wędrowiec również wykazując znajomość legendy. - Sądzę, że powinniśmy zostawić tu tego gnojka i zawrócić.
- Brednie! - zdenerwował się jednooki z tatuażem na głowie. - To tylko głupie zabobony starych bab, którym wojna całkiem pomieszała we łbach.
Rzeczywiście. Już od kilkudziesięciu lat na tych ziemiach szalała wojna. Paskudna, niesprawiedliwa wojna opierająca się przede wszystkim na działaniach skrytobójców i trucicieli niż na potyczkach regularnego wojska. Do tego wszystkiego wszelkie powody konfliktu dawno zostały zapomniane, a miejsce sporów o dawne racje i prawdy zajęła zwykła chciwość. Najważniejsze były łupy. Rudy żelaza, węgiel, wpływy z handlu zagranicznego i handlu niewolnikami - o to wszystko walczyli zwaśnieni królowie, książęta, margrabiowie i inni pomniejsi mężowie stanu. Przeciętny żołnierz zaciągał się przede wszystkim dla zarobku. Mało kto chciał pracować w kopalniach, hutach, kuźniach i warsztatach. Nikomu nie trzeba było mydlić oczu wyniosłymi hasłami o bohaterach, ofiarach, krwi ojców i wolności. Zdecydowana większość szła na wojaczkę z czystej chciwości, natomiast reszta szukała sławy i przygód. I tak bezsensowny konflikt ciągnął się latami nasączając ziemię krwią przelaną zupełnie bezcelowo.
Oczywiście, byli też tacy, którzy z takich czy innych powodów nie szli na wojnę okuci w zbroje i z mieczem w dłoni, czy też z fiolką trucizny i sztyletem, a jednak w jakiś sposób znajdowali źródła niezłego dochodu. W końcu na wojnie nie trudno o niewolników, a każda ze stron potrzebuje siły roboczej tam, gdzie pracować nie chcą wolni mężczyźni, którzy woleli ruszyć na wojaczkę.
Wiadomo też, że ciężkie czasy są podatnym gruntem dla legend i podań o nadprzyrodzonych mocach, władających magią herosach, krwawych mścicielach czy wreszcie o końcu świata. Również i w tym przypadku nie było inaczej. Fałszywe proroctwa, legendy z ziarnem prawdy, mity, baśnie i pieśni wyrastały jak grzyby po deszczu. Jedną z nich była legenda o Białym Jeleniu.
- Przeklęte brednie! - powtórzył łysy mężczyzna. - Bajki, którymi baby straszą dzieci. Prawda Tratemirze?
Handlarze dopiero teraz spostrzegli, że ich czwarty towarzysz Tratemir ciągle śpi w najlepsze.
- Wstawaj do cholery, mamy problem! - Brodaty, który jak wskazywała jego budowa ciała, był krasnoludem, wymierzył śpiącemu kompanowi porządnego kopniaka.
Kopnięty przez krasnoluda Tratemir przewalił się tylko bezwładnie na plecy.
- On... nie żyje! - rzekł trzeci mężczyzna, wyglądający na niezbyt rozgarniętego. Stwierdzenie śmierci kompana zakończył wiązanką plugawych przekleństw, po czym rozpłakał się krótkimi spazmatycznymi jęknięciami. - Wszyscy tu zdechniemy!!! Wszyscy...
- On ma racje - przytaknął krasnolud. - Lepiej zostawmy tego gnojka i zawracajmy!
- Przeklęte brednie! - jednooki wściekł się na dobre. - Zbieg okoliczności! Ten idiota położył się za daleko ogniska i do tego miał nieszczelny śpiwór. świta już, zbieramy się stąd! Jazda!
***
Miasto pogrążone było w totalnym chaosie. Epicentrum trzęsienia ziemi, które nawiedziło te tereny tydzień temu znajdowało się o piętnaście minut konnej jazdy na północ, więc leżący tak blisko gród niemal w całości obrócił się w gruz. Obiecana pomoc z sąsiedniego hrabstwa nie nadchodziła, a pozbawieni domów ludzie umierali z zimna, głodu i od ran. O ile drewniane chaty szybko zostały odbudowane, o tyle odbudowa domów szlachty oraz pałacu księcia Ghemira dopiero ruszyła.
Prawdziwą plagą w tym czasie stały się bandy penetrujące i rozkradające ruiny. Pojawiły się już pierwszego dnia po trzęsieniu, a zaraz potem zjednoczyły się w jedną dużą organizację przestępczą nazywaną przez ludzi Jaszczurkami. Panoszyli się nocą na bogatszych osiedlach i z zadziwiającą zręcznością wyciągali spod gruzów wszystko, co miało jakąś wartość. Nikt nie znał dokładnej liczebności grupy i nikt też nie wiedział, w jaki sposób dostają się pod kamienie. Do tego w momencie, gdy strażnicy miejscy łapali jakąś grupkę zewsząd pojawiało się kilkunastu kolejnych, dla których stawienie zbrojnego oporu władzy nie stanowiło niczego niezwykłego. Kilku funkcjonariuszy zostało mocno rannych, dwóch innym bezlitośnie zaszlachtowano. Książe Ghemir wyznaczył wysoką nagrodę za wszelkie wiadomości dotyczące przebywania i działalności Jaszczurek. Nikt nie przewidział, że ta metoda poszukiwawcza wywoła jeszcze większy chaos i zamieszanie.
Zaczęło się intensywne donosicielstwo i krętactwo. Często jeden donosił na drugiego, bez żadnych podstaw czy podejrzeń, ot tak tylko dla odegrania się za jakieś stare swary. Natomiast straże miały brać na spytki każdego wskazanego, a swój rozkaz potraktowali trochę nadgorliwie, przez co wielu niewinnych ludzi łamano kołem, rozciągano na madejowych łożach, zakuwano w dyby czy zamykano w żelaznych dziewicach.
Nic więc dziwnego, że nastroje wśród mieszkańców stawały się coraz bardziej buntownicze. Tymczasem w dawno zapomnianym przez ludzi podziemnym przejściu pod miejskim murem, którym niegdyś pasterze wyprowadzali owce, a dziś ktoś urządził w nim prowizoryczne mieszkanie, siedzieli dwaj mężczyźni.
Na okrągłym stoliku dopalała się oblepiona woskiem i kopcąca intensywnie świeca. Nie dawała ona dostatecznie dużo światła, więc w pomieszczeniu panował półmrok.
- Wiedziałem, że zamieszki muszą wybuchnąć prędzej czy później - mówił jeden z mężczyzn. W półmroku dostrzegał oszpeconą bliznami i bruzdami po ospie twarz rozmówcy oraz jego nienaturalnie świecące oko, najprawdopodobniej szklane. Nikły płomyk świecy odbijał się w nim czyniąc spojrzenie szpetnego mężczyzny jeszcze bardziej nieprzyjemnym.
- Co prawda za widły chwycili dopiero mieszkańcy podgrodzia, ale zginęło już sześciu strażników - ciągnął dalej.
- A jak wyglądają straty od strony rebeliantów? - zapytał ten ze szklanym okiem.
- Niespodziewanie niewielkie. Zabitych siedemnastu, około dwudziestu rannych. Sami mężczyźni, nie ucierpiał nikt postronny...
- Nikt postronny? - mężczyzna przerwał rozmówcy ironicznym tonem. - Wszyscy ci ludzie są postronni! Nikt z nich nie powinien ginąć od mieczy strażników. Ale z drugiej strony, jeżeli nie będą się buntować i tak prędzej czy później wyzdychają z głodu. Niech to szlag, nie ma sprawiedliwości na tym świecie...
- Więc co mamy robić, szefie?
- Nasza skarbona nabrzmiała przez ostatni tydzień bardzo mocno. Pieniędzy wystarcza w zupełności na zapewnienie ciepłej strawy i kryjówki niezbędnej do przetrwania tych cholernych czasów przez nasze małe Jaszczurki, a wywiadowcy i chłopcy od mokrej roboty nie potrzebują teraz tyle złota. Zmniejszyć trochę wynagrodzenia i wspomóc rebeliantów. Przede wszystkim jadłem i medykamentami, ale w miarę możliwości również orężem. Jasne?
- Jak słońce, psia mać! Wydam stosowne rozkazy i sam też niezwłocznie ruszę w teren wywiedzieć się gdzie i kiedy następne ruszenie.
Mężczyzna wstał od stołu, przeszedł do drugiego pomieszczenia, służącego za niewielki magazyn, który oddzielony był od pokoju, w którym siedzieli tylko wiszącą przy powale skórą sięgającą ziemi. Wszedł po drewnianej drabince i otworzył masywną klapę. Znajdował się teraz w opuszczonym młynie. Przejście zakrył leżącymi obok kilkoma workami zepsutej mąki i zagwizdał na palcach.
W mgnieniu oka do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Dwaj bardzo wysocy i smukli, ze szpiczastymi uszami, jasną skórą i dumnymi twarzami. Bez wątpienia elfy.
Trzeci, niższy od pozostałych, skórę miał bardziej szarą, uszy też szpiczaste, ale lekko odstające. Mieszaniec. Oba elfy patrzyły na niego z nieskrywaną pogardą.
- Psia jucha! Kiedy do cholery pozbędziecie się tych uprzedzeń?! - rzekł wyraźnie poirytowany mężczyzna, który ich wezwał. - Dobra, do rzeczy. Zmniejszamy płace dla szpiegów i ochrony. Zaoszczędzone pieniądze mają zostać przeznaczone na pomoc rebeliantom! Podać te wieści dalej!
- Tak jest! - Odpowiedziały oba elfy.
- A co poza tym? - mężczyzna zwrócił się do mieszańca.
- Pojutrze mają przybyć niewolnicy wysłani przez hrabstwo Fersen do pomocy przy odbudowie miasta. Wraz z nimi przybędzie nasz kupiec.
- Jaki kupiec?
- Paser... ten co odkupuje wyciągnięte przez Jaszczurki bogactwa - wyjaśnił półelf.
- A tak... dużo tego jest?
- Podczas zamieszek udało nam się zrobić parę willi w dzielnicy pałacowej. Klient powinien chyba wziąć ze sobą muła... i dużo złota. Swoją drogą ciekawe, po co mu wszystkie te srebra, gobeliny, złote puchary i inne śmieci.
- Dla nas większą wartość ma złoto w postaci monet, ale on może ma kogoś, kto skupuje to wszystko jeszcze drożej. Są i tacy, co to lubią obstawiać się takimi gratami. Zresztą to mało istotne. Najważniejsze, że jego ceny nam odpowiadają... i że jest pewny! Dość tego gadania, bierzcie się do roboty.
***
- Jak to mniejsze wynagrodzenie?! - zdenerwował się wątły mężczyzna o kruczoczarnych włosach ze szpicbródką tego samego koloru. Jego duże, okrągłe oczy wpatrywały się w oznajmiającego nowinę półelfa.
- Musicie zrozumieć Verborga - tłumaczył półelf. - Jego kampania wymaga takich poświęceń. On też nie czerpie z tego takich zysków, jakich by sobie życzył. To wszystko polega na...
- Wiem, co zaplanował Verborg, do cholery - mężczyzna wszedł w słowo rozmówcy. - Niech go szlag i ciebie razem z nim Shiller. Mam złe przeczucia... Te wasze szczytne cele mogą zgubić nas wszystkich. Już jesteśmy wyjęci spod prawa, a wy każecie nam się wychylać jeszcze bardziej, żeby pomóc buntującym się chłopom.
- Ty się nie musisz wychylać, a nawet nie powinieneś Sizerinie. To nie należy do obowiązków związanych z twoim fachem. Nie ty będziesz roznosił paczki z jedzeniem - Shiller zaśmiał się. - A w kwestii wynagrodzenia, co chcesz zrobić z tym całym złotem, które tak chciwie zbierasz?
- A niech cię... - Sizerin powstrzymał się od przekleństwa. - Bierzcie tyle złota, ile wymagać będzie kampania, mogę oddać nawet część z tego, co już zarobiłem. Nie wiem dlaczego, ale ufam ci ty sukinsynu!
- Może dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi? - półelf serdecznie uścisnął dłoń mężczyzny. - Zobaczysz, że kiedyś wszystko nam się zwróci.
***
Handlarze jechali bardzo szybko. Miejsce feralnego noclegu zostawili już dawno za sobą, ale jednak utrzymywali tempo narzucone przez ich jednookiego przywódcę z tatuażem na łysej głowie. Wydawało się, jakby ten chciał przed czymś uciec, ale obaj jego przesądni kompani mieli wrażenie, że nie uciekną. Czuli coraz wyraźniej, że zbliża się chwila, w której klątwa da o sobie znać. Las począł gęstnieć. Mimo tego, że słońce stanęło w zenicie kwadrans temu, na około podróżujących robiło się coraz ciemniej. Była to oznaka, że przekroczyli już zieloną granicę hrabstwa Fersen i że do najbliższego miasta zostały jeszcze jakieś cztery godziny drogi. Wiedzieli także, że od tego momentu muszą mieć oczy wokoło głowy, gdyż w tutejszej puszczy panoszyły się bandyckie grupki elfów zwane Leśnymi Duszkami.
Leśne Duszki były zmorą pogranicza. Słynęły z tego, że pojawiały się nagle i jakby znikąd mordując bez litości i zabierając wszystko, co miało jakąś wartość. Nieliczni, którzy uszli z życiem po napadzie Duszków opowiadali, że gdy nie było już nic cennego do zabrania elfy rozpływały się w powietrzu. Stąd też narodziła się ta groteskowa nazwa. W rzeczywistości bandyci znali każdy kąt, pień, kępę krzaków, ogółem wszystko w tych lasach, dzięki czemu element zaskoczenia i szybkiego ulatniania się opanowali do perfekcji. Wszystkie ataki wyglądały podobnie - najpierw śmiertelnie precyzyjny strzał z łuku w głowę którejś z ofiar, tak aby wystraszyć resztę, następnie deszcz innych pocisków tym razem mniej precyzyjnych, ale równie skutecznych, a na koniec grupka elfów ze sztyletami dorzynała rannych i zabierała ich cały dobytek.
I tym razem nie było inaczej. Najpierw pośród śmiertelnej ciszy dźwięcznie zaśpiewała cięciwa długiego elfowego łuku, a w ułamek sekundy potem brzechwa zwieńczona szarą lotką z orlich piór sterczała z oka krasnoluda, który runął na śnieg farbując miejsce gdzie leżał karmazynową posoką. Symfonia śmierci grana na cięciwach i procach rozbrzmiała z całą mocą. Ze wszystkich stron na handlarzy spadały strzały i kamienie. Jednooki przywódca ściął konia ostrogami i poszedł w galop. Jego towarzysze leżeli już na zakrwawionym śniegu najeżeni brzechwami. Muł niosący przedmioty na handel zniknął, ale chłopak, który miał być sprzedany do niewoli stał jak wryty na środku pobojowiska. O dziwo nie dosięgnął go żaden pocisk napastników. Ostatni handlarz porwał go w galopie za kołnierz i posadził na koniu przed sobą, po czym ponownie wbił ostrogi w boki zwierzęcia i popędził ścieżką między pokrytymi szronem drzewami. Elfy nie posiadały koni, jednak zawziętość i upór kazały posłać za uciekinierem kilka strzał. Jedna z nich przeszyła ramię łysego handlarza, który zachwiał się, ale nie wypadł z kulbaki. Wkrótce wierzchowiec zniknął z oczu bandytom, którzy pożegnawszy go gradem szpetnych przekleństw, zajęli się oglądaniem łupów.
Minęło kilkanaście minut, zanim jednooki zdecydował się zwolnić. Jego ogier sapał ciężko, a młody więzień chlipiąc cicho spojrzał swojemu wybawcy i oprawcy w jednej osobie w twarz.
- Nie patrz tak na mnie czarci pomiocie - rzekł handlarz. - Nie przelęknę się twojej zakichanej klątwy. Nie wierzę, słyszysz! Nie wierzę w te brednie. Ci głupcy zginęli przez przypadek i własną lekkomyślność - krzyczał szarpiąc chłopaka. Na jego twarzy malował się obłęd. O tkwiącej z ramienia strzale zdawał się nie pamiętać.
Chłopiec był ledwie żywy. Szaleńczy galop po nieprzespanej nocy wykańcza nawet zaprawionych w trudzie podróżników, a co dopiero trzynastolatka, ze świadomością, że wkrótce trafi do niewoli i zostanie zaprzęgnięty do wycieńczającej pracy na farmach lub budowach. Czuł całkowitą bezradność i rozpacz, jednak mimo to nie mógł przestać myśleć o jednej sprawie. Czym jest Biały Jeleń i co to za przepowiednia, której tak bardzo bali się handlarze i w którą rzekomo nie wierzy ten tutaj z obłędem w oku i strzale tkwiącej w ramieniu.
Wierzchowiec zwalniał coraz bardziej, a jednooki mężczyzna słabł z każdą chwilą. Jego młody więzień domyślił się, że stracił dużo krwi i długo tak nie pociągnie. Jego wzrok spotkał się z obłędnym i ledwie przytomnym okiem handlarza.
- Nie wierzę... - sapał jednooki. - Ty mały parszywy szczeniaku... sprzedam cię za butelkę gorzały...
Mężczyzna uniósł rękę do ciosu, ale w tym momencie zakaszlał, a z ust pociekła mu niemal czarna krew. Spadł z konia i już po chwili jego zwłoki zaczął pokrywać gęsto padający śnieg.
***
Pochód niewolników nabytych do pracy przy odbudowie nawiedzonego przez trzęsienie ziemi miasta Midghar szedł teraz skrajem Puszczy Ferseńskiej. Słońce, ledwo widoczne przez gęste konary posępnych, skrzących się szronem jodeł i świerków, chyliło się już ku zachodowi.
Na przedzie kolumny maszerowała garstka pikinierów opatulonych w skóry i futra przykrywające lekkie kolczugi. Między nimi a trójką lekkozbrojnych konnych z prywatnej obstawy hrabiego Belo Fersena szło pięć tuzinów przymusowych robotników. Grupa składała się przede wszystkim z nastoletnich chłopców. Wielu z nich z całą pewnością nie nadawało się do pracy przy odbudowie zrujnowanego miasta. Szli powoli brodząc w śniegu do połowy cholewy kiepskich, podziurawionych skórzanych butów, które dostali w geście miłosierdzia od samego hrabiego, co chwilę poganiani drzewcami lub batami żołnierzy. Za konnymi jechała kryta skórą bryczka z odrobiną żywności i medykamentami a po jej obu stronach brnęli jeszcze dwaj niewolnicy, wyraźnie starsi - roślejsi i szersi w barach od reszty, których zadaniem było usuwać co większe zaspy. Zaraz za wozem dreptał muł prowadzony przez wysokiego mężczyznę w długim czarnym płaszczu z kapturem. Zwierze nie było objuczone żadnymi jukami.
Kolumna poruszała się wolno przedzierając się przez zaspy w mrozie i coraz mocniej wiejącym wietrze. Powoli zapadały ciemności, a płatki śniegu zaczęły robić się większe i spadać z nieba coraz szybciej i gwałtowniej. Młodzi niewolnicy co chwila upadali twarzą na pokrytą białym puchem ziemię. Wszyscy byli bardzo zmęczeni, tylko nieobjuczony muł porykiwał żwawo. Tak czy inaczej dalszy marsz był po prostu niemożliwy, więc wydano rozkaz, aby wejść głębiej w las, gdyż śnieg i wiatr coraz mocniej dawały się we znaki, oraz żeby przygotować obozowisko i się posilić. Do Midghar pozostały jeszcze tylko trzy, ewentualnie przy obecnych warunkach cztery, godziny drogi, jednak nie można było pozwolić na to, żeby niewolnicy pozamarzali utknąwszy w zaspie, albo popadali z wycieńczenia.
***
Ogień płonął jasno i dawał dużo ciepła siedzącym naokoło żołnierzom piechoty, którzy popijając gorzałę z manierek rozmawiali głośno o wojnie, trudach podróży, niewolnikach i innych aktualnych sprawach związanych przede wszystkim z sytuacją polityczną królestwa, na którą oni nie mieli najmniejszego nawet wpływu. Z kawałków mięsa ponabijanego na piki skapywał tłuszcz, który po chwili skwierczenia w żarze spalał się wydzielając ostry zapach. żołnierze szczególnie lubili tę woń. Kojarzyła im się z ciepłym obozem, odpoczynkiem i jadłem. Moment, kiedy w ognisku spalał się zwierzęcy łój traktowali zawsze jako w miarę bezpieczny, więc z przyjemnością słuchali syczenia i wdychali jego opary, a potem już w milczeniu ogryzali swoje kawałki gorącego, parującego mięsiwa i zapominali na chwilę o drodze, która ich czeka.
Dowodzący pikinierami dziesiętnik Abbus Tyzir skończył właśnie oskubywać swój kawałek wieprzowego uda, gdy poczuł, że jego pęcherz jest pełny. Postanowił udać się na chwilę w ustronne miejsce. Podniósł się ze skóry, na której siedział. Wypity trunek spowodował lekkie zawroty głowy i dziwną niestabilność podłoża. Przeciągnął się i beknął głośno, po czym chwiejąc się na nogach udał się w stronę kępy krzaków. Droga między paleniskiem a chaszczami wydawała się być bardzo długa i męcząca, a dziesiętnik zdążył dwukrotnie upaść w śnieg. Kiedy nareszcie stanął w miarę stabilnie i począł mocować się z klamrą pasa minę miał nietęgą i co chwilę klął pod nosem. Wreszcie po chwili mógł rozluźniony patrzyć jak ciepła struga rozpuszcza śnieg pod jego stopami i zrasza oszronione listki krzewu. Wtem nagle tuż obok siebie usłyszał rżenie konia, które w ogólnej ciszy nocy przeraziło go tak, że usiłował się cofnąć. Opuszczone do połowy spodnie uniemożliwiały jakikolwiek ruch. Abbus upadł mocząc sobie przy tym dolne części odzieży.
Zza krzaków wychyliła się najpierw głowa karego wierzchowca, który zarżał jeszcze raz i stanął w świetle w całej swojej okazałości. Na jego grzbiecie w kulbace siedział półprzytomny chłopiec. Tyzir podciągnął szybko spodnie. Po chwili zaczęło mu się robić zimno i ten chłód sprawił, że trochę oprzytomniał. Złapał konia za wędzidło i podciągnął bliżej ogniska, gdzie żołnierze zajęli się sponiewieranym i zziębniętym jeźdźcem, po czym odprowadzili wierzchowca do pozostałych trzech koni i muła.
Chłopak został owinięty szczelnie, czym tylko popadło i ułożony blisko ognia. Po chwili odzyskał przytomność, więc napojono go herbatą doprawioną gorzałą i ziołami. Od razu zrobiło mu się cieplej, lecz ciągle czuł ogromne zmęczenie. Nadaremnie usiłował sobie przypomnieć jak się znalazł wśród żołnierzy. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał były powoli pokrywane przez śnieg zwłoki łysego człowieka z tatuażem rozciągającym się od karku po ciemię.
- Jak masz na imię? - zapytał śmierdzący moczem mężczyzna.
- Ja... - chłopiec przez chwilę myślał intensywnie - Ja jestem Holkin.
- Co ci się stało, co robisz sam w tej dziczy? - dopytywał się dalej mężczyzna. Jego głos brzmiał przyjaźnie.
- Jechałem na targ niewolników... chcieli mnie sprzedać. Napadli nas bandyci... elfy. Zabili wszystkich... nic więcej nie pamiętam.
Po chwili do ognia podszedł jeszcze jeden mężczyzna. Miał na sobie pełną brygantynę, na którą naciągnięty był wappenrock z pięknie wyhaftowanym trzygłowym smokiem trzymającym w szponach złamaną kopię. Ten sam herb widniał na tarczy, którą miał umocowaną na plecach razem z potężnym berdyszem. Do pasa przypięty miał jeszcze nadziak i tulich. Minę miał hardą i niesympatyczną. Spojrzał na bladego, trzęsącego się z zimna chłopaka o czarnych, posklejanych włosach. W jego nieobecnych, jadowicie zielonych oczach na pierwszy rzut oka widać było coś, co mogło przestraszyć wielu ludzi. Ale nie jego. Nie pułkownika Straffada Paso, dowódcy lekkiej jazdy specjalnego oddziału podlegającego bezpośrednio rozkazom hrabiego Belo Fersena. Nie tego zaprawionego w bojach rycerza, który w porywie szału potrafił władać swym ogromnym berdyszem jedną ręką, kiedy wielu innych wojowników ma problem z podniesieniem tej broni oburącz nad głowę. Nie Straffada, który jeszcze nie tak dawno wściekał się, że został wysłany do tak gównianego zadania jak eskortowanie transportu niewolników. Wściekał się bo nie wiedział, że jego zadanie polegać będzie na czymś o wiele ważniejszym. Teraz już wiedział i szedł to oznajmić swojemu podwładnemu dziesiętnikowi Abbusowi Tyzirowi. Lecz zanim zaczął mówić o swoim zadaniu musiał zadać inne pytanie.
- Tyzir, niech cię szlag śmierdzisz jakbyś się zeszczał! Co to za gówniarz do cholery?
- Mówi, że nazywa się Holkin - odparł niepewnie dziesiętnik.- Twierdzi też, że w czasie ataku Leśnych Duszków uciekł handlarzom niewolników.
- Jak trochę odżyje dołączy do reszty tych szumowin potrzebnych w Midgharze - zadecydował pułkownik bez zbędnego namysłu. - A ty idioto masz więcej nie chlać! Na miejscu organizujemy zasadzkę na ludzi sprzedających przedmioty wyciągnięte przez Jaszczurki.
- Jakie Jaszczurki? - Abbus był słabo poinformowany.
- Bandytów rozkradających ruiny po trzęsieniu ziemi! - w tym momencie Straffad spostrzegł, że Holkin przysłuchuje się ich rozmowie, więc odciągnął Tyzira trochę dalej i dodał:
- O wszystkim opowiedział mi ten gość z mułem, kiedy znalazłem u niego sakiewkę ze złotem. żadni handlarze nie podróżują teraz do Midghar, więc domyśliłem się, że to paser. Przycisnąłem go trochę.
- Jak zwykle błyszczy pan intelektem, pułkowniku... - zaczął dziesiętnik.
- Nie kadźcie, Tyzir! - rzekł z udawanym gniewem Paso W rzeczywistości czuł się mile połechtany, jak zawsze, kiedy podwładni podsycali jego próżność. - Ten paser zaprowadzi nas na miejsce, gdzie się spotkają i dorwiemy ich na gorącym uczynku. Chciał, żebym obiecał mu w zamian wolność i towar, który przyniosą tamci.
- I co? Obiecał pan, pułkowniku?
- Oczywiście - na twarzy Straffada pojawił się drwiący uśmiech. - Ale nie zamierzam dotrzymać tej obietnicy. Ten sukinsyn też trafi do lochu!
W czasie, kiedy żołnierze rozmawiali Holkin zapadł w niespokojny sen. Obudził się kilka godzin później. Stał nad nim jeden z pikinierów.
- Strasznie krzyczałeś i rzucałeś się przez sen. śniło ci się coś? - zapytał chłopca.
- Tak - odparł chłopak. żołnierz zauważył, że źrenice rozszerzyły mu się gwałtownie. - Biały Jeleń...
***
Widok był najprościej mówiąc przerażający. Idąc trzeba było uważać na wyrwy w bruku, porozrzucane kamienie, kawałki drewna, szmaty oraz innego typu odpadki. Większość budynków podgrodzia już odbudowano, jednak nie zniszczenia były największym problemem w dotkniętym trzęsieniem ziemi Midgarze. Lwia część pieniędzy została przeznaczona na odbudowę bogatych dzielnic willowych i pałacu książęcego. Praca szła wyjątkowo opornie z powodu trwających mrozów i braku siły roboczej. Przysyłani z Fersen nastoletni niewolnicy albo umierali z zimna, głodu i przemęczenia, albo uciekali, więc w dalszych pracach, z którymi można byłoby poczekać do wiosny wciąż topiono ogromne ilości złota. Pieniądze powinny być przeznaczone na zakup żywności, odzieży i innych rzeczy niezbędnych dla ludzi, którzy przeżyli kataklizm. Po mimo tego, że trzęsienie ziemi miało miejsce dopiero niecałe dwa tygodnie wcześniej, do tej pory z powodu braku opieki medycznej, żywności i wody pitnej zmarło już kilkanaście osób. Wielu innych czekał ten sam los w najbliższych dniach, bo wciąż nikt o to nie zadbał.
Właśnie ci ludzie, na których nieodpowiedzialne i egoistyczne władze poprzez swoją ignorancję wydały wyrok śmierci snuli się po ulicach zrujnowanego miasta. Wychudzone postacie, będące świadectwem braku sprawiedliwości. Milczący mężczyźni, szlochające kobiety, dzieci z twarzami sinymi od płaczu oraz chorzy starcy Wszyscy przypominali teraz cienie. Cienie ludzi, którzy dawniej byli silnymi, zdrowymi i szczęśliwymi obywatelami miasta Midghar. Miasta, które powoli upadało i to nie z powodu kataklizmu, lecz z czystej chciwości i wyzysku tych postawionych najwyżej w hierarchii społecznej. W sercach wszystkich tych zgnębionych postaci, poza poczuciem żalu, niesprawiedliwości i bólu kiełkowała chęć buntu. Zamieszki wybuchały raz po raz w różnych częściach miasta. Lecz to nie przynosiło żadnych skutków, gdyż straż miejska miała broń, a rebelianci tylko widły, cepy i kamienie.
Widok tego wszystkiego ożywił Holkina. Szedł przygnębiony pośród innych niewolników ze sznurem wiążącym nogi w kostkach, pozwalającym tylko na stawianie krótkich kroków. Z miejsca, w którym wczoraj znaleźli go żołnierze wyruszyli wraz ze świtaniem, więc teraz zbliżało się południe. Przez całą drogę nikt nie rozmawiał z chłopcem. Wszyscy oprócz pułkownika Paso zdawali się bać jakiegokolwiek z nim kontaktu. To znów rozbudziło w nim ciekawość i pragnienie dowiedzenia się czegoś na temat tej tajemniczej klątwy. Rozmyślał więc o tym przez wszystkie godziny marszu, lecz nie doszedł do żadnych wniosków. Z otępienia wyciągnął go dopiero obraz rozpaczy, jaki zobaczył na ulicach miasta, które było celem ich podróży.
"Dlaczego nikt nie pomaga tym ludziom?" - zastanawiał się Holkin. "Przecież to widać, że potrzebują opieki. Dlaczego nikt o nich nie zadba? To wszystko wygląda strasznie... ale musze się przyzwyczaić. Spędzę tu trochę czasu. Niech to szlag!" - chłopak szepnął do siebie. "Czemu akurat ja. Oni wszyscy tutaj zasłużyli sobie na taki los, więc niech zdychają, ale..." - nie dokończył myśli, gdyż wywołała ona w nim przerażenie. Miał wrażenie, jakby to nie była jego myśl, jakby ktoś wymyślił to za niego. Wcale nie chciał tak pomyśleć, wiedział, że żadna z tych osób nie zawiniła niczym. Więc dlaczego taka myśl zrodziła się w jego umyśle?
Holkin zatrzymał się mimowolnie. Zauważył to jadący na swym gniado-srokatym wierzchowcu pułkownik Straffad Paso, więc smagnął chłopaka nahajem po twarzy. Młody niewolnik skulił się i dotknął dłonią zranionego miejsca, które nagle zrobiło się gorące. Ból przeszył całą twarz.
Sukinsyn... - mruknął pod nosem. Paso najwyraźniej nie usłyszał, bo pojechał stępa na przód kolumny.
Pochód niewolników przeszedł przez bramę między grodem a podgrodziem. Podgrodzie, w którym dominowały drewniane chaty było już odbudowane. Inaczej rzecz się miała z grodem pełnym kamiennych budowli. Maszerowali ulicą, wzdłuż południowego muru potykając się o fragmenty bruku i omijając wyrwy. Spojrzawszy przez lewe ramię Holkin ujrzał sterczący na horyzoncie kikut, który dawniej był prawdopodobnie jedną z wież pałacu tutejszego księcia. Obrócił głowę w drugą stronę i w tym momencie jego uwagę przykuła pewna postać. Wysoki skromnie odziany elf, o długich niemal białych włosach stał oparty o mur paląc z drewnianej prostej fajki coś o przyjemnym zapachu. Jego wzrok spotkał się z zaciekawionym spojrzeniem chłopca. Wyjął z ust fajkę i uśmiechnąwszy się szeroko zagwizdał wesołą melodyjkę. Po chwili tuż obok niego spadło zawiniątko brudnych szmat, które przy uderzeniu w ziemię zabrzęczało niczym metal. Elf wyciągnął z tobołka coś w kształcie walca, w tej samej chwili pojawił się niewysoki człowiek, który zabrał zawiniątko. Holkin powiódł wzrokiem za mężczyzną, ale ten zniknął za rogiem. Chciał jeszcze raz spojrzeć na cudacznego elfa, lecz jego także nie było.
Nagle na przedzie kolumny, gdzieś między kopytami rumaków prowadzących pochód jeźdźców coś huknęło ogłuszająco. Konie poderwały się na tylne nogi, przez co dwaj dosiadający ich żołnierze pospadali uderzając z łoskotem o ziemię. Pułkownik Paso utrzymał się jednak w kulbace i klął teraz głośno na swojego srokacza szarpiąc wędzidło.
Zza wszystkich rogów, dużych głazów i nie wiadomo skąd jeszcze wysypali się ludzie. Większość z nich dzierżyła w dłoniach widły, cepy i łopaty, albo ciskała kamieniami. Jednak była także grupa osób okutych w kiepskiej jakości zbroje zbrojnikowe i skórzane, którzy używali lepszego oręża takiego jak szable, puginały i siekiery.
Grad kamieni obsypał Straffada, który rozkazał swoim podwładnym nie mieszać się do bitki.
- Tłumienie zamieszek nie należy do naszych obowiązków. Niewolnicy dotarli do miasta bezpiecznie! Co się z nimi stało na miejscu to już nie nasza sprawa - tłumaczył pułkownik. - Teraz musimy zająć się drugim zadaniem. Pilnujcie tego pasera.
Jeźdźcy popędzili za swoim przywódcą, ale oddział pikinierów, który został wchłonięty przez tłum musiał podjąć walkę.
Dziesiętnik Abbus Tyzir ściskał swoją pikę w trzęsących się dłoniach, a wokoło jego żołnierze ścierali się z rebeliantami. Ni stąd ni zowąd wprost na niego ruszył wielki mężczyzna wymachujący siekierą. Tyzir, nie mogąc opanować drżenia rąk, zasłonił się niepewnie przed pierwszym uderzeniem. Niestety pika pękła na pół. Dziesiętnik cisnął kawałek drzewca w nacierającego przeciwnika, natomiast drugą część swej broni zwieńczoną grotem uchwycił jak oszczep i rzucił się do kontrataku. Dźgnął na oślep. Nie mający pojęcia o fechtunku drwal nie zdążył się zasłonić. Ostrze wbiło mu się pod obojczyk z prawej strony. Dzierżona przez niego siekiera upadła z łoskotem na chodnik. Bezbronny i mocno krwawiący postanowił ratować się ucieczką. Abbus nie zdołał już wyszarpnąć resztek swego oręża, gdyż przeciwnik obrócił się szybko i gwałtownie, i ze sterczącym z ramienia drzewcem wpadł w tłum walczących ludzi. Nie uciekł jednak daleko. Midgharski oddział konnej straży, który przybył opanować zamieszki rozniósł go na kopytach.
W czasie, gdy pikinierzy z Fersen bronili się przed atakami buntowników, między stłoczonych na chodniku niewolników wpadła młoda elfka. W ręku miała sztylet z bogato zdobioną rękojeścią. Stojący w tłumie, zupełnie zdezorientowany Holkin spostrzegł, że uzbrojona dziewczyna zmierza w jego stronę. Zamknął oczy i uniósł ręce spodziewając się ciosu. Minęła sekunda. Potem kilka następnych, aż wreszcie chłopak zdecydował się otworzyć oczy. Elfki już nie było, a więzy na jego przegubach i kostkach zostały przecięte. To samo stało się ze sznurami pętającymi innych niewolników, którzy natychmiast rozbiegli się na wszystkie strony. Holkin również nie zamierzał czekać, aż ktoś przypomni sobie o nim.
Ruszył biegiem ulicą, naprzód między ruinami willi i pałacyków. Za sobą słyszał wciąż odgłosy rzezi, jakiej dopuszczała się konna straż. Jej metody tłumienia buntów były dosyć kontrowersyjne, ale zawsze skuteczne. Chłopak nie miał jednak czasu rozmyślać nad ich bestialstwem. Wiedział, że grupy poszukiwawcze zostały już zawiadomione o ucieczce przysłanych niewolników i że musi się szybko gdzieś ukryć.
Dobiegł na plac przy ratuszu. To było chyba najbardziej zrujnowane miejsce w mieście. Po domach stojących dookoła placu zostały tylko potężne sterty gruzu, które blokowały mniejsze uliczki dobiegające do niego. Sam ratusz był w odrobinę lepszym stanie jednak odbudowanie go również wymagało jeszcze bardzo dużo pracy. Wieża złamała się podczas trzęsienia i wpadła przez dach do wnętrza budynku. ściany gmachu były mocno popękane, a okna i witraże, które przetrwały kataklizm zostały wybite przez wandali.
Holkin usłyszał nagle ujadanie psów. Obrócił się w stronę skąd dochodził do niego ten dźwięk i ujrzał jak na plac wbiegają dwaj strażnicy miejscy z chartami na skórzanych smyczach. Chłopak rzucił się do ucieczki. Wpadł między ruiny. Kilkoma susami przeskoczył największe przeszkody licząc, że bieg po gruzowisku zniechęci goniące go ogary. Mylił się. Ujadanie było coraz bliżej. Holkin przebiegł między kilkoma krzakami wyrastającymi z miejsca, które kiedyś mogło być ogrodem i wrócił na brukowaną ulicę. Pędził co sił w nogach przed siebie. Potem zaczął skręcać na oślep licząc, na zgubienie pogoni. Wziął pierwszą uliczkę w prawo. Znów był na miejscu, gdzie jeszcze parę minut temu trwały zamieszki. Teraz na ziemi leżało kilka ciał, a bruk zlany był krwią. Przeskoczył trupa leżącego w karmazynowej kałuży i znów wpadł w wąskie uliczki między gruzowiskami. Pogoń jednak wciąż deptała mu po piętach. Biegł dalej przez opustoszałe, zrujnowane miasto, prosto, potem w lewo, znów w lewo, prosto między stertą drewna a rusztowaniem, następnie w prawo i wtedy jak spod ziemi wyrósł przed nim mur przewyższający go trzykrotnie. ślepa uliczka. Chłopiec spojrzał w stronę, skąd przybiegł i skąd właśnie teraz wprost na niego pędziły dwa zdyszane charty z pianą na pyskach. Padł na ziemię zakrywając rękoma głowę. Chwilę później usłyszał dyszenie tuż przy uchu. żadnego warknięcia, tylko świst powietrza z psich pysków.
Na dłoni poczuł wilgotny nos, potem obślizgły język. Jeden z chartów zaskomlał cicho i przysiadł na zadzie. Drugi stał i machając wesoło ogonem wpatrywał się w Holkina. Chłopak uniósł głowę. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Drżąc na całym ciele podniósł się z ziemi. Jeden z psów otarł się o jego nogi. Holkin wyciągnął dłoń i pogładził go po grzbiecie.
- Dobra psina - rzekł z uśmiechem. Wciąż nie mógł pojąć, co się dzieje. - Siad! - rozkazał.
Pies bezzwłocznie wykonał polecenie.
Wtem zza rogu wypadli obaj strażnicy. W rękach trzymali nahaje, a w oczach mieli wściekłość. Dysząc ciężko zaczęli powoli kroczyć w stronę, jak im się wydawało, bezbronnego niewolnika.
Holkin pogłaskał psy stojące po jego obu stronach. Napastnicy stanęli jak wryci. W uliczce najpierw echo poniosło następne polecenie chłopca, a potem ujadanie psów i krzyk przerażenia strażników. Chłopak wspiął się szybko na mur i z jego szczytu obserwował kolejne wydarzenia. Jeden z chartów pobiegł za szybszym strażnikiem i zniknął za rogiem ulicy. Drugi natomiast dopadł wolniejszego z mężczyzn i wpił kły w jego łydkę. Tamten wrzeszcząc z bólu usiłował kopnąć psa, ale stracił równowagę i runął na bruk. Pies natychmiast doskoczył do jego gardła. Holkin nie chciał patrzeć dłużej, więc zeskoczył z muru na drugą stronę. W tym momencie rozległ się ostatni krótki wrzask zakończony obrzydliwym, głośnym charknięciem.
***
- Wszyscy nowi niewolnicy uciekli poza miasto - powiedział szeroki w barach młody krasnolud odwalając kamień blokujący wejście pod gruzowisko. - Macie spokój i dużo czasu dzieciaki. Kilka grup straży lata za uciekinierami po lasach, a inni leżą w koszarach udając, że dzisiejsze zamieszki strasznie ich wykończyły - kontynuował jakby do siebie. - No, do roboty. Ja poczekam tutaj.
Troje dzieci, dwóch chłopców i filigranowa elfia dziewczynka wczołgało się pod gruzy dworku szlacheckiego, który dawniej musiał być naprawdę imponujący. Dziś z wierzchu pozostała tylko kupa kamieni, drewna i szkła. Wewnątrz znajdowało się jeszcze sporo bogactwa, po które właśnie teraz zmierzały Jaszczurki. żadne z nich nie miało więcej niż jedenaście lat, jednak na swoim fachu znały się już wyjątkowo dobrze. Pełzanie pod kamieniami i wydobywanie wartościowych przedmiotów zastąpiło im ostatnimi czasy kradzież kieszonkową, którą trudniły się przed kataklizmem.
Na samym przedzie czołgał się chłopiec o wyjątkowo bladej skórze i jasnych włosach. Z zadziwiającą zręcznością usuwał drobne przeszkody i otwierał nowe korytarze. Tuż za nim na czworaka gramoliła się mała elfka o jadowicie zielonych oczach, a na końcu pełzał wyraźnie najstarszy chłopiec. Właśnie on w tej chwili przedostał się na przód i wraz ze swoim bladym kolegą odsunął z przejścia złamany kawałek belki stropowej. Dziura za belką okazała się za mała dla obu chłopców, więc dalej zielonooka dziewczynka ruszyła sama. Jej towarzysze zajęli się dużym pomieszczeniem na lewo od korytarza.
Mała elfka przedostała się przez wąski otwór bez większego trudu. Za nim był jeszcze kawałek korytarza na tyle wysoki, że mogła stanąć całkiem prosto. Przeszła kilkanaście kroków naprzód. Tutaj korytarz skręcał gwałtownie w prawo i prowadził do zachowanych w całości schodów. Po pokonaniu ich mała Jaszczurka musiała znów przylgnąć do ziemi i przeturlać się pod kolumną, dawniej podtrzymującą strop, który teraz zapadł się do środka dużej komnaty. Dalej elfka ostrożnie przeszła na czworaka. Zaraz przed nią błysnęło kilka niewątpliwie cennych przedmiotów. Najpierw podniosła srebrny nóż do papieru, na którego ostrzu wybity był herb przedstawiający złamany sztylet, którego część ostrza tkwi w ogromnym jabłku, a rękojeść leży w kępie trawy. Kawałek dalej natknęła się na sygnet z tym samym znakiem i kolię z diamentów, a zaraz przy kolii leżało całe pudełko srebrnych kolczyków i perłowych naszyjników.
Wszystkie skarby znalazły się w niewielkiej skórzanej sakwie umieszczonej na plecach dziewczynki. Zamierzała już wracać do swoich towarzyszy, kiedy duża szczupła dłoń zacisnęła się jej na przegubie. Zbierając kosztowności, nie zwróciła uwagi na to, że doczołgała się znów do miejsca, gdzie mógł stanąć prosto średniego wzrostu człowiek.
I właśnie taki człowiek stał teraz nad nią unosząc jej rękę za przegub do góry, tak, aby wstała.
- Nie krzycz - rzekł. - Nie mam złych zamiarów.
Nie zamierzała krzyczeć. Wiedziała, że to nie zda się na nic, bo krzyk nie przedostałby się przez zwały gruzu. W dodatku chłopak, który ją złapał wyglądał na dużo bardziej przestraszonego niż ona.
- Kim jesteś? - zapytał drżącym głosem.
- Nazywam się Keyla - odparła elfka.
- Widziałem jak zbierasz kosztowności... należysz do tego gangu, tak?
- Pewnie masz na myśli Jaszczurki? Tak, jestem jedną z nich, ale to nie ważne. Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Jesteś pewnie zbiegłym niewolnikiem, prawda?
Chłopiec skinął głową.
- Tak. Zwą mnie Holkin. Byłem niewolnikiem, ale poradzę sobie sam. Nie chcę pomocy od przestępców.
- Nie jesteśmy przestępcami! - zdenerwowała się dziewczynka.
- Więc kim jesteście - zapytał Holkin z nutką ironii.
- My... sierotami. - odparła zielonooka ze smutkiem. Chłopiec poczuł się niezręcznie. - Pan Verborg mówi, że to co robimy to zło konieczne - kontynuowała. - Tylko w ten sposób możemy przeżyć te złe czasy.
- Kim jest pan Verborg?
- To nasz opiekun. Mówią, że kiedyś będzie księciem. Wydaje mi się, że jest za stary na księcia, ale może tylko tak wygląda... jest bardzo mądry. Na pewno ci pomoże. Chodź ze mną.
Keyla ruszyła przodem przeczołgując się zręcznie pod gruzem. Holkinowi szło o wiele ciężej. Był dużo starszy, większy i silniejszy niż mała elfka, więc przeszkody, których nie mógł omijać musiał usuwać ze swej drogi. Niektóre były jednak zbyt ciężkie, więc i on czasem musiał przylgnąć brzuchem do ziemi i turlać się, na co zielonooka dziewczynka reagowała irytującym chichotaniem. Po kilkunastu minutach mozolnego przebijania się przez zrujnowane korytarze dotarli do dziury w ścianie.
- Kazir, Vire? Jesteście tam? - szepnęła zielonooka.
- Tak - odparły równocześnie dwa głosy po drugiej stronie. - Czekamy na ciebie. Pora zmykać!
- Musimy poszerzyć to przejście. Prowadzę nowego.
- Jakiego nowego?! Przecież pan Verborg powiedział, że nie może nająć już więcej Jaszczurek! - zdenerwował się któryś z chłopców.
- On jest za duży na Jaszczurkę. To zbiegły niewolnik! Jest dobry, nie zrobi nam krzywdy. Pospieszcie się i spróbujcie ruszyć te cegły z waszej strony.
Obaj chłopcy usunęli co się dało, po czym Holkin kopnął kilka razy w krawędź otworu. Udało mu się wyłamać jeszcze spory kawał gipsowej ścianki. Wreszcie z trudem przecisnął się na drugą stronę. Dalsza droga do wyjścia nie sprawiała już żadnych problemów. Małe jaszczurki i Holkin po chwili znaleźli się na zewnątrz. Pierwsze marcowe promyki wieczornego słońca roztapiały śnieg i lód, zalegający zaspami od pięciu miesięcy na chodnikach.
Fragmenty krajobrazu zdawały się zupełnie nie pasować do siebie nawzajem. Ruiny pokryte były brudnym szarym puchem, który leżał także na chodnikach i roztapiał się tworząc śmierdzące strumienie błotnistej mazi spływające w dół uliczek. Nad tym wszystkim piękny błękit nieba i złociste promyki. Zgnilizna i rozkładające się resztki rozmarzły i cuchnęły teraz wyjątkowo obrzydliwie. Jednak mimo tego pierwszy powiew wiosny napełniał otuchą serca mieszkańców Midgharu, w tym także krasnoluda Damleja, który skryty w kępie krzaków popalał z kościanej fajki liście błękitnych kwiatów ze wzgórz Dertheńskich.
Owe kwiaty nie rosły nigdzie poza wzgórzami międzyrzecza. Sądzono, że jest tak dlatego, gdyż lubią one glebę bogatą w rudy metali, a właśnie taka gleba znajdowała się w zagłębiu dertheńskim. Z początku próbowano niszczyć tę roślinę, lecz porastała ona całe połacie ziemi i odradzała się w niezwykłym tempie. Ostatecznie suszone liście kwiatów będące doskonałym materiałem do fajek uczyniono jednym z towarów eksportowych hrabstwa Derthen. Ziele stało się symbolem tego hrabstwa tak jak rudy miedzi, żelaza, srebro oraz mithril, które tam wydobywano. O ile zawarte w liściach substancje obok stanu rozprężenia i przyjemnych wizji nie powodowały poważniejszych skutków ubocznych, o tyle pyłek kwiatów również stosowany jako narkotyk przy dłuższym zażywaniu powodował silne uzależnienie, stany lękowe, halucynacje, bezsenność, obniżenie odporności organizmu i bogowie wiedzą, co jeszcze. Pomimo surowych kar nakładanych na zbieraczy pyłku narkotyk ten był popularny i ogólnie dostępny szczególnie wśród biedoty. Wielu uzależnionych od Wonnego Zgonu, jak nazywali specyfik ten elfowie mówiło, że zdarza im się słyszeć obrazy i widzieć dźwięki. Nikt nigdy nie pojął do końca, co ci ludzie mają na myśli.
Krasnolud Damlej nie zastanawiał się nawet nad tym. Myśl o wcieraniu sobie pyłku błękitnych kwiatów pod oczy wzbudzała w nim obrzydzenie, a widok uzależnionych od narkotyku istot napawał wstrętem. Natomiast palić liście tej rośliny uwielbiał i zawsze kurzył fajeczkę, gdy oczekiwał na powrót grupki Jaszczurek, którą miał pod swoją pieczą.
- Znów palisz to paskudztwo - krasnolud usłyszał za sobą piskliwy głosik Keyli.
Obrócił w jej stronę swą uśmiechniętą twarz, ale zamiast elfki ujrzał nastoletniego nieznajomego chłopca o ciemnych włosach i bardzo dziwnym spojrzeniu. Zerwał się na równe nogi i wyszarpnął sztylet zza pasa. Fajka wypadła mu z ust.
- Spokojnie - Keyla wyszła zza pleców nieznajomego. - Ja go przyprowadziłam. To Holkin, zbiegły niewolnik. Spotkałam go, a raczej on mnie wewnątrz ruin.
Krasnolud odetchnął z ulgą i podniósł z ziemi swą dymiącą fajeczkę.
- Jak dostałeś się do środka? - zapytał chłopaka.
- Po drugiej stronie, tam od ogrodu jedna ze ścian jest niemal cała. Udało mi się wśliznąć przez wybite okno - odrzekł Holkin.
- Jesteś zbiegłym niewolnikiem - krasnolud mruknął, ale jakby do siebie. - Pewnie Verborg będzie chciał z tobą porozmawiać. Chodź z nami.
Wraz z nadejściem wieczoru i zakończeniu zamieszek, które tego dnia wybuchły jeszcze gdzieś pod miastem na ulicach znów pojawili się ludzie. Kobiety z maleńkimi dziećmi na rękach, przygnębieni mężczyźni i starcy siedzący na chodnikach wyszli jeszcze z pomiędzy ruin. Jak zawsze liczyli na to, że ktoś okaże łaskę i rzuci kawałek chleba lub kilka monet. Tułali się bez celu pustymi ulicami i smutnymi oczami patrzyli na bramę do bogatej części grodu. Za tamtym murem utopiono mnóstwo pieniędzy zupełnie bezsensu. Ale oni nic nie mogli zrobić. Byli tylko szarymi, pozbawionymi domów, majątków i perspektyw obywatelami Midgharu. Pozostały im tylko marzenia. Marzenia o nowym, sprawiedliwym i dobrym władcy, który odbuduje nie wille i pałacyki, ale szczęście w tym mieście i całym hrabstwie Midghemir.
Holkin, troje Jaszczurek i Krasnolud wmieszali się między tych szarych posępnych ludzi. Wcześniej musieli przedostać się przez zamaskowane przejście pod murem dzielącym obie części grodu. Teraz szli brodząc w błocie po pełnym dziur i pęknięć brukowanym chodniku. Słońce chylące się już ku zachodowi ogrzewało im prawe policzki, a oni maszerowali główną miejską drogą przez środek miasta, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dotarłszy do skrzyżowania skręcili w lewo. Minęli gospodę, która była chyba pierwszym budynkiem, jaki odbudowano w mieście. Dalej znajdowały się kwatery kapłanów i żaków studiujących w świątynnej szkole. Wreszcie zobaczyli wschodnią bramę, a na prawo od niej zrujnowany stary młyn. Dwóch z pośród czterech skrzydeł wiatraka nie było w ogóle, a trzecie było złamane w pół. Słomiany dach dawniej zwieńczający budynek, teraz w większości znajdował się w jego wnętrzu.
- Zaraz tam wejdziemy. Najpierw tylko odprowadzę tę trójkę. Możesz iść z nami - rzekł Damlej do Holkina.
Przeszli między biednymi, krzywymi chatkami i weszli do tej, która znajdywała się przy samym murze. Wydawała się być opuszczona mimo tego, że była jedną z największych w tym prawdopodobnie najbiedniejszym zaułku Midgharu. Jednak Damlej poprowadził całą czwórkę między zarośla i tam odsunąwszy kilka luźnych belek w ścianie wszedł do środka.
To, co Holkin zobaczył wewnątrz przeszło wszelkie wyobrażenia. W tej niedużej, drewnianej chacie, której ściany od wewnątrz uszczelnione były słomą, przebywało w tej chwili pi&#
2
Ugh... A gdzie reszta?
Czytało mi się to tak lekko i przyjemnie, a tu taki zawód. Gdzie jest reszta? No gdzie?
Ten fragment w moim odczuciu naprawdę świetny. Pomieszałam się w bohaterach, ale to u mnie normalne. Czuć, że wszystko zmierza do jakiegoś końca. Postacie nie przesadzone, kreacja świata świetna. Na błędy nie zwracałam uwagi, za bardzo skupiłam się na treści. Lubię takie historie
.
Czekam na ciąg dalszy...

Ten fragment w moim odczuciu naprawdę świetny. Pomieszałam się w bohaterach, ale to u mnie normalne. Czuć, że wszystko zmierza do jakiegoś końca. Postacie nie przesadzone, kreacja świata świetna. Na błędy nie zwracałam uwagi, za bardzo skupiłam się na treści. Lubię takie historie

Czekam na ciąg dalszy...
3
Jelenie nie mają kopyt, ino racice.Pomimo tego, że jeleń nie ruszał się, spod jego kopyt (...)Jeleń nerwowo machnął porożem, zaczął ryć zmarzniętą ziemię kopytami
Nie podoba mi się to... primo: zbyt komiksowe, secundo: za dużo wykrzykników (w moim mniemaniu więcej niż 1 to przestępstwo).Aaaarrggghhhhh!!!

Użyłabym innego synonimu dla tego narzędzia; ,,łoże madejowe" to nazwa pochodząca od legendy o zbóju Madeju - POLSKIEJ legendy. O ile akcja nie dzieje się w średniowieczu na ziemiach polskich, lepiej unikać takiego nazewnictwa. Można zamiast tego użyć (za wikipedią): łoże sprawiedliwości, ława do wyciągania łoże tortur, tudzież zdać się na własną inwencję. Albo jeż, ale nie jestem pewna, czy to jest to samo narzędzie.rozciągano na madejowych łożach
Skojarzenie: oddziały Scoia'tael...w tutejszej puszczy panoszyły się bandyckie grupki elfów zwane Leśnymi Duszkami. Leśne Duszki były zmorą pogranicza. Słynęły z tego, że pojawiały się nagle i jakby znikąd mordując bez litości i zabierając wszystko, co miało jakąś wartość. Nieliczni, którzy uszli z życiem po napadzie Duszków opowiadali, że gdy nie było już nic cennego do zabrania elfy rozpływały się w powietrzu. Stąd też narodziła się ta groteskowa nazwa. W rzeczywistości bandyci znali każdy kąt, pień, kępę krzaków, ogółem wszystko w tych lasach, dzięki czemu element zaskoczenia i szybkiego ulatniania się opanowali do perfekcji. Wszystkie ataki wyglądały podobnie - najpierw śmiertelnie precyzyjny strzał z łuku w głowę którejś z ofiar, tak aby wystraszyć resztę, następnie deszcz innych pocisków tym razem mniej precyzyjnych, ale równie skutecznych, a na koniec grupka elfów ze sztyletami dorzynała rannych i zabierała ich cały dobytek.
Miasto. Albo upadały.Miasta, które powoli upadało
Oddzielnie.utopiono mnóstwo pieniędzy zupełnie bezsensu
Przywidzenie.“Przewidzenie”
Istota jest rodzaju żeńskiego, więc ,,czekało pięćdziesiąt istot".czekało na nich około pięćdziesięciu uzbrojonych istot.
Chyba nie wszystko się wkleiło...
Ogólnie powiem, że wcale niezłe. W porywach bardzo dobre, ale momentami przynudnawe (na przykład po co cały wielki akapit na opisanie historii jakiejś roślinki, która obchodzi przeciętnego czytelnika tyle, co zeszłoroczny śnieg?). Strasznie mi się spodobały Jaszczurki. Kojarzą mi się z młodocianymi złodziejaszkami pod przywództwem Fagina z ,,Olivera Twista".

Nie podobał mi się za to świat: nie wyróżniał się absolutnie niczym. Ludzie, elfy, krasnoludy, średniowieczne realia z kosmicznymi nazwami. Nudy... a mogło być tak pięknie.
Co do tytułowego Białego Jelenia, to mam wrażenie, że jego rola jest jakaś taka... niepełna. Pojawiał się parę razy na krzyż, za każdym razem ktoś umierał i nic poza tym.
Błędy: parę interpunkcyjnych, ,,kilka literówków", poza tym to, co wypisałam. Styl masz przyjemny, potrafisz wzbudzić zainteresowanie, acz - jak już mówiłam - miejscami przynudzasz.
Pomysł: 4+
Styl: 4-
Błędy: 4-
Schematyczność: 4
Ogółem: 4
Pozdrawiam.

Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
4
Powiedziałbym i powiem zresztą: " krasnoludy, tfuj!"
Znudziły mnie historie, w których pojawiają się karsnoludy i inne tego typu stwory fantastyczne, baśniowe czy Bóg wie jakie.
Nudzi mnie już fanatstyka, chociaż naszczęście znajdują się jakieś ciekawe twory w tym temacie.
Pozostawię więc suche oceny, bez kometarza:
Pomysł:3
Styl:4
Schematyczność:3
Błędy:3+
Ocena ogólna:3+
Znudziły mnie historie, w których pojawiają się karsnoludy i inne tego typu stwory fantastyczne, baśniowe czy Bóg wie jakie.
Nudzi mnie już fanatstyka, chociaż naszczęście znajdują się jakieś ciekawe twory w tym temacie.
Pozostawię więc suche oceny, bez kometarza:
Pomysł:3
Styl:4
Schematyczność:3
Błędy:3+
Ocena ogólna:3+
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
***
- Będziesz kiedyś wspaniałym władcą - szeptała matka pochylając się nad niemowlęciem śpiącym w kołysce.
Do komnaty wpadł posłaniec.
- Wasza wysokość. Przybyło poselstwo z Fersen. Czekają w sali tronowej.
Królowa była gotowa już od ponad godziny. Nic nie mówiąc udała się powitać gości. Kiedy weszła do wielkiej komnaty i zajęła swoje miejsce na tronie oczekujący ją mężczyźni przyklęki z szacunkiem na jedno kolano.
- Darujcie sobie panowie te grzeczności. Do rzeczy proszę.
- Wasza wysokość przybywamy z listem od hrabiego Aldre Fersena. Jego treść jest przeznaczona tylko dla oczu waszej wysokości.
Mężczyzna w bardzo wykwintnej szacie wyjął ze skórzanej torby zapieczętowany rulon pergaminu i podał go królowej, nie podnosząc wzroku na jej twarz.
- Jego Miłość hrabia Fersen prosił o natychmiastową odpowiedź.
Królowa złamała pieczęć i szybko przebiegła wzrokiem po wykaligrafowanych błękitnym atramentem literach. Uśmiech zagościł na jej twarzy, a rumieńce na policzkach.
Czasy były ciężkie, królestwo rozbite. Młodo owdowiała królowa, która po mężu trzymała pod swym berłem tak wielkie hrabstwo jak Midghemir i ponad połowę wpływów z całego państwa była idealną partią dla hrabiego Fersena. Wieść o ich zaręczynach napełniała nadzieją serca mieszkańców obu hrabstw. To mógł być pierwszy krok ku zjednoczeniu kraju. Nikt jednak nie spodziewał się, że okaże się powodem całkowitego rozpadu monarchii i rozdzielenia wpływów na poszczególne hrabstwa, a z czasem również przyczyna wojny domowej. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali dnia ślubu.
Uroczystość zaplanowano na pierwszy dzień wiosny i kiedy ów dzień nadszedł wszystko było gotowe. Najpierw przysięga wierności złożona w świątyni, potem huczne wesele w pałacu i noc poślubna. Królowa była szczęśliwa, tym bardziej, że hrabia Aldre zgodził się na najważniejszy dla niej warunek zapisany w przedmałżeńskiej umowie. Mianowicie Fersen obiecał, że kiedy syn królowej z pierwszego małżeństwa, mały Verborg osiągnie pełnoletność obejmie najwyższy urząd w swoim rodzinnym hrabstwie, Midghemir. Miał być to wyraz szacunku dla jego ojca Varelberga oraz sposób na utrzymanie w Midghemir swoistej odrębności, pomimo zbliżającego się wielkiego zjednoczenia. Królowa nie wiedziała jednak, że jej nowy wspaniałomyślny małżonek ma względem hrabstwa inne zamiary. Aldre Fersen nie zamierzał tolerować żadnej odrębności. Po zjednoczeniu hrabstw postanowił odsunąć od władzy królową, a na tronie hrabstwa umieścić potomka, którego miała mu zapewnić. Z czasem zamierzał dokonać ekspansji na pozostałe części królestwa i ogłosić się władcą absolutnym. Najpierw jednak musiał usunąć małą przeszkodę, jaką był dla niego Verborg.
Kiedy urodził się syn Fersena i królowej trzeba było zacząć działać. Zadanie było proste, więc Aldre zlecił je stajennemu, który trzymał pieczę nad jego prywatnymi stajniami, Straffadowi Paso. Stajenny miał po prostu pod nieobecność królowej wykraść dziecko z jej komnat wywieźć gdzieś i zabić. Władczyni zawsze miała mnóstwo pracy, więc Paso miał wiele sposobności do wykonania powierzonego zadania. Któregoś wieczoru po prostu beztrosko wszedł do komnaty królowej, wyciągnął z kojca rocznego chłopca i wywiózł do puszczy. W komnacie oprócz dziecka był jeszcze Calthor, stary druid i najlepszy przyjaciel królowej, a dawniej także króla Varelberga.
- Gdzie zamierzasz zabrać to dziecko? - zapytał Calthor, gdy Straffad schylił się nad kojcem.
- Hrabia Fersen kazał mi przynieść chłopca do swoich komnat, żeby mógł go dopilnować pod nieobecność jej wysokości - skłamał Paso.
Stary druid wiedział, że Fersen nie cierpi Verborga i nigdy nie zgodziłby się na pilnowanie go. Postanowił śledzić stajennego i dotarł za nim aż do puszczy, gdzie ukrył się w krzakach i ujrzał jak Straffad najpierw stoi nad porwanym dzieckiem ze sztyletem i długo przymierza się do zadania ciosu, a ostatecznie pozostawia je na pastwę losu.
Kiedy stajenny odjechał Calthor zabrał chłopca z powrotem do pałacu, gdzie opowiedział o całym zajściu jego matce. Królowa wpadła w furię i nieostrożnie wykrzyczała wszystko swojemu mężowi w twarz. Jeszcze tej samej nocy została zamordowana. Mordercą okazał się również siedemnastoletni wówczas stajenny, który miał obowiązek poprawić to co zepsuł przy pierwszym podejściu. Jednak na jego nieszczęście Calthorowi udało się zabrać Verborga z pałacu. Straffad skłamał, że zarówno druid jak i chłopiec zginęli podczas próby ucieczki spadając z urwiska. łatwowierny Aldre Fersen umieścił go w swoim prywatnym oddziale lekkiej jazdy i tam Paso zaczął wspinać się po szczeblach kariery.
Tymczasem Calthor wychowywał małego Verborga. To on opowiedział mu całą historię, aby niczego nieświadomy chłopiec mógł kiedyś pomścić śmierć matki i upomnieć się o swoje. On nauczył Verborga walczyć, czytać i pisać. Przekazał mu swoją wiedzę dotyczącą orientowania się w terenie, przez co chłopak nigdy się nie zgubił i zawsze znajdywał bezpieczne ścieżki. W końcu to również Calthor wyleczył Verborga z ospy, podczas epidemii panującej w osadzie, gdzie się ukryli. Stary druid niestety nie przeżył choroby. Piętnastoletni już wtedy Verborg przetrwał cudem za sprawą ziołowych naparów przygotowywanych przez swego opiekuna i nauczyciela. Po chorobie pozostały mu blizny na twarzy i wielka pustka w sercu. Osamotniony, przez piętnaście lat tułał się po całym kraju zdobywając informacje na temat potomków Aldre Fersena, aby to na nich zemścić się, kiedy przyjdzie pora. Dowiedział się, że syn Aldre, Belo po śmierci ojca objął tron hrabstwa Fersen, natomiast w hrabstwie Midghemir, w którym to Verborg miał panować, panoszył się teraz pyszałkowaty bratanek Fersena niejaki Teumoll, który zmienił imię na Ghemir.
Prawowity władca, oszpecony i samotny po trzydziestu latach wrócił do stolicy swojego rodzinnego hrabstwa, aby z ukrycia podjąć nierówną walkę z Ghemirem, Belo Fersenem oraz ich niesprawiedliwymi rządami. Nie spodziewał się jednak, że spotka tam również mordercę swojej matki i że w trzydziestą rocznicę jej śmierci, będzie mógł wreszcie ją pomścić.
***
Mury miasta pojawiły się na widnokręgu, kiedy Verborg zakończył swoją opowieść.
- Jak widzisz mój chłopcze, jesteśmy podobni. Nie mamy bliskich, o swoje miejsce sami musimy zawalczyć.
Holkin nie odpowiedział. Stwierdzenie wydało mu się trochę zbyt bezpośrednie. Wjechali do miasta przez wschodnią bramę. Selther czekał już na nich koło młyna. Kiedy zsiedli zabrał konie, do urządzonej w jednej ze starych chat stajni. Opuszczona dzielnica biedy, przez nikogo nieuczęszczana była idealnym miejscem na siedzibę rebeliantów.
- Umieścimy cię w chacie razem z Jaszczurkami - rzekł Verborg. - Dostaniesz swój siennik i koc. Broń zachowaj, może ci się jeszcze przydać. Strzeż jej i nie pozwól, żeby jakiś strażnik przyuważył ją przy twoim pasie. Noś ją zawsze pod płaszczem.
- Dobrze - odparł chłopiec. - Mogę już odejść?
- Tak. Powiesz Laleyli, żeby wskazała ci twoje miejsce. Poznasz ją bez problemu, z resztą chyba znasz już jej młodszą siostrę.
Holkin skojarzył małą zielonooką Keylę oraz jej śliczną siostrę, która opiekowała się małymi Jaszczurkami. Nie mówiąc już nic więcej oddalił się w kierunku chaty. Zapadł już zmrok i chłopak szedł bardzo ostrożnie omijając walające się po zarośniętym trawniku kawałki drewna. Wreszcie dotarł na miejsce, odchylił deski tak jak poprzednio zrobił to Damlej i wszedł do środka.
Wewnątrz panował półmrok. Nikłe światełko jakie dawała świeca stojąca na stoliku, oświetlało twarz siedzącej przy nim dziewczyny. Wzrokiem błądziła po karcie księgi leżącej przed nią.
- Przepraszam - szepnął Holkin. Dziewczyna gwałtownie uniosła głowę. - Wystraszyłem cię, wybacz. Przysłał mnie pan Verborg. Mówił, że mogę tu spać.
- A tak, ty jesteś tym nowym...
- Holkin - chłopak zbliżył się do stolika. Poczuł w żołądku coś, czego nie czuł nigdy wcześniej.
- Tak - elfka uśmiechnęła się. - Ja jestem...
- Laleyla - wypowiedzieli równocześnie. Oboje zaśmiali się cicho.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowany.
Holkin zaśmiał się ponownie. Był wyraźnie spięty.
- Możesz zająć tamten siennik - Laleyla wskazała palcem.
Chłopak położył się, ale nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w zaczytaną Laleylę i czuł jak wszystkie złe emocje ulatują. Na tę chwilę zapomniał o gniewie jaki trawił go od środka. Poczuł spokój i nadzieję. Udając, że śpi dostrzegł, że dziewczyna co chwila zerka na niego ukradkiem. Wreszcie zmorzył go sen.
***
Dni w Midgharze mijały powoli i spokojnie. Holkin zagłębiał się w struktury grupy istot, która podzielała pragnienia Verborga o nowej, sprawiedliwej władzy. Wszyscy powoli szykowali się do rozpoczęcia rebelii na szerszą skalę niż tylko dostarczanie broni buntującemu się chłopstwu. Musieli być cierpliwi. Chłopak obserwując Verborga stwierdził, że byłby z niego naprawdę idealny władca. Przejmował się każdym wieśniakiem ginącym w zamieszkach. Rodzinom poległych podrzucał pieniądze, których teraz nie brakowało, gdyż wraz z wiosną miasto odżyło, wrócili kupcy oferujący materiały budowlane, żywność, medykamenty dla ludzi dotkniętych trzęsieniem ziemi.
Skoro na ulicach pojawili się obywatele, którzy przy pasach nosili grube sakwy, pojawiły się także małe Jaszczurki, które potrafiły zręcznie te sakwy odcinać. Wszystko wydawało się prostsze i chociaż widmo zbliżającego się rozlewu krwi i rewolucji wisiało wciąż nad ludźmi Verborga wszyscy pracowali wydajnie i cieszyli się życiem mając świadomość, że nie długo mogą je stracić.
Holkin mnóstwo czasu spędzał z Laleylą. Piękna, zielonooka elfka była dla niego kimś szczególnie bliskim. Nie pamiętał, by darzył wcześniej kogoś tak dużym zaufaniem i uczuciem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest zakochany i to najprawdopodobniej z odwzajemnieniem. Ta myśl cieszyła go bardzo. Wraz z Laleylą opiekował się Jaszczurkami i prowadził księgi rachunkowe Verborga. Oboje byli przekonani, że wkrótce nadejdą lepsze czasy.
W wolnych chwilach upodobali sobie siedzenie nad strumieniem przecinającym puszcze. Laleyla z racji swej rasy czuła się wspaniale w dziczy, ale Holkin zaskakiwał wszystkich. żaden elf nie mógł dorównać jego umiejętnościom poruszania się po lesie. Do tego do chłopca garnęła się cała masa dzikich zwierząt na czele z oswojonym już sokołem.
Ptak okazał się wiernym i pożytecznym towarzyszem. Zawsze zawiadamiał Holkina o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Niektórzy szeptali, że chłopiec potrafi z nim rozmawiać. To stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. Co prawda Holkin nie potrafił przetłumaczyć pisków sokoła na ludzki język, ale zawsze bezbłędnie odczytywał intencje ptaka. Poza nim do leśnych przyjaciół Holkina należały lis, młoda sarna i wielki dzik o kłach ostrych jak noże.
- To doprawdy niewiarygodne - powiedziała któregoś dnia Laleyla głaszcząc sarenkę, kiedy razem z Holkinem odpoczywali nad strumieniem. - Jak to możliwe, że te zwierzęta się tak do ciebie garną.
- Słyszałaś kiedyś o klątwie białego jelenia? - chłopiec tego dnia zdecydował, że opowie Laleyli o swoim problemie.
- Klątwa białego jelenia? Pierwsze słyszę.
- Rzecz w tym, że ja też nie mam pojęcia, na czym ona polega, ale wielu ludzi twierdziło, że jestem nią dotknięty. Sądzę, że mieli racje. Zawsze, kiedy miało wydarzyć się coś złego wydawało mi się, że widzę ogromnego śnieżnobiałego byka ze złotym porożem - nie zamierzał opowiadać o swoich podejrzeniach co do śmierci Sizerina. - Myślę, że te zwierzaki mają coś wspólnego właśnie z tą legendą.
- I nie wiesz, na czym ona polega? Powinieneś zapytać pana Verborga.
Zapadła cisza. Holkin nie chciał teraz dłużej rozmyślać o klątwie. Wpatrywał się w głębię wielkich zielonych oczu elfki. Przybliżył się odrobinę. Wpatrywał się coraz głębiej. Laleyla nie unikała jego wzroku. Nie poruszyła się, kiedy przybliżył swoją twarz do jej twarzy. Uśmiechała się lekko. ściągnął wargi z zamiarem pocałowania jej i przymknął oczy. Poruszył głową w jej kierunku, ale jego usta nie natrafiły na nic. Zanim otworzył oczy usłyszał charakterystyczny śpiew słowika. Słyszał ten dźwięk wcześniej tylko raz. Kilka tygodni temu przed bitwą z odziałem Straffada Paso.
- Muszę już iść - Laleyla zerwała się na nogi i znikła w gąszczu drzew zanim zdążył zaprotestować.
“Niech to szlag. Obserwowali nas”. - pomyślał po czym zagwizdał na palcach. Z nieba wprost na jego ramię runął sokół.
- Znajdź ją - polecił ptakowi chłopak.
Parę sekund później sokół zaskrzeczał ponownie nad jego głową i poleciał nisko tuż nad drzewami. Holkin pobiegł za ptakiem. Najpierw wzdłuż leśnej ścieżki, potem skręcił oddalając się od środka lasu. Dobiegł do brodu, a minąwszy go na chwilę zgubił swego skrzydlatego przewodnika z oczu. Ten jednak zawrócił i zatoczywszy nad nim koło, poleciał dalej. Od brodu nie było już daleko. Sokół doprowadził chłopca do maleńkiej polany, na której środku stał głaz. Przy głazie ukryty w gąszczu Holkin mógł dostrzec dwie postacie. Laleyla i starszy elf o żółtawych, bardzo długich włosach rozmawiali. Widać, że elf był podenerwowany. Chłopak bardzo chciał usłyszeć co mówią.
Obszedł polanę dookoła i skrył się za ogromnym głazem, z drugiej strony tak, aby rozmawiający nie mogli go dostrzec.
- Nasza matka byłaby bardzo zawiedziona! - mówił podniesionym głosem żółtowłosy. Dziewczyna płakała. - Całkiem zapomniałaś o swoich braciach, zadajesz się z ludźmi... gdybym nie zareagował, on pocałowałby cię. Wąskie, szpetne, brudne ludzkie wargi mają całować moją siostrę?! Nie pozwolę na to. Masz go unikać! Jeżeli on zbliży się do ciebie, będzie miał ze mną do czynienia.
Słysząc to Holkin nie próbował nawet powstrzymywać wszystkich myśli, jakie zaczęły kiełkować w jego głowie. Krew zagotowała mu się w żyłach. “Cholerni elfowie!” - myślał. Zerwał się biegiem i ruszył w stronę lasu. Również zaczął płakać. Gdy znów był ukryty w zaroślach ostatni raz spojrzał na Laleylę i jej brata. Coś poruszyło się za jego plecami. Obróciwszy się, ujrzał potężnego białego jelenia o złotym porożu. Jego płonące oczy były dokładnym odbiciem oczu chłopca. Majestatyczny zwierz stał na wyciągnięcie ręki od niego. Z nozdrzy, pomimo ciepła buchała para. Rył ziemie przednimi kopytami.
- Na co jeszcze czekasz? - syknął Holkin. - Zabij tego elfa, tak jak zabiłeś wszystkich moich wrogów. Zabij tak jak tych, którzy mnie skrzywdzili!
Od zachodu przypełzły chmury, zakrywając słońce i błękit nieba. Pierwszy huk doszedł do uszu chłopca z oddali. Z góry poleciały strugi deszczu. Po chwili niebo rozcięła pierwsza błyskawica, która była dla jelenia jakby sygnałem do startu. Ruszył galopem w stronę elfa i podniósł go w górę dotkliwie raniąc porożem. Po złotych rogach popłynęła krew wprost na biały łeb i pysk zwierzęcia. Zupełnie zaskoczony elf nie miał żadnych szans. Jeleń pogardliwie machnął głową zrzucając rannego na ziemię. Z ust Laleyli dopiero teraz wyrwał się krzyk przerażenia, ale stanęła jak wryta, nie mogąc ani pomóc bratu, ani uciec. Rogacz zatańczył na tylnych nogach, prychnął i przednimi kopytami runął na mocno krwawiącego żółtowłosego. Kości zaczęły pękać jak gałązki, a krew obryzgała wrzeszczącą siostrę zmasakrowanego. Skończywszy pastwić się nad zwłokami jeleń jeszcze raz odtańczył swój triumfalny taniec, machnął porożem i spojrzawszy w stronę stojącego na skraju polany Holkina pogalopował jeszcze naokoło polany i zniknął.
Podczas gdy zwierz miażdżył elfa, w chłopcu zaczęło budzić się poczucie winy, wstyd i rozpacz. “Dałem się ponieść... pozwoliłem, aby owładnął mną ten demon o złotych rogach” - szeptał do siebie, idąc chwiejnym krokiem w stronę zmasakrowanego ciała. Laleyla ujrzawszy Holkina wyszarpnęła zza pasa króciutki sztylet.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła. - Jeżeli ośmielisz się tutaj podejść zabiję najpierw ciebie... a potem siebie.
Nie wytrzymała. Rzuciła sztylet na mokrą od krwi i deszczu ziemię.
- Ty rozkazywałeś temu czemuś! To właśnie twoja klątwa! Przez ciebie zginął także Sizerin! Bądź przeklęty!
Elfka obróciła się i popędziła w las. Holkin nie miał siły gonić jej ani tłumaczyć się. Był zrozpaczony. Kolejna błyskawica na sekundę rozjaśniła niebo. Chłopak padł na kolana i w strugach deszczu płakał nad zwłokami brata Laleyli.
- Tak, jak się spodziewałem - usłyszał za sobą szorstki głos. - Dla czego wcześniej nie opowiedziałeś mi o klątwie?
Z pośród ściany wody lejącej się z nieba wyłonił się Verborg. Położył rękę na ramieniu chłopca.
- Gdybyś powiedział mi natychmiast po śmierci Sizerina... przecież już wtedy wiedziałeś, że to wymyka się spod kontroli, prawda? Gdybyś wtedy opowiedział mi o tym, można by było uniknąć tego co się stało. Chodź chłopcze, musimy porozmawiać.
Holkin myślał, że puszcze okalająca Midghar zna jak własną kieszeń, ale miejsca, przez które teraz prowadził go Verborg widział po raz pierwszy. Dotarli do dziwnego wąwozu. Chłopak domyślił się, że dawniej było to koryto ogromnej rzeki. W tym miejscu zatrzymali się pierwszy raz od kilku minut. Verborg wreszcie przerwał milczenie.
- To dla mnie bardzo ważne miejsce - zaczął. - Kiedy kilka miesięcy temu wracałem do Midghar w tym miejscu zaczęły opuszczać mnie siły. Nie jadłem przez kilka dni, byłem zziębnięty i przemęczony. Pamiętam dokładnie, w którym miejscu zemdlałem - mówiąc to, pokazał rosnące na samym dnie wąwozu dziwnie poskręcane drzewo. - Wtedy ukazał mi się Calthor. Po raz pierwszy od jego śmierci przyszedł do mnie i dał wskazówki. Wiesz, co wtedy powiedział? Powiedział, że mój triumf przepowie chłopiec, który ujarzmi klątwę białego jelenia.
- Nie jestem w stanie ujarzmić czegoś, o czym nie mam pojęcia - Holkin wreszcie wydobył z siebie głos.
- W rzeczy samej chłopcze. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po przybyciu do Midharu było zgłębienie swojej wiedzy o klątwie. Nie domyśliłeś się jeszcze na czym ona polega.
Chłopiec milczał przez chwilę, po czym odparł:
- Dotychczas sądziłem, że jestem panem jelenia. że on zabija tych, którzy mnie krzywdzą... ale, dziś zrozumiałem, że nie ja kieruję jeleniem, ale on mną.
- Miałeś kiedykolwiek wrażenie, jakby w twoim umyśle rodziły się myśli, które są ci obce? Tak, jakby ktoś pomyślał je za ciebie?
Holkin skinął głową.
- Mój chłopcze - ciągnął dalej Verborg. - Tak, jak się domyśliłeś demon pod postacią białego jelenia o złotym porożu zawładną twoimi emocjami. Twój gniew był dla niego motywem do działania. Dopiero prawdziwa miłość, jaką obdarzyłeś Laleylę była zdolna uśpić klątwę. źle się stało, że między wami stanął jej brat. Zauważ, że próba odebrania ci tego uczucia i to, co wtedy poczułeś stały się dla demona tak odżywczą karmą, że mógł przybrać materialną postać. Teraz jesteś całkiem na jego łasce. Kiedy odejdą pierwsze wyrzuty sumienia, znów zacznie trawić cię gniew. Ale tym razem to nie jeleń będzie zabijał... nigdy wcześniej nikogo nie zabiłeś i zapewne nadal nie chcesz. Jeżeli tak jest, musisz zwrócić szczególną uwagę na swoje emocje. Każda przykra myśl może skończyć się tragicznie. I niestety, musisz czym prędzej opuścić wszystkich tych, którzy są dla ciebie ważni... wiesz, że jesteś dla nich teraz tylko zagrożeniem.
- Dokąd mam się udać - Holkin nie próbował nawet ukrywać łez, jakie płynęły mu obficie po policzkach.
- Calthor był druidem. Miejscem jego narodzin były święte Dąbrowy, daleko stąd na południowy zachód tuż przy krańcu znanych nam ziem. Sądzę, że twoim przeznaczeniem jest spotkać się ze starymi mędrcami natury. Oni pomogą ci pokonać twój wewnętrzny gniew i nienawiść. Jeżeli uda ci się to zrobić, wtedy zapanujesz nad klątwą. Nie wiem, czy jeleń odejdzie, czy może podda się twojej woli. Wiem, że w tę drogę musisz udać się sam.
W drodze powrotnej do miasta ani Holkin ani Verborg nie powiedział już nic więcej. Chłopak postanowił wyruszyć jeszcze tej nocy. Nie mówiąc nic nikomu odejść w nieznane. Miał tylko jedno pragnienie. Chciał ostatni raz spojrzeć na Laleylę. Gdy dotarli do bram Midgharu była już późna noc. Holkin cicho wśliznął się do chaty, w której sypiał on, elfka i wszystkie małe Jaszczurki. Dziewczyna nie spała, siedziała zapłakana na łóżku.
- Odejdź stąd - powiedziała spokojnie, gdy go ujrzała. - Nie masz już tutaj czego szukać. Jesteś niebezpieczny.
- Wiem... i zamierzam odejść jeszcze tej nocy. Chciałem ostatni raz spojrzeć na ciebie, Laleyla. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz i uwierzysz, że tego nie chciałem... może nawet wybaczysz. żegnaj.
- Odejdź...
Holkin wyszedł z chaty i ostatni raz poszedł do podziemnego przejścia pod młynem i murami miasta. Verborg przygotował mu sakwę z rzeczami potrzebnymi do wyprawy.
- Wiem, że kiedyś powrócisz - powiedział mężczyzna. - Wtedy nastanie nowy świt, dla nas wszystkich.
Chłopiec, bardzo pragnął mieć taką pewność, ale jego przeczucia diametralnie różniły się od zdania Verborga. Wziął sakwę, wyszedł bez słowa. Przed młynem czekał już osiodłany koń.
Gniew i nienawiść stały się doskonałym gruntem dla klątwy, która niosła cierpienie. Złe emocje w młodym sercu zakiełkowały śmiercią. Przed Holkinem rozciągały się teraz nieprzebyte ziemie. W drodze po przebaczenie miał do pokonania ogromne odległości oraz niezliczone trudy. Jednak wyruszył w ciemną noc, ku wyzwoleniu, a szum jego płaszcza i tętent kopyt komponowały pieśń o tym, co miało się wydarzyć. Nad nim poprzez ciemne niebo leciał sokół.
KONIEC
______________________________
W tym momencie kończy się ta opowieść. Chce kiedyś napisać ciąg dalszy, ale raz nie mam aktualnie weny a dwa zająłem się innym tworem. Dzięki za oceny, jestem zadowolony spodziewałem się ostrej krytyki. Co do popełnionych błędów, to nie sposób kilku pominąć, ale zostaną poprawione, a apropo świata fantasy, to w sumie miał być takie standardowe miniuniwersum fantasy. Pomijając kilka kiepskich fanfików to moje pierwsze zupełnie samodzielne opowiadania. Tyle tytułem samousprawiedliwienia. Zapraszam do komentowania dalszej części.
- Będziesz kiedyś wspaniałym władcą - szeptała matka pochylając się nad niemowlęciem śpiącym w kołysce.
Do komnaty wpadł posłaniec.
- Wasza wysokość. Przybyło poselstwo z Fersen. Czekają w sali tronowej.
Królowa była gotowa już od ponad godziny. Nic nie mówiąc udała się powitać gości. Kiedy weszła do wielkiej komnaty i zajęła swoje miejsce na tronie oczekujący ją mężczyźni przyklęki z szacunkiem na jedno kolano.
- Darujcie sobie panowie te grzeczności. Do rzeczy proszę.
- Wasza wysokość przybywamy z listem od hrabiego Aldre Fersena. Jego treść jest przeznaczona tylko dla oczu waszej wysokości.
Mężczyzna w bardzo wykwintnej szacie wyjął ze skórzanej torby zapieczętowany rulon pergaminu i podał go królowej, nie podnosząc wzroku na jej twarz.
- Jego Miłość hrabia Fersen prosił o natychmiastową odpowiedź.
Królowa złamała pieczęć i szybko przebiegła wzrokiem po wykaligrafowanych błękitnym atramentem literach. Uśmiech zagościł na jej twarzy, a rumieńce na policzkach.
Czasy były ciężkie, królestwo rozbite. Młodo owdowiała królowa, która po mężu trzymała pod swym berłem tak wielkie hrabstwo jak Midghemir i ponad połowę wpływów z całego państwa była idealną partią dla hrabiego Fersena. Wieść o ich zaręczynach napełniała nadzieją serca mieszkańców obu hrabstw. To mógł być pierwszy krok ku zjednoczeniu kraju. Nikt jednak nie spodziewał się, że okaże się powodem całkowitego rozpadu monarchii i rozdzielenia wpływów na poszczególne hrabstwa, a z czasem również przyczyna wojny domowej. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali dnia ślubu.
Uroczystość zaplanowano na pierwszy dzień wiosny i kiedy ów dzień nadszedł wszystko było gotowe. Najpierw przysięga wierności złożona w świątyni, potem huczne wesele w pałacu i noc poślubna. Królowa była szczęśliwa, tym bardziej, że hrabia Aldre zgodził się na najważniejszy dla niej warunek zapisany w przedmałżeńskiej umowie. Mianowicie Fersen obiecał, że kiedy syn królowej z pierwszego małżeństwa, mały Verborg osiągnie pełnoletność obejmie najwyższy urząd w swoim rodzinnym hrabstwie, Midghemir. Miał być to wyraz szacunku dla jego ojca Varelberga oraz sposób na utrzymanie w Midghemir swoistej odrębności, pomimo zbliżającego się wielkiego zjednoczenia. Królowa nie wiedziała jednak, że jej nowy wspaniałomyślny małżonek ma względem hrabstwa inne zamiary. Aldre Fersen nie zamierzał tolerować żadnej odrębności. Po zjednoczeniu hrabstw postanowił odsunąć od władzy królową, a na tronie hrabstwa umieścić potomka, którego miała mu zapewnić. Z czasem zamierzał dokonać ekspansji na pozostałe części królestwa i ogłosić się władcą absolutnym. Najpierw jednak musiał usunąć małą przeszkodę, jaką był dla niego Verborg.
Kiedy urodził się syn Fersena i królowej trzeba było zacząć działać. Zadanie było proste, więc Aldre zlecił je stajennemu, który trzymał pieczę nad jego prywatnymi stajniami, Straffadowi Paso. Stajenny miał po prostu pod nieobecność królowej wykraść dziecko z jej komnat wywieźć gdzieś i zabić. Władczyni zawsze miała mnóstwo pracy, więc Paso miał wiele sposobności do wykonania powierzonego zadania. Któregoś wieczoru po prostu beztrosko wszedł do komnaty królowej, wyciągnął z kojca rocznego chłopca i wywiózł do puszczy. W komnacie oprócz dziecka był jeszcze Calthor, stary druid i najlepszy przyjaciel królowej, a dawniej także króla Varelberga.
- Gdzie zamierzasz zabrać to dziecko? - zapytał Calthor, gdy Straffad schylił się nad kojcem.
- Hrabia Fersen kazał mi przynieść chłopca do swoich komnat, żeby mógł go dopilnować pod nieobecność jej wysokości - skłamał Paso.
Stary druid wiedział, że Fersen nie cierpi Verborga i nigdy nie zgodziłby się na pilnowanie go. Postanowił śledzić stajennego i dotarł za nim aż do puszczy, gdzie ukrył się w krzakach i ujrzał jak Straffad najpierw stoi nad porwanym dzieckiem ze sztyletem i długo przymierza się do zadania ciosu, a ostatecznie pozostawia je na pastwę losu.
Kiedy stajenny odjechał Calthor zabrał chłopca z powrotem do pałacu, gdzie opowiedział o całym zajściu jego matce. Królowa wpadła w furię i nieostrożnie wykrzyczała wszystko swojemu mężowi w twarz. Jeszcze tej samej nocy została zamordowana. Mordercą okazał się również siedemnastoletni wówczas stajenny, który miał obowiązek poprawić to co zepsuł przy pierwszym podejściu. Jednak na jego nieszczęście Calthorowi udało się zabrać Verborga z pałacu. Straffad skłamał, że zarówno druid jak i chłopiec zginęli podczas próby ucieczki spadając z urwiska. łatwowierny Aldre Fersen umieścił go w swoim prywatnym oddziale lekkiej jazdy i tam Paso zaczął wspinać się po szczeblach kariery.
Tymczasem Calthor wychowywał małego Verborga. To on opowiedział mu całą historię, aby niczego nieświadomy chłopiec mógł kiedyś pomścić śmierć matki i upomnieć się o swoje. On nauczył Verborga walczyć, czytać i pisać. Przekazał mu swoją wiedzę dotyczącą orientowania się w terenie, przez co chłopak nigdy się nie zgubił i zawsze znajdywał bezpieczne ścieżki. W końcu to również Calthor wyleczył Verborga z ospy, podczas epidemii panującej w osadzie, gdzie się ukryli. Stary druid niestety nie przeżył choroby. Piętnastoletni już wtedy Verborg przetrwał cudem za sprawą ziołowych naparów przygotowywanych przez swego opiekuna i nauczyciela. Po chorobie pozostały mu blizny na twarzy i wielka pustka w sercu. Osamotniony, przez piętnaście lat tułał się po całym kraju zdobywając informacje na temat potomków Aldre Fersena, aby to na nich zemścić się, kiedy przyjdzie pora. Dowiedział się, że syn Aldre, Belo po śmierci ojca objął tron hrabstwa Fersen, natomiast w hrabstwie Midghemir, w którym to Verborg miał panować, panoszył się teraz pyszałkowaty bratanek Fersena niejaki Teumoll, który zmienił imię na Ghemir.
Prawowity władca, oszpecony i samotny po trzydziestu latach wrócił do stolicy swojego rodzinnego hrabstwa, aby z ukrycia podjąć nierówną walkę z Ghemirem, Belo Fersenem oraz ich niesprawiedliwymi rządami. Nie spodziewał się jednak, że spotka tam również mordercę swojej matki i że w trzydziestą rocznicę jej śmierci, będzie mógł wreszcie ją pomścić.
***
Mury miasta pojawiły się na widnokręgu, kiedy Verborg zakończył swoją opowieść.
- Jak widzisz mój chłopcze, jesteśmy podobni. Nie mamy bliskich, o swoje miejsce sami musimy zawalczyć.
Holkin nie odpowiedział. Stwierdzenie wydało mu się trochę zbyt bezpośrednie. Wjechali do miasta przez wschodnią bramę. Selther czekał już na nich koło młyna. Kiedy zsiedli zabrał konie, do urządzonej w jednej ze starych chat stajni. Opuszczona dzielnica biedy, przez nikogo nieuczęszczana była idealnym miejscem na siedzibę rebeliantów.
- Umieścimy cię w chacie razem z Jaszczurkami - rzekł Verborg. - Dostaniesz swój siennik i koc. Broń zachowaj, może ci się jeszcze przydać. Strzeż jej i nie pozwól, żeby jakiś strażnik przyuważył ją przy twoim pasie. Noś ją zawsze pod płaszczem.
- Dobrze - odparł chłopiec. - Mogę już odejść?
- Tak. Powiesz Laleyli, żeby wskazała ci twoje miejsce. Poznasz ją bez problemu, z resztą chyba znasz już jej młodszą siostrę.
Holkin skojarzył małą zielonooką Keylę oraz jej śliczną siostrę, która opiekowała się małymi Jaszczurkami. Nie mówiąc już nic więcej oddalił się w kierunku chaty. Zapadł już zmrok i chłopak szedł bardzo ostrożnie omijając walające się po zarośniętym trawniku kawałki drewna. Wreszcie dotarł na miejsce, odchylił deski tak jak poprzednio zrobił to Damlej i wszedł do środka.
Wewnątrz panował półmrok. Nikłe światełko jakie dawała świeca stojąca na stoliku, oświetlało twarz siedzącej przy nim dziewczyny. Wzrokiem błądziła po karcie księgi leżącej przed nią.
- Przepraszam - szepnął Holkin. Dziewczyna gwałtownie uniosła głowę. - Wystraszyłem cię, wybacz. Przysłał mnie pan Verborg. Mówił, że mogę tu spać.
- A tak, ty jesteś tym nowym...
- Holkin - chłopak zbliżył się do stolika. Poczuł w żołądku coś, czego nie czuł nigdy wcześniej.
- Tak - elfka uśmiechnęła się. - Ja jestem...
- Laleyla - wypowiedzieli równocześnie. Oboje zaśmiali się cicho.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowany.
Holkin zaśmiał się ponownie. Był wyraźnie spięty.
- Możesz zająć tamten siennik - Laleyla wskazała palcem.
Chłopak położył się, ale nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w zaczytaną Laleylę i czuł jak wszystkie złe emocje ulatują. Na tę chwilę zapomniał o gniewie jaki trawił go od środka. Poczuł spokój i nadzieję. Udając, że śpi dostrzegł, że dziewczyna co chwila zerka na niego ukradkiem. Wreszcie zmorzył go sen.
***
Dni w Midgharze mijały powoli i spokojnie. Holkin zagłębiał się w struktury grupy istot, która podzielała pragnienia Verborga o nowej, sprawiedliwej władzy. Wszyscy powoli szykowali się do rozpoczęcia rebelii na szerszą skalę niż tylko dostarczanie broni buntującemu się chłopstwu. Musieli być cierpliwi. Chłopak obserwując Verborga stwierdził, że byłby z niego naprawdę idealny władca. Przejmował się każdym wieśniakiem ginącym w zamieszkach. Rodzinom poległych podrzucał pieniądze, których teraz nie brakowało, gdyż wraz z wiosną miasto odżyło, wrócili kupcy oferujący materiały budowlane, żywność, medykamenty dla ludzi dotkniętych trzęsieniem ziemi.
Skoro na ulicach pojawili się obywatele, którzy przy pasach nosili grube sakwy, pojawiły się także małe Jaszczurki, które potrafiły zręcznie te sakwy odcinać. Wszystko wydawało się prostsze i chociaż widmo zbliżającego się rozlewu krwi i rewolucji wisiało wciąż nad ludźmi Verborga wszyscy pracowali wydajnie i cieszyli się życiem mając świadomość, że nie długo mogą je stracić.
Holkin mnóstwo czasu spędzał z Laleylą. Piękna, zielonooka elfka była dla niego kimś szczególnie bliskim. Nie pamiętał, by darzył wcześniej kogoś tak dużym zaufaniem i uczuciem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest zakochany i to najprawdopodobniej z odwzajemnieniem. Ta myśl cieszyła go bardzo. Wraz z Laleylą opiekował się Jaszczurkami i prowadził księgi rachunkowe Verborga. Oboje byli przekonani, że wkrótce nadejdą lepsze czasy.
W wolnych chwilach upodobali sobie siedzenie nad strumieniem przecinającym puszcze. Laleyla z racji swej rasy czuła się wspaniale w dziczy, ale Holkin zaskakiwał wszystkich. żaden elf nie mógł dorównać jego umiejętnościom poruszania się po lesie. Do tego do chłopca garnęła się cała masa dzikich zwierząt na czele z oswojonym już sokołem.
Ptak okazał się wiernym i pożytecznym towarzyszem. Zawsze zawiadamiał Holkina o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Niektórzy szeptali, że chłopiec potrafi z nim rozmawiać. To stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. Co prawda Holkin nie potrafił przetłumaczyć pisków sokoła na ludzki język, ale zawsze bezbłędnie odczytywał intencje ptaka. Poza nim do leśnych przyjaciół Holkina należały lis, młoda sarna i wielki dzik o kłach ostrych jak noże.
- To doprawdy niewiarygodne - powiedziała któregoś dnia Laleyla głaszcząc sarenkę, kiedy razem z Holkinem odpoczywali nad strumieniem. - Jak to możliwe, że te zwierzęta się tak do ciebie garną.
- Słyszałaś kiedyś o klątwie białego jelenia? - chłopiec tego dnia zdecydował, że opowie Laleyli o swoim problemie.
- Klątwa białego jelenia? Pierwsze słyszę.
- Rzecz w tym, że ja też nie mam pojęcia, na czym ona polega, ale wielu ludzi twierdziło, że jestem nią dotknięty. Sądzę, że mieli racje. Zawsze, kiedy miało wydarzyć się coś złego wydawało mi się, że widzę ogromnego śnieżnobiałego byka ze złotym porożem - nie zamierzał opowiadać o swoich podejrzeniach co do śmierci Sizerina. - Myślę, że te zwierzaki mają coś wspólnego właśnie z tą legendą.
- I nie wiesz, na czym ona polega? Powinieneś zapytać pana Verborga.
Zapadła cisza. Holkin nie chciał teraz dłużej rozmyślać o klątwie. Wpatrywał się w głębię wielkich zielonych oczu elfki. Przybliżył się odrobinę. Wpatrywał się coraz głębiej. Laleyla nie unikała jego wzroku. Nie poruszyła się, kiedy przybliżył swoją twarz do jej twarzy. Uśmiechała się lekko. ściągnął wargi z zamiarem pocałowania jej i przymknął oczy. Poruszył głową w jej kierunku, ale jego usta nie natrafiły na nic. Zanim otworzył oczy usłyszał charakterystyczny śpiew słowika. Słyszał ten dźwięk wcześniej tylko raz. Kilka tygodni temu przed bitwą z odziałem Straffada Paso.
- Muszę już iść - Laleyla zerwała się na nogi i znikła w gąszczu drzew zanim zdążył zaprotestować.
“Niech to szlag. Obserwowali nas”. - pomyślał po czym zagwizdał na palcach. Z nieba wprost na jego ramię runął sokół.
- Znajdź ją - polecił ptakowi chłopak.
Parę sekund później sokół zaskrzeczał ponownie nad jego głową i poleciał nisko tuż nad drzewami. Holkin pobiegł za ptakiem. Najpierw wzdłuż leśnej ścieżki, potem skręcił oddalając się od środka lasu. Dobiegł do brodu, a minąwszy go na chwilę zgubił swego skrzydlatego przewodnika z oczu. Ten jednak zawrócił i zatoczywszy nad nim koło, poleciał dalej. Od brodu nie było już daleko. Sokół doprowadził chłopca do maleńkiej polany, na której środku stał głaz. Przy głazie ukryty w gąszczu Holkin mógł dostrzec dwie postacie. Laleyla i starszy elf o żółtawych, bardzo długich włosach rozmawiali. Widać, że elf był podenerwowany. Chłopak bardzo chciał usłyszeć co mówią.
Obszedł polanę dookoła i skrył się za ogromnym głazem, z drugiej strony tak, aby rozmawiający nie mogli go dostrzec.
- Nasza matka byłaby bardzo zawiedziona! - mówił podniesionym głosem żółtowłosy. Dziewczyna płakała. - Całkiem zapomniałaś o swoich braciach, zadajesz się z ludźmi... gdybym nie zareagował, on pocałowałby cię. Wąskie, szpetne, brudne ludzkie wargi mają całować moją siostrę?! Nie pozwolę na to. Masz go unikać! Jeżeli on zbliży się do ciebie, będzie miał ze mną do czynienia.
Słysząc to Holkin nie próbował nawet powstrzymywać wszystkich myśli, jakie zaczęły kiełkować w jego głowie. Krew zagotowała mu się w żyłach. “Cholerni elfowie!” - myślał. Zerwał się biegiem i ruszył w stronę lasu. Również zaczął płakać. Gdy znów był ukryty w zaroślach ostatni raz spojrzał na Laleylę i jej brata. Coś poruszyło się za jego plecami. Obróciwszy się, ujrzał potężnego białego jelenia o złotym porożu. Jego płonące oczy były dokładnym odbiciem oczu chłopca. Majestatyczny zwierz stał na wyciągnięcie ręki od niego. Z nozdrzy, pomimo ciepła buchała para. Rył ziemie przednimi kopytami.
- Na co jeszcze czekasz? - syknął Holkin. - Zabij tego elfa, tak jak zabiłeś wszystkich moich wrogów. Zabij tak jak tych, którzy mnie skrzywdzili!
Od zachodu przypełzły chmury, zakrywając słońce i błękit nieba. Pierwszy huk doszedł do uszu chłopca z oddali. Z góry poleciały strugi deszczu. Po chwili niebo rozcięła pierwsza błyskawica, która była dla jelenia jakby sygnałem do startu. Ruszył galopem w stronę elfa i podniósł go w górę dotkliwie raniąc porożem. Po złotych rogach popłynęła krew wprost na biały łeb i pysk zwierzęcia. Zupełnie zaskoczony elf nie miał żadnych szans. Jeleń pogardliwie machnął głową zrzucając rannego na ziemię. Z ust Laleyli dopiero teraz wyrwał się krzyk przerażenia, ale stanęła jak wryta, nie mogąc ani pomóc bratu, ani uciec. Rogacz zatańczył na tylnych nogach, prychnął i przednimi kopytami runął na mocno krwawiącego żółtowłosego. Kości zaczęły pękać jak gałązki, a krew obryzgała wrzeszczącą siostrę zmasakrowanego. Skończywszy pastwić się nad zwłokami jeleń jeszcze raz odtańczył swój triumfalny taniec, machnął porożem i spojrzawszy w stronę stojącego na skraju polany Holkina pogalopował jeszcze naokoło polany i zniknął.
Podczas gdy zwierz miażdżył elfa, w chłopcu zaczęło budzić się poczucie winy, wstyd i rozpacz. “Dałem się ponieść... pozwoliłem, aby owładnął mną ten demon o złotych rogach” - szeptał do siebie, idąc chwiejnym krokiem w stronę zmasakrowanego ciała. Laleyla ujrzawszy Holkina wyszarpnęła zza pasa króciutki sztylet.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła. - Jeżeli ośmielisz się tutaj podejść zabiję najpierw ciebie... a potem siebie.
Nie wytrzymała. Rzuciła sztylet na mokrą od krwi i deszczu ziemię.
- Ty rozkazywałeś temu czemuś! To właśnie twoja klątwa! Przez ciebie zginął także Sizerin! Bądź przeklęty!
Elfka obróciła się i popędziła w las. Holkin nie miał siły gonić jej ani tłumaczyć się. Był zrozpaczony. Kolejna błyskawica na sekundę rozjaśniła niebo. Chłopak padł na kolana i w strugach deszczu płakał nad zwłokami brata Laleyli.
- Tak, jak się spodziewałem - usłyszał za sobą szorstki głos. - Dla czego wcześniej nie opowiedziałeś mi o klątwie?
Z pośród ściany wody lejącej się z nieba wyłonił się Verborg. Położył rękę na ramieniu chłopca.
- Gdybyś powiedział mi natychmiast po śmierci Sizerina... przecież już wtedy wiedziałeś, że to wymyka się spod kontroli, prawda? Gdybyś wtedy opowiedział mi o tym, można by było uniknąć tego co się stało. Chodź chłopcze, musimy porozmawiać.
Holkin myślał, że puszcze okalająca Midghar zna jak własną kieszeń, ale miejsca, przez które teraz prowadził go Verborg widział po raz pierwszy. Dotarli do dziwnego wąwozu. Chłopak domyślił się, że dawniej było to koryto ogromnej rzeki. W tym miejscu zatrzymali się pierwszy raz od kilku minut. Verborg wreszcie przerwał milczenie.
- To dla mnie bardzo ważne miejsce - zaczął. - Kiedy kilka miesięcy temu wracałem do Midghar w tym miejscu zaczęły opuszczać mnie siły. Nie jadłem przez kilka dni, byłem zziębnięty i przemęczony. Pamiętam dokładnie, w którym miejscu zemdlałem - mówiąc to, pokazał rosnące na samym dnie wąwozu dziwnie poskręcane drzewo. - Wtedy ukazał mi się Calthor. Po raz pierwszy od jego śmierci przyszedł do mnie i dał wskazówki. Wiesz, co wtedy powiedział? Powiedział, że mój triumf przepowie chłopiec, który ujarzmi klątwę białego jelenia.
- Nie jestem w stanie ujarzmić czegoś, o czym nie mam pojęcia - Holkin wreszcie wydobył z siebie głos.
- W rzeczy samej chłopcze. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po przybyciu do Midharu było zgłębienie swojej wiedzy o klątwie. Nie domyśliłeś się jeszcze na czym ona polega.
Chłopiec milczał przez chwilę, po czym odparł:
- Dotychczas sądziłem, że jestem panem jelenia. że on zabija tych, którzy mnie krzywdzą... ale, dziś zrozumiałem, że nie ja kieruję jeleniem, ale on mną.
- Miałeś kiedykolwiek wrażenie, jakby w twoim umyśle rodziły się myśli, które są ci obce? Tak, jakby ktoś pomyślał je za ciebie?
Holkin skinął głową.
- Mój chłopcze - ciągnął dalej Verborg. - Tak, jak się domyśliłeś demon pod postacią białego jelenia o złotym porożu zawładną twoimi emocjami. Twój gniew był dla niego motywem do działania. Dopiero prawdziwa miłość, jaką obdarzyłeś Laleylę była zdolna uśpić klątwę. źle się stało, że między wami stanął jej brat. Zauważ, że próba odebrania ci tego uczucia i to, co wtedy poczułeś stały się dla demona tak odżywczą karmą, że mógł przybrać materialną postać. Teraz jesteś całkiem na jego łasce. Kiedy odejdą pierwsze wyrzuty sumienia, znów zacznie trawić cię gniew. Ale tym razem to nie jeleń będzie zabijał... nigdy wcześniej nikogo nie zabiłeś i zapewne nadal nie chcesz. Jeżeli tak jest, musisz zwrócić szczególną uwagę na swoje emocje. Każda przykra myśl może skończyć się tragicznie. I niestety, musisz czym prędzej opuścić wszystkich tych, którzy są dla ciebie ważni... wiesz, że jesteś dla nich teraz tylko zagrożeniem.
- Dokąd mam się udać - Holkin nie próbował nawet ukrywać łez, jakie płynęły mu obficie po policzkach.
- Calthor był druidem. Miejscem jego narodzin były święte Dąbrowy, daleko stąd na południowy zachód tuż przy krańcu znanych nam ziem. Sądzę, że twoim przeznaczeniem jest spotkać się ze starymi mędrcami natury. Oni pomogą ci pokonać twój wewnętrzny gniew i nienawiść. Jeżeli uda ci się to zrobić, wtedy zapanujesz nad klątwą. Nie wiem, czy jeleń odejdzie, czy może podda się twojej woli. Wiem, że w tę drogę musisz udać się sam.
W drodze powrotnej do miasta ani Holkin ani Verborg nie powiedział już nic więcej. Chłopak postanowił wyruszyć jeszcze tej nocy. Nie mówiąc nic nikomu odejść w nieznane. Miał tylko jedno pragnienie. Chciał ostatni raz spojrzeć na Laleylę. Gdy dotarli do bram Midgharu była już późna noc. Holkin cicho wśliznął się do chaty, w której sypiał on, elfka i wszystkie małe Jaszczurki. Dziewczyna nie spała, siedziała zapłakana na łóżku.
- Odejdź stąd - powiedziała spokojnie, gdy go ujrzała. - Nie masz już tutaj czego szukać. Jesteś niebezpieczny.
- Wiem... i zamierzam odejść jeszcze tej nocy. Chciałem ostatni raz spojrzeć na ciebie, Laleyla. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz i uwierzysz, że tego nie chciałem... może nawet wybaczysz. żegnaj.
- Odejdź...
Holkin wyszedł z chaty i ostatni raz poszedł do podziemnego przejścia pod młynem i murami miasta. Verborg przygotował mu sakwę z rzeczami potrzebnymi do wyprawy.
- Wiem, że kiedyś powrócisz - powiedział mężczyzna. - Wtedy nastanie nowy świt, dla nas wszystkich.
Chłopiec, bardzo pragnął mieć taką pewność, ale jego przeczucia diametralnie różniły się od zdania Verborga. Wziął sakwę, wyszedł bez słowa. Przed młynem czekał już osiodłany koń.
Gniew i nienawiść stały się doskonałym gruntem dla klątwy, która niosła cierpienie. Złe emocje w młodym sercu zakiełkowały śmiercią. Przed Holkinem rozciągały się teraz nieprzebyte ziemie. W drodze po przebaczenie miał do pokonania ogromne odległości oraz niezliczone trudy. Jednak wyruszył w ciemną noc, ku wyzwoleniu, a szum jego płaszcza i tętent kopyt komponowały pieśń o tym, co miało się wydarzyć. Nad nim poprzez ciemne niebo leciał sokół.
KONIEC
______________________________
W tym momencie kończy się ta opowieść. Chce kiedyś napisać ciąg dalszy, ale raz nie mam aktualnie weny a dwa zająłem się innym tworem. Dzięki za oceny, jestem zadowolony spodziewałem się ostrej krytyki. Co do popełnionych błędów, to nie sposób kilku pominąć, ale zostaną poprawione, a apropo świata fantasy, to w sumie miał być takie standardowe miniuniwersum fantasy. Pomijając kilka kiepskich fanfików to moje pierwsze zupełnie samodzielne opowiadania. Tyle tytułem samousprawiedliwienia. Zapraszam do komentowania dalszej części.
Are you a runner too? Nobody needs your care?
6
Brak Ci ucha do dialogów.
Za dużo też nawiązań do klasyki. Posłuchaj proszę - nie ma czegoś takiego, jak "standardowe uniwersum fantasy". Jedyna rzecz standardowa w fantasy, to magia. Cała reszta jest dowolna.
Krasnoludy i Elfy... Dżizas.
Dajcie mi jeden tekst fantasy bez elfów, krasnoludów, niziołków i innego tałatajstwa, a ozłocę.
[Winky, ty jesteś Weryfikatorem, nie liczysz się.
]
Narracja rzetelna, choć zdecydowanie za mało akapitów. Jak wymyślisz coś własnego, to śmiało wrzucaj. Czytanie Twojego tekstu nie boli.
Pozdrawiam
Nine
Za dużo też nawiązań do klasyki. Posłuchaj proszę - nie ma czegoś takiego, jak "standardowe uniwersum fantasy". Jedyna rzecz standardowa w fantasy, to magia. Cała reszta jest dowolna.
Krasnoludy i Elfy... Dżizas.
Dajcie mi jeden tekst fantasy bez elfów, krasnoludów, niziołków i innego tałatajstwa, a ozłocę.
[Winky, ty jesteś Weryfikatorem, nie liczysz się.

Narracja rzetelna, choć zdecydowanie za mało akapitów. Jak wymyślisz coś własnego, to śmiało wrzucaj. Czytanie Twojego tekstu nie boli.
Pozdrawiam
Nine
7
Wielkie dzięki. Ciągle jednak jestem zaskoczony bo wciąż stoję prosto, a nie leżę twarzą w błocie, a tego właśnie spodziewałem się czytając o tutejszych weryfikatorach. Przeczytałem Twój artykuł o pisaniu Fantasy:) świetny i bardzo pomocny. Tak jak pisałem to było pierwsze poważne opowiadanie, stąd nawiązania do klasyki i jako taki brak własnej inwencji. Zapewniam, że w kolejne twory włożę więcej własnej wyobraźni i dam sobie spokój z Elfami, Krasnoludami i innymi tego typu istotami. Jeszcze raz dzięki.
Are you a runner too? Nobody needs your care?
8
Ale czemu wszyscy piszą słowa ,,Elf", ,,Krasnolud" itepe z wielkiej litery? Et tu, Ninetongues, contra me?
Przecież toto się niczym nie wyróżnia od człowieka (już czuję, jak me ciało orają tipsy fanek Le'Golasa).
I tak trzymaj, psyhozzy. Z przyjemnością i rechotem ocenię twoje następne opowiadanie.

I tak trzymaj, psyhozzy. Z przyjemnością i rechotem ocenię twoje następne opowiadanie.

A, wiesz, akurat żeśmy mieli dobry humor. Następnym razem może się nie obyć bez dużej ilości bandaży i wody utlenionej. Zaraz... ooo! Napisałeś ,,Weryfikator" z małej litery?! Dali mi go tu w dyby!Ciągle jednak jestem zaskoczony bo wciąż stoję prosto, a nie leżę twarzą w błocie, a tego właśnie spodziewałem się czytając o tutejszych weryfikatorach
Oświeć mnie, o, Dziewięciojęzyczny, bo nie rozumiem. :>Dajcie mi jeden tekst fantasy bez elfów, krasnoludów, niziołków i innego tałatajstwa, a ozłocę.
[Winky, ty jesteś Weryfikatorem, nie liczysz się.]
Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי