Krzywe zwierciadło [psychologiczne?]

1
   Słowa psychiatry wciąż dźwięczały mu w głowie:
   Powiedzieć, że jest pan chory psychicznie, to za mało. Pan i choroba - to jedno.
   Marek Kowalski, bo takie nazwisko figurowało w jego dowodzie osobistym, nie poszedł nazajutrz do pracy. Z przygnębienia jadł tylko suchy chleb i przepisane tabletki, popijając wodą z kranu. Chodził po ciasnym mieszkaniu w tę i z powrotem, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Chwilami tylko przystawał przy kaloryferze, bo, mimo nie najgorszej pogody, trząsł się cały z zimna. Na najdrobniejszy dźwięk reagował kuląc się i zasłaniając oczy. Nie mogąc znieść widoku swej własnej twarzy, porozbijał wszystkie lustra w domu. Niejednokrotnie kaleczył potem stopy, depcząc leżące na podłodze odłamki szkła. Spał niewiele, budzony przez koszmary.
   Po tygodniu leki zaczęły działać - w końcu wziął się w garść, zaczął normalnie jeść i posprzątał resztki luster. W poniedziałek poszedł znów do pracy.

   Był księgowym. Między innymi, bo prócz żmudnych obliczeń i wertowania prawa podatkowego, wśród obowiązków znalazły też miejsce robienie herbaty czy kawy oraz odbieranie telefonów od klientów. To ostatnie okazało się bardzo uciążliwe, szczególnie gdy dzwonili skarżąc się na nieistniejące błędy w systemie. Pensję dostawał raczej marną, ale starczała na życie i - czasami - drobne przyjemności.
   Gdy wrócił po przerwie chorobowej, pierwsza przywitała go panna Marysia, sprzątaczka, jak zwykle rano snująca się po pustych korytarzach biurowca.
- Dzień dobry, panie Mareczku! Może pan nie uwierzy, ale się za panem stęskniłam. Pana biurko wyglądało tak smutno, gdy pana nie było...
   Rzeczywiście, nie uwierzył. Zdziwiło go, że pamiętała, jak ma na imię; jedyne rozmowy, jakie dotąd przeprowadzili zaczynały się i kończyły się na "dzień dobry", względnie "do widzenia". Uśmiechnął się jednak i bąknął:
- Mnie również miło panią widzieć. Mam nadzieję, że to ostatnia moja nieobecność w najbliższym czasie. A teraz proszę mi wybaczyć, muszę nadrobić zaległości.
   Ucieszyło go, że potrafi budować tak rozbudowane i składne - jak na niego - wypowiedzi.
- Być może - pomyślał - nie jestem aż tak chory.
   To za mało. Pan i choroba psychiczna - to jedno.

   Wchodząc do biura, spuścił wzrok i przygarbił się, by nie przyciągnąć uwagi współpracowników. Jednak ledwo tylko włączył komputer, podszedł do niego jeden z kolegów, Mariusz. Postawił na biurku kawę i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Wiesz, przepraszam, że cię tak traktowałem. Nie masz mi tego za złe, prawda? Nie chciałem cię urazić, po prostu... chyba potrzebowałem kogoś, na kim mógłbym wyładować swoje problemy. Raz jeszcze przepraszam - kiwnął mu lekko głową i wrócił na swoje stanowisko.
   Marek wziął codzienną porcję lekarstw, popijając kawą. Reszta dnia upłynęła mu spokojnie; nikt go już nie zaczepił, choć uśmiechali się, gdy ich mijał.

   Praca przestała być taką mordęgą, jak kiedyś. Dostał podwyżkę i premię - pierwszą w swoim życiu - za "wytrwałość i sumienność". Nawet frustraci jakby powstrzymywali się z wylewaniem swoich złości do słuchawki. Wciąż jednak niektóre rozmowy przyprawiały go o podły nastrój, jak na przykład ta:
- Dzień dobry - powiedział głos.
- Dzień dobry. Z tej strony Marek Kowalski, Stronka i Spółka. Czym mogę panu służyć?
- Nie rozumiem, jak można być takim zerem, takim niczym jak ty, pokrako...
- Przepraszam, ale kim pan jest? - przerwał mu Marek.
- Marna istoto żyjąca na pograniczu świadomości, niemożliwy niewdzięczniku, tak mi dziękujesz, co? Zniszczę cię, zobaczysz! Twoje dni są już policzone! - krzyknął tamten ze wściekłością i rozłączył się.
   To za mało - słowa wciąż dźwięczały.

   Gdy styrany po całym tygodniu pracy wrócił do domu w sobotę wieczór, zastał leżący na komodzie list.
   Drogi mój siostrzeńcu - czytał - wpadłam dziś do Ciebie przejazdem, szkoda, że Cię nie było. Kupiłam lustra, bo wiem, że Ci się nie przelewa. Niestety nie mogę zostać tu dłużej, o ósmej mam pociąg. Trzymaj się zdrowo i napisz do mnie mailem jak Ci się tu żyje.
Całuski,
Ciocia Marylka
PS Zrobiłam obiad, jest w lodówce, odgrzej sobie.

   Nie miał już na nic siły, wypił więc tylko kubek herbaty i poszedł spać.
   Następnego dnia rano, gdy wszedł do łazienki, zdało mu się, że bardzo dawno nie widział swojej twarzy. Oczywiście - była jego własną, nie ulegało to wątpliwości; poznał ją od razu. Uśmiechała się do niego, a on uśmiechał się do niej. Wysunął język i ujrzał przed sobą identyczny. Mrugnął, mając nadzieję, że tamta robi to samo. Umyli razem zęby i wyszedł z łazienki.
   Resztę dnia spędził, jak zwykle zresztą, oglądając główny program telewizji, chrupiąc chipsy i pijąc chłodne piwo. Ten częsty w społeczeństwie sposób spędzania czasu pozwalał mu na relaks i zapomnienie o wszystkim - poza niezbyt wygodnym, ale za to własnym, wnętrzem. Nierzadko stan ten płynnie przechodził w drzemkę, ujawniając skumulowane w ciągu tygodnia niedobory snu.
   Z jednej z takich właśnie drzemek obudził się z przerażeniem, słysząc dudniący z majaków jeszcze głos:
   Powiedzieć, że jest pan chory psychicznie, to za mało. Kto rozmawia z lustrzanym odbiciem?
   Czemu ja? Po co to wszystko? Po co się męczyć? Może z tym skończyć i wyjść na ulicę? Przynajmniej mógłby z czystym sumieniem uwolnić drążące go szaleństwo, ulżyć mu zamiast kisić się w zbyt ciasnym garniturze i udawać normalnego człowieka...
Od myśli rozbolała go głowa, poszedł więc spać. Długo wiercił się w łóżku, przekładając z boku na bok. Gdy wreszcie zasnął, wstał nowy dzień.

   Już z samego rana było bardzo gorąco, wręcz - upalnie. Otwarcie okien raczej szkodziło niż pomagało, Marek poprzestał więc na uruchomieniu wentylatora i schłodzeniu się porannym prysznicem.
- Cześć - zagadnął nieśmiało swoje odbicie.
- Nie odpowiesz, prawda? - odpowiedział na powitanie pytająco. - Tak myślałem. W końcu jesteś tylko moim lustrzanym odbiciem.
- Jakbyś kiedyś chciał się odezwać, to śmiało, nie gryzę - zakończył dialog i zabrał się za szorowanie zębów.

   Do pracy dotarł zziajany i przesiąknięty potem. Gdy tylko wyszedł z windy, zaczepiła go Marysia.
- Dzień dobry, panie Mareczku! Jak tam minął weekend? Na pewno dobrze! Ja właśnie kończę na dziś i lecę do fryzjera, ale może jutro się jakoś zgadamy. Miłego dnia!
   Rozczarował się trochę, licząc na nieco dłuższą rozmowę. Chyba zaczynał lubić tę sprzątaczkę, choć nigdy by się tego po sobie nie spodziewał. Wszedł do biura, zagarniając przy wejściu czekającą już kawę z mlekiem. Stanowisko obok świeciło pustką - Mariusza nie było tego dnia w pracy albo bardzo się spóźniał. Tylko Marcisław, specjalista od nowych technologii, siedział w swoim kącie, sącząc przez słomkę zieloną herbatę.
- Coś tu dzisiaj pusto - zagadnął go Marek.
- Nie dziwię się, że wzięli sobie wolne w taką spiekotę. Nic a nic się nie dziwię, ale kod - sam się nie napisze. A teraz, jakbyś mógł, mam ważne rzeczy do załatwienia - spławił go informatyk.
- Rozumiem, spoko, już sobie idę.
   Łyknął - ostatnią już - pigułkę i rozsiadł się w fotelu, włączając komputer i otwierając arkusz kalkulacyjny. Praca przebiegałaby jak zwykle, gdyby nie telefon, który dzwonił i dzwonił, a odebrany - okazywał się głuchy. Po dziesiątym czy jedenastym nie wytrzymał, wstał i poszedł do łazienki obmyć sobie twarz. Gdy podniósł głowę, ujrzał siebie, uśmiechającego się triumfalnie.
- Wreszcie - powiedział ten w lustrze.
- Co "wreszcie"? - spytał Marek.
- No wreszcie jesteś, idioto! Uff, bałem się, że nigdy się tu nie zjawisz, tchórzu!
- Myślałem, że to się już skończyło. Ha, niedoczekanie. Wiesz co, po prostu cię wyrzucę z głowy, usunę, zamknę w jakiejś klatce...
- Za późno, pokrako. Wiesz, jak dużo bólu mi zadałeś? Brak mi słów by wyrazić radość, z jaką się z tobą rozstaję.
- Rozstajesz? Jakbyś miał...
   Zobaczył lecącą w swoją stronę pięść i zdążył sobie tylko przypomnieć:
   To jedno.
   Ręka uderzyła w szkło i rozsypał się na setki kawałeczków.
Ostatnio zmieniony wt 11 wrz 2012, 22:17 przez Avquiraniel, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Słowa psychiatry wciąż dźwięczały mu w głowie:
   Powiedzieć, że jest pan chory psychicznie, to za mało. Pan i choroba - to jedno.
Raczej mało prawdopodobne, żeby coś takiego powiedział psychiatra(słowa zbytnio atakują pacjenta).
Marek Kowalski, bo takie nazwisko figurowało w jego dowodzie osobistym
Tylko "Kowalski" to nazwisko.
Kupiłam lustra, bo wiem, że Ci się nie przelewa
Lustro to ostatnia rzecz, którą bym kupił komuś, komu się nie przelewa. Do argumentacji dodaj chociaż, że zauważyła, że w domu nie ma ani jednego.
Długo wiercił się w łóżku, przekładając z boku na bok
Przekładając jest niezbyt fortunne w tym przypadku. Bardziej przewracając się(się po przecinku trzeba będzie powtórzyć jeśli nie zmodyfikujesz zdania).
- Cześć - zagadnął nieśmiało swoje odbicie.
- Nie odpowiesz, prawda? - odpowiedział na powitanie pytająco
Raczej nie odpowiedział, bo lustro nic do niego nie powiedziało.

Tekst nie ma według mnie "tego czegoś", co sprawia, że czytelnik chce sięgnąć po więcej. Mamy tu historię, która rozpoczyna się jak gdyby w połowie, bohatera, o którym mało co wiemy i koniec(?), który nie jest zrozumiały(głównie dlatego, że nie ma do tekstu początku).
Ale nie ma błędów i jakichś większych zgrzytów podczas czytania, a to daje duży plus.
Musisz wymyślić i wpleść punkt zaczepienia dla czytelnika. Niby są lustra, ale niekoniecznie pomagają w zrozumieniu tekstu. Brak tutaj czegoś, co zainteresuje i skłoni do sięgnięcia po więcej.

3
Avquiraniel pisze:Powiedzieć, że jest pan chory psychicznie, to za mało. Pan i choroba - to jedno.
Pomijam wiarygodność takiego psychiatry, ale co właściwie oznacza to stwierdzenie? Co miałoby wyjaśnić pacjentowi?
Avquiraniel pisze:Chwilami tylko przystawał przy kaloryferze, bo, mimo nie najgorszej pogody, trząsł się cały z zimna.
najgorętsza pogoda brzmi fatalnie. Mimo gorąca, upału itd.
Avquiraniel pisze:Po tygodniu leki zaczęły działać - w końcu wziął się w garść, zaczął normalnie jeść i posprzątał resztki luster.
Tydzień to szybko ale niech będzie. Czy przygnębienie i jedzenie suchego chleba to objaw choroby czy reakcja na słowa psychiatry? Bo jak to drugie to czegoś tu brakuje.
Avquiraniel pisze:Jednak ledwo tylko włączył komputer, podszedł do niego jeden z kolegów, Mariusz.
Jednak ledwie włączył...
Avquiraniel pisze:Resztę dnia spędził, jak zwykle zresztą, oglądając główny program telewizji, chrupiąc chipsy i pijąc chłodne piwo.
Pogrubione - niepotrzebne.
Avquiraniel pisze: Z jednej z takich właśnie drzemek obudził się z przerażeniem, słysząc dudniący z majaków jeszcze głos:
Zzzzz.... Pogrubione wywaliłabym.
Avquiraniel pisze:Powiedzieć, że jest pan chory psychicznie, to za mało. Kto rozmawia z lustrzanym odbiciem?
Psychiatra nie takie rzeczy widzi i słyszy. A już na pewno nie wyśmiewa i nie poniża pacjenta.
Avquiraniel pisze:Czemu ja? Po co to wszystko? Po co się męczyć? Może z tym skończyć i wyjść na ulicę?
I ten monolog jest całkowicie zawieszony w próżni: emocjonalnej i fabularnej, bo nijak nie wiem co właściwie bohatera gnębi. W jaki sposób jest dla niego trudne. Z czym się męczy? Z oceną psychiatry? To odbicie prześladuje go jakoś?
Avquiraniel pisze:Przynajmniej mógłby z czystym sumieniem uwolnić drążące go szaleństwo, ulżyć mu zamiast kisić się w zbyt ciasnym garniturze i udawać normalnego człowieka...
Kto komu ma ulżyć?
Uwolnić się od szaleństwa czy uwolnić je na zewnątrz?
O jakim szaleństwie mówimy? Na razie gość plasuje się u mnie jako dziwak. Gada z lustrem.
Avquiraniel pisze:Gdy tylko wyszedł z windy, zaczepiła go Marysia.
wcześniej była panna M. - pani M. a teraz M. Sugeruje zmianę relacji na bliższą, a w tekście nic o tym.

Dialogi są trochę drętwe. Jakby wszyscy "przemawiali" a nie rozmawiali ze sobą. Sama narracja poprawna, bez większych błędów, ale i sucha, skąpa. Nie wciąga.
Postać psychiatry jest zupełnie oderwana od realiów tego zawodu. Naprawdę tak się z pacjentem nie rozmawia. Niejasne jest dlaczego bohater uważa siebie za szaleńca, brakuje czegoś więcej niż kilka zdań o tym, że rozmawia z lustrem. Bo to się zdarza i zwykłym ludziom. Trzeba by dodać, że np. on wierzy, że odbicie to oddzielny byt, albo coś, co sugerowałoby, że jest to naprawdę zaburzenie.
Historia jest zbyt krótka i ucięta. zarówno początek (dlaczego trafił do psychiatry), jak i koniec (zbyt enigmatyczny, można przegapić o co chodzi).
Potraktowałabym to jako szkic pomysłu do rozwinięcia. Może wyjść coś ciekawego, ale wymaga uwiarygodnienia na kilku poziomach: bohatera, jego emocji, jego zaburzenia, otoczenia i jego reakcji, psychiatry.
Powodzenia.

4
Pomysł mi się nie podobał... Aż do zakończenia. Zakończenie mnie zaskoczyło i rzuciło na całość troszkę innego światła.

Ale jednak rzeczywiście w całości czegoś brakuje... Dla mnie przede wszystkim obrazu choroby - tego, co zaprowadziło Marka do psychiatry, jego relacji z otoczeniem, zanim zaczął brać tabletki.
Ogólnie dialogi, interakcje z otoczeniem wyszły zbyt sucho. Mam wrażenie, że bardzo "przebiegłeś" ten tekst i stąd problemy. Miałeś myśl i chciałeś jak najszybciej dobić do końca?
Motyw z tym liścikiem cioci i powrotem luster w ten sposób nie podobał mi się. Takie pójście na skróty.

Powtarzające się zdania "psychiatry" chyba warto by jakoś inaczej wprowadzić. Bo tutaj budzą sprzeciw jeśli chodzi o wiarygodność. Zastanów się, czy nie dałoby się ich włożyć w usta komuś innemu, przekazać bohaterowi w inny sposób?

Wydaje mi się, że pomysł jest wart dopracowania. Jeszcze raz podkreślę, ze dla mnie głównie z powodu zakończenia. Wcześniej sporo by można pokombinować, żeby wszystko nabrało kolorów i jeszcze skuteczniej mamiło czytelnika.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

5
zaqr pisze:Raczej mało prawdopodobne, żeby coś takiego powiedział psychiatra(słowa zbytnio atakują pacjenta).
Caroll pisze:Pomijam wiarygodność takiego psychiatry, ale co właściwie oznacza to stwierdzenie? Co miałoby wyjaśnić pacjentowi?
Nie wiedziałem, jak to zrobić lepiej, to znaczy: włożyć w usta psychiatry słowa, których nie powiedział, a jednak miał to na myśli i tak zostało to zapamiętane, nie zdradzając przy okazji, że psychiatra jeśli mówił do Marka - to tylko pośrednio (chodzi mi o taką sytuację, w której do domu przyjeżdża przysłowiowa teściowa i mówi: "Ładny dom macie, chociaż taki mały", a jej zięć słyszy tylko: "Ale z ciebie łazęga, na porządny dom nie umiesz zarobić")
Psychiatra nie takie rzeczy widzi i słyszy. A już na pewno nie wyśmiewa i nie poniża pacjenta.
Fakt, wyszło może trochę tak, jakby powiedział to psychiatra - jednak jego są tylko słowa na samym początku - cała reszta "dzieje się" już w głowie Marka (takie natrętnie powracające echo czyichś słów - nawet tych, które nie zostały wypowiedziane, a tkwią w podświadomości w postaci obaw czy lęków) - chciałem tym zdaniem pokazać rodzące się gdzieś głęboko wątpliwości dotyczące tego, czy on rozmawia ze swoim lustrzanym odbiciem, czy robi to osoba po drugiej stronie lustra.
Caroll pisze:Niejasne jest dlaczego bohater uważa siebie za szaleńca, brakuje czegoś więcej niż kilka zdań o tym, że rozmawia z lustrem. Bo to się zdarza i zwykłym ludziom. Trzeba by dodać, że np. on wierzy, że odbicie to oddzielny byt, albo coś, co sugerowałoby, że jest to naprawdę zaburzenie.
Bo w głębi duszy wie, że to, co powiedział do niego (pośrednio) psychiatra, jest prawdą, że on rzeczywiście jest chorobą psychiczną, fragmentem świadomości zniszczonym nieodwracalnie i stanowiącym ciężar i udrękę dla jej właściciela. A w każdym razie taki był zamysł - realizacja nie do końca wypaliła. W sumie jedynym, co na to trochę mocniej wskazuje jest zakończenie - być może powinienem fakt ten bardziej wyeksponować; bałem się, żeby nie stało się to oczywiste od samego początku i jak widać przesadziłem w drugą stronę
Caroll pisze:najgorętsza pogoda brzmi fatalnie. Mimo gorąca, upału itd.
Avquiraniel pisze:nie najgorszej
;)

Z resztą uwag się generalnie zgadzam - i dziękuję za nie. Może kiedyś spróbuję napisać ten tekst od nowa tak, by był bardziej zrozumiały i lepiej się go czytało.

6
Avquiraniel pisze:Caroll napisał/a:
najgorętsza pogoda brzmi fatalnie. Mimo gorąca, upału itd.

Avquiraniel napisał/a:
nie najgorszej
No nieźle! Fajny babol mi wyszedł! Mój umysł sobie dopowiedział:)
Avquiraniel pisze:Nie wiedziałem, jak to zrobić lepiej, to znaczy: włożyć w usta psychiatry słowa, których nie powiedział, a jednak miał to na myśli i tak zostało to zapamiętane, nie zdradzając przy okazji, że psychiatra jeśli mówił do Marka - to tylko pośrednio (chodzi mi o taką sytuację, w której do domu przyjeżdża przysłowiowa teściowa i mówi: "Ładny dom macie, chociaż taki mały", a jej zięć słyszy tylko: "Ale z ciebie łazęga, na porządny dom nie umiesz zarobić")
Czyli interpretacja, niemniej wydaje mi się, że trzeba by jakoś inaczej to pokazać, bo ten zwrot jest dość niezręczny. Może lepiej jakby zasłyszał jakiś fragment rozmowy na swój temat lub zobaczył kawałek notatki, którą interpretuje? Trzeba przemyśleć.
Ogólnie myślę, że pomysł wymaga bardziej rozwiniętej formy, ten tekst jest po prostu za krótki.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

7
Avquiraniel pisze:Chodził po ciasnym mieszkaniu w tę i z powrotem, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Chwilami tylko przystawał przy kaloryferze, bo, mimo nie najgorszej pogody, trząsł się cały z zimna. Na najdrobniejszy dźwięk reagował kuląc się i zasłaniając oczy. Nie mogąc znieść widoku swej własnej twarzy,
Zwróć uwagę na monotonny rytm imiesłowów, warto to ożywić, poszukując innych ekwiwalentów. Zdania w takich składniowych paralelach nużą odbiorcę.
Avquiraniel pisze:Ten częsty w społeczeństwie sposób spędzania czasu pozwalał mu na relaks i zapomnienie o wszystkim
z tego zdania trochę wynika, że pozwalał na relaks, ponieważ był to częsty sposób...
Avquiraniel pisze:- Nie odpowiesz, prawda? - odpowiedział na powitanie pytająco.
tu się cuuuda podziały z odpowiedziami i pytaniami

Co do przebiegu zdarzeń wyżej było powiedziane.
W moim odczuciu - podobnie jak u innych - burza psychologii przeszła bokiem. Behawioralna narracja jest trudną sztuką. Narrator pełni funkcję swoistego psychoterapeuty - dokonuje zapisu obserwacji, wydobywając jednak ze zdarzeń ich psychologiczną istotę (symbolikę?). W narracji d i a g n o z u j e.

To taka łapanka, ale warto zobaczyć swój tekst także jako język
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Hmm, nie wiem czemu przegapiłem to opowiadanie. Przez chwilę się wystraszyłem, gdyż pracuję nad podobnym tekstem, ale ok, są jednak inne.
Jedna rzecz mnie zastanawia: motyw lustra. Dlaczego? To dysmorfofobia czy coś innego? Lustro to stały element, taki rekwizyt, często brany do ręki przez autorów przy próbach obrazowania wszelkich schorzeń/stanów psychicznych. Dlaczego tak chętnie po nie sięgamy?

Wg mnie tekst jest interesujący, choć narrację prowadzisz zbyt szybko (choć sprawnie - tekst zaciekawia), zbyt ogólnikowo. I o ile tematyka mnie mocno zainteresowała, to jednak sam szkielet fabularny jest taki sobie. Nie rozumiem roli ciotki M., wg mnie jest zbędna. Dialogi rażą sztucznością, są zbyt patetyczne.
Dobrze radzisz sobie w opisach głównego bohatera, dokładasz małe szczegóły, które sprawiają, że jego zachowanie odbieram jako prawdopodobne.
Warto jeszcze popracować nad tym tekstem, zwolnić tempo, popracować nad opisami.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”