Wczesna jesień, popołudnie. Ostatni dzwonek. Wychodzę z dusznej szkoły sama.
Czuję całodzienne zmęczenie, plecak jest ciężki. To nic, oddycham i patrzę, to dodaje mi sił. Wokół mnie jest dużo drzew, niektóre jeszcze zielone, inne już rude. Idę moją drogą, cieszę się przestrzenią. Schodzę z góry, przemierzam dolinę, most nad lśniącą rzeką, wchodzę między domy, znajduję mój. Ale powoli, bardzo powoli.
***
Tego dnia spotkaliśmy się wszyscy po obiedzie. Słońce grzało jeszcze dość mocno, nad rzeką powiewał lekki wiatr, ale przynosił tylko zapach wody, od jesiennych woni ogrodu, dymu, grabionych liści oddzielał nas nadrzeczny wał. Siedzieliśmy na deskach przystani z nogami nad wodą, patrząc na migającą w słońcu rzekę. Nie mogłam oderwać od niej oczu.
Od kilku dni byliśmy zajęci tropieniem kloszarda, który jakiś czas temu pojawił się w okolicach przystani. Podejrzewaliśmy, że chodzi nocą po ogrodzie, przemykając tuż pod naszymi oknami. Baliśmy się o biegające po podwórku psy: były łagodne, a kloszard mógł dosypać im trutki do jedzenia albo porwać szczeniaki, by je dręczyć lub sprzedać na smalec. Klaudia opowiadała, że przedwczoraj widziała na ścianie swego pokoju przesuwający się cień. Spytaliśmy się, czemu nikogo nie zawołała, ale powiedziała, że bała się ruszyć, nakryła się kołdrą i usiłowała spać. Wczoraj bezskutecznie szukaliśmy śladów kloszarda w ogrodzie, pod jej oknem. Poszliśmy więc na drugą stronę rzeki, by przetrząsnąć porastające tamten brzeg zarośla. Znaleźliśmy wprawdzie ścieżkę, która doprowadziła nas do ukrytych w wysokiej trawie butelek, ale to niekoniecznie musiało mieć związek z naszym kloszardem. Byliśmy ciekawi, jak dalej potoczy się ta historia, czy jest już zakończona, mimo że bez puenty, czy jeszcze coś da się z niej wycisnąć.
Klaudia, jak zwykle, nie zawiodła nas. Miała dla nas kolejną opowieść, choć było wiadomo, że nikt jej już nie wierzy. Ale była to jakaś fabuła, która mogła swą treścią wypełnić kolejne popołudnie.
- Bałam się wczoraj pójść spać – mówiła, siedząc tak jak my na pomoście i majtając nogami. Mówiła cicho, była przejęta i skupiona, tak że musieliśmy jej słuchać. Błyszcząca rzeka i niebieskie niebo, do tej pory wypełniające sobą wszystko, stały się teraz dalekim tłem. Mimowolnie wszyscy zostaliśmy porwani do jej ciemnego pokoju. – W całym domu było cicho, wszyscy już spali. Ja jakoś długo nie mogłam zasnąć, ale nie chciałam zapalać światła, żeby go nie przepłoszyć, gdyby przyszedł. Kiedy już usypiałam, usłyszałam nagle warczenie Gerdy, a potem wycie Miśka. Chciałam wstać, ale wtedy o moją szybę zaczęło coś drapać, tak jakby ktoś ją rysował patykiem. Gdy drapanie ucichło, psy ciągle warczały i wyły. Po chwili usiadłam i popatrzyłam przez okno. Zobaczyłam, jak ktoś ucieka przez ogród. W ręce miał worek, coś tam się w środku ruszało. Gerda szczekała koło kojca ze szczeniakami, szczeniaki piszczały, więc pomyślałam, że żadnego nie zabrał, bo inaczej by go goniła.
- Dziwne, że ja niczego nie słyszałem – powiedział Artur, gdy tylko skończyła, nie zważając, że może zepsuć całą zabawę. – A o której to było?
- Chyba mogło być koło północy...
- To skąd wiesz, że to był człowiek? – dla małego Maćka północ była godziną duchów.
- Tak, i wtedy nie ma się co dziwić, że nie ma śladów – dodała Kinga.
Artur musiał zapanować nad dzieciakami.
- Być może to, co mówicie, to jakiś trop. Ale najpierw spróbujcie sobie przypomnieć, czy nikt z was niczego nie słyszał?
- Ja spałam – stwierdziłam.
Karola wzruszyła ramionami:
- Ja też. To bez sensu. Musimy szukać śladów! Kto idzie ze mną?
- Ej, chwila! – zatrzymał ją Artur. – Jak rzucicie się wszyscy tak jak wczoraj, to nigdy nic nie znajdziemy. Takie ślady można bardzo łatwo zadeptać. Maciek i Kinga, czy ktoś z dorosłych robił coś dzisiaj w ogrodzie?
- Yyyyyy... babcia dzisiaj zrywała zieleninę do obiadu... A twoja mama plewiła grządkę z kwiatami... – poinformowała Kinga.
- No nie, wujek miał dzisiaj kosić trawę! Zatrze nam ślady! Mówię wam, chodźmy tam jak najszybciej – gorączkowała się Karola.
- Dobra – komenderował Artur. – Zbieramy się! Wy dzieciaki lećcie do domu popytać, czy ktoś czegoś jeszcze w ogrodzie nie robił, zwłaszcza koło Klaudii okna. Potem możecie przyjść do nas. Ty Klaudia przypomnij sobie, gdzie widziałaś włóczęgę i prowadź nas tam, gdzie spodziewasz się śladów, wy dziewczyny będziecie tropicielami, musicie dokładnie wszystko oglądać. Ja dowodzę.
Niezadowoleni Maciek i Kinga, świadomi, że chcemy się ich pozbyć, pobiegli do domu. My zaś skradaliśmy się w stronę ogrodu. Nie chcieliśmy, żeby ktoś z dorosłych nas dostrzegł. Przemykaliśmy chyłkiem przez pustą przestrzeń wału, później chowaliśmy się za drzewami i za węgłem domu. Tak dotarliśmy pod wschodnią ścianę, na której, na wysokości parteru, znajdowało się okno Klaudii.
Ostrożnie zbadaliśmy grządkę kwiatów pod oknem. Były to kwitnące jeszcze o tej porze kolorowe astry i chryzantemy. Kwiaty nie zdradzały jednak żadnej niepowołanej obecności. Wobec tego Artur powiedział Klaudii, by pokazała kierunek, w którym uciekał intruz, aby dwaj tropiciele, oczywiście wraz ze swym dowódcą, mogli dalej tropić. Klaudia wykonała nieokreślony ruch ręką w kierunku ogrodzenia, a my, nie tracąc jeszcze poczucia sensu, ruszyliśmy tam, wciąż się skradając i niemal węsząc. Ogród przeradzał się tu w przydomowy park, w którym rosły wysokie drzewa: ukochane przez ciocię brzozy, a także tuje i świerki, była nawet jedna wierzba płacząca. Dotarliśmy wreszcie do ogrodzenia, i tu musieliśmy przyznać, że nic nie znaleźliśmy, choć przyjęliśmy to bez wielkiego zdziwienia.
Już od dawna nie odwiedzaliśmy tego zakątka ogrodu. To był ciemny zakamarek, dzikie miejsce. Rozrośnięte krzewy tworzyły prawdziwy labirynt, można było biegać, chowając się i szukając między nimi, a czasem też pod nimi, bo w wielu miejscach ich gałęzie były już tak wysokie i rozłożyste, że tworzyły nad nami ażurowy dach. Labirynt nas wciągnął. Jak byśmy się zmówili: każdy przemykał teraz wśród zarośli sam, i największym pragnieniem było pozostać tu samemu. Za wszelką cenę usiłowaliśmy więc unikać spotkań, a ten, kto został napotkany, był jakby przyłapany, przegrany. Trzeba było szybko uciec gdzie indziej. Było to niezwykłe uczucie, gdy w miejscu tak dobrze sobie przecież znanym odkryliśmy tyle nowych ścieżek, a każdy na własną rękę odkrywał ciągle nowe. Znany jak własna kieszeń ogród ukazał nam swe drugie dno, swe wnętrze. Szybkie oddechy, ryzyko znalezienia przez innych, pęd i plamy słońca upajały nas.
Nagle z tej radosnej plątaniny wyrwał nas krzyk.
Krzyk i pisk, a później jeszcze płacz.
To była Klaudia. Jej łatwo było popadać w tak dramatyczne stany emocjonalne. Trochę nas to jednak przeraziło. Szybko otrząsnęliśmy się i okazało się, że wystarczy się rozejrzeć, by znaleźć wyjście z labiryntu.
Po chwili byliśmy wszyscy przy Klaudii.
Na kolanach przysiadła na ziemi, przed nią leżał skrawek jakiejś szmaty, jakby jutowego worka. Były na nim rdzawe plamy, a obok na ziemi leżały kępki sierści.
Stałam oniemiała tym odkryciem, podczas gdy Klaudia dawała upust emocjom, a Artur i Karolina zbliżali się ciekawie, próbując znaleźć jeszcze inne ślady na ziemi, ale nic więcej nie było. Artur podniósł strzęp worka i obejrzał go w świetle słońca. Rdzawe plamy wydały się nam zaschniętą krwią, taką jak widzieliśmy niedawno na bandażu mojej mamy, gdy przecięła sobie nożem palec (krew ciągle przeciekała, nie pomagał żaden opatrunek, mama musiała jechać na pogotowie, by tam zszyto ranę). Było to wstrząsające znalezisko.
- Patrzcie! – zawołała raptem Karola.
W narożniku ogrodzenia, nieopodal którego się znaleźliśmy, na siatce wisiał kolejny strzęp materiału. Były na niej widoczne grudki błota, jakby ktoś się po niej wspinał. Artur bez namysłu przeskoczył na drugą stronę, szukając śladów. Kilka metrów za naszym ogrodem rósł nieogrodzony sad, porastała go wysoka, jeszcze zielona trawa. Rzeczywiście, można w niej było dostrzec nie ścieżkę, ale smugę pogiętych źdźbeł, znak, że ktoś tędy biegł. Chcieliśmy natychmiast ruszyć tym szlakiem, który był jak delikatna nitka, w każdej chwili mógł złączyć się z innym, który zostawił przebiegający zając, i wyprowadzić nas na manowce.
- Szcze... niaki! – zatrzymało nas łkanie Klaudii. – Czy są... wszystkie... szcze... niaki?
***
Co było dalej? Zginęło w mroku niepamięci? Nieświadomości? Niedokończonego zmyślenia. Zapadł wieczór. Dom nad przystanią ze zgrają dzieci, szukających rozwiązania zagadki, z sympatycznymi dorosłymi, rozmawiającymi głośno podczas kolacji przy wspólnym stole, śmiejącymi się i zadowolonymi rozpłynął się w ciemności. Z oddali mrugały jeszcze tylko jego światła. Być może poza jasnym kręgiem czaili się tam groźni kloszardzi dybiący na niewinne stworzenia. Ale dzieci, kołysane bezpiecznym gwarem rozmów, szły spać spokojne. A później spokojnie spały w swoich łóżkach. Wiedziały, że cały dom żyje oddechami ludzi, faluje i tętni. Wiedziały, że nawet gdy zgaśnie światło, są oddechy, ludzie obok śpią.
***
W jesiennym słońcu schodzę w dolinę. Plecak ciąży na plecach. Dolina jest zaludniona. Patrzę na domy i widzę ich wnętrza. Myślę, jak to jest mieszkać w każdym z nich. Intrygują mnie serca domów. Idę coraz wolniej.
I wreszcie odnajduję ten mój. Wchodzę na ganek po trzech stopniach. Później ciemna kuchnia. I pokój, jaśniejszy. Milczący człowiek siedzi przy stole. Przed nim rozłożona gazeta. Gra telewizor. On patrzy na ekran, ale jego wzrok błądzi gdzieś poza ruchome obrazki. Obgryza paznokcie. Potem znów siedzi z zaciśniętymi szczękami, w napięciu wpatrzony w odbiornik.
Boję się, że każde słowo, nieopatrzny hałas mogą przekroczyć jego granicę wytrzymałości. To, co w nim buzuje, wybuchnie i zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Albo porwie mnie ze sobą jak tornado.
Na palcach wychodzę. Mam swoje małe terytorium. Tam jestem, ale bardzo nieśmiało. Gdy mój oddech oswoi tę pustkę, może pobiegnę jeszcze nad przystań. Jeśli nie zdarzy się huragan, być może.
2
Przy czytaniu tego opowiadania przypomniały mi się książki Jurgielewiczowej. Pomyślałam: też takie, o dzieciach dla dzieci. I młodzieży. Twoje jest może trochę bardziej nasycone wrażeniami. Na błędy wcale nie zwracałam uwagi. Zauważyłam tylko, że za dużo powtórzeń słowa "kloszard" albo "ślady". I wszystko fajnie, wszystko byłoby lekkie i nijakie, gdyby nie końcówka. 3 ostatnie akapity. Opowiadanie nagle spoważniało i dzięki temu wiele zyskało. Nie jest już zwykłym obrazkiem z dzieciństwa, przeznaczonym do zapomnienia. Jest intrygujące, jest czymś, nad czym trzeba się zastanowić. Bardzo fajne.
3
Na pewno oddychanie i patrzenie dodaje sił?To nic, oddycham i patrzę, to dodaje mi sił.
Twój opis wcale nie sprawiał wrażenie powolnego marszu. Wręcz przeciwnie, dużo i szybko się działo.Ale powoli, bardzo powoli.
Bez "ale". Skąd czytelnik ma wiedzieć, co zazwyczaj przynosi wiatr?Słońce grzało jeszcze dość mocno, nad rzeką powiewał lekki wiatr, ale przynosił tylko zapach wody, od jesiennych woni ogrodu, dymu, grabionych liści oddzielał nas nadrzeczny wał.
Zdanie bez sensu i psuje atmosferę tekstu.Byliśmy ciekawi, jak dalej potoczy się ta historia, czy jest już zakończona, mimo że bez puenty, czy jeszcze coś da się z niej wycisnąć.
I kolejne.Ale była to jakaś fabuła, która mogła swą treścią wypełnić kolejne popołudnie.
... do tej pory pochłaniające nas bez reszty...Błyszcząca rzeka i niebieskie niebo, do tej pory wypełniające sobą wszystko, stały się teraz dalekim tłem.
Nie zauważyliśmy, kiedy zostaliśmy przeniesieni do jej ciemnego pokoju.Mimowolnie wszyscy zostaliśmy porwani do jej ciemnego pokoju.
Jaką zabawę? Kloszard zabijający szczeniaki to nic śmiesznego.powiedział Artur, gdy tylko skończyła, nie zważając, że może zepsuć całą zabawę.
Informacja o parterze nie jest potrzebna. Już się wszyscy domyślili, że okno było nisko, skoro Klaudia widziała cień na ścianie.Tak dotarliśmy pod wschodnią ścianę, na której, na wysokości parteru, znajdowało się okno Klaudii.
Za astry głowy nie dam, ale chryzantemy nie bez powodu stawia się na grobach we Wszystkich Świętych. Są to kwiaty późnojesienne.Były to kwitnące jeszcze o tej porze kolorowe astry i chryzantemy.
Zdradzić mogłaby ziemia a nie kwiaty.Kwiaty nie zdradzały jednak żadnej niepowołanej obecności.
...aby dwaj tropiciele, oczywiście wraz ze swym dowódcą, mogli dalej tropić.
O co chodzi z tym sensem?...a my, nie tracąc jeszcze poczucia sensu, ruszyliśmy tam...
Dotarliśmy wreszcie do ogrodzenia nic nie znalazłszy, choć prawdę mówiąc, nie spodziewaliśmy się odkryć wiele.Dotarliśmy wreszcie do ogrodzenia, i tu musieliśmy przyznać, że nic nie znaleźliśmy, choć przyjęliśmy to bez wielkiego zdziwienia.
Za wszelką cenę unikaliśmy spotkania z innymi. Jeśli kogoś napotkaliśmy, przegrywaliśmy.Za wszelką cenę usiłowaliśmy więc unikać spotkań, a ten, kto został napotkany, był jakby przyłapany, przegrany.
Bez przesady. W końcu już kiedyś tu się bawili.Znany jak własna kieszeń ogród ukazał nam swe drugie dno, swe wnętrze.
Nie pasuje do klimatu opowiadania. Po prostu Klaudia lubiła wpadać w histerię.Jej łatwo było popadać w tak dramatyczne stany emocjonalne.
Jestem pewna, że i wcześniej wiedzieli jak z niego wyjść.Szybko otrząsnęliśmy się i okazało się, że wystarczy się rozejrzeć, by znaleźć wyjście z labiryntu.
Albo przysiadła, albo przyklęknęła.Na kolanach przysiadła na ziemi...
Uff co za sztywne zdanie.Stałam oniemiała tym odkryciem, podczas gdy Klaudia dawała upust emocjom...
Stanęłam oniemiała a Klaudia płakała wskazując na kawałek jutowego worka.
Albo się zbliżali z ciekawością, czyli nie widzieli jeszcze odkrycia Klaudii, albo szukali nowych śladów, czyli już widzieli poplamiony worek....Artur i Karolina zbliżali się ciekawie, próbując znaleźć jeszcze inne ślady na ziemi...
Do wycięcia. Niepotrzebne wtrącenie.(krew ciągle przeciekała, nie pomagał żaden opatrunek, mama musiała jechać na pogotowie, by tam zszyto ranę)
Z kontekstu wynika, że grudki błota wisiały na materiale, po którym ktoś się wspinał....na siatce wisiał kolejny strzęp materiału. Były na niej widoczne grudki błota, jakby ktoś się po niej wspinał.
Ktoś się musi wspinać, a Artur tak po prostu hop i jest na drugiej stronie?Artur bez namysłu przeskoczył na drugą stronę, szukając śladów.
Cechą sadu jest to, że rosną tam drzewa a nie trawa.Kilka metrów za naszym ogrodem rósł nieogrodzony sad, porastała go wysoka, jeszcze zielona trawa.
Wychodzę na palcach.Na palcach wychodzę.
Brak mi tu atmosfery tajemniczości i tej lekkości jaką się czuje w dzieciństwie podczas zabaw. Czasem zdania są zbyt sztywne, czasem niezbyt trafione, ale jak to się mówi, praktyka czyni mistrza, więc ćwicz, bo źle nie jest i opowiadanko ma ciekawy klimat.
Wstęp i zakończenie niezbyt pasują do środkowej części tekstu. Po pierwsze zaczynasz zdaniem: "Tego dnia spotkaliśmy się wszyscy po obiedzie"sugerującym, że opowiadasz historię z przeszłości. A tu nagle na sam koniec czytelnik dowiaduje się, że jest to opowieść zmyślona przez dziewczynę czującą się tak samotnie w domu rodzinnym, że zagląda innym ludziom do okien i tworzy opowieści o nich. Nie wyszło to zbyt zręcznie. Szkoda też, że nie dokończyłaś historii o kloszardzie i szczeniakach. Urwałaś w połowie. A ja chciałabym się dowiedzieć co dalej.
4
Brzydkie powtórzenie.gdy w miejscu tak dobrze sobie przecież znanym odkryliśmy tyle nowych ścieżek, a każdy na własną rękę odkrywał ciągle nowe.
Niezgrabny szyk. Radzę zacząć od "Upajały nas" albo po "słońca" dać myślnik i po nim coś w stylu: "to wszystko nas upajało". Ogólnie długa ta wyliczanka.Szybkie oddechy, ryzyko znalezienia przez innych, pęd i plamy słońca upajały nas.
Ja niestety wiem, że czasami się nie da tego ominąć, ale... czasami się też da. Myślę, że tutaj akurat da radę.Szybko otrząsnęliśmy się i okazało się, że wystarczy się rozejrzeć, by (...)

Wzmianka w nawiasie ani nie dostarcza nam żadnej przydatnej informacji, ani nie posiada walorów estetycznych czy jakichkolwiek innych. Radzę usunąć.(...) gdy przecięła sobie nożem palec (krew ciągle przeciekała, nie pomagał żaden opatrunek, mama musiała jechać na pogotowie, by tam zszyto ranę).
Za długie i w rezultacie brzydkie zdanie. Do tego powtórzenie "który". Rozbij to, uporządkuj.Chcieliśmy natychmiast ruszyć tym szlakiem, który był jak delikatna nitka, w każdej chwili mógł złączyć się z innym, który zostawił przebiegający zając, i wyprowadzić nas na manowce.
Znowu. Brzydkie, przekombinowane zdanie niepotrzebnie wybija z rytmu czytania.Dom nad przystanią ze zgrają dzieci, szukających rozwiązania zagadki, z sympatycznymi dorosłymi, rozmawiającymi głośno podczas kolacji przy wspólnym stole, śmiejącymi się i zadowolonymi rozpłynął się w ciemności.
To jakaś aluzja do Pratchetta?(...) błądzi gdzieś poza ruchome obrazki.

!!! O.o Serio? No właśnie, ja zupełnie nie skumałem zakończenia i w życiu by mi to do głowy nie przyszło. Chodzi... i że zmyśla historie o ludziach... którym zagląda do okien? Tak? Ojej.A tu nagle na sam koniec czytelnik dowiaduje się, że jest to opowieść zmyślona przez dziewczynę czującą się tak samotnie w domu rodzinnym, że zagląda innym ludziom do okien i tworzy opowieści o nich.
Dziwny tekst. Coś w nim pulsuje, miejscami czuć fajność - podobała mi się rozmowa o kloszardzie i kilka określeń, o:
(...) niektóre jeszcze zielone, inne już rude.
(ładniutki epitet)
Wiedziały, że cały dom żyje oddechami ludzi, faluje i tętni. Wiedziały, że nawet gdy zgaśnie światło, są oddechy, ludzie obok śpią.
(chociaż darowałbym sobie "ludzie obok śpią" albo napisał to inaczej, bo w obecnej formie trochę oszpeca ładną metaforę)
Poza tym nie podobało mi się. Nie rozumiem użycia pierwszej osoby - przecież nawet nie poznaliśmy tej postaci, nie zagłębiliśmy w nią; była tylko i wyłącznie obserwatorem wydarzeń, nośnikiem informacji, a do takich celów wystarczy trzecia osoba. Jaki sens używać pierwszej osoby, jeśli nie rozwija się bohatera?Mam swoje małe terytorium. Tam jestem, ale bardzo nieśmiało.
A skoro przy tym jesteśmy: nie dałaś mi poznać tych postaci, a w rezultacie nie mogłem się z nimi zżyć. Podczas rozmowy zapowiadało się nieźle, potem jednak ruszyli szukać kloszarda, a chwilę później historia ni stąd, ni zowąd się urwała. Byłem w kropce, takiej złej, mrocznej kropie. Nie rozumiem początku i zakończenia. Środek mógłby być dobry, gdyby go doszlifować i dopisać lepsze zamknięcie wątku.
Stylistycznie, tak jak mówiła Ebru, bywa sztywno, co dodatkowo kłóci się z dziecięcym światem. Natomiast w momencie, kiedy Klaudia znajduje resztki jutowego worka, niepotrzebnie wprowadzasz tanią dramę za pomocą wyróżniania każdego zdania oddzielnym akapitem. To potrafi być fajne, ale tylko w odpowiednich okolicznościach i z odpowiednim wyczuciem. Tutaj zabrakło obu rzeczy. Są inne sposoby, żeby potrząsnąć czytelnikiem, nie trzeba mu z każdego zdania robić "fajerwerków".


Nie zgodzę się z Ebru w kwestii wtrąceń o fabule i braku puenty - uważam, że takie rzeczy nie muszą psuć klimatu, wręcz przeciwnie, mogą go w jakiś sposób nasycić. Tutaj nie popsuło, szczególnie, że sam narrator, bohater, opowiada historię, więc ma prawo używać takich terminów. Poza tym ludzie lubią patrzeć na poszczególne fragmenty życia jak na historię: lubimy myśleć o fabule naszych perypetii, symbolach, puentach...
Radziłbym popracować nad konstrukcją, oświetlić wstęp i zakończenie, rozwinąć środek. Dać serce narratorowi. Doszlifować styl, uczynić go bardziej, hm, gawędziarskim. Czytać, pisać, doskonalić się. Powodzenia!

"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
5
Ester pisze:Wczesna jesień, popołudnie. Ostatni dzwonek. Wychodzę z dusznej szkoły sama.
Ester pisze:Tego dnia spotkaliśmy się wszyscy po obiedzie. Słońce grzało jeszcze dość mocno,
Stosujesz w tym opowiadaniu klamrę czasową, podkreśloną nawet zmianą czasu narracji - z teraźniejszego na przeszły, co od razu wszystkim wydarzeniom nadaje charakter wspomnienia. Jednak wspominać można coś, co się wydarzyło rankiem albo poprzedniego dnia, albo kilka czy nawet kilkadziesiąt lat temu. U Ciebie ten dystans nie jest zaznaczony, nie wiadomo zatem, na ile ta narratorka "z klamry" różni się od tej z właściwego opowiadania. Wprowadzenie dwóch płaszczyzn czasowych służy przecież nie tyle podkreśleniu, że coś zdarzyło się dawno temu - do tego wystarczyłoby nawet jedno proste zdanie - lecz pewnej refleksji, która opisanym wydarzeniom nadaje jakieś dodatkowe znaczenia (na przykład, pozwala ocenić rolę pewnego epizodu, pozornie błahego, w dalszym życiu bohatera). W Twoim opowiadaniu obserwacje i refleksje narratorki-bohaterki, zawarte w dwóch końcowych akapitach, pozostają właściwie bez żadnego związku z opowiedzianą historią, są to luźne rozważania o życiu, o ludziach, bez oparcia w wydarzeniach, o których pisałaś. Ta klamra czasowa jest więc całkowicie zbędna, nie wnosi nic ani do fabuły, ani do konstrukcji opowiadania, ani do jego przesłania myślowego.Ester pisze:W jesiennym słońcu schodzę w dolinę. Plecak ciąży na plecach. Dolina jest zaludniona. Patrzę na domy i widzę ich wnętrza.
Kloszard to słowo rzadko używane, niezrozumiałe dla wielu dorosłych. Skoro dzieci się nim posługują, przydałoby się krótkie wyjaśnienie, skąd w ogóle wiedzą, kto to jest kloszard. Z filmu? Z lektury? I czy nie wystarczyłby tu swojski włóczęga?Ester pisze:Od kilku dni byliśmy zajęci tropieniem kloszarda,
No właśnie. Co było dalej? Dlaczego coś, co wydawało się takie ekscytujące, miałoby zginąć w mroku niepamięci? Owszem, zapominanie jest naturalnym procesem, ale - tu znowu pojawia się problem narratorki: z jakiej perspektywy czasowej ona to opisuje?Ester pisze:Chcieliśmy natychmiast ruszyć tym szlakiem, który był jak delikatna nitka, w każdej chwili mógł złączyć się z innym, który zostawił przebiegający zając, i wyprowadzić nas na manowce.
- Szcze... niaki! – zatrzymało nas łkanie Klaudii. – Czy są... wszystkie... szcze... niaki?
***
Co było dalej? Zginęło w mroku niepamięci? Nieświadomości? Niedokończonego zmyślenia.
Poza tym: Klaudia wymyśla historię o włóczędze, to prawie pewne. Ale strzępki tkaniny z rdzawymi plamami i kępki sierści są jednak faktem. Strefy zmyślenia i rzeczywistości zaczynają się przenikać. Przecież dzieciaki jakoś muszą sobie z tym poradzić, zaczyna się dziać coś naprawdę emocjonującego również dla czytelnika, a Ty właśnie kończysz cała historię. I dalej mamy garść obserwacji, które właściwie mogłyby pasować do każdego miejsca i każdego czasu.
Tuż prze samym końcem opowiadania wprowadzasz postać mężczyzny, ważnego dla bohaterki (sądząc po tych emfatycznych metaforach), lecz znów zupełnie nieokreślonego. To nie jest dobry moment na podejmowanie nowego wątku, tym bardziej, że nie przyczynia się on ani do wyjaśnienia zagadki "kloszarda", ani do zindywidualizowania narratorki. Zamiast jednej nieokreślonej postaci, mamy dwie. Dziewczynka, która wraca ze szkoły i ojciec? Młoda nauczycielka (starsze raczej nie noszą plecaków) i mąż albo kochanek? Ponieważ jest to samodzielne opowiadanie, nie fragment dłuższej opowieści, lepiej byłoby pozostać przy dzieciakach, włóczędze i psach, i dopracować tę historię dramaturgicznie.Ester pisze:On patrzy na ekran, ale jego wzrok błądzi gdzieś poza ruchome obrazki. Obgryza paznokcie. Potem znów siedzi z zaciśniętymi szczękami, w napięciu wpatrzony w odbiornik.
Boję się, że każde słowo, nieopatrzny hałas mogą przekroczyć jego granicę wytrzymałości. To, co w nim buzuje, wybuchnie i zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Albo porwie mnie ze sobą jak tornado.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
6
Dzięki, że przeczytaliście i dzięki za uwagi.
Ten tekst opierał się na pomyśle "historii w historii", samotnego dziecka, które w wyobraźni przeżywa inną wersję swojego życia. Zgadzam się, że te ramy nie są zbyt wyraźnie zaznaczone. W pewnym momencie poczułam, że ta środkowa część za bardzo mi się rozrasta, usamodzielnia i zaraz wyjdzie mi z tego typowe opowiadanie dla dzieci, dlatego brutalnie przerwałam. Więc zdaję sobie sprawę, że konstrukcyjnie wiele tu brakuje.
Dzięki też za uwagi "szczegółowe", dotyczące języka, niedookreślonych bohaterów - do tego trudno się zdystansować i zobaczyć, co jest nie tak.
Pozdrawiam!!!
Ten tekst opierał się na pomyśle "historii w historii", samotnego dziecka, które w wyobraźni przeżywa inną wersję swojego życia. Zgadzam się, że te ramy nie są zbyt wyraźnie zaznaczone. W pewnym momencie poczułam, że ta środkowa część za bardzo mi się rozrasta, usamodzielnia i zaraz wyjdzie mi z tego typowe opowiadanie dla dzieci, dlatego brutalnie przerwałam. Więc zdaję sobie sprawę, że konstrukcyjnie wiele tu brakuje.
Dzięki też za uwagi "szczegółowe", dotyczące języka, niedookreślonych bohaterów - do tego trudno się zdystansować i zobaczyć, co jest nie tak.
Pozdrawiam!!!