Poprzez umysł. [Fantasy]

1
Tekst zawiera wulgaryzmy.

Pierwszy rozdział fantasy w okresie wzorowanym na renesansie. Dość to długie, wiem. Mam nadzieję, że ktoś da radę przeczytać. Jeśli nie, to tekst jest dość ładnie podzielony, więc nie trzeba wszystkiego naraz czytać. Między drugim, a trzecim fragmentem następuje dość spory przeskok czasowy, szczerze to nie wiem jak to rozwiązać, mam nadzieję, że tak jak jest nie jest specjalnie źle. Fragment ten opowiada dwie historie, dwóch różnych osób, które łączą się w rozdziale drugim (dziwnie to brzmi). Nie wiem czy taki układ rozdziału będzie ostateczny, liczę na sugestie również w tym kierunku.

Miłego czytania (za długi wstęp, ale i całość strasznie długa).






___Pośrodku niewielkiego pokoju oświetlanego wyłącznie blaskiem porozstawianych przy ścianach pochodni siedział chłopiec. Krzyżując nogi unosił dłonie ku górze pozostając w całkowitym, medytacyjnym bezruchu. Wokół niego, metr nad ziemią tańczyły sztylety wyginając się nienaturalnie we wszelkich kierunkach, nieprzerwanie zmieniając kształty. Rzucając cienie na ściany pozbawione okien podrygiwały i podskakiwały równo w rytm wydobywającej się z ust dziecka melodii.
___Coś drgnęło, wszystko przyśpieszyło. Lewitująca broń rzucała teraz fioletowy blask na ściany pomieszczenia ukazując w jego kątach innych ludzi. Wysocy i wychudzeni, odziani w postrzępione szaty, skuci kajdanami. Ich blade, martwe oblicza ze smutkiem przyglądały się balowi, którym raczył ich ten ośmioletni młodzieniec. ___Barwy zaczęły się zmieniać, to z fioletu na zieleń, z tej na blady błękit, a z niego na rażący w oczy szkarłat. Powoli przewijały się coraz to żywsze kolory rozjaśniając otoczenie i ukazując coraz więcej jego szczegółów. Na kamiennych ścianach żarzyły się bielą różnorakie, przeważnie owalne symbole. W kącie stała, czy też bardziej leżała roztrzaskana komoda.
Pochodnie, przeładowane potężną energią tryskały w tej chwili iskrami. ___Twarze mężczyzn coraz bardziej wyrażały narastające zmęczenie. Zaczęli się trząść oddając swoje kończyny wpływowi impulsów pochodzących od przeciążonego organizmu. Taniec przerodził się w chaotyczne ruchy, pozbawione jakiegokolwiek celu. Część sztyletów wyszedłszy spod kontroli wylatywała spoza okręgu, wbijając się z niesamowitą siłą w kamień. Jeden z nich wybrawszy bardziej opadający kąt lotu wbił się w miękkie ciało ludzkie. Starzec chwycił się rękoma za ranną nogę wyjąc i przeklinając dzień, którego to postanowił urżnąć się do nieprzytomności.
___Drzwi otworzyły się wlewając do pomieszczenia jasne promienie słońca.
Sztylety z brzdękiem opadły na marmurowe płyty ozdabiające posadzkę. Chłopiec jęknął cicho odchylając jednocześnie głowę do tyłu by w końcu upaść wespół z balującymi do niedawna przedmiotami.
___Stanęła w nich piękna kobieta przepełniona blaskiem atakującym zza jej pleców. Zeszła lekkim krokiem po dwóch schodkach. Ubrana w białą, zwiewną suknię ciągnęła za sobą falujący kawałek materiału, sprawnie do niej przyszyty. Klęknęła przy chłopcu i przemówiła głosem tak pięknym i delikatnym jak jej skóra.
- Synku, nic ci nie jest? Obudź się, obudź. – Dziecko powoli otworzyło jasnoniebieskie, przekrwawione w tej chwili oczy. Spojrzało na pełną niepokoju twarz matki.
- Mon. Ile razy mówiłam ci żebyś nie przemęczał naszych niewolników? – Zdobyła się na bardziej stanowczy ton, choć po chwili dodała z rozczuleniem. – Poza tym mogłeś sobie zrobić krzywdę.
Ostrożnie podniosła go na rękach nie spuszczając wzroku z jego wątłego ciała. Delikatnie, uważając na stopnie, wyszła zamykając za sobą drzwi. Pomieszczenie ponownie zalał mrok i jęki bólu mężczyzn, w tym starca, z którego powoli ulatywało życie.



***



- Źle, źle, źle! Skup się Giacomo!
Niewielki, zakurzony warsztat z pewnością nie przypadłby do gustu osobom potrzebującym do pracy sporej przestrzeni. Jeśli nie potknąłeś się tu o któreś z narzędzi to uderzałeś głową o wystające z ogromnych stosów, przeważnie zardzewiałego złomu, rury.
___Przy jednym ze stołów, a jedynym w miarę doprowadzonym do porządku, stał mężczyzna i co najwyżej ośmioletni chłopak. Starzec, na co wskazywała pojawiająca się na włosach siwizna razem z synem pracowali wspólnie nad maszyną leżącą tuż przed nimi. Sporych rozmiarów urządzenie posiadało masywny tułów z wyrastającymi z niego trzema odnóżami, bardziej w tej chwili przypominającymi długie pręty zgięte w połowie, niż coś, na czym cała konstrukcja miałaby się podnieść.
- Giacomo! Cholera jasna, dajże mi to. Widzisz? Przykręcaj te śruby mocniej, inaczej całość się rozleci zanim jeszcze się to skończy. Nie rób takich min. Chyba wiesz do diaska, że zależy mi na tej maszynie?
- Ale tato, czy ja muszę…
- Musisz. Chcesz jeść prawda? Jeśli tego nie skończymy do przyszłego tygodnia – urwał i ze smutkiem rozglądnął się dookoła – zresztą nieważne. Chcesz skończyć jako kukiełka jakiegoś szurniętego maga? Nie sądzę.
Rozmowę przerwało ciche stukanie do drzwi.
- Ach, kto znowu? W życiu tego nie skończymy. – Podszedł do nich i spojrzał przez szklane oko umiejscowione na wysokości oczu dorosłej osoby. Wynalazek równie innowacyjny, co przydatny w użyciu. W końcu, jak przydatne może być urządzenie pozwalające widzieć drugą osobę, gdy ona sama nie jest tego świadoma?
Zobaczył wychudzoną twarz gęsto posiekaną bliznami, do połowy ukrytą pod długimi włosami opadającymi aż do piersi. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kamizelki niewielki klucz, a następnie przekręcił go w zamku. Zabrzmiało głośne strzyknięcie, po czym w ruch poszła seria skomplikowanych mechanizmów. Dopiero po chwili całość była gotowa do otwarcia.
___Do pomieszczenia wlało się chłodne powietrze, w jednej chwili powstał przeciąg. Starzec wzdrygnął się i skrzyżował ręce gotów by jak najszybciej ponownie zamknąć dostęp do świata zewnętrznego. Tym bardziej, że nienawidził miejskich zapachów.
- Panie. Łaskawco. Dasz pan parę monet na jedzenie? – Jęknął mężczyzna z głosem tak błagalnym i proszącym, jak gdyby ćwiczył go długimi latami.
- Przecie ty jeszcze młody jesteś. Czemu nie pracu… - przerwał ujrzawszy, że prawa ręka jego rozmówcy ucięta jest u łokcia. – A, no tak. Wybacz. Brak kończyny jak rozumiem nie jest jakiegoś rodzaju karą?
- Gdzie tam, panie! Ja to mam po ostatniej wyprawie na niewiernych ze wschodu! Przeklęci heretycy.
- Miejmy nadzieję, że ostatniej. Psia krew, nie miałeś gdzie przyjść, musiałeś trafić akurat pod moje drzwi?
Mężczyzna nie udzielił odpowiedzi uznawszy pytanie za takowej niewymagające. Starzec sięgnął ponownie do kieszeni tym razem wyciągając kilka miedziaków. Wręczył je do trzęsącej się ze szczęścia dłoni. Oczy obdarowanego iskrzyły. Oczywiście nie żeby wyrównywało to do końca stratę.
- Dziękuję ci panie! Dziękuję! Nigdy o tobie nie zapomnę.
- Akurat. Dobra, zabieraj się stąd, więcej nie dostaniesz. – Po chwili dodał – ano właśnie, do sąsiedniego domu nie zaglądaj. Znam ja mieszkającego tam jegomościa. Prędzej batem dostaniesz niż łaski doznasz.
- Ja jednak wierzę w dobroć ludzi…
- To głupiś. Nic mi jednak do tego. Jeśli lubisz być poniżonym to tym bardziej.
- Jeszcze raz dziękuję panie.
- Dobrze, już dobrze. Ekscytujesz się jakbym ci rękę zwrócił. Idź już.
Patrzył tak przez chwilę na sylwetkę odchodzącej postaci. Zauważył dodatkowo, że kuśtykała. Już chciał zamykać drzwi, gdy coś mu przeszkodziło. To Giacomo stał obok niego i wskazywał palcem w jakimś kierunku.
- Tato, spójrz.
Niedaleko od ich domu, tuż przed rzędem równo poustawianych kamienic odgrywała się brutalna scena. Młody mężczyzna leżał na kamiennej drodze, kopany i bity z góry przez grupę rozwścieczonych mieszczan. Dało się słyszeć krzyki i przekleństwa, wszystkie pod tym samym adresem.
- Giń kurewski sługusie!
Tłum robił się coraz gęstszy pozwalając zaniknąć w tym wszystkim udręczanej postaci.
- Zachciało się służby u tych odmieńców? Cierp więc!
Oczy młodego Giacomo zrobiły się lustrzane, a głos drżący.
- Co oni chcą z nim zrobić tato?
- To, co powinno się zrobić ze wszystkimi tego rodzaju ludźmi.
Do tłumu zaczął zbliżać się mężczyzna idący o lasce. Nie był bynajmniej stary. Stuknął przedmiotem o ziemię. Przy akompaniamencie metalicznego brzmienia z jednego końca kija wysunęło się ostrze.
- Wracaj do środka. Trzeba zająć się pracą. – Jak najszybciej zamknął drzwi ukrywając oczy dziecka przed całym zajściem.
Podszedł ponownie do stołu z maszynerią.
- Ucz się dziecko i pracuj. Może kiedyś, daj panie, zostaniesz jednym z nich. Jednym z Techników.





***






- Nareszcie! Psia krew, nareszcie!
- Panie, mimo wszystko chyba jednak wypadałoby nie używać takich słów…
- Chędożyć kulturę, walić wszystkich bożków, chociażby od tylca, tak jak nie lubią!
- Panie!
- Arnie, czy ty wiesz, co to może zmienić? Przeniesiemy się na wyższy szczebel jestestwa! Co ja pieprzę, sami staniemy się bogami!
- Mimo wszystko myślę, że…
- Nie myśl cholera jasna i patrz!
Komnata, w której przebywali zdawała się być skrajnie czysta. Wyłożona gładkim kamieniem podłoga obfitowała w najróżniejszego rodzaju obrazy, nierzadko zahaczające o granice moralne. Ściany były całkiem oblegane przez regały. Każdy z nich w nie mniejszym stopniu obładowany wszelkiej maści księgami ułożonymi w alfabetycznym porządku. Sufit, jako jedyny sprawiając wrażenie surowego elementu pomieszczenia nie posiadał tak modnych ostatnio żyrandoli ze świecami. Wszystko psuł wyłącznie zapach mokrego futra.
___Wzdłuż komnaty przebiegały jeszcze dwa równe rzędy półek, pomiędzy którymi ustawiono pulpit do czytania. Leżała na nim książka otwarta na stronie zatytułowanej „Kuadry: gatunki i podgatunki”. Stojący przy nim mężczyzna nie mógł opanować oddechu. Narastające w nim podekscytowanie zdawało się przenosić na zwierza uwięzionego w sporej, żelaznej klatce leżącej tuż obok niego, w kącie. Duże, pokryte gęstą sierścią przypominało sporego grzyba porastającego zazwyczaj ściany. Pozbawione kończyn, zupełnie płaskie stworzenie otrzepywało się w tej chwili z wody.
___Mężczyzna po raz kolejny podszedł do klatki, trzymając w ręku kielich wypełniony przezroczystą substancją i patrząc na przestraszone zwierze z dziką satysfakcją. Uniósł kielich nad głowę, po czym wylał jego zawartość na jedną ze stron tego miniaturowego więzienia.
- Widzisz? Wiedział gdzie zacznę. Dawaj tu to wiadro, chyba nie sądzisz, że zaraz zacznę na niego pluć. No szybciej, szybciej. Tylko ostrożnie, bo zachlapiesz mi szatę!
Arnie przewrócił wyłącznie oczami. Ta szata, jak raczył przezabawnie nazwać ją pan nie zasługiwała na lepsze określanie niż miano zwykłej szmaty. Była już tak znoszona, że cudem było, iż trzymała się jeszcze na chudym ciele pana. Pan jednak, jak to ma w zwyczaju, jeśli już się czemuś poświęci to bez granic i umiaru. Arnie znowu wspominał nie tak dawne zresztą czasy, kiedy to pan ubierał się jeszcze prawie jak król.
- A teraz powtórzymy sekwencję. – Powiedział nabierając jednocześnie wody do kielicha. Ponownie wylał wodę w tym samym miejscu.
- Oczywiście to byłoby jak najbardziej naturalne u przeciętnego stworzonka, patrz jednak dalej.
Tym razem wylał płyn po drugiej stronie klatki, w miejscu gdzie do niedawna przesiadywał stworek.
- Przesunął się. Nadal nic dziwnego? Patrz dalej…
I powtórzył tą czynność jeszcze paręnaście razy, raz polewając jedną część klatki, raz drugą, a jeszcze innym razem polewając kilkakrotnie to samo miejsce. Stworzonko za każdym razem, nieomylnie przemieściło się w stronę miejsca mającego być w danym momencie od wody bezpiecznym.
- Uczy się! Znowu to potwierdziłem! Posiada też wysoko rozwiniętą zdolność zapamiętywania! – Wypuścił powietrze, po czym wykonał gwałtowny wdech. – Następnym razem, sprawdzę jak radzi sobie z zapamiętywaniem powtarzających się schematów i wykorzystywaniem ich do własnych celów. Szkoda, że nie posiada kończyn i twarzy. Z chęcią poobserwował bym jego reakcje na otoczenie. No cóż, otwór gębowy na podbrzuszu to jedyne, czym matka natura ten gatunek obdarzyła. – Pogrążył się na chwilę w myślach. – Dobrze, że może się przynajmniej przemieszczać przy pomocy niewielkich ssawek.
- I chodzić po ścianach! – Dodał Arnie.
- Zgadza się, to też będę mógł chyba wykorzystać.
Pan znowu zamyślił się. Jego wierny sługa wiedział już, kiedy to się dzieje. Twarz pozostawała w bezruchu, nie pojawiały się nawet najmniejsze zmarszczki. Jedynym, co go zdradzało były lekko przymrużone oczy. Jasnoniebieskie oczy.
- Będę potrzebował jeszcze parę okazów tych wspaniałych stworzeń.
- Czy ja wiem czy są aż tak wspaniałe…
- Co tam mamroczesz?
- Nic panie.
- To dobrze, musimy udać się do miasta, a dyskusje nie są nam teraz konieczne. – Znów się zamyślił. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to nader często. – Później też lepiej dać sobie z tym spokój. Przeprowadzę ostateczny test!
- To znaczy panie?
- Jak to co? Spróbuję czerpać energię z jego umysłu. Będę pierwszym magiem o nieograniczonej mocy! Pierwszym stąpającym po ziemi bogiem!
- Nie lepiej byłoby nałapać więcej niewolników?
Nastała cisza. Tak bardzo pasowała do tego pomieszczenia.
Kuadr kichnął, a raczej wydał dźwięk do kichania podobny.
- Ludzie mój drogi Arnie lubią stawiać opór, ludzi trzeba odurzać, ludzi trzeba łapać. A co gorsza, przy łapaniu można oberwać. Dodatkowo ludzi to boli, nie żeby mnie to ujmowało, ale nasz cholerny gatunek pod wpływem cierpienia uwielbia dokonywać czynów heroicznych. Nie wiesz nawet, jakie masz szczęście Arni, że cię nikt w ten sposób nie wykorzysta.
- Cieszę się panie. – Arnie już dawno nauczył się tłumić w sobie niepotrzebne emocje. Tym razem skrył smutek, jaki przytłaczał go podczas głoszenia tego typu tez.
- Zatem przynieś tu moje specjalne buty z wysoką cholewką. Wchodzimy teraz w gówno szarej codzienności.



- Powiedz mi drogi przyjacielu, cóż jest takiego przyjemnego w życiu zwykłych ludzi?
- Nic a nic panie.
- Doskonale! Ich umysły kontrolowane przez jakiegoś rozsądnego maga mogłyby się chociaż do czegoś przydać, a tak? Marnują swoje życie na powtarzaniu codzienne tych samych, równie co cel ich istnienia bezsensownych czynności.
- Dość dziwny pogląd panie.
- Dziwny?
- Kto zaopatrza nas w żywność panie?
- W takim razie piekarzy i straganiarzy można wyjąć z mojego światopoglądowego worka.
Byli już na zewnątrz. Stali na wyłożonej kostką ulicy, wzdłuż której w równym rzędzie ustawione były kamienice. Przechodniów wielu nie było. Był środek dnia, wszyscy zapewne skupili się w jednym, stale obleganym miejscu.
- Niedługo zmienię lokum na zamek – powiedział Mon patrząc na jeden z budynków. – Ale taki z prawdziwego zdarzenia. O tak, całe stowarzyszenie tych spróchniałych starców będzie mi zazdrościć, ot co.
Zawiał mroźny wiatr. Natychmiast przypomniało mu się, że musi sobie sprawić nową szatę.
- Za mną, po drodze wpadniemy jeszcze na targ. Muszę coś kupić.
- Domyślam się…
- Co tam mamroczesz?
- Nic panie.
- To dobrze.
Weszli na główną ulicę. Mijali po drodze coraz więcej przechodniów by wkońcu omal nie ugrząźć w tłumie. Trafili na główny plac, serce miasta, jak zwykle tętniące życiem. Dopiero pod wieczór wszyscy mieli się rozejść. Tak było zawsze, niezależnie od warunków.
- Arnie, rozpychaj co bardziej opornych, przywal jak będzie trzeba. Tylko uważaj żeby nie natrafić na jakiegoś wielkiego draba. Takich omijamy szerokim łukiem.
- Dobrze panie.
- I patrz pod nogi, żeby przypadkiem nie wpaść na jakiegoś niewinnego człowieka lub coś bardziej śmierdzącego.
- Dobrze panie.
Po wielu wysiłkach i rzuconych na paru mniejszych lub większych idiotów hasełka „patrz jak łazisz cielaku” Mon doszedł do jednego ze straganów. Sponad stosu wszelkiej maści kolorowych szat i ozdobnych szali wystawała paskudna gęba bacznie lustrująca ruch całego otoczenia. Tuż obok niej widniała kolejna, jeszcze paskudniejsza i baczniej obserwująca.
- Gdzie jest sprzedawca? Dwa bydlaki na straży i żadnego, który by mnie obsłużył?
- To ja – odburknął pierwszy z nich.
- No tak, mogłem się domyślić. Przepraszam. Po prostu sprawiacie wrażenie równych sobie kalek umysłowych.

___Arnie jak zwykle w takich sytuacjach pozostał z tyłu. Nigdy nie był specjalnie silny ani masywny by dobrze radzić sobie w takich okolicznościach. Jego pan, choć równie wątły wykazał się znacznie większą sprawnością i już dawno go wyprzedził. Korzystając z tego, że jest przynajmniej dość wysoki stanął na palcach. Zobaczył swojego pana niesionego za kołnierz przez jakiegoś muskularnego olbrzyma.
- Brak kultury jasna cholera! Kompletny brak ogłady! Puszczaj ośle! To nie do pomyślenia!
Po tych słowach został z impetem wyrzucony w tłum, wprost pod nogi swojego sługi.
- Gdzieś ty był, kiedy ja dzielnie walczyłem? Razem nakopalibyśmy drabowi!
Arnie bez słowa pomógł mu wstać.
- No cóż, i tak nie starczyłoby mi później na kuadry, więc mogę śmiało powiedzieć, że odchodzimy stąd z własnej woli. Chodźmy tą boczną uliczką, skrócimy sobie trochę drogę. – Wskazał w ciemny tunel przebiegający pomiędzy dwoma wysokimi budynkami.
- Nie wygląda mi to za dobrze panie…
- Niedobrze to ja teraz wyglądam. Nie mam zamiaru latać wśród ludzi cały poszarpany. Idziemy.
I ruszyli. Arnie z początku z wahaniem lecz widząc u swojego pana niezachwianą pewność siebie uspokoił się.
Zalazła ich ciemność. Światło nikło gdzieś za nimi.
Usłyszeli odgłosy kroków. Tuż obok. Ktoś jęknął. Głośno. Potem zaczął krzyczeć.
- Panie, uciekaj!
Mon, pomimo, że przerażony nie miał zamiaru pozostawić przyjaciela, a już na pewno nie gdy nie wiedział o co chodzi. Uniósł dłoń do góry. W czarnej przestrzeni powstały pasma jasnego światła. Wszystkie powoli zaczęły się do niej zbliżać tworząc wśród smukłych palców świecąca kulę.
Zobaczył mężczyznę, równie czarnego co otaczający ich świat. Pod jego stopami, w kałuży krwi leżał Arnie.
- No nie! Znowu? Ale, ale. Tym razem to mag, może nawet ten, którego szukamy. Brać go panowie!
Rozległo się przygłuszone uderzenie.
Ponownie zapadła całkowita ciemność.



***



___Środkiem jednej z ulic tego rozrośniętego ponad granice rozsądku miasta szedł mężczyzna.
Zimno biło od każdej ściany, obok której przechodził. Jeśli dodać do tego wciskający się wszędzie, lodowaty wiatr spokojnie można uznać to miejsce za jedno z tych nad wymiar nieprzyjemnych. Całości obrazu dopełniali ludzie zajmujący się swoimi sprawami. Ich twarze pełne niepokoju i wrogości były równie odpychające co tutejszy klimat.
___Gdyby nie wskazówki Vincenzo, co do lokacji karczmy „Morska Perła” z całą pewnością zgubiłby się już na drugim skrzyżowaniu.
___Skręcił w boczną, wąską uliczkę. Kolejne miejsce gdzie nawet słońce nie chce zaglądać. Możliwe, że słusznie. Musiałoby wtedy oświetlić twarze oprychów kryjących się w mroku. Giacomo przystanął na chwilę. Większość z nich, pomimo, że specjalnie wysoki nie był, nie dorównywała mu wzrostem. To miasto było rzeczywiście zepsute do szpiku kości. Zmuszało ludzi do zbrodni, do których niespecjalnie się nadawali.
___Ruszył znów pewnym krokiem. Chwycił ręką do jednej z wielu kieszeni wszytych w swój długi płaszcz. Wyciągnął kryształ umieszczony na niewielkim, metalowym trzonku z przyciskiem. Po jego wciśnięciu uliczkę rozświetlił jasny, nieco niebieskawy blask. Porażone światłem zbiry wycofały się odruchowo. Gdy przechodził obok nich odsłonił skrawek płaszcza ukazując przypięty do pasa pistolet z zamkiem skrzynkowym, korzystający z czarnego prochu. Co prawda Giacomo rzadko kiedy miał okazję z niego skorzystać, a nawet jeśli taka się nadarzyła, wolał nie ryzykować. Celność była aż nazbyt ograniczona. Sprawdzał się za to doskonale jako argument siły. Niewielu miało ochotę przekonać się czy tym razem broń ta nie zechce przypadkiem okazać się skuteczna.
___Zastraszenie wystarczyło. Taki przebieg sytuacji jak najbardziej mu pasował, nie miał czasu na utarczki z kimkolwiek.
___Przyśpieszył kroku. Tym razem skręcił w dużą, zatłoczoną ulicę. Ze wszystkich stron otoczyły go szum i krzyki narastające wokół straganów. Trafił na plac targowy. Przed nim rozpościerał się sporych rozmiarów labirynt złożony z setek ludzi.
- Kurwa, co jeszcze…
Zaczął się przeciskać. Przepychając co bardziej upartych przechodniów rozmyślał, co by się stało gdyby ktoś tu przypadkiem miał szczęście potknąć się i upaść. Plus był taki, że zrobiło mu się odrobinę cieplej. Wpadł na jakiegoś młodziana, w jego wieku. Odpowiedź na to otrzymał dość szybko.
- Patrz jak łazisz cielaku!
Gdy już uwolnił się ze ścisku wiatr oczywiście nie omieszkał przypomnieć mu, gdzie się znajduje. Brakowało jeszcze tylko jednej uliczki do celu. Musiał jednak przedtem spotkać się z kimś. Z osobą, która, jak sama mówiła - zawsze miała informacje, zazwyczaj konkretne, nigdy tanie. Takie zresztą było jej motto.
___Przysiadł na ławce umiejscowionej przy ścianie jednej z wielu kamienic. Nerwowo spoglądał na niebo. Miał czas tylko do wieczora, a zaczynało się już ściemniać.
___Długo czekać nie musiał. W jego kierunku, kuśtykając, szedł mężczyzna o czarnych jak smoła włosach opadających aż po ramiona. Giacomo uważał to za dziwactwo samemu mając je ścięte krótko.
___Gdy osobnik podszedł dały się zauważyć blizny gęsto pokrywające jego szpetną, pełną wrodzonego cwaniactwa twarz. Nie zmienił się nic, od kiedy widział go pierwszy raz.
- Aż tak zdesperowany nie jestem. – Wzdrygnął się widząc, że ten rozłożył ręce w geście uścisku.
- No, chyba nie powiesz mi, że jestem aż tak paskudny? – Odparł siadając obok.
- Nie przyszliśmy tutaj rozmawiać na temat twojego niegasnącego uroku.
- A, zżera cię ciekawość jak to robię? – Dało wyczuć się nutkę złośliwości.
- Niespecjalnie, przynajmniej dopóki nie będę cię musiał zabić. Do rzeczy.
- Na żarty ci się zebrało czy jak? Najpierw zapłata, później informacje.
- Łap. – Wyciągnął kilka srebrnych, pokrytych już rdzą monet. – To jak, zadowolony?
Mężczyzna obejrzał każdego srebrniaka z osobna przeliczając przy tym kwotę. Spojrzał w niebo i westchnął.
- Cholera, moje usługi powinny zacząć drożeć. Nigdy nie dorzucasz nic ekstra… W każdym razie, dzisiaj cię zaskoczę. Nie potrzebujesz dokładnych informacji co do osoby, z którą masz się spotkać. Toteż myślę, że tę kwestię możemy pominąć.
- Marco…
- Nie żartuję do cholery! Nie ma co tracić czasu, zaraz będą włączać te wielkie pochodnie.
- Latarnie.
- Tak, no właśnie. Cholerne nowinki. Na czym to ja… Właśnie. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem osoby, na której zawód, jaki wykonuje, odcisnął takie piętno. Zapewniam cię, nie będziesz potrzebował gruntownej analizy.
- Dobrze już dobrze. – Wtrącił się widząc jak księżyc zastępuje słońce, a tłum na ulicy zaczyna rzednieć. – Przejdź dalej.
- Mam przeczucie, że to zlecenie będzie, jakby to ująć… dość specyficzne. Wpadniesz w dość, ujmijmy to tak, ponure towarzystwo. W każdym razie możesz być pewny, że tej nocy czeka cię niezła zabawa. Ta sekta, tak, sekta, dobrze usłyszałeś, ma manierę uprzykrzania życia gościom, którzy mieli okazję jej przeszkadzać. Oczywiście nie żeby trwało to długo. Dziwię się tedy, że przysłali cię samego.
- Nie doceniasz mnie Marco.
- Ależ doceniam, doceniam. Prawie tak samo jak monety, które od ciebie dostaję. A właśnie, słuchaj swojego przewodniki. Z całą pewnością jest dobrze zarówno w terenie jak i sytuacji rozeznany.
- Rozumiem.
- No nic – poklepał towarzysza po ramieniu – chyba czas się już zbierać.
- Powiem szczerze. Mam rację, że nie daję ci żadnych premii.
- To ja już stąd wybywam. Nie lubię późnych godzin. Jak nie napotkasz strażnika prawa i porządku, jak to zdarzało im się ciekawie samych siebie nazywać to wpadniesz na osobę w szczególny sposób dbającą o to by jej sakiewka nie była zbyt pusta. W obu przypadkach dostaniesz po łbie.



___Karczma emanowała ciepłem już od wejścia. Zmiana temperatury w miły sposób pieściła zmysły. Kilka stołów porozrzucanych po całym lokalu bez głębszej wizji, barman leniwie polerujący i tak już lśniący kufel, skrzypiące pod naciskiem nóg schodzących i wchodzących po schodach osób deski, tańczące po drewnianych ścianach cienie zrodzone ze światła świec, to wszystko nadawało temu miejscu wyjątkowy klimat. Spokój i cisza wręcz krzyczały, że można je tu znaleźć.
___Co dziwne, o tej porze, nie było tu zbyt wielu klientów. Giacomo nie miał pojęcia z jakiego powodu, był tu wkońcu pierwszy raz. Może to wina niestrawnego żarcia? A może chodziło o koszta? To ostatnie raczej odpadało ze względu na wygląd bywalców.
Rozejrzał się. Miał wyglądać jedynego w miarę wyróżniającego się stołu, stołu zrobionego z hebanowego, ciemnego drewna.
___Złapał wzrokiem odpowiadający opisowi mebel. Siedział przy nim wysoki, wyłysiały mężczyzna odziany w czarną tunikę, przypominający kapłana. Obok, oparta o ścianę leżała łopata pokryta śladami świeżo kopanej ziemi. Nie zdziwiło to Giacomo, wkońcu miało być to dość wyjątkowe indywiduum.
Podszedł i przysiadł się.
- Chyba się nie spóźniłem?
- Możliwe, że nie.
Nastała dłuższa chwila ciszy. Giacomo wstał gotowy do wyjścia.
- Siadaj, siadaj. To był żart.
- Wyjątkowo suchy żart – odpowiedział wracając na miejsce.
- Czyli taki, jakie lubi moja codzienna publiczność. Miło mi cię poznać. Kurhan jestem.
- Giacomo. – Nie spuszczał wzroku z posępnie wyglądającej łopaty.
- Jak rozumiem jesteś tutaj by rozwiązać nasz wspólny problem?
- Wspólny?
- Pytaniem na pytanie? Moja babka w trumnie się przewraca. – Mężczyzna nie przestawał się uśmiechać. – No ale… Tak cholera jasna, wspólny. No bo widzisz, ja lubię swoją pracę. Nawet bardzo mógłbym rzec. Babka zawsze mi to mówiła. Dobra była swoją drogą kobita. Nie uwierzysz jak dobre robiła…
- Do rzeczy.
- A co to ty taki sztywny. Na to przyjdzie ci jeszcze czas. – Zaśmiał się zasłaniając przy tym usta.
- Dlatego właśnie chciałbym go nie tracić na bezsensowne rozmowy.
- Nawet moja publiczność wykazuje większe poczucie humoru niż ty. No dobra, jak chcesz. Oni po prostu przeszkadzają mi wykonywać moją robotę. – Oparł się mocniej o krzesło i spojrzał głęboko w oczy rozmówcy. – W ciągu ostatniego miesiąca zaginęło około pięciu grabarzy. Nie licząc Druma, ten to chory na serce był. Pewnie gdzieś biedaczyna wykopyrtnął, a wlatując do grobu sam się zakopał. Taki to z niego świetny grabarz był!
___Zniecierpliwienie coraz bardziej narastało w Giacomie. Choć ciężko mu to przychodziło postanowił się nie denerwować. Technicy byli znani z profesjonalizmu, głupio byłoby jednym czynem zepsuć tą opinię. Zaufanie buduje się jak domek z kart. Łatwiej zniszczyć niż zbudować.
- A co do sprawy. Część z nas postanowiła bawić się w magię. A jak już postanowiła się w nią bawić to i plan sprytny obmyśliła. Co jak co, ale my grabarze w głowie mamy wszystko jak trzeba. Postanowili stworzyć nieograniczone źródło mocy. Konkretnie postanowili ożywiać umysły osób niedawno zmarłych, a później czerpać z nich energię.
- Skąd poznali tajniki magiczne? – Zapytał nie bez podekscytowania. Ta sprawa zaczęła mu się wyraźnie podobać.
- Ja tam nie wiem. Ja się tylko boję, że będę następny.
- Prowadź więc. Przyjrzymy się temu. – Wstał, ponownie gotowy do wyjścia.
- Nic nie zjemy? Nawet zwykłej zupki rybnej? Mamy jeszcze czas.
- To po co kazałeś zjawić się tak wcześnie? – Zacisnął pięści.
- Ano nudno byłoby tu siedzieć samemu. To jak?
- Nie, idziemy.



___Na zewnątrz zrobiło się pusto. Giacomo odetchnął z ulgą. Lubił tak gwieździste noce jak ta. Ostatnio były jednak rzadkością.
___Szli główną ulicą. Z obydwu stron otaczały ich wysokie kamienice. W tym mieście wszystko wygląda tak samo.
- Naprawdę myślisz, że może im się udać? – Zagadnął Kurhan.
- Szczerze w to wątpię. To jest niemożliwe, chyba, że żeby ożywić zmarłego czerpaliby energię z wszystkich ludzi na świecie.
- Więc po co idziesz?
- Nie zaszkodzi przekonać się czy grabarze faktycznie nie są sprytniejsi od nas.
- Od ciebie, znaczy się.
Z jednej z bocznych uliczek dobiegł ich kobiecy krzyk. Kolejna napadnięta dziewczyna, panicznie potrzebująca ratunku, jakich wiele. Napastników było sześć. Przy tym niskich. Każdy o wyjątkowo paskudnej gębie. Byli dokładnie tacy sami jak ci, których spotkał wcześniej.
- Na co czekasz? Biegnijmy ją ratować! – Dłonie wysokiego mężczyzny zacisnęły się na łopacie. Był znacznie wyższy niż wydawał się siedząc na krześle.
- To nie nasza sprawa.
- Jak to nie cholera! Jesteś Technikiem! To twoja robota!
- My zajmujemy się tylko ochroną świata przed magami. Powtarzam, to nie nasza sprawa.
- A pies ci się chyba do rzyci dorwał.
Po tych słowach pobiegł w kierunku całego zajścia. Giacomo westchnął głęboko. Wyjął spod płaszcza krótki, metalowy pręt i spokojnym krokiem podążył za towarzyszem.
___Kurhan wbił się pomiędzy oprychów na wejściu rozdzielając kilka grzmotnięć łopatą. Zaczął nią wywijać na wszystkie strony, nie zawsze we właściwym kierunku. Napastnicy wyjęli miecze i drewniane pałki natychmiast rzucając się w odwecie.
Zanim Technik dotarł na miejsce grabarz leżał już nieprzytomny na ziemi.
- Cholera, szef mówił, że mamy udać się od razu na miejsce spotkania.
- Nic nie szkodzi, na pewno będzie zadowolony z dodatkowego towaru.
- Szkoda tylko, że dziewka uciekła.
- No proszę panowie, mamy kolejnego gościa. – Jeden ze zbirów wskazał palcem w kierunku, z którego przed chwilą wyleciał Kurhan. – Żywcem brać, żywcem!
Metalowy pręt w jednej chwili wydłużył się tworząc poręczną pikę zakończoną ostrym kolcem.
___Nadleciał pierwszy. Ciął go od dołu. Zaraz potem odparował pierwszy cios. Nienaostrzoną końcówką kija uderzył stopę napastnika. Gdy ten wył z bólu wymierzył mu skuteczny lewy podbródkowy.
___Tym razem zaatakowało dwóch. Rozpoczęli od wspólnego cięcia w twarz. Z łatwością zablokował ich nieporadne ataki. Wykręcił młyńca zmuszając przeciwników by zrobili więcej miejsca. Ustawił kij w poziomie, po czym szturchnął nim w lewo, a zaraz potem w prawo. Obydwa ciosy trafiły w miękki brzuch.
___Z cienia jednej z kamienic wyleciało kolejnych dwoje. Pierwszy poślizgnął się rozbijając głowę o kamień. Drugi ciął ostrzem z lewej, zaraz potem z prawej. Odparował atak na nogi i cofnął się. Był znacznie sprawniejszy niż pozostali. Giacomo rzucił kij w jego kierunku. Ten odchylił się cudem unikając bolesnego spotkania z lecącym przedmiotem. Zanim zdążył złapać przeciwnika wzrokiem dostał już solidnego kopniaka w szczękę.
Giacomo stanął pośród ciał i otrzepał płaszcz.
Wtedy z tyłu głowy poczuł błysk bólu.
I nastała ciemność.



***
Ostatnio zmieniony pn 09 lip 2012, 18:46 przez UnNorm, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Łeee! Podczas pisania temat zniknął na moment.
Ale chociaż akapity się poprawiły! I ostrzeżenie o wulgaryzmach! (za późno ;) )

Ogólna ocena: nawet mi się podobało. Ale są niedociągnięcia. ;)

np. "przeklinając dzień, którego to postanowił urżnąć się do nieprzytomności. " Dlaczego? W ogóle nie rozumiem jaki to ma związek? Dostał nożem w nogę, był przytomny i trzeźwy...to dlaczego żałował tamtego dnia?? :D

"Ubrana w białą, zwiewną suknię ciągnęła za sobą falujący kawałek materiału, sprawnie do niej przyszyty." Hm, zdecydowanie wolałabym przeczytać "tren" zamiast "falujący kawałek materiału". W mojej wyobraźni na to hasło pojawiła się postrzępiona przyszyta szmatka, a chyba nie o to chodziło autorowi... :D

"- Panie. Łaskawco. Dasz pan parę monet na jedzenie? – Jęknął mężczyzna z głosem tak błagalnym i proszącym, jak gdyby ćwiczył go długimi latami. " A ten fragment mnie rozbawił. Taki fajny. :D

"słuchaj swojego przewodniki. Z całą pewnością jest dobrze zarówno w terenie jak i sytuacji rozeznany. " Nic a nic nie rozumiem z tego zdania i z kontekstu też nie mogę wywnioskować. Mówił o sobie czy o przewodniku (kimś innym)?

Czasami też kolokwializmy, nie wiem czy zamierzone. Powtórzenia "ściany" , "pan"
"Unosić ku górze" Czyżby? ;)

Pozdrawiam serdecznie

3
Łeee! Podczas pisania temat zniknął na moment.
Ale chociaż akapity się poprawiły! I ostrzeżenie o wulgaryzmach! (za późno )
Za tą niedogodność przepraszam. Skorzystałem z dobroduszności jednego z moderatorów (za co mu tu jeszcze raz dziękuję) i poprosiłem o usunięcie by wkleić poprawione.
Ogólna ocena: nawet mi się podobało.
Cieszę się. A niedociągnięcia... tych trudno się pozbyć, zwłaszcza w sporym kawałku tekstu. Zakładam, że jest ich jeszcze od groma więcej niż te, które tu wymieniłaś.

Co do umierającego starca... no wkońcu musiał w jakiś sposób się do tej niewoli dostać. W jakiś sposób obrazuje to metody magów na zdobycie "dodatkowego paliwa".

Z tą szatą zgadzam się całkowicie. Źle to wyszło.

Z przewodnikiem najwyraźniej też wyszło niezgrabnie - chodziło o Kurhana. I odrazu pokazałaś mi literówkę ^^.

Powtórzenia "panie" zamierzone jak najbardziej. A ściany raczej nie, muszę przeglądnąć tekst pod tym kątem i je znaleźć.

Unosić ku górze... ach, cóż za przedszkolny błąd! Dałem ciała.

Dziękuję za weryfikację. W dodatku tak szybką.
Również pozdrawiam.

4
UnNorm pisze:Co do umierającego starca... no wkońcu musiał w jakiś sposób się do tej niewoli dostać. W jakiś sposób obrazuje to metody magów na zdobycie "dodatkowego paliwa".
Teraz, po Twoim wyjaśnieniu, to jest jasne.
Ale podczas czytania nic nie wskazuje na to. Przecież mógł się urodzić jako niewolnik, prawda? A tamten dzień, w którym strasznie się opił nic nie znaczy dla czytelnika, nie kojarzy faktów. (np. ja ;) Być może dlatego, że czytam jednym tchem, a napisany przez Ciebie tekst sprzyja takiemu czytaniu. )
UnNorm pisze:Twarze mężczyzn coraz bardziej wyrażały narastające zmęczenie. Zaczęli się trząść oddając swoje kończyny wpływowi impulsów pochodzących od przeciążonego organizmu. Taniec przerodził się w chaotyczne ruchy, pozbawione jakiegokolwiek celu. Część sztyletów wyszedłszy spod kontroli wylatywała spoza okręgu, wbijając się z niesamowitą siłą w kamień. Jeden z nich wybrawszy bardziej opadający kąt lotu wbił się w miękkie ciało ludzkie. Starzec chwycił się rękoma za ranną nogę wyjąc i przeklinając dzień, którego to postanowił urżnąć się do nieprzytomności.
Zauważyłeś, że zniknęły niektóre partie tekstu? Np. z tym starcem? (są na biało!)np. ta cytowana.
dodałabym wyjaśnienie np. ...do nieprzytomności i znalazł się w / obudził się w / cośtam

Pozdrawiam :D

5
Teraz, po Twoim wyjaśnieniu, to jest jasne.
...
Nie lubię pisać wszystkiego "wprost". Czytelnik może ale i nie musi się domyślić o co chodzi. Mam nadzieję, że ten fragment tam specjalnie nie wadzi.

Co do "tekstu widmo" - tak, widziałem. Nie chciałem już pisać ponownie do moderatorów po tym jak wcześniej poprosiłem o usunięcie tematu żebym mógł to i owo poprawić.
To są efekty mojej pierwszej "zabawy" z forumowymi akapitami. Nie mam serca męczyć ich z powodu mojej głupoty.

Ach, wyłapałem w tekście jeszcze dwa błędy powstałe w wyniku zbyt częstych poprawek. Jedną byłkozę (na szczęście krótką) i słowo, które nie pasuje do kontekstu. No ale teraz to już po ptakach.

[ Dodano: Nie 26 Wrz, 2010 ]
Fragment Widmo jest jednak tylko jeden. "Na szczęście..."

6
Pośrodku niewielkiego pokoju oświetlanego wyłącznie blaskiem porozstawianych przy ścianach pochodni siedział chłopiec.
W takim pokoju by nie siedział, ale uciekł z niego kaszląc niemiłosiernie. Pochodnie kopcą i nadają się do oświetlenia zamku pełnego przeciągów a nie małego pomieszczenia.
Krzyżując nogi unosił dłonie ku górze pozostając w całkowitym, medytacyjnym bezruchu.
Przeczysz sobie. Unosi dłonie i krzyżuje nogi, czyli nie trwa w bezruchu.
...tańczyły sztylety wyginając się nienaturalnie we wszelkich kierunkach, nieprzerwanie zmieniając kształty.
Niejasno sformułowane. Wystarczy, że się wyginają. Ani wyginanie we wszystkich kierunkach, ani zmiana kształtów nie jest tu potrzebna.
Lewitująca broń rzucała teraz fioletowy blask na ściany pomieszczenia ukazując w jego kątach innych ludzi.
Dużo tego jak na mały pokój.
Na kamiennych ścianach żarzyły się bielą różnorakie, przeważnie owalne symbole.
Wolałabym, byś przyłożył się lepiej do opisu. Przecież to tworzy scenę.
Drzwi otworzyły się wlewając do pomieszczenia jasne promienie słońca.
Wpuszczając jasne promienie słońca.
Sztylety z brzdękiem opadły na marmurowe płyty ozdabiające posadzkę.
Płyty nie ozdabiają posadzkę, ale ją tworzą.
Stanęła w nich piękna kobieta przepełniona blaskiem atakującym zza jej pleców.
W nich czyli gdzie? Wcześniej była mowa o upadającym chłopcu. Blask nie atakuje ale może prześwitywać na przykład. I albo blask wydobywa się zza pleców, albo z niej a nie jednocześnie z obu miejsc.
Ubrana w białą, zwiewną suknię ciągnęła za sobą falujący kawałek materiału, sprawnie do niej przyszyty.
Do kobiety?
Klęknęła przy chłopcu i przemówiła głosem tak pięknym i delikatnym jak jej skóra.
Porównanie barrrdzo nietrafione.
Ostrożnie podniosła go na rękach nie spuszczając wzroku z jego wątłego ciała.
Ostrożnie podniosła go.
Jeśli nie potknąłeś się tu o któreś z narzędzi to uderzałeś głową o wystające z ogromnych stosów, przeważnie zardzewiałego złomu, rury.
A te stosy gdzie? Na suficie?
Starzec, na co wskazywała pojawiająca się na włosach siwizna razem z synem pracowali wspólnie nad maszyną leżącą tuż przed nimi.
Wystarczy że napiszesz: Siwowłosy mężczyzna z synem pochylali się nad maszyną.
Starzec sięgnął ponownie do kieszeni tym razem wyciągając kilka miedziaków.
Czemu ponownie?
patrząc na przestraszone zwierze z dziką satysfakcją.
Skąd wie, że jest przestraszone?
Arnie przewrócił wyłącznie oczami.
A mógł czymś innym?
Pan jednak, jak to ma w zwyczaju, jeśli już się czemuś poświęci to bez granic i umiaru.
Bez sensu. Poświecił się wyświechtanemu ubraniu?
Z chęcią poobserwował bym jego reakcje na otoczenie.
Poobserwowałbym.
Pan znowu zamyślił się. Jego wierny sługa wiedział już, kiedy to się dzieje.
To raczej nic trudnego.
Był środek dnia, wszyscy zapewne skupili się w jednym, stale obleganym miejscu.
Czyli gdzie?
Gdy już uwolnił się ze ścisku wiatr oczywiście nie omieszkał przypomnieć mu, gdzie się znajduje.
Jak wiatr to zrobił?
Wyciągnął kilka srebrnych, pokrytych już rdzą monet.
Rdzewieje żelazo nie srebro.
Kilka stołów porozrzucanych po całym lokalu bez głębszej wizji, barman leniwie polerujący i tak już lśniący kufel, skrzypiące pod naciskiem nóg schodzących i wchodzących po schodach osób deski...
Stoły nie były porozrzucane a porozstawiane. Barman znajduje się w barze a nie karczmie i zazwyczaj poleruje kieliszek lub szklankę a nie kufel. Skrzypiące deski schodów - starczy.
Co dziwne, o tej porze, nie było tu zbyt wielu klientów.
Czego czytelnik już się domyślił ze spokoju i ciszy karczmy.
Miał wyglądać jedynego w miarę wyróżniającego się stołu, stołu zrobionego z hebanowego, ciemnego drewna.
Heban w zwykłej karczmie? Nie jest to tanie drewno.
Obok, oparta o ścianę(PRZECINEK) leżała łopata pokryta śladami świeżo kopanej ziemi.
Ziemia szybko schnie. Skąd wiedział, że łopata była świeżo w użyciu?
Oparł się mocniej o krzesło i spojrzał głęboko w oczy rozmówcy.
Odchylił się? Oprzeć się o krzesło można stojąc a nie siedząc.
Zaufanie buduje się jak domek z kart. Łatwiej zniszczyć niż zbudować.
Masz wyobraźnię, ale w tekście panuje niesamowita niedbałość jeśli chodzi o język - zwłaszcza w części opisowej. Poza tym nieźle prowadzisz opowieść, jest humor a dialogi są realistyczne. Bohaterowie za to niezbyt wyraźni no i szkoda tylko, że nie za bardzo wiadomo o czym to. Mamy tu młodego Mona z wirującymi sztyletami i jego matkę, Giacomo, Arniego, starszego Mona, Marca i jakichś magów. Wszyscy oni coś robią, ale jaki jest w tym cel, nie wiadomo. Na dodatek Giacomo z ojcem przypomina bardzo Mona i Ariego. Co łączy wszystkie te postaci? Jaka jest nić przewodnia? I jak do tekstu ma się tytuł opowiadania?
Nie lubię pisać wszystkiego "wprost". Czytelnik może ale i nie musi się domyślić o co chodzi.
Czytelnik musi się domyśleć wszystkiego. Może to zrobić na samym końcu, ale musi. Inaczej mu się nie spodoba. I nie chodzi o pisanie wprost. Masz to zrobić tak, żeby czytelnik się nie połapał, że mu podajesz jakieś informacje. Natomiast pisanie czegoś i nie pozwolenie czytelnikowi na zrozumienie tego, czego czyta - to się nikomu nie spodoba.

7
UnNorm pisze:Wyłożona gładkim kamieniem podłoga obfitowała w najróżniejszego rodzaju obrazy, nierzadko zahaczające o granice moralne.
W jaki sposób na podłodze ukazywały się te ciekawe obrazy, skoro była wyłożona gładkim kamieniem? Moja wyobraźnia wysiadła.
Obrazy nie "zahaczają o granice moralne" one mogą te granice przekraczać. Frazeologia.
UnNorm pisze:Ściany były całkiem oblegane przez regały.
Czasownik "oblegać" zakłada, że ktoś wykonuje tę czynność aktywnie, celowo, z rozmysłem. Wojska oblegają zamek, by go zdobyć. Kawaler oblega pannę, by ją zdobyć. :)
Regały niczego nie mogą oblegać. Są bezmyślne. Stoją, gdzie je postawili i już.
Reasumując, niezbyt udana ta personifikacja.
Jest wyrażenie, którego możesz użyć: coś jest czymś oblepione. Ściany były całkiem oblepione przez regały.
UnNorm pisze:Każdy z nich w nie mniejszym stopniu obładowany wszelkiej maści księgami ułożonymi w alfabetycznym porządku.
Poszukaj orzeczenia? Nie ma. A szkoda. Orzeczenia się przydają.
Sufit, jako jedyny sprawiając wrażenie surowego elementu pomieszczenia nie posiadał tak modnych ostatnio żyrandoli ze świecami.
Sufit jako jedyny sprawiał wrażenie (Dlaczego surowego elementu pomieszczenia? Czy reszta była bogato zdobiona? A gdzie to opisałeś?)
Czy sufit może posiadać żyrandole? Żyrandole, modne i niemodne, mogą z niego zwisać.
UnNorm pisze:Wzdłuż komnaty przebiegały jeszcze dwa równe rzędy półek, pomiędzy którymi ustawiono pulpit do czytania.
Gdzie przebiegały te półki, skoro ściany były oblepione regałami? Na której ścianie one wisiały?

Opisujesz to pomieszczenie w taki sposób, że nie potrafię go sobie wyobrazić. Półki, regały, pulpit do czytania i porno sceny na podłodze, które też nie wiadomo czym są (malowidłami, mozaikami, magicznymi pokazami?). Narysuj to, co opisałeś. I opisz raz jeszcze. Poświeć trochę czasu i słów na szczegóły, drobiazgi, które zbudują scenerię.
UnNorm pisze: Leżała na nim książka otwarta na stronie zatytułowanej „Kuadry: gatunki i podgatunki”. Stojący przy nim mężczyzna nie mógł opanować oddechu. Narastające w nim podekscytowanie zdawało się przenosić na zwierza uwięzionego w sporej, żelaznej klatce leżącej tuż obok niego, w kącie.

nim,nim, nim - za dużo "nimów".
Z podkreślonej części zdania wynika, że klatka leżała obok zwierza, który jest w niej zresztą zamknięty.

Czy możesz używać mniej imiesłowów? czasowniki w formie osobowej bardziej się sprawdzają przy zdaniach wielokrotnie złożonych. Imiesłowy mają to do siebie, że są czynne, bierne, współczesne, uprzednie i robią bałagan w następstwach, kolejności...
Spróbuj czasowników.

Poczytałam więcej, ale właściwie musiałabym poczepiać się większości zdań. A może najpierw ty się do nich przyczep?
Nie zniechęcaj się.
Pozdrawiam. I czekam na wydanie drugie poprawione, czyli kolejny tekst.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron