Sześćset sześćdziesiąt sześ

1
Na bitwę, która się nie odbyła. Osobiście mam wobec tego tekstu mieszane uczucia. Ale nie mnie to oceniać. Smacznego (pożerania mnie).







Czerwone reflektory powoli się ściemniały. Grzegorz rzucił ostatnie spojrzenie na pozostałych uczestników teleturnieju. Wszyscy stali przed swoimi stolikami i nerwowo ściskali w ręku trzy kostki do gry. światła było coraz mniej, aż w końcu salę zasłoniła ciężka kurtyna ciemności. Grzegorz nie widział kompletnie nic, czuł, jakby unosił się w czarnej próżni. Wymacał dłońmi swój stolik i odetchnął, próbując powstrzymać ogarniający go, irracjonalny strach. Co gorsza, nie było nawet nic słychać, jakby całe to pomieszczenie wraz z widownią zniknęło, pozostawiając po sobie czarną pustkę, w której egzystował Grzegorz.

Mężczyzna pomyślał o swoich przeciwnikach - każdy z nich chciał wygrać. I wysoki, pryszczaty student, i młoda kobieta, i stary pijaczyna, piękna nastolatka, siwy i zniedołężniały starzec, a nawet około dwunastoletni chłopiec – nie istniały żadne ograniczenia, co do wieku i statusu społecznego uczestników. Każdy chciał wygrać i spełnić swoje marzenia. Lecz mógł tylko jeden, a co się działo z pozostałymi... o tym wolał nie myśleć.

- Witajcie! Droga widownio na sali i przez telewizorami... A przede wszystkim drodzy uczestnicy teleturnieju „Sześćset Sześćdziesiąt Sześć Groszy w Kieszeni” - dobiegł nie wiadomo skąd, potężny, niski głos. – Czas rozpocząć naszą grę. – Słowa docierały z nikąd, po prostu były tak wszędobylskie jak otaczająca ciemność. – Reguły wszyscy znamy. Rzucacie kostkami tylko raz. Jeśli nie wypadną trzy szóstki, odpadacie z gry. Jeśli powiedzie się więcej niż jednej osobie, dogrywka będzie trwała aż do skutku. Jeśli zaś nikomu z waszej siódemki się nie uda... to nic! Pod drzwiami czeka jeszcze wiele innych chętnych. Dla was będzie to oczywiście koniec rozgrywki. – Głos był pogodny, jakby przemawiająca osoba miała z tego powodu wielką uciechę.

Na sali znów zapadła cisza. Grzegorz ściskał swoje kostki coraz mocniej. Serce waliło mu bardzo szybko, jakby chciało wydostać się z ciała i uciec. Może miało rację.

- Jeden rzut, dwa wyjścia, trzy szóstki bądź sześciu potępieńców! Nieskończone szczęście lub nieskończony ból! – zagrzmiał nagle głos.

„Co za głupia formułka”, przemknęło przez głowę Grzegorzowi, jednak wcale nie pomogło mu to w powstrzymaniu drżenia rąk i strachu, który coraz bardziej, mimowolnie go ogarniał. Wiedział, że doszedł już do takiego punktu, skąd nie mógł się wycofać. Nieskończone szczęście lub nieskończony ból. Rzucił.

Kostki potoczyły się po stoliku i zapadły w ciemność. Grzegorz nie miał pojęcia, ile oczek wypadło. W głowie słyszał własny puls, ze zdenerwowania poczuł lekkie mdłości. Cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność, ciemność przytłaczała coraz bardziej. Nagle przed nim, z zasłony mroku zaczęła się wyłaniać jasna, pulchna twarz. Początkowo była przeraźliwie obojętna, lecz już po chwili na otoczonych czarnymi wąsami ustach wykwitł szyderczy uśmiech.

- Kości zostały rzucone – powiedział mężczyzna słyszanym wcześniej, niskim głosem. – Brawo, udało ci się pokonać za pierwszym razem wszystkich przeciwników, zostałeś sam na polu bitwy.

Grzegorz oniemiał. Udało mu się, wyrzucił trzy szóstki! To niemożliwe, udało mu się!

światła na powrót zostały włączone, lecz nie wszystkie. Czerwone reflektory oświetlały jedynie Grzegorza i prowadzącego teleturniej. Był nim średniego wzrostu, pulchny mężczyzna, z pobłyskującym cylindrem na głowie, w rozpiętym, czarnym surducie. Pod nim widoczna była śnieżnobiała koszula, czarne spodnie oraz szeroki, czerwony pas. Cały ubiór wraz z gęstymi, ciemnymi wąsami przywodził na myśl Grzegorzowi tresera tygrysów w cyrku. Prawie się uśmiechnął na wspomnienie swych dziecięcych lat, lecz na szczęście szybko się powstrzymał.

- Jak masz na imię, przyjacielu?

- Grzegorz – odpowiedział mężczyzna, starając się, by jego głos nie zabrzmiał cherlawo lub nieśmiało.

- Znasz reguły gry, prawda? Proszę, wyłóż na stół swój zastaw.

Grzegorz sięgnął do kieszeni i wyjął z niej garść brązowych monet. Na blacie rozsypało się sześćset sześćdziesiąt sześć groszy. Prowadzący położył na nich swą wielką, owłosioną dłoń i zagarnął do siebie. W tym czasie Grzegorz rozejrzał się ukradkiem. Po jego przeciwnikach nie było najmniejszego śladu, po prostu zniknęli. A może oślepiało go tak to czerwone światło? Znów miał wrażenie, jakby znajdował się w próżni, tylko tym razem szkarłatnej. I już nie był sam.

- Czy wiesz już, jakie życzenie chciałbyś spełnić, jeśli wygrasz? Czego byś chciał najbardziej na świecie? Pamiętaj, że dla nas nie ma żądań niemożliwych.

- Tak, wiem – odpowiedział Grzegorz. Wiedział doskonale. Pragnął odzyskać swoją córeczkę, małą Julkę, która dopiero co nauczyła się stawiać kroki, a już Bóg ją zabrał. Do grona aniołków, jak ładnie określił to jeden z księży. Ojciec nie potrafił znieść jej nieobecności, tak samo jak jego żona. Musiał to zrobić, podjąć ryzyko w tej grze, u której końca czekało go nieskończone szczęście lub nieskończony ból. Był gotów zrobić wszystko dla swej najdroższej Julki oraz żony, Alicji.

- To znakomicie – rzekł powoli prowadzący i uśmiechnął się tak szeroko, że aż kąciki ust schowały się pod czarnymi wąsami. – Proszę, oto twój ekwipunek. – Podał mu, niewiadomo skąd wyciągnięte, nóż i czarną torbę na śmieci. - Zgodnie z zasadami, ja zostanę tutaj, by odliczać czas, a ty… ruszaj w drogę – to mówiąc, pstryknął palcami w jeden z sześćset sześćdziesięciu sześciu groszy, który pod wpływem uderzenia przejechał przez całą długość blatu i spadł ze stolika. Cichutki brzdęk oznajmił, że właśnie uderzył o podłogę. Odliczanie się rozpoczęło. Wszystkie światła reflektorów zostały skierowane na drzwi, Zwykłe, brązowe, niepozorne. Grzegorz nie myśląc wiele, wyminął prowadzącego i skierował się w ich kierunku. Na ziemię upadł kolejny grosz. Mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł do środka.

ściany długiego korytarza były ciemne, obdrapane i stanowiły siedlisko licznego robactwa. Jedynym źródłem światła była migająca, zakurzona żarówka na skraju wyczerpania. W murze było widać kolejne drzwi, po trzy z każdej strony korytarza. Na samym końcu, naprzeciwko wejścia, można było dostrzec siódme, największe wrota. Grzegorz wielokrotnie oglądał teleturniej, wiedział, co ma robić. Skierował się do pierwszych drzwi po prawej. Nad nimi widniał nieco zamazany, wykonany wymyślną czcionką napis. Jednak mężczyzna nie miał problemu z odczytaniem go – „Głodnych nakarmić”. Nacisnął klamkę i otworzył śmiało drzwi. Rzucił okiem na wnętrze i zatrzymał się w progu.

Był to piękny, wystawny pokój, pod którego ścianami stały liczne bogato zastawione stoły. Pomieszczenie wyglądało jak sala jadalna w pałacu. środek komnaty zdobił rząd białych kolumn. Całość wyglądała naprawdę uroczo i wystawnie, gdyby nie jeden szczegół. Pod pierwszym filarem siedział skulony, wychudzony chłopiec. Wokół jego szyi pobłyskiwały groźnie kajdany, które zaczepione łańcuchem do kolumny, nie pozwalały mu odejść od niej dalej niż na półtora metra. Zbyt mało, by mógł wziąć coś do jedzenia z zastawionych stołów. Chłopiec podniósł oczy na Grzegorza. Były mętne i zapadnięte, jednak pobłyskiwała w nich nadzieja, że wchodzący człowiek go uratuje.

Grzegorz przełknął ślinę. Był wstrząśnięty tym widokiem. A nie powinien. Zbyt długo zwlekał z wejściem. Mimo że prowadzący wraz z groszami został na zewnątrz, mężczyzna słyszał każde brzdęknięcie monet, oznaczające nieustanny upływ czasu. Wstrząsnął głową, by odrzucić wszystkie nachodzące go myśli, a skupić się tylko na zadaniu. Gdy tylko przekroczył próg, niewiadomo skąd rozbrzmiał znajomy głos prowadzącego:

- „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemność! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.

Grzegorz wiedział, co ma robić, umysł pracował niezwykle szybko, pewnie dzięki szalejącej adrenalinie. Podszedł do chłopca i mimowolnie przyjrzał mu się. Nagle po plecach przeszły mu ciarki. To był ten sam dwunastoletni chłopiec, który próbował swych sił w pierwszym etapie teleturnieju! To niemożliwe, by w tak krótkim czasie doprowadzili go do takiego stanu – wystających kości i nabrzmiałego z głodu brzucha. Chyba że podziałała tu jakaś magia, niekoniecznie czysta.

Mężczyzna i chłopiec przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu malec wyciągnął obrzydliwą, kościstą rączkę w rozpaczliwym geście i rozpłakał się. Grzegorz bez ruchu obserwował go. Kolejne grosze spadały na podłogę, czas uciekał. Ale mężczyzna nie mógł tego zrobić, nie potrafił. Często widział w poprzednich edycjach teleturnieju, jak uczestnicy mieli problemy z pierwszym zadaniem. Niektórzy w ogóle go nie wykonywali i przegrywali. Inni wahali się zbyt długo i potem brakło im czasu na następne. On nie mógł pozwolić sobie na coś takiego. Nie mógł zawieść żony, która oczekiwała, że wróci im Julkę. On sam również bardzo tego chciał. Nie mógł się już wahać. Tylko pierwsze zadanie jest takie trudne do wykonania, przy pozostałych… Przy pozostałych będzie mu już wszystko jedno.

- Jesteś zdeterminowany – szepnął do siebie, nadając sobie otuchy. – Chłopiec i tak cierpi, co za różnica... Zrób to, spełni się twoje marzenie – mruczał pod nosem, zbliżając się do łkającego dziecka.

Zamachnął się i uderzył pięścią w twarz chłopca. Malec zatoczył się i upadł. Grzegorz natychmiast przykucnął obok niego i otworzył mu buzię. Kilka zębów bezpańsko walało się w zakrwawionej jamie ustnej. Wyjął je i schował do torby. Pozostałe wciąż mocno tkwiły w dziąsłach. Grzegorz uderzył kolejny raz leżącego chłopca. I kolejny. Kolejny. W końcu wszystkie białe perełki wypadły. Mężczyzna zabrał je i szybko skierował się do wyjścia. Usłyszał za sobą szczęk otwieranych kajdan. Lecz nie widział już, co chłopiec zrobił. Malec i tak nie mógłby nic rozgryźć nagimi, krwawiącymi dziąsłami, po co była mu ta wolność, którą za sprawą dobrze wykonanego zadania odzyskał. Ale trudno, malec sam tego chciał, sam się zgłosił do teleturnieju.

Grzegorz szybko przeszedł do pokoju naprzeciwko, nad którego wejściem widniał napis „Spragnionych napoić”. Mężczyzna spodziewał się, co za chwilę zobaczy. Oczywiście w środku była bezkresna pustynia. Na gorącym piasku leżał pryszczaty student, również jeden z jego wcześniejszych rywali.

- „Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało, i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia” – rozbrzmiał głos prowadzącego.

Grzegorz podszedł do chłopaka, ukucnął i dotknął dłońmi jego zasuszonej twarzy. Rozwarł lekko jego popękane usta i zajrzał do środka. Chłopak był już chyba martwy, a przynajmniej nieprzytomny. To dobrze, może nic nie poczuje.

Nagle Grzegorz poczuł na gardle silny uścisk. Spojrzał przerażony na twarz chłopaka, w której dziko świeciły szeroko otwarte oczy. Mężczyzna spróbował poderwać się, jednak student zadziwiająco mocno go trzymał. Grzegorz chwycił obiema dłońmi zaciśniętą rękę chłopaka i próbował ją oderwać od swojej szyi, jednak nadaremno. Przewrócił się na plecy, pociągając za sobą studenta. Spragniony chłopak rzęził i chrypiał. W jego oczach błyszczało szaleństwo. Grzegorz poczuł, że zaczyna się dusić, wciąż próbował zepchnąć z siebie studenta. Nagle młodzieniec zaczął przybliżać swoją twarz do jego. Grzegorz wzdrygnął się z obrzydzenia, widząc tuż nad sobą pryszczate, obleczone wyschniętą skórą oblicze. Twarze obojga już się niemal stykały. Wtem student wywalił na wierzch spuchnięty język i począł lizać nim policzki i czoło Grzegorza. Mężczyzna wrzasnął z przerażenia i odrazy, czując, jak chłopak łapczywie szuka na jego twarzy choćby kropelki jakiegoś płynu.

Nagle Grzegorz przypomniał sobie o nożu. Sięgnął za pasek spodni, wyjął ostrze, po czym wbił je w plecy studenta. Chłopak uniósł gwałtownie głowę i wydał z siebie rzężące wycie z bólu. Rozdzierał go zwierzęcy, wściekły ryk, jakby nie był człowiekiem. Mężczyzna natychmiast zepchnął go z siebie, uniósł się i przygwoździł go nogami do gorącego piasku. Rozwarł jego usta, zagłębił tam nóż i jednym sprężystym ruchem nadgarstka odciął studentowi język. Kolejne wycie i szarpanina poświadczyły o bólu, jaki odczuł chłopak. Zaczął kaszleć i krztusić się własną krwią. Machał rękami jak oszalały, jakby naprawdę stracił rozum. Lecz Grzegorz już nie słyszał jego jęków i nieludzkiego zawodzenia. Chowając język do torby, szedł już ku wyjściu. Za sobą usłyszał chlust wody i kolejne nieludzkie wycia, rozdzierającą rozpacz z powodu niemożności oblizania mokrego ciała.

Napis nad kolejnymi drzwiami nie stanowił już niespodzianki – „Nagich przyodziać”. Grzegorz wszedł i znalazł się na łące. Zapach kwiatów przyjemnie drażnił jego nozdrza, cykanie owadów i szum liści wielkiego drzewa umilały ciszę. Wtem wśród traw mężczyzna dojrzał jakąś sylwetkę. Kucała na ziemi, jakby się przed nim kryła, jednak nadaremnie, gdyż kwiaty nie osłaniały należycie nagiego ciała.

- „Na to szatan odpowiedział Panu: skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała.”

Grzegorz zbliżył się i pochylił nad długowłosą postacią. Dziewczyna podniosła nieśmiało głowę. Była naprawdę piękna. Jasne włosy opadały kaskadami na nagie ramiona, a w błękitnych oczach tliła się prośba o ratunek. Nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat.

- Pożycz mi ubranie, okryj mnie, tak się wstydzę… - poprosiła cienkim głosem, wciąż kuląc się na ziemi.

Grzegorz stał przez chwilę zdumiony czy zauroczony, aż w końcu począł odpinać guziki swej koszuli. W oczach dziewczyny zajaśniały iskierki szczęścia. Uniosła się nieco i wyciągnęła ręce. Wtedy Grzegorz błyskawicznym ruchem chwycił ją za ramiona i podciągnął do góry. Jasnowłosa pisnęła przerażona. Nadaremno wierzgała się i próbowała zasłonić nagie ciało, mężczyzna mocno ściskał obie jej ręce. Pociągnął ją silnie i oparł plecami o stojące kilka metrów dalej drzewo. Przygwoździł ją do pnia, aż kora poczęła ranić jej delikatną skórę. Mimo to dziewczyna nadal próbowała się wyrwać i uciec.

Nagle Grzegorz przypomniał sobie swoją koleżankę z liceum, w której kiedyś całe cztery lata się podkochiwał. Teraz pewnie miała już dzieci i męża, lecz ta tutaj dziewczyna była do niej niezwykle podobna. Równie piękna, równie młoda, nieprzeparcie pociągająca. Mężczyzna pochylił głowę i ucałował ją w szyję. Jasnowłosa zamarła zdziwiona zarówno samym gestem, jak i dziwną przyjemnością, jaką jej sprawił. Z kolejnymi pocałunkami jej ruchy przestały być chaotyczne i rozpaczliwe. Jej ciało zaczęło poruszać się w rytm odwiecznej, niesłyszalnej muzyki.

Ujarzmił ją. Teraz musiał zabrać się do roboty, mimo że miał ochotę spędzić tu cały dzień. Lecz czas nieustannie upływał, grosze spadały jeden po drugim. Z każdą monetą Grzegorz jakby tracił część swojej ludzkości, jakby każdy z sześćset sześćdziesięciu sześciu drobniaków był cząstką jego duszy, która w każdej sekundzie spadała w czerwoną otchłań.

Wbił paznokcie w ramię dziewczyny i pociągnął. Na skórze pojawił się czerwony ślad. Zadrapał ponownie, jeszcze mocniej, aż zranione miejsce nabrzmiało krwią. Dziewczyna patrzyła na niego zdziwiona i syczała z bólu za każdym razem, gdy próbował zedrzeć z niej skórę. Jednak samymi palcami nie mógł nic zdziałać. Sięgnął po nóż i błyskawicznie wbił go w ramię jasnowłosej. Dziewczyna pisnęła i osunęła się na ziemię, próbując ręką zatamować krew. Jednak Grzegorz odrzucił jej dłoń i włożył ostrze noża poziomo pod skórę, podważając ją. Pomagając sobie drugą ręką, darł pasy, które wcale nie chciały tak łatwo oderwać się od reszty ciała. Każdy płat wkładał do swej czarnej torby. Dziewczyna krzyczała i płakała. Biła go pięściami po twarzy, rzucała się i wyła wniebogłosy. Krew sączyła się z całego jej ciała. Nie było już obleczone jasną, trochę piegowatą skórą. Było czerwone, mięsiste i krwawiące, było obrzydliwe.

Grzegorz wstał, zabrał torbę i nóż, po czym ruszył do wyjścia, nawet się nie oglądając. Wiedział, że teraz dziewczyna otrzyma upragnione ubranie, które tylko jeszcze gorzej podrażni jej rany. Zamykając za sobą drzwi, uciął momentalnie przeraźliwy krzyk i gorejący bólem płacz.

Zanim wszedł do kolejnego pomieszczenia, postał chwilę w ciemnym korytarzu, by odetchnąć. Miał rację, teraz było mu już wszystko jedno. Zerknął na napis – „Podróżnych w dom przyjąć”. Ciekawe, co tutaj mu wymyślą. I ciekawe, jak wiele czasu jeszcze mu zostało. Nie miał bladego pojęcia. Mogło się okazać, że po wykonaniu wszystkich sześciu zadań drugiego etapu, skończy tak samo jak tamci, których zranił.

Wszedł do środka i znalazł się na wielohektarowym polu. Część czarnych grud ziemi było już zaoranych, reszta czekała na przybycie pługa. Ciągnął go mężczyzna w średnim wieku. Miał spoconą, czerwoną twarz, którą Grzegorz zapamiętał z pierwszego etapu jako twarz pijaka. Jego brudna koszula kleiła się do ciała, a gołe stopy ostatkiem sił podrywały się do góry. Grzegorz podszedł bliżej i dopiero teraz zauważył, że nie był to zwykły pług. Tuż nad powierzchnią ziemi miał koło zębate, które podczas ruchu narzędzia obracało się, napędzając inne. Skomplikowana konstrukcja trzymała w ryzach wielkie, zakończone ostrymi, pobłyskującymi ostrzami urządzenie przypominające zastawiane na zwierzęta sidła. Były ono umieszczone wokół talii pijaka i łatwo można było się domyślić, że jeśli ciągnący pług się zatrzyma, sidła się zatrzasną.

- „Nogi zakułeś mi w dyby, dokładnie drogi me śledzisz, ślady stóp moich badasz” – głos prowadzącego kolejny raz zacytował Biblię.

Grzegorz bez namysłu odstawił na ziemię częściowo wypełniony już worek i wyjął nóż. Podszedł szybko do pijaka i spróbował dostać się do jego stóp. Jednak ciągnące się za nim ostrza pługu uniemożliwiały to. Grzegorz musiałby więc przewrócić pijaka razem z narzędziem. Spocony mężczyzna obrócił się, słysząc, że ktoś za nim idzie. Na jego twarz momentalnie wstąpił wyraz przerażenia. Mimo że wyglądał na wyzutego z sił, przyspieszył kroku, próbując uciec. Grzegorz spokojnie podążył za nim.

- Odejdź! – wrzasnął pijak. – Zostaw mnie, skurwielu, wiem co chcesz zrobić!

Grzegorz z kamienną twarzą i zimną krwią godną zawodowego mordercy, idąc wciąż obok, obserwował mężczyznę z pługiem, zastanawiając się, jak wykonać zadanie. W końcu wziął mały rozpęd i wskoczył na lemiesze, które natychmiast zapadły się głębiej w ziemię. Był pewny, że to zatrzyma mężczyznę. Jednak ten, ku wielkiemu zdziwieniu Grzegorza, napiął wszystkie mięśnie i pociągnął pług razem z dodatkowymi kilogramami. Pot cieknął mu po twarzy, która nabrała purpurowego koloru.

- Ty... skurwielu... – wydyszał. – Zejdź...

Grzegorz podciągnął się wyżej, był teraz tuż za pijakiem. Wychylił się i sięgnął nożem do jego stóp. Nagle się zatrzymał. Zauważył, że jego własna ręka była w zasięgu śmiercionośnych kleszczy, które zatrzasną się, gdy tylko pług się zatrzyma. Grzegorz zabrał ramię i zaczął lekko podskakiwać, by utrudnić przeciwnikowi dalszą wędrówkę.

- Ty... – sapnął spocony mężczyzna i zatrzymał się. Rozległ się świst i mlaskający odgłos przebijanych trzewi. Pijak jęknął i zadrżał. Opuścił głowę, dysząc ciężko i wydając bolesne odgłosy przy każdym oddechu.

Grzegorz spokojnie zszedł z pługa, ukucnął na ziemi i wyciągnął dłonie w kierunku stóp pijaka. Odcięcie nóg nie było tak proste jak oderżnięcie języka. Kość nie chciała poddać się tak łatwo zwykłemu nożowi. Musiał być jakiś inny sposób. Jeśli zaraz czegoś nie wymyśli... Nagle poderwał się, rażony prostą i oczywistą ideą. Podszedł do narzędzia i począł mocować się z jednym z lemieszy. W końcu oderwał ostrze, na powrót ukucnął i zamachnął się. Chrzęszczący odgłos zaświadczył o tym, że lemiesz wykonał swoje zadanie. Pijak zawył przeraźliwie, po czym jego jękliwe odgłosy stawały się coraz cichsze. Lecz Grzegorz i tak go nie słuchał. Wziął dwie stopy i skierował się do wyjścia. Za sobą usłyszał szczęk rozwieranych sideł i tępe uderzenie bezwładnego ciała o ziemię. Pijak zakończył swą podróż. Był wolny. I martwy.

Worek z częściami ciała stawał się coraz cięższy. Pozostały dwa zadania. Kolejnym było „Więźniów pocieszać”. Gdy tylko Grzegorz otworzył drzwi owiał go chłód bijący od ścian lochów. W pomieszczeniu było bardzo ciemno, lecz jeszcze zanim przyzwyczaił swe oczy do mroku, wiedział już, kogo zastanie w tym pokoju. Gdzieś spod ściany dobiegał płaczliwy, kobiecy jęk, jednak nie głośny i nagły, lecz cichy, jakby pokorny, przyzwyczajony do trwającego od dłuższego czasu bólu.

- Jest tu kto? – szepnęła nagle kobieta, gdy tylko Grzegorz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Halo? Ja nic nie widzę...

- „O jakże piękna jesteś przyjaciółko moja, jakże piękna! Oczy twe jak gołębice za twoją zasłoną” – głos prowadzącego i tym razem poinformował mężczyznę o zadaniu do wykonania.

Z ciemności wyłaniały się już kontury sylwetki. Kobieta klęczała na zimnej podłodze, mając wykręcone do tyłu ręce. Dziwne kajdany nie tylko spinały obie dłonie, ale również stopy. Do tego między plecami a kończynami została umieszczona belka, która uniemożliwiała siedzenie na piętach. Niewygodna pozycja zmuszała uwięzioną do trzymania zadartej głowy, jakby patrzyła na sufit. Jednak patrzeć w żadnym względzie nie mogła. Na jej oczach była położona jakaś chusta. Gdy Grzegorz zbliżył się już wystarczająco, a mrok przestał być taki nieprzenikliwy, zauważył, że apaszka była mokra. Dziwny zapach nie świadczył bynajmniej, by była to zwykła woda.

- Pomóż mi – wyszeptała kobieta. – Zdejmij mi to z oczu, już tyle godzin tu cierpię... – Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, jakby właśnie zaczynała płakać. Sekundę potem wrzasnęła przeraźliwie, widać łzy tym razem nie miały właściwości łagodzących, jedynie wzmogły ból.

Grzegorz wyjął nóż i zbliżył ostrze do twarzy kobiety.

- Co to? – spytała zdziwiona kobieta, czując na policzku chłód metalu.

- Już dobrze – odpowiedział łagodnie Grzegorz. Dziwne, już od dawna nic nie mówił, zawsze wykonywał zadania bez słowa. Podważył nożem nasączoną kwasem chustkę i odrzucił ją z twarzy kobiety. Ta westchnęła z ulgą i zamrugała. Jej oczy były czerwone, tak samo jak skóra wokół nich, wyglądały okropnie.

- Nadal nic nie widzę, szybko daj mi wody, polej mi oczy. Nadal boli, trzeba przepłukać – mówiła głosem nieco zaniepokojonym, jednak nie dało się w nim ukryć wyraźnej nuty radości i ulgi.

Grzegorz pochylił się na kobietą i zacisnął mocniej palce na rękojeści noża. Wahał się, znów się wahał. Teraz, jak był tak blisko końca, kiedy zostało tak niewiele. Tyle ludzi już ucierpiało, miałoby to pójść na marne? Nie, nie mogło! Musiał to zrobić! Nieskończone szczęście lub nieskończony ból. Chciał odzyskać Julkę, ona była dla niego najważniejsza, nie jakaś obca kobieta. On tylko ulży jej w bólu, pocieszy uwięzioną.

- Już nie będą bolały.

Wbił nóż w przerwę między gałką oczną a skórą i podważył. Słyszał tylko własne bicie serca, krzyki kobiety były jakieś obce, dalekie. Były już zwykłe, jak szum jeżdżących za oknem samochodów. Nieustanny, monotonny dźwięk w końcu staje się niesłyszalny.

Oczy były obrzydliwe, za nimi jak krwawe nici ciągnęły się jakieś nerwy. Czym prędzej schował je do czarnej torby. Już nie bolały, już ich nie było, pocieszył więźnia, wykonał zadanie. W porównaniu z lochem, główny korytarz wydał mu się rzęsiście oświetlony.

„Chorych nawiedzać” głosił napis nad drzwiami, które zaprowadziły Grzegorza do szpitalnej sali. A przynajmniej bardzo do takowej podobnej, ponieważ nie było w niej żadnej aparatury, tylko łóżko z chorym oraz szafka nocna. Dookoła panowała sterylna biel.

- „Po tym wszystkim dotknął go Pan nieuleczalną chorobą wnętrzności, która trwała dwa lata, aż w końcu drugiego roku, gdy nadeszła ostatnia chwila, wyszły mu wnętrzności na skutek choroby i zmarł wśród dokuczliwych boleści” - dobiegł znikąd znajomy głos.

Grzegorz podszedł do łóżka. Leżący na nim mężczyzna miała około siedemdziesięciu lat. Jego głowę z rzadka zdobiły białe jak mleko włosy, a skóra była bardzo pomarszczona i blada. Czując na sobie czyjś wzrok, starzec uniósł obwisłe powieki i spojrzał na Grzegorza bladoniebieskimi źrenicami. Jego usta lekko zadrgały, a oczy zaszkliły się. Próbował coś powiedzieć, jednak nie mógł wymówić konkretnych dźwięków. Jakby struny głosowe odzwyczaiły się od pracy. W końcu podniósł z trudem dłoń i wyciągnął ją w kierunku Grzegorza. Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej i pochylił się, pozwalając pogłaskać się starcowi po policzku. Widział, jaką radość sprawia to choremu.

Po kilku próbach i nieartykułowanych, rzężących dźwiękach, starzec wydusił:

- Dwa lata...

Jego głos były cichy, niknący. Przyjemna odmiana po tych przerażających wrzaskach.

- Dwa lata nikt mnie nie odwiedzał...

Po twarzy chorego płynęły łzy szczęścia, a jego ręce mocno drgały, ściskając dłonie Grzegorza. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Na widocznej nieco dalej nocnej szafce stał niewielki kubeczek zawierający płynne lekarstwo. Grzegorz wychylił się i sięgnął po niego.

- Proszę, wypij to – powiedział, podając choremu naczynie. Nie wiedział, co za chwilę się stanie, ale domyślał się, że nie będzie to dla chorego ani przyjemne, ani przynoszące ulgę w cierpieniu. Zresztą starzec nie potrzebował już ulgi, obecność drugiego człowieka sprawiła, że zapomniał o trawiącym go bólu.

- Pij, poczujesz się lepiej.

To z pewnością nie było lekarstwo. Ale starzec o tym nie wiedział, posłusznie przyjął kubeczek i w kilku łykach go opróżnił. Na jego twarz wystąpił błogi uśmiech, jakby rzeczywiście napój mu pomógł – zwykły efekt placebo.

Teraz wystarczyło cierpliwie poczekać, jak się za chwilę okazało, wcale nie tak długo. Nagle chory zamarł i w zdziwieniu uniósł wysoko brwi. Po chwili poczerwieniał. Wtem jego ciałem zaczęły wstrząsać niekontrolowane, silne drgawki. Sprężyny łóżka zaczęły pojękiwać. Grzegorz odsunął się nieco, sam zdziwiony tak szybkim efektem. Starzec trząsł się jak podczas ataku padaczki, spieniona ślina bezwiednie wypływała mu z ust. Chory wyprężył się i zawył chrapliwie. Po chwili skulił się, lecz za dwie sekundy wygiął się jeszcze bardziej, aż zatrzeszczały stare kręgi. Jego wzrok był błędny, latał po suficie bez żadnego punktu zaczepienia. Kolejne konwulsje deformowały ciało chorego coraz bardziej. W końcu starzec skulił się i położył na boku w pozycji embrionalnej. Teraz jego ciało tylko lekko drgało. Twarz przybrała kolor purpury, jakby... Nie, to by już było naprawdę obrzydliwe, to nie mogło się tak skończyć.

Grzegorz wyjął nóż, chcąc ukrócić cierpienia starca. Zamachnął się. Jednak ostrze pozostało w powietrzu. Nie mógł tego zrobić. Nie wiedział, co go od tego powstrzymało, jednak obawiał się, że była to ciekawość. Jeszcze nigdy nie widział, jak ktoś wydala swoje wnętrzność. A na to się zanosiło.

Na śnieżnobiałej pościeli wykwitła szkarłatna plama, której ostre kontury powiększały się z każdą sekundą. Wkrótce całe prześcieradło i kołdra były uwalane krwią. Starzec nie zmienił swej pozycji i wciąż dygotał jak w febrze. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Mimo całej ciekawości, Grzegorz odwrócił się. Po prostu nie chciał przeszkadzać człowiekowi w umieraniu, każdy ma prawo do prywatności, szczególnie w tak ważnej chwili.

Gdy spojrzał ponownie było już po wszystkim. Ciało starca było rozluźnione, leżało bezwiednie i martwo. Jednak jego twarz zachowała grymas niewyobrażalnego bólu. Grzegorz zbliżył się i wstrzymał oddech. Starając się jak najmniej patrzeć, zsunął szpitalne spodnie starca. Nie przyglądając się ani nie analizując, co właściwie zostało wydalone, a co zostało w organizmie starca, chwycił dwoma palcami jelito. Wyślizgnęło się z dłoni jak spłoszony wąż. Mężczyzna podstawił swój czarny worek i po prostu zsunął do niego długi narząd.

Odwrócił się, by odejść, jednak zatrzymał się wpół kroku. Zawrócił i pochylił się nad starcem. Przez chwilę patrzył na niego, po czym wsunął mu z powrotem spodnie. Każdy ma prawo do prywatności.

Zrobił to, wykonał wszystkie zadania z drugiego etapu. Teraz pozostało mu jeszcze finałowe, jednak tego już nie obejmował limit czasowy. Wyszedł na korytarz, gdzie czekał już na niego prowadzący. Mężczyzna w cylindrze uniósł dłoń, po czym otworzył ją. Coś upadło na podłogę i brzdęknęło. Grosz. Ciekawe który?

- Sześćset sześćdziesiąt sześć – powiedział prowadzący i uśmiechnął się szeroko. – Brawo, zmieściłeś się idealnie w czasie. Jeszcze trochę rozwodzenia się nad tym staruchem, a byłoby po tobie. Sprawiłbyś wielki zawód wszystkim Polakom, cały kraj ogląda cię teraz na żywo.

Z daleka dotarły ledwo słyszalne owacje widowni. Grzegorz uśmiechnął się i przetarł brudną dłonią lekko spocone czoło.

- Przed tobą ostatnie zadanie, jeśli uda ci się je wykonać... jakie swe życzenie chciałbyś spełnić? Powiedz nam wszystkim – zachęcił prowadzący.

- Chcę, by mojej zmarłej córeczce, Julii, został wrócone życie – odpowiedział Grzegorz mocnym, stanowczym głosem. Aż sam się zdziwił, że tak zmężniał.

Prowadzący uśmiechnął się, o ile to możliwe, jeszcze szerzej.

- A zatem... bierz się do roboty! Powodzenia. Mam nadzieję że będziesz wiedział, co robić.

Grzegorz odwrócił się przodem do ostatnich, siódmych drzwi. Napis nad nimi głosił: „Umarłych grzebać”. Bez namysłu wszedł do środka. Znów wszystko ucichło, znów był sam na sam z zadaniem. żadnej widowni, żadnego programu na żywo. Nie mógł teraz o tym myśleć, musiał się skupić.

- „Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą”.

Księga Rodzaju, stworzenie człowieka, przynajmniej tyle wiedział na temat Biblii.

Wnętrze przypominało opuszczony kościół. Miało nawy i ołtarz, jednak ze ścian zostały zabrane wszystkie obrazy, nigdzie nie było śladów kwiatów, złota, naczyń liturgicznych czy ozdób. Przez ciemne, zakurzone witraże wpadało niewiele światła. Grzegorz rozejrzał się uważniej i dopiero wtedy spostrzegł, że nie był to kościół chrześcijański. Nie wiedział, do jakiej religii należało to tajemnicze miejsce obrzędów. Lecz wolał się nad tym nie zastanawiać.

Spostrzegł na środku niewysoki, kamienny podest. Ktoś na nim leżał. Ktoś od wielu tygodni martwy. Kobieta, która za życia zapewne zawróciła w głowie niejednemu mężczyźnie, teraz była częściowo zgniła i sino-niebieska, a wręcz zielonkawa w miejscach, gdzie sucha skóra oblekała wystające kości. Oczodoły straszyły czarną pustką, na głowie jednak wciąż widniała kępka brązowych włosów. żebra częściowo zakrywała skóra, jednak wiele kości bielało na tle sczerniałych wnętrzności. Smród z każdym krokiem nasilał się, mącił w głowie Grzegorzowi, powodował odruch wymiotny. Widok był przerażający i smutny zarazem.

Mężczyzna pochylił się nad zmarłą, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Nagle wydało mu się, że nieboszczka drgnęła. Może to było tylko przewidzenie? Może po tym wszystkim...

Drgnęła jeszcze raz. Wtem z czarnych oczodołów wypłynęły łzy i potoczyły się po sinych policzkach. Nieboszczka płakała. Grzegorz ze zgrozy zacisnął mocniej palce na trzymanej w ręku czarnej torbie. Wtedy go olśniło. Szybko ją otworzył i zajrzał do środka. Sięgnął ręką i wyjął z niej dwoje oczu przynależących niegdyś do jego przeciwniczki w teleturnieju. Ostrożnie wsadził je w nowe miejsce, puste oczodoły nieboszczki. Ta drgnęła jakby przebudzona z jakiegoś snu, przymknęła powieki, otworzyła je i spojrzała bystro na Grzegorza swymi nowymi, zielonymi źrenicami. Mężczyzna wzdrygnął się pod wpływem tego spojrzenia, było takie... intensywne, takie żywe.

Kobieta rozchyliła wargi w oznace uśmiechu. Okazało się, że jamę ustną także miała pustą. Grzegorz wyciągnął z torby język studenta, który w jakiś magiczny sposób przyrósł do nieboszczki, jakby był jej własnym. To samo z zębami dwunastoletniego chłopca. Kobieta zaświeciła białym, nieskazitelnym uśmiechem. Mężczyzna szybko przyłożył do jej kikutów stopy pijaka, które natychmiast się zrosły z resztą nogi. Między żebra włożył jelito starca, które samoistnie ułożyło się w brzuchu kobiety. Jeszcze zakrył to wszystko jasną skórą nastolatki i nieboszczka wyglądała niemal jak nowa. Nowonarodzona.

Grzegorz odsunął się od niej, zastanawiając się co teraz kobieta zrobi. Mimo wszystkich magicznych zabiegów widać było, że od dłuższego czasu była martwa, chociaż i tak urody, musiał przyznać, jej nie brakowało. Usiadła na kamiennym łożu i uśmiechnęła się. Po chwili wyciągnęła dłonie i złapała nieco wystraszonego Grzegorza. Silnym ruchem przyciągnęła go do siebie i zmusiła, by się na niej położył. Mężczyzna drżąc ze strachu, poddawał się jej woli. Kobieta powoli ściągała mu ubranie - już wiedział, co się święci.

Dla Julki – powtarzał sobie. życzenia nie spełniają się ot tak sobie, wymagają trochę poświęcenia. Dla Julki.

Niedawna nieboszczka wiła się pod nim i jęczała. Ale nie był to żaden z tych jęków bólu, które dotychczas słyszał. Był miły dla uszu, tak samo jak wyraz rozkoszy na twarzy kobiety był miły dla oczu, a jej giętkie ruchy dla ciała. W końcu Grzegorz stwierdził, że i dla niego sprawia to niemałą przyjemność.

Dla Julki.

Teraz było już całkiem ciepło i rozkosznie. Nagle jęki zmieniły się w słowa, kobieta coś szeptała.

- Włosy swoje związała pod zawojem...

Co to znaczyło?

- ...i ubrała szaty swoje, aby go oszukać.

Nieważne.

- Sandały jej przykuły jego oko...

Dla Julki. Dla nowej Julki.

- ...jej piękność usidliła jego duszę...

Piękna, jesteś piękna.

- ...a miecz przeciął kark jego.

Grzegorz krzyknął. Z rozkoszy, z piekielnej rozkoszy. I z bólu, równie nieskończonego. Co się dzieje?! Jak boli! Co go boli?!

Pomacał ręką w okolicach krocza i poczuł na dłoni gorącą krew. Upadł na ziemię i zwinął się w kłębek, jęcząc i ściskając obolałe miejsce. Z którego nic już nie zostało. Uniósł głowę i spojrzał na kobietę. Miała rozmarzony, wyraźnie szczęśliwy wyraz twarz. W ręku ściskała zakrwawiony miecz. Grzegorz nie mógł długo patrzeć, opuścił głowę, obserwując liczne czarne plamki latające przed oczami. Wciąż trzymał się w miejscu, gdzie jeszcze niedawno była jego męskość.

- Gratuluję panie Grzegorzu – krzyknął uradowany prowadzący. – Wypełnił pan poprawnie ostatnie zadanie! Nowa Julka niedługo przyjdzie na świat!

Mężczyzna uśmiechnął się słabo i wydał z siebie jęk, który miał być zapytaniem „dlaczego? Dlaczego ona odcięła mi...”. Prowadzący pokręcił głową i spoważniał.

- No co pan, panie Grzegorzu? Nie czyta pan Biblii? Jest napisane: „I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła”.

Mężczyzna odpowiedział jękiem. Wokoło narastał jakiś szum, jakby owacje. Tak, to na pewno były brawa. Rozszalały tłum gratulował mu zwycięstwa. Chwycił za ręce i nogi, zaczął podrzucać do góry i wykrzykiwać jego imię. Grzegorz co chwilę unosił się w powietrze, to znów opadał. Coraz niżej, coraz ciemniej, miękko, gorąco, pachnąco, miękko...

O Boże. Leżał w łóżku. To był tylko sen! Szybko sięgnął ręką między nogi – wszystko było w porządku... Westchnął głęboko i opadł na poduszki. To nie było jego łóżko, ale co z tego. Co się działo poprzedniego wieczora? Ach, już sobie przypomina, trochę wypił. Z rozpaczy. Za Julką. Kumple pewnie odnieśli go do jakiegoś motelu, gdy stracił z pijaństwa kontrolę nad ciałem i umysłem. Wielu rzeczy nie pamiętał, ale na szczęście głowa bolała go tylko trochę, wszystko było w porządku...

- O, obudziłeś się już? – Obcy, kobiecy głos poderwał go niemal na nogi. Szybko obrócił się i spojrzał na dziewczynę. W ciemności dostrzegł tylko jej zarys.

- Kim jesteś? – spytał wystraszony.

Kobieta tylko się zaśmiała i wstała z łóżka.

- Nic nie pamiętasz – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Podeszła do drzwi i nacisnęła włącznik światła. żarówka oślepiła Grzegorza.

- Kim jesteś i co się stało? – pytał, choć i tak domyślał się wszystkiego.

- Przyprowadzili mnie twoi kumple i poprosili, żebym cię odpowiednio pocieszyła – odparła jak gdyby nigdy nic kobieta i znów usiadła na brzegu łóżka.

Oczy Grzegorza powoli przyzwyczajały się do światła. Widział dziewczynę coraz wyraźniej, kontury stanowiące jej sylwetkę powoli się wyostrzały. Lecz dla mężczyzny nie był to z jakiegoś powodu widok przyjemny, z każdą sekundą ogarniał go coraz bardziej jakiś irracjonalny strach.

- To znaczy, że my...?

- To znaczy, że my.

Zdradził Alicję. I to w takiej chwili, gdy oboje przeżywali rozpacz z powodu śmierci jedynej córki. Jak on mógł?! Dlaczego? Dlaczego w ogóle się upił?! I dlaczego ta kobieta wydaje mu się taka znajoma? Zielone oczy, brązowe włosy...

Nagle przerażenie zmroziło całe jego ciało. Serce stanęło na chwilę, po czym zaczęło bić ze zdwojoną szybkością.

- Co ci? Coś ty taki blady?

- Nic, idź już stąd. Idź stąd, nie chcę cię więcej widzieć!

- Spokojnie, koleś... Ciesz się, że tak wzięłam tylko to, co miałeś w kieszeni spodni, a nie żądam więcej. Tak z dobroci serca, jako że umarła ci córeczka.

- Idź stąd...

- Już, już. Swoją drogą, nieźle pokręcony z ciebie facet. Miałeś w kieszeni sześćset sześćdziesiąt sześć groszy, jako pojedyncze monety. Policzyłam, bo mi się nudziło. No i sobie wzięłam – trajkotała, zbierając się do wyjścia. - Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej, że masz kasę, to bym chociaż gumkę kupiła, a tak... No nic, mam nadzieję, że nic się nie stało.

Oczywiście, że się stało. Będzie dziecko, będzie nowa Julka, tak jak powiedział prowadzący. Za sześćset sześćdziesiąt sześć groszy, trochę okrucieństwa i trochę bólu kupił spełnienie swojego marzenia.

Kobieta wyszła. W pokoju zapanowała cisza. Tylko z podwórza, jak z bardzo daleka, dobiegały jakieś krzyki czy wrzawa, jakby wiwaty tłumu. Grzegorz leżał na łóżku i patrzył w sufit. Po chwili na jego twarzy wykwitł uśmiech. Wykonał ostatnie zadanie.

2
Czas bym ja wykonał swoje zadanie i zweryfikował ten tekst (czyt. pożarł to mięsko).



Na wstępie powiem, że niezła byłaby z Ciebie kobieca wersja kata. Takie tortury wymyślić. Nic to, wiem chociaż, że nie należy z Tobą zadzierać.



Pomysł:4

Ciekawe, aczkolwiek trochę nużące. Jednak podobało mi się.

Styl:3+

Z tym było gorzej, momentami zgrzytało mi poważnie. Może zbyt długi tekst napisałaś albo chciałaś go skrócić? Nie wiem.

Schematyczność:4

O takich teleturniejach nie czytałem. Oglądałem film, ale trzymajmy się książek.

Błędy: 4

Zdarzyły się literówki. Za resztą się nie rozglądałem dokładnie.

Ocena ogólna:4-



Ogólnie nie było źle.



Pozdrawiam.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Pomysł: 4-

Mieszane uczucia, nie wiem czy mi sie podobalo, czy tez nie O.o



Styl: 3+

Tak jak powiedział Weber, miejscami bardzo zgrzyta.



Schematyczność: 4+

Czyt. Weber [ z tymże ja nawet filmu nie oglądałem ].



Błedy: -

Nie sprawdzałem.



Ogólnie: 4-

Jestem na małe tak, choć nie wiem czy mi sie podobało :|
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

4
Pomysł: 4

powiem ci, że pomysł bardzo ciekawy. Taki inny - nie spodziewałam się po tobie takiego tekstu. Mimo to nie podobało mi się. Jak dla mnie było trochę zbyt obrzydliwe



Styl: 3+

czytałam twoje dużo lepsze teksty.



Schematyczność: 4+



Błędy: 4

literówki, troszkę przecinków - w sumie niewiele i niedużych



Ogólnie: 3+

nie podobało mi się. niesie jednak ze sobą ciekawy przekaz, bardzo prawdziwy. człowiek jest zdolny do wszystkiego.



Jestem na... i tu mam wielki problem. Naprawdę nie wiem na co mam być. Pod względem mojego odczucia, to raczej na nie, ogólnie - myślę, że moge być na małe tak.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
No właśnie, jak już mówiłam, sama mam mieszane uczucia jeśli chodzi o to opowiadanie. Miałam go tu w ogóle nie wklejać, tylko mnie ten okropny Gott-Foo namówił :?

6
A mnie się podobał.



Zalatuje Kingiem i Mastertonem. Horror na niezłym poziomie.

Tylko rzeczywiście, czasem zgrzyta. Na przykład tu:



"Upadł na ziemię i zwinął się w kłębek, jęcząc i ściskając obolałe miejsce. Z którego nic już nie zostało."



ściska miejsce, z którego nic nie zostało. :D



świetny tytuł, ostre tempo, krew, flaki i inne przysmaki.

Jak dla mnie - popraw co się da i wrzuć z powrotem, a ja będę pierwszym, który zgłosi ten tekst do "Najlepszych".



Pozdrawiam

Nine
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

7
No to jazda:



Pomysł: 4+



Pomysł demonicznych teleturnieji obił mi się już o uszy, ale rzeczywiście - opowiadania takiego nie czytałem. Poza tym ładnie to wszystko zaplanowałaś i połączyłaś. Kawałej niezłej roboty. O ile końcówka mnie trochę zawiodła (zbyt typowa - wszystko okazuje się być snem bohatera, ale tak naprawdę to to nie był sen bla bla bla) to cała reszta mi się podobała.



Styl: 3



I tu jest właśnie moje 'ale'. Styl nie jest zły. Jest niezły. Ale... po prostu niektóre opisy wydawały mi się zbyt suche, nie czułem tych emocji, nie czułem grozy, obrzydzenia, współczucia... nic. Według mnie stylistycznie jest to zbyt rozebrane z wszelkich uczuć, nie czuję tej łączności na linii tekst-ja i choćbyś tam pisała o jedzeniu jelit, kompaniu się w ludzkich sercach czy innych dziwach to moja reakcja byłaby taka sama - nijaka.

Wydaje mi się, że Ty też w pełni nie czułaś 'tego czegoś' i przez to całe opowiadanie ucierpiało i moim zdaniem stało się takie... szare.



Schematyczność: 4+



Mówiłem już, że oryginalnie, aczkolwiek taki pomysł już gdzieś widziałem. No i te zakończenie na minus.



Błędy: 4



Jak na tak długi tekst jest nieźle. Tak jak powiedziała Lan: literówki, przecinki, czyli norma.



Ocena ogólna: 3+



Od razu mówię, że tekst jest dobry. Ocena jest, jaka jest głównie z tego powodu, który wyjaśniłem w "Stylu". Nie czułem tego, niestety.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron