Najemnicy [fantasy] [fragment 2]

1
Złodziej, korzystając z osłony nocy, przemykał ulicami. Nagle się zatrzymał. Szczęk zbroi i tupot ciężkich w butów w porę zaalarmowały go o nadciągającym zagrożeniu. Zaczaił się w cieniu otulając się mocniej płaszczem i naciągając na oczy kapelusz. Na drodze, w blasku pochodni, ukazał się patrol straży miejskiej. Żołnierze na szczęście nie dawali baczenia na to co się dzieje wokół nich. Bardziej zajmowała ich rozmowa przeplatana rubasznym śmiechem i lubieżnymi gestami.
Złodziej od razu domyślił się co mogło być powodem satysfakcji malującej się na wszystkich czterech gębach. Nie tak daleko stąd mieścił się burdel, pamiętający jeszcze czasy najazdów barbarzyńskich plemion z Północnej Grani. Najwyraźniej "dzielni" wojacy postanowili na moment zboczyć z wyznaczonej trasy. Nie dziwił się im. Sam lubił tam zaglądać po pracy. Dziewczyny były drogie, ale warte swojej ceny. Szczególnie taka jedna mała brunetka wpadła mu w oko. Tyłeczek miała jak marzenie.
Otrząsnął się z fantazji. Na przyjemności przyjdzie czas później.
Oddział straży skręcił w boczną uliczkę i zniknął za węgłem budynku. Na niego też przyszedł już czas. Udał się w kierunku przeciwnym i bez żadnych komplikacji dotarł na wyznaczone miejsce spotkania. W pobliżu świątyni, nie licząc dwóch, stojących przy wejściu księży, nie było nikogo. Usiadł na schodku i oparł się o jedną z kolumn. Stawił się nieco wcześniej, a że noc była chłodna, wydobył spod płaszcza bukłak i pociągnął solidny łyk. Wino przyjemnie rozgrzewało.
Niespodziewanie padł na niego złowrogi cień. Próbował się zerwać lecz jakaś dłoń opadła na jego ramię i przytrzymała go w miejscu. Uniósł głowę i zadrżał napotykając parę zimnych oczu. Nieznajomy wpatrywał się w niego przenikliwie spod kaptura jakby chciał poznać jego myśli. Złodziej widział w swoim życiu ludzi różnego pokroju i w tej jednej, krótkiej chwili zrozumiał, że jeśli zrobi lub powie coś nierozważnego zginie na miejscu. Kątem oka zerknął w stronę drzwi świątyni lecz mnisi, którzy jeszcze niedawno tam stali, zniknęli.
-Przyniosłeś to? - spytał nieznajomy głosem głębokim jak studnia i lodowatym jak północny wiatr.
Złodziej zamrugał oczami nie bardzo wiedząc o co chodzi. Bolesny nacisk palców na jego obojczyku szybko przywrócił mu pamięć. Został wynajęty przez lorda Fobiosa do zadania tyle opłacalnego co niebezpiecznego. Miał zakraść się do królewskich komnat i wykraść stamtąd pewne dokumenty. Nie wiedział co się w nich znajduje i nie chciał wiedzieć. Ciekawość nie była zbyt pożądaną cechą w tym zawodzie. Dość, że misja się powiodła i nikt, jak dotąd, niczego nie podejrzewał. Ale czy aby na pewno? Złodziej jeszcze raz przyjrzał się obcemu. Skoro lord Fobios chciał się z nim skontaktować czemu nie wysłał zwykłego pachołka tylko uzbrojonego wojownika, jak zdążył zauważyć po potężnej posturze i wielkim mieczu przewieszonym przez plecy mężczyzny?
-Nie wiem o czym mówisz panie. Jestem tylko biednym wędrowcem, który właśnie szuka noclegu...
-Daruj sobie! - uciął ostro nieznajomy - Jestem tu na polecenie lorda Fobiosa.
Złodziej przełknął ślinę. A więc to na tego człowieka czekał. Wciąż jednak nie opuszczały go wątpliwości.
-Czy...Czy macie przy sobie znak, panie?
Mężczyzna puścił go, wyciągnął spod płaszcza drugą rękę i podetkał mu ją pod sam nos. Na środkowym palcu błyszczał pierścień z wygrawerowanym w kamieniu herbem. Ledwie złodziej na niego spojrzał, zgiął się w ukłonie uchylając kapelusza.
-Nie tutaj, durniu! - Sługa arystokraty trzasnął łotrzyka w gębę - Ściągniesz na nas uwagę. Chodź za mną.
Złodziej posłusznie podążył za mężczyzną. Wpatrując się w szerokie plecy nieznajomego aż go korciło aby wbić w nie sztylet. Nikomu, kto ośmieliłby się tak go znieważyć, nie uszłoby to na sucho. Palce odruchowo zacisnęły się na rękojeści broni. Nagle nieznajomy spojrzał na niego przez ramię. Może to tylko jego wyobraźnia, ale zdawało mu się, że w oczach wojownika dostrzegł coś na kształt wyzwania. Czyżby zdołał wyczuć jego zamiary? Złodziej uciekł wzrokiem w bok, a ręka opadła wzdłuż ciała. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem tak się bał.
Okolica zaczęła się zmieniać. Domy ustąpiły miejsca rozlatującym się ruderom, ulice zanieczyszczały zwierzęce i ludzkie odchody oraz pomyje, a i powietrze zrobiło się bardziej zatęchłe. Złodziej przytkał dłoń do ust czując, że zbiera mu się na wymioty. Z drugiej strony, na człowieku w opończy, wszechobecny smród najwyraźniej nie robił większego wrażenia. Szedł dalej przed siebie ani nie zwalniając ani nie przyśpieszając tempa. Łotrzyk dostrzegł w oddali mury i w mig pojął, że znajdują się w dzielnicy biedoty.
Kiedy przechodzili mieszkańcy zatrzaskiwali okiennice i zamykali drzwi. Nie dziwił się, wokół zwykle kręciło się mnóstwo podejrzanych typów . Nawet straż miejska rzadko zapuszczała się w te okolice. Tej nocy jednak żaden rzezimieszek nie wyskoczył na nich z ukrycia i nie próbował rozwalić im łbów. Złodziej, patrząc na wojownika, domyślał się dlaczego.
Mężczyzna zaprowadził go pod stojącą samotnie, wśród kupy gnoju, drewnianą budę.
-Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał - oświadczył - A teraz przekaż mi dokument.
Złodziej bez wahania wręczył mu papiery. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Sługa lorda Fobiosa przejrzał pobieżnie dokument i skinął głową. Woreczek pełen złota poleciał w stronę łotrzyka, który złapał go w powietrzu.
-Dobrze się spisałeś. Lord Fobios jest zadowolony z twoich usług.
-Robię tylko to co do mnie należy - odparł złodziej z fałszywą skromnością
-Twoje umiejętności nie powinny się marnować. Mój pan chciałby zlecić ci jeszcze jedno zadanie, oczywiście za sowitą opłatą. Przystajesz na to?
-Naturalnie. Będę zaszczycony móc służyć tak wielkiemu i szczodremu człowiekowi.
- To delikatna misja dlatego lord Fobios osobiście zdradzi ci jej szczegóły. - Mężczyzna wskazał na szopę, przy której się znajdowali - Wejdź, mój pan już czeka.
Oczy złodzieja zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Który szlachcic, z własnej woli, zaszyłby się w takim miejscu. Mężczyzna widząc niedowierzanie malujące się na twarzy złodzieja wykrzywił wargi w pogardliwym grymasie.
-Chyba nie sądziłeś, głupcze, że spotkanie odbędzie się w pokojach lorda Fobiosa?
-Ależ skąd... - zaśmiał się nerwowo łotrzyk - Ja tylko...Masz rację, głupiec ze mnie.
- Idź i nie marnuj czasu stojących wyżej od ciebie, chamie. - ponaglił go mężczyzna popychając do przodu - Dopilnuję aby nikt wam nie przeszkadzał.
Z lekkim wahaniem złodziej zbliżył się do grubej brudnej zasłony pełniącej tu rolę drzwi. Odciągnął ja na bok i zajrzał do środka. W środku panowała grobowa ciemność, a światło księżyca nie było w stanie przebić się przez jedyny mały otwór w ścianie. Mimo że wytężał wzrok nie był w stanie niczego zobaczyć.
-Eee...Czy jest tu ktoś?
Ledwie przekroczył próg gdy nagle ktoś pochwycił go od tyłu za gardło. Rzężąc łotrzyk próbował się uwolnić ale napastnik okazał się zbyt silny. Kątem oka dostrzegł pierścień z herbem i zrozumiał, że jest zgubiony bez ratunku. Dał się wykiwać jak jakiś żółtodziób. Najbardziej jednak bolała go myśl, że już nie zobaczy tej małej brunetki. Niczego nie poczuł kiedy zabójca jednym, wprawnym ruchem złamał mu kark.
Gash pozwolił trupowi opaść na podłogę. Zanim odszedł zabrał mu pękaty trzos, którym wcześniej sam mu zapłacił.
-Tam dokąd się wybierasz pieniądze nie będą ci potrzebne - mruknął pod adresem nieboszczyka.
Na zewnątrz rozejrzał się uważnie dookoła. Nikogo nie było w pobliżu. Niedaleko płonęły ogniska gdzie palono wszystkie brudy miasta, łącznie ze znajdowanymi w zaułkach martwymi żebrakami. Zbliżył się do jednego z nich, wyciągnął stamtąd żagiew i wrócił do szopy. Jeszcze raz rozejrzał się, po czym wrzucił łuczywo do środka. Nie musiał długo czekać na efekt. W niecałe pół pacierza cała buda stanęła w ogniu.
Nawet gdyby niedługo miała się zjawić straż miejska to i tak było za późno na ratowanie czegokolwiek. Zresztą kto by się przejmował jednym starym, opuszczonym szałasem. Najwyżej przypilnują aby ogień nie rozprzestrzenił się dalej. A kiedy zostaną już tylko zgliszcza nikomu nie przyjdzie do głowy, że gdzieś tutaj spoczywa trup.
Z oddali zaczął dochodzić tupot ciężkich żołnierskich butów. Najemnik uważając zadanie za wykonane naciągnął mocniej kaptur i oddalił się pośpiesznie.
Ostatnio zmieniony pt 30 mar 2012, 12:29 przez peterka07, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Jeszcze nikogo nie oceniałem, ale chyba czas zacząć zabawę - tekst przyzwoity, trochę błędów (np. interpunkcyjnych), ale sam w swoim tekście je popełniłem;). Czegoś mi brakuje w tym tekście, sam nie wiem, czegoś co by mnie porwało, poruszyło, wywołało uśmiech albo zniesmaczyło. Cóż więcej? Hmm... Pociesz się, że moja głowa już została ścięta:))
''Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.''

<Einstein>

3
Pierwszy akapit można by streścić w dwóch zdaniach, z pożytkiem dla opowiadania. Zdania są poprawnie zbudowane, ale całość daje wrażenie rozwlekłości. Jestem czytelnikiem, który nie ma pojęcia o Twoich bohaterach i na początek dostaję dokładny opis powracających z burdelu żołnierzy, którzy mnie w ogóle nie obchodzą.
peterka07 pisze:Najwyraźniej "dzielni" wojacy postanowili na moment zboczyć z wyznaczonej trasy.
Mam ambiwalentny stosunek do cudzysłowów w takiej narracji. Ten cudzysłów, jak i całe zdanie, to łopatologia stosowana, bo czytelnik w mig się domyślił, że skoro wracają z burdelu, to zboczyli z trasy, a ich dzielność też może być kwestionowana. Zamiast opisywać, pokaż to!
peterka07 pisze:Udał się w kierunku przeciwnym i bez żadnych komplikacji dotarł na wyznaczone miejsce spotkania.
Że zacytuję jednego z ostatnio moich ulubionych bohaterów: BORED! Nuda! Skoro bez żadnych komplikacji, to po co to pisać? Gdybyś przedstawił/a bohatera przemykającego się wyludnionymi, mokrymi uliczkami, mijającego to i owo, co pozwoliłoby czytelnikowi wyobrazić sobie scenerię, to miałoby to jakiś cel.
peterka07 pisze:Stawił się nieco wcześniej, a że noc była chłodna, wydobył spod płaszcza bukłak i pociągnął solidny łyk. Wino przyjemnie rozgrzewało.
Niespodziewanie padł na niego złowrogi cień. Próbował się zerwać lecz jakaś dłoń opadła na jego ramię i przytrzymała go w miejscu. Uniósł głowę i zadrżał napotykając parę zimnych oczu.
Skąd cień, skoro była noc? (Nie mówisz nic o księżycu.) Dłoń (swoją drogą - jakaś? to brzmi trochę jakby była odcięta) spada na niego niespodziewanie, toteż wyobrażam sobie, że nieznajomy był za jego plecami. Co kłóci się zasadniczo z uniesieniem głowy i dostrzeżeniem jego oczu. Uff, wszystko to sprawia, że scenie brak płynności i suspensu.
peterka07 pisze:Złodziej widział w swoim życiu ludzi różnego pokroju i w tej jednej, krótkiej chwili zrozumiał, że jeśli zrobi lub powie coś nierozważnego zginie na miejscu. Kątem oka zerknął w stronę drzwi świątyni lecz mnisi, którzy jeszcze niedawno tam stali, zniknęli.
Mnóstwo brakujących przecinków. :P Nie tylko tu zresztą.
peterka07 pisze:spytał nieznajomy głosem głębokim jak studnia i lodowatym jak północny wiatr.
Nie, nie. Moje serce krwawi gdy czytam takie nagromadzenie metafor!
peterka07 pisze:wielkim mieczu przewieszonym przez plecy mężczyzny
Ooo, już mi się ten pan nie podoba!
peterka07 pisze:Sługa arystokraty trzasnął łotrzyka w gębę
Radziłabym unikać takich zestawień. Bo mamy sługę, arystokratę i łotrzyka w jednym zdaniu (plus gęba), co przeszkadza w czytaniu tekstu.
peterka07 pisze: Nikomu, kto ośmieliłby się tak go znieważyć, nie uszłoby to na sucho.
Tu masz tryb przypuszczający, a zdarzenie miało już przecież miejsce.
peterka07 pisze:Domy ustąpiły miejsca rozlatującym się ruderom, ulice zanieczyszczały zwierzęce i ludzkie odchody oraz pomyje
Z takiego wyliczenia wynika, że nie walało się tam nic więcej - a zapewne można by dodać śmiecie czy inne tałatajstwo. No i lepiej napisać, że bohater dostrzegł walające się/leżące/śmierdzące to i tamto, niż pisać że ulice zanieczyszczały to i to, bo, po pierwsze, w Twoja wersja brzmi urzędniczo, a po drugie, na pierwszy rzut oka ulica wygląda jak podmiot...
peterka07 pisze: Z drugiej strony, na człowieku w opończy, wszechobecny smród najwyraźniej nie robił większego wrażenia.
Skąd ta opończa się wzięła? I bez najwyraźniej, jest niepotrzebne, zapycha tekst.
peterka07 pisze:Łotrzyk dostrzegł w oddali mury i w mig pojął, że znajdują się w dzielnicy biedoty.
A rozsypujące się rudery nie były dostateczną wskazówką? ;)
peterka07 pisze:Kiedy przechodzili mieszkańcy zatrzaskiwali okiennice i zamykali drzwi. Nie dziwił się, wokół zwykle kręciło się mnóstwo podejrzanych typów .
No to drzwi i okiennice powinny być pozamykane raczej permanentnie.
peterka07 pisze:Mężczyzna zaprowadził go pod stojącą samotnie, wśród kupy gnoju, drewnianą budę.
A widział/widziała Ty kiedy kupę gnoju? Bo ja widywałam, dziecięciem będąc i wakacje na wsi spędzając. Kupa gnoju jest duża i śmierdząca, składa się z łajna i siana wygarnianego spod krówek i świnek, które to łajno wykorzystuje się potem do nawożenia pól. Nikt o zdrowych zmysłach niczego by na tejże kupie nie stawiał, w ogóle, trudno mi ją sobie wyobrazić w mieście, nawet w dzielnicy nędzy.
peterka07 pisze:W środku panowała grobowa ciemność, a światło księżyca nie było w stanie przebić się przez jedyny mały otwór w ścianie.
Dlaczego światło nie mogło przeniknąć przez otwór w ścianie? Otwór to otwór przecież.
peterka07 pisze: gdy nagle ktoś pochwycił go od tyłu za gardło.
No zgadnijmy kto.
peterka07 pisze:Kątem oka dostrzegł pierścień z herbem i zrozumiał, że jest zgubiony bez ratunku.
Dopiero teraz się domyślił? No i jeśli zgubiony, to wiadomo, że bez ratunku.

Konstrukcja zdań (i interpunkcja chyba też) jest lepsza na początku tekstu i pogarsza się pod koniec. Interpunkcja leży i kwiczy! Ale gramatycznie wszystko trzyma się kupy, za co duży plus. Tylko że opowiadanie jest w dużym stopniu nijakie. Trochę jakbym raport czytała. Złodziej nie ma zbyt wielu przemyśleń, a jego reakcje są jakie są, bo tak się autorowi podobało, a nie dlatego, że tak wynika z fabuły. Nie widzę tej postaci. Jest sobie dość obytym w mieście złodziejem, udało mu się zdobyć pewną pozycję, skoro realizuje zlecenia jakiegoś lorda (i to z sukcesem), a tu nagle ogarnia go strach od pierwszego wejrzenia na widok jakiegoś zbója. Zero instynktu samozachowawczego, przebiegłości, no czegokolwiek wiarygodnego. Zbój z drugiej strony jest wielki, milczący i ma miecz na plecach czyli - na pierwszy rzut oka, bo nie wiadomo jak się postać rozwinie - Mary Sue.
I nie czepiałabym się wcale samych zdarzeń, gdyby to było podane w innej formie, bardziej dynamicznie, gdyby zachowania bohaterów były bardziej umotywowane. No nie wiem, brakuje mi tu jakiejś iskry, czegoś oryginalnego.
Aha, i jeszcze ważna wskazówka - wystrzegaj się łopatologii i tłumaczenia czytelnikowi tego, co sam może sobie wywnioskować. Ostatni akapit i tłumaczenie, dlaczego zabójca nie martwił się strażą miejską - moim zdaniem w ogóle niepotrzebne.
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

4
Zaczaił się w cieniu otulając się mocniej płaszczem i naciągając na oczy kapelusz.
Jest noc. Mógł zaczaić się w mroku a nie cieniu.
Na drodze, w blasku pochodni, ukazał się patrol straży miejskiej. Żołnierze na szczęście nie dawali baczenia na to co się dzieje wokół nich.
Straż miejska a żołnierze to nie jest to samo.
W pobliżu świątyni, nie licząc dwóch,(BEZ PRZECINKA) stojących przy wejściu księży, nie było nikogo.
Próbował się zerwać(PRZECINEK) lecz jakaś dłoń opadła na jego ramię i przytrzymała go w miejscu.
-Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał - oświadczył(KROPKA) - A teraz przekaż mi dokument.
-Robię tylko to co do mnie należy - odparł złodziej z fałszywą skromnością(KROPKA)
Piszesz sprawnie, poza przecinkami i kropkami, większych błędów nie było. Ale: naprawdę nie można znaleźć synonimów dla wyrazu złodziej? Złodziej to, złodziej tamto, robi się nudno i monotonnie. Na sam koniec wyskakuje Gash. Kim on jest? Czemu nagle taki przeskok do imienia? Wcześniej tajemniczy mężczyźni a tu nagle Gash.

Jest to fragment, nie wszystko więc może być jasne. Ok. Tylko zakładając, że mamy tu początek książki, cała akcja jest zbyt zaawansowana. Jeśli to środek z kolei, to opisy i tłumaczenia są zbędne, czytelnik powinien dowiedzieć się pewnych rzeczy dużo wcześniej. Nie powiem, czytało się przyjemnie, tylko za dużo tu postaci, za dużo tu się dzieje a ja nie wiem o co chodzi, bo nie śledzę akcji od początku.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron