Velesia

1
Jest to bardzo krótki fragment opowiadania, pierwszy raz pokazuje swoją "twórczość" na forum i chciałbym go poddać bardzo surowej ocenie.

Sok z żywego aloesu do biesów cię wyprawi,
Majowy liść pokrzywy twoje serce strawi,
Żywica z sosny, jest zapach radosny,
Dwie szczypty kminu dla barwy rubinu,
Wilcza jagoda wypruje ci trzewia,
wszystko skropione jadem byś się z piekłem zjednał!
***
WWWDługo jeszcze podążał nasiąkniętą deszczem ścieżką, która prowadziła ku szerokim wrotom grodu. Niewielka fiolka o rubinowej zawartości kołysała się na rzemieniu zawieszonym na szyi podróżnika. W zaciśniętej pięści kurczowo ściskał wodze białego wierzchowca, który wyglądał niczym srebrzyste widmo w świetle księżyca. Zwierzę wydało z siebie dźwięk niezadowolenia.
- Spokojnie – powiedział wędrowiec, po chwili dodając z entuzjazmem – Zaraz oboje zjemy kolację. Poklepał chrapy towarzysza zdecydowanym ruchem i oboje przyśpieszyli kroku. Po chwili znajdowali się u podnóża bramy, która z daleka sprawiała wrażenie dużej furtki, lecz z bliższej odległości wyglądała dość okazale. Była zamknięta. Zza palisady dochodziły stłumione dźwięki miejskiego, nocnego życia. Krzyki, wyzwiska, śmiechy. Rachel ich nie nawidził. Nie znosił hałasu, tłumów i całego tego zadowolonego swoim z pozoru szczęśliwym życiem motłochu. Kilkukrotne uderzenie w bramę zmusiło strażnika do otwarcia niewielkiego wizjera, co poprzedził leniwym przekleństwem. Nieprzyjemna gęba strażnika wskazywała, że właśnie został wyrwany z błogiego snu.
- Czego mi głowę zawracasz włóczęgo!? – Jego usta i oczy zwęziły się nieco.
- Otwórz bramę…
- Bo co chłystku!? – przerwał z wyrzutem strażnik. – Wyjazd mi stąd. – dodał.
- Jeśli zaraz nie znajdę się po twojej stronie, chłystku – mówił spokojnie podróżnik. – To twoja jakże strudzona głowa będzie miała więcej czasu dla siebie – ciągnął. – Pod szafotem.
- Patrzcie go. – Usta wartownika wykręciły się w złośliwym uśmiechu. – Przypełzła przybłęda i ma czelność mi grozić. – Zakończył śmiejąc się w głos. Spoważniał. – Jak Cię zaraz nahajką po grzbiecie przeciągnę to sobie inne miejsce na nocleg znajdziesz. Sięgnął do pasa w poszukiwaniu broni. Po chwili dało się słyszeć lekki trzask i brama lekko się uchyliła. Nim strażnik zdążył podnieść broń otrzymał potężny cios prosto w czubek nosa. Rachel słyszał dźwięk łamanych kości. Wartownik zaklął głośno i przykucnął. Na ziemię obficie pociekła krew. Spojrzał w górę i wstał, by po chwili otrzymać silny cios w bok głowy. Srebrny hełm odskoczył w ciemność. Strażnik upadł na ziemię. Wydawał z siebie nosowy jęk. Srebrzysty rumak stał spokojnie. Rachel schował włosy pod obszernym kapturem i przycupnął obok funkcjonariusza. Miał poważną minę.
- Jestem posłem zmierzającym do księcia Elraeda – powiedział. – Następnym razem zapytaj z kim masz do czynienia zanim znowu obiją ci tę parszywą gębę. – dodał.
- Gdzie reszta? – jęknął strażnik.
- Ja zawsze podróżuję sam – odpowiedział Rachel. – powiadom innych zanim skończą tak jak ty – rozkazał. W panującej ciemności bez problemu odszukał wodze swojego wierzchowca. Nie dosiadając konia, ruszył w kierunku bramy, by po chwili za nią zniknąć. Deszcz rozpadał się na dobre. Tylko nieliczni pozostali na zewnątrz szukając schronienia przed ulewą. Większość kryła się pod szeroką strzechą karczmy. Pamiętał ją dobrze. Zauważył stajnie przylegające do południowej ściany karczmy. Wierzchowiec także. Skierowali się tam unikając co większych kałuż. Konia odebrał młody stajenny. Rachel rzuciwszy chłopcu niewielką monetę odszedł ku oberży. Zerwał się wiatr. Wędrowiec przyśpieszył kroku. W środku niezbyt ciepło, ale sucho. W powietrzu unosił się miły zapach piwa i pieczeni. Budynek był prawie pełen. Jedni jedli, inni pili, pozostali grali w kości. Dość popularna w tych czasach gra. Spora część biesiadników kiwała się opierając głowę na nadgarstkach. Jeden pomrukiwał przy tym dość głośno. Rachel skierował się ku chudemu blondynowi siedzącemu na końcu lewego rzędu stołów. Usiadł naprzeciwko bladego mężczyzny.
- Witaj Geero – rzucił – Na ciebie zawsze można liczyć – dodał. Zrzucił kaptur z głowy uśmiechając się. Mężczyzna zwany Geero odwzajemnił uśmiech.
- Napijesz się piwa? – zaproponował.
- Nie sądzę, by picie ciepłego piwa polepszyło moją sytuację. – rzucił szybko. – Przejdźmy do rzeczy – dodał. Blondyn rozejrzał się pospiesznie po pomieszczeniu i rzucił znaczące spojrzenie Rachelowi.
- Masz rację. Nie tutaj.
***
WWWWeszli do ciemnego pomieszczenia. Zapach nie był tak przyjemny jak w karczmie. Pomieszczenie było wilgotne, po chwili rozświetlone blaskiem pochodni. Izba wydawała się być dawno opuszczona. Rachel wiedział, że to dom jego towarzysza. Usiadł na wygodnym, niskim krześle przy palenisku. Zawsze tam siadał.
- Do rzeczy – powiedział Rachel.
- Nie napijesz się piwa z przyjacielem? – zapytał tamten.
- Nie dzisiaj. Przy wejściu miałem problemy ze strażnikiem, podałem się za posłańca do księcia Elraeda, a przy okazji rozkwasiłem mu gębę. Muszę zrobić to jak najszybciej. Najlepiej dzisiaj. Więc do rzeczy – powiedział pospiesznie. Towarzysz zawiesił na nim zlęknione spojrzenie i otworzył buzię, lecz Rachel podniósł otwartą dłoń na znak, że nie czas na pytania.
- Celem jest Vincent Madrin, nasz namiestnik. Niezła Kanalia.
- Do rzeczy, przyjacielu – pospieszał Rachel.
- Najczęściej bywa w Ratuszu pełniąc swój urząd, najczęściej też tam spędza noc. Raz w tygodniu wyrusza ze swoją świtą na polowanie, a…
- Jaki to dzień? – przerwał.
- Dzisiaj – odpowiedział. – Po polowaniu zwykł wyprawiać całonocną ucztę w największej sali ratusza. – Zaczerpnął tchu. – Jednak pod koniec uczty udaje się do ulubionego domu pociech. Wtedy jest sam. Uczta zaczyna się zwykle zaraz po zapadnięciu zmroku i trwa do bladego świtu. – skończył. Rachel pozwolił się na chwilę oddać przemyśleniom. Jego szczupłe palce raz po raz stukały w drewniany blat stołu. Przygryziona dolna warga pobladła częściowo.
- Zawsze można na Ciebie liczyć – zaczął – Będę wdzięczny jeśli raczysz mnie obudzić za godzinę. Trochę snu dobrze mi zrobi – dodał. Blondyn potwierdził lekkim skinięciem głowy.
***
WWWCzas mijał wolno. Gwiazdy zaglądały do środka przez niewielkie okienko. Na zewnątrz szalał porywisty wiatr. Rachel nie spał. Myślał. Po chwili odpłynął w ciemność. Szedł wśród mroku. Nie znał kierunku marszu. Usłyszał szept, coraz głośniejszy, który przerodził się w krzyk. Szyderczy śmiech, złośliwe drwiny słyszane w jego głowie. Bał się. Poczuł, że coś przeleciało mu nad głową. Skulił się w ciemności. „Ojcze”, szepnął. Nikt nie odpowiadał. „Ojcze!?”. Znowu nic. Załkał. Nagle ciężkie uderzenie pioruna. Zamarł w przerażeniu…
Ostatnio zmieniony ndz 22 sty 2012, 18:20 przez vysotzkee, łącznie zmieniany 2 razy.
יום התחשבות מבוזבז היום

2
Długo jeszcze podążał nasiąkniętą deszczem ścieżką, która prowadziła ku szerokim wrotom grodu.
Pierwsze zdanie nie zachęca. Takie stereotypowe, mnóstwo opowiadań zaczyna się od tego, że bohater idzie. I zawsze jest wzmianka o warunkach pogodowych (najczęściej chodzi o deszcz). Innym popularnym sposobem rozpoczęcia jest: „słońce chyliło się ku zachodowi”. Staraj się unikać takich wyświechtanych motywów.
I co ma oznaczać to „długo jeszcze”. Długo jeszcze po czym? I „nasiąknięta ścieżka”? Trochę dziwacznie to brzmi. Może lepiej „błotnistą ścieżką”?

A teraz kilka słów o tym, jak budowałeś wizję w głowie czytelnika:
„Długo jeszcze podążał…” – aha, ktoś sobie idzie.
„W zaciśniętej pięści kurczowo ściskał wodze białego wierzchowca” – a nie, jednak jedzie na koniu…
„oboje przyśpieszyli kroku” – no i znów pomyłka, on jednak idzie obok konia.

Jak człowiek czyta, to sobie od razu te sceny wyobraża, nie zmieniaj co chwilę koncepcji, bo to denerwujące tak się cofać i korygować własne wyobrażenia.

Długo jeszcze podążał… … ku szerokim wrotom grodu

Po chwili znajdowali się u podnóża bramy
No i znów. Tym długim podążaniem wywołałeś u mnie wyobrażenie kilku kilometrów dzielących bohatera od bramy. A nagle okazuje się, że są tuż obok.
No i lepiej brzmi „znaleźli się”, a nie „znajdowali”, bo brzmi jakby sobie szli i po chwili znajdowali się już przy bramie, bo ktoś ich teleportował.

szerokim wrotom grodu

u podnóża bramy, która z daleka sprawiała wrażenie dużej furtki, lecz z bliższej odległości wyglądała dość okazale.
Już wiemy, że brama jest duża, nie musisz tego uściślać. Poza tym, jak można pomylić bramę do miasta z furtką? Nawet z daleka.
Rachel ich nie nawidził.
Nienawidził
całego tego zadowolonego swoim z pozoru szczęśliwym życiem motłochu
Chwila. Jeśli motłoch był zadowolony ze swego życia, to uważał to życie za szczęśliwe. Więc nawet jeśli dla Rachela to wszystko było w ogóle poniżej poziomu, to nie może mówić, że życie motłochu jest pozornie szczęśliwe, bo motłoch się z tego życia cieszy i jest mu dobrze. Rachel nie byłby zadowolony z takiego życia, ale motłoch jest, więc z punktu widzenia motłochu to życie jest naprawdę szczęśliwe, a nie tylko pozornie.
Uf, trochę zakręciłam, ale rozumiesz, co mam na myśli?

zmusiło strażnika do otwarcia niewielkiego wizjera, co poprzedził leniwym przekleństwem. Nieprzyjemna gęba strażnika
Powtórzenie.
- Bo co chłystku!? – przerwał z wyrzutem strażnik.
„Wyrzut” to żal, pretensja. Strażnik na pewno nie mówił tego z wyrzutem.
Wyjazd mi stąd. – dodał.
Zbyt współczesne wyrażenie.
Przypełzła przybłęda i ma czelność mi grozić.
Aliteracja.
Jak Cię zaraz nahajką
To nie list. Z małej litery.
Zakończył śmiejąc się w głos. Spoważniał.
Jakoś komicznie to brzmi. To nagłe „spoważniał”. „Po chwili spoważniał”, „w końcu spoważniał”?
Jak Cię zaraz nahajką po grzbiecie przeciągnę to sobie inne miejsce na nocleg znajdziesz. Sięgnął do pasa w poszukiwaniu broni.
Na końcu wypowiedzi postaci musi być enter, bo tak wypowiedzi i akcja zlewają się w jeden ciąg i wygląda, jakby bohater ciągle mówił.
Poza tym, jak Rachel mógł widzieć, że strażnik sięga do pasa, skoro on stał za bramą i widzieli się tylko przez wizjer? A narrator jak na razie nie sprawiał wrażenia wszechwiedzącego.
Po chwili dało się słyszećlekki trzask i brama lekko się uchyliła.
Powtórzenie. I do dźwięku bardziej pasuje określenie „cichy” a nie „lekki”.
Strażnik upadł na ziemię. Wydawał z siebie nosowy jęk. Srebrzysty rumak stał spokojnie.
Jakoś ta wstawka o rumaku ni z gruchy, ni z pietruchy.
przycupnął obok funkcjonariusza.
Zbyt współcześnie brzmi ten „funkcjonariusz”.
Nie dosiadając konia, ruszył w kierunku bramy, by po chwili za nią zniknąć.
Jakie ruszył w kierunku bramy, przecież on w niej właśnie stał.
odszedł ku oberży. Zerwał się wiatr. Wędrowiec przyśpieszył kroku.
Stajnie przylegały do karczmy, więc bohater miał do pokonaniu kilkanaście kroków. A tu opisujesz, jakby to był kawał drogi. Nawet wiatr zdążył się w międzyczasie zerwać.
W środku niezbyt ciepło, ale sucho.
Brakuje tu czasownika.
- Witaj Geero – rzucił – Na ciebie zawsze można liczyć – dodał. Zrzucił kaptur
Powtórzenie.
- Nie sądzę, by picie ciepłego piwa polepszyło moją sytuację. – rzucił szybko.
Nie wydaje mi się, żeby to jakże elokwentne zdanie mogło być „rzucone szybko”. Swoją drogą, nie uważasz, że ta wypowiedź nie jest zbyt naturalna, brzmi sztucznie? W rozmowie dwóch facetów w karczmie pasuje bardziej coś takiego: „te ciepłe siki nie polepszą mojej sytuacji”.
rozejrzał się pospiesznie po pomieszczeniu i rzucił znaczące spojrzenie Rachelowi.
- Masz rację. Nie tutaj.
***
Weszli do ciemnego pomieszczenia.
powtórzenie
Zapach nie był tak przyjemny jak w karczmie. Pomieszczenie było wilgotne, po chwili rozświetlone blaskiem pochodni. Izba wydawała się być dawno opuszczona.
Powtórzenia. Poza tym „było wilgotne, po chwili rozświetlone” nie brzmi najlepiej.
Rachel wiedział, że to dom jego towarzysza. Usiadł na wygodnym, niskim krześle przy palenisku. Zawsze tam siadał.
Skoro zawsze siadał, to znaczy, że bywał tam nie raz. Więc to oczywiste, że wiedział, czyj to dom.

- Napijesz się piwa? – zaproponował.
- Nie sądzę, by picie ciepłego piwa polepszyło moją sytuację. – rzucił szybko. – Przejdźmy do rzeczy

- Do rzeczy – powiedział Rachel.
- Nie napijesz się piwa z przyjacielem? – zapytał tamten.
Toć to powtórzenie dialogu z poprzedniej sceny. Po co to? Już wiemy, że Rachel piwa dziś nie chce, natomiast chce przejść do rzeczy.
Przejdźmy do rzeczy – dodał

- Do rzeczy – powiedział Rachel.

Więc do rzeczy – powiedział pospiesznie.

- Do rzeczy, przyjacielu – pospieszał Rachel.
Dosyć ubogie słownictwo ma ten Rachel. Dziwne, bo wcześniej popisywał się znacznie bardziej wyszukanymi wypowiedziami.
zwykł wyprawiać całonocną ucztę w największej sali ratusza. – Zaczerpnął tchu. – Jednak pod koniec uczty udaje się do ulubionego domu pociech. Wtedy jest sam. Uczta zaczyna się.
Powtórzenia.
Chodzi zapewne o dom uciech, a nie pociech.
Po co to „zaczerpnął tchu”? Nie musisz zaznaczać, że bohater oddycha, to raczej oczywiste i w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia dla fabuły, nie wskazuje na to, że facet jest po długim biegu i ledwo dyszy, itp. Zbędne.
Rachel pozwolił się na chwilę oddać przemyśleniom.
Pozwolił się? Dziwny szyk z tego wyszedł. Nie lepiej po prostu „Rachel oddał się przemyśleniom” lub jeszcze prościej: „zamyślił się”?
Będę wdzięczny jeśli raczysz mnie obudzić za godzinę.
O, znów mu wróciło to wyszukane słownictwo.
Przygryziona dolna warga pobladła częściowo.
To „częściowo” jest moim zdaniem zbędne.
Usłyszał szept, coraz głośniejszy, który przerodził się w krzyk. Szyderczy śmiech, złośliwe drwiny słyszane w jego głowie
Krzyk to jednak nie to samo, co śmiech i drwiny. No i drwina ze swej natury jest złośliwa, więc nie musisz tego jeszcze zaznaczać.

Fragment zbyt krótki, żeby móc powiedzieć o fabule coś więcej niż tylko: zaczyna się bardzo sztampowo. Facet idzie (koniecznie w deszczu i koniecznie nocą! Wskazane jest również, by miał na głowie kaptur, to takie tajemnicze), odbywa „pogawędkę” ze strażnikiem przy bramie, potem obowiązkowo kieruje się do karczmy, gdzie przysiada się do gościa (koniecznie siedzącego przy stoliku najbardziej oddalonym lub w kącie!) i zaczynają rozmowę na temat: kogo ten pierwszy musi zabić/okraść (wskazane jest również udanie się w bardziej ustronne miejsce, ale do spotkania obowiązkowo musi dochodzić w karczmie). Jakieś trzy czwarte opowiadań fantasy młodych twórców tak się zaczyna (pozostała jedna czwarta zaczyna się sceną na targu).

Twoje opowiadanie ma wszystkie te elementy, ale nic ponadto. Jak na razie nie pokazałeś niczego, co by je wyróżniało spośród setek bardzo podobnych. Podążasz strasznie utartymi ścieżkami, nie dodajesz nic od siebie, żadnej oryginalności. Co niby ma skłonić czytelnika do zwrócenia uwagi właśnie na TWOJE opowiadanie, a nie kogoś innego. Przecież one niczym się nie różnią. Nawet bohater jest taki sam. Zawsze tajemniczy zabójca w kapturze. I czemu zawsze, ale to zawsze w pierwszym rozdziale musi być ta cholerna karczma?!

I od razu mówię, że tłumaczenia „bo dalej się rozkręca i jest oryginalnie” niewiele dadzą, bo jeśli początek zanudza lub jest sztampowy, czytelnik nie będzie się zmuszał, by czytać dalej, bo a nuż na dziesiątej stronie będzie jakaś fajna scena.

Nie zaprezentowałeś niczego, czego bym już setki razy nie czytała (i podejrzewam, że nie tylko ja). Spróbuj wyrwać się z tego schematu, zrobić coś na opak, zaskoczyć oryginalnością.

3
Twoja krytyka uświadomiła mi jak bardzo był to oklepany pomysł, ale przynajmniej zmotywowała do dalszej pracy :) Następne kawałki będą ciekawsze, napewno się postaram :)
יום התחשבות מבוזבז היום

5
- Spokojnie – powiedział wędrowiec, po chwili dodając z entuzjazmem – Zaraz oboje zjemy kolację. Poklepał chrapy towarzysza zdecydowanym ruchem i oboje przyśpieszyli kroku.
Nie znam się na koniach, jednak to wygląda, jakby zrobili to jednocześnie. A czy nie jest tak, że to mężczyzna prowadzi wierzchowca, i to koń reaguje na komendy/ruchy prowadzącego? Jeśli tak jest, to jedynie mężczyzna mógł przyspieszyć kroku, koń zaś podążyć za nim?
Rachel ich nie nawidził.
pisane łącznie
- Czego mi głowę zawracasz włóczęgo!? – Jego usta i oczy zwęziły się nieco.
przed włóczęgo przecinek. To wołacz.

Kilka różnej maści błędów do poprawy, ale to tylko detale. Podobało mi się stworzenie charakteru bohatera. Tak przy bramie jak i w karczmie pewną ręką tworzysz jego wizerunek, więc domniemam, iż znasz go na wskroś. W porządku wyszły także dialogi, odpowiednie dla sytuacji, naturalne. Obywatelka wskazała, że Rachel ma ubogie słownictwo - ja widzę tu inny błąd: narrator nie potrafił uzasadnić takowego faktu, choć z tekstu jawnie wynika, iż Rachel zwyczajnie pospiesza przyjaciela. Może właśnie wtedy narrator powinien być bardziej wymowny? Fragment jest za krótki, aby ocenić go jednogłośnie - może to być ciekawe, może być miałkie i nudne. Wadą wklejania krótkich fragmentów jest to, że ciężko ocenić jak autor się czuje w tekście - zaś zaletą, że gdy tekst jest słaby, nie trzeba grzęznąć w czymś, co z trudem się czyta.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”