W ‘Niebie’ sparafrazowałem kilka zdań wyrwanych z tekstów piosenek następujących artystów: Pidżama porno, Kaliber 44, Post Regiment, Włochaty, Rage Against The Machine, 5nizza, Mano Negra, Kult. Jestem im niezmiernie wdzięczny za ciągłą inspirację i podtrzymywanie we mnie zdrowego obłędu, który pozwala mi wciąż zdobywać nowe nieba.
Również Jackowi Podsiadło za pokazanie mi Drogi, którą można do nich dojść.
Brama pierwsza:
NIEBO
Magdzie oraz wszystkim podążającym Drogą.
Znowu upadłem. Wycieram mordą bruk, krew z rozbitego nosa zalewa szczeliny między kocimi łbami. Jedną ręką wylądowałem w rynsztoku, drugą w psich odchodach. Śmierdzę potem i wódą. Z okna kamienicy ktoś wylewa na mnie pomyje, a ja wymiotuję pod siebie.
Zamykam oczy i wstaję. Nogi mi się rozjeżdżają, nie zgadzają mi się strony. Pod powiekami tysiące kolorowych kręgów i czwarty wymiar. Chwiejnym krokiem zaczynam wędrówkę. Od początku. W górę i w górę, do słońca, do nieba. Uparcie zdobywam kolejne metry. Tak jak zdobywa się kobiety – jest ciężko i trzeba się nieźle napocić, ale sukces daje niesamowite poczucie spełnienia. Prawie-katharis, oczyszczona strona, jak kameleon. Wtapiam się w barwy tła. Ze mną sowa i pies, obok wszyscy inni, którzy przytrafiają mi się po Drodze. Towarzysze doli i niedoli. Podróżnicy tacy jak ja - do słońca, do nieba. W górę głowy, w górę ręce. Kolejny krok kosztuje niemało.
Nadzieja, wiara i miłość. Pierwszą żywię, drugą mam w sobie, trzecią roztaczam wokół. Zamaszystymi ruchami rozrzucam nasiona, sieję ziarno, obsypuję świat złocistymi drobinkami, a te mienią się w słońcu. Każdy krok niesie pokój, wszystko błyszczy, wszystko kwitnie. Kwitną autostrady, pomniki i dachy. Spomiędzy płyt chodnikowych wychylają nieśmiało głowy zielone roślinki, kwitną wiśnie na biało, brązowe kasztany spadają na ulice – istna kasztanowa powódź, która zabiera ze sobą samochody z parkingów i autobusy z przystanków. Tramwaje jakoś się opierają, ale chyba tylko dzięki motorniczym, którzy z pasją szarpią swoje dźwignie w szaleńczej walce o maszyny. Walkę tę przegrywają, tramwaje z oleistym mlaśnięciem odklejają się od torów i szybują ponad miastem, jak wielkie ptaki ścigają się z żelaznymi sterowcami, gdzie władcy świata niestrudzenie przędą zdradliwe sieci czarnej magii. Duch w maszynie, maszyna w duchu, pokój na ziemi. Każdy jeden krok.
Nie ma drogi prowadzącej do pokoju. Pokój jest Drogą. Spokój jest Drogą. Na Drodze spotykam ciebie. Jesteś taka sama jak ja - też szamoczesz się w przestrzeni, nie możesz określić gdzie góra, a gdzie dół. Nie należysz tutaj, nie tu twoje miejsce. Otacza cię wielki mur, czerń i biel; opętana w te kolory musisz trwać. Łapię cię za rękę i od tej pory wszędzie idziemy razem, nic nas nie rozdziela. Dużo rozmawiamy, nie wypowiadając wielu słów. Chodzimy nie dotykając ziemi. Słowa jak neony unoszą się obok, a my delikatnie wodzimy opuszkami palców wzdłuż blizn i szram, liżemy rany, zszywamy serca. Sklejamy sens. Łamiąc paznokcie do krwi zdrapujemy stary tynk ze ścian kamienic i malujemy ludziom kolorowe obrazy w głowach. Bomby zegarowe w naszych ustach bezustannie tykają, czekając na znak. Czas ucieka, goni nas śmierć. Nasz gniew jest darem. Czarny, niemy ekran przestaje być domem. Nasze serca uziemiają każdy zły piorun, nasze dłonie odnajdują się pośród każdej z burz. Ujeżdżamy te burze, a dzikie błyskawice rozświetlają noc krzykiem. Awaryjne światła gwiazd mrugają porozumiewawczo, kruki wydziobują martwe oczy wichrom. Obok nas, uwiązany do ogromnego koła ratunkowego, przetacza się los.
A my wciąż: do słońca, do nieba. Byle dalej, byle nie po trupach. Każdy krok zbliża nas do tajemnicy. Każdy jeden niesie pokój. Noc poddaje się nam, topnieje w oczach lód skuwający przejście. Jasny błękit twych oczu rozświetla cyfrową pustkę, aż słońce wychodzi zza chmury, a ja ci gram na waltorni albo może trąbie. Dmę i dmę, aż wióry lecą. I wciąż trzymamy się za ręce.
Otwieram oczy.
Jest. Niebo. Ty jesteś. Ja jestem. Jesteśmy. Niebo. Ryzykuję szybkie spojrzenie w dół. Wysoko. Kiedy przeszliśmy taki kawał drogi? Do samego nieba? Białe chmury leniwie przechadzają się szlakami wytyczonymi przez białe orły. Wokół pachnie marcepanowo, a zachód ma kolor czerwonego wina. Słońce tu jest wieczne. Słońce jest nasze. My jesteśmy wieczni. ¿Qué hora es mi corazón? Tu nie ma czasu, moje serce. Czas się tu nie liczy. Tu jest niebo.
Im wyżej się jest, tym niżej i boleśniej się upada. Ktoś wciska mi do ręki tanie wino owocowe. Szczerzę zęby. Z drugiej strony, myślę (patrząc na pełną do połowy butelkę), im głębszego dna się dotknęło, tym wyższe niebo do zdobycia. Pociągam z butelki. Biorę całkiem spory łyk, słodki płyn powoli ścieka do żołądka, po którym rozlewa się przyjemne ciepło. Odstawiam wino na chodnik i zaczynamy nową wędrówkę. W mojej dłoni twoja – czuję każdy nerw. Z głębi naszych serc dochodzi przytłumione tykanie zegarów. Czekamy na znak. Cierpliwi. Spokojni. Wokół pachnie marcepan.
Leeds, 06-25.08.2009
Brama I: Niebo
1[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.
Sleep is a baby-mama of death.