Mroczny Mesjaszu, czy twoja gwiazda lśni tym razem na właściwym niebie? Czy piękne myśli nie są zbyt pochopne, aby ocalić życie? Błąka się we mnie dusza, wskrzeszona w ostatniej chwili. Kłębi lęk, zadedykowany twoją szlachetną dłonią. Opuszczona przez świt, przybywam na pocieszenie szkarłatnym melancholiom; wyrzutom, które nie rozumieją prawa istnienia. Obawiam się, że życie jest po to, aby zadać spokój zmęczonym.
Bezwolne są kwiaty, którym odebrano woń. Porzucone na pastwę wieczności łzy przypominają odległy chaos, ponaglenia napoczęte zbyt nieroztropnie. Mroczny Mesjaszu, zasypiam w kołysce splecionej z szeptu, w dłoniach, które rozpościerasz nad moim sercem. Odblaski ciała nie wtórują dziś zmysłom, niewybaczalne zwątpienia drażnią podłą ranę ust. Przyszłość przynosi mi dziś wyłącznie pamięć dla naiwnego wiatru, co wciąż wymyka się powiekom, wkrada do świeżej duszy.
Mroczny Mesjaszu, radość tkwi w zaprzedanym cieniu, w twoich smutkach, o jakich boisz się mówić. To, co dziwne, kojarzy się z bezeceństwem, do jakiego przyznaje się teraźniejszy człowiek. Płyną godziny, śmierć stale odwraca twarz, wykrzywioną nierozważną nadzieją. Opuszkami palców odliczam sekundy do spełnienia, do wiary w to, co zbyt niewłaściwe i przewidywalne.
Mroczny Mesjaszu, zrzuć te grube łańcuchy, jakie dźwigasz dla uśmierzenia. Daj upust sekundom, co wkrótce staną się nieskończonością. Sterroryzowana przeszłość nie znajdzie drogi ewakuacyjnej z tej ślepej uliczki, nie odetchnie całym ciałem, które znów mi się wymsknęło. Zatracona w powietrzu, zachłyśnięta łykiem światła, kluczę między ścieżkami, które mogą podarować mi odrobinę raju. Obojętność na ciszę przysparza zbyt wiele pięknych pytań na odpowiedzi, które nie pozwalają usychać z pogardy.
Mroczny Mesjaszu, kiedy już wskrzesisz ostatni podryg miłości, przyśnisz się nieodwołalnie - pozwól mi uciec przed spadającym niebem, przez konstelacjami, które lśnią bezceremonialnie, uwolnione z kajdan ciemności. Niespotykane są marzenia, które stale dźwigasz w kieszeni. Niepojęte zmysły, jakie tak prosto nasycić. Pomóż mi powierzyć siłę wschodzącemu słońcu. Pozwól, żebym rozkochała w tobie bicie mojego upokorzonego serca.
Bezwolne są kwiaty, którym odebrano woń. Porzucone na pastwę wieczności łzy przypominają odległy chaos, ponaglenia napoczęte zbyt nieroztropnie. Mroczny Mesjaszu, zasypiam w kołysce splecionej z szeptu, w dłoniach, które rozpościerasz nad moim sercem. Odblaski ciała nie wtórują dziś zmysłom, niewybaczalne zwątpienia drażnią podłą ranę ust. Przyszłość przynosi mi dziś wyłącznie pamięć dla naiwnego wiatru, co wciąż wymyka się powiekom, wkrada do świeżej duszy.
Mroczny Mesjaszu, radość tkwi w zaprzedanym cieniu, w twoich smutkach, o jakich boisz się mówić. To, co dziwne, kojarzy się z bezeceństwem, do jakiego przyznaje się teraźniejszy człowiek. Płyną godziny, śmierć stale odwraca twarz, wykrzywioną nierozważną nadzieją. Opuszkami palców odliczam sekundy do spełnienia, do wiary w to, co zbyt niewłaściwe i przewidywalne.
Mroczny Mesjaszu, zrzuć te grube łańcuchy, jakie dźwigasz dla uśmierzenia. Daj upust sekundom, co wkrótce staną się nieskończonością. Sterroryzowana przeszłość nie znajdzie drogi ewakuacyjnej z tej ślepej uliczki, nie odetchnie całym ciałem, które znów mi się wymsknęło. Zatracona w powietrzu, zachłyśnięta łykiem światła, kluczę między ścieżkami, które mogą podarować mi odrobinę raju. Obojętność na ciszę przysparza zbyt wiele pięknych pytań na odpowiedzi, które nie pozwalają usychać z pogardy.
Mroczny Mesjaszu, kiedy już wskrzesisz ostatni podryg miłości, przyśnisz się nieodwołalnie - pozwól mi uciec przed spadającym niebem, przez konstelacjami, które lśnią bezceremonialnie, uwolnione z kajdan ciemności. Niespotykane są marzenia, które stale dźwigasz w kieszeni. Niepojęte zmysły, jakie tak prosto nasycić. Pomóż mi powierzyć siłę wschodzącemu słońcu. Pozwól, żebym rozkochała w tobie bicie mojego upokorzonego serca.