Zainwestowałam w tę miłość wszystko, co najdroższe sercu. Miliony marzeń, pocałunków, swe szczęście. Rozdałam całą fortunę — siebie.
A on sprzedał wszystko, uczucia, wiedzę.
A on sprzedał wszystko, uczucia, wiedzę.
Chodził dumnie po swej scenie. Zabezpieczył się przed nieszczęśliwym wypadkiem, wrzucają na szczęście każdy grosz mej duszy pomiędzy kraty pomostowe.
A teraz... czarny, wilgotny świat, wokół czyhają przerażające postacie, obudzone upiory pogrążone w myślach, kleją się do krat. Badawczo tańczą wężowe języki, spragnione świeżej domieszki kropli krwi z potem. Cela, zamknięte życie, fuzja niefortunnych chwil uwięzionych w klepsydrze czasu.
Nie idę, nie biegnę, spadam, dłonie założone na plecach, pikuje niczym sokół — nie w górę, nie do nieba, lecz w dół i w dół. W otchłań.
Uciekam do mojego zamku. W końcu spadam, odbijając się od zamkniętych drzwi. Zamykam oczy przed mrokiem.
Uciekam do mojego zamku. W końcu spadam, odbijając się od zamkniętych drzwi. Zamykam oczy przed mrokiem.
Odrapane betonowe mury, guzy od walenia głową, bezsilny osobisty autyzm, nie dodaje otuchy próżny wandalizm poprzedniego lokatora. Czasem po prostu nie ma wyjścia. Epitafium — bezsilność, paruje nad zaoranym żywcem ogrodem umarłych.
Uśpione pod ziemią błędne meteory z metafor, różane ogniska, otworzą ostatni raz usta, gasnąc w ciemnościach. Brak energii, przestrzeni, powietrza. Przed samym sobą nie ma ucieczki. Ciężar spazmowych łez upada, przelewa się, nie mam nad nimi kontroli.
Przeglądają się we mnie, jak pomnażam siłę słabości. Niepokój kołysze w swych ramionach. Ból targa bijące serce, gdy puls rozbija się o kości w klatce.
W armii myśli, choć nie chcę, oglądam przeszłość, mimo że przyszłość przygniata, nie walczę.
Jeszcze czuję twoje pocałunki, kłamstwa zamknięte na ustach. Otulają szepty mgły czarnego anioła przybitego do krzyża. Permanentne zniewolenie pożera z każdą sekundą.
Jeszcze czuję twoje pocałunki, kłamstwa zamknięte na ustach. Otulają szepty mgły czarnego anioła przybitego do krzyża. Permanentne zniewolenie pożera z każdą sekundą.
A ty, czasie? Dokąd i po co tak biegniesz? Sztyletem o tarczę bijesz, mijają kolejne chwile złudzeń. Zabijasz co dobre, co złe.
Ostatni zachód słońca, komasacja cieni, życie mija bez śladu. Magia nagiego jutra z doskonale nieruchomymi manekinami, co czekają, jak ktoś je przebudzi. W akcie wiary przemierza ziemska procesja na śmierć. Piorun z popiołów już nie zaświeci. Ja też czekam na śmierć.
Trzęsie murami nadjeżdżający pociąg do dobra i zła. Bezceremonialnie wjeżdża na peron życia. Szum rozsypywanych wspomnień i monotonny stukot kół kołysze duszę.
— Pamiętasz, jak pierwszy raz w nim się spotkaliśmy?
— Pamiętasz, jak pierwszy raz w nim się spotkaliśmy?
Ukłucie jądra ciemności. Powierzchowne i ulotne piękno trupa romantyka, a szkaradna zjawa w rzeczywistości.
Wciąż liczyłam na ostatni grosz, lecz życie rozdało wszystko, co dobre Sprzedał moją wszystkie tajemnice. Zostałam więziennym bankrutem.
Pieprzony pseudonim miłości, pieniądze i seks, zrobiły ze mnie wariatkę. Przeliczyłeś co do grosza wszystkie dobre uczucia. Twój orzeł, orzekł, dźwięcznie gra, mi nawet reszki brak. Tak kupiłeś mój grzech.
A teraz podejdź. Już dobrze się znamy. Bliżej. Jeszcze bliżej. Bez zbędnej gry wstępnej. Podejdź i zadaj ból. Rozszarp pazurami me serce.
Numizmatyk uczuć, w odwiedzinach wrzucił ostatnią monetę bez nominału na szczęście, druzgocąc ostatnie iluzje.