Opowieść Strażników Lasu

1
Między nieprzeniknionymi ścianami boru
Przystań wędrowcze
Wsłuchaj się w szept
Pradawnych strażników lasu

Usłysz ich pieśni dawno zapomniane
Krzyżem z pamięci ludowi wytarte
Poczuj, jak wiatr szarpie twe włosy
A Starzy Bogowie, przed oczy twe
stawiają czasy, które już nie wrócą

Jęki ginących i mieczy szczęk
Jako modlitwę do Peruna
Echo niesie hen daleko
Plamy krwi brunatne
Biel śniegu przykrywają

Nie ma litości dla wrogiego plemienia
Co wtargnęło na ziemię
Z zamiarem rabunku

Strzał groty
Co spomiędzy krzaków wypryskają
Co rusz z innego miejsca,
Niby atakująca żmija
kąsają wrogów

Co chwila ktoś upada
Nikt nie bierze jeńców
Tutaj tylko życie albo śmierć

Padają kolejni i kolejni,
kruki z niedostępnych wysokości
czują swąd śmierci

Nim książę Wilkomir obejrzał się, spośród wojów
nie stał już nikt
Drużyna poległa
Jeno on ciosy zadawał

Wrogi książę, ryknął, ukazując białe zębiska
Jako basior, strofujący watahę
U jego boku, nie było również nikogo

Rzecze Wilkomir
"Sami zostaliśmy, pośród ciał naszych wojowników"
Ten mu odpowie
"Choćbym i sam miał gród przejąć, to przejmę!

Wilkomir odskoczył
szłom zrzucił i czepiec
Blond warkocz na plecach się oparł
"Zrzucaj szyszak i ty, jeśli honor masz!
Twoje plemię bogate, moje zaś biedne
A stoczyliśmy bój wyrównany
Mój miecz z dziada na ojca
A twój jakby z pod młota kowala
Ale ręce i bary, mamy takie same!
Dowiedz, żeś mąż, i gołymi rękami bij!
Pokaż, że nie płacidłem wygrałeś tą wojne
Lecz wojenną sztuką
Rzekłszy to, miecz w ziemi zatopił
i szczyt odrzucił

Wrogi włodyka oczy rozszerzył
Prawo rzecze przeciwnik
Rynsztunek rzucił
"Niechaj bogowie rozstrzygną ! "

Zwarli się jak te niedźwiedzie
w twardym uścisku
Naraz piorun trzasnął,
Swaroże Oko chmurami zasłane
Żółte ślepia, z pomroku poszycia
Oglądały pojedynek

Miotają się władyki
to się wiążą ramionami
to z krzykiem odskakują

Nagle, spośród krzewów i pni
Wilcze łby wychynęły
Kręgiem otoczyła wataha
Jakoby czekały, który padnie.

Dyszą woje
Para z ust się kłębi
Żaden nie ustąpi
Kto zwycięży ?

Wilkomir skacze niczym ryś
Wrogiego księcia powala
Na śniegu kłąb mięśni drży
Nie wiadomo, który na górze
Nie wiadomo kto na dole

Wilki cierpliwość tracą
krąg zacieśniają
piszczą, szczekają
pazurami śnieg kopią

Bogowie jeno wiedzą
kiedy to się stało
Ze krzyk wzniósł się ponad drzewa
I Wilkomir wyprostował się i wstał

Dysząc, ściskał nóż w dłoni
krwią zbroczony
I spojrzał na wroga
W rosnącej kałuży czerwonej

"Hańba... Oszustwo... !"
Wysapał książę i duszę jego
Weles zabrał

Wilczury razem warknęły
Piorun trzasnął raz jeszcze
Kruki na gałęziach siadły

Wilkomir ucieczki nie widzi
Oszust, co sam o honorze prawił
Pada, obalony przez bestie
Co jego ciało szarpią

Pierwotna cisza lasu powróciła
wraz z ostatnim tchnieniem Wilkomira
co po dziś dzień dusza jego stoi
i nad honorem utraconym się głowi.

3
Zacne! Widzę że się o mitologii poczytało! Psuje troszeczkę "Nie wiadomo, który na górze
Nie wiadomo kto na dole" w ósmej od końca strofie. Wybija mnie z nastroju. Tak jak i blond warkocz. Nie jestem językoznawcą, ale wątpię, żeby Słowianie tak mówili. Samo słowo jest OK, ale występuje obok szłomu, szczytu, Swaroga i Welesa, więc trochę bruździ.
"Ludzkość wymyśla własne problemy"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Proza poetycka”

cron