Tłuste oślizgłe zielone, stalą ulepszone.
Kablami jelit złączone, Kręgami szpilone.
Warczy, paruje, ciecze wymioty odchody pompuje.
Dalej klatką obślizgłych komór, Stalą plastikiem ciałem.
Mnoży się szatański pomór.
Na końcu korytarza owładniętego mgłami, za wszelkimi filarami.
Stoi coś, czego nie nazwiesz drzwiami.
Strach mną owłacza, lecz szatańskiej ciekawości prawdziwa woń mnie otacza.
Korytarz to ciekawy, te dziwne kablo liany mam nazwać ścianami?
A wśród nich majestatyczne hologramy. Skrzeczy mechaniczna pompa, moje omamy.
Co tam wrzeszczy, charczy, śmieje się nieopodal tej ściany?
Po strachach co mnie spotkały, udałem się do najbliższej bramy.
Cóż to za polimery kostne tu w zamian sklepienia się rozrastały.
Koralowe sieci zaś zarastały ściany. Lampy dziwnie grzybnią zalatywały.
Ja sam jedynie w Adama odziany.
A przede mnie wypompowują się z oczu organy
Trzask prask rozerwana twarz
ucieczka biegi krzyki.
W maleńkiej sadzawce widok mej twarzy mi zbrzydł.
U dołu komnaty długiej jak noc, ciemnej jak czas.
Widok mauzoleum oświetla mi twarz.
Więc idę cichutko po puchatym dywanie, rozkładam się
w mej rozkoszy rydwanie.
Powoli światło zanika.
Zegar nademą już tyka.
Serce moje wariuje, lecz
ciało uspokajające gazy produkuje, me nogi już
w dziwnym pasztecie...
Nad swoim losem nierozpłakany. Bo już czuję, jak matka pożera moje organy.
Powoli mnie trawi ten związek szargany. Tysiące igieł jakoby mnie okładały.
Nie oddycham już tlenem, ciała nie czuję...
Mój umysł zamknięty z innymi wrzaskami po płynach dryfuje. Powiadają, że największy ból, gdy się scementuje.
Ja tam lubię jak mi wiertło, w mózg wibruje.
Dziwny statek
1Dejmon. Mikael Dejmon. U mego boku Abadon stoi, po drugiej stronie Azael się stroji.