Stare ołówki nigdy nie służą zbyt długo. Zazwyczaj znajdujemy je w którymś z zapomnianych kątów biurka, pod zmiętą gazetą lub we wnętrzu podartego zeszytu z liceum. Te, które miały więcej szczęścia przeleżały długie lata w ciemnym karcerze piórnika, tego reliktu czasów, kiedy wszystko chcieliśmy mieć ładnie poukładane. Wciśnięte w ciasną opaskę, bądź też wygrzebane ze stosu rupieci i połamanych kredek, znajdują się dla światła brudne i wynędzniałe, ciężko leżące w dłoni i w ogóle niedopasowane do obecnych standardów.
Mimo to, nie wyrzucamy tych ołówków. Starannie układamy je w pojemniczku na długopisy, bądź wydzielonym do tego koszyczku lampki. Czasem jeszcze chwycimy za strugaczkę i oberżniemy tu i ówdzie, ażeby krawędzie były ostre a grafit gotowy do akcji. Poddane temu liftingowi ołówki stają się jeszcze mniejsze, lecz także o wiele, o wiele mniej żałosne.
Potem nastaje dzień, w którym musimy coś napisać, i to nie wystukując tysiące kombinacji na klawiaturze. Wtedy sięgamy po znajdujący się pod ręką długopis, lecz okazuje się, że już dawno zabrakło w nim atramentu. Kolejne długopisy cierpią na tę samą przypadłość, wreszcie znajduje się jeden piszący, lecz jakoś tak słabo i niewygodnie, nie zamierzamy się z nim męczyć.
Nasze lekko podenerwowane spojrzenia lądują na lampce, gdzie stary zapomniany ołówek nieśmiało przypomina o swoim istnieniu. Chwytamy go z równą dozą nieśmiałości, krytycznie spoglądamy na jego maleńką sylwetkę, lustrujemy ją od pogniecionej gumki aż po zaostrzony czubek, jeszcze nie do końca przekonani, czy się nada. Szkoda nam jednak tracić czasu na dalsze poszukiwania, uśmiechamy się drwiąco i bierzemy do dzieła.
Stary ołówek pręży dumnie drewienkowe mięśnie, wystrzeliwuje w górę i pikuje główką w dół, prosto w białą taflę papieru. Dosłownie w ostatniej chwili podrywa się lekko w górę, by nie uderzyć zbyt mocno, po czym zaczyna kręcić się, wirować, obracać, w prawo z lewa i na powrót, krótkim, ledwo dostrzegalnym pląsem, niczym wyborny tancerz wykonujący balet łabędzi. Kręci się i wiruje i sadzi prześwietne susy pomiędzy liniami, coraz szybciej przebierając grafitowymi nóżkami, niczym za minionych czasów gdy był silny, urodziwy i pachnący farbą. I dziś czuje się takim, nowym pięknym ołówkiem prosto z opakowania, dla którego żadne zadanie nie było zbyt straszne, żaden obrazek zbyt skomplikowany.
Przypomina sobie te wszystkie chwile spędzone z tobą, długie miesiące szkolnej ławy i wygodnej kanapy. Pamięta jak pisaliście razem konspekt na wypracowanie, pamięta te wszystkie zabawne rysunki na marginesach, kółka i krzyżyki dające wam satysfakcję w czasie lekcji wychowawczych. Pamięta jak próbowałeś narysować karykaturę nielubianej nauczycielki, jak notowałeś wnioski na temat lektur i zamalowywałeś kratki na nudnej matematyce. Uśmiecha się na te grafomańskie wiersze, które kazałeś mu pisać, i szkice, te liczne szkice listów do ukochanej dziewczyny, na które stargałeś dziesiątki kartek i zużyłeś całą gumkę końcówki.
Uśmiecha się na te wszystkie wspólne chwile, uśmiecha się bo w tym właśnie momencie przypomniałeś sobie o nim i obdarzyłeś zaufaniem. Obdarzyłeś go nim, chociaż jest mały i podrapany, z gdzieniegdzie widocznymi śladami ugryzień i łuszczącym znaczkiem firmowym. Jakby na przekór tym wszystkim złamaniom i zadrapaniom pociąga długie kroki, w każdym dając z siebie absolutnie wszystko, bo wie, że jesteś mu potrzebny i wie, że jest potrzebny tobie. Zatraca się bez reszty w tym co każesz mu kreślić, zapomina o całym bólu jaki nosił w sobie przez lata, zapomina nawet o tym jak wyrzuciłeś go ze swej pamięci, jest tylko starym, dobrym ołówkiem, nie oczekuje od siebie więcej niż ty oczekujesz od niego.
Wiruje i kreśli i pisze i skrobie i drapie, nawraca, jeszcze jedno pociągnięcie i drewniany skraj zahacza nieprzyjemnie o papier, gniecie część treści, wydaje z siebie żałosny jęk, ręka staje.
Podnosisz ołówek na wysokość oczu. Nie widzisz zmęczonych ołówkowych źrenic, nie dostrzegasz jak drgają w spazmach drewienkowe mięśnie widzisz tylko tępą główkę, którą należy zastrugać, lecz której zastrugać już się nie opłaca. Patrzysz krytycznie na niedokończone dzieło i na małego, wiernego żołnierza, gotowego oddać ostatni ułamek grafitu, byś był z niego zadowolony. Nie słyszysz jednak tej dzielnej prośby, w twym umyśle nie ma miejsca dla niczego prócz dokończenia roboty.
Jesteś bardzo niezadowolony. Chwytasz strugaczkę i wkładasz w otwór głowę maleńkiego ołówka, przekręcasz nim mocno, z całych sił, szybkim brutalnym obrotem który łamie mu grafitowy kręgosłup, rozrywa na trzy części skórę i rozpryskuje w środku połamane wióry krwi. Jakże żałośnie krzyczy twój stary, zniszczony ołówek, gdy mniesz go w palcach i ciskasz w plastikowy pojemniczek, gdzie kona, przez długie, gorzkie godziny, nim litościwie pozwolisz mu zapaść się w mrok plastikowego worka na śmieci.
Tam pośród zgniłych ogryzków i plastikowych butelek kończy swoją służbę, ty zaś zadowolony odnajdujesz w szufladzie ołówek długi i lśniący, wypakowujesz go z pudełka, temperujesz starannie i pozwalasz dokończyć to, co nie dane dokończyć było jego poprzednikowi. I może czasem wspomnisz tamte chwile co on, może w pamięci przeczytasz kilka ładnych zdań które zapisałeś przed laty, poczujesz lekkie ukłucie dumy że byłeś zdolny do takich fajnych rzeczy i nawet do głowy nie przyjdzie skojarzyć ci tych wszystkich wydarzeń z małym, połamanym ołówkiem który szedł z tobą prosto w świat dorosłych i który zapłacił za to najwyższą cenę.
Ale ty się nim nie przejmuj. Jesteś człowiekiem i masz dużo poważniejszych zmartwień.
Ołówek [sztywny obyczaj psychologiczny]
1
Ostatnio zmieniony czw 21 lip 2011, 23:31 przez RafBoch, łącznie zmieniany 3 razy.
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec