Narrator - prolog [obyczaj/horror/thriller]

1
Zaznaczam, że tekst zawiera wulgaryzmy i sceny przeznaczone dla osób dorosłych!
Witam po bardzo długiej przerwie. Nie było mnie na forum szmat czasu, ale szczęśliwie wróciłam do pisania, w związku z czym przedstawiam Wam moje nowe opowiadanie (tym razem nie historyczne!). Życzę przyjemnej lektury!

* * *

- Czy wie pan, gdzie się pan znajduje?
Powoli podnoszę głowę. Kobieta siedząca naprzeciwko mnie ma ciemne włosy i ładne, duże oczy.
Odpowiedziałbym jej na pytanie, ale nie wiem, jak. Nie wiem, co mam powiedzieć.
I po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że nic nie wiem.
- Proszę pana?
Ależ ona jest irytująca! Świdruje mnie tymi swoimi oczyma na wylot, chociaż nie wie, że w środku nie znajdzie nic.
Pustka.
- Proszę pana, powtórzę moje pytanie. Czy wie pan, gdzie się pan znajduje?
Rozglądam się. Widzę ściany pomalowane na jakiś ohydny, zielonkawy kolor, widzę stół i dwa krzesła, widzę lustro... Gdzie ja, do kurwy nędzy, jestem?
- Nie wiem – odpowiadam, całkowicie szczerze. - Kim pani jest?
- Nazywam się Charlotte Humphreys. Jestem lekarzem. Chcę panu pomóc.
Marszczę brwi. Jestem chory?
- Pamięta pan, jak się pan tu znalazł? - Kolejne pytanie.
Wysilam się jak mogę, aby przypomnieć sobie cokolwiek. Nie pamiętam nic. Z przerażeniem stwierdzam, że nie znam własnego imienia. Ale być może ta piękna pani mi powie.
- Nie – mówię, wbijając wzrok w blat stołu. - Nie mam pojęcia, skąd się tu wziąłem. I nie wiem, jak się nazywam.
Urocza Charlotte wzdycha ciężko. Spoglądam na łańcuszek unoszący się delikatnie na jej dekolcie i momentalnie odrzucam od siebie jakiekolwiek złe myśli. Na to przyjdzie czas później, obiecuję sobie.
Pani doktor splata dłonie i pochyla się nieco, tak, że mogę zauważyć koronkowe fiszbiny jej stanika. Bije od niej słodki, ciężki zapach, a ja zaciągam się mocno, aby zapamiętać go jak najdłużej. Z moich ostatnich obserwacji wynika, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałem sklerozę.
- Nie wie pan, jak się pan nazywa? - pyta mnie, unosząc wyregulowane brwi. - Ma pan jakieś dokumenty?
- Jak pewnie pani zauważyła, jestem ubrany w koszulę nocną, która – proszę mi wierzyć - nie ma kieszeni. Tak więc nie, nie mam żadnych dokumentów – Uśmiecham się pod nosem. - A teraz, czy byłaby pani łaskawa wyjaśnić mi to całe zamieszanie? Chciałbym się dowiedzieć, kim jestem.
Charlotte Humphreys kręci głową, przenosząc gumę do żucia z jednej strony szczęki na drugą. Żuje ją przez chwilę w milczeniu, a potem podnosi się z krzesła i chwyta swoją torebkę. Uradowany widokiem jej zgrabnego ciałka w wysokiej spódnicy i szpilkach, czuję ukłucie podniecenia. Charlotte z całą pewnością zauważa to, gdyż szybko wychodzi z pokoju, zamykając za sobą obite w poduszki drzwi.
Zostaję sam. Po raz pierwszy w życiu doświadczam całkowitej pustki w głowie. Nigdy nie sądziłem, że da się nie myśleć, ale okazuje się, że tak. Nie myślę. Prawdopodobnie dlatego, że nie mam o czym.
Ponownie rozglądam się po pomieszczeniu. Zaczynam zauważać rzeczy, których nie widziałem wcześniej – zwisająca z sufitu naga żarówka kołysze się niebezpiecznie w rytm nieodczuwalnych podmuchów wiatru, ciężką ciszę można ciąć nożem, a jedyny dźwięk, jaki słyszę, to bicie mojego serca i żałosne bzyczenie muchy.
Nienawidzę much. Są wkurwiające do granic możliwości, nic, tylko bzyczą, jakby nie mogły przestać trzepać tymi pierdolonymi skrzydełkami choć na chwilę.
Gdy mucha siada na blacie stołu, chwytam ją między palce. Z radością obserwuję, jak próbuje wyswobodzić się z żelaznego dla niej uścisku, wydając przy tym agonalne bzyki. Wyrywam jej skrzydełka, jedno za drugim, ale mucha w dalszym ciągu żyje i ma się całkiem dobrze. Postanawiam więc zatrzymać ją – odtąd będzie towarzyszyła mi w trudach codziennego życia. Nazywam ją Marla i kładę z powrotem na blacie, zadowolony z tego, że już mi nie ucieknie i wreszcie mam zwierzątko. Może dzięki Marli nauczę się lubić muchy.
Marla krąży po stole w amoku, próbując odnaleźć drogę ucieczki, jednak bez skrzydeł jedyne, co jej się uda, to spierdolić się na ziemię bez dźwięku i uciec w kąt.
Zagradzam jej drogę dłonią i zaczynam monolog.
- Widzisz, Marla, nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli. Ty chciałabyś uciec, ale ja chciałbym cię zatrzymać. Ale to moje marzenie się spełni, ponieważ jestem lepszy i silniejszy od ciebie.
Wtedy drzwi od pokoju ponownie się otwierają, a seksowne kształty pani doktor odrywają moją uwagę od Marli.
- Z kim pan rozmawia? - pyta Charlotte, siadając na krześle.
Z dumą wskazuję na muchę.
- Mam zwierzątko – oznajmiam tonem podnieconego dziesięciolatka. - Będę je karmił i się nim opiekował.
Piękna Charlotte uśmiecha się pobłażliwie, a potem, wyciągając z teczki kilka plików kartek, pyta: - Mogę ją pogłaskać?
- Jasne. Tylko proszę uważać, Marla jest bardzo płochliwa.
Pani doktor wykonuje nieznaczny ruch palcem nad głową niczego nieświadomej muchy, a potem podsuwa mi pod nos kartkę i mówi:
- Co widzi pan na tym obrazku?
Zastanawiam się. Jak dla mnie, to, co było na kartce, przypominało rozsmarowane na ścianie gówno, ale żeby nie zawieść ambicji Charlotte, udaję, że usilnie próbuję rozgryźć zagadkę.
- Wydaje mi się, że to słoń. O, tu jest trąba, a tu jego ogon. Jest duży i szary. Wie pani, co by było, jakby był mały, biały i okrągły?
- Nie.
- Byłby aspiryną.
Charlotte wybucha perlistym śmiechem, a ja, zadowolony z żartu, znów skupiam uwagę na Marli. - Rozpoznaje pan tę osobę? - mówi nagle pani doktor, podsuwając kolejną kartkę.
Zamieram. Patrzę na twarz mężczyzny w wieku około trzydziestu lat, z kilkudniowym zarostem i czarnymi włosami do ramion. Ma duże, zielone oczy i szerokie brwi. Spoglądam w lustro.
To ja.
Nazywam się Adam Slater i to wszystko, co o sobie wiem.


* * *

Kiedy moje emocje związane z częściowo odzyskaną tożsamością ucichły nieco, zdałem sobie sprawę z tego, że muszę zaczynać wszystko od początku. Charlotte patrzyła na mnie z zaciekawieniem, notując co chwilę zaciekle w obitym w czarną skórę notesie. Nie zadawała już żadnych pytań, w związku z czym zrozumiałem, że teraz moja kolej.
- Skąd macie moje zdjęcie? - zagaiłem, mając nadzieję, że mój głos nie zdradza zanadto mojego podniecenia i przerażenia jednocześnie. - Było w policyjnej kartotece?
- Tak – Charlotte uniosła głowę znad notesu i pstryknęła długopisem. - Byłeś już kiedyś karany.
- Za co? - Zdziwiłem się. - Zrobiłem coś złego?
Twarz Charlotte sposępniała na moment. Wtedy też zorientowałem się, że moje pytanie było bezpodstawne.
- Zabiłeś człowieka, Adamie.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. A potem wszystko spowiła ciemność.


* * *

Charlotte Humphreys odskoczyła gwałtownie, kiedy płonące oczy Adama znalazły się milimetry od jej twarzy.
- Adam, co ty robisz? Uspokój się! - wrzasnęła, ale silna, męska dłoń na jej ustach skutecznie uniemożliwiła dalsze mówienie.
- Jak mnie pani nazwała?
- Adam. Adam Slater. Tak się nazywasz, prawda?
- Nie. - Mężczyzna zmrużył oczy. - Nigdy nie nazywałem się Adam Slater.
Charlotte zwątpiła. Kiedy uścisk zelżał nieco, zrobiła krok w tył i zmierzyła Adama badawczym spojrzeniem.
- Więc kim jesteś?
- Nazywam się Henry Williams. Z pewnością mnie pani kojarzy, jestem detektywem, dość znanym, powiem nawet. Nowy Jork to stosunkowo małe miasto, przyzna mi pani rację.
Humphreys westchnęła.
- Tak więc Henry... najmocniej przepraszam za pomyłkę. Zechce mi pan opowiedzieć coś o sobie?
Henry uśmiechnął się pobłażliwie i usiadł naprzeciwko stołu.
- Może w takim razie opowiem coś o sobie przy kolacji? Dziś wieczorem? - Słowo „kolacja” brzmiało niezwykle groteskowo w jego ustach. - Znam bardzo sympatyczną knajpkę na Manhattanie.
- Przykro mi, ale … nie mogę umawiać się z pacjentami. Etyka lekarska, rozumie pan. Poza tym jest pan w zakładzie zamkniętym i obawiam się, że nieprędko go pan opuści.
Brwi Henry'ego ściągnęły się w jedną, grubą, czarną linię.
- Zakład zamknięty, powiada pani? Czyli psychiatryk. - Przez moment bawił się tym słowem, powtarzając je pod nosem, jakby nie do końca rozumiał jego znaczenie. - Jestem w zakładzie dla obłąkanych.
- Nie, to nie tak – Charlotte szybko próbowała załagodzić sytuację. - To nie jest, jak to pan nazwał, zakład dla obłąkanych. To szpital specjalistyczny, w którym leczy się ludzi z zaburzeniami osobowości.
- Czyli wariatkowo – dokończył Henry sucho. - Ale, skoro tu jestem, to rozumiem, że ja również mam jakieś zaburzenia osobowości, prawda, pani doktor?
Charlotte podrapała się po głowie z zakłopotaniem.
Mój misterny plan poszedł się jebać.
- Właśnie dlatego chcę z panem porozmawiać. Jeszcze nie postawiłam diagnozy, więc chciałabym, aby pozostał pan tu przez jakiś czas. Proszę mi wierzyć, robię to dla pańskiego dobra.
Henry spurpurowiał ze złości.
- Dla mojego dobra?! Co ty, do kurwy nędzy, myślisz? WSZYSCY lekarze robią coś ZAWSZE dla mojego dobra, ale NIGDY im nie wychodzi, a wiesz, dlaczego? BO NIE CHCĄ mi pomóc. Po prostu nie chcą. A teraz, jako że już jestem tu pacjentem i przysługują mi jakieś prawa, wynoś się. Mam prawo z tobą nie rozmawiać i właśnie zamierzam z niego skorzystać.
Charlotte otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz nie zdążyła. Henry złapał się za głowę niczym w szale, by chwilę potem uderzyć czołem o blat stołu. Gdy podniósł na nią wzrok, nie widziała już iskrzącej się nienawiści w jego tęczówkach. Widziała zagubienie.
- Adam?
- Co się stało, pani Humphreys? Dlaczego jest pani taka blada?

* * *

Porcelanowa skóra na twarzy Charlotte przeraziła mnie. Nie wiedziałem, co się stało, a na wszystkie moje pytania odpowiadała jedynie skinieniem głowy. Przestraszyłem się, że zrobiłem coś nie tak, gdy nagle Charlotte spojrzała na mnie załzawionymi oczami i powiedziała:
- Przyślę do ciebie innego lekarza.
- Od kiedy jesteśmy na „ty”? - zdziwiłem się. - Jeszcze niedawno mówiła do mnie pani per „pan”.
- To nie ma teraz znaczenia. Stało się coś, czego się kompeltnie nie spodziewałam. Zaraz wracam – To mówiąc, odwróciła się i wyszła.
Ponownie zostałem sam ze swoimi upośledzonymi myślami.


* * *

Otwierając drzwi do swojego mieszkania, Charlotte Humphreys wciąż trzymała w dłoni tlącego się papierosa. Opanowała drżenie rąk i z trudem przekręciła klucz, rzuciła torebkę w kąt i zatrzasnęła drzwi nogą. Niemalże zdarła płaszcz ze swoich ramion i pognała do salonu, gdzie od razu sięgnęła po szklankę szkockiej.
To miało wyglądać inaczej. Miałam być dobrym lekarzem.
Wypiła alkohol jednym haustem i opadła na sofę, przy okazji uderzając głową o oparcie.
- Kurwa!
Nie wiedziała, co zrobić. Przypadek Adama Slatera był niezwykły – stanowił dla niej wyzwanie, jednak nie była do końca pewna, czy chce je podjąć. Pracowała w zawodzie już prawie dziesięć lat i wydawało jej się, że widziała wszystko. Ale to, czego świadkiem była dzisiaj w szpitalu, przeraziło ją.
Absolutnie przeraziło.
Dwie osobowości w jednym ciele – dwa skrajne charaktery, każdy z nich tak samo niebezpieczny. Charlotte wiedziała, że gra, którą właśnie zaczęła, była jak chodzenie po ostrzu noża – każdy krok był coraz bardziej bolesny, pogłębiał rany, a zachwianie groziło śmiercią.
Nie tego uczyli mnie na studiach.
Trzy kolejki szkockiej i pięć papierosów później Charlotte była coraz bliżej podjęcia decyzji. Zależało jej na awansie, potrzebowała podwyżki, żeby kupić nowy samochód, musiała spłacić ratę kredytu... Ale aby to zrobić, musiała również poprowadzić sprawę Adama Slatera. Człowieka o dwóch twarzach – sprawiającego wrażenie opętanego, a jednak trawionego przez straszliwą, nieuleczalną chorobę, która mogła zrujnować nie tylko jego życie, ale również życie Charlotte.
Bycie lekarzem wymaga poświęceń.
Ale czy ma poświęcać siebie dla niespłaconego kredytu?
Racjonalna część umysłu Charlotte kazała jej uciekać jak najdalej od niezrównoważonego psychicznie Adama, którego alter ego jawiło się jako obsesyjny morderca z mentalnością samozwańczego detektywa, natomiast ta mniej racjonalna część kazała jej... spróbować.
Bo czyż prawdziwy lekarz nie powinien być ciekawski?
W Charlotte odezwał się instynkt poznawczy. Chwyciła za słuchawkę telefonu i wykręciła numer, po czym niecierpliwie czekała na połączenie.
- Tim? Tu Charlotte. Przygotuj mi na jutro wszystko, co masz na temat faceta o nazwisku Adam Slater. Podjadę do ciebie do biura koło dziewiątej.
I wtedy wiedziała już, że nie ma wyjścia.
Nigdy nie była kobietą, która szybko się poddawała. Zawsze starała się walczyć do końca, czasami przeceniając swoje siły i ponosząc sromotną porażkę. Mimo to dzielnie stawiała czoła każdemu nowemu wyzwaniu i traktowała je jako kolejny sprawdzian swoich umiejętności. Chciała zawsze wygrywać, nawet jeśli koszty tej wygranej znacznie przewyższały korzyści z niej płynące. Nie chciała pokazywać nikomu żadnych słabości; traktowała siebie samą tak, jakby ich nigdy nie było, konsekwentnie eliminowała je ze swego życia.
Była idealna.
Ale czy bycie idealną musi kosztować życie?
Brak czasu dla siebie, ciągły stres, tony leków uspokajających, zbyt dużo nikotyny... Charlotte niemalże widziała, jak czas przecieka jej przez palce, marnotrawiony bardziej niż pieniądze wydawane na drogie buty i książki, których nigdy nie ruszyła z półki. Nawet kot zdawał się ignorować swoją idealną panią, wracając do mieszkania tylko na noc i tylko po to, by się najeść i rano nasrać w przedpokoju. Cętkowany skurwysyn, mówiła o nim, a mimo to cieszyła się z każdej jego wizyty jak dziecko, które wyczekuje powrotu ukochanego przyjaciela z wakacji.
A Charlotte nigdy nie miała przyjaciół. Od kiedy skończyła studia medyczne, jej jedynym przyjacielem był pager i ciągle nawalający chevrolet, który każdego dnia skracał jej podróż relacji dom – szpital. Przyjaciele byli jej niepotrzebni. Aż do tego momentu.
Desperacko pragnęła zaczerpnąć czyjejś rady. Nie zawodowej, ale jednej z tych, które podnoszą na duchu i utwierdzają w przekonaniu, że jest się cudownym. Co jej po świetnych wynikach w pracy i zadowoleniu pacjentów, kiedy mając na talerzu dwie różne osobowości w jednym ciele nie wie, co ma zrobić? Kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że cała jej medyczna wiedza idzie w las w obliczu tego przypadku?
Charlotte nie miała jeszcze wtedy pojęcia, że traktowanie pacjenta jak przypadek będzie ją bardzo drogo kosztować.

2
Z moich ostatnich obserwacji wynika, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałem sklerozę. – jakoś dziwnie brzmi, coś z w stylu: Z tego, co pamiętam, nic nie pamiętam. Wg mnie, do zmiany.

Charlotte Humphreys kręci głową, przenosząc gumę do żucia z jednej strony szczęki na drugą. – tu może się czepiam, ale szczęka to szczęka, a żuchwa to żuchwa, czyli to, co na dole, więc jeśli, to z jednej strony żuchwy.

Zostaję sam. Po raz pierwszy w życiu doświadczam całkowitej pustki w głowie. Nigdy nie sądziłem, że da się nie myśleć, ale okazuje się, że tak. Nie myślę. Prawdopodobnie dlatego, że nie mam o czym. – wydaje mi się dość niefortunne opisywanie „stanu nie-myślenia” w czasie teraźniejszym. Jeśli mówię, że nie myślę, to automatycznie myślę, ot, chociażby by powiedzieć, że nie myślę… albo jakoś tak, ale chyba wiadomo, o co mi chodzi.

Wypiła alkohol jednym haustem i opadła na sofę, przy okazji uderzając głową o oparcie. – „przy okazji” można chyba wyrzucić.

musiała spłacić ratę kredytu... Ale aby to zrobić, - zamiast „ale” wstaw” jednak”.
To odnośnie błędów, jakie wydały mi się godnymi wytknięcia ;) Natomiast co do samego tekstu:
- klimat, do ostatniego rozdziału, tj. do chwili, kiedy Charlotte zostaje sam na sam ze sobą, a narrator skupia się wyłącznie na jej osobie, jest baaaaardzo smaczny. W ostatniej części czułem się, jakbym czytał jakiś podrzędny romans. Natomiast we wcześniejszych akapitach tekst zjadałem bardzo szybko i przyjemnie, było z jednej strony ponuro, tajemniczo, ale dobra wstawka z muchą, nadała całości odrobiny szaleństwa (i humoru). Nie bawisz się w zbędne opisy pomieszczeń, zdania traktujące o tym co, gdzie i jak, są ograniczone do minimum, ale zgrabnie napisane i pobudzające wyobraźnię. Czytało się jak naprawdę dobry wstęp do porządnego horroru/thriller'u.

- pomysł… Cóż, prawdopodobnie nic nowego  Przyznam jednak, że w tego typu lekturach nie siedzę i nie wiem, ile tego się pojawiło na rynku, choć przypuszczam, iż jest tu powielany pewien schemat – schizofrenia, morderstwo, szpital, pani doktor. Zaznaczam znowu, że do ostatniego podrozdziału, sam pomysł zszedł na drugi plan, gdyż narracja była bardzo ciekawa.

Co do samej pani doktor mam pewne zastrzeżenia. Otóż studiując to, co studiowała, pracując tam, gdzie pracuje powinna zdawać sobie sprawę i, co ważniejsze, mieć władzę nad tym, tj. nad lękiem przed kontaktem z pacjentami. A tu okazuje się, że jednak lęk jest na tyle duży, iż rozważa możliwość rezygnacji z Adama/Henry’ego. I czy rzeczywiście argumentem do badania tego przypadku powinna być spłata kredytu? Tego typu lekarz powinien znajdować motywację w rzeczach mniej przyziemnych – ciekawość z poznania psychiki człowieka; chęć rozwikłania tajemnicy morderstwa, poznania motywów itd., raczej to powinno ją pchać do wzięcia sprawy.

Ogólnie tekst jest przyjemny… do pewnego momentu, po którym zaczyna się robić zwykłe opisywanie życia – to nie jest błąd, ale mi, jako fantaście, zwyczajnie się nie podoba :P
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
Mazer, dziękuję za przeczytanie i wyczerpujący komentarz :) Mimo wszystko mam jedno zastrzeżenie co do wytkniętych przez Ciebie błędów, a mianowicie chodzi mi o zdanie "Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałem sklerozę". To jest takie powiedzenie, mało znane, ale jednak, jest przewrotne i nieco ironiczne, i wydawało mi się, że w ustach człowieka z amnezją zabrzmi jeszcze dowcipniej niż normalnie, ale to tylko moja uwaga. Cieszę się, że dobrze Ci się czytało. Pozdrawiam! :)

4
Z moich ostatnich obserwacji wynika, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałem sklerozę.
Przykro mi ale to zdanie ani dowcipne, ani ironiczne - po prostu nielogiczne :(
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

5
Świdruje mnie tymi swoimi oczyma na wylot, chociaż nie wie, że w środku nie znajdzie nic.
Temu zdaniu brak logiki. Z zaznaczonego fragmentu usunąć "nie" lub przebudować go cały.
koronkowe fiszbiny jej stanika
Fiszbiny, to takie metalowe elementy do usztywniania staników, gorsetów czy spódnic. Musiałaby zdjąć bluzkę, żeby można było zobaczyć fiszbiny, które koronkowe by nie były, a ewentualnie obszyte koronką.
Z moich ostatnich obserwacji wynika, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałem sklerozę.
Znamy bohatera od, no nie wiem, kilku minut? Co wyklucza ostatnie obserwacje, a druga rzecz to odkąd nie równa się od kiedy. Dodatkowo zdanie wrzuciłaś jak się zdaje na chybił trafił, bo nijak ma się do tekstu z wdychaniem zapachu. Ironia, którą chciałaś uzyskać, pojawiłaby się, gdyby usunąć ze zdania Z moich ostatnich obserwacji wynika.
- Nie wie pan, jak się pan nazywa? - pyta mnie, unosząc wyregulowane brwi. - Ma pan jakieś dokumenty?
Trochę dużo tego „panowania”, w poprzednich kwestiach też. Albo usunąć drugi i postawić na domyślność, albo przebudować kwestie tak, by nie trzeba było powtarzać.
przenosząc gumę do żucia z jednej strony szczęki na drugą
Szczęka to nie to samo co żuchwa. Lepiej usunąć, będzie wiadomo, o co chodzi z tą gumą.
Po raz pierwszy w życiu doświadczam całkowitej pustki w głowie.
Skąd wie, że to pierwszy raz, skoro ma amnezję?
ale silna, męska dłoń na jej ustach skutecznie uniemożliwiła dalsze mówienie.
- Jak mnie pani nazwała?
- Adam. Adam Slater. Tak się nazywasz, prawda?
To w jaki sposób odpowiedziała mu na pytanie?
Charlotte zwątpiła. Kiedy uścisk zelżał nieco, zrobiła krok w tył i zmierzyła Adama badawczym spojrzeniem.
Facet jest w pokoju bez klamek, obitym puchem, atakuje panią doktor, za lub przed nim jest weneckie lustro i nikt nie reaguje? Nie wpadają pielęgniarze, policjanci, ktokolwiek, żeby jej pomóc, kiedy zaatakował ją być może psychopata? Straciłaś tym całą wiarygodność tekstu…
Charlotte podrapała się po głowie z zakłopotaniem.
Mój misterny plan poszedł się jebać.
Coś ta pani doktor żółto dziobowata chyba, to raz, a dwa: kto wypowiedział pogrubioną kwestię? Przeszłaś z narracji pierwszo do trzecioosobowej, a tu takie wtrącenie zawieszone w próżni.

Po pierwsze – stworzyłaś bardzo niewiarygodnych bohaterów poprzez błędy wskazane powyżej. Szczególnie pani doktor z dziesięcioletnim doświadczeniem, która – pracując w ośrodku dla osób z zaburzeniami osobowości – nie miała przypadku zaburzenia dysocjacyjnego tożsamości.
Narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym też nie wypadła najlepiej, szczególnie w momencie interakcji z muchą, gdzie wszystko czasoprzestrzennie zlewa się w jeden strumień i ma się wrażenie, że zdarzenia nie następują po sobie, a dzieją się w tej samej chwili.
Fabuła nie zachwyca, mimo że to zalążek, dałaś tyle wskazówek, jak dalej się potoczy, że mogłabym ją streścić, nim zostanie napisana.
Niestety, wyszło blado fabularnie, nawet jeśli napisane dość sprawnie – wyjąwszy tych kilka potknięć i dziwnych zdań, o których wspomniałam.

I jeszcze jedno. Wulgaryzmy nie będące częścią dialogu ani myśli bohaterów, okropnie tu rażą. Narrator nie powinien rzucać inwektywami. Ciężkie słowa powinny pojawiać się tylko w uzasadnionych momentach, a u Ciebie są, żeby być, nie by spełniać jakąś rolę.

eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

6
Avaritia pisze:obite w poduszki drzwi.
obite poduszkami

Ooo, aż się zdziwiłam, że tylko jeden błąd wyłapałam.

Weźmy fabułę. Niespecjalna, wręcz trochę nudna (jeśli chodzi o motyw lekarki i jej pacjenta), ale ciekawy jest ten przypadek medyczny, dwóch osobowości w jednym ciele. Czytałam coś o tym i to mi się wydaje trudnym do pociągnięcia tematem. Jednak wydaje mi się, że masz kłopot już w opisywaniu samych realiów szpitala psychiatrycznego. Sposobem narracji nieźle dajesz radę, jest płynnie, wiesz w jakich momentach przeskoczyć na przemyślenia/relację/dialog. Jak dla mnie trochę za dużo przekleństw, jakoś dziwnie mi przeszkadzały. Czy to użyte w niewłaściwych momentach, czy bohaterka wcale nie sprawia wrażenia takiej wulgarnej? No nie wiem.

Aha, dziwny ten zabieg z kursywą. W ten sposób prowadzisz narrację pierwszoosobową i to z punktu widzenia mężczyzny w pierwszej osobowości. Drugą osobowość traktujesz na równi z resztą opowiadania, bez kursywy. A na dodatek, tam już opisujesz z punktu widzenia lekarki.

Jeśli to fragment czegoś większego, to dodam, że przerwałaś w odpowiednim momencie i odpowiednimi słowami. Zachęcają do przeczytania więcej.

Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”