Historia Agaty Mróz

1
Dla Agaty zawsze na pierwszym miejscu był sport. Uwielbiała go nad życie. Zwłaszcza siatkówkę. Była dobra w tej grze i wiedziała o tym. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mówił
z taką pasją o piłce. W dniach treningów Agata promieniała, wszyscy to widzieli. Na boisko wchodziła pierwsza, a schodziła jako ostatnia. To było jej całe życie. Choć obie bardzo się różniłyśmy, byłyśmy przyjaciółkami od lat. Każda znała drugą na wylot i czasami po prostu nie potrzebowałyśmy słów, żeby się zrozumieć. Wiedziałam, że Agata swoją przyszłość wiąże ze sportem. Nie brała pod uwagę żadnej innej opcji. Po części podziwiałam ją za to, że ma wytyczony cel. Marzenia, do których dąży. Ja sama lubiłam grać, ale było to nic
w porównaniu z miłością Agaty do piłki. Ona jako zagorzały kibic (kolekcjonowała płyty CD
z nagranymi najważniejszymi meczami piłki siatkowej) i jeszcze lepszy gracz, miała większe szanse w przyszłości niż ja. Gdy wchodziła na boisko nie liczyło się nic poza piłką
i zwycięstwem.
- Kaśka! Nieszczęście! – usłyszałam pewnego poranka w szkole, tuż po dzwonku.
- Co się stało?
Agata wyglądała na prawdziwie zmartwioną. Albo stała się coś złego albo…
- Strój mi nie wysechł! I co ja teraz zrobię?! Dzisiaj dwie godziny treningu!
Roześmiałam się szczerze zdumiona istotą problemu.
- Nie ma z czego się śmiać! Trener mnie zabije! – załamywała ręce.
- Agata, spokojnie. Pożyczę ci swój. Ja dziś posiedzę na ławce – odparłam z uśmiechem.
Przyjaciółka rozszerzyła oczy.
- Naprawdę? Ach! Dziękuję, Kaśka dziękuję!
- Zejdź ze mnie, bo mnie udusisz!
Roześmiała się, obejmując mnie ramieniem.
- Jesteś pierwszorzędna.
- Wiem – wyszczerzyłam zęby.
Prawdziwa przygoda rozpoczęła się w gimnazjum, gdzie dostrzeżono talent Agaty. Została kapitanem drużyny szkolnej. Ćwiczyła dwa razy więcej, ale nie wyglądała na zmęczoną. Wręcz przeciwnie, siatkówka dodawała jej radości i energii. A kiedy na treningach coś jej nie wychodziło, zostawała po godzinach i ćwiczyła do upadłego. Nie znałam człowieka bardziej upartego niż ona.
Kiedy zbliżały się rozgrywki między najlepszymi szkołami w województwie, Agata chodziła podenerwowana i z każdym dniem miałam jej coraz bardziej dosyć.
- Nie możesz się uspokoić chociaż na 15 minut? – spytałam, gdy pewnego popołudnia siedziałyśmy w kuchni mojego domu.
- Nie potrafię! Mecz już za parę dni, a my praktycznie nie umiemy grać! – marudziła nad kubkiem gorącej herbaty.
- Oszalałaś?! Gramy świetnie! Na meczu spokojnie damy sobie radę. Jeszcze nigdy nie byłam tak dobrze przygotowana, a co dopiero cała drużyna. Dziewczyny są niemal pewne, że zgarniemy puchar.
Agata pokręciła głową z niedowierzaniem.
- W tamtej drużynie mają niezłą dziewczynę. Jest od nas starsza… I naprawdę dobra.
- Agata! Ale my mamy ciebie i jesteś jeszcze lepsza. Przestań już marudzić – uśmiechnęłam się. – Pogadajmy o czymś milszym.
Ale moja przyjaciółka była zbyt bardzo przejęta siatkówką, by się odprężyć. Jej myśli wirowały wokół boiska.
- Słyszałaś o tym, że trener chce mnie usunąć z drużyny? – spytałam po chwili.
Podziałało.
Agata podniosła gwałtownie głowę znad kubka i przyjrzała mi się.
- Kłamiesz – stwierdziła.
- Chciałabym. Powiedział, że siatkówka chyba nie jest moim przeznaczeniem i lepiej by było dla drużyny, gdybym odeszła.
- Ale on nie może! To ja decyduję kogo wylać z drużyny! – oburzyła się
- Jak widać jednak nie. On ma rację. Już dawno straciłam formę i jestem najgorsza z grupy. Prawdopodobnie pozwoli mi zagrać w ostatnim meczu, a potem… ‘adios’.
- To bez sensu. Siatka bez ciebie nie będzie już taka sama.
Roześmiałam się, dopijając herbatę.
- Obydwie wiemy, że nic strasznego się nie stanie. Tak samo będziesz kochać piłkę. A teraz chodź, idziemy obrabować sklep z czekolady. Może to ci pomoże.
Jednak myliłam się, co do zamiarów trenera. Następnego dnia powiedział, że na moje miejsce wchodzi dziewczyna z równoległej klasy. Była to szczupła, rudowłosa istotka. Sprawiała wrażenie jakby bała się własnego cienia.
Agata, kiedy tylko o tym usłyszała, sprzeciwiła się.
- Ale Kaśka zna wszystkie nasze techniki. Wie, co ma robić w różnych sytuacjach! Nie może pan jej, ot tak, usunąć! Nie dwa dni przed meczem! To będzie największa głupota….
- Agata, przestań – próbowałam ją uspokoić. W jej oczach szalały niebezpieczne iskry.
- Nie przestanę! Panie trenerze! Nie może pan!
- A chcesz się przekonać? – odburknął pan Malinowski, pochylony nad gazetą.
Nawet nie podniósł głowy, kiedy Agata wydała z siebie jęk bezsilności.
- Więc chce pan naszej przegranej i kompletnej kompromitacji?!
- Chcę, żebyście wygrały. A z Kasią, wybacz moja droga, wam się nie uda.
- Bzdury! Nagle teraz pana tak olśniło?
Trener podniósł głowę i ze znużeniem spojrzał na Agatę.
- Nowa wchodzi na boisko od dzisiejszego treningu. Czyli – zerknął na zegarek – za dziesięć minut.
Agata wybiegła z kantorku, a ja miałam wrażenie, że nad jej głową unosi się chmura pełna grzmotów i błyskawic.
Malinowski westchnął i spojrzał na mnie.
- Przepraszam Kaśka, ale nie dałybyście rady. Ta nowa, Hanka, ćwiczy w prywatnych klubach.
Przerwałam jego tłumaczenia machnięciem ręki.
Agatę zastałam na boisku. Kopała piłkę. Z odległości dziesięciu metrów można było stwierdzić, że jest wściekła. Podeszłam bliżej, starając się uniknąć rzutów piłką.
- Agata! Ta nowa jest lepsza ode mnie. Z nią wygramy…znaczy wygracie.
Spojrzała na mnie jakbym przekonywała, że Święty Mikołaj istnieje. Usiadłam naprzeciw
i czekałam. Przestała odbijać dopiero po chwili.
- Nie zagram. Skoro ty nie grasz, to ja też nie – powiedziała.
- I pokażesz wszystkim jaka słaba jesteś? Że nie dałaś rady takiemu problemowi? Nie bądź śmieszna! Nie takie problemy cię w życiu czekają i musisz być silna.
- To co mam zrobić?
- Idź do szatni i ogłoś dziewczynom, że zaszła mała zmiana.
- Nienawidzę, gdy coś idzie nie po mojej myśli – mrugnęła Agata, lekko się uśmiechając.
Kiedy siatkarki rozpoczęły rozgrzewkę, odciągnęłam Hankę na bok.
- Jeżeli przez ciebie przegrają… to obiecuję, że twoje życie przestanie być sielanką. Agacie bardzo zależy na tym meczu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i odeszła.
Usiadłam na trybunach lekko zrezygnowana. Patrząc na grę, stwierdziłam, że Hanka jest naprawdę dobra. Agata to zauważyła, ale nadal traktowała ją z chłodną obojętnością. Co jakiś czas zerkała w moją stronę, a ja uśmiechałam się, udając, że wszystko w porządku. Ale widok - do nie dawna mojej drużyny - trochę bolał. Ale tu chodziło o Agatę. To dla niej siatkówka była całym życiem.

***
W dniu meczu Agata była spokojna. Kiedy spytałam, co takiego jej pomogło, odparła, że teraz to już nie ma sensu się przejmować.
- I dopiero dziś to pojęłaś!? – roześmiałam się, kiedy przebierała się w szatni.
- Tak wyszło. Kaśka, obiecaj, że będziesz trzymała kciuki!
Kiwnęłam głową.
- We wszystkich czterech kończynach – zapewniłam.
Sześć dziewcząt wyszło na boisko. Agatę odnalazłam bez problemu. Była najwyższa
i chyba najszerzej się uśmiechała. Ich przeciwniczki grały naprawdę dobrze. Po krótkim czasie prowadziły 10:7. Zaczęłam się martwić, ale chyba niepotrzebnie. Agata przyjmowała każde, nawet najtrudniejsze podanie. Widziałam w jej oczach pewność siebie i zawziętość. Kiedy zdobyła dwudziesty drugi punkt zerwałam się z krzesełka i zaczęłam wrzeszczeć ze szczęścia. Przegrywałyśmy jedynie jednym punktem. Serwowała Agata, co oznaczało, że wyniki zaraz się wyrównają. Odbicie było silne i celne. Piłka trafiła w miejsce niechronione. 23:23. I znowu piłka Agaty. Widziałam, jak się denerwuje. Jeszcze tylko dwa takie serwy i puchar będą miały w kieszeni. Ale tą piłkę odbiła niewysoka dziewczyna, o długich ciemnych włosach. Jednak zbyt silnie.
Aut!24:23!
Tym razem piłka wróciła do naszej drużyny. Zuza podbiła ją do góry i odsunęła się, robiąc miejsce Hance. Tej nie udało się przebić. Piłka już spadała na ziemię, ale dziewczyny stały jak sparaliżowane. Poszukałam wzrokiem Agaty. Ta opuściła swoje miejsce na środku boiska, podbiegła do siatki i posłała nadlatującą piłkę do stóp rywalek. 25:23.
Wynik dotarł do wszystkich dopiero po chwili. Ryknęli kibice drużyny zarówno wygranej jak
i przegranej. Na boisku Zuza i Gośka rzuciły się na Agatę prawie zwalając ją z nóg. Wrzeszczały jak oszalałe. Wygrały. Miały puchar, który był dla nich nieodstępny od tak długiego czasu. A teraz wygrały! Dziewczęta z przeciwnej drużyny patrzyły z krzywymi uśmiechami na całą tę sytuację. Tak niewiele zabrakło do ich zwycięstwa. Uścisnęły sobie dłonie i zeszły z boiska. Ja natomiast pognałam na parkiet i zawołałam Agatę. Podbiegła do mnie, a z jej twarzy biło czyste szczęście.
- Widziałaś!? – wrzeszczała. – Wygrałyśmy!
- Wiem – śmiałam się. – Byłyście świetne. Idź, trener was woła – wskazałam za jej plecami na Malinowskiego.
- Pogadamy później – krzyknęła.
Puchar był piękny. Wielki i złoty. Wręczono go Agacie i pogratulowano całej drużynie.
Choć nie grałam tam, na boisku, widok mojej przyjaciółki trzymającej główną nagrodę, sprawił, że byłam najszczęśliwszą istotą pod słońcem.

***
Agata nie zdążyła jeszcze całkiem ochłonąć po wygranym meczu, kiedy pewnego dnia trener zawołał ją do siebie.
- Dostałaś propozycję dołączenia do klubu SMS Sosnowiec – mówił podając jej jakieś papiery. - To klub siatkarski. Przedstawiciele widzieli twoje popisy na ostatnim meczu i wiążą z tobą niemałe nadzieje.
Agata stała zaskoczona i próbowała przyswoić te nieprawdopodobne nowiny.
- Ale… Naprawdę?
- Przecież nie żartuję – uśmiechnął się. – Osobiście polecam ci zgodzić się. Będziesz się mogła rozwijać sportowo. Przyszłość stoi przed tobą otworem.
Zaraz po tej rozmowie, przybiegła do mnie z błyskiem w oczach. Cieszyłam się razem z nią. To przecież ogromna szansa. Ale potem doszła do mojej świadomości ta gorsza strona medalu.
- Będziesz musiała zmienić szkołę, prawda?
Agata przestała się uśmiechać i zamilkła.
- Chyba tak, ale przecież będę przyjeżdżać. Nadal zostaniemy przyjaciółkami – odparła cicho.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego niektóre wybory muszą być takie trudne.
Agata zgodziła się i została przyjęta do klubu. Nie zerwałyśmy ze sobą kontaktu. Przyjeżdżała co tydzień do domu i wtedy próbowałyśmy nadrobić stracony czas. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Poznała wielu wspaniałych ludzi i uprawiała grę, którą naprawdę kochała. Czego chcieć więcej?
Ja rozpoczęłam naukę gry na skrzypcach i nawet zaczęło mi się to podobać. Żartowałyśmy, że Agata będzie grała na boisku, a ja będę kibicować smyczkiem.
Miesiące mijały, klub SMS jeździł po Polsce wygrywając mecze. Moja przyjaciółka zaczęła być dostrzegana w świecie sportu. Jej gwiazda jaśniała coraz mocniej.
W dniu siedemnastych urodzin Agaty przyjechałam do Sosnowca. Właścicielka internatu zgodziła się, bym została na noc, a w południe następnego dnia wyjechała autobusem. W prezencie kupiłam małą, gipsową postać siatkarki, trzymającej piłkę. Na odwrocie napisałam czarnym markerem „Agata Mróz”.
- Jest świetna, Kaśka! - wykrzyknęła solenizantka, kiedy ulokowałyśmy się w jej malutkim pokoju.
-Cieszę się, że ci się podoba. Jak u ciebie?
- W porządku…Za tydzień mamy mistrzostwa juniorek. Chyba nie będzie tak źle – uśmiechnęła się.
- Jeżeli nie zdobędziecie pierwszego miejsca, to z pewnością drugie – skomentowałam rozkładając się na łóżku.
- Będzie trudno, ale powinnyśmy dać radę - odpowiedziała cicho, a ja wyczulam, że coś jest nie tak.
Nie zauważyłam dawnej radości w głosie Agaty, która pojawiała się, kiedy mówiła
o siatkówce.
- Co jest? Wcale nie przejmujesz się tym meczem.
- Bo to chyba nie jest najważniejsze – odparła spuszczając głowę.
- Co może być dla ciebie ważniejsze niż siatkówka? To istnieją jeszcze takie rzeczy? – roześmiałam się.
Agata milczała, a gdy ponagliłam ją, westchnęła.
- Byłam ostatnio na rutynowych badaniach. W szpitalu, tutaj niedaleko.
- No i…?
Podniosła na mnie oczy, a ja zobaczyłam błyski strachu.
- Mam chory szpik.
Na początku nie zrozumiałam. Byłam pewna, że się przesłyszałam, albo to Agata żartowała. Ale wyraz jej oczu…
- Masz białaczkę? – wyszeptałam, modląc się, by zaprzeczyła.
- To zespół mielodysplastyczny. Może się przerodzić w białaczkę, ale nie musi. Ale… Kaśka! Ja nie będę mogła grać!
- Ale będą cię leczyć, prawda?
Skinęła głową. Nie płakała. Przysunęłam się bliżej i objęłam ramieniem.
- Agata, wszystko będzie dobrze… Może tylko na jakiś czas odsuną cię od gry. Nic się nie martw.
Lodowata łapa zacisnęła się na moim sercu, które chyba przestało bić. Nigdy nie słyszałam
o tej chorobie, ale ludzie, którzy mieli białaczkę, umierali. Ale to przecież nie może dotyczyć Agaty. Po prostu nie może.
Siedziałyśmy tak w ciszy, każda pochłonięta własnymi myślami.
- Wyleczą cię, zobaczysz – powtarzałam raz po raz nadając tonowi pewność siebie.
- Ale moje wszystkie plany, marzenia… - pokręciła z rezygnacją.
Nie wiedziałam jak ją pocieszyć. Siatkówka była światłem w jej życiu, a teraz wszystko stanęło pod znakiem zapytania.
- Nie martw się na zapas. Może się stać tak, że nadal będziesz grała.
Agata odetchnęła głęboko i zwlokła się z łóżka. Postawiła swój prezent urodzinowy na biurku. Uśmiechnęła się z wymuszeniem.
- Masz rację. Nie ma się czym martwić. Nie będę niczego wielkiego planować, bo nie wiadomo, co się może stać.
- Właśnie – odwzajemniłam uśmiech.
Ale lodowata łapa strachu nadal nie wypuściła serca z objęć.

***
Jednak mimo moich słów, Agata musiała odejść z Sosnowca. Bardzo to przeżyła. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak załamanej. Choroba zniszczyła wszystkie marzenia związane z grą. Sprawiła, że jej życie straciło jakikolwiek sens. A najgorsza była bezsilność.
Wróciła do domu. Zdała maturę i usiłowała zapomnieć o siatkówce. Kolejne trzy lata jej życia były wypełnione leczeniem i wizytami u lekarzy. Najprostsze czynności bardzo ją męczyły
i większość czasu spędzała na tęsknocie za boiskiem. I choć stan jej zdrowia poprawiał się, wiedziałam, że jedyne, co jej może pomóc, to powrót do gry.
Trzy lata po wystawieniu diagnozy, Agata wróciła do siatkówki. Lekarze wyrazili zgodę,
a za ogólną namową rodziny i przyjaciół zaczęła grać w klubie w Bielsko-Białej. Taka długa przerwa, brak jakichkolwiek treningów, sprawiły, że Agata musiała praktycznie zaczynać od podstaw. Ale widząc jej radość, gdy po raz pierwszy zagrała, nie miałam wątpliwości, że sobie poradzi. Choroba dodała jej ambicji i nauczyła pokory.
- Tak bardzo mi tego brakowało – mówiła. – Zapachu parkietu, dotyku piłki, krzyków
z trybun. Wiesz, Kaśka, po tych trzech latach, siatkówka znaczy dla mnie jeszcze więcej.
- Nie wątpię w to.
Kiedy jej zespół wygrywał mistrzostwa Polski, a Agata była na okładkach gazet, chyba nikt nie wiedział, co przeżywa. Często z kontuzjami wychodziła na boisko w bólu, bo z powodu choroby nie mogła brać tabletek przeciwbólowych. Kiedyś, po którymś z wygranych meczów, powiedziała mi, że ze złotem na szyi czuje się silniejsza. Obydwie uwierzyłyśmy, że teraz wszystko już będzie dobrze. Że najgorsze już minęło.
Ale choroba czaiła się, jak stwór z sennych koszmarów, gotowa zaatakować w każdym momencie. Kiedy polskie siatkarki wyjeżdżały na mistrzostwa świata do Japonii, Agata została w Polsce.
- Nie mogę pojechać – tłumaczyła gdy spotkałyśmy się w naszym ulubionym miejscu ze „szczeniackich” lat - na starej, brązowej ławce z parku.
- Nawet lekarze mówią, żebym sobie odpuściła ten mecz.
- To słuchaj ich – nakazałam. – A jak się czujesz?
- Bywało lepiej, Kaśka. Ale nie pozbędą się mnie. Będę walczyć do upadłego – roześmiała się.
Wtedy zrezygnowała z kariery. Była zaręczona, planowała założyć rodzinę. Poza tym lekarze zaproponowali przeszczep szpiku. Zaczęły się poszukiwania dawcy. Byłam jedną
z wielu osób, które zgłosiły się do badań. Ale mój szpik nie był zgodny.
- Zobaczysz, znajdzie się ktoś. Wyzdrowiejesz – mówiłam Agacie.
Bywały dni lepsze i gorsze, ale moja przyjaciółka zawsze znajdowała miejsce na optymizm. Chociaż, gdy wspominała o przeszczepie, wyczuwałam strach w jej głosie. Bała się, ale dobrze wiedziała, że to jedyny sposób, by wyzdrowieć
4 kwietnia urodziła córkę Liliannę. Mała była wcześniakiem, ale nic, ani Agacie, ani jej nie zagrażało.
- Ma twoje oczy! – wykrzyknęłam do szczęśliwej mamy.
Wyraz jej twarzy przypomniał mi moment, kiedy pokazywała złoty medal zdobyty dla Polski.
- Zobacz Kaśka, mam dla kogo żyć – wyszeptała ocierając łzy.
Dawczyni szpiku znalazła się w Niemczech. Po porodzie Agata zaczęła się przygotowywać do operacji. Kiedy obcięła włosy, zaczęła nosić chustkę, potem nastąpiła chemioterapia. Byłam przy niej zawsze. W szpitalu, gdy podawali chemię. Razem z jej mężem i małą Lilką, dodawaliśmy jej sił. Dobrze wiedziała, że musi walczyć ze wszystkich sił. Tak jak na jednym z meczów. Stawka była tak wysoka…
W dniu operacji Agaty, czułam, że wszystko się uda. Bo jak mogłoby być inaczej?
Z uśmiechem pojechałam z nią do szpitala i byłam aż do samego wjazdu na salę.
- Do zobaczenia – wyszeptałam pochylając się i całując ją w blady policzek.
- Trzymaj kciuki. Musimy wygrać – odparła uśmiechając się.
Operacja trwała długo, a może tylko mi się tak zdawało. Szpitalne krzesełka w poczekalni twarde, a ściany zbyt białe, zbyt przytłaczające… W tamtych godzinach nie myślałam chyba
o niczym, oprócz tego, jaka będę szczęśliwa, gdy Agata znowu zagra w meczu. Gdy wejdzie na boisko i weźmie to, co jej się należy.
Było chyba koło północy, kiedy podszedł do mnie mężczyzna w białym kitlu. Potrząsnął mną lekko, budząc ze snu.
- Jak operacja? – zapytałam natychmiast. – Co z Agatą?
- Musimy czekać. Wszystko się powiodło, ale teraz musimy czekać – powiedział cicho
i odszedł w głąb korytarza.
Nie wiedziałam czy mam się już cieszyć. Ale odetchnęłam. Skoro operacja się udała, teraz musi być już tylko lepiej. Z ulgą znowu zapadłam w drzemkę w szpitalnej poczekalni.
Po operacji Agatę umieszczono w odizolowanej sali, gdzie nikt nie miał wstępu. Mimo to ani ja, ani jej mąż, nie opuściliśmy szpitala. Była wciąż nieprzytomna i zupełnie bezbronna.
Ta walka nie była uczciwa, przechodziło mi przez myśl.
Dwa dni po operacji Agata dostała gorączki. Mimo to, najbliżsi wierzyli do samego końca… Do jej ostatniego oddechu.
4 czerwca, pięknego, słonecznego dnia, Agata umarła. Przez pierwsze kilka godzin nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że przyjaciółka zaraz do mnie przyjdzie i zacznie opowiadać o ostatnim meczu. Że wszystko będzie jak dawniej. Usiłowałam zrozumieć, dlaczego tak się stało. Ale nie znalazłam odpowiedzi. Chyba po prostu tak musiało być.
Ale śmierć Agaty nie poszła na marne. Wielu ludzi na pewno uwierzyło w siebie i w to, że warto walczyć. Zawsze. Bo choć przegrała ten najważniejszy mecz w swoim życiu, warto było zobaczyć jej radość, gdy wchodziła na boisko, gdy odbierała medale i gdy patrzyła na córkę. Warto było zobaczyć jej miłość do sportu i do życia.
Tidum

4
Dobra propozycja, Icy - wydzielisz wszystkie posty niezwiązane z opinią o tekście?


Icy: Czyli prawie wszystkie? Ok.
Ostatnio zmieniony wt 22 cze 2010, 17:52 przez Martinius, łącznie zmieniany 1 raz.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Nad stylem (jak pewnie u nas wszystkich tutaj:) trzeba by jeszcze popracowac. Natomiast jesli chodzi o samo przedstawienie historii... właściwi można by to streścić, jak życie ostatniego prezydenta RP. Żyła i nagle zmarła. Nie ma za bardzo sytuacji pokazującej pasję do siatkóki, są tylko zapewnienia narratorki. Nie ma dylematu, jest pamiętnik, nie ma dramatu, nie ma żadnej tajemnicy, nie ma dramatu, chociaz na koncu jest tragedia.
jeśli mógłbym jako grafoman amator cos podpowiedziec, to:
trzeba by najpierw ustalic, co to opowiadanie mialo powiedziec, bo biografia AM jest na wikipedi i to pelniejsza, a autorka przyznala, ze nie znala jej osobiscie, wiec reszta nie niesie wartosci dokumentalnej - a wlasciwie nie niesie nic. jesli osia miala by byc pasja do siatkowki, to trzeba by w to wplesc jakis konflikt, przynajmniej wewnetrzny. tymczasem emocje sa tylko raz, ja AM sie wscieka na trenera, i to nie ze wzgledu na sprawy siatkarskie, a o usuniecie przyjaciolki z druzyny. najwartosciowszym konfliktem wewnetrznym oglaby byc chyba tutaj sprawa wyboru pomiedzy zyciem wlasnym a nienarodzonego dziecka. ale ten watek,a kurat zostal zignorowany.
tragicznych historii tego typu w zyciu codziennym wbrew pozorom nie brakuje. brutalnie mowiaz, zazwyczaj mieszcza sie w niewielkim nekrologu wydrukowanym w jakiejs gazecie. kwestia tylko co w formie opowiadania sie z nich wycisnie, co chce sie przekazac. nawet banalne stwierdzenie, ze ludzie czasem odchodza nagle nie daje sie przycerowac jako pleta do tego opowiadania.
Reasumujac:
Jako opowiadanie cierpi na elementarne braki formalne
Jako pamietnik - odpada bo autorka-narratorka nie znala bohaterki
Jako forma biografii - odpada bo wiekszosc scen jest zmyslona

Mysle, ze jesli chcesz pisac o sprawach codziennych, tzw. "zyciowych", to poszukaj chociazby wczesniej wspomnianego wyjatkowego nekrologu, zastanow sie co poprzez historie takiej osoby chcialabys powiedziec, a potem najwazniejsze: "W jaki sposob" - tak, zeby czytelnikowi nie trzeba bylo tlumaczyc o czym mu sie napisalo, tylko zeby trfilo go to w mozg. Podlaczanie sie pod znane postecie ogolnie nie dyskwalifikuje moze tego opowiadani (chociaz kwestia byla poruszona wczesniej i jest w osobnym watku) ale niczego nie wnosi.


Weryfikacja zatwierdzona
Ostatnio zmieniony czw 05 lip 2012, 18:48 przez Seener, łącznie zmieniany 1 raz.

7
Wszystko byłoby OK, gdyby nie tytuł. Tytuł daje pewne prawa autorowi. czy tutaj ma on prawo? Wątpię.

Miałem wielki dylemat nad weryfikowaniem i zachowaniem obojętności nad tekstem, który "żeruje". Pewnie sztuka ma również za zadanie by szokować, ale wykorzystanie dla własnego warsztatu, nauki pisania, takiej historii jest nieco jak obraz hieny.

Pomijam miałkość utworu, jako takiego. Jest przyklejonym wytworem, sztucznym dżemem, który ma firmową nalepkę.



No nie wiem jak to ocenić. Zabrakło mi tutaj oddzielnego subforum dla Wery...

Nazwałbym je... Nie(d)ocenione. Bo nie wiem jak ocenić, bo może może nie doceniam...
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron