Schoolfobia [obyczaj/komedia]

1
MalikaEdit: Tekst zawiera wulgaryzmy.

Właśnie odbierał kolejnego zimnego drinka od opalonej piękności w skąpym bikini, gdy ze zdziwieniem na błękitnie zarysowanym horyzoncie dostrzegł czarną, ciężką chmurę burzową przeoraną przez oślepiającą błyskawicę.
— Ależ jebnie za chwilę! – pomyślał na głos, obliczając czas, w jakim grzmot dotrze do wybrzeża.
Nie grzmotnęło w oczekiwany przez niego sposób – dźwięk był bardziej przeraźliwy niż cokolwiek, co do tej pory rozrywało mu bębenki w uszach. Ze strachu zamkną oczy, ale w ciemności dźwięk był jeszcze mniej przyjemny; uchylił zatem powieki, po czym wytrzeszczył wzrok w zdumieniu, gdy w dali nie dostrzegł już żadnej chmury, tylko przeraźliwą jasność… sufitu, a przy brzegu łóżka tę cholerną gębę hałaśliwca budzika! Ukarał go potężnym uderzeniem z góry, uciszając ze zgrzytem. Spojrzał ze wstrętem na najbardziej wkurzający układ wskazówek.
— No nie… Już rano… Czemu noce są zawsze za krótkie?! — Nawet nie zdążył się zająć żadną z Hawajek na swojej prywatnej wyspie… w najdalszym zakątku sennego oceanu… Gapiąc się w sufit (tę koszmarną równinę witającą go co rano w popapranym świecie), próbował w chaosie swych poprzebudzeniowych myśli dociec najbardziej istotnej teraz prawdy: jaki to dzień tygodnia, skoro ten dzwoniący kat jego sennych marzeń miał prawo znów pozbawić go niejawnych przyjemności.
— Ja-pier-do-lę! — zaklął melodyjnie, kiedy odkrył, że to poniedziałek. — Jeszcze pięć dni do weekendu…
— Synku? Wstałeś?
No tak… Wspólniczka budzika już czaiła się na wszelki wypadek pod drzwiami, by przybyć mu z odsieczą, gdyby ten wykazał się niską skutecznością działania… i musiała własnoręcznie dobić sen… więźnia codzienności.
— Tak, mamo, tak… wstałem…
— A mnie się zdaje, że jesteś jeszcze w łóżku… Synku?
— Mamo… daj żyć… Muszę się przyzwyczaić do myśli o poniedziałku…
— Co tam marudzisz? — Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi. — Wstań, syneczku, bo spóźnisz się do szkoły.
Szkoła… Czy mógł bardziej nienawidzić słowa, za którym krył się jego największy koszmar dnia powszedniego?
— Śniadanie ci stygnie!
— Dobrze, mamo! – mruknął, przeciągając żałośliwie ostatnie słowo, a podniósłszy się z łóżka i postawiwszy stopy na podłodze, cicho podsumował nieprzyjemny moment życia:
— Kurwa mać…
— Coś mówiłeś, synku?
— Że pora wstać… Już idę, mamo…
Gdy już miał za sobą łazienkowe rytuały, usiadł przy kuchennym stole jak zwykle plecami do okna, ale i tak zdążył nieświadomie spojrzeć przez okno i dostrzec zarys znienawidzonego budynku szkoły.
— Kiedyś zamuruję to okno – rzekł naburmuszony, dobierając się do jajecznicy.
— Co ty, synku, opowiadasz?! – Zdziwienie matki omalże nie doprowadziło do rozlania aromatycznej kawy z ekspresu, która również, mimo swych niezaprzeczalnych walorów zapachowych i smakowych, nasuwała mu mdlące skojarzenie z tym, co nastąpi, gdy tylko wyjdzie z domu.
— Taki mam plan…
— Kuchnia bez okna?
— Lepsza ślepa kuchnia niż gówniany widok…
— Nie bądź wulgarny i niemądry – oburzyła sie rodzicielka i karzącym wzrokiem przybiła syna do porządku. — Czemu ty znów taki rozdrażniony jesteś?
— Przepraszam, mamo, ale… może ja bym dziś nie poszedł do szkoły?
— Jak to?
— Tak jakoś dziwnie sie czuję…
— Co ty znów zmyślasz?!
— Bo.. bo ja nienawidzę szkoły, mamo…
Niemalże wypuściła z reki talerzyk z herbatnikami.
— Synu! Co się z tobą dzieje?! Przecież ty kochasz szkołę! Masz znakomite wyniki…
— Jakie tam wyniki?! Żyły sobie mogę wypruć, a i tak mnie gnoją i szukają pretekstu, żeby mnie wywalić z tej budy!
— Co ty opowiadasz?! Kto?
— Wszyscy! Wszyscy mnie nienawidzą!.. Nawet woźny..
— Ach, syneczku… martwisz mnie… albo… — spojrzała na syna bardzo podejrzliwie — szukasz pretekstu, by zostać i lenić sie w domu…
— Raz mogę zostać…
— Nie ma mowy! Zbieraj sie w tej chwili!
Z ciężkim sercem wyszedł przed blok, który od terenu szkoły odcinała tylko ulica. “Ach, wpaść pod samochód i mieć wreszcie spokój z tym pieprzonym życiem…” Nie doczekawszy się chętnego do potrącenia i wleczenia go po ulicy, przeciął ją ze spuszczoną głową. Minął bramę szkoły i znów widział, jak inni udają, że go nie widzą; że go nie ma. I czuł, jak te złośliwe szepty rozbijają mu się szyderczo o plecy.
“Jak ja nienawidzę tego miejsca i tych ludzi… wziąć i pozabijać ich wszystkich… I co się głupio cieszysz koleś… myślisz, że nie wiem, co o mnie wygadujesz?”
— Uciec… uciec stąd – szeptał ze złością, a dojrzawszy woźnego, który jak zwykle warował przy drzwiach, pobrzękując kluczami, zirytował się jeszcze bardziej i mamrotał do siebie: — “Stoi ta łysa pała… Jebnij się w łeb tymi kluczami, tylko się znów nie czepiaj… nie odzywaj się do mnie.. nie odzywaj…”
— Dzień dobry, panie dyrektorze! – niemal zaśpiewał, rozpływając się w swym lizusostwie i rażąc po oczach łysiną. — Ładny dziś dzień…
— W rzeczy samej, panie Kalinowski… — “Ach wsadziłby mu ten łeb miedzy drzwi i walnął porządnie…” — Panie Kalinowski… Dziś nie ma mnie dla nikogo!
— Oczywiście, panie dyrektorze! Jak zwykle, jak zwykle…
Ostatnio zmieniony wt 14 wrz 2010, 20:59 przez sherst, łącznie zmieniany 1 raz.
Miałem przebłyski talentu, ale wszystkie przegapiłem

2
sherst pisze:Ze strachu zamkną oczy
Zamknął.
sherst pisze:Nawet nie zdążył się zająć żadną z Hawajek na swojej prywatnej wyspie… w najdalszym zakątku sennego oceanu… Gapiąc się w sufit (tę koszmarną równinę witającą go co rano w popapranym świecie), próbował w chaosie swych poprzebudzeniowych myśli dociec najbardziej istotnej teraz prawdy: jaki to dzień tygodnia, skoro ten dzwoniący kat jego sennych marzeń miał prawo znów pozbawić go niejawnych przyjemności.
1) "nie zdążył zająć się" chyba będzie w tym wypadku lepszym szykiem
2) Usuń tekst w nawiasie, bo wprowadza niepotrzebny zamęt (a nie wnosi żadnych istotnych informacji).
3) Zgrzeszyłeś jednym z grzechów głównych - zbędnym zaimkiem
4) Teraz = w tym momencie. Znacznie lepiej będzie brzmieć, jeśli dokonasz takiej wymiany.
5) Oszczędzaj wielokropki.
sherst pisze:gdyby ten wykazał się niską skutecznością działania…
napisz to krócej, np. "gdyby okazał się zbyt słaby" lub "gdyby zawiódł"

Ogólnie, tekst jest całkiem ciekawy, ze specyficznym humorem. Niestety jednak, tej "specyficzności" nieco brak wyważenia. Szczerze mówiąc, mnie trochę zraziła nadmierna niechęć, jaką główny bohater wszystkich darzył. Poza tym, Zakląć z rzadka i w miarę jest rzeczą męską, ale zbyt częste bluzgi psują własny efekt - myślę, że nadmierne używanie wulgaryzmów, kreuje Twojego bohatera na prostaka. A przecież nie każdy, kto cierpi na "schoolfobię" taki jest, prawda? ^_^

3
Dzięki za cenne wskazówki. Chętnie je zastosuję, bo jestem dość początkujący:)

Co do wulgaryzmów - jest to kwestia, nad którą najczęściej się zastanawiam. Sam nie bluzgam, ale wiem, że wulgaryzmy umiejętnie użyte czynią fabułę atrakcyjniejszą; szczególnie jeśli idzie o efekt komiczny (da się chyba wyczuć, ze inspirowałem się trochę "Dniem Świra")
Martwię się jednak czymś innym. Moją główną intencją był efekt zaskoczenia. Czytelnik powinien mieć pewność, że głównym bohaterem jest uczeń (stąd także wulgaryzmy) i dać się w finale zaskoczyć faktem, że tak naprawdę chodziło o dyrektora szkoły (jak w znanym dowcipie). Nie jest to chyba jednak takie czytelne i prosiłbym wszystkich o pomysły, jak można by to bardziej wyeksponować.
Miałem przebłyski talentu, ale wszystkie przegapiłem

4
sherst pisze:dać się w finale zaskoczyć faktem, że tak naprawdę chodziło o dyrektora szkoły
Aha, to o to chodziło... w końcówce faktycznie trochę się pogubiłem, ale myśląc, że to wina tylko mojej nieuwagi, nie pisałem, że "fragment jest niejasny".

Moim zdaniem, wystarczy zaznaczyć, że woźny zwraca się do głównego bohatera, i tekst już będzie czytelniejszy.

5
Co powiesz na takie zakończenie;

[...]

— Uciec... uciec stąd - szeptał ze złością, a dojrzawszy woźnego, który jak zwykle warował przy drzwiach, pobrzękując kluczami, zirytował się jeszcze bardziej i mamrotał do siebie: — "Stoi ta łysa pała... Jebnij się w łeb tymi kluczami, tylko się znów nie czepiaj... nie odzywaj się do mnie.. nie odzywaj... Oczywiście, że już do mnie gębę otwiera..."
— Dzień dobry, panie dyrektorze! - niemal zaśpiewał, rozpływając się w swym lizusostwie i rażąc go po oczach łysiną. — Ładny dziś dzień...
— W rzeczy samej, panie Kalinowski... — "Ach wsadziłby mu ten łeb miedzy drzwi i walnął porządnie..." — Panie Kalinowski... Dziś nie ma mnie dla nikogo!
— Oczywiście, panie dyrektorze! Jak zwykle, jak zwykle...

Zamknął drzwi, o mało co nie urywając nosa wciąż szczerzącemu się woźnemu. Spojrzał wzdłuż korytarza i z ulgą dostrzegł, iż żaden namolny nauczyciel ani upierdliwy uczeń nie czeka przed jego gabinetem, w którym zaraz się ukryje i przeczeka do ostatniego dzwonka.
Miałem przebłyski talentu, ale wszystkie przegapiłem

6
Te jest lepsze, owszem. Tylko jednego jeszcze nie rozumiem:
sherst pisze:"Ach wsadziłby mu ten łeb miedzy drzwi i walnął porządnie..."
Kto by wsadził? Bo jeśli dyrektor, to napisz "wsadziłbym".

Re: Schoolofobia [obyczaj/komedia]

8
Ja niestety mam trochę więcej obiekcji niż kolega. Po pierwsze i najważniejsze, a o czym traktuje sam regulamin: wulgaryzmy w tekście sygnalizuje się odpowiednim komentarzem na początku tematu.
sherst pisze:Właśnie odbierał kolejnego zimnego drinka od opalonej piękności w skąpym bikini, gdy ze zdziwieniem na błękitnie zarysowanym horyzoncie dostrzegł czarną, ciężką chmurę burzową przeoraną przez oślepiającą błyskawicę.
Przymiotniki – jak pisał F.W. Kres – czynią opis ubogim, bardziej nadają się do przedstawiania stanów emocjonalnych. W tym zdaniu jest ich istne zatrzęsienie, ale nie pomagają mi lepiej wyobrazić sobie wykreowanego świata, jedynie przeszkadzają.
I jeszcze jedno: chmura burzowa przeorana może być czymś, nie przez coś, do tego – czy ta błyskawica przykleiła się do chmury, że bohater ciągle ją widzi? Nie zaznaczyłeś, że było to krótkie zdarzenie w czasie innej trwającej czynności.
Jest:
Patrzył na chmurę przeciętą błyskawicą.
Powinno być:
Patrzył na chmurę, którą przecięła oślepiająca błyskawica
sherst pisze:— Ależ jebnie za chwilę! – pomyślał na głos
Na początku kwestii dialogowych umieszczamy półpauzę. Można coś powiedzieć w myślach albo na głos, ale pomyśleć głośno. Mówi się, że ktoś głośno myśli, nie – myśli na głos.
sherst pisze:dźwięk był bardziej przeraźliwy niż cokolwiek, co do tej pory rozrywało mu bębenki w uszach.
Jeśliby mu coś wcześniej rozerwało bębenki, teraz nic by nie słyszał.
sherst pisze: jeszcze mniej przyjemny; uchylił zatem powieki
Ze średnikiem trzeba uważać, nie jest tak łatwy w obsłudze jak przecinek czy kropka. Tu nietrafiony, starczyłby przecinek.
sherst pisze:— Tak, mamo, tak wstałem
— A mnie się zdaje, że jesteś jeszcze w łóżku Synku?
— Mamo daj żyć Muszę się przyzwyczaić do myśli o poniedziałku
Ostrożnie z tym, proszę pana! To nie zabawka, to cenne narzędzie, po które powinno się sięgać tylko w uzasadnionych przypadkach!
Jednym słowem – przegiąłeś i sam zauważysz, że wielokropek stracił na intensywności wyrazu.
sherst pisze:Zdziwienie matki omalże nie doprowadziło do rozlania aromatycznej kawy z ekspresu, która również, mimo swych niezaprzeczalnych walorów zapachowych i smakowych, nasuwała mu mdlące skojarzenie z tym, co nastąpi, gdy tylko wyjdzie z domu.
Tu trochę niejasno. Zdziwienie raczej rzadko daje takie efekty, bardziej stawiałabym na zaskoczenie, wstrząs, bo wtedy uzasadnione jest – no nie wiem – drżenie rąk albo nagła ich słabość? Bo chyba to niemoc matczynych rąk jest przyczyną prawie że rozlania kawy?
sherst pisze:I czuł, jak te złośliwe szepty rozbijają mu się szyderczo o plecy.
To też trochę niejasne. Wiem, co chciałeś powiedzieć, ale nie brzmi zbyt dobrze. Może lepiej napisać:
I czuł te złośliwe szepty rozbijające się o plecy.
Nie można czegoś robić szyderczo, raczej z szyderstwem.

W sumie to nie wiem co napisać. Tekst mi się nie podobał, ale nie był bardzo zły. W dużej mierze kwestia gustu. Za dużo wulgaryzmów i nawet po twoim wyjaśnieniu jakoś mi nie podchodzą. Może przez to, że w całej narracji bohater nie jest w żaden inny sposób wulgarny, jedynie słowa i to wypowiadane do siebie. Ktoś, kto używa 'kurwy' zamiast przecinka, może na zewnątrz niczym się nie wyróżniać, ale jego świat myślowy pozostaje tak samo wulgarny jak język. Hm... nie wiem czy dobrze to tłumaczę.
Doczepię się dialogu, bo jednak jest przeważającą częścią utworu. Za dużo mamo-synków. Normalnie nikt tak nie gada i od razu dałeś sygnał, że coś jest nie tak z głównym bohaterem. Poza tym, to takie z amerykańska brzmiące jest. Sztuczne, nie pasujące do realiów polskich (przynajmniej dla mnie).

Ale za to udało ci się mnie zaskoczyć. Brawo. Nawet się uśmiechnęłam. Według mnie nie trzeba jakoś specjalnie zmieniać zakończenia, bo to, które zaproponowałeś jako drugie, pozostawia niesmak. Jakbyś wątpił w moją inteligencję, Autorze. Jeśli już musisz coś poprawić, dodaj kilka wzmianek, sugestii do dialogu z woźnym. Mnie tam w sumie niczego nie brakuje.

Jak na początkującego – nie jest źle. Wiesz do czego dążysz i opierasz się na skojarzeniach (tyle że ja tam bardziej widziałam „Świat wg Bundych” niż „Dzień Świra”. Może właśnie przez ten dialog?), czyli grasz na uczuciach i wiedzy czytelnika. To plus. Tematyka, niestety, na minus. Nieciekawa, bo już nie o oklepanie chodzi, ale to takie nie wciągające było. Zaskocz mnie czymś w miniaturce, która utkwi mi w pamięci.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

9
Zacznę od tego, że warsztat niestety trochę kulawy. Błędów czy dziwnych zdań sporo. Trochę tego wypisałam, wiele pominęłam. Tak naprawdę najbardziej drażniło mnie nadużycie wielokropka - to jest jednak taki dość szczególny znaczek, nadający wypowiedzi czy opisowi charakter. Jak za dużo tego powstawiasz, to wychodzi tylko efekt jąkania się albo czkawki.

W dialogach trochę za dużo zwrotów per "synku" i "mamo". Gdyby jeszcze tylko jedna postać tak mówiła i jakos to podkreślić, to wyszedłby pewien (może irytujący) nawyk, ale tak powstał po prostu mocno nienaturalny dialog.

I mimo tych błędów i mojego wrodzonego czepialstwa, to muszę przyznać, że czytało się całkiem sprawnie. Błędy rzucały się w oczy, ale człowiek nad nimi jakoś przeskakiwał i leciał dalej.

To najpierw co do tych błędów, a za chwilę o tym, co sprawiało przyjemność ;)
Ukarał go potężnym uderzeniem z góry, uciszając ze zgrzytem.
Po pierwsze to ukaranie brzmi dość koślawo, po drugie na pierwszy rzut oka, to on zgrzyta, uciszając budzik.
No tak… Wspólniczka budzika już czaiła się na wszelki wypadek pod drzwiami, by przybyć mu z odsieczą, gdyby ten wykazał się niską skutecznością działania…
Do tego momentu fajne zdanie :D (no ja bym wycięła słówko "działania"), ale dalej robi się już mętne. Najlepiej byłoby to chyba jakoś pociąć na konkretne zdania, a nie w kółko używać wielokropków.
Czy mógł bardziej nienawidzić słowa, za którym krył się jego największy koszmar dnia powszedniego?
Po co ten zaimek? I w ogóle trochę takie "wtórne" to zdanie. Ile razy już taki tekst sie czytało.
żałośliwie
Brzmi starsznie archaicznie. Kojarzy mi się z jakimiś "Żalami Matki Boskiej pod krzyżem". Nie może być po prostu "żałośnie"?
karzącym wzrokiem przybiła syna do porządku.
Można "przybić kogoś do porządku"? I teraz się zastanawiam. Czy to Twój błąd i powinno być "przywołała", czy zrobiłeś to specjalnie... Bo z językowego punktu widzenia to jest błąd, ale... Jak dla mnie fajnie brzmiący. Śmieszny związek z tego wyszedł :)


No tak, już nawet w błędach trafiły się pozytywy. Bo ogólnie tekścik ok. Luźny, napisany z humorem i fajnie zaskakujący (przynajmniej mnie) na dobry koniec. Tematyka nie jest powalająca, głębia treści też nie, ale chyba po pięciu godzinach ślęczenia nad niemieckim potrzebowałam czegoś, w czym się nie utopię.
Uznam to za wprawkę. I jako wprawka jest dobre. Masz dużo do naprawienia, ale masz też "na czym" pracować. Obycie w języku przyjdzie wraz z kolejnymi tekstami.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”