Poprawiona wersja "Nie każdy jest Rain Manem"

1
Początek
Słońce złośliwie rozrzuciło promienie na całą okolicę. Wszyscy ustawili się na niewielkim podwórku, Anka nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Oczekiwanie na najgorszy moment w jej życiu, pożegnanie. Ich małżeństwo nigdy nie należało do udanych, ale jednak trwali razem, pomimo wszystko i na złość sobie samym od lat utrzymywali swój związek. Pierwszy raz jednak od dziesięciu lat mięli się rozstać na dłużej.
Darek podszedł do starszych dzieci, Marta rzuciła się rozpaczliwie ojcu na szyję:
- Tato, zadzwonisz do mnie, jak dojedziesz? – zapytała z lękiem.
- Jasne Martuś, jak tylko będziemy na miejscu – odpowiedział, pocierając ręką plecy córki.

Tuż przy bramie zatrzymał się granatowy mercedes z białym numerem na drzwiach i podświetloną tabliczką z napisem ‘ taxi”. Mężczyzna chwycił torby leżące na ziemi i przebiegł wzrokiem po stojącej przy nim rodzinie. Marta – najstarsza z dzieci, kilka dni wcześniej skończyła jedenaście lat. Dziewczynka miała kręcone, kruczoczarne włosy sięgające do pasa, dość krępą budowę ciała i okrągłą buzię, która w jednej chwili zaczęła połyskiwać spływającymi z brązowych oczu, łzami. Ostatni raz podbiegła do mocującego się z drzwiami taksówki ojca i wczepiła się w niego, głośno szlochając:
- Nie jedź, tato. Zostań w domu, smutno, wiesz jak smutno będzie.
- Hej dziewczynka, to tylko dwa miesiące, zleci nim się obejrzysz, będę w domu – pocieszał.
Niedbałym ruchem wrzucił na tylne siedzenie bagaż i zamknął drzwi. Kolejny raz podszedł do rodziny stojącej za bramą i zwrócił się do stojącego przy matce, siedmiolatka:
- Cześć Kamiś – powiedział ciepło i wyciągnął rękę, chcąc pogłaskać syna po głowie.
Chłopiec spojrzał na wzruszonego ojca zdziwionym wzrokiem, sprawiał wrażenie jakby zupełnie nie rozumiał o co ten hałas. W chwili, gdy poczuł na głowie ojcowski dotyk natychmiast odsunął się, chowając za plecami matki. Czarne, krótko przystrzyżone włosy połyskiwały w promieniach majowego słońca.
- Cześć – odpowiedział obojętnie, po czym szarpnął stojącą przed nim Ankę.
- Idziemy do domu? – spytał matkę wpatrzoną w męża.
- Za chwilę – odpowiedziała.
- No chodź, mama – ponaglał chłopiec.
- Kamilku zaczekaj, tata wyjeżdża, będzie mu przykro, że nawet się nie pożegnałeś. – Anka chwyciła delikatnie syna za rękę. – Podejdziemy do taty i dasz mu buzi, tak?
- Czemu? – Kamil spojrzał zdziwiony. – Przecież wróci, sam powiedział, że za dwa miesiące wróci.
- Bo tak trzeba, synek, bo to twój ojciec i jest mu smutno, że nie będzie was tak długo widział.
- No dobra – burknął chłopiec i ruszył sam w stronę wciąż stojącej przy płocie, taksówki. – No to cześć, tata – zwrócił się do ojca, podając prawą dłoń na pożegnanie.
- Cześć Kamciu – odpowiedział wyraźnie ucieszony Darek, po czym podszedł do Anki i objął w pasie:
- Trzymajcie się wszyscy, do zobaczenia pod koniec sierpnia – rzekł, przytulając żonę do siebie. Papa, maminka – dodał żartobliwie i wrócił do niecierpliwiącego się kierowcy.
- Jazda! – krzyknął wesoło.

Patrzała za niknącym samochodem, zostali sami, tylko ona i dzieciaki. Od dłuższego czasu pragnęła tej samotności. Wiele razy wyobrażała sobie jakby to było, gdyby się rozstali, tym razem miała okazję się przekonać.
„Poradzimy sobie” – myślała, sięgając kolejny raz do portfela. Jedne, jedyne sto złotych miało jej wystarczyć na dwa tygodnie. Nim otrzyma zasiłek na dzieci, musi utrzymać wszystkich, za sto złotych. Wyjazd Darka za granicę był jedyną alternatywą, jedynym wyjściem z sytuacji w jakiej się znaleźli.
- Dlaczego? – Wiele razy zadawała mężowi to pytanie. Tak bardzo wierzyła, że pewnego dnia padnie z jego ust odpowiedź. W zasadzie nie potrafiła znaleźć żadnego uzasadnienia dla tego co się stało. Do tej pory, mimo że od zdarzenia upłynął rok Ance nie przychodziło do głowy, ani jedno racjonalne wytłumaczenie. ‘Co było aż tak ważne, że postanowił poświęcić pracę, spokój i w efekcie ich rodzinę?”

Darek miał dobrą posadę. Jedna z większych miejscowych hurtowni, rodzinna atmosfera i szef, co nie jedno w życiu widział. Bez większych problemów zatrudniono go na etacie konwojenta. Anka prowadziła mały bufet w szpitalu, dwójka dzieci, własne mieszkanie, nie było najgorzej, jakoś wiązali koniec z końcem. Byli bardzo ułożonym małżeństwem, przykładnym, mógłby rzec ktoś, przyglądając się z boku. Oboje wprawdzie żyli we własnych światach i jakby obok siebie, nieszczególnie interesując się problemami partnera, ale nikt nie ma wszystkiego. Bez wybuchów namiętności ale też bez awantur i wzajemnych oskarżeń. Anka otoczona własnym kręgiem znajomych, Darek – rodziną i kolegami. Wieczorami spotykali się w domu i każde z nich opowiadało o kończącym się dniu. Para starych przyjaciół raczej, niż ogarniętych uczuciem małżonków.
Tego dnia, jak zawsze wróciła do domu w przekonaniu, że dzieci i mąż na nią czekają. Nie było nikogo. Zmęczona usiadła w kuchni przy oknie, wypatrując powrotu męża z dziećmi. Anka pracowała do późna, Darek więc zawsze po pracy odbierał Martę i Kamila od babci. Tego dnia też miało tak być.
- Dlaczego tak długo ? – mówiła sama do siebie, odsłaniając firankę. – Nie powinnam się denerwować – uspokajała samą siebie. Kilka dni wcześniej dowiedziała się, że jest w drugim miesiącu ciąży.
Wlepiona niemal całkowicie w szybę oczekiwała najbliższych lecz zamiast nich dostrzegła mężczyznę stojącego przy bramie. Ciemność panująca za oknem nie pozwoliła rozpoznać gościa zbliżającego się do domu. Nie mięli sąsiadów, ich mieszkanie znajdowało się jako jedyne nad sklepami, wiedziała więc, że mężczyzna zmierza do ich domu. Otworzyła drzwi , chwilę później stanął przed nią kolega, z którym pracował jej mąż.
- Cześć – powiedział.
- Darka nie ma, wróciłam z pracy i nikogo nie ma. Pewnie siedzi u matki – powiedziała zdenerwowana i wróciła do kuchni. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i wszedł za nią.
- Ania, nie denerwuj się, Darek jest na policji – stwierdził spokojnie opierając się o drzwi w kuchni.
- Gdzie?- spytała z niedowierzaniem.
- Napadli go jak przewoził pieniądze i jest na policji, składa zeznania – wyjaśnił.
- O Jezu, nic mu się nie stało? Jurek nic mu nie zrobili? – Natychmiast wstała z krzesła i zaczęła kręcić się w kółko. Nie potrafiła się zdecydować czy biec z pomocą mężowi, czy czekać na dalszy ciąg opowieści.
- Spokojnie, nic mu nie jest, naprawdę. Ukradli tylko samochód i pieniądze za towar ale jemu nic nie jest.
- Dzięki Bogu – odetchnęła z ulgą. – A wiesz coś? Jak to się stało?
- Gdzieś za miastem, zatrzymał się na chwilę za potrzebą i w tym czasie podjechał samochód, z którego wysiadło trzech gości. Wrzucili go do bagażnika, a później wywalili kilkadziesiąt kilometrów dalej. Wtedy Darek zadzwonił z budki na policję, a później do mnie. Widziałem się z nim i stąd wiem, że nic mu nie jest.
- Co ty, film mi opowiadasz, czy co? Przecież takie rzeczy się nie zdarzają – stwierdziła podejrzliwie. - O której to było? Dlaczego on jeździ o tej porze, nic dziwnego, że go napadli – powiedziała z nutą złośliwości.
- To było w dzień, około pierwszej – odpowiedział.
Anka odruchowo spojrzała na zegarek, było kilka minut przed dziewiętnastą.
- I tyle czasu jest na policji? Czy oni są nienormalni? Przecież to jego napadli, zaraz do nich zadzwonię i tak ich zjadę, że nie masz pojęcia. Idioci.
Chwyciła telefon, wystukała numer alarmowy i spojrzała w okno. Dostrzegła dzieci w towarzystwie babci.
- Jurek nic nie mów o napadzie przy teściowej, właśnie idzie z dziećmi, ona jest taka chorowita – zwróciła się do kolegi męża.
- Dobra, nie ma sprawy.
Anka rozłączyła się, nie chcąc wzbudzić podejrzeń Darka matki. Usiłowała stworzyć wrażenie spokojnej, jakby nic się nie stało. Dzieci natychmiast przybiegły do mamy.
- Mamo, czemu tata po nas nie przyszedł? – zapytała Marta.
- Tata jest jeszcze w pracy, kochanie – skłamała bez większego problemu, całując córkę w policzek.
- A co to Darciu dziś tak długo? – cichutko zapytała teściowa Anki.
- Też nie wiedziałam, co się stało, przysłali Jurka żebym się nie denerwowała, jakiś remanent mają.
- Dobrze dziecko idę do domku, późno już, aha Aniu z Kamilkiem, coś nie tak jest, znowu prawie nic się nie odzywał. Schował się u Arka w pokoju i siedział sam przez cały dzień. – Babcia przebiegła wzrokiem po korytarzu w poszukiwaniu chłopca. – O zobacz, teraz też nawet nie wszedł do kuchni, pobiegł prosto do pokoju.
- On jest taki nieśmiały mamo, panie w zerówce też tak mówią. Zaraz z nim porozmawiam, choć zupełnie nic to nie zmieni, zobaczył obcego człowieka i uciekł.
- Dobrze, dobrze. Dobranoc. Dzieci są najedzone, tylko myć i spać. Dobranoc jeszcze raz, śpijcie dobrze – babcia pożegnała się i powoli zaczęła schodzić ze schodów.
Anka odczekała chwilę i ponownie złapała za telefon.
- Dobry wieczór – przywitała się z dyżurującym policjantem. – Podobno jest u was mój mąż? Przesłuchujecie go po napadzie. – Czekała na potwierdzenie.
- Kim pani jest? – zapytał rozmówca.
- Anna Wielicka jestem żoną.
- Pani mąż został przewieziony na komisariat w Kortyniu.
- Nie rozumiem? Dlaczego? Coś wam się pomyliło, czy jak? – zadawała pytania jedno po drugim, nie dając dojść do głosu człowiekowi po drugiej stronie słuchawki. – Przewieziony? To jakiś żart?
- Nic więcej nie wiem, nie jestem w stanie udzielić pani żadnej odpowiedzi.
- To jakaś paranoja! – krzyknęła do słuchawki i odłożyła telefon.
Zupełnie nie rozumiała, co się dzieje, tajemnicze przesłuchanie wywołało w kobiecie jakieś bliżej nieokreślone uczucie strachu. Podejrzliwość wkradała się w wyobraźnię - co tam mogło się stać? - myślała natrętnie.
- Jurek, o co tu chodzi? Rozumiesz coś z tego?
Mężczyzna wciąż stał oparty o drzwi w kuchni i przyglądał się zdenerwowanej kobiecie.
- Nie mam pojęcia. Pewnie go zabrali, bo ten napad był blisko Kortynia, może oni będą prowadzić śledztwo? Wiesz jak to jest, godzinami składa się zeznania. Nie martw się, zaraz go odwiozą. – Popatrzył ze współczuciem. – Anka, muszę już lecieć. Podjadę po Izę do rodziców i będę w domu, jakby co, dzwoń śmiało.
- Jasne, leć Jurek leć. Dzięki, że przyjechałeś. Gdyby nie ty umierałabym ze strachu, a tak umieram ze złości – powiedziała siląc się na dowcip.

Kamil siedział na podłodze w pokoju i kołysał się w tył i w przód. Anka usiadła obok syna i pogłaskała go po plecach.
- Co jest synek? – zapytała łagodnie.
- Nic – odpowiedział nie odrywając wzroku od dywanu.
- Czemu jesteś taki smutny? – ponowiła pytanie.
- Wcale nie – stwierdził, nie patrząc na matkę. – Tata przyszedł? – zagadnął.
- Nie kochanie, tata wróci późno, będziesz już spał. Wstań z podłogi, mama pościeli łóżko i pójdziemy spać – Podniosła się z klęczek i podała rękę synowi.
Kamil posłusznie podał matce dłoń i dźwignął się przy jej pomocy z podłogi.
Przysiadła na brzegu jednoosobówki, na której otulony kolorową pościelą zasypiał chłopiec i delikatnie głaskała go po głowie. Dziecko tradycyjnie już pochwyciło róg powłoczki i nawijało na palec. Kamil zawsze usypiał w ten sposób.
- Mamo! – Z sąsiedniego pokoju usłyszała wołanie córki. – Już idę Martusiu – odpowiedziała.
Dziewczynka siedziała na łóżku wyraźnie zaniepokojona, nerwowo ściskała palce. Anka zbliżyła się do córki:
- Co się stało kochanie? – zapytała cicho.
- Gdzie tata?
- Tata jest jeszcze w pracy, śpij malutka. Musimy wstać raniutko, śpij serduszko. – Pochyliła się nad dzieckiem i czule pocałowała w czoło.
- Mamo, przecież tata nie jest w pracy. Słyszałam jak rozmawiałaś z tym panem. – Dziewczynka nie dała się tak łatwo zbyć. – Co się stało?
- Nic takiego, ktoś ukradł tacie pieniążki i musiał zgłosić to na policji. Śpij już skarbie.
- Pewnie szukają tego złodzieja – odpowiedziała dziewczynka i położyła się na łóżku. – Tata nienawidzi złodziei. Dobranoc mamusiu.
- Dobranoc córeczko – powiedziała Anka.

Czekała wciąż spoglądając w okno, czas jakby stał w miejscu. Żadnych wiadomości, telefon milczał jak zaklęty. Anka nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Bez żadnego celu przechadzała się po mieszkaniu. Dzieci dawno już spały, mimo to co chwila zaglądała do każdego z nich.
Minęła dwudziesta druga, kiedy ponownie zadzwoniła na miejscowy posterunek policji.
- Wielicka z tej strony – przedstawiła się. – Czy wiadomo już co z moim mężem?
- Chwileczkę – odpowiedział policjant.
Chwila ciszy po drugiej stronie słuchawki, gdzieś w tle usłyszała rozmowę kilku mężczyzn, wreszcie j policjant przemówił:
- Podam pani numer telefonu do dyżurnego w Kortyniu, pani mąż wciąż tam jest, nie potrafię więc udzielić żadnych, konkretnych informacji. Proszę zanotować, trzysta czterdzieści pięć sześćdziesiąt trzy, dwanaście, kierunkowy oczywiście bez zmian.
- Dziękuję – odpowiedziała.
Przypaliła papierosa i ołówkiem poprawiła cyfra za cyfrą, podanego przed chwilą numeru. Kolejno wciskała liczby zapisane na skrawku papieru, kilka sygnałów i męski głos w słuchawce
- Komenda Powiatowa, słucham.
- Dobry wieczór, podobno jest u państwa mój mąż, Dariusz Wielicki, przywieźliście go z Barzyc, w związku z napadem.
- Może pani powtórzyć nazwisko – poprosił uprzejmie policjant.
- Wielicki, Dariusz Wielicki.
- Chwileczkę – odrzekł mężczyzna i zwrócił się do kogoś znajdującego się z nim w pomieszczeniu. – Dzwoni kobieta z Barzyc, mamy tu jej męża? Walicki.
Anka nie zrozumiała, co mówi osoba obecna na posterunku, usłyszała tylko dość głośny śmiech.
- Halo, jest pani tam? – zapytał policjant.
- Jestem.
- Faktycznie, jest u nas małżonek.
- Czy może mi pan powiedzieć w takim razie jak długo jeszcze będzie? – spytała z niepokojem.
- Trudno powiedzieć, trwa przesłuchanie.
- Tyle godzin przesłuchanie? To jakaś paranoja. Napad zdarzył się około trzynastej teraz jest po dziesiątej, a pan mi mówi, że ciągle jest przesłuchiwany? – Anka była wzburzona i nie miała najmniejszego zamiaru tego ukrywać.
- To bardzo skomplikowana sprawa – odpowiedział.
- To kpina, a nie żadna skomplikowana sprawa, żebyście wy tacy nadgorliwi byli, ścigając przestępców jak jesteście w przypadku ofiar – rzuciła podniesionym głosem.
- Rozumiem pani zdenerwowanie, ale …
- Nic pan nie rozumie – nie pozwoliła dokończyć rozmówcy.
Odłożyła telefon i otworzyła szafkę, w której znajdowały się dokumenty. Przekładała papier za papierem w poszukiwaniu numeru telefonu pracodawcy męża. Nic nie znalazła, na każdym dokumencie z pieczątką firmową, widniał numer tylko do hurtowni. Zatelefonowała więc na informację.
Kilkakrotnie próbowała nawiązać połączenie z szefem męża, udało jej się dopiero za czwartym razem.
- Słucham – krzyknął niemal do słuchawki mężczyzna.
- Dobry wieczór, jestem żoną Darka, czy może mi pan powiedzieć co się dzieje?
- Co się dzieje?- powtórzył jak echo. – Ma pani tupet, pytać mnie co się dzieje?
- Nie rozumiem, o czym pan mówi? – zapytała rozżalona i zaciekawiona jednocześnie
- On mnie okradł, a pani ma czelność dzwonić do mnie i pytać co się dzieje?
- On pana okradł? To jego okradli. I z pewnością nie była to jego wina, nie powinien chyba jeździć sam z pieniędzmi? – powiedziała urażona.
- Jego? Nie proszę pani – grzmiał do słuchawki. – Nikt go nie okradł, wymyślił sobie taką bajeczkę i myślał, że wszyscy są na tyle naiwni, że uwierzą.
- Wszystko wszystkim ale Darek nikogo nigdy nie okradł. Niech pan mówi, co chce, on nie potrafiłby zrobić czegoś takiego.
- Nie? To ja pani powiem, pani mąż ukradł pieniądze, które zapłacił mu kontrahent za towar, później pojechał do Kortynia, ukrył samochód na jednym z parkingów, zatelefonował do mojego wspólnika i zażądał dziesięć tysięcy złotych za wskazanie miejsca ukrycia samochodu…
- Co pan mówi? – przerwała niedowierzając. – Taką wersję sobie przyjęliście, chcecie go wrobić tak? Pewnie sami narobiliście manka i teraz trzeba to jakoś zatuszować.
- Bzdura, czy pani mnie słucha w ogóle? On się przyznał do wszystkiego na policji.
- Nie wierzę. Nie on, on nie ma takiej wyobraźni, żeby coś podobnego wymyślić.
- Powiem pani jaką ma wyobraźnię, otóż dzwoniąc do mojego wspólnika zagroził, że jeśli nie przekaże mu pieniędzy, porwie jego syna! Tak potrafi kombinować, w tym swoim cichym umyśle.
- Pan jest nienormalny! – krzyknęła i zakończyła rozmowę.
Próbowała zebrać myśli, tak bardzo usiłowała zrozumieć, co się wydarzyło. Dlaczego szef Darka, tak lubiany dotąd, nagle oskarża go o najbardziej plugawe rzeczy. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Serce waliło jak olbrzymie kowadło, a w głowie pojawiły się najczarniejsze myśli. A jeśli Darek wplątał się w jakiś szemrany interes, jeśli za tym wszystkim kryje się mafia?
- Aj, pewnie wszystko się wyjaśni. Przecież to nie jest kino akcji, nie ma gangsterów, ani przekupnych policjantów – uspakajała samą siebie.
Nie pościeliła łóżka, położyła się tylko na chwilę, aby odpocząć przekonana, że nie zmruży oka. Zasnęła nie wiadomo kiedy. Obudził ją hałas na podwórku, wstała i podeszła do okna. Pod bramą stał polonez, a przy nim dostrzegła trzech mężczyzn. Rozpoznała jednego z nich, to był Darek. Pozostałych nie znała. Nim otworzyła okno chwyciła telefon, nie miała pojęcia kim byli ludzie wchodzący z jej mężem na podwórko. Spojrzała na wyświetlacz telefonu, trzecia dwadzieścia siedem.
- Darek! – zawołała przestraszona przez otwarte okno.
- Otwórz drzwi – odkrzyknął.
- Nie. Kim są ci faceci?
- Otwórz drzwi, to policja, spokojnie – powiedział, stojąc pod oknem.
Nie wiedziała czy powinna to zrobić, mąż przekonywał ją, że to policjanci. Skąd jednak mogła o tym wiedzieć. Samochód, którym przyjechali nie był w żaden sposób oznakowany, środek nocy, nie widziała nawet ich twarzy, a co jeśli to jacyś bandyci? Może to ci sami, którzy go napadli? A jeśli czekali na niego i teraz zechcą zrobić mu krzywdę? Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, więc nawet jeśli z dołu pokażą jej legitymacje nie będzie w stanie dojrzeć nic, prócz zarysu małego prostokąta.
Zaczynała panikować, z jednej strony chciała zobaczyć Darka, z drugiej zaś, instynkt matki podpowiadał, że musi chronić dzieci. „Co robić?” – pytała bezgłośnie, obgryzając skórki przy paznokciach.
- Proszę otworzyć drzwi – zawołał jeden z mężczyzn. – Mąż mówi prawdę, jesteśmy z policji.
- O tej porze mam otwierać obcym ludziom? – zapytała drżącym głosem.
- Pani mąż musi się dostać do domu – dodał drugi.
Zeszła na dół, ściskając w dłoni telefon, w razie jakiegoś fałszywego ruchu zadzwoni na policję. Uchyliła ostrożnie drzwi wejściowe na klatkę schodową i poprosiła o dokumenty. Obydwaj podali legitymacje.
- Proszę się cicho zachowywać, dzieci muszą rano wstać do szkoły – stwierdziła nieco spokojniej.
- Oczywiście, zajmie nam to tylko chwilę, mąż zabierze kilka rzeczy i już nas nie ma – odpowiedział wysoki blondyn. Wyglądał na sympatycznego człowieka albo tylko takie pozory stwarzał.
- Jak to? Darek, więc ty nie zostajesz? – zwróciła się do męża.
- Nie, muszę jeszcze tam wrócić. Godzinka, góra dwie i będę w domu – odpowiedział.
- O co tu chodzi, czy wreszcie się czegoś dowiem? – Anka była bliska płaczu. – Dlaczego nikt mi nie chce nic powiedzieć? – zwróciła się do męża. – Darek, co jest grane?
- Nic takiego, uspokój się, zanim dzieci wstaną będę z powrotem – usiłował uspokoić żonę.
- Tak, niech się pani nie martwi, przywieziemy męża jak tylko uda nam się ustalić pewną rzecz, to już nie potrwa długo – łagodnym głosem kolejny raz przemówił towarzyszący Darkowi blondyn. – I proszę zamknąć za nami drzwi, strzeżonego pan Bóg strzeże – dodał z dobrotliwym uśmiechem.

Ranek nastał, jednak Darek nadal nie wracał. Dzieci uszykowane do szkoły wciąż pytały o ojca, Anka wymyśliła na poczekaniu historyjkę dla uspokojenia dzieci.
- Tata poszedł rano do pracy.
Marta popatrzyła podejrzliwie na matkę, nie powiedziała jednak ani słowa. Anka czuła jak się rumieni, po raz pierwszy z taką łatwością oszukała własne dzieci.
- Po lekcjach mam iść do babci, czy będziesz mamo w domu? – zapytała dziewczynka.
- Pójdziesz do babci. Idź już Martusiu, bo się spóźnisz – ponagliła córkę.
- Pa mamo – powiedziała Marta zamykając za sobą drzwi.
- Pa skarbie!
Codziennie rano zaprowadzała Kamila do zerówki, a potem szła do pracy. Anka bardzo lubiła swoje zajęcie. Tam w szpitalu, miała swoich stałych klientów, była też grupa pracowników, którzy każdą wolną chwilę spędzali właśnie u Anki w bufecie. Tego dnia do pracy pójść nie mogła. W drodze do przedszkola zadzwoniła do jednej z koleżanek, stałych bywalczyń w jej miejscu pracy. Poprosiła Aśkę, aby umieściła kartkę na drzwiach z informacją, że kawiarenka nie będzie czynna. Aśka dopytywała się o przyczynę nieobecności jednak Anka obiecała, że odezwie się później i wszystko opowie.
Kamil niechętnie chodził do przedszkola, jednak nigdy też nie protestował stanowczo, wyglądało na to, że chłopcu nie sprawiało większej różnicy, czy jest w domu, czy gdzie indziej. Anka przyprowadziła syna, jak co rano, do sali. Wychowawczyni jak zawsze otoczona dziećmi podeszła do chłopca.
- Dzień dobry, Kamil – powiedziała. – Usiądź tu – wskazała miejsce przy stoliku i zwróciła się do Anki.
- Możemy chwilę porozmawiać?
- Naturalnie – odpowiedziała, lekko zdziwiona.
Kobieta wykonała gest ręką wskazując miejsce w rogu sali, najbardziej oddalone od dzieci
- Chciałam porozmawiać o Kamilu. Chyba powinna pani pójść z nim na badania do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.
- Dlaczego? – zapytała. – Wydawało mi się, że syn dość dobrze sobie radzi.
- To prawda, jednak w Kamilu jest coś dziwnego, niech pani spojrzy na niego.
Anka odwróciła głowę i spojrzała na syna. Siedział w ławce i patrzył w okno. Dzieci biegały po całej sali, śmiejąc się lub tocząc utarczki. Dziewczynki chwaliły się nowymi piórnikami, chłopcy opowiadali o samochodach. Szczebiot i radość wypełniała całe pomieszczenie, tylko Kamil sam jeden wciąż siedział nieruchomo w ławce. Zupełnie na nic nie zwracał uwagi, nie szukał matki wzrokiem, nie spoglądał na rówieśników, tak jakby wcale go tam nie było. Anka pierwszy raz zastanowiła się nad przyczyną takiego zachowania dziecka, może dlatego, że nie często miała okazję obserwować go na tle innych dzieci.
- Tak jest zawsze – wtrąciła nauczycielka. – Kamil się izoluje. Nigdy nie bierze udziału w zabawach grupowych. On zawsze stoi z boku. Dzieci siadają na dywanie w kółeczku, a on ciągle ucieka w tamten kąt. – Kobieta pokazała Ance wnękę znajdującą się z przodu sali.
- Nie wiedziałam – powiedziała Anka. – Myślałam, że nie sprawia żadnych problemów.
- To prawda, nie ma z nim najmniejszego kłopotu. Chodzi o jego zachowanie, albo jest aż tak nieśmiały, albo ma problemy z adaptacją. Jest jeszcze coś, Kamil ma doskonałą pamięć, zna wszystkie litery, jednak nie potrafi zapamiętać, gdzie jest jego szuflada z podręcznikami, nie rozpoznaje własnej szafki z ubraniem. Nie umie też wykonać prostych prac manualnych, a to z kolei sprawia, że bardzo się denerwuje. Byłoby dobrze, gdyby zbadali go specjaliści, może potrzebuje ćwiczeń na poprawę sprawności ręki, albo jakiejś terapii, która umożliwi mu integrację z grupą. – Wychowawczyni mówiła z nieudawaną troską. Anka kolejny raz spojrzała na syna, wciąż wpatrywał się w okno, jakby był całkowicie sam. Obok niego przechodziły, co chwila dzieci, on nawet na moment nie zatrzymywał na nich wzroku.
- Dziękuję pani za zwrócenie mi uwagi, jeszcze dziś umówię się na wizytę do poradni.
Anka pożegnała się i opuściła przedszkole. Po powrocie do domu zaparzyła sobie mocną kawę i zabrała się za sprzątanie. Nie była w stanie się skupić, ciągle zastanawiała się, co się dzieje z Darkiem.
Wszystko naraz zaczęło się walić. „Nieszczęścia chodzą parami – święte słowa” – pomyślała. Nieplanowana ciąża, sprawa z Darkiem, Kamil. Nagle poczuła się tak, jakby cały świat sprzysiągł się przeciw niej.
- Biedny Darek, pewnie go wrabiają – powiedziała do siebie, ścieląc łóżka. – Dlaczego ciągle go nie ma?
Kolejny już raz, w ciągu dwóch dni, zatelefonowała na policję. Tym razem dyżurny udzielił obszerniejszych informacji.
- Około siódmej rano wysłaliśmy do pani funkcjonariusza. Niestety nie zastał nikogo lub też nie otworzyła pani drzwi.
- Niemożliwe – powiedziała. – Nic nie słyszałam, a o tej godzinie budziłam dzieci, podejrzewam więc, że policjant wcale do mnie nie dotarł.
- Kolega miał poinformować panią, że mąż został zatrzymany do wyjaśnienia. Wstępnie na czterdzieści osiem godzin.
- Co takiego? – krzyknęła. – Na jakiej podstawie?
- Jeśli chce pani uzyskać szersze informacje, doradzam kontakt z oficerem komendy w Kortyniu.
Anka pomyślała przez chwilę, po czym udała się do teściowej i poprosiła, aby jak zawsze odebrała Kamila z zerówki, sama postanowiła pojechać do oddalonego o trzydzieści kilometrów miasta, w którym policja przetrzymywała jej męża.
- Zrobię im taki dym, że nie mają pojęcia – powiedziała, zmartwionej matce Darka.
Do okienka dyżurki podszedł mundurowy. Spojrzał wyniośle na Ankę i leniwie uchylił szybę.
- Chciałabym się widzieć z komendantem, ale najpierw proszę o przekazanie żywności mężowi. Trzymacie go w areszcie od wczoraj.
- Nazwisko? – zapytał obojętnie.
- Wielicki, Dariusz Wielicki.
- A, to ten od napadu? – zaśmiał się policjant.
- Tak, ten którego w coś wrabiacie – odgryzła się. – Nie wiem czemu to robicie, ale może dziś się dowiem – dodała. – Ten człowiek nigdy w życiu nic takiego by nie zrobił, rozumie pan? – zapytała, a w jej głosie już nie było złości, tylko żal i pretensja. – Coś panu powiem, dam sobie obie ręce uciąć za niego.
Policjant zmienił ton i zdecydowanie łagodniej odrzekł:
- Czasem żyje się z człowiekiem dwadzieścia lat i nic się o nim nie wie. Rozumiem pani zdenerwowanie ale niech mi pani wierzy, nie warto. Pracuję tu wiele lat i różne rzeczy widziałem, nie warto ręczyć za nikogo.
Wypowiedź dyżurnego sprawiła, że zaczęła się zastanawiać. W usłyszanych przed chwilą słowach był ukryty podtekst. Czyżby oficer dawał jej do zrozumienia, że jest zwykłym, naiwnym, nie potrafiącym kojarzyć faktów, babskiem. Nie. Pewnie źle go zrozumiała.
Anka nie kontynuowała rozmowy, uparcie domagała się wizyty u komendanta. Mężczyzna kazał jej czekać, sam zaczął wydzwaniać w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby udzielić Ance jakichś informacji. Po kilku minutach ponownie podszedł do okienka
- Proszę iść tymi schodami – wskazał ręką na stopnie za szklanymi drzwiami – drugie piętro, pokój dwieście siedem. Naczelnik wydziału porozmawia z panią.
- Dziękuję – rzuciła chłodno.
W dużym biurze, za sporych rozmiarów biurkiem siedział starszy mężczyzna, drzwi były otwarte, dostrzegł stojącą w progu kobietę.
- Zapraszam – odezwał się przyjaźnie. – Proszę usiąść. – Wskazał krzesło przy niewielkiej ławie. Sam wstał od biurka i zajął miejsce na drugim z krzeseł.
- Pani Wielicka, w sprawie męża jak rozumiem? – zapytał, spoglądając zza cienkich oprawek okularów.
- Tak, ja w sprawie męża. Dzisiejszej nocy byli u mnie w domu policjanci, razem z nim oczywiście i obiecali, że odwiozą go z samego rana. Tymczasem nadal go nie ma, mnie natomiast przekazano tylko suchą informację, że mąż został zatrzymany. Chciałam się dowiedzieć, co się dzieje?
- Rozumiem, jest to jak najbardziej oczywiste, że stara się pani dociec, co się stało. – Mężczyzna wydawał się niezwykle uprzejmy i pełen zrozumienia. Wstał z miejsca i podszedł do telefonu. Po chwili do biura wszedł około czterdziestoletni, wysoki blondyn z papierową teczką. Była prawie pewna, że to ten sam człowiek, który w nocy obiecywał jej, że odwiezie Darka z powrotem.
- To pan – odezwała się nieoczekiwanie do przybyłego policjanta. – To pan mówił, że rano odstawicie go do domu.
- Tak to ja, jednak nie było to możliwe – odpowiedział lakonicznie.
Oficer otworzył teczkę, którą przekazał mu wezwany funkcjonariusz i pokiwał znacząco głową:
- Pani mąż przyznał się do kradzieży pieniędzy w kwocie siedem tysięcy złotych oraz do ukrycia samochodu służbowego, a także próby wymuszenia dziesięciu tysięcy od jednego ze współwłaścicieli hurtowni, w której był zatrudniony w charakterze kierowcy-zaopatrzeniowca.
Anka patrzyła na mężczyznę z niedowierzaniem. Kręciła przecząco głową, chcąc skwitować każde wypowiadane przez niego zdanie. Naraz zaczęło jej się robić gorąco i zimno, na przemian. Gdzieś jakby od ścian odbijały się echem słowa cytowane przez mężczyznę :…przyznał się do kradzieży pieniędzy w kwocie… i uderzały w sam środek opuszczonej głowy. Wreszcie, gdy naczelnik oderwał wzrok od akt i spojrzał na nią w milczeniu, przemówiła:
- Wiem, że to zabrzmi idiotycznie i być może jako żona nie powinnam takich słów wypowiadać, ale powiem panu jedno, mój mąż nigdy czegoś podobnego, by nie wymyślił. Nie wierzę w to ani trochę, on zwyczajnie jest zbyt tchórzliwy, żeby ułożyć taki numer. Jak tu siedzę mówię otwarcie, gdyby coś w moim życiu zaszło takiego, że czułabym się zmuszona, prędzej ja zrobiłabym napad niż on. Trzeba mieć wyobraźnię, żeby wymyślić taką historię, on jest na to za głupi. Nigdy nie przywiązywał wagi do spraw materialnych, rozumie pan? Nasz syn był chory i tylko bardzo drogie antidotum mogło mu pomóc, to ja starałam się zdobyć kasę, on tylko stwierdził, że nie ma skąd. Nie zrobiłby czegoś takiego, nawet gdyby całe jego życie było uzależnione od pieniędzy, nigdy czegoś podobnego, by nie zrobił. – Anka rozpłakała się. – Ktoś go wrabia – dodała, z trudem powstrzymując łkanie.
- Proszę posłuchać – powiedział mężczyzna. – To powiedział pani mąż, tłumacząc niejako swój postępek. – Potrzebowałem pieniędzy na spłatę kredytu zaciągniętego na zakup komputera. Problemy finansowe w jakie popadła moja rodzina, nieopłacone rachunki za światło, zaległości czynszowe, niespłacane kredyty bankowe, doprowadziły do tego, iż nie widząc innego wyjścia postanowiłem wymyślić napad, a przewożone pieniądze przywłaszczyć i przeznaczyć na spłatę zobowiązań. – Policjant skończył cytować zeznania Darka i ponownie zatrzymał wzrok na Ance. Siedziała skulona na krześle, opierając twarz na dłoniach. Ona przyjechała tu z zamiarem wykrzyczenia wszystkim jak bardzo go krzywdzą, ona miała go bronić. Ona w jednej chwili, straciła swój pewny wyraz twarzy i poczuła się gorsza. Siedziała tu, pomiędzy obcymi ludźmi po to, aby przyznać jaka jest głupia. Ujma dla poczucia własnej wartości – to tylko niewinna namiastka tego, co przeszyło ją od stóp do głów. To tak jakby pewnego dnia obudziła się i stwierdziła, że nie ma domu, nie ma własnego miejsca, gdzie mogłaby się skryć przed ironicznym uśmiechem zawistnych sąsiadów.
- To kłamstwo – powiedziała. – Komputer kupiłam dzieciom w komisie za gotówkę, dwa tygodnie rozliczałam księgę przychodów, żeby sprawić dzieciom przyjemność i kupić komputer. Niech mu pan powie, żeby nie zasłaniał się dziećmi. – Powoli wstała z krzesła i kierowała się w stronę drzwi. Policjant ruszył za nią.
- Proszę pani, niech pani zaczeka.
Odwróciła się i spojrzała jak zbity pies, na mężczyznę.
- Już nic więcej nie chcę wiedzieć, może mu pan jedynie ode mnie powiedzieć, że nie chcę go znać.
- Nie powinna go pani teraz zostawiać – powiedział.
- Słucham? – zapytała, śmiejąc się przez łzy. – Nie powinnam go zostawiać? To on nas zostawił, tak po prostu, bez słowa wyjaśnienia. Co mu tam, on tylko chciał, co? No właśnie, co on chciał? Zbyt prosta jestem, żeby to zrozumieć. Mnie nie wolno go zostawiać, a jemu wolno robić za Janosika, tak? Jaki szlachetny, ukradł żeby wyciągnąć rodzinę z dołka finansowego! Śmieszne, dla nas nawet, by palcem nie kiwnął. – Patrzyła prosto w oczy mężczyźnie i demonstracyjnie pociągnęła nosem. A spojrzenie Anki było pełne wściekłości i rozczarowania. – Przyjechałam tu, żeby zrobić z siebie idiotkę! Żebyście mogli opowiadać między sobą wesołą historyjkę o zapłakanej babie, co to żyły dała sobie wypruć, chcąc udowodnić niewinność męża. Ha ha! Śmieszne! – krzyknęła i odwróciła się.
- Niech się pani uspokoi, mąż mówił, że jest pani w ciąży – odezwał się przywołany policjant w asyście, którego Darek był w nocy w domu.
- A tak, tylko kogo to obchodzi. Jego na pewno nie, nie powiedział panu, że nie chce tego dziecka, o przepraszam – poprawiła się błyskawicznie – dwójki dzieci, to będą bliźniaki.- Zaśmiała się nerwowo.
- Niech pani spocznie jeszcze na chwilkę – poprosił naczelnik. – Dziś będzie męża przesłuchiwał prokurator i to on zdecyduje, czy mąż wyjdzie, czy też zostanie przewieziony do aresztu śledczego na czas trwania postępowania. Moglibyśmy w tej chwili zadzwonić do prokuratora i zapytać, czy przedłużenie aresztu jest bezwzględnie konieczne. Powiemy, że jest u państwa taka sytuacja, macie państwo dzieci, dodatkowo oczekuje pani kolejnego, myślę, że prokurator zrozumie. Nie powinna pani w tej chwili zostawiać męża, on potrzebuje wsparcia. Każdy popełnia w swoim życiu błędy, każdy. Niech pani pomyśli, teraz zostanie sam, co przed nim? Nic, zupełna pustka. Nie ma żony, nie ma dzieci, co wtedy zrobi? Co pani, by zrobiła? Co każdy z nas, by zrobił? Nie chcę moralizować, ale z doświadczenia powiem, to nie jest ten moment, kiedy powinna pani zniknąć z jego życia.
Anka najchętniej krzyknęłaby, żeby poszli do diabła i niech się nie ważą nikogo prosić o zwolnienie, urażona duma jednak natychmiast zamilkła, gdy pomyślała o dzieciach. Za tydzień święta, nie może tego zrobić tylko ze względu na dzieci.
- Bardzo pana proszę, niech pan to zrobi, niech pan poprosi w moim imieniu tego prokuratora, żeby go puścił do domu – powiedziała na przekór samej sobie. Podziękowała za rozmowę, pożegnała się i udała w drogę powrotną.
Nikt, zupełnie nikt nie chciał uwierzyć, że Darek był do tego zdolny. Teściowa całą winę zrzuciła na Ankę, przecież Darek sam z siebie nic podobnego, by nie zrobił, ktoś musiał to na nim wymóc, najbliżej była Anka.
Następnego dnia Darek wrócił do domu. Nic, żadnego wyjaśnienia, nawet jednego słowa. Anka pytała, a jakże, krótko odparł, że nie chce o tym mówić, jeszcze nie teraz.
Zostali bez perspektyw, za to z kolejnym długiem do zapłacenia. Przed nimi jedyna alternatywa, wyjazd za granicę, tylko w ten sposób uda im się wyjść z finansowych tarapatów.
Anka miała siostrę, która od kilku lat mieszkała we Włoszech, poprosiła więc Agatę, aby załatwiła Darkowi pracę. Po kilku miesiącach posada czekała na przyjazd męża Anki.

[ Dodano: Sro 12 Maj, 2010 ]
czy mogę poprosić o opinię, zależy mi na czasie. Dziękuję serdecznie.

Re: Poprawiona wersja "Nie każdy jest Rain Manem"

2
[1]Oczekiwanie na najgorszy moment w [2]jej życiu, pożegnanie.
[1] – Oczekiwała brzmiałoby lepiej.
[2] – Zbędny zaimek.
Ich małżeństwo nigdy nie należało do udanych, ale [1]jednak trwali razem, pomimo wszystko i na złość sobie samym od lat utrzymywali [2]swój związek. Pierwszy raz jednak od dziesięciu lat mięli się rozstać na dłużej.
[1] – Powtórzenia.
[2] – Usunęłabym zaimek. Wiadomo już, że chodzi o ICH związek.
Darek podszedł do starszych dzieci, Marta rzuciła się rozpaczliwie ojcu na szyję:
Zmieniłabym trochę:

Kiedy Darek podszedł do starszych dzieci, Marta rzuciła się rozpaczliwie ojcu na szyję:
Mężczyzna chwycił torby leżące na ziemi i przebiegł wzrokiem po stojącej przy nim rodzinie.
Ten fragment jest nieco przegadany. Wiadomo już, że stali blisko, zatem starczy napisać:

popatrzył na rodzinę
Ostatni raz podbiegła do mocującego się z drzwiami taksówki ojca i wczepiła się w niego, głośno szlochając:
Gdy piszesz „ostatni raz podbiegła do mocującego się z drzwiami...”, wynika z tego, że podbiegała już wcześniej. W tekście natomiast nie ma takiego momentu, jest natomiast scena, kiedy ojciec podchodzi do Marty, a ona rzuca mu się na szyję. Dlatego przesunęłabym fragment „ostatni raz” w inne miejsce:

Podbiegła do mocującego się z drzwiami taksówki ojca i ostatni raz wczepiła się w niego, głośno szlochając:
to tylko dwa miesiące, zleci nim się obejrzysz, będę w domu – pocieszał.
Błąd w interpunkcji zmienia sens fragmentu: „zleci nim się obejrzysz” brzmi OK, ale nijak ma się do tego reszta po przecinku „będę w domu”.
Dlatego napisałabym:

- Hej dziewczynka, to tylko dwa miesiące. Zleci. Nim się obejrzysz, będę w domu – pocieszał.
Kolejny raz podszedł do rodziny stojącej za bramą i zwrócił się do stojącego przy matce, siedmiolatka:
Powtórzenia.
Poza tym „stojącej za bramą” można chyba wywalić.
- Bo tak trzeba, synek, bo to twój ojciec i jest mu smutno, że nie będzie was tak długo widział.
Drugie "tak" można usunąć.
- Trzymajcie się wszyscy, do zobaczenia pod koniec sierpnia – rzekł, przytulając żonę [1]do siebie. Papa, maminka – dodał żartobliwie i wrócił do [2]niecierpliwiącego się kierowcy.
[1] – Można usunąć. Wiadomo, że przytula ją do siebie.
[2] – Osobiście napisałabym: zniecierpliwionego.
[1]Patrzała za niknącym samochodem, [2]zostali sami, tylko ona i dzieciaki.
[1] – Patrzyła.
[2] – Tutaj rozpoczęłabym nowe zdanie.
Co było aż tak ważne, że postanowił poświęcić pracę, spokój i w efekcie ich rodzinę?
Usunąć.
Jedna z większych miejscowych hurtowni, rodzinna atmosfera i szef, co [1]nie jedno w życiu widział. [2]Bez większych problemów zatrudniono go na etacie konwojenta.
[1] – niejedno
[2] – Błąd podmiotu. Ze zdań wynika, że szefa zatrudniono na etacie konwojenta.
Para starych przyjaciół raczej, niż ogarniętych uczuciem małżonków.
Zmieniłabym kolejność:
Raczej para starych przyjaciół, niż ogarniętych uczuciem małżonków.

Tego dnia, jak zawsze wróciła do domu w przekonaniu, że dzieci i mąż na nią czekają. Nie było nikogo. Zmęczona usiadła w kuchni przy oknie, wypatrując powrotu męża z dziećmi.
Napisz „rodziny”. Unikniesz wtedy powtórzenia.
Anka pracowała do późna, [1]Darek więc zawsze po pracy odbierał Martę i Kamila od babci. Tego dnia [2]też miało tak być.
[1] – więc Darek
[2] – Tego dnia miało być podobnie.

- Dlaczego tak długo ? – mówiła sama do siebie, odsłaniając firankę. – Nie powinnam się denerwować – uspokajała samą siebie.
- Darka nie ma, wróciłam z pracy i nikogo nie ma. Pewnie siedzi u matki – powiedziała zdenerwowana i wróciła do kuchni.
Powtórzenia.
- Dobrze, dobrze. Dobranoc. Dzieci są najedzone, tylko myć i spać.
myć się
Przypaliła papierosa i ołówkiem poprawiła cyfra za cyfrą, podanego przed chwilą numeru.
podany przed chwilą numer
Ponadto przecinek do usunięcia.
Nie wiedziała czy powinna to zrobić, mąż przekonywał ją, że to policjanci. Skąd jednak mogła o tym wiedzieć. Samochód, którym przyjechali nie był w żaden sposób oznakowany, środek nocy, nie widziała nawet ich twarzy, a co jeśli to jacyś bandyci? Może to ci sami, którzy go napadli?
Wiadomo.
Szczebiot i radość wypełniała całe pomieszczenie,
wypełniały
Po chwili do biura wszedł około czterdziestoletni, wysoki blondyn z papierową teczką. Była prawie pewna, że to ten sam człowiek, który w nocy obiecywał jej, że odwiezie Darka z powrotem.
Brzmi to trochę tak, jak gdyby papierowa teczka była prawie pewna, że to ten sam człowiek...

Interpunkcja wciąż jest Twoją słabą stroną, np.:
Do tej pory, mimo że od zdarzenia upłynął rok Ance nie przychodziło do głowy, ani jedno racjonalne wytłumaczenie.
Powinno być:
Do tej pory, mimo że od zdarzenia upłynął rok, Ance nie przychodziło do głowy ani jedno racjonalne wytłumaczenie.
Poniższe zdanie natomiast jest kompletnie pozbawione przecinków:
Wlepiona niemal całkowicie w szybę oczekiwała najbliższych lecz zamiast nich dostrzegła mężczyznę stojącego przy bramie.
Rzuca się to w oczy w całym tekście. Czasem niewłaściwie postawiony przecinek zmienia sens wypowiedzi i utrudnia odbiór. Jest też sporo zbędnych zaimków.
Na początku tekstu uderza częste podkreślanie, że coś lub ktoś stoi: stojąca rodzina, stojąca taksówka...
Mężczyzna chwycił torby leżące na ziemi i przebiegł wzrokiem po stojącej przy nim rodzinie.
Kolejny raz podszedł do rodziny stojącej za bramą i zwrócił się do stojącego przy matce, siedmiolatka:
- No dobra – burknął chłopiec i ruszył sam w stronę wciąż stojącej przy płocie, taksówki.
Dobrze byłoby to skorygować.

Jest też trochę przegadanych zdań, które warto odchudzić. Np.:
Odłożyła telefon i otworzyła szafkę, w której znajdowały się dokumenty. Przekładała papier za papierem w poszukiwaniu numeru telefonu pracodawcy męża. Nic nie znalazła, na każdym dokumencie z pieczątką firmową, widniał numer tylko do hurtowni. Zatelefonowała więc na informację.
Kilkakrotnie próbowała nawiązać połączenie z szefem męża, udało jej się dopiero za czwartym razem.
- Słucham – krzyknął niemal do słuchawki mężczyzna.
Może starczy:

Odłożyła telefon i otworzyła szafkę, w której znajdowały się dokumenty. Przekładała papier za papierem, wreszcie znalazła numer pracodawcy męża. Uzyskała połączenie dopiero za czwartym razem.
- Słucham – krzyknął mężczyzna.


Bardzo realistycznie oddajesz rzeczywistość, uczucia kobiety, jej życie rodzinne. Na plus takie wstaweczki, budujące klimat:
Przysiadła na brzegu jednoosobówki, na której otulony kolorową pościelą zasypiał chłopiec i delikatnie głaskała go po głowie. Dziecko tradycyjnie już pochwyciło róg powłoczki i nawijało na palec. Kamil zawsze usypiał w ten sposób.
Historia sama w sobie ciekawa, mimo to tekst momentami czyta się dość ciężko. Jest nieco rozwlekły. Może warto byłoby go poskracać, zarysować klimat tylko kilkoma wyrazistymi pociągnięciami pióra, bez przegadywania. Ale są też fragmenty napisane znacznie lepiej, które ożywiają fabułę (np. gdy Darek wraca do domu w nocy w towarzystwie policjantów).
Fabuła podoba mi się, wykonanie raz lepsze, raz gorsze.
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”