Studnia

1
Tekst zawiera wulgaryzmy.

No to raz kozie śmierć. Wrzucę.

STUDNIA
Wróżka leciała nisko nad podmokłą łąką, obserwując rdzawe kępki trawy i błękit nieba odbijający się w kałużach. Była w wyśmienitym humorze i zabawiała się zrywaniem różdżką pajęczych sieci. Nie wiemy skąd się brał ten krotochwilny nastrój - może spełniła jakiś wyjątkowo dobry uczynek, a może spłatała szczególnie paskudnego psikusa. Co jakiś czas rozglądała się uważnie i wąchała powietrze, jak szukający czegoś pies. Takie porównanie przyszło jej nawet do głowy, ale odsunęła je ze zniecierpliwieniem.

W końcu najwidoczniej znalazła to, czego szukała, bo wylądowała na poboczu wąskiej drogi. Z majaczących w oddali zabudowań leniwie unosiła się w niebo jasna smużka dymu. Chodzenie piechotą nie było ulubionym sposobem wróżki na przemieszczanie się, ale lądowanie na środku obejścia wywoływało panikę wśród miejscowych. Oko podbite kamieniem i poszarpana przez jakiegoś Azora czy Burka kreacja od Gucci’ego były jednak zbyt wysoką ceną za wygodnictwo. Szła drogą, potykając się na nierównościach i zwalczając w sobie chęć magicznego jej naprawienia - nie była mimo wszystko w aż tak dobrym humorze. Ta droga na przestrzeni lat nie zmieniała się, przybywało jej tylko dziur i wybojów. Ludziom to widać nie przeszkadzało - i tak prawie z niej nie korzystali: pekaes tu nie kursował, a do gminy jeździło się rowerem przez las.

Wolnym krokiem zbliżała się do zabudowań. Walący się płot i spróchniałe deski stodoły sprawiały wrażenie starszych od samej, niemłodej już w końcu wróżki, a w pordzewiałym polonezie pozbawionym przednich drzwi kury urządziły sobie wylęgarnię. Przed domem, na plastikowym foteliku, który pamiętał lepsze czasy siedział zarośnięty osobnik i bezmyślnie wpatrywał się we wróżkę przekrwionymi oczami.

- Dzień dobry - uważała, że bez względu na okoliczności trzeba być uprzejmym. Zamienić prostaka w żabę zawsze się zdąży.

- Taaa - czknął Zarośnięty. I bez ruchu gapił się dalej. Zapowiadało się trudniej, niż można by sądzić.

- Szukam ludzi do pracy - nagle wróżce pomysł nie wydawał się już tak dobry. Ale skoro się powiedziało "a" trzeba będzie pójść dalej. Koniec alfabetu chyba jeszcze nigdy nie był tak odległy.

- Taaa - czknął Zarośnięty ponownie.

Na razie nie wymagano od niego bardziej skomplikowanej odpowiedzi. Potakiwał, bo uważał, że bez względu na okoliczności poczatkowo należy być uprzejmym. Walnąć sztachetą zawsze się zdąży.

- Do kopania studni chciałam nająć ludzi. Zapłacę.

- Taa - czknął zarośnięty. Słowo "zapłacę" wywołało miłe skojarzenia z brzękiem 5-cio złotówki na sklepowej ladzie. A kto wie, może nawet z jaśniepańskim szelestem dziesiątki w kieszeni. Banknotów o tak wysokich nominałach jak dwudziestka, Zarośnięty w zasadzie nie oglądał. Z jakiejś przyczyny informacja jednak go zaniepokoiła.

- Kopania czego?

- Studni.

- Taa - czknął i ponownie popadł w odrętwienie.

Z domu wyszła Baba. Wróżka, odczuwająca ni z tego ni z owego kobiecą solidarność, bardzo chciała znaleźć dla niej lepsze określenie, ale w żaden sposób się nie dawało. Baba była solidna i dobrze wyrośnięta, na słupowatych nogach dźwigała imponujący korpus, a piersi mogłyby swobodnie służyć za lodołamacz. Czarne włoski na górnej wardze zadawały kłam tlenionej fryzurze, a czerwona sukienka w upiornie zielone kwiatki świadczyła o próbach zalotności - nawet jeśli była kupiona za dychę w szmateksie, w odległych chyba czasach obfitości finansowej.

Baba trzepnęła Zarośniętego w łeb.

- Rusz się, ciołku.

Zarośnięty poprawił przekrzywioną czapkę, spojrzał spode łba na Babę ale podniósł się posłusznie. Mało kto miał odwagę jej podskoczyć.

- Pani siądzie - Baba przetarła ścierą fotelik i wskazała go wróżce.

Pani usiadła posłusznie.

- To do jakiej to roboty pani szuka?

- Studnię chciałam wykopać, pod lasem.

- Idź po Cześka. No... ruszaj się – szurnęła i Zarośnięty bez szemrania zniknął za domem.

Negocjacje z Babą przebiegały płynnie - szybko ustalono gdzie i za ile, bo jednej było wszystko jedno ile płaci, a druga nie była zachłanna. Wróżka wyciągnęła dłoń ze złotą monetą w stronę Baby.

- Eeee, za obce to nie. A bo to wiadomo co to warte...

Wróżka z westchnieniem wyjęła z rękawa zwitek banknotów i podała Babie.

- To zaliczka.

- Pani przyjedzie za trzy dni.

Trzy dni wydały się wróżce oszałamiającym tempem, jak na tę część świata, ale nie protestowała. Prosiła tylko, żeby studnia była obmurowana kamieniami a nie betonową cembrowiną i żeby dokładne miejsce wskazał różdżkarz. Koniecznie pod lasem.

* * * * * * * * * * * * * *

Wróżka podeszła do skraju lasu w tym miejscu, które uzgodniły z Babą za najlepsze do kopania studni. Wokół panowała cisza i letni skwar, a w trawie za kupą chrustu leżał Zarośnięty przytulony do butelki po piwie za 1,79 zeta. Wróżka trąciła go stopą - padlina czy żywe? Zarośnięty zachrapał i przewrócił się na drugi bok. Wróżka kopnęła go mocniej i do zamglonej świadomości Zarośniętego dotarł sygnał ponaglenia. Był przyzwyczajony do popędzających go kuksańców i znał bolesne konsekwencje ich ignorowania. Usiadł i spojrzał na wróżkę mętnym błękitem oczu.

- Aaaa, ona. Na razie studni nie będzie. Różdżkarz nawalił.

Kolejny szturchaniec zachęcił go do dalszej opowieści. Wróżka postanowiła, że na następną wizytę założy glany.

- Nooo... do miasta pojechał. Do województwa znaczy. - Zarośnięty powiedział to z nabożnym podziwem w głosie i zamyślił się nad niesprawiedliwością losu, który zsyła na wybrańców takie niepojęte atrakcje.

- Łoł - mruknęła wróżka z przekąsem. - I co? Ugotowali go tam barbarzyńcy i zjedli?

- No coś pani?! - Zarośnięty był zgorszony. - To porządni ludzie. Tylko różdżkę mu ukradli. No i portfel. Na razie studni nie będzie - znów ułożył się w trawie.

Wróżka westchnęła ciężko. Nowa różdżka upadła w trawę obok zarośniętego - najnowszy model de luxe. Cacko, o którym będzie głośno nawet na trzeciej wsi.

- Zanieś mu. Do jutra ma oznaczyć dokładne miejsce kopania studni. Jak nie, to miejsce kopania grobu niech sobie wybierze wedle uznania.

Nie czekając na reakcję Zarośniętego znikła między drzewami. To była zła wróżka.

* * * * * * * * * * * * * *

Już z oddali widać było bielejącą pod lasem kupę świeżego piasku. Obok leżało wiadro ze zwojem liny i łopata.

Wróżka podeszła do cembrowiny i opierając rękę na jej szorstkiej i nagrzanej od słońca powierzchni pochyliła się nad ciemnym wnętrzem studni. Wzrok ześlizgnął się w głąb po kolejnych, malejących kręgach. Lustra wody nie było.

Pachniało wilgotnym piaskiem i czymś jeszcze. Nieuchwytnym, nienazwanym i jakby niebezpiecznym... Wróżka wciągnęła głęboko powietrze i nagle cofnęła się gwałtownie - znała ten zapach. Czuła go czasem w dziwnych, opustoszałych miejscach, tam, gdzie niewiele osób decydowało się zapuszczać. Pod powierzchnią piasku coś się czaiło. Coś, co czekało na uwolnienie spod wielometrowej warstwy ziemi, coś, czego nie chciałaby spotkać w księżycową noc, przesuwające się za plecami bezszelestnym kocim krokiem i na pierwszy rzut oka wyglądające nieszkodliwie. Coś, czego szukała.

Ten zapach ... Chłodny dreszcz prześlizgnął się jej po plecach. I pomyśleć, że różdżkarz wskazał to właśnie miejsce, tak bezbłędnie trafiając w najlepsze z możliwych.

Podeszła do Zarośniętego, który jak zwykle leżał leniwie w ciepłej trawie i trąciła go czubkiem czarnego glana.

- Nie kopcie dalej. Wystarczy.

- Pani, ale wody tam nie ma... Jak to tak? Jutro kopiemy dalej - na razie dreny nam wyszli. Wszystkie dziesięć - w bladych oczach Zarośniętego odbijało się bezbrzeżne zdumienie. Sucha studnia wydawała mu się bardziej bezużyteczna niż pusta butelka po piwie, którą przy dobrej koniunkturze można było wymienić na niewielką wprawdzie, ale gotówkę.

- Rób co mówię. - ucięła wróżka - Za więcej nie zapłacę. A jak będziesz kopał dalej, to obetnę premię. Różdżkarzowi dałeś pieniądze?

- Taaa... - mruknął Zarośnięty, ni to z zazdrością, ni to ze strachem. - Forsę wziął i poszedł. Tydzień go nie ma, a jego baba w chałupie pomstuje.

Kolejny kopniak wyrwał go z zamyślenia nad niepewnym losem różdżkarza.

- Wracaj do domu i więcej tu nie przychodź - w głosie wróżki oddalającej się w stronę lasu pobrzmiewała pogróżka.

- Akurat... - Zarośnięty przekręcił się na drugi bok i oparł głowę na łokciu - ... to gdzie będę spać chodził?

I zasnął, osłonięty od strony wsi kupą chrustu. Zapach wilgotnego piasku kręcił go w nosie, opływał ciało i wsiąkał w umysł.

Chociaż nie bardzo było w co wsiąkać...

* * * * * * * * * * * * * *

Kolejny skwarny dzień wisiał nad wsią, odbierając wszelką chęć do działania. W trawie brzęczały owady, a ludzie pochowali się gdzieś, szukając cienia i okolica wyglądała na wymarłą. Słońce przesuwało się po niebie powoli, jakby samo zniechęciło się do jakiejkolwiek działalności i wędrowało po bezlitosnym błękicie wyłącznie z poczucia uciążliwego obowiązku.

Zarośnięty leżał jak zwykle za kupą chrustu i oganiał się od muchy, która uparcie siadała mu na twarzy. Widać nie miała ciekawszego obiektu w okolicy.

- A żeby cię ty usrana cholero jasny szlag trafił - wymamrotał Zarośnięty, daremnie próbując zasnąć w ciepłej trawie.

- A co mi dasz za to? - powiedziało Coś chrapliwie.

Zarośnięty zamarł, nagle czujny i ostrożny. Rozejrzał się po pobliskich drzewach i usiadł zerkając za kupę chrustu. Nikogo, tylko jakby blady dymek wisiał nad bezużyteczną, martwą studnią - poronionym wymysłem tej bogatej wariatki.

- Czesiek, nie rób se jaj. Skocz po piwo. Napiłbym się.

- To już drugie życzenie. Co mi za nie dasz? - głos był skrzypiący, jak dawno nieoliwione drzwi, jakby właściciel odwykł od używania go przez lata przymusowego milczenia.
Zarośnięty powoli wstał i obszedł studnię dookoła. Cześka nigdzie nie było. Umysł zamglony nieco wczorajszym alkoholem nie pracował jak należy i każda myśl przebijała się do świadomości z bolesnym trudem. Spojrzał w głąb pustej studni i wciągnął dziwny zapach wilgoci, pajęczyn i czegoś nienazwanego. We wsi zaszczekał pies i dla Zarośniętego zabrzmiało to nagle jak ostrzeżenie, ale nie umiał powiedzieć przed czym.

- No, co mi dasz za zdechłą muchę i piwo? - uprzejmie zachrypiało Coś w głębi studni.

- Gówno - mruknął Zarośnięty prostacko, próbując ukryć strach.

Garść piachu uderzyła go w twarz z zaskakującą siłą. Zarośnięty odskoczył gwałtownie, wypluwając piasek z ust, których jak zwykle nie zamknął, strzepując go z nieogolonych policzków i bez powodzenia próbując otworzyć oczy.

- Co za cholera...

- Nikt cię nie nauczył odpowiadać grzecznie na pytania? No to jeszcze jedna próba. Co mi dasz za zdechłą muchę?

Mucha bezczelnie siadała Zarośniętemu na nosie, korzystając z jego chwilowej ślepoty.

- Guzik - było mu teraz wszystko jedno, skoro oczy i tak miał zamknięte.

- No dobrze, wrzuć ten guzik do studni. Od czegoś trzeba zacząć.

Zarośnięty rozmazywał na twarzy piasek ze łzami.

- Jaki, kurnia, guzik?

- Jakikolwiek. Urwij od koszuli.

Zarośnięty nie zastanawiając się nad tym, co robi powoli podniósł rękę, chwycił górny guzik i szarpnął, wydzierając go z materiałem. Wysunął dłoń nad studnię i rozprostował palce, patrząc jak mały guzik spada w dół. Na cembrowinie leżała martwa mucha.

* * * * * * * * * * * * * * *

- To było dziwne lato, panie. Wszystko zaczęło się chyba od tej Bogatej Wariatki, która kazała wykopać studnię pod lasem. I co to za studnia bez wody... Jak nagle kazała kopać, tak nagle jej się odwidziało, może opamiętanie na nią przyszło, albo co? A swoją drogą to dziwne, że taka głęboka studnia, a wody ani śladu, tymczasem we wsi połowa tego by starczyła. Do tej pory Różdżkarz nigdy się tak nie pomylił, żeby w suche miejsce trafić. W całym powiecie go znali - taki był dobry w tym co robił. A tym razem to sahara, panie, a nie studnia. Nalej pan jeszcze…

Z Różdżkarzem to właściwie też dziwna sprawa. Najpierw jak wziął pieniądze, to tydzień się po okolicznych wsiach włóczył i z ludźmi pił, ale jak tylko usłyszał, że wody nie ma tam gdzie jego zdaniem miała być, wrócił i pierwsze - pod las poszedł. Zarośnięty mówił, że dookoła studni chodził, zaglądał, mruczał coś do siebie i wąchał. Bo po prawdzie niektórzy mówią, że jakiś dziwny zapach tam jest... taki ni to jak w podziemiach, ni to jak w kościele. Taki, no dziwny... i człowiek by chętnie poszedł stamtąd, bo jakoś tak wkręca się w kości i potem zapomnieć nie daje, a z drugiej strony coś człowieka do niego ciągnie, jak raz powącha. Nalej pan jeszcze…

No i Różdżkarz tak chodził dookoła, patrzył i wąchał, wreszcie wziął kamyk i wrzucił. Ze studni podniósł się słup pyłu, aż chłop zaklął, bo potem cały w piachu był. Otrzepał się i poszedł, mamrotał tak coś do siebie i dziwny jakiś cały dzień był. Nawet w domu spać nie chciał, ale w stodole, a kobietę pogonił, żeby go w spokoju zostawiła, bo jeść nie będzie. No i następnego dnia skoro świt pod las poszedł. Ludzie widzieli. A Zarośnięty opowiadał... bo Zarośnięty to już prawie mieszka pod lasem - szałas sobie nawet od deszczu zmajstrował, eee nie żeby zaraz jakiś deszcz był. Takiego suchego lata to ludzie nie pamiętają, bo odkąd studnię zaczęli kopać, to kropla wody na okolicę nie spadła. Może to i dlatego, kto tam wie... Nalej pan jeszcze.

No i jak Różdżkarz pod studnię podszedł, to Zarośnięty nagle czegoś się przestraszył, sam właściwie nie wiedział czego. Strachliwy nigdy nie był, ale jakiś chłód od studni ciągnął, coś dziwnego jakby stało mu za plecami. Siedział pod drzewem, patrzył na pochylającego się nad cembrowiną Różdżkarza i nie mógł się ruszyć, bo nogi mu się jak z waty zrobiły. W oddali krótko zaszczekał pies, ale zaraz umilkł. Zarośnięty słyszał, jak Różdżkarz zawołał coś w głąb studni, coś jak "niech mnie szlag trafi", postał chwilę, znów wrzucił coś w głąb pustej czeluści i wreszcie odszedł chwiejnie. Nalejesz pan wreszcie?

Kilka dni później Różdżkarza znalazł listonosz, który rowerem skracał sobie drogę do wsi. Ledwie go było widać leżącego w paprociach, bez jednego zadrapania, ale w brudnej od piasku koszuli brakowało jednego guzika...

Mówili, że szlag go trafił, ale kto tam panie wie... Tyle, że on był pierwszy.

* * * * * * * * * * * * * * *

Zarośnięty przyzwyczaił się już do dziwnego zapachu wokół studni i przestały go niepokoić głosy, które słyszał. Akceptował gadającą studnię chociaż nie była dobrym kompanem i odzywała się rzadko. Właściwie, to prawie wcale, ot tylko wtedy, gdy Zarośnięty wyrażał życzenie napicia się czegoś. Zawsze miał ochotę wypić, ale lata życia z Babą nauczyły go trzymania gęby na kłódkę w tych sprawach. Dzisiejszego ranka z trudem przełamał się, żeby powiedzieć to głośno:

- Napiłbym się ...

- A co mi dasz za to? - zachrypiało.

- Guzik? - spytał niepewnie Zarośnięty.

- Chyba się nie rozumiemy - głos w studni nagle stwardniał. - Jestem studnią, która spełnia życzenia. Wszystkie życzenia. Ale pod pewnymi warunkami.

Zarośnięty poczuł, że uchodzi z niego powietrze. Zawsze jest jakieś "ale".

- Po pierwsze zawsze musisz dać mi coś w zamian. Po drugie za każde życzenie muszę dostać coś innego. Guzik już był.

Zarośnięty z namysłem popatrzył na swoje nogi. Z czegoś, co w czasach świetności można było nieco na wyrost nazwać adidasami, wyłaniały się nieokreślonego koloru skarpetki.

Teraz jest lato, do zimy kawał czasu, zresztą potem można w niedzielnych chodzić, a może coś się kupi. Na myśl o takiej ekstrawagancji Zarośniętego przeszedł dreszczyk emocji. Powoli i z namaszczeniem zdjął najpierw prawą, a po chwili wahania także lewą i rzucił je w studnię. Na chwilę poczuł się przyjemnie i rześko, póki jedna skarpetka nie pacnęła go w policzek.

- Jedna rzecz za jedno życzenie - zachrypiało ze studni z pretensją w głosie.

Na cembrowinie stała puszka piwa. Ciepła. Cóż, nie można mieć wszystkiego...

Zarośnięty ułożył się w trawie i drzemał, pociągając łyka od czasu do czasu. Górą przetaczało się po niebie płonące lipcowe słońce.

* * * * * * * * * * * * *

Następnego ranka przy studni pojawił się kruk. Wielkie czarne ptaszysko usiadło na cembrowinie i tkwiło nieruchomo w palącym słońcu. Zarośniętemu jakoś niejasno kojarzyło się z trupami, chociaż sam nie wiedział dlaczego.

- A kysz! - zamachał rękami. – Zgiń, przepadnij...

Kruk popatrzył na niego przeciągle paciorkowatym okiem i Zarośnięty mógłby przysiąc, że ptak wyglądał, jakby chciał wzruszyć ramionami. Ręka wyciągnięta po kamień nagle sama opadła.

- Tfu!

W okolicy było niewiele kruków. Zlatywały się wprawdzie na świeżo zaorane pola i kolebiąc na krótkich nogach szukały pożywienia, ale poza tym, chyba nauczone doświadczeniem, trzymały się od ludzi z daleka. Zarośnięty od niepamiętnych czasów rzucał w nie kamieniami, ale nigdy nie trafiał i z irytacją patrzył, jak ciężko odfruwały zaledwie kilka metrów dalej. Teraz jednak myśl o kamieniu jakoś nie wydała mu się pociągająca.

Ptaszysko na studni najwyraźniej się ludzi nie bało. Kołysząc się na boki obeszło ją dookoła po brzegu cembrowiny i znieruchomiało naprzeciwko prowizorycznego szałasu, w którym Zarośnięty chronił się przed słońcem i wścibstwem ludzi. Dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, aż chłop pierwszy opuścił wzrok.

- Tylko nie zadziob mnie gadzino, jak będę spał - mruknął, układając się na wygniecionej trawie.

Kiedy się obudził, przetarł oczy i splunął z niechęcią. Na brzegu studni siedziały dwa ptaki.

* * * * * * * * * * * * * *

Na ścieżce od strony wsi zadudniły kroki i zaraz potem pierwszy kopniak trafił Zarośniętego w plecy.

- Wstawaj ty świński cycku niemyty! Robota w polu czeka a ten się wyleguje jak panisko. Rusz dupsko, ale już! Ja nie będę za ciebie w pole chodzić, ty nierobie. Rusz się! No już! Szlag by cię trafił, kocia bździno ! – wrzasnęła Baba i nabrała powietrza.

Zarośnięty zerwał się, uchylił przed kolejnym kopniakiem i niezgrabnie odskoczył poza zasięg rak i nóg Baby.

- Nie pali się – mruknął hardo, niepewny skąd mu się nagle taka odwaga bierze.

- A co mi dasz za to? – rozległ się spokojny głos za ich plecami.

Nie brzmiał już tak chropawo jak kiedyś, jakby od częstszego używania nieco złagodniał. Oboje zamarli i powoli odwrócili głowy w stronę studni.

- Co?

- Wypowiedziałaś życzenie. Spełnię je, jak każde inne, ale nie za darmo. Musisz coś wrzucić do studni.

Zarośnięty poczuł nagły chłód. Dwa kruki sfrunęły z gałęzi i siadły na cembrowinie, przechylając głowy i wpatrując się w Babę świdrującymi oczami.

- Że jak?

- Chodź! – chwycił ją za ramię i pociągnął stronę wsi, gotów bronić swojego sekretu. Nie opierała się, chociaż mogła go odtrącić jak szczeniaka. Szła bez oporu, powoli, oglądając się za siebie, jakby nie do końca rozumiała co właściwie się stało i co mogłoby się stać. Słońce stało wysoko na niebie, rozświetlając dzień błękitem i wydawało się, ze wszelki mrok i zło znikło ze świata na zawsze. Zdjęła z głowy chustkę w czerwone kwiatki i otarła pot z szyi.

Kiedy Zarośnięty wrócił do studni, długie cienie wypełzły już z lasu i otoczyły go napierającym kręgiem. Gęste powietrze oblepiało ubranie i mąciło myśli. Zakrwawioną siekierę oparł o cembrowinę i wytarł ręce chustką w czerwone kwiaty.

- Chcę, żeby mnie nigdy nie złapali – powiedział głucho.

- Najpierw życzenie tamtej kobiety, potem twoje - ze spokojem zadudniło ze studni.

- Że jak? Kobiety nie ma już. Nie ma!!! - wrzasnął histerycznie.

- Spełniam życzenia w kolejności, nieważne czy ktoś jest, czy go nie ma. Wypowiedziała życzenie i dopóki go nie spełnię, nie mogę też spełnić następnego.

Zarośnięty patrzył na studnię i czuł, jak czerwona mgła strachu i wściekłości przesłania mu oczy.

- Pojebało cię? – zawył i z furią rzucił w stronę studni tym co trzymał w ręce.

Przedwieczorny podmuch wiatru uniósł chustkę i rozpostarł w powietrzu. W ostatnich promieniach gasnącego słońca błysnęły czerwone kwiaty i chusta powoli, jakby z namysłem zaczęła opadać ku studni. Zarośnięty w nagłym błysku zrozumienia rzucił się ku niej, ale rąbek materiału wyślizgnął mu się spomiędzy palców, jak obdarzony własnym życiem. Wszystko zdawało się zastygnąć w oczekiwaniu, kiedy chusta powoli opadała w dół między szarymi kręgami cembrowin. Trwało to wieczność, ale gdy dotknęła piasku na dnie i świat powrócił do życia, Zarośnięty leżał w trawie i martwymi oczami patrzył w niebo.

Spod ziemi dobiegło przeciągłe westchnienie.

- Nareszcie...

Szary, zgarbiony cień prześlizgnął się po brzegu studni, lekko podniósł ciało Zarośniętego i wrzucił je w głąb.

- Nareszcie znalazłem kogoś na swoje miejsce. Żegnaj drogi przyjacielu. - zaśmiał się chrapliwie i ruszył w stronę lasu. Trzeci kruk spłynął z ciemniejącego nieba i usiadł mu na ramieniu.

Na piasek spadały pierwsze krople deszczu.

[ Dodano: Sro 12 Maj, 2010 ]
Rozumiem, że popełniam bład nie podając gatunku. Jeżeli można to uzupełnić teraz, to dodam, że moje opowiadanie jest z gatunku "Suspens".
Ostatnio zmieniony ndz 23 maja 2010, 22:53 przez Pandorra, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Studnia

2
Nie wiemy skąd się brał ten krotochwilny nastrój - może spełniła jakiś wyjątkowo dobry uczynek, a może spłatała szczególnie paskudnego psikusa.
Skoro narrator nie wie, co było przyczyną dobrego humoru wróżki, może lepiej o tej niewiedzy nie wspominać.
Co jakiś czas rozglądała się uważnie i wąchała powietrze, jak szukający czegoś pies. Takie porównanie przyszło jej nawet do głowy, ale odsunęła je ze zniecierpliwieniem.
Usunęłabym.
W końcu [1]najwidoczniej znalazła to, czego szukała, [2]bo wylądowała na poboczu wąskiej drogi.
[1] – Usunęłabym.
[2] – Zastosowałabym tutaj spójnik „i”, oczywiście usuwając uprzednio przecinek.
Chodzenie piechotą nie było ulubionym sposobem wróżki na przemieszczanie się, ale lądowanie na środku obejścia wywoływało panikę wśród miejscowych.
Strasznie przegadany i niezgrabny fragment. Starczy, gdy napiszesz coś w tym stylu:
Wróżka nie przepadała za chodzeniem piechotą, ale lądowanie... itd.
Szła drogą, potykając się na nierównościach i zwalczając w sobie chęć magicznego jej naprawienia - nie była mimo wszystko w aż tak dobrym humorze.
Tutaj też coś nie gra. Może w ogóle wywalić?
Ta droga na przestrzeni lat nie zmieniała się, przybywało jej tylko dziur i wybojów. Ludziom to widać nie przeszkadzało - i tak prawie z niej nie korzystali: pekaes tu nie kursował, a do gminy jeździło się rowerem przez las.
Warto zredukować ilość zaimków.
Wolnym krokiem zbliżała [1]się do zabudowań. Walący się płot i spróchniałe deski stodoły [2]sprawiały wrażenie starszych od samej, niemłodej już w końcu wróżki, a w [3]pordzewiałym polonezie pozbawionym przednich drzwi kury urządziły sobie wylęgarnię.
[1] – powtórzenia.
[2] – Przegadane. Może starczy coś w tym stylu: były starsze od samej wróżki.
[3] – Aliteracja.
- Taaa - czknął Zarośnięty[1]. I bez ruchu gapił się dalej. [2]Zapowiadało się trudniej, niż można by sądzić.
[1] – Bez kropki.
[2] – Może: Zapowiadało się trudniej, niż sądziła.
Jak już się czepiać, mamy też do skorygowania malutką siękozę.
- Do kopania studni chciałam nająć ludzi.
Lepiej jednak brzmi: Chciałam nająć ludzi do kopania studni.
Słowo "zapłacę" wywołało miłe skojarzenia z brzękiem 5-cio złotówki na sklepowej ladzie.
Powinno być zapisane słownie.
- Taaa - czknął Zarośnięty. I bez ruchu gapił się dalej.
- Taaa - czknął Zarośnięty ponownie.
- Taa - czknął zarośnięty. Słowo "zapłacę" wywołało miłe skojarzenia z brzękiem 5-cio złotówki na sklepowej ladzie.
- Taa - czknął i ponownie popadł w odrętwienie.
Czkanie bohatera jest zdecydowanie za częste.
Trzy dni wydały się wróżce oszałamiającym tempem, jak na tę część świata, ale nie protestowała.
W innych częściach świata pracowało się szybciej? Dlaczego? A może chodzi o to, że w świecie, skąd pochodziła wróżka pracowało się szybciej? Brakuje mi tutaj dopowiedzenia.
Wróżka kopnęła go mocniej i do zamglonej świadomości Zarośniętego dotarł sygnał ponaglenia. Był przyzwyczajony do popędzających go kuksańców i znał bolesne konsekwencje ich ignorowania.
Ze zdań wynika, że sygnał ponaglenia był przyzwyczajony do kuksańców. Błąd podmiotu.
Nie czekając na reakcję Zarośniętego znikła między drzewami. To była zła wróżka.
Zrezygnowałabym z pogrubionego zdania. Niech czytelnik sam do tego dojdzie.
Wróżka podeszła do cembrowiny i opierając rękę na[1]jej szorstkiej [2]i nagrzanej od słońca powierzchni pochyliła się nad ciemnym wnętrzem studni. Wzrok ześlizgnął się w głąb po [3]kolejnych, malejących kręgach.
[1] – Zbędny zaimek.
[2] – Nie stawiałbym tutaj spójnika „i”.
[3] – Zrezygnowałabym z tego.
I pomyśleć, że różdżkarz wskazał to właśnie miejsce, tak bezbłędnie trafiając w najlepsze z możliwych.
Plątanina słów. Odchudziłabym, np.:
I pomyśleć, że różdżkarz trafił od razu we właściwe miejsce.

Sucha studnia wydawała mu się bardziej bezużyteczna niż pusta butelka po piwie, którą przy dobrej koniunkturze można było wymienić na niewielką wprawdzie, ale gotówkę.
W jednym zdaniu celnie malujesz charakter bohatera, choć samo zdanie należy doszlifować.
Słońce przesuwało [1]się po niebie powoli, jakby samo zniechęciło się do [2]jakiejkolwiek działalności i wędrowało po bezlitosnym błękicie wyłącznie z poczucia uciążliwego obowiązku.
[1] – Powtórzenia.
[2] – Strasznie przegadane! Lepsze byłoby już nudne: Słońce sunęło leniwie po niebie.
- Guzik - było mu teraz wszystko jedno, skoro oczy i tak miał zamknięte.
Zbędne, gdyż powtarza podaną wcześniej informację.
Zarośnięty nie zastanawiając się nad tym, co robi powoli podniósł rękę, chwycił [1]górny guzik i szarpnął, wydzierając go z materiałem. Wysunął dłoń nad studnię i rozprostował palce[3], patrząc jak mały guzik [2]spada w dół.
[1] – Lepiej: guzik przy szyi.
[2] – Starczy napisać spada. Wiadomo, że skoro spada, to w dół, a nie w górę (pleonazm).
[3] – Tutaj rozpoczęłabym nowe zdanie, pisząc:
Okrągły przedmiot spadł na dno.
A swoją drogą to dziwne, że taka głęboka studnia, a wody ani śladu, tymczasem we wsi połowa tego by starczyła. Do tej pory Różdżkarz nigdy się tak nie pomylił, żeby w suche miejsce trafić. W całym powiecie go znali - taki był dobry w tym co robił. A tym razem to sahara, panie, a nie studnia. Nalej pan jeszcze…
Kolejna "zaimkoza", która ciągnie się jeszcze dalej.
- Jedna rzecz za jedno życzenie - zachrypiało ze studni z pretensją w głosie.
Usunęłabym.
Wszystko zdawało się [1]zastygnąć w oczekiwaniu, kiedy chusta powoli [2]opadała w dół między szarymi kręgami cembrowin.
[1] – zastygać
[2] – Znów pleonazm. Starczy „opadała”.

Dużo przegadanych fragmentów, które psują efekt. Z powodzeniem możesz powycinać z tekstu sporo niepotrzebnych słów, przebudowując zdania, co z pewnością polepszy odbiór. Jest też nieco potknięć interpunkcyjnych, powtórzeń, zbędnych zaimków i drobne niedociągnięcia dialogowe (zapis). Zbyt często powtarzasz „Baba” lub „Zarośnięty” – może warto czasem napisać „mężczyzna”, „leń”, „kobieta”, „staruszka” itp. Masz pomysł, obiecujące pióro, zabarwiasz opowieść całkiem udanym humorem (podoba mi się), malujesz plastyczne opisy bohaterów, miejsc, co liczy się na plus. Szlifuj warsztat i zwięzłość wypowiedzi.
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender

3
Pandorra pisze:- Pani przyjedzie za trzy dni.
Trzy dni wydały się wróżce oszałamiającym tempem, jak na tę część świata, ale nie protestowała.
- oszałamiającym, czyli szybkim? W takim razie chyba powinna być z tego tempa zadowolona, oszczędność czasu, itd. Dlaczego miała więc protestować?
Pandorra pisze:i żeby dokładne miejsce wskazał różdżkarz. Koniecznie pod lasem.
Pandorra pisze:Wróżka podeszła do skraju lasu w tym miejscu, które uzgodniły z Babą za najlepsze do kopania studni.
- myślałam, że to różdżkaż miał wybrać miejsce kopania studni. Poza tym, w tekście raczej nie było mowy o tym, że wróżka ustala cokolwiek z Babą na temat lokalizacji studni.
Pandorra pisze:przytulony do butelki po piwie za 1,79 zeta.
- jakoś nie pasuje takie sformułowanie do narratora.
Pandorra pisze:Usiadł i spojrzał na wróżkę mętnym błękitem oczu.
- napisałabym: "spojrzał mętnym wzrokiem". Ciężko mi sobie wyobrazić "mętny błękit"; kolor zawsze mi się kojarzył z przejrzystością.
Pandorra pisze:Wróżka westchnęła ciężko. Nowa różdżka upadła w trawę obok zarośniętego
- niekonsekwencja w zapisie się zdażyła.
Pandorra pisze:Ten zapach ... Chłodny dreszcz prześlizgnął się
- bez spacji przed wielokropkiem.
Pandorra pisze:Mucha bezczelnie siadała Zarośniętemu na nosie, korzystając z jego chwilowej ślepoty.
- kiedy komuś do oczu dostaje się piasek, w pierwszym odruchu trze oczy, jeszcze zanim uprzytomni sobie, że tylko pogorszy to sytuację. Nie wiem, czy mucha miałaby okazję w takim wypadku usiąść komuś na nosie.
Pandorra pisze: A tym razem to sahara, panie, a nie studnia.
- Sahara.

Mam nadzieję, że nie wypisałam tych samych błędów i potknięć, co moja poprzedniczka. Mnie również rzuciło się w oczy, że bardzo często powtarzasz takie wyrazy jak: "wróżka", "Baba", "różdżka", "Zarośnięty", "studnia".

Sam pomysł bardzo mi się podobał. Wykonanie trochę mniej.

Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”