Srebrne magnum [sensacja]

1
Przed lokalem zatrzymał się ciemny sedan. Mężczyzną, który z niego wysiadł, okazał się być... gdybym go pamiętał... kiedyś był kimś, ale teraz?
Barnicki, tak Barnicki! Albo Branicki. Trudno powiedzieć. Mniejsza z nazwiskiem, liczą się czyny, nie okładka, nie opakowanie, w które zapakowują nas inni.
Barnicki, to jest Branicki... Przyjmijmy, że ciało "a", znalazło się tam z jednego powodu, a mianowicie srebrnego zabytkowego magnum, rocznik czterdziesty dziewiąty, cuda wzbudzającego podziw zarówno u konesera, jak i pacyfisty.
Otóż ten mężczyzna założył przed laty biuro detektywistyczne. I... udało się mu, ku zdziwieniu jego staroświeckich rodziców i natrętnej bratowej.
Powróćmy do dnia szesnastego lipca - ciemny sedan zajeżdża na parking przy niewielkim lokalu, położonym obok drogi szybkiego ruchu. Wysiada z niego świeżo upieczony detektyw - Branicki, Barnicki czy też ciało "a".
- I jak? - zapytał stojącego nieopodal chłopca. - Jesteś jednym ze świadków?
Chłopiec mógł mieć najwyżej osiem, dziewięć lat, jego młodziutka twarzyczka sprawiała wrażenie niezwykle jałowej, pozbawionej jakichkolwiek emocji, pomimo rysującej się na niej nie tyle agresji, wszechogarniającej złości na cały otaczający świat.
- Nie, jestem podejrzanym.
Detektyw omal nie podskoczył z przerażenia, a może i z wrażenia.
- Podejrzanym? - powtórzył powoli.
Ośmio-, dziewięciolatek pokiwał głową.
Detektyw zbliżył się do drzwi i przez szybkę przyjrzał się wnętrzu przydrożnego baru. Jakby nic, pomyślał. Brakowało krwi, łusek i ofiar. Brakowało elementów krajobrazu olbrzymiej masakry w niewielkim pomieszczeniu.
- Gdzie to się stało? - detektyw spojrzał na chłopca, który wskazał dłonią zaparkowaną na parkingu a'la limuzynę. - Idź za mną.
Poszli. Dopiero z odległości paru metrów spostrzegł ślady strzelaniny; pozbijane szyby, zniszczone opony, otwory w karoserii.
- Ku... - Branicki, przyjmijmy to nazwisko, opamiętał się w ostatniej chwili. - To... to ty? - z trudem.
Chłopiec uczynił ten sam gest, co po ostatnim pytaniu - skinął głową.
A ja się chciałem opamiętać, przypomniał sobie mężczyzna, młody popełnił najgorszy z grzechów, więc moje są przy jego... drobnymi.
Branicki pochylił się i rozejrzał. Obie ofiary, dwudziestokilkuletnia urodziwa kobieta i jej starszy partner, z pewnością zostali zastrzeleni.
Chłopiec z uwagą przyglądał się twarzy Branickiego.
- Co pan robi?
- Liczę! - wrzasnął.
- Dlaczego pan krzyczy?
- Bo sobie na to zasłużyłeś!
Detektywa zadziwiło zachowanie kilkulatka; nie opuścił nawet głowy, nie przemienił się w potulnego baranka. Jedyne, co zrobił, to kilka kroków w stronę budynku.
- Wracaj, gówniarzu! - a kiedy chłopiec wrócił, dodał - strzelałeś z tego słynnego magnum?
- Z tego - wyjął broń, niedbale ułożoną w kieszeni dresowych spodni.
Branicki chwycił srebrne magnum, przyjrzał się mu z zachwytem.
- Zgadza się. Znasz tych ludzi? - patrzył na chłopca, który przytaknął. - Kim oni są?
Kilkulatek wzruszył ramionami.
- Dlaczego ich zabiłeś?
Ponownie wzruszył ramionami.
Detektyw jeszcze raz rzucił okiem na dwa zakrwawione ciała, w szczególności na śliczną blondynkę. Doszedł do wniosku, że musiała się naprawdę bać, strach wciąż błyszczał w jej pięknych, błękitnych oczach.
- Nie jestem dla ciebie zbyt miły - zwrócił się do małego. - Ale nie zasłużyłeś na lepsze traktowanie, o ile ty zabiłeś. Tak było? Pozostajesz przy swojej wersji?
- Stałem tam - wskazał niewysokie wzniesienie przed samochodem. - I strzelałem, paf paf - naśladował ręką strzelającą broń.
- Więc nadal będę cię tak traktował, bo jesteś niewyrośniętym gnojkiem.
Rozmowę, a właściwie monolog Branickiego, przerwał oficer policji, który niepostrzeżenie wydostał się z lokalu.
- Pan Branicki, witam - podał dłoń, detektyw ją uścisnął. - Trzeba będzie przesłuchać młodego, ale musimy zdobyć zgodę jego rodziców - przerwał, z oblicza Branickiego wyczytał mnóstwo emocji, więc dorzucił - właśnie ich namierzamy. Dowiedziałeś się czegoś od niego?
- Twierdzi, że to on zabił.
- Nam też tak powiedział.
Detektyw rozejrzał się wokoło.
- Nie widzę radiowozów... gdzie je macie?
- Nie chcieliśmy robić hałasu.
Oficer odwrócił się na pięcie, odszedł. Nie zwrócił uwagi na broń, skrywaną przez Branickiego za plecami. Znów pozostali z chłopcem sam na sam.
- Rozmowa w cztery oczy, co? - zapytał kilkulatka. - Jak ci na imię?
- Staś.
Staś, cholera, Staś od sprzątania. Gada jak dziecko, a odstrzelił dwóch ludzi - zastanowił się Branicki.

Wnętrze lokalu niczym nie odbiegało od wnętrz setek tysięcy innych przydrożnych knajp. Kiczowaty wystrój budował atmosferę miejsca chwilowego postoju, z którego chce się jak najprędzej wydostać.
- Od początku wiedziałem - ozwał się wreszcie oficer. - Kiedyś też byłeś policjantem, jeszcze nie tak dawno, a teraz? Teraz jesteś skurczybykiem-cwaniaczkiem, zerem z prywatnej agencji.
- O co ci chodzi?
- He he... O co mi chodzi? Od początku wiedziałem, że jesteś wazeliniarzem. Chciałeś się podlizać komendantowi, co? Niech będzie, to nie głupie, ale nie musiałeś niszczyć własnego kumpla, łajzo - wstał z krzesła, przywołał chłopca i wręczył mu plik pieniędzy. Dopiero wówczas Branicki pojął, iż twarz mężczyzny z samochodu nie jest mu całkowicie obca.
- Komendant... I jego żona...
- Siostrzenica - sprostował oficer. - Zasłużyli na taki koniec. Ty również. Jesteś następny w kolejce.
Podszedł do drzwi, uchylił. Z kabury dobył broń i skierował w kierunku dawnego przyjaciela, który momentalnie powstał i zapytał:
- Przekupiłeś małego chłopca? Nie doniosłem na ciebie, chociaż mogłem. Ale nie doniosłem! - uderzył się w pierś. - Powinienem, do cholery! Ale nie! Ja chciałem być twoim pieprzonym kumplem!
Oficer zaczął się cofać, co chwila naciskał spust. Pocisk przeszył ramię Branickiego, który spadł z krzesła i doczołgał się do baru. Stróż prawa znalazł się na uczęszczanej jezdni, pisk opon rozerwał powietrze. Sekundę później policjant już nie żył, a chłopiec stanął nad rannym detektywem.
- Przepraszam cię, chłopcze. Nie zasłużyłeś na takie zachowanie... Nie powinieneś współpracować z tym sku... z tym oszustem. Mógłbyś mi pomóc? Tak? Przytrzymaj pistolet.
Chłopiec wziął magnum w ręce. Branicki próbował się podnieść, gdy kula rozerwała mu czaszkę, a smuga krwi trysnęła wprost na sufit. Kilkulatek przykucnął, przyjrzał się zwłokom, ułożył broń pod marynarką Branickiego. Następnie wstał i wyciągnął doń rękę. Pozostawał w tej pozie dopóty, dopóki nie zjawił się tam przerażony kierowca. Ten, który przed momentem nieumyślnie pozbawił życia oficera, człowieka skazanego na własne żądanie. Podbiegł do chłopca i chwycił za ramię.
- Co, u cholery?!
Chłopiec ani drgnął, nie patrzył rozmówcy w twarz. Nie zwracał uwagi na cudzą rękę, ułożoną na jego ciele. Wreszcie odrzekł:
- Jatka, proszę pana.
Kierowca chwycił się za głowę.
- Boże przenajświętszy! – krążył po budynku, szukając pomocy. Powrócił do młodzika – ile masz lat? Ile?!
- Prawie dziewięć, proszę pana. Chcę, żeby był pan spokojny.
- Spokojny?! – wypełnił polecenie. Rozchylił marynarkę – widzisz, to moja oznaka. – Głęboko oddychał, jego oddech denerwował „prawie dziewięciolatka”. – Kim są ci ludzie na zewnątrz? Ci w samochodzie. Nie chciałem podchodzić.
- Pan komendant i siostrzenica pana komendanta.
Policjant uczuł, jak zamierają mu serce i umysł. Głuchy odgłos kroków budził w nim zwierzęce instynkty. Chwila, krótka sekunda i będzie po nim. Prędko odwrócił się, lecz zrozumiał jak wielki poczynił błąd.
- Siostrzeniec pana z samochodu – powiedział drugi funkcjonariusz, ten, który rzekomo utracił życie pod kołami rozpędzonej maszyny. Kilkukrotnie nacisnął spust. – Nie żyje?
Młokos przyłożył palce do tętnicy „prawdopodobnie martwego”.
Strzelający odrzucił broń i przytulił wyrostka. Nie dopasowali się tym czynem do krajobrazu zniszczeń; przyjazny uścisk wśród litrów krwi.
- Raczej nie żyje, tatusiu – odpowiedziało dziecko.

2
Piszesz, że to sensacja. Jesteś tego pewien?
Ja nie. Przynajmniej nie w klasycznym tego słowa znaczeniu.
To new age, nie mój zresztą.

Na początku już nie spodobało mi się to co piszesz. Robisz z bohaterów nijakie postacie, sam nawet nie potrafisz ich określić. Nie znasz nazwiska bohatera, nie potrafisz powiedzieć w jakim wieku jest dziecko. Od razu nastawiasz mnie negatywnie do postaci i historii, którą chcesz opowiedzieć. Bo co mnie, jako czytelnika, mogą obchodzić osoby, których nie chce znać nawet autor opowiadania?
To jest pierwszy i chyba największy mankament tego tekstu.
Nie wiem jaki efekt chciałeś uzyskać takim działaniem. Kompletnie tego nie rozumiem.

Ciągle zwracasz się do czytelnika, ale robisz to nieudolnie. Sprawiasz, że historia nabiera charakteru opowiastki pijanego, przypadkowo spotkanego, faceta w barze.

Piszesz:
ślady strzelaniny; pozbijane szyby, zniszczone opony, otwory w karoserii.
I taki efekt miał powstać po strzelaniu z Magnum? Pisząc Magnum masz na myśli tak określany rewolwer S&W model 29? Przecież on ma pojemność bębenka na sześć nabojów. Dziecko miało więcej naboi?
Policjant uczuł, jak zamierają mu serce i umysł.
Poczuł. Nie spotkałem się z określeniem, że umysł zamiera. Coś nowego.

Strasznie chaotyczne to wszystko. Czytając twoje teksty mam ciągle uczucie, że nie czytasz ich po napisaniu. Nie poprawiasz w ogóle. Wrzucasz na forum i czekasz na opinie, jak nie są przychylne piszesz co innego.

Język w tym opowiadaniu kuleje. Brakuje mu nogi, więc to nie dziwne. Nie wzbogacasz go, nie sprawdzasz czy używasz określonych słów w odpowiedni sposób.

Nie wiesz też o czym piszesz, nie robisz czegoś co można nazwać "research". Nie dowiadujesz się niczego na tematy, o których zamierasz pisać i puszczasz wodze wyobraźni. To jest dobre na początku, ale im bardziej poważnie traktuje się pisanie, tym więcej czasu należy poświęcić na dowiadywanie się o sprawach, które się porusza. I piszę to na podstawie wszystkich twoich tekstów, które do tej pory przeczytałem.

Tutaj tylko przeleciałem przez tekst wypisując kilka błędów. Na wszystkie nie mam siły.

Robisz z tekstów bardziej opowiadania komediowe niż sensacje. Ten jest świetnym tego przykładem. Nie ma klimatu, postacie są styropianowe, bez duszy.

Sporo pracy przed tobą.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
cuda wzbudzającego podziw zarówno u konesera, jak i pacyfisty.
Czy pacyfista nie może być też koneserem? Raczej powinieneś napisać: u miłośnika militariów i pacyfisty
Otóż ten mężczyzna założył przed laty biuro detektywistyczne. I... udało się mu, ku zdziwieniu jego staroświeckich rodziców i natrętnej bratowej.
Co mu się udało? Założyć biuro? Rozwinąć firmę? Zaistnieć na rynku? Tu masz moment, żeby wrzucić charakterystykę tej postaci, nadać jej wyczuwalny byt, zmaterializować ją w oczach czytelnika. Zamiast tego, rzucasz frazes który nic nie mówi. Ten zwrot kryje tyle rzeczy, że chociaż dwie lub trzy można rozwinąć.
Chłopiec mógł mieć najwyżej osiem, dziewięć lat, jego młodziutka twarzyczka sprawiała wrażenie niezwykle jałowej, pozbawionej jakichkolwiek emocji, pomimo rysującej się na niej nie tyle agresji, wszechogarniającej złości na cały otaczający świat.
tylko, że agresja i złość na twarzy to właśnie emocje. Jak więc jest ich pozbawiony?
Ośmio-, dziewięciolatek pokiwał głową.
Narrator już próbował ustalić jego wiek, zarysował go wg własnych spostrzeżeń, dlaczego więc robisz powtórkę z tej niedokładności?
- Gdzie to się stało? - detektyw spojrzał na chłopca, który wskazał dłonią zaparkowaną na parkingu a'la limuzynę. - Idź za mną.
usunąć. Zamiast tego umiejscowić ten pojazd w konkretnym miejscu: przy drodze, po drugiej stronie ulicy, na chodniku, na rogu...
Poszli. Dopiero z odległości paru metrów spostrzegł ślady strzelaniny; pozbijane szyby, zniszczone opony, otwory w karoserii.
Napisałem, że warto wspomnieć cos o postaci, uwiarygodnić ją. Możesz zrobić z niego pierdołę, mega detektywa a robisz wielkie nic z narratora i bohatera. Nawet słaby detektyw spostrzegłby w pierwszej kolejności samochód ostrzelany, nawet z dużej odległości. To jego fach, kurde - a nie pieczenie ciasta. Dlatego albo w tej wstawce, o której wspominałem, piszesz, że był pierdołą ale jakoś mu się udało, albo wstawiasz, że był dobry - musisz stworzyć ta postać nie tylko na papierze, ale w głowie.
- Ku... - [1]Branicki, przyjmijmy to nazwisko, opamiętał się w ostatniej chwili. - To... to ty? - [2]z trudem.
[1] - chłopie, zrób z narratora też człowieka, a nie jakąś popierdółkę, która powtarzać tylko potrafi...
[2] - co z trudem?
- Wracaj, gówniarzu! - a kiedy chłopiec wrócił, dodał - strzelałeś z tego słynnego magnum?
- Z tego - wyjął broń, niedbale ułożoną w kieszeni dresowych spodni.
Załadowane magnum waży prawie 2 kg (jeśli mowa o modelu 55' z krótką lufą). Magnum to przede wszystkim wielki odrzut, z którym dorosły miałby problem. Duży problem.
Z kabury dobył broń i skierował w kierunku dawnego przyjaciela, który momentalnie powstał i zapytał:
dobył borni lyb wydobył broń
Branicki próbował się podnieść, gdy kula rozerwała mu czaszkę, a smuga krwi trysnęła wprost na sufit.
Robisz ciągle ten sam błąd. Chcesz wprowadzić element zaskoczenia, a robisz babola: przecież nie mógł próbować się podnieść, gdy mu kula łeb rozwaliła bo był już martwy! Zobacz na taka zmianę:

Branicki dźwignął się z krzesła. Rozległ się huk, a ciało detektywa opadło bezwładnie, nieco przekrzywione na bok. Na czoło martwego spłynęła strużka krwi, wijąca się po policzku aż do kącika ust. Otwarte oczy, gasły zwolna, zabierając w zaświaty ostatni widok.


Nie wiem, dlaczego piszesz kolejny tekst. Każdy kolejny jest ani lepszy ani gorszy. Brakuje ci pomysłu na postaci, pomysłu na fabułę poza jedną, wątłą sceną. Tutaj nie doświadczyłem kryminału. Narrator na siłę wprowadza zaskoczenie, i ani to zaskakujące ani klimatyczne. Bohaterów masz z papieru, pozbawionych duszy - żadnej linijki, która by ich cechowała. Do tego narrator ich omija szerokim łukiem. Powinieneś znaleźć miejsce na akapit, wprowadzający bohatera, znaleźć miejsce przy dialogach, by określić emocje: jak reagują na konkretne słowa, na co zwracają uwagę. Pewnie nie wiesz, że wyszedł ci śmieszny tekst z braku objaśnień, tych, które wskazałyby chociaż, dlaczego ten chłopiec potrafi strzelić z magnum. Narrator całkowicie omija tę postać. Zobacz na taką wstawkę:
- Z tego. - Wyjął broń, niedbale ułożoną w kieszeni dresowych spodni.
Detektyw niedowierzał, aby dziecko potrafiło wystrzelić z tego potwora, ale szybkie spojrzenie na pewne dłonie trzymające rękojeść i skupiony wzrok chłopca zbudził wątpliwość co to postawionej tezy. Może gówniarz ma na tyle pary, aby utrzymać Magnum podczas strzału?
Branicki chwycił srebrnego colta, przyjrzał się mu z zachwytem.



Wrzucasz kolejny tekst z nową fabułą. Od czasu, gdy miałeś pierwszą weryfikację, powinieneś mieć napisane pół książki i fragment trzech-czterech stron dopieszczony do granic możliwości, gotowy do pokazywania czytelnikom. Tymczasem ty, nie wiedzieć czemu, zaczynasz/robisz coś nowego z tymi samymi błędami. Powinieneś wrzucić tu jedno pełne, dopieszczone opowiadanie, aby sprawdzić, jak ludzie odbierają kreowanie historii, spięcie fabuły, prowadzenie bohaterów. Następnego twojego tekstu po prostu nie przeczytam i na pewno nie zweryfikuję - to nie ma sensu. A ja nie robię rzeczy pozbawionych sensu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”