Liatris

1
"Liatris"



Księżyc świecił blado, przebijając się przez zachmurzone niebo. Wiał lodowaty wiatr z zachodu, niosąc ze sobą mróz i śnieg. Wkrótce biały puch znalazł się na każdym dachu i każdej uliczce, cichego portowego miasta. Jedną z nich, w trakcie owej śnieżycy, wędrowała otulona płaszczem postać. Pośród wszechobecnej ciemności, istota ta zdawała się świecić, jakby trzymała w dłoniach płomień. Po dłuższej chwili dotarła pod drzwi gospody „Pod Kulawą Klaczą”. Zastukała w jej wrota i czekała. Gdy drzwi się otworzyły, postać została wciągnięta do środka przez czyjeś ręce. Dało się słyszeć podniesione głosy:
-Szybciej! Do środka! Zamykać drzwi!

Będąc już w środku, istota ściągnęła kaptur z głowy i okazała się być mężczyzną o długich, kasztanowych włosach, pociągłej twarzy i srebrnych, błyszczących oczach. Spod płaszcza wyciągnął kij – a raczej zdobiony kostur – i podpierając się, ruszył w kierunku gospodarza. Wyraźnie kulał i chodzenie sprawiało mu pewien problem. Zasiadł na jednym z krzeseł przed ladą i zagadał:
-Witaj, ziomku. Słyszałem, że macie tu dobrą strawę i ciepłe łoża dla takich wędrowców jak ja.
-Witaj, dostojny panie. Owszem, choć skromna to gospoda, ugościć cię mogę przyzwoicie. Co podać?
-Wino, najlepiej z Hile'd. – odparł.

Towarzystwo obecne w gospodzie składało się z miejscowych pijaczków, znudzonych marynarzy i dziewek służebnych. Pachniało sianem, którym pokryta była podłoga. W powietrzu unosiła się również swoista mieszanka innych zapachów – wina, potu i zgniłych resztek jedzenia.
-Słyszałem również, – mówił przybysz, zniżając głos do szeptu – że oferujecie pewne... hmm... ciekawsze usługi?

Gospodarz nachylił się bliżej, udając że podaje wino i, również szeptem, odparł:
-Jeśli już cię to interesuje, dostojny panie, to owszem. Jednak ze względów bezpieczeństwa zaniechaliśmy tej praktyki.
-Jej bezpieczeństwa? Mam rozumieć, że zbyt częste... "zabawy", niszczą jej zdrowie?
-Nie, nie. – zaprzeczył – Chodzi nam o bezpieczeństwo klientów.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i pociągnął łyk wina ze szklanego kufla.
-Zaryzykuję. I płacę z góry.
-Ależ, dostojny panie! Naprawdę nie chciałbym mieć znowu z "tym" kłopotów. Proszę...

Ich rozmowę przerwały liczne chrząknięcia i głośne szepty, z których wyróżniało się jedno słowo: "Cisza". Gość obrócił się i, podobnie jak wszyscy obecni, skupił wzrok na starym człowieku siedzącym przy środkowym stole, pod ścianą. Starzec zakaszlał i zaczął mówić głośnym, wyraźnym głosem, dochodzącym do każdego zakątka gospody.
-Posłuchajcie tedy wszyscy! Tutejsi i ci w podróży, gdyż dotyczy to nas wszystkich! Zawżdy żyła wieszczka wielka co wielu ludziom przyszłość opowiadała, a gdy konała – przepowiednię swą ostatnią wyrzekła. Mówiła ona o wojowniku przybyłym z odległej krainy, który zdobny w stal i orężny w miecz spowity Ogniami Piekieł – smoki straszliwe zniszczyć ma. A towarzyszyć mu ma dwunastka wybranych, równie mężnych i potężnych zbrojnych. Czas swój ma to mieć po przewrocie zwanym Oddechem Śmierci. Szukajcie tedy trzynastu dzielnych mężów skorych do bitki z bestyjami, które dręczą nas od wieków!

Wszyscy obecni poczęli szeptać między sobą, karczmarz zaś dalej namawiał klienta, aby ten zrezygnował. Mężczyzna spojrzał na niego srogo, ale nie powiedział ani słowa.
-Dobrze, dostojny panie. Na twoje ryzyko - poddał się właściciel. - Hrubal! Do mnie!

Hrubal okazał się... gnomem. Niskim, krępym, z wielkim nosem i zarośniętym jak wilkołak. Ukłonił się nisko i wskazał gestem by iść za nim. Gość dopił wino i ruszył w ślad za gnomem schodami, na piętro gospody. Karzełek doprowadził mężczyznę do pokoju na końcu korytarza. Wyciągnął pęk kluczy i wybierając ten właściwy, otworzył drzwi. Lecz nie wszedł do środka. Uczynił tylko stosowny gest, i gdy gość był już w środku, zamknął je. Odetchnął z ulgą i gwizdał sobie wesoło, choć z wyraźnie fałszywą nutą świadczącą o wewnętrznym niepokoju.

Pokój był mały, z jednym, dużym, zakratowanym oknem, które wychodziło na zaśnieżoną ulicę miasta. Umeblowany był skromnie – wyróżniała się w nim ogromna, czarna szafa, stolik z krzesełkiem na środku oraz niewielkie łoże w kącie. Meble pokryte były cienką warstwą kurzu. Na łóżku siedziała mała osóbka, wyglądająca na lat dwanaście. Miała długie, kruczoczarne włosy i takież oczy, skórę białą jak śnieg i jedynie brudną, przetartą koszulę na sobie. Nie nosiła butów, drobne stópki uderzały o bok posłania. Dziewczynka spojrzała na mężczyznę. Jej oczy pełne były zimnej, lodowatej nienawiści.
-Kolejny? - wycedziła głosem nie pasującym do jej drobnej postury i młodego wieku.

Dziecko wykonało gest ręką, jakby od niechcenia, i szafa stanęła w płomieniach. Potem znowu – i stolik zamienił się w lodowy sopel. Machała rączkami dalej, wywołując kolejne niesamowite zjawiska. Szyba w oknie eksplodowała, wpuszczając do środka porywisty, zimny wiatr. Na mężczyznę znikąd wylała się woda. Ostatni gest był wymierzony w podłogę. Przybysz szybko zrozumiał co się dzieje i pospiesznymi gestami ukształtował zaklęcie susząc tym samym wszystko co mokre. Czarodziej uratował się przed porażeniem prądem i pewną śmiercią. Dziewczynka nie kryła przerażenia i szoku.
-Ty jesteś... taki sam?! - wykrzyknęła.

Mężczyzna skinął głową i powoli, stawiając pojedyńcze kroki szedł w jej stronę.
-Nie podchodź! - wrzasnęła – Zabiję jak psa!
-Spokojnie, moja droga. – rzekł, zatrzymując się – Jestem tu by ci pomóc. Usłyszałem o tobie w okolicy. Wiedźma, mówili. Teraz widzę, że było w tym trochę racji – rozejrzał się po zniszczeniach dokonanych przez dziecko w pokoju.
-Nic ci do tego, zwyrodnialcze. Odejdź! Wynoś się!

Splunęła i, co zadziwiło maga, wzniosła wokół siebie barierę ochronną. Potężną barierę, której nie byłby w stanie przełamać. Czekało go trudne zadanie. Osoby niekontrolujące mocy zazwyczaj były wyobcowane, porywcze i niechętne do współpracy.

2
Księżyc świecił blado, przebijając się przez zachmurzone niebo.
Niby nic, ale czasami mam wrażenie, że co drugi tekst tak się zaczyna.
Mało oryginalny dość wstęp, który w dodatku każe mi stwierdzić, że księżyc nie świeci.
(Ale to już takie czepianie na maksa ;) )

cichego portowego miasta.
Jeśli te przydawki mają charakter równorzędny, to powinieneś oddzielić je przecinkiem albo dać spójnik.
Tzn jeśli miasto było ciche i miasto było portowe.
Jeśli z kolei sugerujesz, że miasto było ciche bo portowe (tzn pierwsza przydawka tyczy się połączenia drugiej z rzeczownikiem) to jest to moim zdaniem błąd. Miasto mogło być "głośne" bo portowe, a nie ciche bo portowe.
Zastukała w jej wrota i czekała.
Wrota jakoś nie pasują mi do gospody, zwłaszcza, że później piszesz, że była raczej skromna.
istota ściągnęła kaptur z głowy i okazała się być mężczyzną o długich, kasztanowych włosach,
Strasznie szkolnie to brzmi.
Spod płaszcza wyciągnął kij – a raczej zdobiony kostur –
To kij, czy zdobiony kostur?
-Wino, najlepiej z Hile'd. – odparł.
-Słyszałem również, – mówił przybysz, zniżając głos do szeptu – że oferujecie pewne... hmm... ciekawsze usługi?
Zły zapis dialogów.
Jak zwykle: http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html
Chyba dodam sobie ten link do sygnaturki, bo ostatnio częściej go odwiedzam niż strony XXX...
Błędów tego typu jest więcej. Nie wypisuje.
-Jej bezpieczeństwa?
Bardzo dziwne przypuszczenie ze strony bohatera. Mało realne.
Dlaczego wpadł akurat na coś takiego? I jeszcze o jakiejś "jej", o której nie ma wcześniej ani słowa.
Ich rozmowę przerwały liczne chrząknięcia i głośne szepty
Czy szepty mogą być głośne?
Rozumiem, że chodziło ci o to, że dużo szeptów nałożyło się na siebie i wzmocniły się...
Szukajcie tedy trzynastu dzielnych mężów skorych do bitki z bestyjami, które dręczą nas od wieków!
Pachnie mi to trochę sztampą? Oj nie, to coś gorszego...
Mam nadzieje, że zdajesz sobie z tego sprawę i że był to celowy zabieg.
Hrubal okazał się... gnomem.
Karzełek doprowadził mężczyzn
Nie znam się na fantasy, ale czy gnom to nie coś innego niż karzełek?
Uczynił tylko stosowny gest, i gdy gość był już w środku, zamknął je. Odetchnął z ulgą i gwizdał sobie wesoło, choć z wyraźnie fałszywą nutą świadczącą o wewnętrznym niepokoju.
Tutaj "wrzuciłeś" mnie "w oczy" jakiejś zupełnie pobocznej postaci.
Nie wiem czy to było celowe czy nie, ale nie podobało mi się, ja śledzę głównego bohatera, to on ma mi być bliski.
Pokój był mały, z jednym, dużym, zakratowanym oknem, które wychodziło na zaśnieżoną ulicę miasta. Umeblowany był skromnie – wyróżniała się w nim ogromna, czarna szafa, stolik z krzesełkiem na środku oraz niewielkie łoże w kącie. Meble pokryte były cienką warstwą kurzu. Na łóżku siedziała mała osóbka, wyglądająca na lat dwanaście. Miała długie, kruczoczarne włosy i takież oczy, skórę białą jak śnieg i jedynie brudną, przetartą koszulę na sobie. Nie nosiła butów, drobne stópki uderzały o bok posłania.
Strasznie szkolny ten opis.


Końcówka mnie zabiła, przygniotła, zmiażdżyła. Zupełnie nie wiem o co w niej chodziło.
Skoro była taka potężna, to dlaczego dawała się gwałcić? Skoro tego nie chciała, to mogła chyba inaczej to załatwić niż czekać na kolejnego klienta?

Pomysł z dziadem ratującym gwałcone dziecko jak najbardziej fajny. Spodobał mi się, i nawet trochę zachęcił do dalszej lektury (która się akurat zakończyła) Gdyby tylko oboje nie byli tak potężni, historia byłaby dużo ciekawsza. Jak on ją wydostanie? Etc...
Ah... i co ona, za każdym razem ten pokój niszczyła i odnawiała? No bo chyba nie był jej pierwszym "klientem", którego tak potraktowała - wynika to z wcześniejszego opisu.

Pozdrawiam.

3
Cytat:
Księżyc świecił blado, przebijając się przez zachmurzone niebo.
Niby nic, ale czasami mam wrażenie, że co drugi tekst tak się zaczyna.
Mało oryginalny dość wstęp, który w dodatku każe mi stwierdzić, że księżyc nie świeci.
(Ale to już takie czepianie na maksa ;) )
Dokładnie. Jeny, o co kaman? :) Chyba trzeba pomyśleć o napisaniu poradnika: JAK NAPISAĆ SUPER OPKO PORADNIK W 10 PUNKTACH :)

1/ zacznij od nakreślenia miejsca i czasu akcji. Musi być noc, bo tylko wtedy księżyc w pełni świeci blado, a wiadomo, że nie ma dobrego opka, nie mówiąc o SUPEROPKU bez księżyca na początku!
istota ściągnęła kaptur z głowy i okazała się być mężczyzną o długich, kasztanowych włosach, pociągłej twarzy i srebrnych, błyszczących oczach
zabrakło wagi podanej w kilogramach, wzrostu w metrach i odcisku palców. Nie (NIE) wymieniamy cech postaci. Opisujemy je tak, żeby wynikały z kontekstu, żeby przemycić też inne informacje, dynamicznie, dobrym sposobem jest opis bohatera widzianego oczami innej postaci, drugo- czy trzecioplanowej. Na przykład tak:

Nieznajomy strząsnął z włosów kryształki lodu. Dawno nie jadł, pomyślał karczmarz, oceniając fachowo zapadnięte policzki. Brzytwy nie widział chyba od postrzyżyn. I chory pewnie, bo tak mu ślepia błyszczały, jakby polerowane guzki z żelaza.
-Witaj, ziomku. Słyszałem, że macie tu dobrą strawę i ciepłe łoża dla takich wędrowców jak ja.
-Witaj, dostojny panie. Owszem, choć skromna to gospoda, ugościć cię mogę przyzwoicie. Co podać?
-Wino, najlepiej z Hile'd. – odparł.
Bardzo sobie grzecznie, a politycznie pogwarzyli. Jak to w karczmach portowych ongi bywało.
Towarzystwo obecne w gospodzie składało się z miejscowych pijaczków, znudzonych marynarzy i dziewek służebnych
A mówi się, wszetecznych. Dziewek wszetecznych :D
Oj, oj, lecisz kliszami aż miło.
Gospodarz nachylił się bliżej, udając że podaje wino i, również szeptem, odparł:
-Jeśli już cię to interesuje, dostojny panie, to owszem. Jednak ze względów bezpieczeństwa zaniechaliśmy tej praktyki
Sobie wchodzi obcy facet i tajnie pyta o tajne, specjalnego przeznaczenia i od razu otrzymuje odpowiedź. Żadnego: żyrafy wchodzą do szafy, pawiany wchodzą na ściany ani nawet: ja brzoza, ja brzoza, przysyła mnie bezzębny kurdupel z drewniana nogą (mrugnięcie) i przesyła ci, panie karczmarzu pozdrowienia od rudej Jolki. Acha, odpowie nieufnie karczmarz, zanim zdradzi, że niestety nie prowadzą już żadnych niebezpiecznych usług. Ni hu hu.
-Posłuchajcie tedy wszyscy! Tutejsi i ci w podróży, gdyż dotyczy to nas wszystkich! Zawżdy żyła wieszczka wielka co wielu ludziom przyszłość opowiadała, a gdy konała – przepowiednię swą ostatnią wyrzekła. Mówiła ona o wojowniku przybyłym z odległej krainy, który zdobny w stal i orężny w miecz spowity Ogniami Piekieł – smoki straszliwe zniszczyć ma. A towarzyszyć mu ma dwunastka wybranych, równie mężnych i potężnych zbrojnych. Czas swój ma to mieć po przewrocie zwanym Oddechem Śmierci. Szukajcie tedy trzynastu dzielnych mężów skorych do bitki z bestyjami, które dręczą nas od wieków!
Moja przepowiednia przepowiadająca przyszłość jest tak straszliwa, że aż nie wypowiedzieć, jak straszne rzeczy przewiduję! Posłuchajcie tego, co przepowiadam, aże wam wszystkim oko zbieleje od samego li tylko słuchania o onej straszliwej przyszłości, na którą już się cieszę, że wam tak dopiecze, bo ja to mam już z racji wieku i wątłego zdrowia trzy ćwierci do śmierci, psia wasza parchata, i co mi zrobicie? No więc, ta przyszłość pełna jest straszliwych wydarzeń od których cierpną zęby, wyskakują pryszcze i krowy przestają dawać mleko, panie dziejku, i srał ich pies, te całe dopłaty do rolnictwa i te uniję, szatański pomiot oraz plugawość!
Słuchaj, ja tak mogę godzinami... tylko mi tematy podrzucajcie.
Hrubal okazał się... gnomem.
Straszniej i bardziej zaiste zaskakującym (co usprawiedliwiłoby napięcie zbudowane wielokropkiem) zdałoby się gdyby okazał się: a/ kelnerem, b/ chodzącym na dwóch nogach dżabadilregretofoborostrepeuzuelogiem, c/ nadobną dziewoją o złotem warkoczu, patrzącą smutno na bohatera sarnimi oczami w kolorze tak chwytającym za serce, jak świętej pamięci prof. Religa.
Wyciągnął pęk kluczy i wybierając ten właściwy, otworzył drzwi.
Kurna chata, to dobre. Zawsze dobrze się dowiedzieć o takich interesujących, zaskakujących szczegółach, nie?
niewielkie łoże
= łóżko
Czarodziej uratował się przed porażeniem prądem i pewną śmiercią. Dziewczynka nie kryła przerażenia i szoku.
No fakenszit, jak mawia klasyk - zaszokować taką małą, wredną zdzirę, co potrafić jednym gestem zrobić taką rozpierduchę, no no no.
-Spokojnie, moja droga. – rzekł
Wersal. Jak to wśród czarodziejów.
Splunęła i, co zadziwiło maga, wzniosła wokół siebie barierę ochronną
No, pełne zaskoczenie. Jak to tak? Barierę ochronną? Na takiego uprzejmego magika?! Na takiego fajowego chłopa, trochę kulawego, no tak, ale przy tym ma srebrne oczy!

Sorry, za te żarciki, ale opko jest słabe. Fabułka miałka. Wykonanie sztampowe.
Z.
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

4
Księżyc świecił blado, przebijając się przez zachmurzone niebo.
ksieżyc nie przebijał się, a jego światło. jeśli tworzysz plastyczny opis, a nie używasz metafory, pisz jak jest.
Wiał lodowaty wiatr z zachodu, niosąc ze sobą mróz i śnieg.
jeżeli lodowaty, to i mróz niósł. Ale że wiatr niósł śnieg? Chmuury mogły go nieść, wiatr nawiewać.
[1]Będąc już w środku, istota ściągnęła kaptur z głowy i okazała się być mężczyzną o długich, kasztanowych włosach, pociągłej twarzy i srebrnych, błyszczących oczach. Spod płaszcza wyciągnął kij – a raczej zdobiony kostur – i podpierając się, ruszył w kierunku gospodarza.
[1] - Gdy znalazła się w...
[2] - Troszkę zagmatwałeś z tą tajemniczością i w jednym zdaniu trzeba przeskoczyć z rodzaju nijakiego na męski. Źle to się czyta.
Wyraźnie kulał i chodzenie sprawiało mu pewien problem.
Wyjawiasz tę informację za późno. Co z tego, że chcesz wprowadzić tajemnicza postać, jak ja już stworzyłem w głowie jej obraz, a teraz muszę dorzucić kulenie. Taka wstawka powinna znaleźć się przy wstępie, gdy go opisujesz.
Zawżdy żyła wieszczka wielka co wielu ludziom przyszłość opowiadała,
brzydka aliteracja.

Słabiutki tekst, z ciekawa wiedźmą. Napisałeś to nawet nie poprawnie: tu tajemnica, tam opis, tu dialog. Zero plastyki i łagodnych przejść pomiędzy scenami. Tekst jest rwany, byle do przodu. Co mnie zaciekawiło, to scena w pokoju: czy za każdym razem dziecko rozpierza pokój, a później go naprawia? Co stanie się, gdy nie ma mocy naprawczych a klientem nie będzie mag. Tej informacji, wplecionej oczywiście w tekst, mi jakoś brakło, przez co cala scena była pozbawiona sensu. Cały wstęp jest na siłę napisany, by zatajać osobowość - po co? Skoro ją i tak wyjawiasz? To nie postać z drugiego planu albo mająca służyć za "hak" w dalszej części tekstu. Zabieg chybiony w moim odczuciu, i traci na tym tekst i ja, odbiorca. Opisy postaci mogłeś rozwinąć w tekście, albo pewne rzeczy sobie darować - wyszła wyliczanka: oczy takie, włosy takie, nos taki... Nie podobało mi się, z wyjątkiem dziewczynki.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Re: Liatris

5
[1] Wkrótce biały puch znalazł się na każdym dachu i każdej uliczce, cichego portowego miasta. Jedną z nich, [2]w trakcie owej śnieżycy, [3]wędrowała otulona płaszczem postać. Pośród wszechobecnej ciemności, istota ta zdawała się świecić, jakby trzymała w dłoniach płomień. [4]Po dłuższej chwili dotarła pod drzwi gospody „Pod Kulawą Klaczą”. [5]Zastukała w jej wrota i czekała. Gdy drzwi się otworzyły, [6]postać została wciągnięta do środka przez czyjeś ręce. [7] Dało się słyszeć podniesione głosy:
-Szybciej! Do środka! Zamykać drzwi!
[1] – Może: osiadł?
Wkrótce biały puch osiadł na dachach i uliczkach portowego miasteczka.
[2] – Wyrzuciłabym pogrubiony fragment. Wiadomo, że w trakcie śnieżycy.
[3] – Proponowałabym od razu pisać: „mężczyzna”, zamiast „postać” czy „istota”.
[4] – Wyrzuciłabym, zamiast tego napisałabym: dotarł do gospody.
[5] – Wyrzuciłabym zaimek i napisałabym: (...)zastukał do drzwi.
[6] – Unikałabym strony biernej, gdyż pozbawia akcję dynamizmu. Np.:
Nagle czyjeś ręce wciągnęły go do środka.
[7] – Usunęłabym.
Pachniało sianem, którym pokryta była podłoga.
No nie wiem, czy sianko w gospodzie tak ładnie pachniało...
[1]Będąc już w środku, istota ściągnęła kaptur z głowy i okazała się być mężczyzną o długich, kasztanowych włosach, pociągłej twarzy i srebrnych, błyszczących oczach. Spod płaszcza wyciągnął kij [2] – a raczej zdobiony kostur – i podpierając się, ruszył w kierunku gospodarza. [3] Wyraźnie kulał i chodzenie sprawiało mu pewien problem. [4]Zasiadł na jednym z krzeseł przed ladą i zagadał:
-Witaj, ziomku. Słyszałem, że macie tu dobrą strawę i ciepłe łoża dla takich wędrowców jak ja.
-Witaj, dostojny panie. Owszem, choć skromna to gospoda, ugościć cię mogę przyzwoicie. Co podać?
[5]-Wino, najlepiej z Hile'd. – odparł.
[1] – Nie brzmi to dobrze. Może:
Gdy znalazł się w gospodzie, zsunął z głowy kaptur, ukazując długie, kasztanowe włosy itd.
[2] - Zbędna informacja.
[3] – Wywaliłabym.
[4] – Usiadł przy ladzie i zagadnął:
[5] – Zły zapis dialogu:
-Wino, najlepiej z Hile'd – odparł.
W dalszym tekście powtarza się podobny błąd, ale widziałam, że Hardrick podał już stosowny link, więc pewnie przyswoiłeś temat.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i pociągnął łyk wina ze szklanego kufla.
Zdecydowanie wyrzuciłabym stąd szklany kufel.
Ich rozmowę przerwały [1]liczne chrząknięcia i głośne szepty, z których wyróżniało się jedno słowo: "Cisza". Gość obrócił się i, podobnie jak wszyscy obecni, skupił wzrok na starym człowieku siedzącym przy środkowym stole, pod ścianą. Starzec zakaszlał i zaczął mówić [2]głośnym, wyraźnym głosem, dochodzącym do każdego zakątka gospody.
[1] - Szkolne zwroty.
[2] - Mówić głośnym głosem nie brzmi dobrze

Nagle zaczyna przemawiać starzec, bez wprowadzenia w odpowiedni nastrój, dlatego jego przemowa brzmi nieco bezbarwnie.
Cały ten fragment jest nijaki.

[1] Hrubal okazał się... gnomem. [2]Niskim, krępym, z wielkim nosem i zarośniętym jak wilkołak.
[1] - Napisałabym to bez wielokropka.
[2] – Niski, krępy z wielkim nosem i zarośnięty jak wilkołak.
Gość dopił wino i ruszył w ślad za gnomem schodami, na piętro gospody.
Wyrzuciłabym. Skoro na piętro, to z grubsza wiadomo, że schodami.
Ukłonił się nisko i wskazał gestem by iść za nim. Gość dopił wino i ruszył w ślad za gnomem schodami, na piętro gospody. Karzełek doprowadził mężczyznę do pokoju na końcu korytarza. Wyciągnął pęk kluczy i wybierając ten właściwy, otworzył drzwi. Lecz nie wszedł do środka. Uczynił tylko stosowny gest, i gdy gość był już w środku, zamknął je. Odetchnął z ulgą i gwizdał sobie wesoło, choć z wyraźnie fałszywą nutą świadczącą o wewnętrznym niepokoju.
Jeden z przegadanych fragmentów. Proponuję skrócić, np.:

Ukłonił się nisko i wskazał gestem by iść za nim. Gość dopił wino i ruszył za gnomem na piętro gospody. Gdy doszli do końca korytarza, gnom wyciągnął klucze i otworzył drzwi. Nie wszedł jednak do środka. Puścił gościa przodem, po czym zamknął izbę i odetchnął z ulgą.

Albo coś w tym stylu.
Pokój był mały, z jednym, dużym, zakratowanym oknem, które wychodziło na zaśnieżoną ulicę miasta.
Znów nadmiar słów. Proponuje skrócić, np.:
W małym pokoju było tylko jedno zakratowane okno, wychodzące na ulicę.
Miała długie, kruczoczarne włosy i takież oczy, skórę białą jak śnieg i jedynie brudną, przetartą koszulę na sobie.
Wyrzuciłabym.
Jej oczy pełne były zimnej, lodowatej nienawiści.
-Kolejny? - wycedziła głosem nie pasującym do jej drobnej postury i młodego wieku.
Wyrzuć zaimki.

Dziecięce oczy (...).
(...)nie pasującym do drobnej postury(...).

Pomijając błędy w zapisie dialogów, nieco zbędnych zaimków oraz interpunkcję do korekty tu i tam, całość prezentuje się dość słabo. Akcja przedstawiona dość nieumiejętnie, kilka razy spowalniania przez stronę bierną lub przegadane fragmenty. Postacie są bezbarwne, niewiarygodne, z wyjątkiem dziewczynki, która jako jedyna przykuwa uwagę, co zresztą zauważyli już moi poprzednicy.
Tekst nie zachwyca.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron