"Bill Wolski - amator" [kryminał]

1
Moje pierwsze opowiadanie w tym gatunku.

Rozdział I

Spóźnienie

WBill Wolski zerwał się nagle. Nastawiony na godzinę ósmą budzik dzwonił już od dziesięciu minut. Wyłączył go, przeciągnął się widowiskowo i opuścił nie posłane łóżko.
WJego mieszkanie było bardzo małe. Ledwie wyszedł z sypialni, a już znalazł się w łazience. Wziął szybki prysznic i załatwił poranną toaletę. Orzeźwiony chłodną wodą ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę i poczuł jak kiszki skręcają mu się w brzuchu. Nie było w niej niczego, co nadawałoby się do szybkiego przegryzienia.
WWrócił do sypialni i w pośpiechu wyciągnął z szafy białą koszulę. Pod szyją zawiązał długi krawat, o różnych odcieniach fioletu oraz założył najlepszą, jaką posiadał marynarkę, którą wczoraj odebrał z pralni. Wciągnął na nogi lekko za luźne, garniturowe spodnie i na czczo, ziewając wyszedł z domu.
WWolski mieszkał w Ealing (dzielnicy Londynu), we skromnym, małym mieszkaniu jednoosobowym. Był anglikiem, jednak miał polskie korzenie, ze względu na swoją urodzoną w Szczecinie matkę. Zwykły, porządny człowiek, z nieźle płatną pracą i dobrym poczuciem humoru. W czasach, w których historia ta się zdarzyła miał zaledwie dwadzieścia siedem lat i do pracy był spóźniony już pięć minut.
WWsiadł do samochodu, wsadził klucz do stacyjki, przekręcił i ruszył. Zatłoczone ulice Londynu zdawały się nie chcieć go przepuścić. Skręcił w małą boczną uliczkę skutecznie omijając korki. Przejechał jeszcze jedno skrzyżowanie i znalazł się na innej, jeszcze mniejszej, bocznej uliczce. Zaparkował auto tuż przed elegancką, dziewiętnastowieczną kamienicą. Wyszedł i ruszył w jej stronę. Na wiszącym na niej, chwiejącym się w wietrze szyldzie zobaczył niewyraźny napis. „Old George’s Publisher”. Nacisnął na przypominającą skrzydło małego ptaka klamkę i wszedł do środka.
WZnalazł się w pomieszczeniu, które przypominało szpitalną poczekalnię. Na ścianach wisiały różne plakaty reklamujące nowości książkowe, ciekawe biografie i albumy. Oprócz tego małe lampki, oświetlały wszystko jak na wystawie w galerii sztuki. Przy prowadzących na górę schodach stało siedem drewnianych krzeseł, a na jednym z nich siedział niski, pulchny pan.
W- Spóźniłeś się – rzekł.
Billowi coś ścisnęło żołądek. Nerwowo podrapał się za uchem i z wielkim zakłopotaniem zaczął się tłumaczyć.
W- Najmocniej pana przepraszam, panie Haggson. Niestety były takie korki, to naprawdę nie jest zależne ode mnie, obiecuję, że to się już nigdy więcej nie…
W- Skończ już! – panu Haggsonowi tłumaczenie to wyraźnie nie wystarczyło. Wstał z krzesła i zaczął krzyczeć. – Ty kretynie! Gdyby nie to, że jesteś jedyną osobą w tym mieście, która zna te wszystkie starodawne języki i nie ma pracy, to wylałbym cię na zbity łeb. Państwo Fellens czekają już dwadzieścia minut! Musiałem samemu zaparzyć im herbatę, podać ciasteczka i obiecywać, że na pewno się zjawisz! Czyś ty do reszty zwariował? – Bill wyglądał jak okrzyczany przez właściciela szczeniak, skulony i wystraszony. – Jeszcze jedno, – dodał Haggson, cały czerwony – jeżeli jeszcze raz się spóźnisz nie próbuj nawet tu wchodzić. Zostaniesz automatycznie zwolniony.
Zapadła chwila ciszy, poczym pan Haggson pociągnął z całej siły Billa i zaprowadził go na drugie piętro.
W- Fellensowie czekają za drzwiami. Nie zepsuj tego, bądź miły i taktowny. Nie obchodzi mnie co zrobisz, ale jak to spieprzysz to cię zwolnię już teraz, rozumiesz?
Bill kiwnął głową. Uchylił delikatnie drzwi i wszedł do środka.
WNa wygodnej, brązowej kanapie siedziała dwójka młodych ludzi. Wolski przeprosił ich za swoje spóźnienie, na co, ku jego zaskoczeniu, odpowiedzieli serdecznym uśmiechem.
Panna Fellen była przyjemną, zgrabną kobietą o kasztanowych włosach. Na ramieniu miała zawieszoną torebkę, a jej nogi były założone jedna na drugą. Jej mąż, wysoki brunet, zdawał się wcale nie przejmować straconym czasem i nie okazywał jakiegokolwiek śladu zdenerwowania. Wręcz przeciwnie, emanował od niego spokój, tak jakby był człowiekiem, który nie ma napiętego grafiku i do niczego się nie spieszy.
W- Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Nazywam się Bill Wolski i wielki to dla mnie zaszczyt móc państwu pomóc. – zaczął Bill, a pani Fellen sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej kilka zapisanych kartek spiętych spinaczem.
W- Nic nie szkodzi – powiedziała miło i położyła wyciągnięte kartki na stojącym przed nią stole.
Bill usiadł w wygodnym fotelu po drugiej stronie i zabrał się do przeglądania zapisków.
WWarto teraz powiedzieć, kim Bill tak naprawdę był. Otóż skończył on Uniwersytet Oksfordzki, na którym studiował języki dawne i zapomniane. Po studiach nie od razu znalazł sobie pracę i przez długi okres czasu był bezrobotny. Od zawsze fascynowała go literatura, uwielbiał czytać, ale najbardziej pragnął napisać własną książkę. Potrzebował jednak pewnych funduszy na jej przyszłościową publikację.
WI tak, gdy w pewien deszczowy wieczór spacerował po Ealing, na miejskiej latarni znalazł przemoczone ogłoszenie małego wydawnictwa „Old George’s Publisher”, które właśnie poszukiwało kogoś do tłumaczenie bardzo dawnych dzieł literackich. Na samym dole ogłoszenia małym druczkiem wypisane były cyferki – numer telefonu, a jeszcze niżej data z końcem ważności ogłoszenia. Bill zapisał numer na ręce i gdy tylko wrócił do domu sięgnął po telefon i zadzwonił do wydawnictwa.
Odebrała osoba o bardzo niskim, męskim głosie.
W- Wydawnictwo Old George’s Publisher, słucham?
Bill opowiedział o znalezionym ogłoszeniu i niestety usłyszał, że jest ono nieaktualne. Jednak dwa dni później ktoś do niego zadzwonił i po raz drugi w życiu usłyszał ów niski głos.
W- Czy mam godność rozmawiać z panem Wolskim?
W- Oczywiście, czym mogę służyć?
W- Dzwonię z wydawnictwa Old George’s Publisher. Ostatnio zainteresowany był pan pracą u nas, czy to wciąż aktualne?
W- Oczywiście, jestem bardzo zainteresowany.
W- A więc proszę tylko podać mi pana adres. Przyjadę osobiście.
Dwie godziny później w progu mieszkania Billa stanął niski, pulchny pan, z pięknym zadartym do góry wąsem, przyodziany w stanowczo dla niego za długi płaszcz i czarny opadający na nos kapelusz. Z początku można by go było uznać za detektywa. Przedstawił się jako pan Haggson i bez większych ceregieli przeszedł do sedna sprawy.
W- Krótko mówiąc, chciałbym, aby tłumaczył pan dla nas teksty z wielu języków, oczywiście nie wykraczając poza pana kompetencje. – rzekł. – Oferuję stosunkowo wysokie wynagrodzenie. Jest pan zainteresowany?
WPo chwili wszystkie formalności były już gotowe i Billa przyjęto jako tłumacza. Zaczynał codziennie o wpół do dziewiątej, bez znaczenia, czy akurat miał jakieś zlecenie, czy nie. Zawsze znajdowała się robota.
*
WPrzez parę minut, w skupieniu, czytał notatki, które wręczył mu pani Fellen. Gdy skończył podniósł głowę i spojrzał na nią.
W- Nie będzie żadnego problemu – rzekł. – To dość łatwy tekst, jednak na wstępie, oczywiście jeżeli państwo są zdecydowani by powierzyć to zadanie mojej osobie, musimy ustalić kilka istotnych rzeczy. – Bill sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej długopis. Przed sobą położył białą kartkę, która leżała w rogu stołu i zaczął pisać. – Długość, to znaczy ile książka ma stron w oryginale?
W- 899.
Bill zmarszczył czoło.
W- Dobrze – powiedział mało przekonująco. Widocznie zorientował się, gdyż chwilę później dodał – naprawdę nie ma problemu.
Zapisał na kartce kolejny punkt.
W- Termin. Kiedy państwo chcą dostać gotowe tłumaczenie w swoje ręce?
Fellensowie spojrzeli na siebie lekko zmieszani.
W- Szczerze mówiąc – przemówił milczący od dłuższej chwili pan Fellen – to na za tydzień.
Bill zamyślił się, jakby kalkulował w głowie, czy istnieje jakakolwiek szansa, aby przetłumaczył ośmiuset dziewięćdziesięciu dziewięciu stronnicowego potwora w zaledwie siedem dni.
W- A więc dobrze – rzekł. – zrobię co w mojej mocy.
Chwilę jeszcze trwała cisza, poczym wstał, podszedł do stojącej przy oknie szafy i wyjął z niej kawałek zapisanego papieru.
Wrócił do stołu i położył go przed Fellensami.
W- To jest umowa. Jeżeli nie mają państwo żadnych uwag, myślę, że możemy ją podpisać.
W miejscu ILOŚĆ STRON zapisał 899, a przy TERMINIE – 17 marzec. Na końcu umieścił swój podpis na samym dole strony i podał umowę Fellensom. Ci przeczytali ją szybko, podpisali i dodali:
W- Jeszcze dzisiaj przywieziemy panu resztę tekstu i wstępna zaliczkę.
Potem uścisnęli sobie dłonie i Bill odprowadził ich do drzwi. Na dworze padało i mimo wczesnej godziny było szaro i ciemno. Bardzo mili ludzie – pomyślał – tylko kto do cholery jasnej powie mi, jak mam przetłumaczyć osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć stron nudnej, starej książki w tydzień!? No trudno, sam na to przystałem.
WWrócił do swojego gabinetu i zmęczony położył się na kanapie, na której jeszcze przed chwilą siedzieli państwo Fellensowie. Coś twardego wbiło się mu w plecy, a gdy odwrócił się zobaczył torebkę pani Fellen. Wstał i odłożył ją na bok.
W- Oddam, jak tylko tutaj wrócą – powiedział sam do siebie, poczym znowu położył się na kanapie i w chwilę później zasnął.

Rozdział II

Krew na ulicy

WDwie godziny trwała jego drzemka. Obudził się sam i ospale wstał z kanapy. Była osiemnasta, ale szare i gęste chmury zakryły słońce i na dworze zrobiło się zupełnie ciemno. Państwo Fellensowie będą tu lada chwila.
WBill wstał z kanapy i podszedł do szklanego barku. Wyciągnął z niego szklankę i torebkę zielonej herbaty, której zapach zawsze wywoływał u niego silne wspomnienia.
Gdy był mały, jego matka, gdy tylko widziała, że jest smutny, parzyła mu tą herbatę i siadała z nim rozmawiając. A gdy zostawał ostatni łyk, Bill czuł się już o wiele lepiej, jakby nigdy nie był smutny.
WNastawił wodę w czajniku. I usiadł przy biurku. Fellensowie spóźniali się już pięć minut. Nagły pstryk czajnika wyrwał Billa z zadumy. Podszedł do filiżanki i wlał do niej wrzątek. Poczekał aż herbata się zaparzy i zaczął pić.
WMinuta mijała za minutą, aż w końcu – godzina za godziną i Bill stracił już zupełnie nadzieję, że zobaczy jeszcze dzisiaj Fellensów. Była dwudziesta. I tak już siedział po godzinach.
WZgasił światło w swoim gabinecie, zamknął go na klucz i z zabranymi z biurka zapiskami zszedł po schodach na dół.
WW poczekalni było ciemno. Bill ruszył w stronę drzwi, gdy nagle… potknął się o coś twardego i upadł na ziemię. W ostatniej chwili podłożył przed siebie ręce w asekuracji, dzięki czemu nie upadł prosto na twarz. Zezłoszczony wstał i wcisnął wyłącznik światła. Jego twarz zbladła.
WPrzed nim, na podłodze, leżały dwa martwe ciała. Pani Fellen wraz z mężem unosili się w wielkiej plamie krwi.

2
Alegres pisze: Bill Wolski zerwał się nagle.
Wiadomo przecież, że nie powoli.
Alegres pisze: Wyłączył go, przeciągnął się widowiskowo i opuścił nie posłane łóżko.
Jak Boga kocham... Autorze tekstu! Możesz mnie ubić, ale: jak mógł wstać z nieposłanego?
Poza tym: nieposłane.
mamika6edit: Miało być, oczywiście, z posłanego.
Alegres pisze: Nie było w niej niczego, co nadawałoby się do szybkiego przegryzienia.
Wystarczy "do przegryzienia". Wiadomo, że do szybkiego.
Alegres pisze: Wolski mieszkał w Ealing (dzielnicy Londynu), we skromnym, małym mieszkaniu jednoosobowym.
Powtarzasz informacje. O tym, że mieszkanie jest małe, już wiemy. O tym, że mieszka sam, też łatwo się domyślić.
Alegres pisze: Zwykły, porządny człowiek, z nieźle płatną pracą i dobrym poczuciem humoru.
Poczucie humoru się ma albo się go nie ma. Nie istnieje dobre, czy złe.
Alegres pisze: Wyszedł i ruszył w jej stronę.
Z samochodu się wysiada.
Alegres pisze: Nacisnął na przypominającą skrzydło małego ptaka klamkę i wszedł do środka.
Mały ptak. Tiaaa... Nie mówię ani słowa o tym, by to zmienić. Bo może być tak, że tylko ja jestem w nastroju. ;)
Alegres pisze: Znalazł się w pomieszczeniu, które przypominało szpitalną poczekalnię. Na ścianach wisiały różne plakaty reklamujące nowości książkowe, ciekawe biografie i albumy. Oprócz tego małe lampki, oświetlały wszystko jak na wystawie w galerii sztuki. Przy prowadzących na górę schodach stało siedem drewnianych krzeseł, a na jednym z nich siedział niski, pulchny pan.
Ten opis troszkę się gryzie. Czytając o szpitalnej poczekalni, mam przed oczami poskrzypujące linoleum, zielone kafelki i zapach medykamentów. Nijak mi się to wiąże z tymi lampkami niczym z galerii sztuki, albumami itp. Tutaj poszłabym w jednym albo w drugim kierunku. Domyślam się, że miał to być raczej ten drugi obraz, więc weryfikuję fakty i wyobrażam sobie to jeszcze raz.
Alegres pisze: - Skończ już! – panu Haggsonowi tłumaczenie to wyraźnie nie wystarczyło.
"Panu" z dużej literki.
Alegres pisze: Zapadła chwila ciszy, poczym pan Haggson pociągnął z całej siły Billa i zaprowadził go na drugie piętro.
Nieporadnie z tą chwilą ciszy.
Zapadła cisza. Po chwili pan Haggson...
Poza tym: po czym.
Alegres pisze: Na ramieniu miała zawieszoną torebkę, a jej nogi były założone jedna na drugą.
Oj, z tymi nogami to mnie zaskoczyłeś. Już myślałam, że będziesz się rozwodzić nad tym jakie są szczupłe i jak to zjawiskowo sięgają do samej podłogi, a tu taka niespodzianka. Super.
Alegres pisze: móc państwu pomóc
Móc pomóc... brzydko.
Alegres pisze: pani Fellen sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej kilka zapisanych kartek spiętych spinaczem.
- Nic nie szkodzi – powiedziała miło i położyła wyciągnięte kartki na stojącym przed nią stole.
"Swojej" - wycinamy. Wiadomo do czyjej. I nie tylko dlatego, że mężczyźni raczej torebek nie noszą.
"Wyciągnięte" - wycinamy. Wyżej piszesz, że je wyjęła.
"Na stojącym przed nią" - wycinamy. Po co ta dokładność?
Alegres pisze: Warto teraz powiedzieć, kim Bill tak naprawdę był. Otóż skończył on Uniwersytet Oksfordzki, na którym studiował języki dawne i zapomniane.
Ten zapis nie jest zły. Tak też pisał King w "Oczach smoka". Ale robił to przez całą powieść i z pozycji osoby piszącej. I zdążył wzbudzić moje zaufanie. Tutaj mnie to ubodło. Nie mam żadnej więzi z narratorem, ani historią, którą opowiada. Jeżeli już chcesz tak pisać, zacznij od pierwszego zdania, zamiast nagle z tym wyskakiwać. Ale i tak nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
Alegres pisze: Po studiach nie od razu znalazł sobie pracę i przez długi okres czasu był bezrobotny.
Trzeszczy to zdanie. Wiadomo, że jak nie znalazł od razu pracy, to był bezrobotny dokładnie przez ten sam okres czasu. Tak więc: albo od razu nie znalazł pracy, albo był długo bezrobotny.
Alegres pisze: Odebrała osoba o bardzo niskim, męskim głosie.
To znaczy mężczyzna o niskim głosie?
Alegres pisze: Bill opowiedział o znalezionym ogłoszeniu i niestety usłyszał, że jest ono nieaktualne.
Brzydko z tym "niestety".
Alegres pisze: wykraczając poza pana kompetencje. – rzekł. – Oferuję stosunkowo wysokie wynagrodzenie.
Tutaj bez kropeczki. Ale wcześniej pisałeś bardzo ładnie, więc to pewnie niedopatrzenie.
Alegres pisze: – Bill sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej długopis. Przed sobą położył białą kartkę, która leżała w rogu stołu i zaczął pisać.
Przesyt informacji:
1. Zaimek. Wiadomo, że sięgnął do swojej kieszeni. Przecież nie grzebał po kieszeniach pana Fellensa.
2. Biała kartka. A czy ważne, że biała? Czy tam różowa?
3. I jakie ma znaczenie to, że leżała w rogu? Mogłaby sobie też leżeć spokojnie na środku i nie miało by to wpływu na fabułę. Nie rozpychaj tekstu takimi szczegółami, bo bardzo na tym traci.
Bill pochylił się na kartką i zaczął pisać.
Alegres pisze: - 899.
Słownie, przecież nie mówił cyframi.
Alegres pisze: - Jeszcze dzisiaj przywieziemy panu resztę tekstu i wstępna zaliczkę.
Wiadomo.
Alegres pisze: Coś twardego wbiło się mu w plecy, a gdy odwrócił się zobaczył torebkę pani Fellen. Wstał i odłożył ją na bok.
Wstał, żeby ją odłożyć? Na prawdę tak zrobił? Oj, daleko miał do tej podłogi, że aż wstawać musiał.
Alegres pisze: Potem uścisnęli sobie dłonie i Bill odprowadził ich do drzwi.
Wyciąć. Wiadomo, że nie wcześniej.
Alegres pisze: Obudził się sam i ospale wstał z kanapy.
Celowo podkreślasz, że sam?
Alegres pisze: Nastawił wodę w czajniku. I usiadł przy biurku.
To widzę jako jedno zdanie.
Alegres pisze: Zgasił światło w swoim gabinecie, zamknął go na klucz i z zabranymi z biurka zapiskami zszedł po schodach na dół.
Strasznie mieszasz. Jeśli już takie ważne te papiery, to niech najpierw je zabierze, a potem wyjdzie i zamknie drzwi.
Alegres pisze: Bill ruszył w stronę drzwi, gdy nagle… potknął się o coś twardego i upadł na ziemię.
Trójkropeczki to jakby takie "nagle". Nie zaskoczyło mnie to, że się potknął. Ani trochę.
"Na ziemię"... Miałeś na myśli podłogę? Bo ziemia jest na zewnątrz i rośnie na niej trawka. Poza tym, gdzież miał upaść. Wycinamy.
Alegres pisze: dwa martwe ciała.
Ciała. W tym kontekście raczej wiadomo, że martwe.
Alegres pisze: Pani Fellen wraz z mężem unosili się w wielkiej plamie krwi
Ileż tej krwi tam było, że się unosili? Pytam bez sensu, wiadomo, że niewiele, skoro była to tylko plama.




Powiem ci szczerze, że dość gładko mi się tekst czytało. Zdania są przesycone informacją, trochę zbyt dokładnie wszystko opisujesz (wstał, podszedł, wyjął, wrócił), ale tworzysz dobry szyk w zdaniach, przez co odbiór jest dość łatwy. To na plusik.


Co na minusik:
Nie nawiązałam kontaktu z bohaterem, ani go nie poczułam. Piszesz w ten sposób: Billowi coś ścisnęło żołądek. Jego twarz zbladła. Bill wyglądał jak okrzyczany przez właściciela szczeniak, skulony i wystraszony. - Relacjonujesz, a ja stoję z boku i się przyglądam. Tak więc, rada taka: Pisząc, postaraj się wczuć w rolę bohatera i pisz "jego oczami". Co czuje, co myśli, jak on to widzi. Tak, żebym i ja mogła to zobaczyć i poczuć.


Sama historia natomiast mocno mnie zaciekawiła. Zapowiada się dobrze, a to w kryminale najważniejsza sprawa!

Na plusik.

Powodzenia!
Ostatnio zmieniony wt 16 mar 2010, 23:22 przez mamika6, łącznie zmieniany 2 razy.

3
mamika6 pisze:
Alegres pisze: Zwykły, porządny człowiek, z nieźle płatną pracą i dobrym poczuciem humoru.
Poczucie humoru się ma albo się go nie ma. Nie istnieje dobre, czy złe.
Nieprawda, może być złe poczucie humoru - w tym sensie, że ktoś wali tak ciężkie żarty, że można się raczej obrazić niż roześmiać.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

4
Dziękuję bardzo. Nie mam jeszcze dużego doświadczenia w pisaniu, ale mam nadzieję, że wraz z kolejnym opowiadaniem będę tworzył coraz to lepiej.

[ Dodano: Pon 15 Mar, 2010 ]
Przepraszam, że odświeżam, ale czy mógłby odezwać się jakiś weryfikator? :)

5
Wolski zerwał się nagle.
tautologia (zobacz w słowniku, co to jest - w ten sposób zapamiętasz i nauczysz się czegoś.
Pod szyją zawiązał długi krawat, o różnych odcieniach fioletu oraz założył najlepszą, [1]jaką posiadał marynarkę, którą wczoraj odebrał z pralni. Wciągnął na nogi lekko za luźne, garniturowe spodnie i [2]na czczo, ziewając wyszedł z domu.
[1] - logiczne, że nie mógł założyć czegoś, czego nie posiadał...
[2] - obrazowo, acz zbyt technicznie. Może napisać lepiej, że z pustym żołądkiem?
Wolski mieszkał w Ealing (dzielnicy Londynu), we skromnym, małym mieszkaniu jednoosobowym.
Powtarzasz tę informację - zupełnie zbędnie.
W czasach, w których historia ta się zdarzyła miał zaledwie dwadzieścia siedem lat i do pracy był spóźniony już pięć minut.
dziwnie powiązałeś informacje o wieku ze spóźnieniem do pracy. Lepiej zacząć z tym spóźnieniem od nowej linijki lub akapitu.
Wsiadł do samochodu, wsadził klucz do stacyjki, przekręcił i ruszył. Zatłoczone ulice Londynu zdawały się nie chcieć go przepuścić. Skręcił w małą boczną uliczkę skutecznie omijając korki. Przejechał jeszcze jedno skrzyżowanie i znalazł się na innej, jeszcze mniejszej, bocznej uliczce.
tu masz wyliczankę: zrobił to, tamto i jeszcze to. Dodatkowo plastyka opisu kuleje, gdyż za każdym razem masz uliczki i przymiotniki.
Na wiszącym na niej, chwiejącym się w wietrze szyldzie zobaczył niewyraźny napis.
na wietrze/pod wpływem wiatru.
- Skończ już! – panu Haggsonowi tłumaczenie to wyraźnie nie wystarczyło. Wstał z krzesła i zaczął krzyczeć. – Ty kretynie! Gdyby nie to, że jesteś jedyną osobą w tym mieście, która zna te wszystkie starodawne języki i nie ma pracy, to wylałbym cię na zbity łeb.
a jednak ma pracę...
Panna Fellen była przyjemną, zgrabną kobietą o kasztanowych włosach. Na ramieniu miała zawieszoną torebkę, a jej nogi były założone jedna na drugą.
Unikaj byłozy. Pisz, jak jest, a nie było. Że była taka lub taka. Zobacz na zmianę:
Panna Fellen, całkiem przyjemna i zgrabna kobieta o kasztanowych włosach, siedziała zaciskając dłonie na torebce zawieszonej na ramieniu. Zwrócił uwagę na smukłe nogi, które trzymała w eleganckiej pozie, jedna na drugiej.
Bill usiadł w wygodnym fotelu po drugiej stronie i zabrał się do przeglądania zapisków.
unikaj przymiotników. Fotel zazwyczaj jest wygodny. Można napisać, że niewygodny, jak chcesz wyciągnąć jakaś wadę: czy to lokalu, pomieszczenia, gospodarza albo samego mebla. Wtedy to będzie nie tyle ważne, co doda jakiejś konkretnej informacji.
Warto teraz powiedzieć, kim Bill tak naprawdę był. Otóż skończył on Uniwersytet Oksfordzki, na którym studiował języki dawne i zapomniane.
tekst urośnie, gdy nadasz nazwę temu kierunkowi.

Słabiutki ten tekst. Ale o tym zaraz.

Zdecydowałeś się na wprowadzenie informacji o Wolskim przez bezpośredni zwrot do czytelnika. W porządku - mi ten zabieg nie odpowiada, ale nie jest zły. Złe jest natomiast podzielenie tekstu przezeń. Bo widzisz, w scenie rozmowy wprowadzasz długą retrospekcję i zakańczasz ją... działem. I zaczynasz od nowa. Dlaczego? Czy nie lepiej umieścić gdzieś to na początku, zrobić rzeczowy opis tego człowieka i snuć opowieść dalej?
Błędów tragicznych nie ma - tylko styl kuleje. Wszystko zaczynasz w ten sam sposób: był taki, taka takie, zrobił to tamto siamto. Dopiero przy dialogach gubisz tą manierę i jakoś zaczyna to wyglądać, bo i dialogi i narracja dopięta przy nich są znośne. Zalążek fabularny niewiele mi mówi, bohatera nie polubiłem (jest papierowy -brakło tu czegoś, co związałoby mnie z nim, pokazało). Jakiś zaczyn na powieść jest, tylko musisz dużo poczytać, aby obyć się z narracją.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”