Widoczny/ fantasy/

1
Sześćdziesiąta pierwsza noc tego roku nie różniła się zbytnio od swojej poprzedniczki. Zmrożona powierzchnia tak samo odbijała milionami drobnych, lodowych zwierciadeł blask gwiazd, choinki identycznie uginały swoje gałęzie pod ciężarem białych czap śniegu, renifery podobnie żuły wykradzione ze stajni źdźbła trawy (lub cukierki ze straganów), po uliczkach Rynsztoku roznosiła się rzeka urywanego co chwilę śpiewu, adepci z tą samą werwą studiowali książki lub drewniane kufle, bałwany sumiennie wykonywały swoje obowiązki. Przeważająca część miasta ( głównie zwykli mieszkańcy, przedstawiciele podstawowych profesji) spała lub właśnie szykowała się do snu.
Wszystko zdawało się wyglądać niezmiennie, lecz gdyby dokładnie się przyjrzeć, można by dojrzeć świecące się w katedralnej Sali spotkań światełko. Po przybliżeniu do małego, lekko uchylonego okienka i odepchnięciu przyssanej doń grupki reniferów, można by zobaczyć wypełnioną sale i skupione spojrzenia mikołajów.
- panowie! Przewodniczący podniósł głowę, przenikliwym spojrzeniem omiótł cała salę.
- w tym roku, ze względu na dołączenie dwóch nowych planet do naszego rozkładu czeka nas więcej pracy. Jakby tego było mało akurat teraz dwóch Mikołajów uległo poważnej chorobie. Nie możemy na nich liczyć w tym trudnym okresie. Czy macie jakieś propozycje?
Na Sali entuzjastycznie uniosła się ręka. Tłumu wyłonił się okrągły adept. Jego policzki przypominały dwie błyszczące, bilardowe kule.
- może po prostu jedną planetę wykreślimy z listy. Zaproponował. – Zwalimy na jakiś kataklizm czy aferę polityczną...
Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na pomysłodawcę w surowym milczeniu. Jego pewność zgasła szybciej niż zdmuchnięta świeca.
- jeśli nie, to ja mogę oblecieć dwie. Dodał tonem skazańca do pracy w kamieniołomach.
Wszystkie spojrzenia nabrały łagodnego wyrazu, powróciły do drewnianej mównicy i stojącego za nią Przewodniczącego.
- w porządku, bardzo dobra decyzja. Skomentował Przewodniczący wspierając się rękoma na mównicy. - Wezmę to pod uwagę przy rozdawaniu urlopów. Potrzebujemy jeszcze jednego ochotnika.
Na Sali zrobiła się cisza, w której można było nawet usłyszeć złośliwe komentarze dwójki reniferów stojących na zewnątrz. Wkrótce nawet i one ustały.
- w takim razie czy macie jakieś propozycje? Dodał starzec łagodnym tonem.
Na końcu Sali uniosła się niepewnie ręka. Wystawała niewiele ponad czerwone czapki pozostałych i wisiała jak więdnąca roślina, która wierzchołkiem chce dotknąć ziemi. Zdawało się, że ochotnik przeżywa wewnętrzną walkę, w której zmagają się sumienie przeciwko przeważającej potędze zdrowego rozsądku. Nieoceniona spostrzegawczość Przewodniczącego rozstrzygnęła bitwę niespodziewanie i gwałtownie.
- tak słucham. Powiedział zachęcająco.
Ręka przez chwilę zadrżała, z tłumu wyłonił się niski, chudy Mikołaj. Przewodniczący pamiętał jego imię. Zakrzew zawsze był bardzo zdolnym, obowiązkowym uczniem.
- znam kogoś, kto może się przydać. Powiedział niepewnie, lekko pochylony.
- kto to taki? Zapytał Przewodniczący łagodzącym jak balsam z odchodów świstaka uśmiechem.
Zakrzew poruszył się niespokojnie.
- mam na myśli Widocznego.
Na salę wtargnęła cisza, chłostana, co chwile nerwowymi szmerami. Przewodniczący zrobił minę jakby maść z odchodów świstaka przypadkowo połknął: wykrzywił usta w grymasie, oczy zrobiły się duże, twarz nabrała czerwonej barwy jakby się dusił. Przez moment nie mógł wykrztusić ani słowa. Jego ręce poruszyły się spazmatycznie, przy czym niespodziewanie udało mu się wypluć kilka wyrazów:
- tego.... tę... szelmę?
- on doskonale potrafi dogadać się z reniferami. Odparł z rosnącą pewnością Zakrzew. - na pewno świetnie sprawdzi się jako mikołaj.
Przewodniczący odzyskał oddech, wychylił się do przodu.
- chodzi o to, że rozmowa z reniferami nie jest najważniejsza! Słowa runęły jak śnieżna lawina, przeszły przez salę z łomotem. – Najpierw trzeba tam dolecieć! Bez uszkadzania dachów, czy taranowania ogródków!
Czapki poruszyły się, sala na chwilę zawrzała. Informacja o wyczynach Widocznego rozlała się po Sali z prędkością wezbranej rzeki. Młodzi adepci kiwali głowami i rozwierali szerzej oczy. Zakrzew wyprostował się nieznacznie i dodał trochę pewniej jakby oswajał się ze świadomością, że zmierza na spotkanie z lawiną.
- leciałem z nim ostatnio i widziałem, ze sobie radzi.
- Że co?! Głos przewodniczącego zadudnił z delikatnością huraganu.
Cała sala zaniemówiła na chwilę. Jedynie stojący na zewnątrz renifer uśmiechnął się zwycięsko.
- ja o tym wiedziałem. Powiedział do drugiego.
- kto temu gałganowi dał zaprzęg?! Zawrzał głos Przewodniczącego.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na Zakrzewa. Adept stał nieruchomo, nie opuścił wzroku, ani się nie schował.
- on tylko... Zaczął niepewnie. – pomógł mi dolecieć do hangaru przy bardzo wietrznych warunkach pogodowych. Nic nikomu się nie stało, zaparkował z wyczuciem do centymetra. Jest świetnym pilotem... znacznie lepszym ode mnie. Poza tym jest coś, o czym wspominałem wcześniej: mało kogo tak słucha załoga, no chyba, że Przewodniczącego.
Przewodniczącemu podobało się to porównanie, nawet, jeśli było dalekie od prawdy. Na Sali zapanowała chwilowa cisza, w której dało się wyczuć powoli opadające napięcie. Przez myśli starca przeleciał obraz relaksującej kąpieli w drewnianej wannie z bąbelkami, zaraz po błotnistym masażu rozgrzewającym.
- nie drążmy już tego. Powiedział spokojniej, jakby już zdołał zatopić jedną nogę w wodzie. – czy są jeszcze jakieś propozycje?
Cisza ponownie otoczyła salę, zakłócana jedynie stłumionym śmiechem jednego, stojących przy zaśnieżonym oknie renifera. Po sekundzie śmiech renifera został gwałtownie przerwany a cisza zyskała miano absolutnej. Wydawało się, że nawet wiatr przestał jęczeć.
- wszyscy, zapewne doskonale zdajemy sobie sprawę... Ciągnął starzec. ... – że prezenty muszą być wszędzie dostarczone na czas. Nasza planeta, jak wiecie, ma wieloletnią tradycję. Od lat jesteśmy zatrudniani przez najbogatsze, najbardziej prestiżowe planety. Zawdzięczamy to dobrej organizacji, nowoczesnej technologii, i przede wszystkim wam, drodzy adepci. Zrobił małą pauzę i omiótł salę łaskawym spojrzeniem.
- Tak jak mówiłem na wstępie, dwóch Mikołajów uległo poważnej chorobie. Dodatkowo tego roku, rozszerzyliśmy swą działalność o dwie nowe planety i czeka nas więcej niż zwykle obowiązków. Dziś zebraliśmy się tutaj by razem, wspólnymi siłami sprawnie przebrnąć przez tę trudność, znaleźć najlepsze i najbardziej skuteczne rozwiązanie. Sugeruję by ktoś dostarczył prezenty na obie strony planety w pojedynkę. Czy, doprawdy, przerażają was podwójne obowiązki i kilka dni bez spania? Gdyby nie moje lata i potrzeba obecności tutaj, to sam bym się do tego zabrał.
Zebrani niezauważenie drgnęli.
- co na to powiesz, Żubraku?
Siedzący w pierwszym rzędzie Żubrak zadrżał jak dzwon w katedrze tuż po przesileniu, wstał powoli, niechętnie, nerwowo poprawił czapkę.
- rozwożenie w pojedynkę prezentów... Zaczął pod nosem.
- nie słyszę. Przerwał mu Przewodniczący. – czy możesz mówić głośniej?
- oczywiście. Odparł Żubrak z większą pewnością, wyprostował się i kontynuował: – rozwożenie w pojedynkę prezentów na obie półkule planety widzę w ciemnych barwach. Najwidoczniej kogoś musimy poprosić o pomoc, bo trudność jest wyraźna i widoczna.
- więc kogo proponujesz?
- echem. Chrząknął Żubrak. Ochotnicy jak widać nie są widoczni, więc trzeba się chwycić możliwości, która nam zostaje.
- co chcesz przez to powiedzieć?
Przez salę przeszła fala napięcia. Białe pompony, co rusz nerwowo zmieniały swe położenie jak na stole do ping -ponga. Przewodniczący nachylił się nad skrzypiącą przeraźliwie mównicą i zmarszczył brwi.
- sugerujesz, że powinniśmy zatrudnić Widocznego?
Żubrak obejrzał się kilka razy na boki jak odpytywany, nieprzygotowany do odpowiedzi uczeń.
- najwidoczniej, to znaczy, chyba tak. Powiedział łamliwym tonem.
- koniec świata! Krzyknął Przewodniczący błagalnie unosząc do góry wzrok, jakby stamtąd spodziewał się pomocy. - przecież to oznacza katastrofę!
W międzyczasie kilka pysków reniferów ciasno przykleiło się do szyb. Każdy z nich był nienaturalnie cicho, ciszej nawet niż stojące obok choinki.
- czy doprawdy nie możecie wskazać innej możliwości?! Wysłanie samego zaprzęgu wydaje mi się bardziej odpowiedzialnym rozwiązaniem...
Starzec zabębnił nerwowo palcami i rozejrzał się jeszcze raz po sali, z mglistą nadzieją, że zobaczy jakiegoś ochotnika lub usłyszy inny pomysł.
Sala zamarła bez ruchu przypominając fotografię. Żaden z mikołajów bał się nawet drgnąć, by swym ruchem nie wzbudzić uwagi Przewodniczącego. Każdy z nich doświadczał znajomego z ćwiczeń w Katedrze odczucia, w którym wyobraźnia komponowała obraz celującego śnieżką w ich kierunku bałwana. W takich sytuacjach adepci siedzący na przeciw przypominali wątłe, cienkie drzewa, za którymi próbowali się chować pozostali. Zwykle, z tego powodu pierwsze rzędy nie cieszyły się dużą popularnością.
- poproszę o zestaw ocen adeptów pierwszego roku z teorii i praktyki. Przewodniczący powiedział urzędowym tonem. - może jest ktoś ponad przeciętny, kogo uhonorujemy tytułem Mikołaja przed należnym czasem.
Wszyscy wypuścili z ulgą powietrze, rozluźnili się jakby bałwan odłożył śniegową kulę i zajął się czymś innym.
Na mównicy, po kilku sekundach pojawiła się mała księga. Starzec chwycił ją nerwowo, otworzył i skupił wzrok na pierwszej stronie. Przewracając kartki mruczał coś do siebie pod nosem.
- co za żenada. Wypowiedział na głos, po czym jeszcze raz powrócił do pierwszej strony.
- z każdym rokiem coraz gorzej. Dodał pod nosem. – jakby pozamieniali się na umysły z tą bandą leniwych darmozjadów, z tą plejadą durnoty i złodziejstwa... Dlaczego tradycja wymaga obecności przy saniach tego sierściowatego motłochu? Zapytał nie oczekując odpowiedzi.
Grupka przysłuchujących się z zewnątrz reniferów zmarszczyła groźnie brwi, kilku z nich wymownie skrzyżowało zgięte do połowy kopytka i wystawiła jęzory.
Przewodniczący przewrócił kolejną stronę, zmrużył w skupieniu oczy.
- czy doprawdy nie ma adepta, który radzi sobie z teorią i praktyką równocześnie? Zapytał znów nie oczekując odpowiedzi.
- jeśli mogę wtrącić. Zaczął cicho Zakrzew. – Zaproponowany przeze mnie adept doskonale radzi sobie z teorią i praktyką...
- skąd możesz to wiedzieć?! W takim razie dlaczego staranował mój ogródek?!
- zwykła chęć popisania się, sprawdzenie możliwości zaprzęgu.. Odparł prawie niedosłyszalnie adept.
Przewodniczący wciągnął głęboko powietrze, wypuścił je głośno, powoli. Napięte mięśnie twarzy rozluźniły się, wrogi wyraz uleciał jak mgła.
- W takim razie. Zaczął łagodnie. - sami widzicie, że oprócz wysokich umiejętności i dużej wiedzy potrzebna jest jeszcze odpowiedzialność... – czy ktoś zmienił zdanie i wykona podwójne zadanie? Dodał łagodnym tonem.
Po zadanym pytaniu starzec jeszcze raz w skupieniu przeczesał spojrzeniem całą, nieruchomą Salę.
- trudno. Warknął z rezygnacją, odrzucając księgę. – Wspomnicie jeszcze moje słowa. Zatrudnienie tego nicponia przyniesie tragiczne skutki, splugawi nasze dobre imię, na które tak wiele lat pracowaliśmy. Niech adept Mocny zgłosi się do mojego biura po szczegóły postępowania. Koniec zebrania.
Wszyscy zgromadzeni unieśli się, na Sali powstał gwar, który stłumił kilka bardzo brzydkich określeń płynących z drugiej strony okna.




3. Szopa


Długowłosy z okrągłą, twarzą siedział rozciągnięty na słomie. Żując w ustach wysuszone źdźbło patrzył w drewniany sufit stodoły. Tuż koło niego siedział bałwan, w białej łapie trzymał szklaną butelkę i dwa kieliszki.
- wiesz co, zastanawiam się jak wy bałwany żyjecie. Najpierw was lepią z prawdziwego śniegu, oblewają tym niebieskim płynem, którego skład zna tylko ten stary wapniak (chyba przez to wszyscy nazywają go Mistrzem), świecą jakąś lampą i powstaje żywy bałwan. Nie przechodzicie przez dzieciństwo, wiek dorastania. Nie bawicie się w berka na łyżwach, czy nie lepicie... w każdym razie wiesz o co mi chodzi. Od razu, kiedy powstajecie jesteście dorośli. Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że typowy bałwan jest skończonym bałwanem, jeśli wiesz, co mam na myśli..
- niestety wiem. Odparł bałwan. – Taki jest cel życia wszystkich bałwanów. Powstajemy po to, by pilnować porządku i nie ma u nas miejsca ani czasu na dzieciństwo. Zaraz po powstaniu znamy swoje zadania i obowiązki. Tak jest z większością, z tego, co zobaczyłem, bo w moim przypadku coś nie wyszło. Żaden z nich nie dotknąłby tej butelki. Myślą, że Mistrz ciągle na nich patrzy. Żałosne..
Bałwan napełnił dwa kieliszki płynem i jeden z nich wręczył przyjacielowi.
Widoczny przyjrzał się cieczy z bliska: miała kolor ciemnego nieba. Wpatrując się w nią, oderwał się myślami od rzeczywistości, przypomniał sobie, jak kiedyś, jako mały chłopiec siedział w okolicach punktu widokowego i spoglądał na rozciągającą się nad nim przestrzeń. Pamiętał obraz nadchodzącego zmierzchu, chłód i szum wiejącego od północy wiatru. Właśnie wtedy, siedząc wygodnie na równym kawałku odsłoniętej skały pierwszy raz zobaczył coś, co stało w krótkim czasie stało się jego pasją.
Na horyzoncie wystrzelił w górę ciemny, mrugający pomarańczowymi światłami kształt. Po zaledwie sekundzie zatrzymał się jakby niebo było pokryte niewidzialną warstwą gumy, zawisł na krótką chwilę i ruszył przed siebie, poziomo. Przeleciał nad jego głową lekko, nienaturalnie jak zjawa ze snów. Widoczny pamiętał jego strzeliste kształty, cichy szum, po którym przez jego ciało przeszedł dreszcz, większy niż po najmroźniejszym wietrze. Jak się później dowiedział ciemnym kształtem był gwiezdny zaprzęg.
- nad czym tak rozmyślasz? Zapytał bałwan. – nad jej składem i otwarciem własnej produkcji?
Widoczny ocknął się jak ze snu. Gdzieś w myślach dudniło jeszcze echo zadanego pytania.
- nie. Odpowiedział przecierając wnętrzem dłoni twarz. – wiem, że to daleko od tematu glonówki, ale myślałem o zaprzęgu, a dokładniej lataniu.
Bałwan przytaknął powoli, ze zrozumieniem głową.
- domyślam się, że to ciężkie. Powiedział. - niebywałe, że trzyma cię to nawet po roku od tej afery.
Nastało kilka sekund ciszy, którą znów przerwał bałwan.
- a jak właściwie to się stało? Wiem, że staranowałeś zaprzęgiem dom Przewodniczącego i zniszczyłeś mu ogród...
- tendencje do przesadzania. Przerwał mu Widoczny.- naciągane informacje sprzedają się lepiej. Wyolbrzymione plotki rozgrzewają atmosferę chłodnych ulic tego miasta.
- w takim razie co tak naprawdę się wydarzyło?
Widoczny przechylił do ust kieliszek glonówki, opróżnił do końca, skrzywił się lekko.
- to była próba wykonania nietypowego manewru. Zaczął nieco ściszonym głosem. - sprawdzenia zwrotności ciężkiego, metalowego kredensu szkoleniowego zwanego zaprzęgiem RENI 5E. Założyłem się z pewną grupą adeptów, o to czy postawie zaprzęg pionowo, na tle wysokiego świerku, tak by wyglądał jak zwisająca z korony, gigantyczna bombka.
- i jak? Udało ci się?
Widoczny uśmiechnął się lekko.
- niezupełnie. Odparł. - gdyby mi się udało nie straciłbym licencji latania i prawa studiowania w Katedrze... wykonałem ten manewr, zaprzęg zawisł nosem ku górze w powietrzu, jednak nie uwzględniłem zbyt dużego ciężaru RENI 5E, który przechylił tył za daleko i staranował drzewo.
- drzewo? Nie dom Przewodniczącego?
Widoczny kiwnął na boki głową, ciągnął dalej.
- dom letniskowy Przewodniczącego leżał nieopodal, dlatego w mgnieniu oka pojawiły się jednostki bałwanów. Nie było szans na ucieczkę. Później rozdmuchano całą sprawę, wszyscy opowiadali, że staranowałem jego dom i przekopałem zaprzęgiem cały ogródek. Bez wahania odebrano mi licencję, jako ostrzeżenie dla innych. Jako adept trzeciego roku najlepiej nadawałem się na przestrogę.
Długowłosy przechylił do ust kolejny kieliszek, skrzywił się niezauważalnie.
- jest coś jeszcze. Powiedział wypuszczając głośno powietrze.
- tak. Odparł bałwan spoglądając na butelkę. – wypiliśmy dopiero jedną trzecią...
- nie o tym mówię. Przerwał Widoczny. – jest coś jeszcze w tym całym zamieszaniu z domkiem letniskowym Przewodniczącego... Kiedy staranowałem drzewo, jego oderwana korona zlatując na ziemię zatrzymała się w połowie.
- znaczy zawisła na kolejnych gałęziach?
- nie. Na tej wysokości nie było żadnych gałęzi.
- czyli co? Zapytał z zainteresowaniem bałwan.
- czyli to, że coś musiało tam stać. Coś bardzo dużego, znacznie większego od zaprzęgu, coś, czego nie można zauważyć kiedy używa programu przezroczystości.
- programu przezroczystości? Powtórzył bałwan bez większego przekonania.
- nigdy nie słyszałeś o wykorzystywanym w każdym zaprzęgu systemie maskowania za pomocą przezroczystości? Zdziwił się Widoczny.
- niezupełnie. Mój departament zajmuje się kontrolą porządku na rynkach i w Rynsztoku. Nie miałem nigdy do czynienia z zaprzęgami, wiem o nich tyle co usłyszałem od ciebie...
- no dobra. Widoczny wyprostował się, oparł dłonie na kolanach. – Postaram ci się to szybko i przystępnie wytłumaczyć. Otóż każdy zaprzęg, po dotarciu do wyznaczonej planety musi zmienić swój kształt, zwykle na zaprzęg tradycyjny. Pewnie wiesz jak wygląda zaprzęg tradycyjny, w formie sań z ciągnącymi go reniferami...
Bałwan skinął głową.
- dobrze... Kontynuował Widoczny. – ... aby zmienić swój kształt każdy zaprzęg wykorzystuje system trójwymiarowych projektorów. Po ich włączeniu pojazd przybiera wygląd wybranego przez nas obiektu. W rzeczywistości wielkość i kształt pozostaje niezmieniona... z wyjątkiem kilku drobnych elementów, które można wysunąć lub złożyć. Zmienia się tylko jego wizualność. System zastosowanych projektorów fachowo jest nazywany systemem maskowania i potrafi on nałożyć wiele rodzajów trójwymiarowej tekstury. Dzięki temu nasz pojazd może się zmienić w chmurę, gwieździste niebo, czy w tradycyjny zaprzęg.
- w chmurę, w niebo? Po co?
- po to, żeby na każdą planetę dotrzeć niezauważenie. Dopiero później renifery wychodzą na specjalną platformę, załącza się wizję tradycyjnego zaprzęgu i leci w stronę wyznaczonego miasta. Ludzie muszą być przekonani, że Mikołaj do nich dotarł tradycyjnymi saniami z grupką ciągnących je reniferów, w dodatku to wszystko ma się unosić, a później sunąć ulicami miasta.
- no tak, ale nadal nie do końca rozumiem programu przezroczystości...
- już tłumaczę. Uśmiechnął się Widoczny. – program czy inaczej: opcja przezroczystości jest również generowana za pomocą projektorów, stosowanych z kolei w najnowocześniejszych jednostkach. Dzięki temu zaprzęg może przyjąć każdą otaczającą go strukturę. Jeśli na przykład postawisz go między zielonymi choinkami, po krótkiej chwili ich obraz zostanie odtworzony z identyczną dokładnością i zamiast zaprzęgu pojawi się kilka identycznych choinek. Program ten nie korzysta, tak jak w starszej generacji pojazdach, z gotowych obrazów, tylko kopiuje i generuje je na bieżąco. Z uwagi na doskonałą jakość nazywany jest programem przezroczystości.
- aha. Bałwan utkwił wzrok w jednym punkcie jakby trawił każde usłyszane słowo. – i mówisz, że korona staranowanego przez ciebie drzewa spadła właśnie na coś takiego?
- dokładnie tak. Widoczny odparł z przekonaniem. Tuż przy letniskowej posiadłości Przewodniczącego stało coś, co właściciel ukrywa przed całą planetą, coś, co jest kilkakrotnie większe niż tradycyjny zaprzęg i ja, jako jedyny do tego dotarłem. Wydaje mi się, że raczej to jest główną przyczyną wyrzucenia mnie z Katedry.
- tak myślisz? Zdziwił się bałwan. - nie zrozum mnie źle.. nie wiem, co może ukrywać Przewodniczący, ale akrobacje stworzonym do rozwożenia prezentów zaprzęgiem są wystarczającym powodem do takiej decyzji. I tak jak mówiłeś wcześniej: ku przestrodze innych.
- może masz rację. Długowłosy opuścił głowę. - może rzeczywiście ten mój wygłup był powodem...
- nie martw się. Powiedział bałwan klepiąc przyjaciela po ramieniu wielką, puchową dłonią.- w życiu zawsze znajdą się inne kolory. Wystarczy, że zaczniesz się rozglądać...
Widoczny oparł się wygodnie plecami o słomiany blok, wpatrzył się w sufit.
- ja się nie martwię. Odparł z uśmiechem. – jestem szczęśliwy... czasami tylko przypominają mi się pewne obrazy i czuję brak tamtego życia... jednak spokój codzienności zupełnie mi to rekompensuje.
Nastała kilkusekundowa cisza, która powoli rozpływała się po całej stodole. Zanim porządnie rozlała się po sklepieniach, wypełniła każdą szczelinę, drzwi uderzyły z hukiem o ścianę i przez próg przeszedł zdyszany renifer. Chwiejąc się na dwóch kopytkach, wyciągnął przed siebie podłużny łeb, rozejrzał się jakby czegoś szukał. Widoczny siedział w tej samej pozycji, bałwan opierał się rozluźniony o drewniany słup. Butelka i kieliszki znikły nie wiadomo kiedy.
- wiem, że sobie tutaj coś popijacie. Powiedział renifer niemal z wyrzutem.
- co takiego? Zapytał długowłosy ze zdziwieniem.
- popijacie sobie tutaj, glonówkę.
- wiesz coś o tym? Co to jest glonówka? Zwrócił się Widoczny do bałwana.
- glonówka to zakazany trunek. Odparł z powagą bałwan. – trunek, którego mamy nakaz konfiskaty. Przyłapany zwykle ma kilkanaście dni aresztu...
- nie róbcie ze mnie łosia! Oburzył się renifer- wiem, że piliście i przyszedłem was ostrzec!
Widoczny chwycił za kolejne źdźbło wysuszonej trawy, wsunął je pomiędzy zęby.
- a przed czym przyszedłeś nas ostrzec? Zapytał z ironicznym uśmiechem. – Przed swoim nadejściem?
Renifer obrócił się tyłem udając obrażonego. Głowę skierował ku górze, jakby zobaczył coś interesującego w sklepieniach szopy, a jego krótki ogonek wisiał beznamiętnie jak opuszczona flaga. W stodole zapanowała niewygodna, szczypiąca uszy cisza, którą postanowił przerwać Widoczny.
- no chodź do nas. Zaproponował. – porozmawiajmy o czymś neutralnym, z pewnością byłeś dziś na rynku lub w rynsztoku...
Zanim zdołał wypowiedzieć kolejne słowa, drzwi od stodoły zaskrzypiały ponownie. Do środka, po kolei weszło trzech mikołajów. Widoczny znał tylko jednego z nich, nazywał się Mocny, był ulubieńcem Przewodniczącego. Miał kwadratową, piegowatą twarz, niską, otłuszczoną sylwetkę, poruszającą się w typowy dla niego sposób. Jego każdy krok przypominał zapasy w klejącej mazi, pękającej zaraz przed dotknięciem stopy gruntu . Z tego co pamiętał niewielu adeptów darzyło go sympatią.
Ostatnio zmieniony wt 31 lip 2012, 23:34 przez falcome, łącznie zmieniany 3 razy.

4
falcome pisze:Zmrożona powierzchnia tak samo odbijała milionami drobnych, lodowych zwierciadeł blask gwiazd, choinki identycznie uginały swoje gałęzie pod ciężarem białych czap śniegu, renifery podobnie żuły wykradzione ze stajni źdźbła trawy (lub cukierki ze straganów), po uliczkach Rynsztoku roznosiła się rzeka urywanego co chwilę śpiewu, adepci z tą samą werwą studiowali książki lub drewniane kufle, bałwany sumiennie wykonywały swoje obowiązki.
- Strasznie długie zdanie, które źle się czyta.
falcome pisze:można by zobaczyć wypełnioną sale i skupione
- "salę".
falcome pisze:( głównie zwykli mieszkańcy, przedstawiciele podstawowych profesji)
- po otwarciu nawiasu bez spacji piszesz dalej.
falcome pisze:skupione spojrzenia mikołajów.
falcome pisze:akurat teraz dwóch Mikołajów uległo
falcome pisze: na pewno świetnie sprawdzi się jako mikołaj.
- niekonskwentny zapis. Zdecyduj się- mała albo duża litera.
falcome pisze:Na Sali entuzjastycznie uniosła się ręka. Tłumu wyłonił się okrągły adept.
- Gdzieś przepadło "Z".
falcome pisze:Dodał tonem skazańca do pracy w kamieniołomach.
- niezręcznie.
falcome pisze:Na Sali zrobiła się cisza, w której można było nawet usłyszeć złośliwe komentarze dwójki reniferów stojących na zewnątrz. Wkrótce nawet i one ustały.
- tzn, kto/co ustało? Renifery czy komentarze?
falcome pisze:Wszystkie spojrzenia nabrały łagodnego wyrazu, powróciły do drewnianej mównicy i stojącego za nią Przewodniczącego.
- w porządku, bardzo dobra decyzja. Skomentował Przewodniczący wspierając się rękoma na mównicy
- powtórzenia.

Niektóre konstrukcje powtarzasz:
falcome pisze:Na Sali entuzjastycznie uniosła się ręka.
falcome pisze:Na końcu Sali uniosła się niepewnie ręka.
falcome pisze:Słowa runęły jak śnieżna lawina, przeszły przez salę z łomotem. – Najpierw trzeba tam dolecieć! Bez uszkadzania dachów, czy taranowania ogródków!
Czapki poruszyły się, sala na chwilę zawrzała. Informacja o wyczynach Widocznego rozlała się po Sali z prędkością wezbranej rzeki.
- powtórzenia.

Podsumowując: zapis dialogów leży i kwiczy. Skutecznie zniechęca do czytania, bardzo utrudnia odbiór tekstu. Poszukaj na forum tematów poświęconych dialogom i stosuj się do zawartych w nich zaleceń. Na tym etapie mało kto jest w stanie przeczytać tekst do końca. Apeluję też o stosowanie akapitów. Jeśli nie wiesz jak, wystarczy zerknąć na "ważne tematy".

Pozdrawiam.

6
Tekst przeleżał tutaj sto lat i mam nadzieję, że przez te czas sporo w Twoim pisaniu się zmieniło.

Ten tekst jest straszliwie najeżony błędami - zaczynając od zapisu, przez gramatykę, powtórzenia, dziwną składnię zdań po pokrętne wykorzystanie słów i pewnie kilka innych rzeczy. Do tego drażni zwyczajna niestaranność - brak ogonków itd.
Żeby już nie wchodzić w rzeczy zupełnie podstawowe odpuszczam sobie łapanie powtórzeń, zaimków itd.

Taki przykład dziwacznego opisu:
falcome pisze:kilku z nich wymownie skrzyżowało zgięte do połowy kopytka i wystawiła jęzory.
Jak wygląda "zgięte do połowy kopyto"? Jakaś niezła rzeźnia.

Z błędów gramatycznych:
falcome pisze:Żaden z mikołajów bał się nawet drgnąć, by swym ruchem nie wzbudzić uwagi Przewodniczącego.
Tutaj powinno być podwójne zaprzeczenie jeśli już. Coś w rodzaju: "żaden z Mikołajów nie odważył się nawet drgnąć".

Tutaj błędny dobór słów:
falcome pisze:by swym ruchem nie wzbudzić uwagi Przewodniczącego.
raczej powinno być "by nie zwrócić na siebie uwagi Przewodniczącego"

Masz plusa za niektóre porównania. Momentami trochę przekombinowane, ale w większości do mnie przemawiały i ubarwiały tekst. Czasem tylko musiałam sobie w głowie przeformułować zdanie. Wydaje mi się, że po wyćwiczeniu warsztatu opisy mogłyby być Twoją mocną stroną.

Co do fabuły, to chyba mam po prostu dosyć alternatywnych wersji opowieści o Mikołaju (czy tam mikołajach). Stylistyka trochę mnie odrzucała. Niemniej poza tym na razie trudno coś więcej zarzucić. Wstęp dość sztampowy (Mikołaj ma tak dużo pracy, że szuka jakiegoś dziwnego rozwiązania - norma), ale wprowadzenie postaci Widocznego nie takie złe.

Ogólnie język bardzo słaby - i to pierwszy punkt do wyćwiczenia.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”