Last Emperor

1
Chciałbym wrzucić pewne opowiadanie, które jednak nie jest dopracowane w stu procentach.
Pisane "z doskoku", poprawiłem błędy, które bardzo rzucały się w oczy, jednak zapewne wiele pozostało, za co z góry przepraszam (praca i inne obowiązki potrafią wymęczyć).
Proszę więc o opinie, za wszystkie z góry dziękuję:)

Last Emperor
Światło dzienne z ledwością przedzierało się przez przysłonięte roletami okna i unoszący się w powietrzu gęsty, biały dym. Gęsty do tego stopnia, że sprawiał wrażenie iż można śmiało wbić nóż, który pozostałby w niezmienionej pozycji przez dłuższy czas. Wydobywające się z głośników basy oraz charakterystyczny, wszędobylski bulgot wywoływały ostry, migrenowy ból głowy, a ten z kolei wprawiał skronie w pulsacje, które zdawały się tętnić jak baunsująca cizia w klubie techno. Ludzi, których przed kilkoma godzinami nawet bym nie zliczył pozostała już tylko garstka. Nikt nie był skory do rozmowy, wszyscy wymęczeni minionym melanżem walali się po kątach, fotelach i łóżkach. Krople deszczu leniwie spadały z niebios, rozbijając się o zewnętrzny parapet i powodując jeszcze większy, nieznośny w stanie jakim się znajdowałem harmider. Chwilę to trwało, ale wreszcie zmusiłem się unieść z wygodnego fotela zmierzając do łazienki, by przemyć zmęczoną trudami poranka twarz. Po drodze zahaczyłem o wiadro wypełnione wodą, w którym pływała butelka do połowy jeszcze wypełniona dymem. "Żadnych tłoków!" - powtarzałem w myślach, przełykając gęstą, ziarnistą wręcz jak kasza manna ślinę. Dotarłem do przedpokoju odruchowo zamykając nienaturalnie małe oczy z czerwonymi, ociężałymi powiekami na czele.
Tak... Pojawiły się tutaj nieprzyjemne promienie słoneczne, padające z lekko przejaśniającego się już nieba. W lustro nawet nie spojrzałem, tylko czym prędzej złapałem za klamkę drzwi łazienkowych wchodząc do środka... Ból głowy jakby się nasilił co sprawiło, że oczy otworzyły się samoistnie. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast ścian ujrzałem piękny krajobraz, z przerośniętym, kwitnącym tysiącami kwiatów drzewkiem wiśniowym na środku wzgórza. Przymknąłem ponownie powieki, pocierając je jedną ręką w niedowierzaniu, a drugą szukając po omacku klamki, która przecież jeszcze przed chwilą była za mną. Spojrzałem tym razem pod nogi, jednak zamiast starannie ułożonych płytek podłogowych zobaczyłem tylko nierówno uginającą się wraz ze wzmożonym wiatrem trawę. Dziwne... Bynajmniej dziwne, ale już tylko unosząca się w powietrzu woń WC Picker'a przypominała mi, że przed sekundami znajdowałem się w łazience. Pochłonięty widokami zmierzałem w kierunku samotnie sterczącego drzewa, by usiąść wygodnie w jego cieniu i przemyśleć sytuację w jakiej się znalazłem. Ból głowy ku mojej radości ustąpił, a ja w szybkim tempie znalazłem się u celu i z ulgą usadowiłem zmęczony tyłek przy korzeniu, podpierając się łokciem na porastającym go mchu.
- M... My Precious - gardłowo wybełkotane zdanie zwróciło moją uwagę, wychyliłem więc głowę by ujrzeć zagadującą do mnie – jak myślałem – osobę. Siedzący w pozycji embrionalnej, bujający się, to w tył, to w przód jegomość zdawał się mnie nie zauważać.
-Pierścień Jedyny, by władać wszystkimi, czarem je opętać! - wystrzeliłem ni stąd ni zowąd, kojarząc jego słowa z trylogią Tolkiena.
- J... Jaki pierścień? Co Ty bredzisz u licha?! - odparł silnie oburzony - Nie mówiłem do Ciebie, a już tym bardziej do żadnego pierścienia, tylko do mojej duszy – kontynuował, pokazując mi jednocześnie błyszczące, idealnie wypolerowane ostrze. Zaraz potem wstał strzepując kurz ze zbroi, schował swoją katanę i tym razem z uśmiechem na twarzy oznajmił:
- Gdzież moje maniery. Jak Cię zwą przybyszu? - nieco zmieszany odpowiedziałem, że Tony Halik, ale starannie opancerzony jegomość wyszukanego żartu raczej nie zrozumiał i od razu zaczął nazywać mnie Tony'm.
-A jak brzmi Twoja godność mistrzu? - zapytałem z grzeczności, posługując się jego dziwnym sposobem mówienia.
-Samuraj... Dla przyjaciół Sam. A więc chciałbyś, żebym był Twoim mistrzem? Tak się akurat składa, że przydałby mi się czeladnik w kuźni. W zamian za Twoją pracę jestem gotów zapewnić Ci strawę, miejsce do spania oraz wspólny trening nad umiejętnościami.
Nazywając go mistrzem miałem oczywiście coś innego na myśli, ale szybko zrozumiałem, że jest to jedna z tych propozycji, których się nie odrzuca.
-Dobrze więc... Zostanę Twoim czeladnikiem, gdyż innego wyjścia nie widzę.
Samuraj... Oryginalne imię.
-Cieszę się niezmiernie, gdyż mam już swoje lata i ciężko mi prowadzić kuźnię samotnie. Swoją pracę oraz treningi rozpoczniesz nazajutrz. Teraz usiądźmy, by w spokoju kontemplować z naturą. Nie o suchym gardle ma się rozumieć.
W tym momencie wyjął zza pazuchy manierkę wypełnioną – jak słusznie wydedukowałem, czymś mocniejszym, a konkretniej sake. Pomijam fakt, że trunek pachniał jak bimber, który za młodu wraz z kuzynami chętnie odlewaliśmy z babcinych zapasów. Ot uroki wsi. Gawędziliśmy w spokoju przez jakiś czas, a gdy właśnie miałem ochoczo zaczerpnąć kolejny łyk, zakrztusiłem się widząc jegomościa na koniu uprawiającego dziwne praktyki.
-Cóż to za postać przemyka na horyzoncie? - zapytałem wciąż ze zdumieniem wpatrując się w jego wyczyny.
-To Zorro, miejscowy dziwak. Odbywa właśnie swój cotygodniowy, samotny trening w górach. Nikt go tutaj nie rozumie, ale jest raczej nieszkodliwy.
-Pewnie jakieś zakazane techniki trenuje? - dodałem.
-Gdzież tam zakazane techniki. Głupa ćwiczy... Czy jakoś tak.
Faktycznie, uwiązany za jedną nogę do siodła, zwisający głową w dół i uderzający nią to o kamień, to o korzeń chłopaczyna zdawał się sam nie wiedzieć co czyni.
-Za kilka chwil się ściemni. Powinniśmy się już udać w kierunku miasta, pokarzę Ci jeszcze gdzie można się napić najlepszych trunków.
Wzmianka o trunkach szczególnie mnie zaciekawiła, więc bez słowa zerwałem się na równe nogi i podążyłem za przewodnikiem. Leniwym krokiem, w milczeniu schodziliśmy ze wzgórza, a w oddali majaczyły światła co zwiastowało, że jesteśmy już blisko celu. Szybko znaleźliśmy się w ciemnej uliczce, brodząc po kostki w błocie. Kiedy już jasność pozwalała bez przeszkód zwracać uwagę na wszelkie detale, poczułem się jak w niebie. Wytworne damy z parasolkami, uśmiechające się pięknie do każdego, poruszające się z taką gracją, że dzisiejsze modelki mogły by co najwyżej przechadzać się po bułki do supermarketu skutecznie przykuwały wzrok. W oczy rzucały się także wykonane ręcznie, ale z niesamowitą precyzją plakaty. Hasła „Szlifowanie kamieni! Przy płatności PayPal 10% taniej” czy „Zostań wolontariuszem i pomóż staremu, ślepemu alchemikowi w upilnowaniu straganu” widniały niemal na każdej ścianie.
„Zaraz, zaraz...” - ten powtórzony zwrot przemknął mi w myślach. Moje zdziwienie miało rację bytu bynajmniej z kilku powodów. Teoretycznie znajdowałem się gdzieś w feudalnej Japonii, świecie samurajów, honoru i chwały – dość rozwiniętym, ale raczej nie do tego stopnia, żeby mieli już płatności PayPal. Jedyne rozsądne wyjaśnienie to zapożyczenie nazwy do jakiegoś własnego systemu płatniczego, a określenie to mogło przecież istnieć dużo wcześniej niż przypuszczaliśmy. Zdałem sobie także sprawę iż ludzie tu... mówią po Polsku! Czyżby nasi misjonarze, promując bigos i inne narodowe potrawy zapuścili się aż tak daleko? Ucząc jednocześnie ludzi poprawnej polszczyzny?
Nie zdążyłem dokończyć swoich wewnętrznych przemyśleń, gdyż znaleźliśmy się przed gzymsem z nierówno przybitym do belki nad wejściem banerem głoszącym „Witaj w Last Emperor”.
-Dziwny ten wasz świat Sam, doprawdy... bardzo dziwny – zagadałem niezdolny do ułożenia faktów w spójną całość.
-Jeszcze nie jedno Cię zadziwi chłopcze! - oznajmił mój przyszły mistrz z wypisaną pewnością siebie na twarzy.
Po tych słowach weszliśmy do budynku, który okazał się swoistą karczmą. Sam wyjaśniał mi, że jest to miejsce schadzek wszystkich samurajów, chwalących się swoimi osiągnięciami, a także oddającym przeróżnym rozrywkom – z piciem i hazardem na czele. Po tym objaśnieniu udał się do baru, a moją uwagę zwróciła ona. Piękna, namiętna, zniewalająca, zmysłowa... leżała nieprzytomna pod stołem. Anioł nie kobieta! Jej mleczno - biała cera była jakże miłą odskocznią od wszelakich odcieni brązu, a nawet hebanu, do których już zwykłem się przyzwyczaić. Nie zastanawiając się zbyt długo podszedłem do niej.
-Hej, śpiąca królewno, czas wstawać – wyszeptałem trzymając dłoń na jej gładkim policzku.
-Emm... Hmm... C...Co? Gdzie ja... O Boże! Ojciec mnie zabije! – wykrzyczała wybiegając pospiesznie. Mimo że w całej karczmie unosiły się wyziewy jak w ruskiej gorzelni, to co wydobyło się z jej ust przebijało wszystko. Od samego wdychania można by zaabsorbować kilka promili. Najwyraźniej ma dziewczyna problemy. Nie pozostało mi nic innego do roboty, przysiadłem się więc do Sam'a i jego towarzyszy, pijąc łyk za łykiem sake i wznosząc kolejne toasty. A tych było już tyle, że trudnością stało się wymyślanie kolejnych. Gdy nadeszła moja kolej, będąc już w stanie wskazującym na zgon, wybełkotałem:
-*Hyk!* Za braci... *Hyk!* Mroczek! - wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
-Kim są ci bracia Mroczek przybyszu, że warto za nich pić??! - pytali zaciekawieni.
-Nie ważne *Hyk!* kim są, ważne, że jest... *Hyk!* Pi... Pić za kogo jest... ważne że!
-Dobrze prawi! Za braci Mroczek! - krzyknęli chórem.
Składnia zdań jak i wymowa nastręczały już trudnością, więc Sam słusznie zasugerował by udać się na spoczynek. Zabraliśmy co nasze, szczególną uwagę przywiązując do manierek i opuściliśmy stylowy lokal zmierzając w stronę posiadłości Sam'a.
-W... *Hyk!* Wiesz co? Jesteś... *Hyk!* równy gość Sami.
-Także się cieszę, że spotkałem takiego kamrata jak Ty Tony!
W tej chwili zrozumiałem, że powinienem sprostować sprawę z moim imieniem, co zresztą chwilę później uczyniłem.
-T... ten *Hyk!* Tony, to nieporozumienie jest. Ż... *Hyk!* żart to miał być. Mów mi Nasty, jak *Hyk!* wszyscy.
-Dobrze Ton... to znaczy Nasty, ale doprawdy dziwne masz poczucie humoru.
Przerwaliśmy konwersację, gdyż znaleźliśmy się już przed gzymsem, a ja wysławiałem się z niebywałą trudnością, czego czkawka na pewno nie ułatwiała. Sam przygotował mi posłanie, ułożyłem się więc wygodnie do snu. Miniony dzień był pełen nierealnych doznań, niezapomnianych wrażeń, dlatego też zasypiałem z myślą, że obudzę się już w domu, uznając minione wydarzenia za sen.
-Wstawaj do jasnej cholery! Świta już! - wykrzyczał podstarzały mistrz oblewając mnie wiadrem zimnej wody. Po takiej pobudce wstałem rześki jak nigdy. Ubrałem się czym prędzej w strój, który mi ofiarował.
-Jeżeli się wykażesz, otrzymasz porządną zbroję, a także własne ostrze. Patrząc jednak na Twój zapał śmiem wątpić, że jesteś w stanie sprostać wymaganiom.
Nienawidzę, gdy ktoś mówi, że coś jest poza moim zasięgiem, postanowiłem więc starać się z całych sił.
-No co tak stoisz?! - dodał Sam – Zabieraj się do treningu, ale już! - kontynuował, wskazując palcem na dwa dorodne, ogromne wręcz, martwe indory leżące na podłodze.
-Mistrzu, ale... co ja mam zrobić z tym martwym drobiem? - zapytałem, nie mając żadnych pomysłów.
-No masz Ci los! Musisz mieć silne ramiona, żeby zadawać mocne i precyzyjne ciosy. Od dzisiaj do odwołania będziesz wykonywał wszystkie moje rozkazy. Ułóż ręce równolegle do podłogi! - nawet nie śmiałem zadawać dodatkowych pytań. -To ćwiczenie nazywane jest wagą płaczu. Patrz przed siebie, przez okno. Gdy słońce zniknie z pola Twojego widzenia, będzie to znakiem, że możesz zakończyć ćwiczenie.
Po tych słowach wcisnął mi ptaszyska w dłonie, a ja wytrwale wpatrywałem się w leniwie przesuwające się nad nieboskłonem ciało niebieskie. Sam usiadł wygodnie w rogu i czyścił spokojnie swoją bambusową fajkę. Widok ten nie był dla mnie zbyt motywujący, gdyż przypomniał mi o nałogu, o którym już zdążyłem zapomnieć. Kilkukrotnie wypuściłem obciążenie w postaci indorów z rąk, a samuraj, puszczając kolejne kółka z tytoniowego dymu kiwał tylko głową patrząc na mnie z politowaniem. Ku mojej radości nadeszła chwila, w której mogłem bez obaw odłożyć „narzędzia” pracy.
-Jakoś wytrwałeś. Ale trząsłeś się cały jak starzec żebrający pod karczmą! - te słowa z pewnością mnie nie pocieszały – Pora coś zjeść – kontynuował - Siadaj i zapal sobie, ja w tym czasie upiekę indory, a gdy już napełnisz żołądek przekażę Ci instrukcje do następnego ćwiczenia.
Sam skierował się w stronę rożna, a ja śmiałem się w duszy z ironii losu. Drób, który przez kilka godzin przeklinałem w myślach miał teraz zaspokoić mój głód. Konieczność wykonywania kolejnego ćwiczenia, też nie wprawiała mnie w zachwyt. Szczęście w nieszczęściu, że mogłem przynajmniej w spokoju zapalić. Moja wolna od treningu chwila zbliżała się ku końcowi, co zwiastował powrót mentora. Przyniósł on elegancko wypieczone mięso ułożone na ogromnym półmisku, nie zapominając oczywiście o sporym bukłaku sake, który to od razu pochwyciłem.
-Nie, nie mój drogi. Ty sake dzisiaj nie pijesz, musisz logicznie myśleć – oznajmił łapiąc mnie za nadgarstek.
-A... Ale kiedy ja najtrzeźwiej myślę po alkoholu – zripostowałem, sam chyba nie wierząc w swoje słowa.
-Musisz zadowolić się wodą. Nic więcej potrzebne Ci nie będzie, a zobaczysz, że jeszcze mi podziękujesz!
No tak, całe życie w plecy. Nawet napić się człowiekowi nie dadzą, ale wymagania stawiają.
Pomimo głodu jadłem powoli, żeby jak najdłużej przeciągać chwilę kolejnego etapu treningu. W nieskończoność niestety się nie dało, ale zdążyłem już nieco wypocząć.
-Pamiętasz wzgórze, na którym się poznaliśmy? - przerwał ciszę Sam.
-Naturalnie, że pamiętam, wszakże to wczoraj było mistrzu – odparłem mając świadomość, że po wczorajszej libacji mogły się pojawić zaniki pamięci.
-Trzy razy dobiegniesz do drzewa i z powrotem, a na dowód, że do celu dotarłeś, przyniesiesz mi trzy różne przedmioty, o które Cię poproszę. Pierwszym będzie kwiat wiśni.
Biegnij już!
Nie wdając się w polemikę wyruszyłem z misją. Wzgórze wcale nie było tak blisko, jak wydawało mi się wczoraj po kilku łykach sake i już w połowie drogi zabrakło mi tchu. Gdy znalazłem się u jego stóp, zacząłem się zastanawiać, czy motyw muzyczny z „Eye of the tiger” majaczy tylko w mojej głowie, czy rzeczywiście dociera do mnie z eteru. Mimo zmęczenia dotarłem do wskazanego miejsca i bez odpoczynku wyruszyłem z powrotem. Dostarczyłem także dwie kolejne rzeczy, o które poprosił mnie Sam. Po zakończonym treningu zjedliśmy kolejny posiłek – tym razem w zupełnym milczeniu, a w chwilę po tym zaczęliśmy pracę w kuźni. Jak słusznie się spodziewałem, moje zadania nie były zbyt skomplikowane – ot, podawałem kolejne pręty stali, czy dostarczałem kubły zimnej wody. Każdy następny dzień wyglądał niemal identycznie: sen, trening, praca, sen. Taka monotonia potrafi irytować, ale nie poddawałem się i dalej dzielnie trenowałem, pobudzony faktem, że efekty były widoczne. Dwadzieścia kolejnych dni minęło niepostrzeżenie, a moje zadania – mimo iż coraz trudniejsze, wykonywałem z niebywałą łatwością.
-Nasty, podejdź no do mnie chłopcze! - powiedział Sam. W dłoniach trzymał stary, duży wór, a w ręku katanę.
-Jesteś już gotowy – kontynuował – Oto i Twoja obiecana zbroja, a także ostrze. Na razie niezbyt wyszukane, ale wykucie właściwego zajmie mi trochę czasu, więc musisz być cierpliwy.
-Dziękuję sensei! - wykrzyczałem z radości.
-Nie dziękuj, spisujesz się doprawdy wzorowo. W stajni naprzeciw czeka Twój wierzchowiec, przyda Ci się podczas dalszych wypraw. Możesz też udać się do dolnego miasta, nieopodal portu znajduje się arena, na której walczą różni awanturnicy – miejsce zapyziałe, możesz jednak zdobyć sporo jenów z zakładów, a sukcesy przysporzą Ci chwały w marginesie społecznym. Wpływy w ich kręgach mogą okazać się przydatne.
-Dziękuję za rady mistrzu! - odpowiedziałem wciąż zadowolony, po czym osiodłałem wierzchowca i udałem się do portu. Faktycznie, znajdowała się tam arena, a ja stoczyłem swoją pierwszą, wygraną walkę. Stawki były dość niskie, ale miałem możliwość wciąż doskonalić swoje umiejętności, a także zarobić co nieco. Wbrew temu co prawił Sam w starciach brało udział wielu samurajów, jednak porażki zdarzały mi się nad wyraz rzadko.
Przepadałem na całe dnie, by brać udział w jak największej ilości starć, co sprawiało, że stawałem się naprawdę godnym rywalem dla niemal każdego. W tak zwanym międzyczasie wykonywałem też przeróżne polecenia, które zlecali mi wpływowi ludzie, a zdarzyło się nawet, że i sam cesarz poprosił abym to ja zajął się jego sprawami. Nie były to co prawda zadania zbyt skomplikowane, ot dostarczyć list czy też towarzyszyć komuś jako eskorta, ale sam fakt iż zdecydowano się na moje usługi był zadowalający.
Tego wieczoru powróciłem z portu wyjątkowo wcześnie.
-Przebieraj się chłopcze, uderzamy w balet do Last Emperor!
-Sukces pedagogiczny! - krzyknąłem do siebie. Spędzałem z mistrzem tyle czasu, że nie dziwotą jest iż także on przyjął moje słownictwo. Cieszyłem się niezmiernie na myśl o potańcówce, tym bardziej, że tej akurat przyjemności już od dawna nie dane było mi doznać.
Włożyłem wyjściowe kimono i wyruszyliśmy wraz z Samim trochę się zabawić. Kolejka przed karczmą ciągnęła się przez dobre kilkadziesiąt metrów, a wiszące przy wejściu lampiony nadawały temu miejscu niebywały klimat. Gdy doczekaliśmy się możliwości wejścia do środka, od razu podążyliśmy do baru w wiadomych celach. Zasiedliśmy przy stole, a wokół było wiele znanych mi już twarzy – była również ona, tym razem w pełni przytomna. Mimo iż siedziałem w towarzystwie, nie mówiłem absolutnie nic tylko wciąż wlepiałem ślepia w jej perfekcyjne ruchy.
-Idź do niej chłopcze – powiedział mistrz – jeżeli nie weźmiesz się do roboty, będziesz na starość zmuszony...
-Samotny męczyć bieg? - dokończyłem za niego.
-Hahaha, powiedzmy, że coś w tym rodzaju – odparł wyraźnie rozbawiony.
Mi przemknęła w głowie tylko jedna myśl – nie ucz ojca jak dzieci robić. Postanowiłem jednak działać. Pewnym krokiem podszedłem do niewiasty, której imienia nie znałem i podparłem się łokciem o stolik puszczając niezawodne spojrzenie numer siedem.
-A my to się chyba już znamy – zagadała wyraźnie speszona, spuszczając wzrok – W... wiesz co? Poczekaj tam na mnie, załatwię jedną sprawę i do Ciebie przyjdę – w tym momencie wskazała na pokój obok.
Jako że zniknęła z pola mojego widzenia, udałem się do owego pokoju i zasiadłem na macie.
Po chwili wróciła.
-Zróbmy to! - propozycja bynajmniej jednoznaczna. Zacząłem rozplątywać starannie uwiązany wcześniej pas, gdy nagle mi przerwała...
-A... Ale co Ty robisz?
-Czego się boisz głupia?! - odpowiedziałem nie mniej zdziwiony niż ona.
-Ja się nie boję, ale nie uważasz, że trochę ciężko będzie Ci tańczyć z rozwiązanym pasem?
-T... Tań... A no tak... Oczywiście - no cóż chciała... tańczyć. Powinienem był się domyślić, bo co każdy facet myśli widząc odpowiednią kobietę? Wydaje mi się, że większość „Ale bym ją wziął”. Myślenie kobiet nazbyt się nie różni, z tym, że do „Ale bym go wzięła...” co niektóre dodają jeszcze „...i wyszła za niego”. Przetańczyliśmy w rytm „grajkowej” muzyki jeden taniec w zupełnym milczeniu, a gdy już dźwięki instrumentów ucichły ona ponownie musiała iść. Co innego mi pozostało niż kolejne litry sake przelane przez gardło? Do stolika wróciłem w gorszym niż wcześniej nastroju.
-Jak ta piękność się zwie? - zapytał Sam.
-Prawdziwy mężczyzna kobiet o imię nie pyta – odpowiedziałem, a mistrz zerkał na mnie ze zdziwieniem. Nie odzywałem się już wcale, tylko piłem. Nawet nie pamiętam chwili kiedy zasnąłem. Dobrze przynajmniej, że z powrotem mnie odniesiono.
Całą noc przespałem jak niemowlę, co powodem do zdziwienia raczej nie jest. Przy posiłku ucięliśmy sobie z mistrzem krótką pogawędkę. Doradził mi, bym poszukał dla siebie klanu, gdyż takie rozwiązanie daje niewymierne korzyści. Powiadomił mnie także, że po moim powrocie chciałby, abym udał się z nim na forum. Był to plac umiejscowiony mniej więcej w centrum, gdzie „Wielki i Zły” - jak nazwał go Sam, ogłaszał ważne informacje, a także lud wyrażał swoje opinie. Wyruszyłem w pobliże słupa z ogłoszeniami, na którym wywieszane były oferty i wymagania poszczególnych klanów. O niektórych już słyszałem, miały wiele zasług w rodzinie cesarskiej i zdawały się być najlepszym wyborem. W oczy rzucił mi się jednakże napis „MUSASHI KLAN”. Na plakacie wypisane było, że klan jest nowy, lecz jego członkowie są nad wyraz ambitni, a podpis Maximus Gladius przekonał mnie ostatecznie – w końcu nie byłbym jedynym cudzoziemcem. Niewiele już myśląc złożyłem podanie, które niemal od razu zostało pozytywnie rozpatrzone. Miła atmosfera oraz rozmowni ludzie napawali optymizmem. Była tam też i kobieta... Nie dość, że kobieta, to jak trzepnęła w łeb, jeszcze długo w uszach piszczało. Koniec, końców polecenie wykonałem i udaliśmy się na forum.
-Słuchajcie, słuchajcie obywatele miasta!... - zaczął Wielki i Zły, stojąc na skrzynce służącej za podest - … z rozkazu jego Cesarskiej Mości ogłasza się co następuje!... - w tym momencie słychać było tylko prawniczy żargon, więc nie słuchałem już zbyt dokładnie. Obok mężczyzny na podeście stała też kobieta, dopowiadająca to, o czym poprzednik zapomniał. Zebranie przebiegło w spokoju, ot ktoś wspomniał o kręcących się w pobliżu podejrzanych typach, czy też o wilkach siejących spustoszenie w stajniach. Krocząc powoli z powrotem nie dało się nie zauważyć wciąż wiszących ogłoszeń o biednym alchemiku. Nie byłem już sam, postanowiliśmy więc wraz z klanem udzielić pomocy, obserwując stragan z ukrycia. Faktycznie, co chwilę ktoś podbierał towar starcowi, ale na ogół były to jedna, góra dwie mikstury. Był też jegomość wyraźnie bardziej pazerny, wywożący mikstury całymi wręcz wozami. Podążyliśmy do administracji miasta zgłaszając ten przypadek, a po zmierzchu wyruszyliśmy w pobliże, by ująć sprawcę. Po chwili wyczekiwania w końcu się zjawił.
-Co Pan tam masz w tym wozie? - stanowczo postawił pytanie Wielki i Zły.
-J...Ja... Cegły i koguta wiezem! - odpowiedział wyraźnie poddenerwowany mężczyzna.
Jeden ze strażników postanowił sprawdzić, czy to tłumaczenie nie mija się z prawdą.
-Zabieraj swoje orientalne dupsko z mojego wozu! - wykrzyczał już mniej miły.
Strażnik odchylił płachtę zwisającą na tyłach, a ze środka wysypały się skradzione towary.
-Wy chamy! Prostaki! Żal wam tyłek ściskał!?– krzyczał rozdrażniony.
-Tej, chłopak! Nie bądź taki dziki! - odpowiedziałem z uśmiechem, po czym się rozeszliśmy.
To był kolejny dzień pełen sukcesów, a każdy następny okazywał się bardziej pracowity.
Na moje konto wpadały setki wygranych walk, a o samym mnie zrobiło się głośno. Podobnie zresztą, jak i o pozostałych, wyróżniających się emblemem „MUSASHI”. Nadeszła chwila w której dostałem właściwy miecz, z wygrawerowanym moim imieniem przy rękojeści.
-Nasty, chłopcze... Nie myślałem nawet, że tak szybko osiągniesz to, co innym zajmuje lata.
Trzy miesiące minęły odkąd do nas zawitałeś, a już cieszysz się nie małą sławą. Oto Twój właściwy miecz, przyda Ci się, gdy będziesz wykonywał elitarną misję zleconą przez samego cesarza. Od dzisiaj sam jesteś mistrzem, możesz więc śmiało mianować się tytułem „Sensei”.
-Dziękuję mistrzu! Nie zapomnę o tym, komu to wszystko zawdzięczam – odparłem dumnie.

Minęły trzy miesiące... Przecież trzy miesiące to jak pół życia!!! No bynajmniej w pół roku po narodzinach. Cesarz zleca mi zadanie... To było doprawdy wydarzenie, które świadczyło o mojej sile. Mnie jednak nie dawała spokoju jedna myśl.
-Cóż to za zlecenie Sam? - zapytałem, by zaspokoić ciekawość.
-Z rana wyruszysz na wschód. Pokonując tą drogę przez dwa dni i dwie znajdziesz się we właściwym miejscu. Jest to niewielka wioska, gdzie ukryto cenny relikt, będący za razem cenną pamiątką rodziny cesarskiej. Dostarczysz ją do pałacu, ale pamiętaj, miej oczy szeroko otwarte, wyprawa jest to bowiem pełna niebezpieczeństw.
Jak nakazał Sam, wyruszyłem o świcie. Pierwszy dzień minął bez żadnych komplikacji, czemu w sumie się nie dziwiłem. W dzień następny, pokonując dalszą część trasy obmyślałem ewentualne warianty obronne...
-Only one man... In this world... - głos dochodzący „znikąd”, łudząco podobny do tego, jakim operuje znany chyba wszystkim z amerykańskich zwiastunów filmowych previevman, podirytował mnie dość mocno.
-Zamknij się noobie! Nie skończyłem myśleć! - wykrzyczałem w niebo.
-To tylko gra Nasty, tylko gra... - odpowiedział, tym razem w języku polskim ten sam głos.
-Tylko gra?! Haha... Ty jesteś nienormalny! Słyszysz?! Nienormalny! Ja tu życiem ryzykuję, a Ty... Ty... Ale nie martw się! W Bolesławcu jest pełno takich jak Ty, ha! - wykrzyczałem wnerwiony.
Nie zauważyłem nawet kiedy znalazłem się w wiosce, a mieszkańcy dziwnie na mnie patrzyli po przedstawieniu, jakie zobaczyli.
-Nie patrzcie się tak! Przybyłem na rozkaz jego cesarskiej mości, by odebrać relikt, który tu pozostawił.
-Wiemy, oto i on – odpowiedziało dwóch mężczyzn, wręczając mi zawinięty w szmaty przedmiot. Schowałem ów przedmiot do torby i wskoczyłem na koń, popędzając go w kierunku, z którego przybyłem. Aby dostać się do pałacu, musiałem przedostać się przez forum, gdzie postanowiłem chwilę odsapnąć i czegoś się napić.
-Nasty? Uczeń mistrza Sam'a? - zagadało dwóch strażników.
-We własnej osobie – odparłem – Czy mistrzowi coś się stało?
-Mistrz jest zdrów, ale Ty pójdziesz z nami – odparł jeden z nich, po czym wykręcając mi ręce, zaprowadzili mnie do więzienia, w którym dowodził przesiadywał Wielki i Zły.
-Co masz na swoje usprawiedliwienie? - zapytał.
-A... ale Panie kochany...
-Nie dyskutuj!!! - wykrzyczał, a na mojej twarzy znalazło się kilka ziaren nieprzegryzionego ryżu. W chwilę potem udał się do swojej siedziby.
-Za co do jasnej cholery! - powtarzałem do siebie.
-Chodzą słuchy, że przypisywałeś sobie zasługi innych, a także korzystałeś z usług wrogich najemników, co jest niezgodne z regulaminem samurajów – odpowiedziała mi kobieta, którą widziałem przy Wielkim i Złym na forum – Nic z tym nie zrobimy – dodała jeszcze i zapadła cisza.
No ładnie. Jeśli coś osiągniesz nikt ci nie uwierzy... Prowadziłem wewnętrzny monolog, co zdarzało mi się często z racji, iż lubię czasem porozmawiać z kimś inteligentnym. Cisza jednak była irytująca...
-Mam prawo się bronić, słyszysz?! - krzyknąłem.
Wielki i Zły zjawił się po chwili.
-Masz prawo?! Haha, Ja tutaj stanowię prawo – oznajmił zadowolony.
W tym momencie wyobraziłem sobie, jak wybiega ze słowami „Ja tu jestem królikiem!” , ubrany w różowe futro, z czymś przypominającym koronę na głowie, dzierżąc jednocześnie czerwone berło w dłoni. Na mej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech, a po skroni spłynęła kropla zażenowania.
-Zresztą, może i nawet przyznałbym Ci prawnika z urzędu – mówił dalej – ale pech chciał, że ostatniego wynajął... Diabeł... Egipski? Rumuński? No nie istotne, teraz jest w każdym bądź razie adwokatem Diabła.
Cóż mi pozostało, poza pogodzeniem się z sytuacją? Miesiąc na początku się przeciągał, ale końcowe dni mijały szybko i mogłem ponownie cieszyć się wolnością. Miałem prawo brania udziału w dyskusjach na forum, co też czyniłem, lecz swych racji udowodnić mi nie dano. Pobyt w więzieniu oraz miesięczny „urlop” nadszarpnęły nieco mój honor i sprawiły, że mięśnie się zastały, jednak z powodzeniem udawało mi się wszystko nadrabiać. Toczyłem kolejne walki, łapałem kolejnych oprychów. Nic to jednak, bo po kilku dniach zjawili się u mnie znani już strażnicy.
-Administracja doszła do wniosku, że kara była niewymierna w stosunku do występku i nakazała, by połamać Ci ręce!
-P... Jak to Połamać?! A gdzieś to już mam! - odparłem zrzucając zbroję i łamiąc starannie wykonane ostrze, co spowodowało niemały harmider.


-Siostro! Co siostra popiła wczoraj? Proszę natychmiast podnieść ten wieszak! Stal robi dużo hałasu! Informacje o pacjencie proszę!
-Przepraszam Panie ordynatorze. Inf... Informacje... Otóż 3 godziny temu zadzwonili znajomi pacjenta, że zrobili mu psikusa, podstawiając nogę w łazience...
-Czy ja siostrę pytam skąd tak małe opóźnienie?! - odparł ordynator.
-P... Przepraszam. Podejrzewamy lekkie wstrząśnienie mózgu.
-Profilaktyczne prześwietlenie czaszki zrobić. Kolejka jest, do sali 106, niech tam chwilę poczeka, a potem do domu wypisać! Łóżek wolnych nie ma – wtrącił lekarz.
No tak... Służba zdrowia nigdy nie była mocną stroną w naszym kraju. W sali, do której mnie zawieziono, także unosił się szpitalny zapach. Obok leżał mężczyzna, który cały się trząsł.
-Pan Kowalski dostał drgawek! Siostro, lewatywę mu zrobić!
Po tych słowach zaczął się trząść jeszcze bardziej. Chyba przyszedł do nas trend z Wielkiej Brytanii, gdzie lewatywa stała się lekiem na wszystko. Z racji, że nie lubię patrzeć na ludzkie cierpienie odwróciłem głowę w kierunku okna. Deszcz wciąż leniwie padał, a jutro dom ponownie pusty... Chyba wiem, jak następny dzień będzie wyglądał...



2
[1]Światło dzienne z ledwością przedzierało się przez przysłonięte roletami okna i unoszący się w powietrzu gęsty, biały dym. Gęsty do tego stopnia, że sprawiał wrażenie iż można śmiało wbić nóż, [2]który pozostałby w niezmienionej pozycji przez dłuższy czas.
[1] - Opisujesz to tak, jakby światło czyniło to jednorazowo, przedzierało się z ledwością - niczym jakiś potworek sięgający do pokoju. Zapisałbym to tak, nie zmieniając informacji:

Wątłe światło przebijało się przez przysłonięte roletami światło i unoszący w powietrzu gęsty, biały dym.

[2] - Druga część tego zdania jest zwyczajnym rozepchaniem. Sam fakt, iż w powietrzu można powiesić nóż jest wystarczająco plastyczne. Swoją drogą, powiedzenie mgła gęsta tak, że można siekierę zawiesić - wydaje się samo cisnąć na usta...
Krople deszczu leniwie spadały z niebios, rozbijając się o zewnętrzny parapet i powodując jeszcze większy, nieznośny w stanie jakim się znajdowałem harmider.
Kropka zbędna.
Przestawiony szyk w zdaniu, do tego we wtrąceniu sprawia, że rzeczownik się zgubił - wyszło niepoprawnie.

Krople deszczu leniwie spadały z niebios, rozbijając się o zewnętrzny parapet, powodując jeszcze większy harmider - nieznośny w stanie, w jakim się znajdowałem.
Chwilę to trwało, ale wreszcie zmusiłem się unieść z wygodnego
Zmusić się do czegoś. Przykład:

Zmusiłem się do wstania / zmusiłem się, aby wstać,
W lustro nawet nie spojrzałem, tylko czym prędzej złapałem za klamkę drzwi łazienkowych wchodząc do środka...
Błąd czynnościowy. Imiesłów przysłówkowy współczesny występujący na końcu zdania oznajmia czynność pierwotną dla wydarzenia. Albo zmieniasz formę na:

W lustro nawet nie spojrzałem, tylko czym prędzej złapałem za klamkę drzwi łazienkowych i wszedłem do środka
albo też:
W lustro nawet nie spojrzałem, tylko czym prędzej złapałem za klamkę drzwi łazienkowych gdy wchodziłem do środka...
- J... Jaki pierścień? Co Ty bredzisz u licha?!
w narracji oraz dialogach, zwroty bezpośrednie zapisujesz z małej litery - chyba, że narrator zwraca się do odbiorcy w tekście (forma: list, wspomnienie, pamiętnik)
-Cieszę się niezmiernie, gdyż mam już swoje lata i ciężko mi prowadzić kuźnię samotnie. Swoją pracę oraz treningi rozpoczniesz nazajutrz.
Ten rusycyzm nie pasuje mi do samuraja.
-Jeszcze nie jedno Cię zadziwi chłopcze! - oznajmił mój przyszły mistrz z wypisaną pewnością siebie na twarzy.
Wiele zdań dziwnie brzmi, bo je rozpychasz sztucznie siląc się na wyniosłość. Tutaj oznajmienie i pewność już tworzy odpowiedni obraz - po co więc reszta? Zobacz na:
-Jeszcze nie jedno Cię zadziwi chłopcze! - oznajmił pewnie.

Bo to, że jest przyszłym mistrzem już wiem.
O Boże!
jeżeli w wołaczu występuje wykrzyknik, a ów wołacz wiąże się z innym wyrazem, zamieniasz znak interpunkcyjny - a nie go usuwasz.

O, Boże! ponieważ O! jest wołaczem.
-Emm... Hmm... C...Co? Gdzie ja... O Boże! Ojciec mnie zabije! – wykrzyczała wybiegając pospiesznie.
Znowu brak odpowiedniego umiejscowienia akcji. Wpierw mówi - a narrator przekazuje, że mówiła biegnąc, co ni jak ma się do sceny. Zobacz na:
-Emm... Hmm... C...Co? Gdzie ja... O, Boże! Ojciec mnie zabije! – krzyczała, biegnąc w stronę wyjścia.
-Kim są ci bracia Mroczek przybyszu, że warto za nich pić??!
wiadomo.
a wiszące przy wejściu lampiony nadawały temu miejscu niebywały klimat.
niebywałego klimatu

ponieważ: nadawały czego? klimatu
Pokonując tą drogę przez dwa dni i dwie znajdziesz się
noce?
Informacje... Otóż 3 godziny temu
słownie: trzy

Całkiem znośny absurd, z dobrą dawką dobrze wplecionego humory. Cała masa rzeczy jednak sprawia, że efekt jest znaaaaacznie słabszy:

Narrator, postaci, myśli - wszystkie takie same. Każdy jąka się w ten sam sposób, mówi naprzestawnie i jest to nużące. Bohater tylko z rzadka jest wyluzowany, jak na imprezowicza przystało - większą cześć tekstu ma kij w... oku. Masz poważny problem z przecinkami i z budowaniem zdań naprzestawnie. Wiele razy podkreślałem, że gdy brakuje wprawy - prędzej czy później doprowadzi to do błędów - tak jest w tym tekście. W tekście wystepuje także nagminna siękoza

Zamysł przeniesienia bohatera w świat gry to nic nowego, natomiast ty przeniosłeś go z mieszkania w świat fantazji (urojeń?) i zrobiłeś z tego całkiem dobry, zabawny tekst - uśmiałem się mocno i na szczęście, dowcip jest tutaj tłem, a nie osią. Bracia Mroczek, payPal, Wielki i Zły, bigos i Samuraj o imieniu Samuraj - dobre pomysły, dobrze użyte.

Podsumowując: ubawiłem się, aczkolwiek czytanie do łatwych nie należało. Rozgraniczyłbym narratora od mowy innych bohaterów (bo tutaj narratorem jest Tony Halik :P )
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
-Za kilka chwil się ściemni. Powinniśmy się już udać w kierunku miasta, pokarzę Ci jeszcze gdzie można się napić najlepszych trunków.
Chciałeś zapewne napisać "pokażę", bohater raczej nie będzie go karał.

Trochę ciężko się to czyta. Widać, że nie panujesz nad językiem, którym się posługujesz i raz uderzasz nim jak biczem, a innym razem łaskoczesz jak kaczym piórem. Silenie się na patos nadaje w tym przypadku znamion sztuczności. Jeśli dodać problem z przecinkami, o którym wspomniał Marti, to czytanie staje się dosyć ciężką przeprawą.
Pomysł nie jest całkiem nowy, ale dosyć przyjemny. Przynajmniej poszczególne elementy, które do niego wprowadziłeś.
Trzeba trochę popracować. Poćwiczyć język, wzbogacić go. Jednak to jest jak kupno odpowiednich i drogich narzędzi. Zbieramy długo pieniądze, by w końcu je kupić. Czyli jest to jedynie kwestia czasu.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Dzięki za opinie. Z większością oczywiście się zgodzę, ale jest to jedynie dowód na to, że nie warto się spieszyć. Nad językiem na ogół panuję, a tego tekstu nawet nie sprawdzałem (wiem, aż wstyd:)). W każdym bądź razie nad następnym tekstem więcej popracuję przed wrzuceniem (regulamin nawet przeczytałem!).

Jeszcze raz dzięki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron