Wczoraj wieczorem pokłóciłem się z żoną, matką i kochanką. Cholera jasna mnie wzięła. Stało się. Wylałem beczki siedzącej we mnie żółci na trzy kobiece główki. Zrobiło mi się lżej, lepiej, pluszakowo. Spałem w pobliskim stogu siana, zagrzebany po czubek głowy. Wokół panowały-cisza, zapach i spokój. Jestem prawdziwym mężczyzną z trzema kobietami u boku. Monogamię wymyśliły pedały z zemsty za rozbiory. Najbardziej szanuję Indian. Nigdy nie napadli na Polskę, nie rozkradają naszego budżetu, a kiedy stoję w kolejce do specjalisty widzę jedynie białych, smutnych, schorowanych ludzi, którzy kiedyś rodzili się bezbronni. Zupełnie nieprzygotowani do życia, za to z aspiracjami do władzy nad światem. Pozbawieni marzeń, przyszłości i najczęściej pieniędzy na starość, stoją, marudzą, jakby trzepnięci obuchem kosy. Widocznie nawet śmierci nie interesują. Są naukowe dowody, wierzcie mi, że kostucha nie interesuje się większością z nas. Wcielony sadomasochizm, wbudowany w najbardziej aktywne rejony naszego mózgu drąży temat końcowego odliczania, przedziera się przez codzienne sprawy jak zapracowany robak w ogródku sąsiada, gdzie pod płotem leży truchło zdechłego kreta. Myślimy / mocne słowo, prawda?/, uważamy, jesteśmy wprost przekonani, że coś jednak znaczymy, ileś tam jesteśmy warci, ale śmiem twierdzić, całe to konanie przypomina zatłoczony przystanek na peryferiach wielkiej aglomeracji, gdzie dyrekcja nic sobie nie robiąc, wysyła na obsługę linii w kierunku centrum stary, rozklekotany autobus. Pojazd nawala, naprawiają, jedzie dalej. Podmiany nie będzie. Liczba miejsc ograniczona. Kierowca niewidomy, głuchy i głupi do tego. Żart taki dla rozluźnienia napiętej atmosfery. Kłóciliście się kiedyś z kobietą? A z dwoma? No właśnie. Trzy. Wszystkie przeciwko mnie. Całe życie z czystym sercem błaznuję, ale wczoraj wieczorem było ostro i poważnie. Mówią – nieważne, co się w życiu robi, należy wkładać w to własną pikawkę. Wszystko jedno wtedy, czyś naukowiec, kopacz rowów a może złodziej. I o to właśnie poszło, żebym tak trupem padł na miejscu i skonał, wijąc się, jęcząc i skamląc o litość jeśli było inaczej. Popołudniem późnym Justyna - ślubna – dorwała się do mojego telefonu komórkowego. Oczywiście miałem zabezpieczony system kontaktów. Pod hasłem Olek krył się Karol, znienawidzony przez moją kobietę kompan od wszystkiego, poczynając jazdę szybkimi motocyklami do podziwiania zwinności tancerek w nocnym klubie „ Żaba”. Fredek oznaczał Tomka. Byłego Justy. Tak to już w życiu bywa, a miłość jest jak Temida. Ślepa, głucha, brzydka, sprzedaje się na wagę i wali do tego na oślep. Mnie w życiu nie obchodzą drobnostki, dlatego fakt bycia żony z moim najlepszym przyjacielem mógłbym porównać do pyłu na butach, który należy strząsnąć kiedy idzie się dalej. Owszem, przyznam się. Hasło Robert – tu ukrywała się Sandra, matka dwojga dzieci, samotnie wychowująca. Przeciętna kobieta z ładnym tyłkiem. W telefonie ukryłem całe swoje życie, poplątane, pomieszane ale za to słodkie jak wieloowocowy kisiel znanej firmy po jeden dwadzieścia cztery za torebkę w hipermarkecie. Żona, chyba jednego dnia postanowiła zrobić mi sąd ostateczny. Z rozkodowanymi danymi, wiedzą ogromną / dzwoniła pod każdy dostępny numer, nawet informacji kolejowej nie odpuściła/, wezwała na odsiecz moją mamusię, a nie teściową/ dziwne, prawda?/ oraz Sandrę, swoją najlepszą przyjaciółkę, zbieżność imion wcale nie jest przypadkowa. Kobiety w sytuacjach kryzysowych zachowują się różnie. Leją w pysk, mdleją, histeryzują, płaczą, ironizują.
Kiedy wróciłem do domu po całym dniu w warsztacie / uwielbiałem dłubać w silnikach, a zapach smarów, olejów i paliwa na moim roboczym kombinezonie nie miał sobie równych/ już u progu zauważyłem zmiany. Drzwi otworzyła kochanka w seksownej bieliźnie i nie byłoby to takie inne.
- Kochanie już wróciłeś? – pytała z kuchni równocześnie Justyna. Zawsze marzyłem o trójkącie. Prawdziwym mężczyzną będąc znałem jednak realia. Nie wierzyłem w cuda krótko mówiąc. Wszedłem do przedpokoju. Sandra pomagała mi ściągnąć kombinezon. Piersi ocierały się o mnie. Otarłem się więc o jej tyłek. Każdy skazany na śmierć ma przecież prawo do ostatniej woli. Dostałem łagodnego klapsa w policzek. Z kuchni wyszła żona. Ubrana jak zawsze. Swojsko, domowo, kiczowato. Za nią mamusia z moimi gadżetami z dzieciństwa. Znawcy tematu twierdzą, że rozwój dziecka do trzeciego roku życia kształtuje jego poczucie psychiczne własnej płci. Taka jego mać. Misie wtedy zbierałem. O proszę, na lewej ręce rodzicielka miała Pusia z urwaną łapką, obok Kitek bez uszka. Dudek z jednym oczkiem, Lolo bez sierści. Szczególnie Patek z dziurą między nogami zrobił na mnie potężne wrażenie. Biorąc pod uwagę okoliczności naturalnie. Mamusia wzięła misie. Sandra i Justyna złapały mnie pod ręce i weszliśmy do pokoju.
cdn.
Kod: Zaznacz cały