"Horyzont Świateł" [psychologiczne SF]

1
„HORYZONT ŚWIATEŁ”

Stukot obcasów na metalowej kracie zapowiedział przyjście trzech mężczyzn zanim jeszcze ich sylwetki wyłoniły się zza rogu. Dwóch z nich odzianych było w ciasne mundury marynarzy floty Tian, trzeci prowadzony między nimi miał na sobie doskonale skrojony strój wizytowy. Jego twarzy była niewzruszona, a rysy niczym wyciosana w kamieniu rzeźba.

W hangarze oczekiwał na nich czwarty mężczyzna. W przeciwieństwie do tego przyprowadzonego przez marynarzy, był raczej młody. Nosił prosty strój akolity, którego fałdy niemal całkowicie skrywały jego sylwetkę. Skinął głową marynarzom, którzy szybko zasalutowali i odeszli.

- Dyplomato Hassan. – pochylił głowę przed starszym męższyzną, który w odpowiedzi zaledwie uniósł brwi.

Byli jedynymi ludźmi w przestronnym i opustoszałym hangarze. Ogromną przestrzeń zazwyczaj oświetlały setki reflektorów, jednak teraz światło dawał jedynie tuzin z nich.

- Nie do takich... pożegnań pan przywykł?

Theodim Hassan powiódł wzrokiem po otoczeniu. Pusta hala i cumujący kilkanaście stóp dalej, przeżarty rdzą, korab, którym będzie podróżować przez najbliższe parę dni. Faktycznie odbiegało to trochę od jego standardów. Przebiegł wzrokiem po pokrytej zaciekami nazwie statku.

- Wręcz przeciwnie, lingwisto Tuve. Wierzę, że „ważka” to wspaniała jednostka, a jej kapitan dostarczy swym gościom niezbędnych wygód.

Zbity tymi słowami Kendar Tuve przeszedł na oficjalny ton:

- W imieniu Federacji podejmuję pana jako więźnia politycznego i zobowiązuję się dostarczyć na...

- Oszczędzaj słowa młody człowieku. Być może nadejdzie chwila, kiedy zrobisz z nich większy pożytek niż teraz.

Kendar zmrużył powieki, a jego usta zacisnęły się w kreskę. Otaksował dyplomatę wzrokiem jakby ponownie poddając go ocenie. Wskazał ręką na podest prowadzący wgłąb „ważki” i puścił Theodima przodem.

Mimo słabego utrzymania „ważka” sprawiała wrażenie dobrze skonstruowanej jednostki. Jej modularny kadłub faktycznie wyglądał jak owadzi tułów, a złożone i przylegające do niego żagle grawitacyjne – jak skrzydła. Rozpostarta między szkieletem błona z mikromateriału falowała lekko poruszana najmniejszymi drganiami powietrza.

Po raz kolejny potwierdziło się powiedzenie, iż kapitan i statek stanowią wierne odbicie siebie nawzajem. Ten, który przywitał ich na pokładzie wręcz idealnie komponował się z tłem, czyli odsłoniętymi labiryntami przewodów, rur i zaworów, umorusanych sadzą poręczy i kłębiących się pod nogami chmur pary. Uraczył ich krótkim i zdawkowym powitaniem, wyglądał na człowieka, który nigdy nie gościł na swoim pokładzie ważnych person, w związku z czym nie umiał się zachować stosownie do sytuacji.

Pierwszy oficer – właściwie młody chłopiec – wykazał się większą zaradnością i zaprowadził gości do ich kajut, tłumacząc przy tym, ze statek nie posiada generatora siły odśrodkowej, stąd też na czas podróży pasażerowie znajdą się w stanie nieważkości.

Jednostka była opustoszała. Z wyjątkiem kapitana oraz jego pierwszego oficera, mężczyźni zobaczyli tylko jednego czy dwóch marynarzy. Przewóz dyplomaty musiał odbyć się zdala od czujnych oczu światów Federacji, dlatego im mniej osób o nim wiedziało, tym lepiej.

* * *

Dyplomata Hassan siedział – o ile można tak nazwać wiszenie w uprzęży powstrzymującej ciało przed dryfowaniem w zero-g – na swojej pryczy. Uzupełniał swój dziennik. Stary papierowy zeszyt – co było rzadko spotykane zważywszy na popularność cyfrowych organizerów. Z pewnością można by zakwestionować praktyczność takiego przyzwyczajenia, jednak Theodim wbrew pozorom był człowiekiem bardzo praktycznym, bowiem do papierowego dziennika nie można było się w żaden sposób włamać.

„..., a wygoda niczym chwast zapuszcza korzenie w twoim ciele i więzi umysł. Dostrzegam to dopiero teraz, ale długie lata dostatku ograniczyły moją zdolność adaptacji.

Niemal fizycznie odczuwam jak nieczystość tego miejsca paraliżują działanie moich zmysłów, nie pozwalają myśleć o niczym innym. Na szczęście podróż będzie krótka.”

Właz do kajuty syknął cicho, gdy wyrównało się ciśnienie po obu jego stronach. Mozaika szyn i poruszających się na nich nimi kół zębatych zatańczyła i właz wsunął się w ścianę przedziału.

Nie przyzwyczajone do zero-g ciało lingwisty Tuve niezdarnie wsunęło się do środka, cały czas zaciskając dłonie na poręczach.

* * *

Kapsuła transportowa właściwie nie posiadała wizjerów. Człowiek jednakże nie lubi być zamknięty w ciasnej metalowej puszcze nie wiedząc co się z nią dzieje na zewnątrz. Dlatego właśnie wszelkie moduły transportowe wyposażone były w szerokie ekrany na dłuższych ścianach, do których obraz przekazywały czujniki z zewnątrz. Człowiek i tak pozostawał zamknięty w ciasnej metalowej puszce, ale jaki dawało to komfort.

Częściowo tylko widoczna stacja Kaderon była monumentalna. Jej kształt wymykał się spojrzeniu, posiadała geometrię tak bogatą i skomplikowaną, że wzrok jednego człowieka nie potrafił jej uchwycić. Powierzchnia rdzenia stacji kosmicznej tonęła w gąszczu wieżyczek modułów mieszkalnych, hangarów porastających jej powierzchnię jak niewielkie owoce oraz szpiczastych anten komunikacyjnych sterczących chaotycznie we wszystkie strony. Jedyną uporządkowaną jej częścią był znajdujący się w jej centrum tunel grawitacyjny wycelowany w niewidoczne z tej odległości grawi-wrota orbitujące nieopodal gwiazdy centralnej.

- Robi wrażenie, prawda... ? – niby zapytał, ale mówiąc raczej do siebie Theodim – W swoim życiu niewiele widziałem stacji wielkich jak ta. Spójrz – dyplomata wskazał brodą na wyświetlaną na ekranie panoramę systemu – z miejsca, w którym jesteśmy przesłania ponad połowę powierzchni planety

Za sylwetką stacji powoli sunęła ponuro wyglądająca planeta o kolorze spłowiałej miedzi, na większości widocznej jej części panowała noc.

Theodim odwrócił się by spojrzeć na swojego towarzysza, ten siedział ze wzrokiem wbitym daleko przed siebie. Jego skronie delikatnie lśniły od potu.

- Rozmawiałem kiedyś z konstruktorem floty – kontynuował dyplomata - który w tajemnicy zdradził mi, że w jednej z fabryk floty, w której pracował zdarzyło się, iż w wyniku logistycznej pomyłki, blisko tysiąc wadliwych i nieszczelnych kapsuł, zamiast na złom, trafiło do użytku na pokłady czynnych jednostek. Tian na szczęście szybko zorientowała się w swoim błędzie i udało się namierzyć i wycofać z użytku większość z nich. Jednak nie wszystkie. Około dwóch setek zniknęło na pokładach mało istotnych i niemożliwych do namierzenia jednostek.

Theodim zrobił pauzę i rozejrzał się badawczo po wnętrzu kapsuły.

- Takich jak na przykład Ważka. – dokończył cichym głosem. – Nie wiadomo ile jeszcze uszkodzonych kapsuł czeka na swoje ofiary.

- To jakiś nonsens. Flota Tian znakuje wszystkie swoje jednostki, nawet najmniejsze, takie kapsuły, albo wahadłowce transportowe.

- Kiedyś tak nie robili, ze względu na absurdalną ilość takich drobnych jednostek.

- Niedorzeczność. Przy włazie zawsze znajduje się tabliczka... - jednak Kendar zamilkł, gdy jego wzrok spoczął na pustym miejscu, w którym nie było wytłoczonej płytki z informacją o numerze seryjnym i dacie zbudowania.

Zapadła długa cisza, którą przerwał dopiero dyplomata.

- Strach przed próżnią to normalna rzecz. Człowiek musi się z tym oswoić, a to zajmuje trochę czasu. Kosmos nie jest naszym naturalnym środowiskiem.

- Przestań. – powiedział Tuve, co zabrzmiało ostrzej niż zamierzał – Wiem kim jesteś, wiem do czego jesteś zdolny. Zdaję sobie sprawę, że potrafisz przejąć kontrolę nad moimi emocjami, jednak nie ma potrzeby abyś to udowadniał..., dyplomato Hassan.

Theodim nie odpowiedział, zamiast tego kontynuował obserwację cyfrowego obrazu z zewnątrz, jak gdyby rozmowa nie miała miejsca.

Dokowanie odbędzie się za 10 minut. – rozległ się głos w kapsule. Żaden z mężczyzn niczego już nie powiedział.

* * *

Odprowadzony, przez strażników, do swojej kajuty dyplomata rozsiadł się wygodnie na znajdującej się tam kanapie. Nie było porównania pomiędzy przeżartym rdzą korabem Ważka, a stacją kosmiczną nowej generacji Kaderon. Nieprzyjemne uczucie towarzyszące wejściu w pole generatora siły odśrodkowej ze stanu nieważkości szybko minęło.

Kaderon była młodą stacją, szczytowym osiągnięciem technologii Floty Tian. Jej wnętrze łączyło w sobie subtelne piękno nowoczesnego wystroju oraz wysoką funkcjonalność. W przeciwieństwie do większości pracujących obiektów, wyglądem wewnętrznym bardziej przypominała hotel lub centrum handlowe. Korytarze były czyste, ich ściany osłonione misternie zdobionymi płytami tak, że człowiek nie czuł się jak we wnętrzu ciasnej fabryki.

Theodim słusznie podejrzewał, że to ostatnia stacja kosmiczna tej rangi, jaką spotka na drodze do wygnania na mieszczącej się w bezludnym systemie Egdesdorf planety, na której miał spędzić resztę swoich dni.

Kajuta w niczym nie przypominała klaustrofobicznego lokum, w którym Theodim spędził dobę na pokładzie korabu. To pomieszczenie było co prawda niewielkie biorąc pod uwagę standardy luksusowych hoteli naziemnych, ale w próżni każdy metr sześcienny przestrzeni był na wagę złota, dlatego konstruktorzy Floty nie mieli w zwyczaju szafować wolnym miejscem na lewo i prawo.

Pokój był zdominowany przez szeroki iluminator widokowy zajmujący całkowitą powierzchnię jednej ze ścian. Ukazywał widok podobny do tego z kapsuły, tyle tylko, że z perspektywy samej stacji. Jej ostre elementy konstrukcji okalały widok, co sprawiało wrażenie, jakby obserwator znajdował się na przegubie monumentalnej metalowej łapy zwieńczonej stalowymi szponami, patrząc na gwiazdy przez szczeliny między nimi.

Dyplomata podszedł do barku i poczęstował się jednym z białych win, które znalazł. Do szklaneczki przejrzystego trunku wrzucił jeszcze dwie kostki lodu. Ominął rozstawiony przed kanapą panel relacyjny i podszedł do iluminatora. Tym razem nie miał do czynienia z cyfrowym obrazem. Ścianę stanowiła warstwa przeźroczystego materiału, który po bliższym przyjrzeniu się ukazywał cieniutką wzmacniającą go siateczkę z włókna mikronowego.

Lód zadzwonił o brzegi szklanki, gdy dyplomata zakręcił nią w dłoni. Theodim upił drobny łyk ze szklanki, po czym zmarszczył brwi i podniósł ją do oczu. Syntetyczne wino, które tylko udawało alkohol. Prawdziwe trunki to ekskluzywna rzadkość, dostępna tylko dla najbardziej wpływowych ludzi. Posiadanie alkoholu w przestrzeni kosmicznej było zabronione. Poza tym jego znajomi ze świata polityki posądzali go o bezguście ilekroć tylko widzieli jak dopuszczał się barbarzyńskiego aktu dorzucania lodu do wina.

Drzwi kajuty rozsunęły się, a do pomieszczenia wszedł starszy siwy mężczyzna w mundurze noszącym insygnia kapitańskie. Jedną dłonią podpierał łokieć, a drugą obejmował swój podbródek układając długie starcze palce wzdłuż wyraźnej linii szczęki.

Wolnym krokiem przemierzył pokój zatrzymując się obok dyplomaty, tak że teraz oboje stali patrząc przez iluminator.

- Postarzałeś się kapitanie Tugger.

Kapitan stacji przeszedł do sedna:

- Przez ostatnie miesiące słyszałem wiele plotek, Theodim. Wolałbym usłyszeć coś od ciebie.

Dyplomata milczał przez dłuższą chwilę obserwując głębokie cienie wędrujące po powierzchni stacji.

- Federacja to żarłoczna bestia – stwierdził wreszcie i upił łyk ze szklanki. Kapitan odwrócił się wbijając wzrok w Theodima, jakby próbował wyczytać coś więcej z jego twarzy.

- Zatem to prawda, zdradziłeś senat.

- Wolę spojrzeć na to jako postąpienie w zgodzie ze sobą po raz pierwszy od wielu lat. Ja również się starzeję.

- Szukałem zapisu ceremonii twojej rezygnacji – kapitan wskazał na panel relacyjny – ale na nic takiego nie natrafiłem, co to znaczy?

- Żadna taka ceremonia się nie odbyła. Teoretycznie nadal jestem dyplomatą systemu centralnego, z tą różnicą, iż wyruszyłem z misją na jakąś odludną planetę, gdzie siostry archiwistki prowadzą wykopaliska archeologiczne. Musisz zrozumieć, że moja dymisja odbiłaby się szerokim echem w sieci, senat nie mógł sobie na to pozwolić.

- Mówisz jakby senat coś...

- Ukrywał? – dokończył dyplomata. – Myślisz, że obywatele światów Federacji mają prawo wiedzieć? Uwierz mi, stary druhu, że lepiej dla nich jeśli nie wiedzą.

- Nie twierdzę...

- Przestań natychmiast. – uciął dyplomata – W twoim interesie leży zapomnieć o mnie i o naszej znajomości – postukał się palcem tuż powyżej czoła – stare grzyby wszczepiły mi scalak monitorujący. Powiedz coś nie tak, a dowiedzą się o tym w przeciągu kilku dni, tydzień po tym stracisz dystynkcje i stopień kapitański.

Kapitan drgnął i zanim zdążył nad sobą zapanować, cofnął się od dyplomaty, jakby zauważając w nim coś odrażającego, tamten profesjonalnie udał, iż tego nie dostrzegł.

- Nie przejmuj się, postępujesz właściwie – ciągnął Theodim - niemądrym byłoby zaprzepaszczać pracę całego życia dla kilku sekund słabości. – wziął spory łyk ze szklanki niemal całkowicie ją opróżniając, po czym jakby w głębokim zastanowieniu zakręcił osiadłymi na dnie resztkami lodu. – Nie jesteś mi nic winien, kapitanie Tuggs.

Dyplomata spojrzał kapitanowi w oczy, dostrzegł w nich głęboki i niewypowiedziany smutek. Nie protestował, kiedy drżąca dłoń kapitana spoczęła na jego ramieniu. Ten skąpy gest wyrażał wszystkie emocje targające owym człowiekiem; złość, bezradność, lęk przed niewidzialnym ramieniem Federacji, a przede wszystkim wstyd. Wstyd człowieka, który właśnie przyznał się do czegoś haniebnego, opuszczenia starego druha w potrzebie.

Gdy za wychodzącym mężczyzną zamknęła się gródź, dyplomata jeszcze przez chwilę obserwował dokujące i opuszczające port jednostki, ich żagle grawitacyjne lśniące odbitym od gwiazdy światłem.

* * *

Postanawiając skorzystać z prawdopodobnie ostatniej szansy przyjrzenia się stacji Kaderon, dyplomata Hassan udał się na spacer po pokładzie części mieszkalnej.

Mijający go ludzie byli zbyt zajęci własnymi interesami, by zwrócić na niego uwagę. Raz tylko, gdy dyplomata stał podparty o poręcz tarasu i obserwował główny gmach modułu mieszkalnego, podszedł do niego czarnoskóry mężczyzna z obsługi stacji i spytał, czy dyplomata nie szuka jakiegoś konkretnego miejsca, gdzie mógłby go zaprowadzić.

Chwilę później wzrok Theodima przykuły idące ramię w ramię dwie siostry archiwistki. Trudno byłoby nie zwrócić uwagi na dwie kobiety idące przed siebie z pewnością drapieżnika, w dodatku posiadających w miejscu prawego oka mechaniczną soczewkę sięgająca głęboko pod skórę czaszki. Dyplomata wiedział, że skryte w długich rękawach habitów dłonie w niczym nie przypominały bladych i szczupłych rączek dam z bogatych rodzin, gdyż oplątane były gąszczem elektroniki służącej do komunikacji ze znajdującym się w mózgu interfejsem.

To prawda, że siostry archiwistki musiały mieć bardzo zwinne dłonie. W związku z tym na światach Federacji roiło się od plotek na temat tego, co taka kobieta jest w stanie ofiarować mężczyźnie.

Obie minęły go i zniknęły w przylegającym do tarasu korytarzu. Dyplomata uśmiechnął się widząc jak inni pasażerowie stacji schodzą siostrom z drogi. Słusznie zresztą. Zakon Sióstr Archiwistek sprawował władzę nad całością archiwów Federacji, posiadał potęgę, których wielu pragnęło dla siebie, lecz tylko one potrafiły po nią sięgnąć bez względu na cenę.

Znudzony spacerem Theodim postanowił wrócić do swojej kajuty i zaczekać na tranzyt do grawi-wrót. Po drodze zauważył Kendara pogrążonego w rozmowie z archiwistkami. Minął trójkę, lecz po chwili został dogoniony przez lingwistę Tuve.

- Dyplomato, otrzymałem właśnie... informację, że tranzyt odbędzie się w ciągu najbliższej godziny, strażnicy wskażą ci drogę na prom.

* * *

Kapitan Tuggs nie pojawił się by pożegnać swych gości. Na pokładzie promu nadprzestrzennego znalazły się tylko cztery osoby; dyplomata Theodim, lingwista Tuve oraz – co zaskoczyło dyplomatę – dwie siostry archiwistki, które widział wcześniej tego samego dnia. Tym razem miały na sobie praktyczny kostium pielgrzymny z czarnego elastycznego materiału ciasno opinającego smukłe ciała.

Promy nadprzestrzenne były najprostszymi w konstrukcji jednostkami w całej Flocie. Jedyną funkcją jaką pełniły, było zapewnienie szczelnego pomieszczenia dla pasażerów. Nie wymagały nawet pilota. Cały tranzyt między dwoma gwiazdami odbywał się na poziomie tunelu grawitacyjnego stanowiącego rdzeń każdej stacji i portu – kilkunastokilometrowego rękawa nafaszerowanego działkami grawitacyjnymi – oraz grawi-wrót otwierających wyrwę prowadzącą do gwiazdy.

Siostry Archiwistki zajęły miejsca poza zasięgiem słuchu dwóch mężczyzn i pogrążyły się w skrytej konwersacji.

Dyplomata zauważył, że nastawienie Kendara wobec niego znacznie się poprawiło od momentu, w którym spotkali się po raz pierwszy. Oczywiście nie w takim stopniu, by młody mężczyzna pałał sympatią wobec starszego Theodima, ale zniknęła bezmyślna maska chłodu, co w rzeczy samej było znaczną poprawą.

- Wiem o czym myślisz. – wyszeptał dyplomata.

Przyłapany na gapieniu się na siostry archiwistki, Kendar zesztywniał i wyprostował się w swoim siedzeniu.

- Nie ma w tym nic złego – zapewnił Theodim nadal szeptem – Trudno odmówić swoim oczom takiej przyjemności, siostry archiwistki należą do najbardziej atrakcyjnych kobiet światów Federacji... oraz do najczulszych kochanek... O ile jesteś w stanie przyzwyczaić się do bionicznego oka.

- Ta rozmowa jest nie na miejscu. – wzbronił się Kendar.

- Jest jak najbardziej na miejscu, młody człowieku. Powiedz, która z nich bardziej ci się podoba?

- Brunetka. – przyznał, zaskoczony własną szczerością – Proszę, skończmy z tym, za chwile przeskoczymy do systemu Egdesdorf. Moje... preferencje nie powinny cię obchodzić, dyplomato.

- Zgadza się, nic mi do nich, jednak widzisz, tamte dwie urocze damy przysłuchują się naszej konwersacji i wierzę, iż są co najmniej zaciekawione. – kontynuował dyplomata schodząc do najniższego szeptu – Naiwnym byłoby sądzić, że bioinżynierowie zakonu wzbogacili wyłącznie zmysł wzroku.

Uniósł się z przybranej przed chwilą konspiracyjnej pozycji i spojrzał wprost na znieruchomiałe teraz siostry. Jedna z nich – blondynka o krótkich, prostych włosach odwzajemniła to spojrzenie dodatkowo posyłając dyplomacie zdawkowy uśmiech.

Skok nastąpi za trzy – rozpoczął odliczanie męski głos – dwa, jeden...

Wnętrze promu wpadło w szybkie, rytmiczne drżenie. To bańka grawitacyjna otaczająca prom opierała się uderzeniom kolejnych, rozpędzających ją, uderzeń strumieni grawitacyjnych. Po wyjściu z kilkunastokilometrowego rękawa stacji Kaderon, prom będzie mknął, zamknięty w niewielkim bąblu, na samym przedzie gigantycznej fali zakrzywiającej czas i przestrzeń, fali, której siła, zostanie ostatecznie skondensowana i wykorzystana przez grawi-wrota do przedarcia się przez płótno przestrzeni tam, gdzie jest ono już odpowiednio naciągnięte – tuż przy powierzchni gwiazdy.

Drżenie narastało coraz mocniej i mocniej, torturując bębenki pasażerów wysokim jednolitym piskiem o zmieniającej się częstotliwości. To fala grawitacyjna nabierała właściwej długości dla gwiazdy docelowej. Wreszcie drżenie ustało ustępując miejsca doskonałej ciszy burzonej jedynie znajdującym się gdzieś na skraju świadomości, szumem w uszach.

* * *

Egdesdorf Dwa była odkrytą niedawno i jeszcze nie skolonizowaną planetą. Atmosfera nadawała się do oddychania, niestety znaczną część globu zajmowały pustynie. Na tym etapie kolonizacji kandydat na kolonię był szczegółowo badany pod względem przydatności dla Federacji, przez siostry archiwistki. Na orbicie planety aż roiło się od sond i satelitów zakonu, skanujących jej powierzchnię kilometr po kilometrze.

Prowizoryczne miasto i port kosmiczny zostały wyciosane w kamieniu przez maszyny budowlane. Było to rozwiązanie tańsze i bardziej efektywne niż transportowanie materiałów do odległego systemu. Tym bardziej, że Egdesdorf nie był jeszcze przyłączony do sieci grawi-wrót.

Był wieczór, duszne i nieruchome nocne powietrze odbierało człowiekowi chęć na cokolwiek. Theodim i Kendar siedzieli przy chyboczącym się stoliku w świetle latarń. Pracujące na pełnych obrotach wentylatory co jakiś czas omiatały ich sylwetki wysuszając drobinki potu na skórze. Obaj popijali orzeźwiające trunki wypełnione drobinkami lodu.

- Czym zajmujecie się na wykopaliskach?

Kendar milczał przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Jestem potrzebny siostrom archiwistkom do rozszyfrowania języka... niemal całe ruiny zawierają jakieś inskrypcje.

- Wydawało mi się, że zakon posiada maszyny, które to robią.

- Tak to prawda, jednak każda maszyna potrzebuje lingwisty, który naceluje ją na odpowiedni kierunek poszukiwań, inaczej analiza leksykalna i semantyczna zajęłaby wieki, gdyż komputer musiałby analizować wszystkie możliwe ścieżki... A tak, jutro już prawdopodobnie poznamy znaczenie tego języka.

Dyplomata upił łyk ze swojego naczynia i spojrzał lingwiście Tuve prosto w oczy.

- Co to w ogóle za ruiny? Ludzkie, czy obce?

- Obce...? – Kendar nie zauważył nieznacznie większego zainteresowania w głosie Theodima. – Nigdy nie mieliśmy do czynienia z obcymi ruinami. W rezultacie wszystkie okazują się pozostałościami po Wielkiej Wojnie o Surowce, przedwojennych migracji, antycznych kolonistach, o których świat zapomniał... Wszystko to budowle wzniesione ludzkimi rękoma. Oczywiście na początku powojennej ekspansji takim odkryciom towarzyszyło wielkie... zamieszanie, ale gdy okazało się, że wszystkie odkryte... szczątki to zagubione w odmętach czasu... popioły po nas samych, przestano poświęcać im wiele uwagi.

- W całej federacji interesują się nimi wyłącznie siostry archiwistki.

- Tak, to prawda. Federacja... nie przykłada szczególnej wagi do takich znalezisk. Jak tylko wszystkie zostaną udokumentowane przez zakon, a planeta zostanie zakwalifikowana do kolonizacji, ruiny zostaną zrównane z ziemią.

Dyplomata wyglądał, jakby przez chwilę się nad czymś zastanawiał.

- Dlaczego – powiedział nie spuszczając wzroku z Kendara –boisz się dopuścić do siebie myśli, że Federacja nie zawsze postępuje właściwie?

Kendar nie odpowiedział.

* * *

Tej nocy dyplomata Hassan otworzył swój dziennik po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia tygodniowej podróży z sąsiedniego systemu. Usiadł przy skromnym biurku w przydzielonym mu mieszkaniu i w świetle niewielkiej lampki otworzył swój dziennik. Gruby zeszyt był już stary i otarty na brzegach, liczył sobie dobre kilka lat. Dyplomata przejechał kostką po łączeniu na środku, by unieruchomić strony, wziął do ręki ołówek i zaczął pisać:

Nie mogę powiedzieć, że spodziewałem się czegoś lepszego, ale kiedy tu przybyliśmy i na własne oczy zobaczyłem miejsce, w którym mam spędzić resztę życia, poczułem dotkliwy zawód. Jednocześnie po raz pierwszy doznałem ciężaru swojego wieku. Jeszcze miesiąc temu moje słowa kształtowały losy światów Federacji, dzisiaj jestem nieprzydatnym starcem na zapomnianej planecie.

Siedem długich dni lecieliśmy do systemu Egdesdorf po przesiadce za punktem skoku z Kaderonu. Błogosławieństwem okazało się towarzystwo uroczych sióstr archiwistek. Siostra Rethe okaże się prawdopodobnie ostatnią kochanką w moim życiu. Nie oczekuję, że tutaj w wyciosanym w kamieniu, wyludnionym mieście będę mieć wiele sposobności towarzyskich.

W czasie podróży Kendar oswoił się z myślą przebywania w towarzystwie zdrajcy Federacji. Po prawdzie polubiłem jego towarzystwo, zawsze podziwiałem lingwistów za ich niesamowitą ponadumysłową intuicję. Smuci mnie myśl, iż wkrótce i on opuści to miejsce, a wtedy zostanę samotny w towarzystwie ludzi, z którymi nie mam absolutnie nic wspólnego.

Nawet jeśli Egdesdorf uzyska status kolonii to grawi-wrota łączące go z resztą światów federacji powstaną najbliżej za dekadę, a nie wiem, czy pozostało mi tyle życia.

W sercu czuję bunt i sprzeciw, jednak widzę, że mój umysł pogodził się z takim losem, gdy serce wkrótce przestanie wołać, pozostanie jedynie posmak goryczy w ustach.

* * *

Nad ranem dyplomatę wyrwało ze snu szybkie pukanie do drzwi. Chwilę zajęło mu odzyskanie głosu. Pukanie powtórzyło się.

- Pro... proszę. – odchrząknął. Drzwi wsunęły się w ścianę, a w przejściu stanął cień mężczyzny na tle rażącego porannego słońca. – Theodim był zdezorientowany.

Mężczyzna wszedł do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi i z powrotem zanurzając otoczenie w miękkim cieniu.

Skołowany dyplomata zmusił się, by usiąść na brzegu łóżka, zamrugał kilka razy, to co widział nadal było rozmazane.

- W czym mogę pomóc o tak wczesnej godzinie? - zapytał wpatrując się we własne kolana i masując kark. Spojrzał w stronę gościa zdając sobie nagle sprawę, że to Kendar.

– Niech to licho, młody człowieku. Nie nauczono cię, że starsi preferują dłuższy sen?

Lingwista Tuve stał w miejscu przyglądając się Theodimowi, oceniając coś. Ich wzrok się spotkał, zapadło pełne napięcia milczenie.

- Udało mi się złamać język inskrypcji w ruinach. Tam... znajduje się twoje imię, dyplomato.

Theodim myślał przez chwilę nad tym, co właśnie usłyszał.

- Czy to jakiś żart? – zapytał wreszcie.

- Bynajmniej. Sam nie wiem co o tym myśleć. Siostry archiwistki oceniają wiek ruin na ponad tysiąc lat.

- Musieliście się pomylić. Nie bądź naiwny, wiesz, że to niemożliwe. Musieliście się pomylić. – powtórzył.

- Też tak z początku sądziliśmy. Ale tym razem to wykluczone. Twoja obecność na wykopaliskach jest... niezbędna. Zaczekam na zewnątrz przy linerze.

Tuve wyszedł z pomieszczenia zostawiając dyplomatę samego, nadal siedzącego na skraju łóżka z brwiami uniesionymi w wyrazie zaskoczenia.

Theodim ubrał się w jasną koszulę i spodnie w kolorze khaki. Zanim jednak wyszedł do podręcznej torby podróżnej wrzucił swój dziennik i butelkę czystej wody, z której uprzednio upił łyk.

Wyszedł na zewnątrz, na rażące oczy poranne słońce i uderzony falą gorącego powietrza musiał podeprzeć się ściany. Kendar ruszył by pomóc mu dojść do linera, jednak dyplomata uniósł rękę odganiając go gestem.

Dyplomata z wielką ulgą usadowił się w fotelu pasażera, lingwista Tuve natomiast nie czekając ani chwili włączył napęd. Powietrze pod linerem wypełniło się charakterystycznym sykiem drobinek pyłu spalanych w silnym polu elektromagnetycznym, unosząc pojazd kilka stóp nad ziemię.

- To jakieś szaleństwo. – oznajmił dyplomata gdy doszedł już do siebie, spory kawałek za miastem. – Źle skalibrowałeś komputer.

- Powiedziałem już, ze to niemożliwe.

- Skąd ta pewność?

- Zdarzało się już wcześniej, iż z powodu źle dobranej semantyki niezrozumiały język nabierał pozornego znaczenia, oczywiście. Z początku pomyśleliśmy, że tak jest i tym razem... – lingwista przerwał skupiając się przez chwilę na drodze – Jednak problem jest taki, że odnaleziona przez komputer semantyka pasuje wyłącznie do jednego fragmentu inskrypcji, który mówi „dyplomata theodim hassan”.

- Jak to możliwe? Skoro to niezrozumiały język, długość imienia musi się nie zgadzać, zatem nie ma możliwości by chodziło o moją osobę.

- W tym sęk. Język jest nasz, to alfabet stał na przeszkodzie zrozumienia.

- Ale co z resztą inskrypcji? Przecież to nie ma sensu.

- Komputer chciał porzucić tę odnogę analizy i zająć się innymi, jednak nakazałem mu wykorzystać frazę „theodimhassan” jako klucz do reszty tekstu, po czym okazało się, że inskrypcja była w rzeczywistości szyfrem.

Słońce wisiało nisko na upstrzonym niewielkimi obłokami nieboskłonie niemiłosiernie grzejąc spaloną glebę i wszystkie istoty, które nie miały szczęścia w znalezieniu schronienia.

Kendar westchnął.

- Siostry archiwistki nie były szczególnie zadowolone ze znaleziska.

- Bzdura. To wszystko z pewnością wynik jakiegoś nieprawdopodobnego błędu obliczeniowego, niepotrzebnie wyciągnąłeś mnie z łóżka.

- Miejmy taką nadzieję.

Dyplomata dobrze znał to przedwczesne naukowe podekscytowanie. Znał je oraz go nie lubił. Badacze wielu światów mieli tę właśnie jedną rzecz wspólną – wpadając na jakiś nowy trop, ich naukowe spojrzenie zostaje całkowicie zaślepione ogromem i doniosłością implikacji wynikających z ich badań. Czasem tak mocno, że nie dostrzegają błędu w podstawowych założeniach.

I zawsze, absolutnie zawsze, przekonani są o własnej nieomylności.

Theodim pokręcił głową i zamknął oczy kładąc głowę na wygodnym oparciu fotela i czerpał przyjemność z krótkich chwil chłodu, kiedy liner przejeżdżał akurat pod cieniem okazyjnych chmur.

- Jesteśmy na miejscu. – oznajmił Kendar, a dyplomata zdał sobie sprawę, że musiał się zdrzemnąć. Rozejrzał się naokoło.

Mógłby przysiąc, że znajdują się w samym środku pustyni. Miasto otaczały pola uprawne roślin odpornych na upały, natomiast tutaj gdzie okiem sięgnąć znajdywała się spierzchnięta ziemia i wyrastające spod niej ostre skały, które wyglądały jakby wydostały się na powierzchnię siłą, rozdzierając i kalecząc glebę.

W pobliżu jednej z takich skał na wietrze łopotały płótna przymocowane do pali wbitych w ziemię i ochraniające sprzęt i ludzi przed słońcem.

Na miejscu znajdowały się trzy kobiety. Dwie dobrze znane młode siostry archiwistki oraz jedna w podeszłym wieku, szczupła i wysoka, o surowym obliczu. To ona wyszła im na przywitanie.

- Siostro Benare. – Kendar skinął głową, a następnie wskazał dłonią dyplomatę.

- Dyplomata Theodim Hassan. – powiedziała kobieta, on tylko nieznacznie skinął głową na przywitanie, wyraźnie zmęczony całą sytuacją – Przejdźmy do środka. – siostra Benare poprowadziła drogę do przejścia wiodącego pod jedną ze skarp. Mężczyźni udali się za nią. Znajdujące się głęboko wejście do podziemnej komnaty wyrzeźbione w skale, było pełne ostrych i prymitywnych kątów.

- Te skały to jedne z najtwardszych znanych nam do tej pory. Bardzo cenny surowiec, potencjalny kandydat na powód by wyposażyć system w grawi-wrota. – kobieta odpowiedziała na niezadane pytanie.

Obszerna grota, do której zeszli oświetlona była reflektorami elektrycznymi, których światło rzucało ostre cienie na wszystko wokół. Wchodzące ludzkie postacie rzucały dziko tańczące sylwetki na ściany i ginące w górze sklepienie. Mury po obu stronach pomieszczenia ozdabiały inskrypcje wykonane w egzotycznym alfabecie pełnym haczykowatych i klinowatych kształtów. Dla dyplomaty nie było w nich żadnego porządku, po prawdzie nie potrafiłby nawet rozróżnić dwóch liter, a co dopiero słów, wyrazów i znaczeń.

Młodsze siostry archiwistki wręczyły mężczyznom panele z wyświetlaczami, Kendar pokazał Theodimowi jak go używać. Dyplomata uniósł urządzenie na wysokość oczu i spojrzał przez nie na jedną ze ścian.

Kontury dziwnego alfabetu zalśniły elektrycznym blaskiem i popadły w nieregularny taniec kształtów morfując w najróżniejsze formy – dla dyplomaty jedne bardziej obce od drugich. Wreszcie ich geometria ustabilizowała się przyjmując postać alfabetu dobrze znanego.

Dyplomata nie mogąc się oprzeć spojrzał ponad urządzeniem semantycznym, oczywiście wyrytowane w twardym kamieniu litery nie zmieniły się ani troszkę. Wrócił do obserwowania wyświetlacza, na którym właśnie trwał taniec jeszcze dziwniejszy, w którym uczestniczyły całe słowa i zdania, niektóre z nich zamierając w miejscu, inne dziko mknąc po powierzchni skały by zająć inne miejsce. Uwięzione w miejscu słowa rozpoczęły tasowanie liter, by wreszcie uformować zrozumiałe słowa. Do Theodima dopiero po chwili dotarło, że proces translacji właśnie się zakończył i patrzy na napis w jego własnym języku.

- Tutaj proszę – oznajmiła siostra Benare odrywając się od własnego urządzenia i gestem dłoni wskazując ścianę naprzeciwko wejścia. Dyplomata wiedział, czego się spodziewać. Jednak wiedzieć to jedno, a zobaczyć swoje imię wydrążone w niemal tysiącletniej ruinie to zupełnie co innego.

DYPLOMATA THEODIM HASSAN

Obok jego imienia widniały jeszcze jakieś symbole i kształt, którzy przypominał dłoń, czy to może być jego dłoń? – niczym błyskawica myśl przemknęła przez jego głowę. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w inskrypcję nieświadomie podchodząc do niej coraz bliżej drobnymi krokami. Stał teraz tuż przy ścianie, już od dawna patrząc prosto na niezrozumiałe znaki, opuściwszy panel translacyjny sprzed oczu. Wyciągnął dłoń by dotknąć tej na ścianie, porównać rozmiary, długość palców... Wtem poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu, silnym uchwytem przywracającą go do prawdziwego świata.

- Dopóki nasze roboty skanujące nie dokonają pełnych oględzin tej groty nie można niczego dotykać, w szczególności samych artefaktów. Wam mężczyznom trudno trzymać ręce przy sobie, ale mając na względzie wyjątkowy charakter tej sytuacji, proszę zrobić wyjątek. – ręka należała do siostry archiwistki o surowym obliczu, Theodim spostrzegł, że do jej dłoni na stałe przywierała aparatura potrzebna do prowadzenia zapisków. Miniaturowe rurki wchodziły pod skórę zlewając się z żyłami, wychodząc dopiero przy kostkach, biegnąc na zewnątrz wzdłuż całych palców i tonąc z powrotem w ciele dopiero przy opuszkach. To na stałe odciągnęło jego myśli od epoki sprzed milenium, zamierzchłych czasów jeszcze sprzed Wojny o Surowce, sprzed Amnezji.

- Dyplomato – ciągnęła surowa kobieta – doszły mnie słuchy, iż jest pan człowiekiem rozsądnym i obytym...

Gdybym istotnie takim był, nie gnił bym tutaj – pomyślał Theodim.

- ... rozumie pan zatem jakie implikacje takiego znaleziska wiążą się z pańskim losem...? – ton kobiety mógłby wskazywać na pytanie, lecz tylko z pozoru.

Dwie młode siostry archiwistki i Kendar przypatrywali się wszystkiemu w milczeniu.

Dyplomata przypatrzył się jeszcze raz inskrypcji jakby rozważając jakieś szalone posunięcie, po czym schował wyciągniętą dłoń za plecy i przeszedł się po pomieszczeniu okrążając stojącą sztywno kobietę, jak drapieżnik swoją ofiarę. Zatrzymał się dopiero na wprost niej, stając z nią twarzą w twarz. Dwa starcze oblicza żłobione przez długie lata doświadczenia.

- Co mi z tego przyjdzie?

- Kiedy już dowiemy się wszystkiego, czego dowiedzieć się chcemy, weźmiemy pana na jedną z podlegających zakonowi planet na dalsze przesłuchania, które miałyby odbyć się w bliżej nieustalonym terminie. – kobieta zrobiła przerwę uważnie przypatrując się twarzy swojego rozmówcy – Nie znajduje się pan w pozycji do negocjacji, ale widzę, że dobrze to rozumiesz... dyplomato.

- A reszta Federacji nie musi o niczym wiedzieć... – Theodim uśmiechnął się drwiąco.

- Wręcz przeciwnie. Jestem pewna, ze Federacji zwyczajnie nie interesują znaleziska natury archeologicznej, nawet tak osobliwe jak to.

- Zdaje się, że nie mam wyjścia... – powiedział Theodim – Co w języku dyplomatów oznacza zgodę. – dodał po chwili wahania tonem osoby opowiadającej ciekawostkę naukową.

- Jakże czarujące. – odpowiedziała siostra Benare lodowatym tonem. – Tymczasem proszę przyjrzeć się reszcie inskrypcji.

Dyplomata ponownie podniósł translator na wysokość oczu i zaczął nim przeczesywać ściany, jednocześnie czytając widniejące tam ryciny.

„W dłoni jednego człowieka zostanie złożone przeznaczenie wszystkich braci,
każdej kobiety mężczyzny i dziecka na wszystkich światach, które będziecie znali,
on nie zostanie wybrany, lecz sam się naznaczy wyborem, którego dokona,
on posiądzie władze nad straszliwą wojną, która była dla nas nieunikniona,
od momentu, w którym stworzyliśmy swojego wroga i pozwoliliśmy mu odejść,
on posiądzie władzę nad lodem i ogniem, którymi spłynie setka światów,
to na nim spocznie straszliwe brzemię błądzenia wśród gwiazd,
aby odzyskać to co zabierze nam próżnia.
Nasz głos podróżując przez wieki więcej przekazać nie będzie mógł,
za bardzo różnić się będą dzieci naszych i waszych ojców,
a dalej wzrok nasz i strach nie sięgną niż do waszych dni.
Wszystko co następne spocznie w Jego rękach.”


- Zapewne rozumie już pan, dlaczego zakon jest bardzo zainteresowany pańską osobą. Wierzymy, dyplomato, że twoja obecność tutaj właśnie, w tym momencie jest nieprzypadkowa... Wręcz przeraża nas ogrom implikacji jakie to za sobą niesie.

- Wiedzieliście o tym wcześniej.

- To niemożliwe. Analiza semantyczna rozpoczęła się dopiero z przybyciem lingwisty Tuve.

Kendar pokiwał głową, dyplomata zwrócił uwagę na siostry archiwistki przesłaniające światło z wejścia. Przez chwilę naszła go fala niepokoju, gdzieś pod powierzchnią świadomości odczuł drapieżność niepozornych kobiet. Chyba po raz pierwszy od dnia ukończenia akademii, nie był pewien co powiedzieć. W jego głowie kołatały się najróżniejsze myśli, właściwie to nie miał pojęcia, czego oczekuje od niego Zakon. To nie on wybrał siebie na wcielenie demiurga wojny. W dodatku jedyna obca rasa znana ludziom, znajdywała się obecnie w niewoli, żyjąc, pracując i umierając, na małej, ukrytej przed wzrokiem światów Federacji, planecie. Nie potrafił sobie wyobrazić, by tak niewielka garstka obcych mogła w realny sposób zaszkodzić bezpieczeństwu całej Federacji.

- Jeśli to jakaś niewyszukana kpina, wolałbym gdyby zakończyła się teraz.

- To nie kpina, dyplomato. Te inskrypcje to jest wiadomość z przeszłości. Wykluczyliśmy wszelkie inne możliwości.

Theodim milczał, zastanawiając się, szukając rozwiązania.

- Niestety znam wyłącznie podstawy teorii multirealizmu, jednak wydaje się, że jest możliwe, iż znaleźliśmy się w przyszłości, w której ta przepowiednia ma znaczenie czysto naukowe, jako fascynujący materiał do badań nad przeszłością i zapomnianymi możliwościami naszego gatunku.

- Chodzi panu o stworzoną we wspólnej przeszłości wiadomość, która przeznaczona jest wyłącznie dla rezydentów tylko kilku z możliwych odnóg przyszłości?

- Tak, dokładnie o to mi chodziło.

- Nie tylko podejrzewamy, iż tak jest, a wręcz zakładamy. Liczymy, że szczęśliwie znaleźliśmy się w tej akurat przyszłości, gdzie do spotkania z żadnym wrogiem nie doszło. – uczyniła gest ręką omiatający zapiski w kamieniu – A jednak, jesteśmy tu i stoimy w towarzystwie człowieka, którego imię ten kamień niósł przez wieki, aż do dziś. Chyba nie sądzi pan, że ktokolwiek w Federacji pozwoliłby panu wziąć w ręce los całego naszego gatunku? Szczególnie biorąc pod uwagę pański luźny stosunek do posłuszeństwa.

Dyplomata pokręcił głową.

- To bez znaczenia, ta planeta i tak miała być moim więzieniem.

* * *

Już od kilku dni nie spotkał się z Kendarem. Domyślał się, że byłoby to wbrew woli sióstr archiwistek.

Przez te kilka dni, w umyśle Theodima wytworzyła się ciasna więź między marnym losem, jaki go spotkał, a starą archiwistką. Oczywiście powiązania nie było, ale znacznie łatwiej zogniskować gniew na jednym celu. W dodatku cały czas, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew własnej woli, trapiły go fragmenty antycznego tekstu.

Ogień i lód, którymi ma spłynąć setka światów.

Korzystając z zasobów paneli relacyjnych, dyplomata uzupełnił swoją wiedzę w dziedzinie mutlirealizmu. Była to bardziej odnoga filozofii aniżeli prawdziwa nauka.

Teoria ta mówiła, iż to teraźniejszość jest punktem określający przepływ historii. To wybory i decyzje żyjących w niej ludzi ostatecznie nadają kształt następnej teraźniejszości, która następuje po niej. Wszystko to budziło skojarzenie z nicią powoli wyciąganą z plątaniny setek identycznych. To co wyciągnięte było już pewne, a przyszłość kryła się w kłębku dostrzeganych – jakkolwiek nierozróżnialnych nitek.

Jednak każda z nitek należy do jakiejś teraźniejszości i wreszcie zostanie wyciągnięta.

Dyplomata starał nie dopuszczać się do siebie myśli, że gdzieś, w równoległej rzeczywistości, on właśnie bierze na barki ciężar odpowiedzialności za losy nadciągającej wojny. Po raz kolejny poczuł się stary i zmęczony, jak ktoś po kilku dniach bez snu, kto już nie ma nawet woli walczyć z własnym wyczerpaniem.

Co noc prześladował go dziwny sen. Śnił o tym, że sięga dłonią pośród sterty białych nici i wyciąga spośród nich jedną. Czerwoną, nasiąkniętą krwią. Dokonał wyboru, naznaczył się sam.

Siedząc przy kontuarze popijał ze szklanki słodkie białe wino z lodem. Powiadali, że takie połączenie to barbarzyństwo. Nie obchodziło go to, to nawet nie prawdziwe wino, sztuczne jak wszystko w Federacji.

* * *

Dyplomata wracał do apartamentu już późnym wieczorem, dawno już nie widział takiego nieba. Na planecie jak ta, niezanieczyszczonej światłem, w nocy miriady gwiazd lśniły na firmamencie, nawołując ludzi na dole swoim migotaniem, zapraszając do podróży w nieznane. Na całkowicie zurbanizowanych światach gwiazdy ledwo widać. Może dlatego tamtejsi ludzie zapominają o swoim miejscu we wszechświecie.

Theodim znajdywał się już blisko swoich drzwi, szukając w kieszeniach karty identyfikacyjnej, kiedy do jego uszu doszedł odgłos szybko zbliżających się kroków. Obejrzał się za siebie by dostrzec biegnącego w poprzek ulicy Kendara, którego rozpoznał, gdy tamten znalazł się przez chwilę w stogu światła iluminatorów ulicznych.

- ...się od drzwi!

- Słucham?

- Odsuń się od drzwi! – krzyczał Kendar, który w kilku wielkich susach pokonał dzielącą ich odległość i rzucił się, powalając dyplomatę na ziemię. Zanim jeszcze upadli coś głośno huknęło. A gdy już leżeli, do ich nozdrzy dotarła charakterystyczna woń ozonu.

Dyplomata spojrzał do góry, w grodzi wejściowej, na wysokości jego głowy ziała wypalona i wciąż żarząca się dziura. Kendar był już na nogach metr dalej kucając przy kamiennej ścianie, w ręce trzymając broń, której Theodim nie rozpoznawał, z krótką lufą, lecz długim trzonem zaciskającym się na przegubie trzymającego.

Czas zatrzymał się w miejscu, żaden z mężczyzn nie poczynił nawet najmniejszego ruchu, tylko ich klatki piersiowe rytmicznie podnosiły się i opadały w takt ciężkiego oddechu. Drzwi wsunęły się w ścianę, blokując się dopiero na zdeformowanej i rozerwanej części, ukazując ciemne wnętrze apartamentu.

Powietrze wypełnił cichy, lecz narastający pisk, broni ładującej się przed wystrzałem, obaj mężczyźni rzucili się na bok, chwilę przed tym jak wystrzelona z wnętrza mieszkania wiązka zamieniła fragment bruku w dymiący krater.

Tuż za eksplozją, z apartamentu wyprysnęła poruszająca się błyskawicznie kobieca sylwetka, oddając kilka słabych strzałów w stronę Kendara, wszystkie chybiły wzbijając w powietrze odłamki kamiennego podłoża. Ten odwdzięczył się posyłając w stronę kobiety dwa ładunki, które niestety minęły cel o centymetry i zniknęły w oddali.

Siostra archiwistka zwróciła się w stronę bezbronnego leżącego przy murze Theodima. Wycelowała w niego swoją broń, identyczną do tej, którą miał Kendar. Dyplomata czuł, co nadchodzi, jednak nie odczuwał strachu. Przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż w rzeczywistości w momencie, gdy padł strzał, naprężyły się wszystkie mięśnie w jego ciele.

Dysząc jeszcze ciężej niż przed chwilą obserwował siostrę archiwistkę, która jeszcze kilka nocy wcześniej dzieliła z nim łoże, a której ciało teraz bezwładnie osunęło się na bruk, ze sporą dziurą, którą ładunek przepalił tuż poniżej jej lewej łopatki. Długo po tym jak upadła, dyplomata nie był w stanie oderwać wzroku od jej pustych oczu wpatrujących się w nieokreśloną dal, jednego normalnego, drugiego bionicznego.

Z otępienia wyrwała go dopiero czyjaś dłoń, która podciągnęła go na nogi.

- Tuve...

- Nie ma czasu. – uciął tamten – Przed chwilą doszło do kontaktu z niezidentyfikowaną obcą rasą. – rozejrzał się naokoło – Chodźmy stąd, za chwilę będzie tu tłum ludzi.

Ruszyli w stronę ciasnej bocznej alejki, jednak dyplomata zatrzymał się w pół kroku.

- Mój dziennik, muszę go wziąć. – powiedział z trudem. I pobiegł do swojego apartamentu dopadając biurka i sięgając do szuflady, która okazała się pusta. Poczuł jak uginają się pod nim nogi. Z trudem wyszedł z mieszkania opierając się pokusie przeszukania całego lokum. Dobrze jednak wiedział, że niczego by nie znalazł.

Na zewnątrz Kendar właśnie podniósł się znad zwłok archiwistki, trzymając w ręce staroświecki papierowy zeszyt. Ku przerażeniu dyplomaty Kendar rzucił go na bruk i wycelował weń broń. Ostatnie kilka lat życia dyplomaty wyparowało po krótkim pisku i rozbłysku plazmy.

Lingwista Tuve uniósł wzrok, tak iż spojrzenia obu mężczyzn spotkały się.

- To było... konieczne. Słowa potrafią zdradzić więcej niż może się wydawać. A teraz musimy uciekać, wyjaśnię wszystko po drodze.

Po przebyciu kilku wąskich alejek wyszli na parking, na którym stało zaparkowanych kilka linerów, w tym jeden znany. Kendar odezwał się dopiero, gdy wyjechali poza obrzeża miasta.

- Przed niecałą godziną lokalne władze otrzymały wiadomość o tym, że doszło do kontaktu... informacyjnego z przedstawicielami obcej rasy w pobliżu naszego sektora. Zakon postanowił działać poza patronatem senatu i zlikwidować człowieka, który potencjalnie posiada zbyt wielki wpływ na losy Federacji.

- Czyli inskrypcja, a dokładniej, przepowiednia spełnia się dalej?

Kendar pokiwał głową. Prowadził linera tą samą drogą co ostatnio.

- Po co jedziemy do ruin?

- A co innego mamy zrobić...? Ta przepowiednia podważa to, co dotychczas sądziliśmy o liniach czasu... Absolutny determinizm, bez znaczenia jest to co zrobimy. Poza tym – dodał – może teraz uda nam się znaleźć więcej wskazówek.

Absolutny determinizm, pomyślał dyplomata. Jeśli to prawda to jego przeznaczenie spełni się niezależnie od jego woli. Sama myśl o tym wydała mu się szalona, wręcz niemożliwa. Przecież w grę wchodziło tak wiele czynników losowych, to niemożliwe, by tysiąc standardowych lat temu, ktoś to wszystko przewidział. Lepszym wyjaśnieniem byłoby już, że akurat znaleźli się odnodze rzeczywistości, która akurat pokrywała się z tekstem inskrypcji.

Po kilkunastu minutach krążyli już pośród ostrych skał i pustyni. Chwilę zajęło im by odnaleźć tę właściwą pośród mroku. Przed zejściem pod ziemię przez wyciosany w kamieniu portal, dyplomata rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na rozgwieżdżone niebo.

Grota podobnie jak poprzednio rozświetlona była zimnym światłem lamp elektrycznych. Mężczyźni wzięli do rąk panele translacyjne i pozwolili aby załadowały ostatnio używaną semantykę. W międzyczasie Kendar zwrócił się do dyplomaty.

- Przepraszam za zniszczenie twojego dziennika. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż było to konieczne.

Theodim pokiwał głową.

- Jestem ci wdzięczny za uratowanie mi życia. – usiadł na podłożu skalnym opierając się o ścianę.

Przez długą chwilę panowała między nimi niezręczna cisza, którą burzyło wyłącznie delikatne buczenie pracujących translatorów.

- Przeraża mnie skala implikacji tego odkrycia. – oznajmił lingwista – Nawet jeśli nie spełni się ani jedno więcej słowo, to wykute tu przed tysiącem laty słowa odbiją się echem we wszystkich światach Federacji. W dodatku Zakon Sióstr Archiwistek dokonał decyzji, która mogła okazać się brzemienna w skutki dla całej ludzkości. Nie przejdzie to niezauważone.

- To nie jest teraz istotne. – odezwał się kobiecy głos od strony wejścia do groty – W ręku jednego człowieka nie może splatać się tak wiele nici przeznaczenia. – powiedziała siostra Benare.

Kendar zareagował błyskawicznie, wykonując półobrót i kucając na jedno kolano jednocześnie odpalając kilka słabych pocisków w stronę starej archiwistki. Została trafiona wszystkimi, jej ciało jeszcze przez chwilę stało na nogach, próbując rękoma przytrzymać się kamiennego łuku. Potem jednak osunęło się bezwładnie na ziemię.

Obaj mężczyźni podeszli bliżej. Siostra Benare nadal żyła. Jej silne spojrzenie wbite w postać dyplomaty.

- Nie ma przy sobie żadnej broni. – stwierdził Kendar, lekko załamującym się głosem.

- ...Głupcy, ni... nie wiecie, co... – zakaszlała, a z kącika jej ust popłynęła krew - ...robicie. Będziecie... cierpieć... – z tymi słowami na ustach, jej głowa opadła na ramię, a z płuc wydobył się ostatni oddech.

Mężczyźni popatrzyli na siebie.

- Nie powinienem... – zaczął lingwista Tuve.

- Wchodząc tu wiedziała jaki los ją czeka. Z łatwością mogła nas zabić, jednak uwierzyła w przepowiednię i utraciła wiarę, że to co robi wpływa na jej przyszłość. Nie popełniajmy takiego błędu i skupmy się na inskrypcji. – oznajmił chłodno dyplomata i podał Kendarowi podniesiony z ziemi panel translacyjny. – Jestem zmęczony tymi bredniami i samorealizującą się przepowiednią.


* * *

„W dłoni jednego człowieka zostanie złożone przeznaczenie wszystkich ludzi,
każdej kobiety mężczyzny i dziecka na wszystkich światach, które będziecie znali”


Spędzili ponad godzinę wczytując się w tekst inskrypcji, starając się wygonić ze świadomości obecność zakrytego płaszczem ciała spoczywającego w rogu groty. Kendar jednak często stawał z boku, jakby nieobecny i wpatrywał się w stronę wejścia. Dyplomata nie mógł winić młodego lingwisty, który nie potrafił poukładać sobie wydarzeń ostatnich godzin.

„on posiądzie władze nad straszliwą wojną, która była dla nas nieunikniona,”

Nie ma wojen i rozlewów krwi, których nie dałoby się uniknąć, pomyślał dyplomata. To jakieś pieprzenie.

„od momentu, w którym stworzyliśmy swojego wroga i pozwoliliśmy mu odejść”

Theodim nie miał pojęcia o czym mówi przepowiednia. Domyślał się, że chodzi o...

- Marnujemy tutaj czas.

- Słucham? – zdziwił się Kendar, który po raz kolejny wyłączył się i tępym wzrokiem spoglądał na zakryte zwłoki starej archiwistki.

- Daj mi swoją broń. I lepiej się odsuń.

Lingwista wykonał polecenie jednak nadal z powątpiewaniem przyglądał się swojemu towarzyszowi.

- Dlaczego? – zapytał wreszcie.

- Te słowa to jad. Im więcej ludzi je przeczyta, tym gorzej. Trzeba to skończyć. – dyplomata uniósł broń i wycelował. Jego starczą na krótko twarz rozjaśniło nowe źródło światła, kiedy broń rozpoczęła kumulację ładunku plazmy.

Puścił spust odpalając potężną wiązkę w jedną z dwóch ścian pokrytych inskrypcjami. Powietrze ponownie wypełnił zapach powietrza tuż po burzy. Rozległo się głuche tąpnięcie i trzask pękającej skały, a kamienne odłamki zasypały podłogę. Wkrótce potem podobny los spotkał drugą ścianę zamieniając ją w dymiący krater otoczony wibrującym od ciepła powietrzem.

Theodim wycelował w ostatnią ścianę. Tą, na której znajdywało się jego imię stanowiące klucz do całej inskrypcji. Opuścił broń i podszedł do niej.

Nie potrzebował panelu translacyjnego, wy oczami wyobraźni dostrzec siebie zapisanego w zapomnianym alfabecie.

- Przecież ja tego nie chciałem... – wyszeptał. Teraz z powrotem stary i zmęczony życiem człowiek, uleciała z niego cała pasja, z którą przed chwilą niszczył antyczną przepowiednię. Upuścił broń na podłogę i oparł czoło, stare i pobrużdżone, o kamienną ścianę. Jego dłoń powoli sunęła po powierzchni skały, aż nie natrafiła na symbol, o którym zapomniał. Odbicie jego dłoni.

Cofnął się przerażony. To była dokładnie jego dłoń, znajdująca się precyzyjnie w miejscu, w którym oparł ją tysiąc lat po tym jak odbicie zostało wykute w kamieniu. Bezwzględny determinizm.

Ziemia drgnęła pod ich nogami, a kamienna ściana pękła wzdłuż nieregularnej rysy przechodzącej przez kamień jak błyskawica przecinająca zachmurzone niebo. Rozdzierając dłoń przez sam jej środek. Ściana rozsunęła się wpuszczając do groty nowe źródło światła. Najpierw w postaci jasnego klina, potem omiatając resztę pomieszczenia i osmalone ściany.

Kendar zlokalizował jego źródło. Była nim jaśniejąca kula unosząca się kilka metrów przed Theodimem, który wyglądał jakby zamarł w miejscu.

- Odejdź od tego! – zawołał lingwista Tuve, jednak dyplomata zdawał się nie słyszeć – Theodim! – krzyknął. Brzmienie własnego imienia jakby na chwilę wyrwało Theodima z transu. Mężczyzna spojrzał na swojego towarzysza.

W oczach pełnych łez Kendar widział tylko odbijającą się tam i lśniącą jak słońce, kulę światła. Gotów był przysiąc, że ona nie tylko odbijała się w oczach, ale była wewnątrz.

Lingwista pomyślał, że lepiej by było jeśli odciągnie Theodima zdala od owego hipnotyzującego światła, jednak ze zdziwieniem odkrył, że sam nie jest w stanie się ruszyć.

Dyplomata zrobił krok do przodu, jego stopa ciężko stanęła na skalnym podłożu. Wyglądał, jakby poruszał się wbrew własnej woli.

Zrobił kolejny krok, jeszcze bardziej skracając odległość dzielącą go od świetlistej kuli, potem kolejny. I jeszcze jeden.

- Nie! – krzyk uwiązł w krtani Kendara.

Theodim jeszcze raz spojrzał w jego stronę, strużki łez spływały po jego starczych policzkach, jednak oczy były te same co przed chwilą. Obce, wypełnione światłem kuli.

Kendar nie był pewien, czy to dyplomata, czy sama kula pokonała ostatnie dwa kroki, które ich dzieliły, grotę niczym eksplozja wypełnił błysk, który oślepił lingwistę.

- Theodim... ? – zawołał, odzyskał zdolność poruszania się, zaczął zatem po omacku szukać swojego towarzysza. – Dyplomato Hassan? – wreszcie potknął się o coś co było zbyt duże jak na kamień. Dłońmi wymacał spoczywające na kamieniu ciało, spodziewał się najgorszego.

Z powrotem stał tam gdzie oślepiło go światło eksplodującej gwiazdy. Powoli odzyskiwał wzrok. Widział rozmytą figurę zwiniętą na podłodze kilka metrów dalej, poszedł w stronę ciała Theodima dostrzegając jednocześnie, że jasna kula zniknęła.

Coś się zmieniło i znów kucał na pół przewrócony przy ciele, którego nie mógł widzieć, gdyż pulsująca ciemność wypełniała jego oczy.

W jednej chwili odzyskał wzrok, lecz ciało nie znajdywało się przy nim, lecz w odległości kilku stóp. Zdezorientowany podszedł do niego po raz kolejny. Czuł się jakby oglądał film z popsutego archiwum.

Dyplomata żył, Kendar z ulgą zaobserwował podnoszące się i opadające w rytm oddechu plecy. Ostrożnie odwrócił ciało kładąc je brzuchem do góry. W szoku gwałtownie odsunął się od ciała, potknął o swoją drugą nogę i przewrócił, siadając na kamiennym podłożu.

- Kim jesteś? – zapytał lingwista Tuve kierując swoje słowa do młodego człowieka leżącego na środku groty, w tym samym momencie ów człowiek spojrzał na niego. Kendar poznał to spojrzenie głęboko osadzonych oczu skrywanych pod krzaczastymi brwiami, a także nos i kości policzkowe o liniach twardych jakby wyciosanych z kamienia. Jednak jeszcze przed chwilą te brwi były siwe, a w kącikach oczu kłębiły się liczne zmarszczki.

Dyplomata Theodim Hassan wstał i rozejrzał się naokoło. Dopiero na samym końcu przyjrzał się sobie, najpierw młodym dłoniom i ramionom, którymi potem przejechał po swojej gładkiej twarzy pozbawionej zmarszczek. Następnie spojrzał w stronę Kendara. Tamten nigdy w swoim życiu nie widział młodej twarzy tak przepełnionej rezygnacją i goryczą.

Theodim upadł na kolana i skrył twarz w dłoniach. Po pewnym czasie sięgnął ręką po leżącą w pobliżu broń. Kendar obserwował. Młody dyplomata ujął miotacz plazmy, którego uprząż automatycznie otuliła jego przegub.

- Jest tylko jeden sposób, aby to skończyć. – powiedział odmienionym głosem, zaciskając uchwyt na broni po czym przystawił sobie lufę do skroni. – ... w dłoni jednego człowieka nie może splatać się tak wiele nici przeznaczenia, to niebezpieczne.

Kendar podszedł powoli do dyplomaty i delikatnie chwycił go za dłoń zaciskającą się na broni. Odsunął jej lufę od czaszki towarzysza i wyciągnął śmiercionośne narzędzie z jego ręki.

- Nie możesz poddać się przepowiedni.

Lingwista Tuve widział jak Theodim strzela sobie w skroń. Jak czaszka jego towarzysza eksploduje z powodu drastycznej zmiany ciśnienia, a drętwe ciało upada na skalne podłoże.

Jednak to był obraz z innej rzeczywistości. Z pewnością nie z tej.

* * *

- Lingwista Kendar Tuve?
- We własnej osobie.
- Czy przebywa pan w obecności dyplomaty Theodima Hassana?
- Proszę go przekazać na kanał komunikacyjny.
- W czym mogę pomóc? – w rozmowie pojawia się trzeci głos.
- Dyplomato, senat ma dla ciebie ofertę nie do odrzucenia.
- A co jeśli odmówię?
- Jest to oferta, której się nie odmawia.
Chwila napiętej ciszy.
- Słucham.
- Wczoraj Federacja weszła w kontakt komunikacyjny z niezidentyfikowaną rasą obcych, których jednostka zmierza w kierunku obrzeżnego sektora, w którym znajduje się system Egdesdorf.
Po raz kolejny na szyfrowanym kanale komunikacyjnym zaległa cisza.
- Czy nadal pan tam jest?
- Cały czas słucham.
- Senat Federacji wybrał pana jako przedstawiciela dyplomatycznego. Udacie się na osobiste spotkanie z przedstawicielami obcych. Mam nadzieję, że nie muszę kłaść nacisku na wagę pierwszego kontaktu...?
- Czułbym się głęboko dotknięty.
- Kalkulatory psychiki wskazały pana jako najlepiej wykwalifikowanego dyplomatę idealnie nadającego się do tego zadania... - w głosie rozmówcy pojawiła się nuta wątpliwości – mimo pewnych... pomyłek ostatnich miesięcy pańskiej służby.
- Niewątpliwie.
- Do kontaktu dojdzie za 28 godzin. Rezydujący w porcie na Egdesdorf Dwa statek Federacji zabierze pana na miejsce. Oczywiście nie oczekujemy, że podejmie się pan tak istotnego zadania z czystej dobrej woli.
- Jaka jest oferta senatu?
- Proszę nie utożsamiać Federacji z senatem. Senat zaledwie reprezentuje wolę obywateli światów Federacji.
- Ni mniej, jaka jest oferta?
- Oczywiście wolność, przywrócenie do czynnej służby dyplomaty najwyższego stopnia i honorowe odznaczenie Federacji. Pańska karta osobista otrzyma najwyższy stopień przywilejów dostępny bliskim doradcom senatu. Czy jest coś jeszcze, co ułatwiło by panu podjęcie decyzji?
- Chciałbym aby towarzyszył mi lingwista Tuve. W kontakcie z obcymi będzie nieocenioną pomocą przy komunikacji z nimi. Chyba, że obcy mówią już w federacyjnym.
- Po prawdzie to mówią, a i my porozumiewamy się już na poziomie komunikatywnym ich dialektem. Od momentu kontaktu prowadzimy z nimi ostrożną wymianę informacyjną. Wszystko wskazuje na pokojowe nastawienie. Na pokładzie statku znajdą się odpowiednio skalibrowane translatory, nie mniej jednak lingwista Tuve może udać się w podróż z panem.
- Dziękuję, doceniam to.
- Czy jest coś jeszcze?
- Nie, to wszystko. W razie potrzeby skontaktuję się z panem przez ten kanał komunikacyjny.

* * *

- Gotów, na spotkanie ze swoją nemezis? – zapytał lingwista Tuve, gdy jechali windą na mostek statku Etoria, by spotkać się tam z jego kapitanem i przygotować na kontakt z przedstawicielami obcych.

- Za chwilę zniszczymy ostatnie okruchy przepowiedni. Co do jednego się myliła, obcy są przyjaźnie nastawieni, Federacja nieustanną wymianę informacyjną, która wskazuje, że nasi przyjaciele znajdują się na nieco wyższym poziomie technologicznym i kulturowym od nas. Nie ma zatem szans, że widząc naszą bezbronność dokonają inwazji na prymitywne i bezbronne światy Federacji. Rozmawiamy jako równi sobie. To nie jest wróg z przepowiedni.

- Nadal sądzisz, że inskrypcja w jaskini stanowiła samonapędzającą się siłę?

Dyplomata spojrzał na Kendara tym charakterystycznym i spokojnym starczym wzrokiem człowieka, który ma za sobą życie obfitujące w doświadczenia. To spojrzenie to wszystko, co pozostało po starym dyplomacie Hassanie, na tle młodej twarzy posiadało niewyobrażalną siłę.

- Żyjemy dlatego, że siostra Benare nie potrafiła nas zabić, a stało się tak dlatego, iż była przekonana o tym, ze nie jest w stanie zmienić biegu rzeczywistości. Tak samo my ulegając temu szaleńczemu złudzeniu, przekonani, iż zmierzamy na spotkanie z wrogiem sami byśmy wroga stworzyli.

- Miejmy nadzieję, że sami nie popadliśmy w sieć złudzeń.

- Przepowiednia kosztowała już wystarczająco wiele krwi, trzeba zakończyć to szaleństwo.

Drzwi windy otworzyły się, na zewnątrz czekała kobieta nosząca insygnia pierwszego oficera statku. Skinęła czołem przybyszom.

- Proszę za mną panowie. Obcy statek wszedł już w zasięg naszych czujników, mamy pierwszą wizualizację ich jednostki. Dyplomato Hassan – zwróciła się do Kendara – Proszę tędy.

- Dziękuję. – powiedział Theodim i wystąpił na przód, powodując zaskoczenie kobiety.

- Przepraszam, wydawało mi się, iż będzie pan starszy.

- Nie szkodzi. Zawsze wyglądałem na młodszego niż jestem. - obdarzył ją uprzejmym uśmiechem, który jednak nie krył za sobą nawet najmniejszej nuty zalotności.

Mostek Etorii składał s
In Gun we Trust.

2
nie miałam jeszcze okazji przeczytać tekstu, ale zauważyłam, że chyba jednak nie zmieścił się cały. Skontaktuj się może z którymś weryfikatorem, żeby wkleić resztę tekstu.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

3
Juz to zrobilem poprosilem o usuniecie watku, wrzuce tekst jeszcze raz w zalaczniku pdf.

[ Dodano: Sob 29 Sie, 2009 ]
Załącznik .pdf z opowiadaniem.

[ Dodano: Sob 29 Sie, 2009 ]
EDIT: wrzuciłem do archiwum
In Gun we Trust.

4
Czytałeś ten tekst po napisaniu? o_O
Chyba nie, nie byłoby w nim takich kwiatków:
męższyzną
zdala
trzeci prowadzony między nimi
"Między" mogłeś opuścić. Wydaje mi się, że gdybyś napisał: "prowadzony przez nich" wyszłoby na to samo. Raczej obraz, który się pojawia w głowie odpowiada twojemu stwierdzeniu, a brzmi ono nieco koślawo wedłog mnie.
W hangarze oczekiwał na nich czwarty mężczyzna. W przeciwieństwie do tego przyprowadzonego przez marynarzy, był raczej młody.
Okropnie się powtarzasz. "Mężczyźni" pojawiają się trochę za dużo razy. Poza tym, ten czwarty był raczej młody w przeciwieństwie do prowadzonego, a do marynarzy? Wystarczyłoby po prostu był młody. Tak myślę. Takie porównania prowadzą zbyt często do śmieszności.
Ogromną przestrzeń zazwyczaj oświetlały setki reflektorów, jednak teraz światło dawał jedynie tuzin z nich.
Musiało być tam okropnie ciemno. Setki, a tuzin to wielka różnica. Zwłaszcza, że "setki" wskazuje na kilka setek, więc więcej niż 100 czy 200.
Theodim Hassan powiódł wzrokiem po otoczeniu. Pusta hala i cumujący kilkanaście stóp dalej, przeżarty rdzą, korab, którym będzie podróżować przez najbliższe parę dni. Faktycznie odbiegało to trochę od jego standardów. Przebiegł wzrokiem po pokrytej zaciekami nazwie statku.
Pierwsze pogrubienie traktuje ogólnikowo, drugie powtórzona informacja tym razem z wyszczególnieniem obiektu obserwowanego. Z tym, że ten obiekt był obserwowany w części pierwszej. Lepiej byłoby napisać: "przyjrzał się" czy cokolwiek innego. Uniknąłbyś powtórzenia myśli.
Ciągle mnie to zastanawia jak on mógł to zauważyć przy tuzinie zapalonych reflektorów i ogromnej powierzchni hangaru.
Wierzę, że „ważka” to wspaniała
Ważka to określenie korabów? Czy nazwa statku?
Zbity tymi słowami Kendar Tuve przeszedł na oficjalny ton:
Zbity z tropu, zabrakło ci tego. Teraz brzmi co najmniej śmiesznie.
- W imieniu Federacji podejmuję pana jako więźnia politycznego i zobowiązuję się dostarczyć na...
Podejmuję? Ten wyraz ma raczej znaczenie bardzo pozytywne, podejmuje się gości, nie więźniów.
Kendar zmrużył powieki
Mruży się oczy, czyli przysłania je powiekami. Nie na odwrót.

Więcej nie wynotuję. Zaraz lecę do pracy.

Ogólnie tekst jest napisany słabo. Pełno dziwnych konstrukcji, błędów i powtórzeń powoduje, że czytelnik pragnie przestać czytać już na początku.
Ogólnie pomysł jak i wykonanie na minus, w moim mniemaniu. Nie widzę tu nic, co by mnie zaciekawiło.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
JohnRestice pisze:Niemal fizycznie odczuwam jak nieczystość tego miejsca paraliżują działanie moich zmysłów
- paraliżuje.
JohnRestice pisze:Dyplomata podszedł do barku i poczęstował się jednym z białych win, które znalazł. Do szklaneczki przejrzystego trunku wrzucił jeszcze dwie kostki lodu.
- błagam, wino w szklance? Osobiście zniosę nawet ten lód, ale nie szklankę. Niech już nawet pije z gwinta... Toż to antyutopia jest ;)
JohnRestice pisze:- Wolę spojrzeć na to jako postąpienie w zgodzie ze sobą po raz pierwszy od wielu lat.
- dziwne to zdanie. Zmieniłabym na: "Wolę myśleć, że postępuję w zgodzie ze sobą". Tylko nie wiem, co zrobić z drugim członem zdania...
JohnRestice pisze: - niemądrym byłoby zaprzepaszczać pracę całego życia
- proponowałabym: "niemądrze byłoby zaprzepaścić pracę całego życia".
JohnRestice pisze:Kapitan drgnął i zanim zdążył nad sobą zapanować, cofnął się od dyplomaty, jakby zauważając w nim coś odrażającego, tamten profesjonalnie udał, iż tego nie dostrzegł.
- rozbić na dwa zdania.
JohnRestice pisze:wzrok Theodima przykuły idące ramię w ramię dwie siostry archiwistki. Trudno byłoby nie zwrócić uwagi na dwie kobiety idące przed siebie z pewnością drapieżnika
- powtórzenia. W całym tekście jest ich mnóstwo.
JohnRestice pisze:Postanawiając skorzystać z prawdopodobnie ostatniej szansy przyjrzenia się stacji Kaderon, dyplomata Hassan udał się na spacer po pokładzie części mieszkalnej.
Mijający go ludzie byli zbyt zajęci własnymi interesami, by zwrócić na niego uwagę. Raz tylko, gdy dyplomata stał podparty o poręcz tarasu i obserwował główny gmach modułu mieszkalnego, podszedł do niego czarnoskóry mężczyzna z obsługi stacji i spytał, czy dyplomata nie szuka jakiegoś konkretnego miejsca, gdzie mógłby go zaprowadzić.
- powtórzenia.
JohnRestice pisze:Zakon Sióstr Archiwistek sprawował władzę nad całością archiwów Federacji, posiadał potęgę, których wielu pragnęło dla siebie, lecz tylko one potrafiły po nią sięgnąć bez względu na cenę.
- nie bardzo rozumiem myśl zawartą w podkreślonej części zdania.
JohnRestice pisze:- Ta rozmowa jest nie na miejscu. – wzbronił się Kendar.
- Z tekstu nie wynika, żeby Kendar się przed czymś wzbraniał (wzbraniać się- nie chcieć czegoś robić, wykręcać się). Po prostu stwierdził, że "rozmowa jest nie na miejscu".
JohnRestice pisze: Po wyjściu z kilkunastokilometrowego rękawa stacji Kaderon, prom będzie mknął, zamknięty w niewielkim bąblu, na samym przedzie gigantycznej fali zakrzywiającej czas i przestrzeń, fali, której siła, zostanie ostatecznie skondensowana i wykorzystana przez grawi-wrota do przedarcia się przez płótno przestrzeni tam, gdzie jest ono już odpowiednio naciągnięte – tuż przy powierzchni gwiazdy.
- baaaardzo długie zdanie, które trzeba rozbić.
JohnRestice pisze: Na tym etapie kolonizacji kandydat na kolonię był szczegółowo badany
JohnRestice pisze:Dyplomata przejechał kostką po łączeniu na środku, by unieruchomić strony, wziął do ręki ołówek i zaczął pisać:
Nie mogę powiedzieć, że spodziewałem się czegoś
- słowa dyplomaty bierzemy w cudzysłów.
JohnRestice pisze:Jednak wiedzieć to jedno, a zobaczyć swoje imię wydrążone w niemal tysiącletniej ruinie
- niezręcznie.

Największą wadą tego tekstu są powtórzenia. Denerwują, męczą i utrudniają odbiór tekstu. Bardzo często używasz słów: dyplomata, siostry, archiwistki. Opowiadanie mnie znużyło i mimo szczerych chęci, nie byłam w stanie doczytać do końca. Zabrakło mi opisu działania wynalazków, które uwiarygodniłyby kreowany przez Ciebie świat. Niestety, opowiadanie mi się nie spodobało.

Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”