miłość to impulsywna przyjaźń.

1
Telefon obudził mnie dokładnie o 4:35. Byłam właśnie w ostatniej fazie snu, gdy usłyszałam dobrze znaną mi melodię, wydobywającą się z aparatu. Nie podnosząc głowy z poduszki, sięgnęłam po komórkę, przy okazji strącając wazon ze sztuczną orchideą na podłogę. Od dziecka uczono mnie, że zgodnie z zasadami etyki nie powinno się zakłócać życia prywatnego innych dzwoniąc przed 9 rano. Zaklęłam pod nosem i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Leno, to ja, William. – Po drugiej stronie usłyszałam aksamitny głos mężczyzny. - Przepraszam, że tak rano, ale niedługo ląduje mój samolot. Mogłabyś mnie odebrać z lotniska, kochanie? – Zapytał nieco ciszej i zamilkł. Westchnęłam głęboko, co najwyraźniej musiał usłyszeć, bo dodał ponurym tonem – Przykro mi, że cię obudziłem.
- Nie, nie, to nic. Zaraz będę. – Mruknęłam, ucinając rozmowę i schowałam głowę w pościeli.

Przedzieranie się przez korki na Manhattanie zawsze doprowadzało mnie do pasji. Nerwowo stukałam palcami w kierownicę, czekając na zielone światło, gdy zapiszczał pager. Z furią wcisnęłam go głęboko do kieszeni. Może nie należałam do ludzi cierpliwych, ale w tym wypadku miałam prawo się wściec. Ile można stać na skrzyżowaniu? Wiedziałam, że te dłużące się minuty na jezdni zawdzięczam samej sobie. Pech. To właśnie on najzwyczajniej w świecie prześladował mnie od rana. Przyczynę też znalazłam zaskakująco szybko. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu doszłam do wniosku, że nie pamiętałam, którą nogą wstałam. Nie żebym była przesądna, ale akurat takie szczegóły miały dla mnie istotną wagę. Przynajmniej byłam świadoma, dlaczego często miewałam złe dni. Lewa pchała się zawsze pierwsza.
Spojrzałam w boczne lusterko i pomalowałam usta szminką w kolorze czerwonym. Należałam do pedantów, ludzi dbających o najmniejsze szczegóły, a tamtego dnia chciałam, żeby William, mój William zobaczył mnie w jak najlepszym świetle. Znaliśmy się od 3 lat. Byliśmy parą od zaledwie dwóch. Nie wiem nawet, czy można było nazwać nasze stosunki związkiem, aczkolwiek niewątpliwie darzyłam go głębokim uczuciem. Pracował jako aktor. Zresztą, bardzo sławny aktor. Propozycje ról od wielkich reżyserów sypały się każdego dnia. Usiłowałam zaakceptować fakt, że Will już nigdy nie będzie tylko moim, osobistym Williamem Stanfordem. Stał się osobą publiczną, popularną gwiazdą filmową, czego tak bardzo pragnął, będąc dzieckiem. Gdy wyjeżdżał na długie tygodnie, udawałam przed przyjaciółmi, że jego nieobecność nie ma na mnie aż tak złego wpływu, że te rozstania nie zniszczą przecież miłości. Nie znaczyło to jednak, iż wierzyłam w te słowa. Zdawały się wypływać z moich ust niepostrzeżenie, brzmieć wiarygodnie, zaspokajać ciekawość innych i łagodzić moje nerwy. Gdy William opuszczał mnie, żeby nakręcić nowe sceny na drugim końcu kraju, czułam ogromną pustkę i samotność. Czasem miałam wrażenie, że moje serce rozpadnie się na milion drobnych, ostrych kawałeczków i już nigdy nie przeszyje go chłód. Po prostu zniknie. Zniknę ja. Niestety, ono wciąż uporczywie biło i nie dawało żadnych oznak planowanego samobójstwa. Nigdy nie powiedziałam Will’owi, że tak bardzo cierpię, gdy zostaję sama. Może teraz, gdy patrzę na to z innej perspektywy, uważam takie posunięcie za błąd, ale wówczas jedynym, czego bardziej pragnęłam niż własnego szczęścia, było szczęście mojego narzeczonego. Tak, oświadczył mi się. Pewnej nocy po prostu obudził mnie i błagał, żebym została jego żoną. Do dziś nie wiem nic o okolicznościach, które zmusiły go do tak radykalnego czynu. Z natury nie był zwolennikiem pochopnych decyzji. Nad kupnem wspólnego mieszkania myślał parę miesięcy, więc nagła propozycja ślubu wywarła na mnie niemałe wrażenie. Zgodziłam się i mimo wszystko, już w dalekiej przyszłości, nigdy nie żałowałam tej decyzji. Wierzyłam, że byliśmy sobie przeznaczeni.


Czekałam przed wejściem na lotnisko, oparta o mur, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Poczułam muśnięcie czułych dłoni na włosach i podniosłam wzrok, aby spojrzeć prosto w roześmiane i błyszczące oczy Williama. Jego ręce przesunęły się wzdłuż mojego ciała i spoczęły na biodrach, przyciągając je do siebie. Zadrżałam, jak zawsze, kiedy mnie dotykał. Moje serce biło jak oszalałe. Autentycznie czułam coraz to szybciej krążącą w moich żyłach krew. Powiew chłodnego wiatru uderzył mnie w twarz, więc przyjęłam to jako znak, żebym trochę oprzytomniała. Przewróciłam oczami i odgarnęłam grzywkę z czoła.
- Jesteś. – Stwierdziłam bez sensu.
Nie odpowiedział. Zbliżył usta do mojej szyi i musnął ją kilka razy. Całą sobą tak idealnie przylegałam do jego ciała, że zdawać by się mogło, iż jesteśmy bliźniakami syjamskimi. Idealnie ze sobą współgraliśmy, tworząc harmoniczną całość. Mogłam do woli wdychać zapach jego skóry i włosów. Stawał się on niemal moim własnym, prywatnym narkotykiem, którego chciałam coraz więcej i więcej. Byłam uzależniona. Stawałam się typowym ćpunem. Dzień przed jego wyjazdem kupiłam w sklepie kosmetycznym dwa, identyczne mydła. Jedno dałam Williamowi. Dzięki temu miałam poczucie więzi psychicznej. To taki psychologiczny trik, którego nie umiem dogłębnie wyjaśnić, choć nie przeczę, że można było to nazwać lekką obsesją.
- Już jestem przy tobie, najdroższa. – Uśmiechnął się. – Wszystko dobrze? - Obie dłonie chłopaka znalazły się nagle na moich policzkach. Prawa przesunęła się ku skroni i założyła niesforny kosmyk moich kasztanowych włosów za ucho. Jego ciemnoniebieskie tęczówki zastygły, doszukując się w moich, czarnych, odpowiedzi na swoje pytanie.
Wiedziałam, że czas wziąć się w garść. Byłam już dużą dziewczynką, a łzy nie służyły mojej urodzie. Nie mogłam jednak nic nie poradzić, bo tego ranka płynęły z moich oczu, pozostawiając po sobie czarne ślady z rozmazanego tuszu. Wstydziłam się ich. Pragnienie ukrycia się przed światem było jednak nie do spełnienia. Dałam upust swojemu cierpieniu i zaczęłam szlochać. Czułam ciarki na plecach, mym ciałem wstrząsały drgawki, a po chwili świat zniknął mi z pola widzenia. William trzymał mnie mocno w ramionach. Wiedziałam, że jestem bezpieczna.

Ocknęłam się we własnym łóżku. W radiu leciała stara piosenka Madonny, a z kuchni dobiegały dziwne odgłosy. Domyśliłam się, że zemdlałam, a mój chłopak przywiózł mnie do domu. Nie lubił szpitali, a poza tym nigdy nie zostawiłby mnie tam samej.
- William! – Krzyknęłam. Huczało mi w głowie, a ona sama wydawała się tak ciężka, że o własnych siłach nie byłam w stanie jej podnieść. – Will! – Zawołałam ponownie.
- Leno, skarbie, jak się czujesz? – Usiadł obok i otoczył mnie troskliwym ramieniem. W jego oczach widziałam niepokój i strach.
- Nie zadręczaj się, wszystko gra. Jestem trochę przepracowana. Ostatnio w redakcji mieliśmy problemy. Naczelny odrzucił projekty wszystkich z obsady, ale nie chcę tego roztrząsać. – Ziewnęłam i zamrugałam powiekami. Bolały mnie oczy. Podświadomie czułam, że mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Spojrzałam wyczekująco na Williama. – Nic nie powiesz?
-Nie mogę cię zostawić. Nigdy więcej. Jak mogłem być tak ślepy na wszystkie, oczywiste bodźce z zewnątrz, znaki od ciebie? Wybacz mi, proszę. – Przycisnął usta do mojej dłoni i pocałował ją. W chwilach autentycznego zaskoczenia robiłam, co w mojej mocy, żeby wyglądać na wyluzowaną, ale wtedy otworzyłam usta ze zdziwienia i potrząsnęłam z niedowierzaniem głową.
- Skąd taki pomysł? – Wyjąkałam, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Jego miękka dłoń, wpleciona w kosmyki moich włosów, gładziła mnie po głowie, ale usta miał zaciśnięte. – Aż tak to widać? Poważnie?! – Warknęłam.
- Znam cię. Jesteś dla mnie wszystkim, całym światem. Już dawno powinienem zauważyć, że męczysz się, będąc samą. Źle robiłem. Nie potrafię cię krzywdzić, bo za bardzo mi na tobie zależy, Leno. Musisz zrozumieć…dla ciebie jestem gotowy poświęcić wszystko. – Zmarszczył nos. Robił tak zawsze, gdy nie wiedział, co powiedzieć.

Bez słowa wstałam i podeszłam do okna. Na zewnątrz kropił deszcz. Zegar tykał jak zwykle, w tym samym tempie, a ja, chwiejąc się na nogach przemierzałam pokój w tę i z powrotem. Zachwiałam się. Zaskakująco silne ramię podciągnęło mnie w górę.
- Kochanie, jedź ze mną. Jedź ze mną na plan. – Łagodne spojrzenie Williama przywróciło mi na sekundę spokój ducha. Otrząsnęłam się i westchnęłam.
- Romea i Julię połączyło przeznaczenie, ale tylko na krótką chwilę. Fatum rozdzieliło kochanków. Gdyby przewidzieli, że tak się stanie, ich historia zakończyłaby się szczęśliwie. Co … co jeśli nie jesteśmy dla siebie, Will? Co jeśli twoją przyszłością jest aktorstwo, a ja nigdy nie będę potrafiła się do tego przyzwyczaić? – Pociągnęłam nosem i odwróciłam głowę. Chciałam uciec od niego, najlepiej zapaść się pod ziemię.
- Wiem, że uwielbiasz czerwone M&M’sy, że czytasz wieczorami Hamleta. Trzymałem cię za rękę na wszystkich pogrzebach, bo wiem, że boisz się duchów. Widziałem mały tatuaż, który zrobiłaś tam, gdzie nie dociera światło dzienne. Znam nawet dokładny adres twojej kosmetyczki. Leno, ja cię kocham. Kocham cię całym sercem. Pragnę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. Jak możesz sądzić, że do siebie nie pasujemy? Co z tym wszystkim, co razem przeszliśmy? Co ze mną …? – Zrezygnowany, ujął mój podbródek, zmuszając, bym spojrzała prosto w jego oczy. Były zamglone i pełne rozpaczy, chociaż na twarzy Williama gościł wymuszony uśmiech. – Nigdy nie chciałem cię zranić. Co mam teraz zrobić? Odejść i tęsknić za tobą? Prędzej rzucę to wszystko w cholerę, zrezygnuję z pracy. Chcę ciebie, tylko ciebie, Leno. - Pocałował mnie w czubek głowy. Przełknęłam głośno ślinę z przejęcia.

Przez całe życie myślałam, że gdy dorosnę, zacznę stawiać na swoim, że to moje zdanie będzie się liczyć i nic tego nie zmieni. Będąc małą dziewczynką marzyłam o zawodzie strażaka. Chciałam też hodować ropuchy w beczce za domem. To były czasy, gdy jedynym, czym się przejmowałam były ubrania i zabawki. Szybko dorosłam. Szybko zostałam osierocona. Szybko zagubiłam się w tym wielkim świecie, do którego niegdyś tak się rwałam. To William był moją opoką, skałą, na której chciałam budować swój dom. Wiarą, gdy opadałam z sił. On za mnie widział, słyszał i czuł, gdy brakowało mi zmysłów. Podnosił wysoko, gdy nie mogłam dosięgnąć gwiazd. Zrozumiałam, że przyszedł czas, kiedy trzeba się odwdzięczyć. Dać cząstkę siebie. Dać całą siebie. Miłość wymaga poświęceń i cierpliwości. Czasem robimy dla niej rzeczy, które normalnie bywają niewykonalne. Dla niej rezygnujemy z marzeń, skupiamy się na dobru drugiego człowieka, uczymy się odpowiedzialności za innych. Ona prowadzi nas przez życie, trzymając za rękę i nie pozwalając upaść. Może sama nie wierzę do końca w to, co powiem, ale bywa, że wbrew naszym najlepszym intencjom przeznaczenie i tak wygrywa.
- Kiedy mamy samolot, Will? – Odpowiedziałam wtedy, zasypując chłopaka czułymi pocałunkami.
What are we doing? We are turning into dust.

2
Staraj się lepiej pisać cyfry słownie :).
Miłość zwycięża wszystko :). Sądzę, że i aktorstwo, Sztuka ich jeszcze bardziej połączy :). To opowiadanie jest z takich, które lubi moja mama :). Ja oczywiście również lubię romanse :). Opowieść bardzo pozytywna :). A ja wielu błędów nie zarzucę, gdyż ich nie ma :).
Jeśli chcesz pogadać, jestem tu:

https://www.facebook.com/tomasz.socha.75

3
popportfolio pisze:Jesteś. – Stwierdziłam bez sensu.
Nie do końca rozumiem Twoje intencje. Zastanawia mnie, czy chodzi o takie mechaniczne rzucanie słów? A może bohaterka po prostu coś mówi nie przywiązując do tego zbytniej uwagi? "Bezsensowne stwierdzenia" można wielorako interpretować. Wysil się, bądź dzielna i - jak na pisarza przystało - rozpisz to w dwóch, trzech zdaniach. Tak, przedstaw emocjonalne pobudki zmuszające do takiej a nie innej reakcji. Cytowany fragment, to taki dziwny przeskok od pozytywnego myślenia, do - wydawać by się mogło - objawów jakiejś głębiej zakorzenionej niechęci. W każdym bądź razie czytam dalej...
popportfolio pisze:Stawałam się typowym ćpunem. Dzień przed jego wyjazdem kupiłam w sklepie kosmetycznym dwa, identyczne mydła
Przecinka nie stosujemy, gdy mowa o takich sytuacjach, gdzie człony szeregu nie są równorzędne. Poniższy przykład ładnie Ci to zilustruje.

Tomasz podarował mi stare, drogocenne mydło. - tutaj mamy do czynienia z błędnym zastosowaniem przecinka, w przeciwieństwie do tej sytuacji: Tomasz podarował mi stare drogocenne mydło.

Ta sytuacja ma z tym niewiele wspólnego, ale na przyszłość masz już jakie takie pojęcie (a przecinek w cytowanym fragmencie do wykreślenia).
popportfolio pisze:Nie mogłam jednak nic nie poradzić, bo tego ranka płynęły z moich oczu, pozostawiając po sobie czarne ślady z rozmazanego tuszu.
Propozycje wyglądają tak: albo pozbywasz się słowa "nie" albo całe zdanie poddajesz gruntownej korekcie.
popportfolio pisze:Musisz zrozumieć…dla ciebie jestem gotowy poświęcić wszystko. – Zmarszczył nos. Robił tak zawsze, gdy nie wiedział, co powiedzieć.
Po wielokropku, w tej sytuacji, zaczynamy dużą literą.

Ten fragment wyszczególnię w tej recenzji, bo jest cholernie dobry i prawdziwy.
popportfolio pisze:
Miłość wymaga poświęceń i cierpliwości. Czasem robimy dla niej rzeczy, które normalnie bywają niewykonalne. Dla niej rezygnujemy z marzeń, skupiamy się na dobru drugiego człowieka, uczymy się odpowiedzialności za innych. Ona prowadzi nas przez życie, trzymając za rękę i nie pozwalając upaść.
Historia jak z bajki; odnajdujemy tutaj wszystko co potrzebne - zarówno idealizację bohaterów skonfrontowaną ze światem, który nie do końca im sprzyja, jednak w ostatecznym rozrachunku para i tak wychodzi obronną ręką, jak i idealizację dialogów - jeśli można tak powiedzieć - które w prawdziwym świecie nie odnajdują stuprocentowego odzwierciedlenia - celowo pozostawiam sobie pewien obręb wolnego miejsca w razie, gdybym spotkał się kiedykolwiek z takimi zwrotami i zmienił zdanie.
Opowiadania utrzymane jest na wysokim poziomie, stąd liczba uwag znacznie topnieje. Jeśli mam jednoznacznie określić swoje zdanie, to zmusza mnie to stwierdzenia jak najbardziej popierającego taką formę literatury, chociaż wcale jej nie lubię. Na szczęście są ludzie, którzy czytają takie historie i dla których stanowi to nie lada gratkę. Dlatego, jeśli chcesz być polską Danielle Steel jesteś na dobrej drodze.

[ Dodano: Sro 19 Sie, 2009 ]

Tak teraz myślę, już zupełnie trzeźwo...
Edd pisze:
popportfolio pisze: Nie mogłam jednak nic nie poradzić, bo tego ranka płynęły z moich oczu, pozostawiając po sobie czarne ślady z rozmazanego tuszu.
Propozycje wyglądają tak: albo pozbywasz się słowa "nie" albo całe zdanie poddajesz gruntownej korekcie.
...to, co Ci zaproponowałem nie jest najlepszym rozwiązaniem, ba - w ogóle nie powinnaś na to zwracać uwagi, bo zdanie jest poprawne, a błąd popełniłem ja odczytując je zupełnie inaczej.

4
- Nie, nie, to nic. Zaraz będę. – Mruknęłam, ucinając rozmowę i schowałam głowę w pościeli.
Poprawny zapis:

- Nie, nie, to nic. Zaraz będę – mruknęłam, ucinając rozmowę i schowałam głowę w pościeli.
Spojrzałam w boczne lusterko i pomalowałam usta szminką w kolorze czerwonym
Błąd w składni zdania. Podmiotem tu jest szminka czy usta? Poprawnie:

Spojrzałam w boczne lusterko i pomalowałam usta szminką koloru soczystej czerwieni.
Pracował jako aktor. Zresztą, bardzo sławny aktor.
jeżeli w zdaniu następującym jest odwołanie do podmiotu ze zdania poprzedzającego, zachowaj ciąg logiczny.

Był aktorem. Zresztą, sławnym aktorem.

Jeżeli twoje zdanie przeczytać zgodnie z logiką, wyjdzie: Pracował jako sławny aktor. Widzisz brak logiki?
Stał się osobą publiczną, popularną gwiazdą filmową, czego tak bardzo pragnął, będąc dzieckiem.
W przypadku imiesłowu przysłówkowego współczesnego obie czynności powinny być jednoczesne i podobnie rozciągnięte w zdaniu. Poprawiamy na:

Stał się osobą publiczną, popularną gwiazdą filmową, czego tak bardzo pragnął, gdy był dzieckiem.
Całą sobą tak idealnie przylegałam do jego ciała, że zdawać by się mogło, iż jesteśmy bliźniakami syjamskimi.
Skojarzenie nie budzi we mnie ciepłych uczuć. Przywodzi na myśl cierpienie i ból.
Widziałem mały tatuaż, który zrobiłaś tam, gdzie nie dociera światło dzienne.
No... tutaj skojarzenie chyba jest zgoła odmienne od zamierzonego. Prawda?
Będąc małą dziewczynką marzyłam o zawodzie strażaka.
Taki błąd już był.

Gdy byłam małą dziewczynką...

Ładnie piszesz, ale mimo to, nie trafia tekst do mnie. Używasz kilka błyskotliwych przemyśleń, przez co Lena jest wiarygodna - wprowadzasz jej uczucia miarowo i w ten sposób uplastyczniasz, unaoczniasz jej miłość. Taki zwyczajny zabieg, który wielu sprawia kłopot, tobie wychodzi zgrabnie. Will natomiast (mimo, że wiem, iż to aktor) jest cholernie sztuczny. W tekście brakuje mi czegoś... odmiennego - jest tak zwyczajny, taki nijaki, że przy końcu aż żal mi się zrobiło, że tak po prostu to zakończyłaś. Nic to, bo wszak to tylko kwestia gustu, nie mniej, na pewno sprawiło to, że tekst po prostu jest... zwyczajny. Ani zły, ani dobry. W miarę dobrze napisany - to tak, co z pewnością zasługuje na pochwałę.

Z wad, tych ważniejszych, jest kilka wskazanych przeze mnie błędów oraz, czego nie wskazałem, problemy z przecinkami. Opowiadanie jest w porządku. bez fajerwerków, bez zła. Ot, Harlequin w mini wersji.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”