Książek czytanie, lizanie

1
Moje pierwsze opowiadanie "Dybuk" jakoś nie wzbudziło zainteresowania forumowiczów i (jeszcze) nie doczekało się komentarzy ;) więc po odczekaniu ustawowego tygodnie wklejam następne :) Będę wdzięczna za opinię :)

____________________________________



Książki się szanowało. Się ich pożądało, się o nich marzyło, zdobywało się je, hołubiło, ciamkało się każde słowo, wysysało blady druk jak szpik z kostki od schabowego, przecinało strony ostrożnie nożykiem albo rozrywało niecierpliwie paluchem, ustawiało się je na półce alfabetycznie według autorów albo wysokości czy grubości, wąchało się, pożerało i nigdy nie pożyczało, bo książka mogłaby nie wrócić, a drugiej byś nie zdobył, chyba że za ciężkie pieniądze na Bazarze Różyckiego. Książka to był towar luksusowy, reglamentowany, pożądany, bo trudno dostępny, wystany w kolejkach, kserowany pokątnie, drukowany na makulaturowym papierze i spojony słabym klejem, a im bardziej pożółkły i wymięty, tym cudowniejszy i tym bardziej umiłowany. Czytali wszyscy, bo czytanie było elementem buntu. Z takimi samymi wypiekami na twarzy chłonęło się tandetne ludlumy i dżo aleksy, jak i sołżenicyny - tym cenniejsze, że nielegalnie drukowane i z duszą na ramieniu kupowane na prowizorycznych straganach pod Uniwerkiem, błyskawicznie zwijanych, gdy na horyzoncie niebieściło się od milicyjnych mundurów. Książki kupowało się też w odcinkach, jedną na tydzień, w zeszytach cieńszych od "Trybuny Ludu" i z obrazkiem na okładce, rozmazanym jak pieczątka z ziemniaka.



Apolonia - złośliwie nazywana przez dzieci nie Polą, tylko Polonią, złośliwie, bo wszyscy wiedzieli, że jej ojciec fanatycznie kibicuje Legii - była dziwnym cudownym dzieckiem. Płynnie czytała od czwartego roku życia, kiedy to starsza o trzy lata siostra nauczyła ją rozpoznawać kanciaste i obłe kształty, składać je w słowa i zdania i wyciągać z tych ciągów sens i treść. Początkowo Apolonia protestowała i wyrywała się siostrze, woląc pobawić się w dom albo pomazać kredkami ścianę, ale siostra z surową miną belfra uparcie sadzała ją przed biurkiem, otwierała elementarz Falskiego i mówiła: "Doszłyśmy już do M, jeszcze parę liter i dam ci spokój". Apolonia dla świętego spokoju i po solennych zapewnieniach siostry, że po kolejnej literce pobawią się w modelki, zakładając sobie na głowę rajstopy mamy i udając, że to warkocze, wpatrywała się w zawijasy, daszki i kropeczki, które błyskawicznie wgrywały się w jej maleńki, lecz pojemny umysł i które niepostrzeżenie zawładnęły jej sercem. W kąt poszły lalki i warkocze z rajstop, a ściany przestały się pokrywać freskami. Apolonia całkiem i doszczętnie wsiąkła w świat przecinków, partykuł, obrazów malowanych farbą drukarską.



Rodzice nic nie wiedzieli o tych kompletach, więc matka nieomal zemdlała z zaskoczenia i podziwu, gdy raz przyszła do przedszkola po czteroletnią Apolonię i zastała ją na środku sali, otoczoną wianuszkiem dzieci, zasłuchanych w bajkę, którą jej córka czytała z wielkiej książki - nie tylko płynnie, ale i z uczuciem, pięknie modulując głos. Radość i duma rodziców były podszyte strachem i niepewnością - co robić, żeby nie zmarnować tego talentu i co robić, żeby z nieprzeciętnie uzdolnionego dziecka wyrosła normalna kobieta, przyszła żona i matka, a nie dziwadło w okularach ze szkłami grubymi jak denka butelek? Nie zabraniać, niech czyta! - zadecydowała babcia, półanalfabetka ze wsi, która skończyła swoją edukację na drugim oddziale szkoły powszechnej. Matka znosiła więc Apolonii całe stosy książek, z trudem upolowanych w księgarniach, wypożyczanych z bibliotek, podarowanych przez przyjaciół. Apolonia sprawdzała liczbę stron każdej książki i z namaszczeniem układała je od najcieńszej do najgrubszej - te opasłe, zawierające najwięcej słów, tajemnic i światów, zostawiając sobie na deser. Sumiennie czytała każde słowo, każdy przecinek, nawet stopki redakcyjne, nawet wierszyki, chociaż za nimi nie przepadała. Kiedy książka się kończyła, Apolonię ogarniał wielki smutek, jakby musiała się pożegnać z człowiekiem, którego dopiero poznała, a którego już zdążyła pokochać miłością pierwszą i największą. Gdy sięgała po następną, zakochiwała się na nowo, równie żarliwie jak w poprzedniej, szczerze wierząc, że już nic, żadna bajka, żadna opowieść nie porwie jej tak samo. Kochała książki miłością niemal zmysłową, pieściła je nie tylko oczami, ale i chłonęła woń papieru, farby drukarskiej i kleju jakby upajała się zapachem kochanka. Czasami czytanie i wąchanie nie wystarczało, więc lizała kartki, czując na języku szorstkość i smak papieru, wzdrygała się od tej szorstkości jak na dźwięk paznokcia drapiącego po szkolnej tablicy, lecz lizała dalej, rozpaczliwie próbując się nakarmić ich tajemnicą. "Oto jest ciało moje, bierzcie i jedzcie" - szeptał do niej bóg książek.



Obawy rodziców okazały się uzasadnione. Co prawda Apolonia nie potrzebowała okularów, ale niewątpliwie zaczynała dziwaczeć. Idealne wakacje? Dwa miesiące nieustającej ulewy, takiej, żeby nie można było nosa wystawić z domu, siedzenie przy zaciągniętych zasłonach nawet w największe upały, samotnie, mając za towarzystwo tylko światło nocnej lampki i sterty książek. Kiedy pierwszy raz poszła do biblioteki, ogarnęła ją rozpacz na widok ogromnej liczby tomów, których jeszcze nie znała. Wiedziała, że każdy będzie musiała dokładnie przeczytać, obwąchać, oblizać, zakochiwać się raz za razem, aż do upojenia, aż do nieprzytomności, i że życia jej nie starczy na zaspokojenie każdego z kochanków ani na zaspokojenie własnej zachłanności. By nie tracić czasu, zaczynała lekturę zaraz po wyjściu z biblioteki, szła z nosem w książce, nie bacząc na zdziwione spojrzenia przechodniów i klaksony samochodów. W domu czytała aż do bólu oczu, czasami po dwie, trzy książki jednocześnie - po akapicie z każdej na przemian - wciąż nie mogąc się nasycić, zapełnić otchłani gdzieś głęboko w środku, która ciągle wołała o jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej słów, tajemnic i światów. Z czasem zaczęło jej być wszystko jedno, co czyta. Z takim samym zapałem rzucała się na proletariackie ludlumy, jak na dysydenckie sołżenicyny, a w chwilach największej desperacji, gdy nocą pojawiał się głód, a w domu wszystkie litery zostały już wyczytane aż do białości, wygładzone wzrokiem jak otoczaki morską wodą, nie wzgardziła nawet książką telefoniczną.



Głód zniknął równie szybko i nieoczekiwanie, jak się pojawił. Kiedy książki zaczęły zalewać księgarnie potokiem tyleż barwnym i rwącym, co kompletnie przypadkowym, Apolonia na swoje szczęście się odkochała. Bóg książek już jej nie podawał szorstkiej, pożółkłej hostii. Umarł, a jego miejsce zajął sprzedawca z makdonalda, proponujący frytki do hamburgera. Nawet sołżenicyny, teraz wystrojone w tęczowe, lakierowane sukienki, straciły swój niebezpieczny urok i w oczach Apolonii przemieniły się z wyrafinowanych kurtyzan sprzedających swoje wdzięki tylko najbardziej wytrwałym, w dziwki spod latarni, które może mieć każdy. Pozbawione zapachu, wydrukowane na sterylnie białym i gładkim papierze, nierozpadające się podczas pierwszej lektury, utylitarne i bezosobowe, dostępne i pospolite. Kto by chciał je lizać?

2
Książka to był towar luksusowy


r.ż. - ta książka. Książka była towarem.


Uniwerkiem
uniwerkiem. Wyraz kolokwialny staje się nazwą zwyczajową, nie własną.


Kiedy książka się kończyła
Nietypowy zwrot, taki kolokwialny. Może, kiedy czytanie dobiegło końca, czy coś w ten deseń...



Dziwne to opowiadanie. Może to przez styl. Celowo nie wskazywałem "się", którymi bombardujesz na początku - widzę dokładnie, że był to zabieg zamierzony. W zasadzie tekst ma wiele takich zabiegów. W pewnym sensie jest to urocze, aczkolwiek nie do końca poprawne. Trzeba wybierać: czy zabieg przypadł do gustu, czy też nie. Mi się podoba. Podoba mi się historia, wciąga, intryguje, za to jej zawiązanie już blednie i byłoby słabe, gdyby nie "makdonaldyzacja" książkowa. Tą ostatnią ujęłaś bardzo poprawnie - wzbudziłaś we mnie nostalgię. Co do tekstu, to zdecydowanie źle stawiasz przecinki. Kilka powtórzeń (szczególnie w sytuacjach z siostrą) usunął bym, bo trzeba dukać je wtórnie. Ogólnie, tekst jest nawet dobry.

[ Dodano: Sro 24 Cze, 2009 ]
EDIT: błąd DEBUG... jak zawsze...
Ostatnio zmieniony śr 24 cze 2009, 10:50 przez Martinius, łącznie zmieniany 1 raz.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Martinius pisze:
r.ż. - ta książka. Książka była towarem.


Chodzi Ci o rodzaj? Tu był odnosi się do "towaru", a ten ma rodzaj męski. Celowo nie użyłam odmiany "była towarem", bo dalszą część wymienianki musiałabym odmieniać przez ten przypadek, co brzmiałoby koślawo.

Przyznaję jednak, że "Książka to był towar" też nie jest rozwiązaniem idealnym ;)



uniwerkiem. Wyraz kolokwialny staje się nazwą zwyczajową, nie własną.


Dzięki za zwrócenie uwagi na to :)



Nietypowy zwrot, taki kolokwialny. Może, kiedy czytanie dobiegło końca, czy coś w ten deseń...


Nie podoba mi się ;) To z kolei brzmi zbyt oficjalnie.


Dziwne to opowiadanie. Może to przez styl. Celowo nie wskazywałem "się", którymi bombardujesz na początku - widzę dokładnie, że był to zabieg zamierzony. W zasadzie tekst ma wiele takich zabiegów. W pewnym sensie jest to urocze, aczkolwiek nie do końca poprawne.


Chodzi Ci o zabieg z "się" na początku zdań czy jeszcze jakieś inne zabiegi?


za to jej zawiązanie już blednie i byłoby słabe, gdyby nie "makdonaldyzacja" książkowa.


Co konkretnie jest w nim słabego?


Co do tekstu, to zdecydowanie źle stawiasz przecinki.


Mogę prosić o parę przykładów?


Ogólnie, tekst jest nawet dobry.


Dzięki :)

4
sleepyhead pisze:Chodzi Ci o rodzaj? Tu był odnosi się do "towaru", a ten ma rodzaj męski. Celowo nie użyłam odmiany "była towarem", bo dalszą część wymienianki musiałabym odmieniać przez ten przypadek, co brzmiałoby koślawo.

Przyznaję jednak, że "Książka to był towar" też nie jest rozwiązaniem idealnym


Przeczytałem trzy razy i dalej uważam, że źle to brzmi. Zamieniłbym to na rodzaj żeński, i tyle :)


sleepyhead pisze:Nie podoba mi się To z kolei brzmi zbyt oficjalnie.


Wolna wola. Mi się nie podoba Twoja wersja :)


sleepyhead pisze:Chodzi Ci o zabieg z "się" na początku zdań czy jeszcze jakieś inne zabiegi?


I początek i ekspresja poprzez powtórzenia.


sleepyhead pisze:Co konkretnie jest w nim słabego?


Że się tak nagle kończy? Bach, i koniec...


sleepyhead pisze:Mogę prosić o parę przykładów?


Nie, bo jednak są dobrze postawione. Wydrukowałem tekst, siedziałem nad nim godzinę i po dogłębnej lekturze zwracam honor. Przyznam nawet, że jak na zdania wielokrotnie złożone poszło Ci nader dobrze :) :) :) Ale z kolei, korektorem nie jestem i bazuje tylko na swojej samo wyuczonej wiedzy + zastępie książek poświeconych tematowi.

[ Dodano: Sro 24 Cze, 2009 ]
EDIT: DEBUG... znowu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Naprawdę mi miło, że tyle czasu i energii poświęciłeś na przeanalizowanie mojego tekstu :)

Styl oczywiście nie każdemu musi się podobać ;)

6
Przyznaję, że zainteresował mnie tytuł. :mrgreen:



Interpunkcja jest zasadniczo dobra, ale konstruujesz długie i wielokrotnie złożone zdania, dlatego czasem brakowało mi jakiegoś bardziej wyrafinowanego znaku przestankowego (na przykład: uwielbiam średniki), jakiegoś oddechu, miejsca na zachwyt. Za dużo smaków powoduje chaos. I przesyt.



Stylizacja "się". Obecnie kojarzy mi się li tylko z Dukajem. Stąd problem: sama stylizacja nie jest zła (jeśli czemuś służy), ale na dniach stała się bardzo modna. Bo Dukaj. Wcześniej takiego "się" było jak na lekarstwo, a teraz całe wysypiska. Dlatego jestem przeciw. ;)



Fabuła, świat przedstawiony, bohater. Urzekająca jest postać Apolonii i coś słodkiego, miłego znajduję w opisie rzeczywistości. Tyle, że zakończenie jest takie "szast prast". Używasz głównie zdań złożonych, brak zdań krótkich i równoważników - wprowadza to czytelnika (a przynajmniej mnie :P) w lepki i powolny rytm. Niespiesznie idziemy na przód, niespiesznie angażujemy się w historię - i nagle historii już nie ma. Jest za to potencjał na więcej.



Jedna uwaga:


Gdy sięgała po następną, zakochiwała się na nowo, równie żarliwie jak w poprzedniej [...]
Wg mnie lepiej by było: "Gdy sięgała po następną, zakochiwała się na nowo, równie żarliwie jak poprzednio..."



A to mi się podobało:


[...] tandetne ludlumy i dżo aleksy, jak i sołżenicyny [...]


Chyba tyle. ;)

Pozdrawiam,

Sara.

7
Sara pisze:
Interpunkcja jest zasadniczo dobra, ale konstruujesz długie i wielokrotnie złożone zdania, dlatego czasem brakowało mi jakiegoś bardziej wyrafinowanego znaku przestankowego (na przykład: uwielbiam średniki)


Średniki - tak powszechne w tekstach angielskich - w literackich tekstach polskich są zbrodnią ;)




Stylizacja "się". Obecnie kojarzy mi się li tylko z Dukajem. Stąd problem: sama stylizacja nie jest zła (jeśli czemuś służy), ale na dniach stała się bardzo modna. Bo Dukaj. Wcześniej takiego "się" było jak na lekarstwo, a teraz całe wysypiska. Dlatego jestem przeciw. ;)


Dukajem się nie inspirowałam, nie znam jego książek (nie znoszę fantastyki).




Niespiesznie idziemy na przód, niespiesznie angażujemy się w historię - i nagle historii już nie ma.
[/quote]



Druga osoba zwróciła na to uwagę... coś w tym musi być ;)



Dzięki za przeczytanie i uwagi :)

8
sleepyhead pisze:Średniki - tak powszechne w tekstach angielskich - w literackich tekstach polskich są zbrodnią ;)
Spotkałam się już z taką opinią. Kwestia gustu. Dla mnie średnik jest ino jedną z możliwości przestankowania, szczególnie przydatną przy długich i wielokrotnie złożonych zdaniach. Może to z mojej strony perwersja, ale średniki lubię. Bo lubię czytelne teksty.




Dukajem się nie inspirowałam, nie znam jego książek (nie znoszę fantastyki)
A ja nie znoszę podziałów gatunkowych, więc zwykłam czytać wszystko. ;) Jest spora szansa, że ludzi mi podobnych jest o wiele więcej - więc im owa stylizacja może się skojarzyć z Dukajem. Nie ma tu znaczenia, czy rzeczywiście się wzorowałaś, czy też nie. Po prostu: bądź świadoma, że takie powiązanie może wystąpić. Może to dobrze, może źle - zdecyduj sama.



Ależ proszę. :mrgreen:

Pozdrawiam.

9
Sara pisze: Jest spora szansa, że ludzi mi podobnych jest o wiele więcej - więc im owa stylizacja może się skojarzyć z Dukajem. Nie ma tu znaczenia, czy rzeczywiście się wzorowałaś, czy też nie. Po prostu: bądź świadoma, że takie powiązanie może wystąpić. Może to dobrze, może źle - zdecyduj sama.


Literatura nie zaczęła się na Dukaju. Ta maniera już bardziej kojarzy mi się ze Stachurą ;)

10
Ale Dukaj jest obecnie - w pewnych kręgach - modny. Dlatego sporo ludzi inspiruje się, czy też bazuje na Dukaju. I właśnie o to mi chodzi - że teraz stylizacja "się" jest modna. ;)

11
Sara pisze:Ale Dukaj jest obecnie - w pewnych kręgach - modny. Dlatego sporo ludzi inspiruje się, czy też bazuje na Dukaju. I właśnie o to mi chodzi - że teraz stylizacja "się" jest modna. ;)


Możliwe, ale mnie to nie dotyczy ;)

[ Dodano: Pią 26 Cze, 2009 ]
Sara pisze:Ale Dukaj jest obecnie - w pewnych kręgach - modny. Dlatego sporo ludzi inspiruje się, czy też bazuje na Dukaju. I właśnie o to mi chodzi - że teraz stylizacja "się" jest modna. ;)


Możliwe, ale mnie to nie dotyczy ;)

12
Mam tylko jedną uwagę:
sleepyhead pisze:Z takim samym zapałem rzucała się na proletariackie ludlumy, jak na dysydenckie sołżenicyny, a w chwilach największej desperacji, gdy nocą pojawiał się głód, a w domu wszystkie litery zostały już wyczytane aż do białości, wygładzone wzrokiem jak otoczaki morską wodą, nie wzgardziła nawet książką telefoniczną.
Ludlumy i sołżenicyny już były, a w dość krótkim tekście, takie powtórzenie jest zbyt wyraźne, przynajmniej dla mnie. Na pewno znasz jeszcze kilku proletariackich i dysydenckich autorów.

A tekst przyznam, bardzo mi się spodobał, dałem się porwać jego nurtowi. Jestem pod wrażeniem Twojej umiejętności formułowania bardzo klarownych zdań wielokrotnie złożonych. Nie wymagają doczytywania po kilkakroć, poszukiwania podmiotu gdzieś w odległym początku. To bardzo cenna rzecz.

Urzekła mne opowiedziana historia. Niby prosta, a jednak kryjąca wiele smakowitych deatali. To się po prostu doskonale czyta, chłonie szczególiki, sunie się przez fabułę.

Bardzo dobry tekst

13
Maladrill pisze:Mam tylko jedną uwagę:
sleepyhead pisze:Z takim samym zapałem rzucała się na proletariackie ludlumy, jak na dysydenckie sołżenicyny, a w chwilach największej desperacji, gdy nocą pojawiał się głód, a w domu wszystkie litery zostały już wyczytane aż do białości, wygładzone wzrokiem jak otoczaki morską wodą, nie wzgardziła nawet książką telefoniczną.
Ludlumy i sołżenicyny już były, a w dość krótkim tekście, takie powtórzenie jest zbyt wyraźne, przynajmniej dla mnie. Na pewno znasz jeszcze kilku proletariackich i dysydenckich autorów.
Tak, kilku jeszcze znam ;) ale w prozie istnieje coś takiego jak klamra spinająca części opowiadania - albo obsesyjnie powtarzany motyw - do wyboru, do koloru ;)
A tekst przyznam, bardzo mi się spodobał, dałem się porwać jego nurtowi. Jestem pod wrażeniem Twojej umiejętności formułowania bardzo klarownych zdań wielokrotnie złożonych. Nie wymagają doczytywania po kilkakroć, poszukiwania podmiotu gdzieś w odległym początku. To bardzo cenna rzecz.

Urzekła mne opowiedziana historia. Niby prosta, a jednak kryjąca wiele smakowitych deatali. To się po prostu doskonale czyta, chłonie szczególiki, sunie się przez fabułę.

Bardzo dobry tekst
Bardzo dziękuję za przeczytanie i pochlebną opinię :)

14
Świetne opowiadanie, bardzo mi się podobało i wciągnęło. Wspaniały opis Apolonii, szczególnie pomysł z lizaniem książek, smakowaniem ich wszystkimi zmysłami i ten narkotyczny głód niczym opis prawdziwego uzależnienia - w chwili, gdy człowiek jest na skraju głodu i nie ma nic lepszego, narkoman wącha klej, alkoholik pije denaturat, a bibliofilka sięga po książkę telefoniczną. To było naprawdę mocne. Muszę jednak stwierdzić, że zakończenie mnie zaskoczyło, pozostawiło niedosyt. To prawda, że kulminacja następuje zbyt szybko - tak jak stwierdzili już moi poprzednicy. Do tego nie myślałam, że wszystko potoczy się w tym kierunku, chociaż sam pomysł z ukazaniem dzisiejszych książek jako towaru pospolitego, sprzedajnego i odartego ze smaku, jest bardzo dobry.

Podsumowując - trochę krótkie, ale dobre i pomysłowe.
Miłości jestem posłuszna i szczęściu się nie opieram!
I czuję twoją pieszczotę i coraz bardziej zanikam,
I czuję twe pocałunki i coraz bardziej umieram.

Rok nieistnienia B. Leśmian
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”