
Wyprawa trwała już prawie dwa dni. Nagle oczom elfów ukazał się gęsty, ciemny dym, unoszący się nad miastem Gollden Roust.
- Co to jest? Chyba coś się pali!- powiedział Lorenss przyśpieszając tempo marszu.
Gdy byli już w odległości nie całego kilometra, zauważyli miasto w płomieniach. Zaczęli biec na miejsce zdarzenia. Dotarli do jego murów, poczym szybko przekroczyli bramy miasta - mieli nadzieję że jeszcze ktoś żyje. Kroczyli coraz to głębiej w czeluści spalonej drogi. Wszędzie leżały ciała mieszkańców - zabitych w brutalny sposób. Freden stał w bezruchu. Lorenss nie mógł uwierzyć co stało się z jego ukochanym miastem. Elf upadł na kolana i gorzko zapłakał. Freden tylko poklepał go po ramieniu, obserwując dopalające się miasto. Po chwili wzruszenia młodzieniec wstał i powiedział:
- Chodźmy może ktoś ocalał!
Elfy chodziły ulicami miasta, omijając leżące na drodze ciała. Poszukiwali żywych stworzeń, które cudem mogły przeżyć.
- Tu nikogo nie ma! Wszyscy zginęli!- krzyknął Lorenss i ponownie upadając na kolana zapłakał.
Zapanowała cisza, słychać było tylko trzask dopalającego się drewna.
- Ratunku... - wydobył się nagle głos z jednego z domów.
Lorenss szybko zerwał się na nogi i pobiegł w kierunku palącego się drewnianego domu, z którego dobiegał cichy krzyk. Po chwili wołania się powtórzyły:
- Pomocy… – tym razem głos był o wiele cichszy.
Elf zobaczył już z kąt dobiegają wołania, zdjął płaszcz i wskoczył w głąb palącego się budynku, drzwi były całe spalone, co ułatwiło mu wejście do środka.
Gdy był już we wnętrzu chaty, rozglądał się w około szukając osoby znajdującej się w płomieniach, z kąt dochodziły krzyki. Wtedy ujrzał chłopca leżącego pod belką, która spadła na niego. Podbiegł szybko, poczym z wielkim trudem zrzucił drewniana belkę z elfa. Spojrzał mu w oczy i powiedział:
- Wszystko będzie dobrze!
Złapał chłopaka pod ramię i wyprowadził z walącego się domu. Gdy już przekroczyli próg, dom nagle runął, a Lorenss położywszy chłopaka na ziemi, głęboko odetchnął i zdyszany usiadł na trawę.
- Musimy go zanieść do pobliskiego miasta, jest ciężko poparzony.
- Najbliższe miasto to Nearel, odległe o trzy godziny drogi.- odpowiedział Freden.
- Więc ruszajmy!- wyrzucił Lorenss.
Freden wziął chłopaka na swoje barki i ruszyli w stronę miasta Nearel. Po blisko trzech godzinach ciężkiej, męczącej drogi, szczególnie dla Fredena, elfy doszły do najbliższego miasta. Gdy strażnik zobaczył ich u bram miasta szybko wpuścił ich, po czym skierował do pobliskiego zielarza o imieniu Rosher. Gdy dotarli na wskazane miejsce, Lorenss zapukał do drzwi. Po krótkiej chwili stanął w nich niski mężczyzna, z siwymi włosami sięgającymi mu do przedramienia, ubrany był w strój zakonnika.
- Musisz nam pomóc, mamy rannego - powiedział Freden.
- Wejdzie szybko do środka.- odrzekł mnich.
Freden wniósł chłopca do środka i położył go na pobliskim łóżku, po czym usiadł wraz z Lorenssem na drugim stojącym obok okna. naprzeciwko. Po chwili przyszedł z drugiego pokoju Rosher wraz z misą ziół, usiadł na łóżku obok chłopca i zaczął przykładać roztarte zioła na poparzone miejsca.
- Te zioła powinny sprzyjać gojeniu się ran. – powiedział spokojnym głosem.
- Wyjdzie z tego?- zapytał z niepokojem Lorenss.
- Myślę że tak, rany nie są aż tak duże. Jak do tego doszło?
- Miasto Gollden Roust zostało spalone i zgrabione przez orków. On jedyny ocalał - powiedział ze smutkiem elf.
- Orki spaliły miasto Gollden Roust? Dlaczego? – zapytał ze zdziwieniem zielarz.
- Tego nie wiemy. Jutro pójdziemy do króla Nearel i opowiemy mu o obecnej sytuacji w Gollden Roust. – odpowiedział Freden. – Tymczasem jeśli pozwolisz, pójdziemy się zdrzemnąć. – dodał po chwili spoglądając na Lorenssa. Ten twierdząco skinął głową i wyszedł do sąsiedniego pokoju.