Dokończenie tematu sklepu rybnego
Staliśmy tak, przyglądając się sobie wzajemnie. Złudne wrażenie równowagi wypływało ze wszystkich zakamarków pomieszczenia, uderzając w nas naprzemiennie, za sprawą powietrza przetaczanego przez z wolna kręcące się łopatki wentylatora.. Z jednej strony szali stała sprzedawczyni, z napompowaną twarzą od złości i odrazy. Z drugiej natomiast ja, osoba w jej mniemaniu, jeżeli cały czas znajdowała się ze mną w tym samym pomieszczeniu, rozmawiająca z Bóg wie – jakąś muchom. Całą esencję atmosfery dopełniały, zewsząd dobywający się trzepot malutkich skrzydeł owadów, loty z nie sprecyzowaną wcześniej trajektorią oraz wielkie akwarium, stojące na witrynie, z trzema poświątecznymi karpiami.
- Dobry wieczór - machinalnie odezwałem się pierwszy. Usłyszawszy to twarz kobiety nabrała jeszcze bardziej złowrogiego wyrazu. Usta lekko rozwarły się, a mięśnie policzków zaczęły drgać w rytm falowo dopływającej do nich krwi. Wraz z pojawieniem się pierwszych kropelek potu na pomarszczonym czole wycedziła.
- Co pan robi?!
Było to jednak jedno z tych pytań, na które żadne z nas nie chciał usłyszeć odpowiedzi. Rzucone tak, mimo chodem. Potrzebne jedynie po to, aby przygotować grunt pod krytykę zaistniałej sytuacji.
- Ja tu mięso mam! Gdzie pan te brudne łapska pcha!?
Mówiąc to z wolna zaczęła przechylać się przez ladę. Nieoczekiwanie jej twarz znalazła się tak blisko mojej, że bez problemu mogłem wyczuć w jej oddechu niedawno zjedzone śledzie w sosie śmietanowym. Pękające naczynka, rozprzestrzeniały się proporcjonalnie po obu stronach pulsującej twarzy. Wybałuszone oczy zaczęły nerwowo migać. Cofnąłem się o dwa kroki i wybełkotałem.
- Ma pani jakieś ryby?
- A jak pan myśli – fuknęła i wracając do swojej wcześniejszej pozycji znacząco rozejrzała się po pomieszczeniu!?
- Nie… nie zrozumiała mnie pani. Chodziło mi o ryby… ryby na dzisiejszy obiad. Co by pani poleciła?
Zirytowania kobieta westchnęła głęboko, a następnie obróciła się do mnie bokiem. Kręcąc głową na znak niedowierzania, zaczęła mamrotać pod nosem. Mimo, że dzieliło nas zaledwie kilka stup do moich uszu docierały jedynie pojedyncze słowa: boże, boże… naród… wychowaj… myślą…
- Przepraszam – przypomniałem niepewnie o swojej obecności. Sprzedawczyni wyrwana z zadumy, utkwiła tępe spojrzenie w wypatroszonych sumach, na których siedziała najliczniejsza armia much. Z ukrywaną odrazą podziękowałem, na co bezradnie wzruszyła ramionami.
Już miałem wyjść ze sklepu, nie dokonawszy żadnych zakupów, gdy na poczerwieniałym licu spostrzegłem brunatną strużkę krwi. Nie był to rwący i obfity wyciek, a jedynie z wolno wypływająca maź z pod bujnych, niczym nie zmąconych loków trwałej fryzury. Przedarłszy się przez poryte głębokimi fałdami czoło, spłynął prosto do oka. Zaskoczona kobieta gwałtownie zaczęła je pocierać, jednocześnie rozmazując płyn, po całej górnej powierzchni twarzy. Dopiero gdy poczuła, że ręka jej zrobi się lepka, spojrzała na nią. Usta bezwiednie otworzyły się szeroko. Pobladła i odwróciwszy się gwałtownie, podbiegła do lustra wiszącego na przeciwległej ścianie. Jawiący się obraz, musiał być dla niej straszny. Białko oka nabiegłe czerwoną substancją, która również wypełniała wszystkie zmarszczki czoła. Spazmatycznymi ruchami starała się wytrzeć twarz, na zmianę przecierając się raz lewą, raz prawą dłonią. Przynosiło to jednak efekt przeciwny do zamierzonego i chwile później już cała spowita była przez nie dające się usunąć przebarwienia. Wreszcie badawczo dotknęła ręką włosów. Odgarniając kosmyki szukała głębokiej rany. Konwulsyjne i chaotyczne ruchy zastąpiło systematyczne badanie skóry głowy, posuwające się z przodu do tyłu, miejsce przy miejscu. Zatrzymała się. Nic nie znalazła. Przekręciwszy głowę w moim kierunku, natykając się na dziurę w papierze.
- Coś pan kurwa najlepszego uczynił – wyrwało się z gardła.
Wraz z tymi słowami i ja zrozumiałem co zaszło. Spojrzałem na dłonie, których zabarwienie było identyczne z kolorem twarzy sklepikarki znikającej za drzwiami zaplecza. Jak później się dowiedziałem, wpadła ona w sidła gry, którą prowadziła z klientami sklepu. Ukrywając swoją obecność, poddawała każdego z nich próbie. Dokoła pełno najwyższej jakości towaru: ryby świeże, ryby wędzone, ryby z puszki, ryby w zalewie, ryby, ryby, ryby, same ryby pierwszego sortu, a na dokładkę kasa stojąca pomiędzy nimi. Ona natomiast, schowana. Skulona pod ladą, na klęczkach. Obserwowała cały sklep przez szparę. Patrzyła i czekała. Czekała i patrzyła. Nasłuchiwała, z tasakiem pod ręką. Zwarta, napięta jak struna do granic możliwości. Gotowa, aby wyskoczyć w odpowiednim momencie. Złodzieja przyłapać. Zabiec mu drogę z nożem w dłoni. Ośmieszyć. Poniżyć. Zmieszać z błotem najgorszym. Skompromitować drania jednego w oczach dzielnicy, w której przecież, bądź co bądź, wszyscy się znali, przynajmniej z widzenia. Mimo tego chętnych nie brakowało i co róż ktoś próbę podejmował. Sklepikarka natomiast nieopisaną przyjemność czerpała z tego rodzaju przedstawień. Proceder więc powtarzał się nierzadko. Tego dnia jednak pech chciał, że owe bajorko w którym jeszcze niedawno pływało truchło Kazia, znajdowało się dokładnie nad wolną przestrzenią pomiędzy dwoma segmentami lady, a przedziurawienie papieru, spowodowało spłynięcie płynu do otworu, pod którym znajdowała się sprzedawczyni.
- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-bym za-jać pa-nu mi-nu-tke – rozbrzmiał głos za moimi plecami. Odwróciłem się spokojnie, ale nikogo w pomieszczeniu nie było. W pierwszej chwili pomyślałem, że może to mucha chce ponownie zareklamować jakąś inną potrawę, o której jej siostry bzyczą z głęboką melancholią po nocach, ale nigdzie jej nie mogłem wyłapać z pośród rozentuzjazmowanej gawiedzi spożywającej właśnie drugie śniadanie.
- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-by pan po-móc wy-do-stać mi się z a-kwa-rium – znowu zabrzmiało gdzieś z tyłu? Spojrzałem przez ramię, na wielki zbiornik wody, której przezroczystość i odcień zakrawały raczej na przydomową sadzawkę, a nie sklep z surowcami do spożycia. W cieczy o konsystencji rzadkiej zupy pływały trzy karpie. Dwa dorodne okazy, których łuski, pomimo znikomej ilości światła, jak docierała do wnętrza akwarium, mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, a w szczególności zielonym. Nie wiem czy było to bardziej spowodowane kolorem wody czy naturalnymi właściwościami ryb. Natomiast trzeciego karpia w żadnym wypadku nie można było określić mianem wzorowego przedstawiciela gatunku. Niewyrośnięty, wręcz karłowaty z wyliniałym podbrzuszem, wpatrywał się w pustkę powietrza. Rozpłaszczonym pyskiem o szybę akwarium miarowo filtrował z wolna duszący go płyn.
- Słucham – zapytałem klękając naprzeciw. Jego obłe ciało kołysało się usypiająco w takt pływów wywołanych pompką, zbyt małą, zbyt brudną aby dostarczyć powietrza trzem rybom.
- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-by pan wy-ku-pić mnie – wysylabizowała je-dno-staj-nie.
Zmarszczyłem nieufnie brwi. Odkąd pamiętam nigdy nie przepadałem za ludźmi, którzy prosili mnie o jakąkolwiek formę pomocy pieniężnej. Budziło to we mnie nieopisaną odrazę i przywodziło na myśl kobiety, o gniadej karnacji, siedzące, prawie na każdym rogu ulicy naszego miasta, z wyciągniętymi rękoma i spojrzeniami wbitymi w przemykających czym prędzej przechodniów. Mijając na ulicy, człowieka w łachmanach, odwracałem wzrok. Modliłem się jednocześnie żeby nie zmienił przypadkiem kierunku marszu i nieubłaganie, z miną jak najbardziej szczerą, nie zwrócił się do mnie: „A może pan dożuci się do wina?” lub co gorzej z próbą nawiązania zabawnej konwersacji: „Cześć! Właśnie prowadzimy taką mała akcję. Wspomożesz?”. Mierził mnie ten przejaw ludzkiej naiwności. Ale w tym przypadku, to nie człowiek prosił.
- A co z tego będę miał?
- Spełnię twoje trzy życzenia!
- A coś ty? Najpierw gadająca mucha, a teraz ty? Złota rybka od siedmiu boleści.
- Złota rybka to wymysł współczesnego świata mediów. Przereklamowana gwiazda w ciele welonka, którego jedynym życiowym celem jest przedłużanie gatunku, rozmnażanie się w blasku kuli ustawionej nad odbiornikiem telewizyjnym. Ale co by nie gadać, ma odpowiednią prezencję i do tej roboty się nadaje. No bo niech pan spojrzy na mnie i sam oceni. Czy w dzisiejszych czasach, gdzie istotą ludzkiego bytu stało się zadawanie szyku, chciałby pan mieć postawionego w przymałym akwarium karpia odmiany karłowatej? Poza tym, po przez lata biedy i głodu jakie panowały na polskich ziemiach w połączeniu z naszym powszechnym występowaniem, staliśmy się przysmakiem kulinarnym wszystkich gospodarstw domowych. Doskonale obrazuje to święto Bożego Narodzenia, w okresie których prowadzona jest masowa eksterminacja naszego gatunku, mimo tego, że jak powszechnie wiadomo mięso z karpia, w gruncie rzeczy, nie jest specjalnie smaczne, a wręcz, jak niektórzy twierdzą, zalatuje mułem rzecznym, na co istotnie wpływa charakter naszego trybu życia. Dlatego przez powszechność w jadłospisach i gnuśny wygląd, ludzie uznali, że nasze doczesne miejsce jest raczej w ich żołądkach, niżeli na honorowym miejscu salonu. Osobiście jednak uważam, że dobrze się stało. No bo, kto chciałby pływać w kółko całe życie, pusząc piórka na widok człowieka oraz mieć pogrzeb urządzony w sedesie? No kto, się pytam? Pan?
- Nie, ja nie. Ale…
- Mówił pan coś – przerwała sprzedawczyni, wracająca z białym ręcznikiem, typu frotte, zawiązanym wokół głowie. Niedomyta twarz kipiała niedopowiedzeniami.
- Nie… nie, ja… tak do siebie.
- Zdecydował się pan wreszcie?
- Generalnie, rzecz ujmując, to tak. Ale mam pytanie.
- Słucham?
- Czy ta promocja wciąż jest aktualna – zapytałem, wskazując palcem plakat, który wisiał na ściance akwarium. Kartka pokreślona, koślawym pismem zachęcała: „Kup trzy karpie - patroszenie gratis”.
- Tak.
- To poproszę te trzy rybki, tylko że w tym te dwa dorodne okazy proszę mi wypatroszyć.
Chwile później stałem już z siatką firmy Tesco, w której pomiędzy dwoma okazałymi filetami, pływał karłowaty karp, przepompowując świeżą, wodę z kranu.
Wychodząc zauważyłem jeszcze muchę, z którą rozmawiałem. Siedziała teraz na krawędzi akwarium, bacznie przyglądając się mojej osobie. Pomachałem jej na dowidzenia. Nie zareagowała. Nie drgnął na niej żaden z miliona włosków, żadne skrzydło czy odnóże nie poruszyło się. Przycupnięta, nieruchoma ze wbitym we mnie spojrzeniem – tak mnie pożegnała. W ciągu kolejnych tygodni, jeszcze kilkakrotnie odwiedzałem ten sklep. Za każdym razem, jak tam przychodziłem dana sytuacja powtarzała się. Owad podfruwała w miejsce, z którego bez przeszkód obserwował całe pomieszczenie i zamierała w bezruchu, wodząc za mną jedynie wyłupiastym narządem wzroku. Więcej się nie odezwała. Pod koniec czwartego tygodnia znikł. Wkrótce i ja zaniechałem robienia tam zakupów.
2
1. Zdanie zbyt pokręcone, trudno odnaleźć w nim sens. Wyrzuciłabym "jeżeli cały czas znajdowała się ze mną w tym samym pomieszczeniu" - to zdanie podrzędne nie ma sensu, a powoduje chaos w myślach czytelnika.Z drugiej natomiast ja, osoba w jej mniemaniu, jeżeli cały czas znajdowała się ze mną w tym samym pomieszczeniu, rozmawiająca z Bóg wie – jakąś muchom
2. Muchą, a nie "muchom"
1. Wyrzucić przecinekCałą esencję atmosfery dopełniały, zewsząd dobywający się trzepot malutkich skrzydeł
2. Nie pasuje mi tu słowo "esencja". Jeżeli całą, to nie esencję - esencja to przecież część całości, ta najważniejsza, ale część. W tym zdaniu stawiałabym na prostotę, nie stosując niepotrzebnych, "upiększających" metod. Napisałabym po prostu "Atmosferę dopełniały".
Hmm... Usłyszała to twarz kobiety, czy ona sama?Usłyszawszy to twarz kobiety nabrała jeszcze bardziej złowrogiego wyrazu

KONIECZNIE przecinek przed "wycedziła"Wraz z pojawieniem się pierwszych kropelek potu na pomarszczonym czole wycedziła
Pisząc, że to pytanie, na które żadne z nas nie chciało usłyszeć odpowiedzi, wywołujesz wrażenie, że w tamtym momencie żadne z was tego nie chciało. Początek zdania sugeruje jednak, że chodzi Ci o coś bardziej uniwersalnego - o to, że jest to jedno z tych pytań, na które ludzie generalnie nie chcą słyszeć odpowiedzi. W takim wypadku powineneś napisać "Było to jednak jedno z tych pytań, na które żadne z nas nie chce usłyszeć odpowiedzi."Było to jednak jedno z tych pytań, na które żadne z nas nie chciał usłyszeć odpowiedzi.
Jeśli natomiast zdanie to miało odnosić się jedynie do tamtej, konkretnej sytuacji, powinieneś poprawić "chciał" na "chciało", ponieważ w pierwotnej formie jest niegramatyczne.
Mimochodem piszemy razemRzucone tak, mimo chodem
Oczy - migać? Jeszcze nigdy takich nie widziałam... Może lepiej "mrugać"?Wybałuszone oczy zaczęły nerwowo migać.
I znów, jak w części pierwszej, problem z interpunkcją po dialogu. Znaki zapytania, wykrzykniki itp. stawiamy po wypowiedzi bohatera (w tym przypadku po słowie "myśli"), a nie po komentarzu narratora. W aktualnej wersji czytelnik ma wrażenie, że narrator pyta się, czy to było na pewno pomieszczenie i czy się po nim rozejrzała ("rozejrzała się po pomieszczeniu!?")- A jak pan myśli – fuknęła i wracając do swojej wcześniejszej pozycji znacząco rozejrzała się po pomieszczeniu!?
1. Stóp, a nie stupMimo, że dzieliło nas zaledwie kilka stup do moich uszu docierały jedynie pojedyncze słowa
2. Po stóp należy wstawić przecinek
1. "Z wolna", a nie "z wolno"Nie był to rwący i obfity wyciek, a jedynie z wolno wypływająca maź z pod bujnych, niczym nie zmąconych loków trwałej fryzury
2. "Spod" a nie "z pod"
1. "Robi" a nie "zrobi"Dopiero gdy poczuła, że ręka jej zrobi się lepka, spojrzała na nią.
2. "Jej ręka", a nie "ręka jej"
"Również" powinno być po "wypełniała"Białko oka nabiegłe czerwoną substancją, która również wypełniała wszystkie zmarszczki czoła.
Powinno być "już chwilę później" - lepiej brzmi i jest bardziej zrozumiałechwile później już cała spowita była przez nie dające się usunąć przebarwienia
Zdanie niepoprawne. Może być: Przekręciwszy głowę w moim kierunku, natknęła się na dziurę w papierze.Przekręciwszy głowę w moim kierunku, natykając się na dziurę w papierze.
Lepiej brzmiałoby "Wraz z jej słowami"Wraz z tymi słowami i ja zrozumiałem co zaszło.
Pomiędzy "klęczkach" i "obserwowała" powinien być przecinek, a nie kropka.Skulona pod ladą, na klęczkach. Obserwowała cały sklep przez szparę.
"Co rusz", a nie "co róż"Mimo tego chętnych nie brakowało i co róż ktoś próbę podejmował
Minutkę- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-bym za-jać pa-nu mi-nu-tke
I znów interpunkcja w nieodpowiednim miejscu. Znak zapytania powinien znajdować się po "a-kwa-rium".- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-by pan po-móc wy-do-stać mi się z a-kwa-rium – znowu zabrzmiało gdzieś z tyłu?
1. Powinieneś napisać "jednostajnie" zwyczajnie. Nie widzę sensu w sylabizowaniu tego słowa.- Prze-pra-szam pa-na, czy mógł-by pan wy-ku-pić mnie – wysylabizowała je-dno-staj-nie
2. Wypowiedź ryby - chyba za bardzo wydumana składnia.
3. "Przesylabizował" - rodzaj męski i zmiana słowa - nie mówi się chyba "wysylabizował", choć oczywiście mogę się mylić.
DORZUCI„A może pan dożuci się do wina?”
MierzwiłMierził mnie ten przejaw ludzkiej naiwności.
"Wokół głowy" lub "na głowie". Ja jednak przychyliłabym się do tej drugiej wersji.przerwała sprzedawczyni, wracająca z białym ręcznikiem, typu frotte, zawiązanym wokół głowie.
Zdanie brzmi niezbyt ładnie. Słowo "jak" zupełnie mi nie pasuje. Może należy je zastąpić, np. słowem "kiedy"? Ponadto wyrzuciałbym słowo "dana" - jest niepotrzebne.Za każdym razem, jak tam przychodziłem dana sytuacja powtarzała się.
1. Zamień wszystkie rodzajniki na męskie. Podfruwał, zamierał.Owad podfruwała w miejsce, z którego bez przeszkód obserwował całe pomieszczenie i zamierała w bezruchu, wodząc za mną jedynie wyłupiastym narządem wzroku.
2. Wyłupiasty narząd kojarzy mi się z czymś zupełnie innym niż wzrok

Podobało mi się. Ciekawe, świeże. Razem z pierwszą częścią tworzą naprawdę fajne opowiadanko

Popracuj nad gramatyką i interpunkcją. Niektóre zdania są za długie i zbyt skomplikowane - widać, że lubisz długie opisy, ale czasem powodują one jedynie zamieszanie.
Pozdrawiam i życzę powodzenia
Młoda
3
W takich wyjątkowych sytuacjach przydałoby się nie zapominać o przecinku, bo jego brak naprawdę dogłębnie zmienia sens zdania, przez co robi się ono nieracjonalne, a przy tym śmieszne.witu pisze:- Dobry wieczór - machinalnie odezwałem się pierwszy. Usłyszawszy to(,) twarz kobiety nabrała jeszcze bardziej złowrogiego wyrazu.
Mimochodem...witu pisze:Było to jednak jedno z tych pytań, na które żadne z nas nie chciał usłyszeć odpowiedzi. Rzucone tak, mimo chodem. Potrzebne jedynie po to(...)
To nie jest poprawny zapis. Pada pytania, a po znaku zapytania ślad zaginął.witu pisze:- Słucham – zapytałem klękając naprzeciw. Jego obłe ciało kołysało się usypiająco w takt pływów wywołanych pompką, zbyt małą, zbyt brudną aby dostarczyć powietrza trzem rybom.
- Słucham? – zapytałem klękając naprzeciw. Jego obłe ciało kołysało się usypiająco...
Nie czytałem poprzedniej części, toteż czuje się bardzo ponuro nie rozumiejąc, o co w tym opowiadaniu chodziło. Później ją odszukam i przeczytam. Czytanie - taką mam nadzieję - powinno być równie przyjemne, jak w tym wypadku. Powyższy tekst jest dobrym przykładem na prawidłowe prowadzenie narracji, na właściwe zawijanie - że tak się wyrażę - fabułą, itp. To jeden z lepszych fragmentów, na jakie się natknąłem ostatnimi czasy na tym forum. Proponowałbym Ci opracowanie dobrego pomysłu, w którym można spokojnie zawrzeć kilka ciekawych wątków iście fantastycznych, jak i takich z "życia codziennego", bardziej przyziemnych. I pochwalę Cię jeszcze w jednej kwestii - stworzyłeś bardzo dobry portret psychologiczny bohatera. Ogólnie daję Ci duży plus.
4
Chwaliłem część pierwszą, a druga nie ustępuje poziomowi narracji. Jest wciąż plastyczna, może niego przeszarżowany, jednak tworzy (dopełnia raczej) twojej wizji wydarzeń ze sklepu rybnego. Z pewnością nie brakuje ci fantazji i chęci do pisania - widać to prawie w każdym zdaniu. Nie mnie, albo ten dzień, albo ten tekst, sprawia wrażenie mniej spójnego w wydźwięku. Wiele zdań sąsiaduje ze sobą ad choc i przeskoki w opisach sprawiały mi kłopot. Ale niestety, tutaj jest cała gama błędów (ciekawie wskazana przez Młodą), która pojawić się nie powinna - wychodzi na jaw pewna rzecz - znasz wyrazy ze słyszenia, ale zapisać ich nie potrafisz. Zmorą (jak wcześniej) są przecinki, które burzą składnię zdań, logikę, zmieniają dosłownie wszystko - pamiętaj, przecinki ważna rzecz. Dobrą praktyką jest czytanie tekstu na głos i w miejscu, gdzie występuje przecinek, zrobienie wdechu/pauzy - zobaczysz, czy zdanie przyjemnie się dzieli przez użyty przecinek, czy traci dysonans. Nie mniej, pomijając błędy, całość jest poczytna.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.