
*
Spalili moje marzenia...
Co dzień, niczym narkotyk, wołałaś. Co dzień, niczym wariatka, biegłam. Pies, za mną, wraz ze mną, niemy brat. Biegliśmy, aż tchu brakowało, by cię odwiedzić. Dopadaliśmy co dzień, tego miejsca, gdzie ciało i dusza odpoczywa. Osiągnięcie celu wyzwalało nas od życia. Wszystko pozostawało za nami. Ja i mój brat, siedzieliśmy żyjąc z dala od życia. W niemym zachwycie patrzyliśmy na ciebie. Długimi minutami przykuwałaś wzrok. Tańcząc na wietrze, bądź drzemiąc w bezruchu. Byłaś tym zaburzeniem idealnie płaskiej przestrzeni, które hipnotyzuje. Falowałaś wraz z nimi, będąc jednak ponad. Tworzyłaś pomost do naszych skrytych i pokręconych podświadomości. A my, a ja, codziennie karmiłam cię mym życiem. Tym dalekim. Podlewałam cię marzeniami prosto z serca. Co dzień, biegłam by opowiedzieć ci o moich planach, a ty zawsze byłaś i czekałaś. Nie śmiałaś się, nie doradzałaś, byłaś. Samotna i wiecznie stęskniona. Cieszyłam się wraz z tobą deszczem, martwiłam upałami. A ty rosłaś. Wraz ze mną i mymi marzeniami. Podlewana łzami, wyrastałaś wysmukła, jeszcze bardziej zaburzając płaską przestrzeń. Tacy byliśmy dumni, ja i mój niemy brat. Co dzień, bardziej i bardziej. Nadeszła jesień, a ty stałaś się jeszcze piękniejsza. Najwspanialsze zaburzenie przestrzeni. Kolorowa hipnoza.
Biegliśmy, ja i mój niemy brat, podzielić się pierwszymi płatkami białego szaleństwa. Tyle planów chcieliśmy opowiedzieć.
A oni cię nam zabrali.
Nocą. Gdy cie opuściliśmy. Zabrali, ukochaną, nie upilnowaną.
I spalili moje marzenia...