Panorama, którą widać z mojego okna obejmuje połnocno-zachodnią część miasta, od czeskich gór po częstochowskie lasy. Jeżeli spojrzeć niżej, z wysoka dostrzegę każdy budynek, ulicę, alejkę – miejsca tak dobrze mi znane, i nie znane zarazem. Zakamarki, kryjące swoje historie i tajemnice. W tych miejscach toczy się życie, i życie się kończy. Czasem przesiaduję na balkonie, palę papierosa i obserwuję to, co dane jest mi zobaczyć, a bywa też tak, że przyciągnięty niepokojącym odgłosem wybiegnę wpół nagi na balkon, w środku nocy, spragniony wrażeń.
Raz, kiedy kroiłem warzywa beznamiętnie wyglądając przez okno, widziałem przechodnia idącego na przystanek. Kobieta, około trzydziestki, z siatkami wypełnionymi zakupami. Codzienność. Stanęła przed pasami, upewniła się, że nadjeżdżający samochód wyhamowuje, po czym weszła na jezdnię. Pewnie nie sądziła, że w chwilę później jakiś młodzieniec niechcący uczyni ją kaleką – bo tak właśnie się stało. Drugi, nadjeżdżający samochód uderzył w ten pierwszy, a ten z kolei w kobietę z zakupami. Przeleciała kilka metrów i uderzyła w barierkę odgradzająca ulicę. Odłożyłem spokojnie nóż, którym starannie rozkrajałem paprykę i podniosłem telefon, na którego klawiaturze wybrałem numer alarmowy pogotowia ratunkowego. Następnego dnia przeczytałem w gazecie, że młodzieniec prowadzący samochód był w stanie upojenia alkoholowego. Kobieta miała złamaną kość biodrową, rękę i nogę. Przeżyła.
Innym razem, w środku nocy, zbudziły mnie donośne krzyki. Z ciekawości wyszedłem na balkon i przykucnięty, spowity ciemnością, oglądałem sceny żywcem wydarte z filmu akcji. Starszy mężczyzna nawoływał w języku rosyjskim do dwóch młodszych, doskonale widocznych w świetle latarni. Wymachiwał bronią. Poznałem, że to mój sąsiad próbuje przegonić jakiś bandziorów, których podejrzewał o próbę kradzieży samochodu. Wyczuwając, że sytuacja źle może się skończyć dla wiekowego człowieka, pobiegłem do pokoju i zawiadomiłem policję. Kiedy tłumaczyłem dyspozytorce całą sytuację, usłyszałem wystrzał z pistoletu, potem drugi. Rzuciłem słuchawkę i wróciłem na balkon, skąd próbowałem dostrzec rozwój wydarzeń. Okrzyki „Policja! Stój, rzuć broń!” w ogóle mi nie pasowały do tego co wcześniej widziałem, ale jak się okazało nazajutrz, dziadek pomylił funkcjonariuszy w cywilu z bandziorami, i korzystając z tego, że posiadał pistolet gazowy chciał przegonić domniemanych intruzów, na co ci odpowiedzieli strzałami ostrzegawczymi.
Od tej chwili codziennie zastanawiałem się, co takiego może jeszcze tutaj się wydarzyć i z ciekawością oglądałem wszystko, co działo się tam, w dole. Nie czekałem zbyt długo, żeby ponownie zawiadomić policję, bo w tydzień po strzelaninie ktoś rzucił „mołotowa” na lśniące BMW. Tym razem byłem przygotowany na coś ciekawego – kamera leżała na stole i tylko czekała, aż jej użyję. Zbiegłem na dół, do tłumu gapiów i niczym dziennikarska hiena, nagrywałem palący się wrak oraz ludzi zgromadzonych dookoła. W pewnej chwili podbiegł do mnie mężczyzna i bez słów wytłumaczył mi, że muszę oddać mu taśmę, co uczyniłem bez protestu. Szkoda - pomyślałem - taki dobry materiał stracić...
Dni mijały a ja oglądałem nudny film zza okna. Codzienność. Ale w tej rutynie dnia coraz częściej pojawiały się wątki dziwne, odkrywające ciemną naturę społeczności osiedla. Pewnej nocy, tuż po meczu polskiej reprezentacji, grupa młodzieży wracała z pobliskiej knajpy. Wrzeszczeli co sił w gardłach „Polska gola!”, mając w nosie to, że nie wszyscy są sympatykami piłki nożnej. Szli i darli struny, przerywając tylko na siarczyste „Kurwa!”, kiedy trzeba było zintensyfikować wypowiedź do kolegów. Ale po którejś „kurwie” zaczęła się bójka i ci mniej pijani (albo bardziej trzeźwi), okładali tych drugich, bardziej upojonych. I tak, codzienność ich życia stała się przyczyną końca jednego z istnień. Chłopak, który otrzymał potężny cios w głowę upadł, uderzając po drodze potylicą w krawężnik, po czym doznał wylewu krwi do mózgu. Tej nocy nie dzwoniłem na pogotowie.
Długo później, nie wahałem się, pomny tamtej nauczki. Wystarczył odległy szept dochodzący z daleka, przez mgłę, który prosił, aby wezwać pogotowie. Bez zwłoki wykonałem prośbę. Czy wiedziałem, że trzeba dzwonić? Tak, zdecydowanie – a upewnił mnie w tym okropny huk, który usłyszałem niecałą minutę wcześniej. Szesnastoletni chłopak wyskoczył z okna i upadł na betonowe podejście do klatki. Przeżył. Karetka przyjechała błyskawicznie.
Panorama, którą widać z mojego okna to życie, pisane przez nas – jest znakiem naszych czasów, w których dom staje się ostatnim bezpiecznym miejscem na ziemi. Widać stąd ciemne zakamarki ludzkiej natury.
Panorama mojego okna
1„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.