O nawiedzonym kontenerze historia (urban fantasy)

1
Kolejne opowiadanie z cyklu nazwanego roboczo "Byt czy kit". Mam nadzieję, że się spodoba. Wszelkie rady dotyczące błędów warsztatowych i merytorycznych bardzo mile widziane.







… „Blady świt, z wyra zrzucił mnie kac”, zawyło optymistycznie podręczne radyjko. Małgosi Ostrowskiej nie było jednak dane dośpiewać choćby do końca zwrotki – Darek energicznie trzepnął wyłącznik budzika.

- Jak ja nie trawię poniedziałków… - Burknął przepitym głosem, obracając się na drugi bok.

Już śnił o udanej randce z poprzedniego dnia, kiedy z letargu wyrwał go jakiś hałas.

- … i to za rewelacyjną cenę podaną na ekranie! Ale to jeszcze nie wszystko…!

Rumor dochodził z salonu, to znaczy pozostałego pokoju mieszkania. Ryczący na cały regulator telewizor obudziłby umarłego, a co dopiero półprzytomnego.

- Marvus, ściszże to!!! – Krzyknął na całe gardło.

- Nie słyszę co mówisz, bo telewizor wszystko zagłusza! – Usłyszał w odpowiedzi.

- Zaraz przyleci tu to głupie babsko z dołu! Niech cię szlag! – Warknął Darek, po czym niechętnie potoczył się w stronę źródła piekielnego gwaru.

Pokój wydawał się całkowicie pusty, tylko telewizor ze wszystkich sił zachwalał supernowoczesny, sześciokomorowy blender.

- Nareszcie raczyłeś wstać Darius… - W pomieszczeniu rozległ się chrypawy głos.

- Do licha ciężkiego, przestań mnie tak nazywać! – Rzucił. – To nie starożytny Rzym, a nawet tam „s” wymawiali jako „sz”!

- Jasne, jasne. – Odparł tajemniczy głos. – Może potrzebujesz nowego miksera? Przed chwilą reklamowali fajny, nowy model.

- Tylko, jeśli jest nawiedzony. Będziesz miał z kim gadać, a ja wreszcie zyskam trochę czasu dla siebie…

Dzwonek telefonu przerwał wymianę zdań.

- Czego? – Dariusz z właściwą sobie uprzejmością przywitał rozmówcę.

- Wstałeś lewą nogą? – Spytał wyraźnie „wczorajszy” głos po drugiej stronie słuchawki.

- Nie, zawsze w ten sposób witam przepitych egzorcystów.

- Dałbyś już spokój, co? – Zirytował się rozmówca. – Dobrze wiesz, że mam stresującą pracę. Nie mogę tak jak ty wparadować do pokoju, pomachać mieczykiem i zainkasować wypłaty. Muszę przy robocie ruszyć głową!

- O tak, wlepianie zagubionym duchom nakazu eksmisji jest wybitnie trudne, głównie dlatego, że nie mogą go własnoręcznie podpisać. Zresztą ja już nie macham mieczykiem, jakiś dupek zapierniczył mi go z bagażnika tydzień temu.

- Co za szkoda… A już myślałem, że będę miał dla ciebie łatwy zarobek.

- Ile? – Spytał Dariusz.

- Pięć stów. – Odparł głos po drugiej stronie linii. – Przyzwoicie jak na kilkanaście minut roboty.

- Nieźle… - Przyznał Darek. – Niemniej jednak bez broni nie mogę nic zrobić. Co najwyżej Marvus może pograć sobie z nimi w kości, ale to tyle.

- Pozdrów brata! – Dziwny głos znów rozległ się w salonie, przekrzykując telewizor.

- Powiedz mu, że słyszałem. – Odparł rozmówca. – I że jeśli jeszcze raz powtórzy numer z opętaniem proboszcza, przysięgam na Boga, osobiście się do was pofatyguję.

- Mój ulubiony egzorcysta mi grozi? – Spytał Marvus, materializując się znikąd tuż obok Darka. – O co ci biega? Parafianom przecież spodobała się macarena zamiast kazania!



- Kontener? – Dopytywał się fantom.

- Tak.

- Spytam jeszcze raz: Kontener? Pieprzona nawiedzona blacha?

- Przecież mówię, że tak. – Potwierdził mężczyzna, wsiadając za kółko. – Wprawdzie wątpię, czy bez podstawowego narzędzia pracy uda mi się coś zrobić, ale nie zaszkodzi rozpoznać sytuacji.

Półprzezroczysty Marvus zmrużył czerwone oczy i wpłynął do środka pojazdu.

- Twój samochód delikatnie próbuje dać ci do zrozumienia, że czas odesłać go na emeryturę. – Skwitował fantom słysząc, jak zarzynający się rozrusznik bez skutku obraca silnikiem.

- Nigdy mnie nie zawiódł, i dzisiaj też tego nie zrobi…



Krakowska komunikacja miejska miała mniej więcej tyle wspólnego z „komfortem podróży”, co rękawice bokserskie z precyzją. Przepełniony przegubowiec parł przed siebie w siąpiącym deszczu, co chwilę ochlapując pechowych przechodniów strugami mętnej wody.

- Niech pan nie otwiera okna! – Krzyknęła charcząco przygarbiona babina, gdy Darek zbliżył rękę do uchwytu. – Bo zawieje!

Mężczyzna postanowił, że nie zamierza drażnić krewkiej kobieciny, w końcu podobne do niej przedstawicielki najstarszej z grup wiekowych potrafią staranować strongmana podczas walki o miejsce siedzące.

- Nie wiem jak ty, ale ja nie jechałem autobusem odkąd wycofali z użytku Ikarusy. – Wygłosił Marvus, skrywając się w małej, bezprzewodowej słuchawce komórki Darka.

- Tak, jestem w autobusie. – Stwierdził Siepacz, łapiąc się za ucho, chcąc zasymulować prowadzenie rozmowy telefonicznej.

- Widzę, idioto, mam oczy! – Stwierdził fantom. – Ej, zerknij na monitor z przodu! Reklamują nowy pakiet kablówki! Czterysta kanałów… Ciekawe co sprzedają telezakupy w Bombaju?

- Nie wiem, czy chcę wiedzieć…

Całą wieczność później nastąpił kolejny przystanek. Miejsce wybawienia, gdy na nim wysiadasz, lub katorgi, gdy wsiadają inni.

- Nie mam nosa, a i tak czuję na kilometr gęstość tutejszej atmosfery. – Ubawił się Marvus. – A przysiągłbym, że już Babilończycy wiedzieli, co to mydło!

- Woda ostatnio podrożała. – Odparł Dariusz, skrywając nos pod wysoko podniesioną stójką kurtki.

- Paliwo też, a korków to nie rozwiązało…



Skrzyżowanie, a tuż za nim kolejny postój. Tym razem na pokład wkroczyło ptactwo.

- Ty patrz Darius, kanary wsiadły! – Zakomunikował fantom.

- Żartujesz… - Odparł mężczyzna, blednąc.

- Nie, no patrz, spod kurtki wystają im identyfikatory, a w torbach na pewno mają skanery. Kanary jak nic!

- To nie jest śmieszne, zapomniałem kupić bilet!

- Proszę przygotować bilety do kontroli, kasowniki zostały zablokowane. – Zakomunikował autobusowy „głos z syntezatora”®™.

- Cóż… - Zamyślił się Marvus. – Masz przewalone. Jak zwykle.



- Taniej byłoby wziąć taksówkę… - Stwierdził Darek, oglądając zmoczony deszczem mandat, idąc wolnym krokiem przez krakowski rynek.

- Taniej byłoby naprawić twój samochód! – Sparafrazował fantom. – Wymiana bezpiecznika kosztuje dwa złote i trwa pięć minut dla średnio rozgarniętego szympansa i najwyżej kwadrans dla… hmm, ciebie.

- Chcesz mi powiedzieć, że przejechanie pięciu kilometrów kosztowało mnie stówkę tylko dlatego, że przepaliła się jakaś gówno warta blaszka?

- Owszem.

- I dopiero teraz mi o tym mówisz?

- Nie pytałeś.

Siepacz uderzył się w czoło, po czym dodał:

- Ostatni raz wycinasz mi taki numer. Masz szlaban na telezakupy.

- Tak? – Zarechotał Marvus. – A jak to wyegzekwujesz, zamkniesz mnie w schowku na szczotki?

- Powiedz… potrafisz zlutować przecięte kable antenowe?

- Nie zrobisz mi tego.

- Bo?

- Pamiętasz co stało się ostatnim razem, kiedy mnie wkurzyłeś? – Fantom obniżył głos. – Tym razem nie skończysz w jakimś zapchlonym klubiku dla hetero- inaczej, przegonię cię po pieprzonej Paradzie Miłości. Rozumiemy się?

- Nienawidzę cię.



W jednym z wielu małych pokoików w siedzibie miejscowej kurii rozległo się pukanie.

- Proszę… - Wykrztusił z siebie ksiądz, czym prędzej chowając w połowie opróżnioną butelkę pod stół.

- Cześć Mariusz… - Przywitał się Darek.

- Proszę, proszę. Mój brat jednak postanowił pofatygować się do mnie. Brak gotówki doskwiera?

- Teraz nieco bardziej niż jeszcze godzinę temu. – Odparł mężczyzna. – Nie będę mówił czyja to zasługa…

- Twoja własna. – Stwierdził fantom, bezszelestnie wpływając do pokoju. – Za usługi się płaci. Marius! Jak się masz?

- Do cholery! – Ksiądz poderwał się z siedzenia. – Ile razy mam ci powtarzać…

- Nie warto. – Przerwał Darek. – On jest chyba za głupi, żeby pojąć prawidłową wymowę łacińskiego „s”.

- I to mówi eksdziennikarz, który jeszcze do niedawna „artykuł” pisał przez „ó”. – Skwitował czerwonooki.

- To dlatego, że wolałem umawiać się z panienkami zamiast przesiadywać w szkole.

- Podobnie jak twój brat, dlatego fundusz alimentacyjny w kurii ciągle kuleje. – Uciął fantom. – Marius, wytłumacz mi to, bo nie pojmuję, jakim cudem jeszcze nie wywalili cię na zbity pysk?

- Jestem dobry w tym, co robię. – Egzorcysta rozłożył ręce w samochwalczym geście.

- Duchy nie próbują cię zwodzić wykorzystując twoje słabości?

- Zwykle jestem zbyt naprany, żeby się tym przejmować.

- Wódko pozwól nie-żyć… - Zadumał się Marvus.



- Panowie, nasz problem przedstawia się następująco. – Stwierdził jegomość w koloratce. – Na krakowskim dworcu towarowym stoi kontener, który docelowo miał jechać do Pragi, a przypłynął do nas z Chin przez Gdańsk. Niestety nie można wysłać go w dalszą drogę, ponieważ diabelstwo nie daje się załadować na wagon.

- Niby jak, wyrywa się z uprzęży i ucieka jak wystraszony kundel? – Zaśmiał się Darek.

- Prawie. Ta kupa blachy telepie się na boki i wydaje z siebie dźwięki od których pies strażniczy zabił się o własną budę.

- To tak jak mój chomik zajeździł się na śmierć, gdy zobaczył Dariusa po powrocie z wakacji. – Skwitował fantom.

- Bo się nie ogoliłem!



- Spotkałeś się już z czymś takim? – Spytał Siepacz, powoli, choć wciąż w deszczu, zmierzając w kierunku dworca.

- Jeśli nawiedzony sracz podciągnąć pod tą kategorię, to owszem. – Odparł Marvus. – Pewien facet zmarł kilkanaście lat temu siedząc na tronie. Przyczyny naturalne. Problem w tym, że jego dusza niezbyt chciała zaakceptować sposób w jaki zszedł z tego świata i pozostała w tym właśnie wucecie.

- Przesrane…

- Trochę.

- I jak się jej pozbyli?

- To proste. Który szanujący się duch chciałby przez wieczność straszyć w sraczu? Po kilku miesiącach sam się wyniósł.

- Pewnie skończyły mu się gazety. – Zaśmiał się Darek.

- Albo papier toaletowy… - Zakończył Marvus.



- To nasz pacjent? – Spytał Dariusz, stanąwszy przed odrapanym, rdzewiejącym kontenerem, umieszczonym gdzieś pośród innych w hali załadunkowej.

- Taa. – Gryząc zapałkę odparł kierownik. – To kurestwo nie daje się ruszyć od dwóch tygodni. Dzwoniliśmy wszędzie, ale dopiero ksiądz Siepacz obiecał nam pomoc.

- Zobaczę, co da się zrobić. Póki co proszę o ewakuowanie budynku. Nie chcę mieć na sumieniu jakiegoś robotnika, któremu akurat zbierze się na podglądanie mojej pracy.

- To nie powinno być trudne. Dam swoim ludziom pół godziny przerwy, a wybiegną stąd szybciej, niż gdyby się paliło.



- Hmm, to ciekawe. – Stwierdził Marvus, przepływając powoli przez kontener.

- Co? – Spytał stojący w drzwiach Darek.

- To nie kontener jako całość jest nawiedzony. To BLACHA jest zamieszkana przez jakąś duszę.

- Chcesz mi wmówić, że w którymś z tych kawałków metalu siedzi duch?

- A co właśnie powiedziałem? – Spytał fantom, mrużąc czerwone gały. – Nie mogę nawiązać z nim żadnego kontaktu, bo siedzi w otaczającej nas stali.

- Potrafisz przenikać przez ściany, a nie możesz dotrzeć do kogoś, kto w niej jest?

- Ja zajmuję przestrzeń między ścianami, on same ściany. Ja i on jesteśmy jak twoja sąsiadka z dołu i jej świętej pamięci mąż, którego zamurowała we wnęce w przedpokoju.

- Pod nami jest zamurowany trup?

- Taa, ale to teraz nieistotne. – Uciął Marvus. – Mamy robotę.



Aby pozbyć się dowolnego ducha, należało wpierw przeprowadzić wywiad. Kim był, czym się zajmował, jakie uczucia i żądze trzymały go na tym świecie. Zwykle takich informacji udzielała rodzina, bądź też sam zainteresowany. Tutaj jednak rozpoznanie było nieco utrudnione.

- Chyba lepiej byłoby, gdyby twój brat wpadł tutaj z wodą święconą. – Skwitował fantom. – Nie mamy żadnych informacji, poza tym, że faktycznie ktoś nawiedza tę blachę i że nie pozwala, by ruszono go z miejsca.

- Hmm… Ale przecież poza twoją diagnozą nie ma żadnych dowodów, że ktokolwiek tu jest. Odkąd tu jesteśmy kontener stoi jak zaklęty, pomijając już diabelskie dźwięki jakie miał wydawać.

- W takim razie spróbujmy go ruszyć.

Zwołani z nadprogramowej przerwy robotnicy zwieźli do hali ciężki sprzęt w postaci dwóch odrapanych wózków widłowych. Ledwo jednak podjechali do stalowej konstrukcji, ta zaczęła w niekontrolowany sposób trząść się i odsuwać w przeciwnym kierunku.

- Dobra, dość!!! – Krzyknął Darek, zakrywając uszy. – Wystarczy, wyłączcie silniki!

Diesle zamilkły, a kontener zamarł na spękanej podłodze.

- Tu cię mam. – Stwierdził z satysfakcją Marvus. – Darius, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

- Nie mogę się doczekać, jak zawsze zresztą. – Burknął Siepacz.



- No dobra, ze wszystkich twoich głupich pomysłów ten chyba jest najgorszy.

- To, że jest kosztowny nie znaczy, że jest głupi! – Bronił się ukryty w telefonie fantom. – Teraz rób wszystko tak, jak ci mówiłem.

- No dobra. Panowie! Proszę o chwilę uwagi!

Obok nawiedzonej konstrukcji ustawiło się kilkunastu zebranych w trybie pilnym studentów pobliskiego uniwersytetu.

- Będziemy testować nowe zabezpieczenia tego oto kontenera. – Objaśnił Darek, powtarzając każde słowo za Marvusem. – Za chwilę wejdziecie do środka, gdzie, zaopatrzeni w sześć półlitrówek luksusowej wódki marki „Komornik” zrobicie małą imprezę. Odpalicie radyjko i zabawicie się tak, jak robicie to na akademikach. Czas start.

Nie potrzebując dalszeh zachęty, pół tuzina młodych chłopaków z pieśnią na ustach zniknęło we wnętrzu blaszanej konstrukcji.



Dwie godziny minęły, zanim drżący i ryczący kontener wreszcie poddał się i osiadł na betonowym podłożu.

- Możesz mi wytłumaczyć co się właśnie stało? – Poprosił Dariusz.

- To proste. Nasz nie lubiący hałasu pacjent uznał, że kilku studentów panoszących się w jego kontenerze to za dużo i postanowił się przeprowadzić.

- Więc gdzie teraz jest.

- Cóż… zawsze mówiłeś, że chcesz mieć samochód z duszą…

Niezręczna cisza zapadła w pustoszejącej hali.

- Aha. – Dodał Marvus. – Nie wymieniaj tego bezpiecznika. Nowemu lokatorowi twojego auta może nie spodobać się klekot silnika…

- Kiedyś popełnię samobójstwo tylko po to, żeby po życiu móc zrobić ci krzywdę… - Grobowym głosem odparł Siepacz.



- … once I had a love, and it was a gas. Soon turned out, had a heart of glass…

- Stul pysk, błagam! – Jęknął Darek, wolnym krokiem zmierzając w kierunku mieszkania.

- Masz coś do Blondie? – Spytał Marvus urażonym głosem. – Debbie Harry jest na mojej wydłużającej się Liście Ludzi Do Przelecenia Po Ich Śmierci.

- Dlaczego „ludzi”, a nie „kobiet”? – Z chytrym uśmiechem spytał przemoczony do suchej nitki Dariusz. – Czyżbyś chciał mi coś wyznać?

- Goń się! – Usłyszał w odpowiedzi. – Jest „ludzi”, bo wciąż nie mogę ustalić jakiej płci jest Barbra Streissand.

- Zamiast zajmować się dupami zastanów się, jak pozbyć się ducha z mojego samochodu.

- Najprostszym sposobem byłoby zezłomowanie grata. – Stwierdził Marvus. – Zrobisz przysługę środowisku.

- Swoją drogą kim w ogóle był ten duch? Nie słyszałem nigdy o nawiedzaniu metali.

- Cóż, kiedy ty byłeś w Stonce po wódkę, ja zasięgnąłem języka po znajomych. Jednemu z nich udało się dogadać z naszym pacjentem.

- No i?

- Twoje auto nawiedza duch pana Chenga, hutnika ze środkowych Chin, który przypadkowo wpadł do zbiornika z surówką podczas wytapiania stali. Jego przełożeni ogłosili trzy minuty żałoby, po czym, stwierdziwszy, że ciało zostało całkowicie spalone i nie stanowi zagrożenia dla jakości wyrobu, dokończyli proces produkcyjny. Potem z płyt poskładano kontener i dalej poszło już z górki.

- Więc dlaczego problemy zaczęły się dopiero w Krakowie? – Zainteresował się Darek. – Ta blacha przejechała pół świata i dopiero tu zaczęły się jaja.

- To proste. – Skwitował fantom. – Nowa Huta. Pan Cheng poczuł więź z kwiatem polskiego przemysłu i nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca.

- I ten ktoś teraz nawiedza mój samochód? Świetnie.

- Zawsze możesz go opylić.

- Jasne. Fiat Brava, rocznik 1997, bity, nie pali, nawiedza go duch chińskiego hutnika. Tanio.

- Pójdzie jak nic. – Zaśmiał się Marvus. – Kupi go Marylin Manson.

- Taa, jemu przyda się bratnia dusza skoro sprzedał własną…

Rozmowę przerwał brzęczyk komórki.

- Chyba nie rozmawiałeś dzisiaj ze swoją drugą połową? – Spytał fantom.

- Ano nie. – Odparł Siepacz, zerknąwszy na wyświetlacz telefonu. – Hanuś urwie mi głowę przy samej dupie.

- … once I had a love, and it was a gas. Soon turned out to be a pain in the ass…
All you need is a clear horizon...

2
Witam!



Na początek wytknę błąd, który czasem powodował chaos w głowie. Otóż, zdarzało się, że nie byłem w stanie dojść, kto jest kim, kto aktualnie mówi itp. i nie podam konkretnych sytuacji, to się przewijało przez całość tekstu.



Co do plusów... chyba sam fakt, że dziziaj z rana przeczytałem opowiadanie drugi raz, na leciutkim kacu, a poprawiło mi humor. Trafiłeś w mój klimat. Czyta się szybko, nie nudzisz zbędnymi opisami terenu, a podajesz zdawkowe informacje o tym co, gdzie i jak, a czytelnik resztę sboie sam wyobrazi.



Kiedyś Martinius napisał komentarz odnośnie mojego opowiadania, że jak na tak krótką formę styl w porządku, przyjemnie się czyta, ale na coś dłuższego taki język by męczył. U Ciebie zauważyłęm to samo. Taki styl pasuje raczej do krótkich form, opowiadań.



Błędy techniczne może później wytknę, kiedy będę miał zły nastrój i chciał komuś dokopać ;)



Naprawdę fajnie się czytało i chętnie spojrzę na coś jeszcze w takim klimacie.



Pozdrrrrr!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
Przede wszystkim dziękuję za pochylenie się nad moim tekstem. To również tyczy się wszystkich następnych, abym nie dziękował każdemu z osobna :)

Generalnie staram się ogarniać chaos, na który zwracasz uwagę. Szkoda tylko, że przez rwany proces twórczy tego opowiadania nie poświęciłem dość czasu na korektę. Poprawię się następnym razem.
All you need is a clear horizon...

4
Bardzo podobne do poprzedniego opowiadania z tej serii. Czyli lekkie, przyjemne i zabawne. ;)



Podoba mi się to, że poczucie humoru nie jest takie nachalne, raczej subtelne, na swoim miejscu i nie kolidujące z pozostałymi elementami tekstu, które też są całkiem ciekawe (duch w metalu itp.). Zastrzeżenie mam takie, że sama konfrontacja z duchem jest przedstawiona trochę po łebkach. Wszystko gna do przodu zbyt prędko, byleby szybko przedstawić i przejść do następnego punktu historii. To nie wyścig, a takie odnosiłem wrażenie od momentu przybycia bohaterów na miejsce.



Samo rozwiązanie akcji - między innymi przez to gnanie - nie zachwyca, nie przekonał mnie do końca sposób pozbycia się ducha.



Styl masz dobry; to co powiedział Mazer - zdajesz się na wyobraźnię czytelnika, opisując tylko najważniejsze rzeczy, a to zdecydowanie na plus, ponieważ dobrze Ci to wychodzi. Poza tym zdecydowanie dobre dialogi. I znów raził trochę ten "wyścig" od drugiej połowy, ale najważniejsze, że zdajesz sobie z tego sprawę, że pracujesz nad tym i szlifujesz warsztat.



To chyba tyle. Jestem zmęczony, więc jeśli jutro coś mi się przypomni, to dopiszę. :) Dobra robota, dzięki za miłe chwile z tekstem.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Kilka kosmetycznych poprawek. : )


- Jak ja nie trawię poniedziałków… - Burknął przepitym głosem, obracając się na drugi bok.
Podkr. – małą literą wystarczy. Tak się z reguły zapisuje odgłosy paszczowe w dialogach.


Rumor dochodził z salonu, to znaczy pozostałego pokoju mieszkania.
Podkr. – zbędne i nie wygląda najlepiej. Informację o tym, że mieszkanie jest dwupokojowe, można przemycić w innym miejscu, ewentualnie wyrzucić bez szkody dla tekstu.


- Marvus, ściszże to!!!Krzyknął na całe gardło.
Wyboldowane – w literaturze nie używamy potrójnych wykrzykników. Do zaznaczenia głośności wypowiedzi zupełności wystarcza wiadomość w narracji + jeden wykrzyknik.

Podkr. – nie mogę się przekonać do krzyczenia na całe gardło, to takie… infantylne (IMHO, oczywiście). Ale w sumie błędem jest tylko zapis, o którym już mówiłam – odgłosy paszczowe…



Dalej też jest to aktualne. We wszystkich dialogach. : /


- Nareszcie raczyłeś wstać, Darius… - W pomieszczeniu rozległ się chrypawy głos.
Boldem przecinek przed wołaczem. Nie tylko tu, przed każdym.

Podkr. – chropawy czyli jaki? Zachrypnięty, chropawy, chropowaty? Nie można było wykorzystać któregoś z tych słów?


- Tylko, jeśli jest nawiedzony.(…)

- Nigdy mnie nie zawiódł, i dzisiaj też tego nie zrobi…
Tym razem bez podkreślonych przecinków.


– Nie będę mówił, czyja to zasługa…
Zdania podrzędnie złożone oddzielamy przecinkiem…


- Panowie, nasz problem przedstawia się następująco. – Stwierdził jegomość w koloratce.
Wbrew temu, jak by się mogło wydawać, to jedno zdanie, dlatego nie stawiamy w środku kropki i nie zaczynamy fragmentu narracyjnego dużą literą.


Ta kupa blachy telepie się na boki i wydaje z siebie dźwięki, od których pies strażniczy zabił się o własną budę.
O zdaniach podrzędnych już mówiłam, czyż nie? ; )


Problem w tym, że jego dusza niezbyt chciała zaakceptować sposób, w jaki zszedł z tego świata, i pozostała w tym właśnie wucecie.
Czasem dobrze jest wydzielić (obustronnie!) przecinkami wtrącenie.



A teraz ogólnie.

Styl dobry, dopasowany do gatunku, błędów językowych nie uświadczyłam – bardzo duży plus. Drugi za humor (choć czasem wprowadzany pod przymusem) i sympatyczne postaci – o takich jakoś lekko się czyta. Niektóre pomysły miałeś naprawdę świetne, ale, tak jak Patrena, nie przekonał mnie sposób wypędzenia ducha. Poza tym początkowe dialogi wydają mi się tworzone wyraźnie na siłę, do tego trochę sztuczne i sztywne, i o niczym. W rozwinięciu było już lepiej. Patrena poprę jeszcze w kwestii szybkości akcji – źle ją zbudowałeś, zwłaszcza końcówka goni na łeb, na szyję, byle była. Dobrze by było to wydłużyć, wprowadzić stopniowe rozwiązywanie problemu z duchem, a nie tak raz – ciach.



Tak, tak, tak… to musi zostać ładnie rozbudowane. Szkoda tracić potencjał, co siedzi w opku jak duch w blaszaku. : ]



To chyba tyle ode mnie. Pozdrawiam serdecznie.
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

6
Dzięki za wytknięcie błędów edytorskich, zawsze kulała u mnie ta strona. Nawet czytając czterdziesty raz to samo opowiadanie nie byłem w stanie ich poprawić, bo po prostu nie wiedziałem co robię źle. Na szczęście nie ma tego tak strasznie dużo (bo tekst był krótki) :)



Co do rozwiązania akcji: macie rację, rwie się i gna do przodu, a mi jakoś to umknęło. Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to to, że kiedy dawno temu pisałem opowiadania o nieco innej tematyce akcja ciągnęła się niemiłosiernie (gdzieś w zweryfikowanych wisi "Kiedyś" mojego autorstwa, jeśli ktoś czuje się pobudzony niech poczyta - zaśnie :)), przez co teraz mam nawyk zbytniego jej popędzania, często kosztem ciągłości. Z drugiej strony chyba lepiej tak, niż przynudzać. A z trzeciej: lepiej pisać tak, żeby nie przynudzać i nie musieć gnać, ale do tego może jeszcze dojdę :)



Jeszcze raz dziękuję wszystkim za opinie, w najbliższym czasie postaram się poprawić.
All you need is a clear horizon...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”