Do Ełku, prowincjonalnego miasteczka, położonego wśród mazurskich jezior, przyjechałem służbowo. Zostałem oddelegowany na trzy miesiące do tworzącej się tam fili naszego przedsiębiorstwa. Moja praca polegała na szkoleniu i nadzorze młodego personelu. Czas jaki musiałem jej poświęcić zamykał się w godzinach pomiędzy ósmą a piętnastą. Mieszkałem w małym hotelu. Posiłki serwowane w hotelowej restauracji nie odpowiadały memu zarówno podniebieniu jak i żołądkowi. Miały też jeszcze jedną wadę. Były bardzo drogie. Wolałem poszukać innego miejsca z smaczniejszym, zdrowszym i tańszym menu. Znalazłem je w bocznej, odchodzącej od głównej arterii, uliczce. Bardziej kawiarnia niż pub, otwarta do późnych, nocnych godzin. Dania jakie tam podawano były naprawdę wyśmienite. Jako, że pora roku i pogoda nie zachęcała do spacerów po mieście i okolicy. Samotne przesiadywanie w hotelowym pokoju i bezmyślne gapienie w ekran telewizora, który odbierał tylko dwa kanały, nie należały do mojego wyobrażenia rozrywki i wypoczynku. Wolny czas wolałem spędzać w kawiarni. Po spożyciu obiadu, przesiadywałem tam popołudniowe, jesienne godziny. Zbierała się tam przeważnie stała klientela, znająca się wzajem, choćby z tego z tej racji, że spotykali się tam prawie codziennie. Pomimo tego nie było tam zbytniej poufałości. Każdy zbierał się w swoim gronie przy swoim, stałym stoliku, nie przejmując się pozostałym towarzystwem. Jedyną osobą, która mogła pozwolić sobie na rozmowę, czasem nawet bardzo osobistą z każdym obecnym w tej sali, był barman. Był on w jednej osobie właścicielem, barmanem, kelnerem, powiernikiem i sędzią, jedynym sprawiedliwym. Jego orzeczenie było ostateczne, bez możliwości odwołania. Samą posturą, był niegdyś zawodowym bokserem, zniechęcał nawet najbardziej opornych do próby podważenia jego decyzji. Mógł on bez narażenia się na czyjąś niegrzeczność zwrócić uwagę, czy to dla młodych ludzi zbyt głośno prowadzących rozmowę, wtrącić swoje zdanie dla trzech, ciągle dyskutujących panów w średnim wieku, przysiąść się do kłócącej się pary, która wyglądała mi na młode małżeństwo, rozstrzygnąć spór dwóch emerytów zajętych grą w szachy, czy wskazać mi interesujący, jego zdaniem, artykuł w tygodniku, który bez mojej zbytniej aprobaty, dostarczał wraz z zamówioną kawą do mojego stolika. Nie chcąc narazić na niegrzeczność udawałem, że zagłębiam się w lekturze, podczas gdy tak naprawdę wolałem tracić czas na obserwowaniu gości kawiarni. Najbardziej godnymi uwagi wydawali się być staruszkowie grający w szachy. Wygląd jednego był przeciwieństwem drugiego. Ten, który pojawiał się pierwszy i zamawiał kawę oraz dwa kieliszki mocnej śliwowicy, był wysokiego wzrostu, raczej chudy niż szczupły, spokojny, opanowany, starannie ubrany, jego garnitur, może nieco minionej mody, zawsze starannie wyprasowany, podobnie jak biała koszula, której kołnierzyk zdobiła czerwona, staroświecka muszka. Głowę zdobiła mu siwa, gęsta, starannie uczesana fryzura. Twarz gładko ogolona. Jego wiecznie spóźniający się partner był wzrostu dużo poniżej średniego, sporej nadwagi, głowa pozbawiona zarostu, ruda, skołtuniona broda. Ubierał się dosyć niedbale. Pomięty garnitur, koszula, której kolor mocno spłowiał, zawsze rozpięty guzik kołnierzyka z byle jak zawiązanym krawatem. Jego menu ograniczało się tylko do piwa, które w czasie gry wypijał w sporej ilości. Pierwszy flegmatyczny, drugi tryskający nadmiarem energii.
Przyglądając się ich grze zauważyłem, że towarzyszy jej ten sam niezmienny rytuał. Chudy siadał przy stoliku, barman przynosił szachownicę, po chwili stawiał przed nim kawę i dwa kieliszki napełnione śliwowicą. Gracz rozstawiał figury, zapalał papierosa i czekał. Gruby spóźniał się regularnie. Kiedy już pojawiał się w drzwiach, nie szedł do stolika, on biegł do niego. Witając się z przeciwnikiem podawał mu rękę, nie siadał, lecz padał na krzesło, chusteczką ocierał spływający pot z czoła, chwilę odpoczywał. Patrzył na szachownicę i zaczynał przestawiać pionki. Partner oponował spokojnie, czekał na kelnera niosącego kufel piwa i prosił, by ten rozstrzygnął ich spór. Ten oczywiście przyznawał rację chudemu. Przyglądając się ich grze zauważyłem, że nigdy nie rozpoczynają nowej partii, lecz kontynuują wciąż tę samą, rozpoczętą zapewne dużo wcześniej od mojego pojawienia się w kawiarni. Ich gra rozpoczynała od długiego namysłu, często ponad półgodzinnego, chudego flegmatyka. Gruby wiercił się nerwowo na swoim krzesełku, co i rusz podnosił się tylko po to by ponownie opaść na nie. Pił łapczywie piwo, wycierał rękawem marynarki pianę z brody i niecierpliwie czekał aż partner wykona w końcu to pierwsze posunięcie. Doczekawszy się nareszcie tego momentu, chwilę drapał się po łysej głowie, tłustymi palcami łapał jedną ze swoich figur, trzymał ją w powietrzu namyślając gdzie by ją postawić, poczym odstawiał ją na miejsce chwytał inną. Jego przeciwnik nie protestował, chociaż reguły tej gry jednoznacznie mówią, że raz dotknięta nie może być zmieniona na inną. Zdarzało mu się nawet cofnąć wykonane posunięcie, co było już jawnym złamaniem regulaminu.. Czas ich gry kończył się wraz z ostatnim łykiem śliwowicy jednego i opróżnieniem, zwykle czwartego, kufla piwa, przez drugiego starca. Ich spotkanie trwało przeciętnie około trzech godzin. Od godziny siedemnastej do dwudziestej. Barman sam, bez zapraszania, pojawiał się przy nich, inkasował pieniądze, przez moment patrzył na plansze, by zapamiętać rozstawienie przerwanej partii, zabierał szachownicę i z szacunkiem odprowadzał staruszków do drzwi kawiarni.
Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a czas w kawiarni, wśród jej bywalców, trwał w tym samym miejscu, zatrzymał się jak wskazówki zepsutego zegara, wiszącego na ścianie ponad barem. Ci sami goście, te same rozmowy i szachiści grający, tę samą, niekończącą się partię. Barman, który zdążył się ze mną trochę zaprzyjaźnić, na tyle, na ile pozwalało mu stanowisko, nie potrafił sobie przypomnieć jak długo trwa ten zacięty pojedynek. Jak sięgał pamięcią ci dwaj staruszkowie grali codziennie, w każdym dniu tygodnia, w każdym tygodniu miesiąca, w każdym miesiącu roku. Oni tu przychodzili od zawsze, to znaczy od dnia, kiedy został właścicielem tego lokalu, a kupił go już kilka dobrych lat temu. Ta ich rozgrywka musiała rozpocząć się jeszcze wcześniej, bo nie przypomina sobie jej początku. Znudziła mnie ta niezmienność, coraz bardziej tęskniłem za chwilą, kiedy zakończę tu pracę i będę mógł powrócić do domu. I wtedy, zupełnie niespodzianie stała się rzecz zdawałoby się niemożliwa.
Któregoś dnia, jak zwykle o siedemnastej szczupły, starszy pan zajął swoje miejsce. Barman przyniósł mu codzienną porcję śliwowicy, kawę i szachownicę. Starszy pan rozstawił figury, rozmyślał nad kolejnym posunięciem. Powoli popijał trunki, palił papierosa. Minuty mijały, drugi nie nadchodził, ale, że leżało to w jego zwyczaju, pierwszy nie okazywał zniecierpliwienia, ani tym bardziej zaniepokojenia. O dwudziestej, kiedy barman podszedł z rachunkiem, jego twarz wyrażała jedynie zdziwienie. Barman, który się dosiadł do mego stolika, zdawał się być nie mniej zaskoczony. Coś musiało się stać, coś nie dobrego. Może zachorował, podsunąłem mu swoje przypuszczenie. Pogoda fatalna, ma już swoje lata. Barman nie był do tego przekonany. Nie, to nie to. Nawet gdyby był chory, przyszedłby. Nazajutrz sytuacja się powtórzyła. Chudy o siedemnastej siedział przy stoliku. Barman tym razem tkwił za barem, zwlekał z obsługą. Dopiero energiczny głos klienta, zmusił go do wypełnienia obowiązku. Na tacy ustawił dwa kieliszki śliwowicy i kawę. Tym razem szachownica pozostała pod ladą. Na pytanie staruszka, szeptał mu coś do ucha. Ten jednak zaprzeczał kręcąc głową. Coś wykrzykiwał, lecz gwar w kawiarni nie pozwolił mi zrozumieć jego słów. Dalsze tłumaczenie barmana nic nie pomogło, musiał wrócił po szachownicę. Ruch w kawiarni tego dnia był tak duży, że nie miał czasu na rozmowę ze mną. Po dwudziestej stary szachista wyszedł z sali. Po godzinie udałem się do hotelu.
Następny dzień był równie dziwny i smutny, jak poprzedni. Samotny starzec oczekujący na przyjaciela. Może to śmieszne, ale ja również odczuwałem jego brak. Zdążyłem się przyzwyczaić do codziennego widoku starych przyjaciół, mimo wszystkich różnic, połączonych wspólną pasją i rozrywką, która ich łączyła, gry w szachy. Barman równie markotny raczył wreszcie zwrócić na mnie uwagę. Wycierając stolik, przy którym siedziałem, na moje nieme pytanie, odpowiedział krótko: nie żyje, zawał. Nic więcej nie chciał powiedzieć. Poczekałem, aż obsłuży gości i zajmie swoje miejsce za barem. Usiadłem na wysokim stołku. To smutna wiadomość. Trzeba jednak mu ją przekazać. Barman wyglądał na zrezygnowanego. Powiedziałem mu to, ale on tego nie przyjmuje do wiadomości. Tak mi powiedział: mów pan co chcesz, ja tego nie przyjmuję do wiadomości. Mówi, że to jakiś absurd, zupełnie niemożliwe, żeby jego przyjaciel uczynił to niedograwszy zaczętej partii. Stary dziwak, myśli, że śmierć może poczekać. Jednak szkoda mi go. Ja również współczułem temu człowiekowi. Chciałem mu pomóc. Niby przypadkiem zbliżyłem się do jego stolika. Zapytałem czy mogę się przysiąść. Oburknął, że zajęte, czeka na przyjaciela. Nalegałem, że tylko na chwilę, mógłby skrócić oczekiwanie zagrając ze mną. Stary nie wdając się w dalszą rozmowę przywołał barmana i kazał mnie wyprowadzić. Wraz z barmanem wróciłem na swoje miejsce. Widziałem figury na szachownicy. Białe miały króla i gońca, czarne; króla i skoczka. Skończona partia, remis. Żadnych szans na wygraną czy przegraną.
Czas mojej delegacji w Ełku powoli się kończył. Do wyjazdu pozostał już tylko tydzień. Nadal chodziłem do kawiarni. Po zjedzeniu obiadu siedziałem tam do kolacji. Staruszek codziennie o tej samej godzinie zajmował swoje miejsce. Samotnie siedział do dwudziestej, potem wychodził. Myślałem, że sytuacja ta już nigdy się nie zmieni. Myliłem się. Stało się to na dwa dni przed wyjazdem. Szczupły staruszek o zwykłej porze usiadł na krześle, popijał śliwowicę i czekał. W drzwiach kawiarni stanął nieznany mi człowiek. Nieznany nie tylko mnie, sądząc po zainteresowaniu, jakie wywołał na innych stałych gościach. Człowiek ten w wieku już podeszłym, ubrany w długą czarną jesionkę, równie czarny kapelusz pewnym krokiem podszedł do stolika samotnego szachisty. Zdjął jesionkę, kapelusz i nie pytając o pozwolenie rzucił je na wolne krzesło. Sam usiadł na innym stojącym naprzeciw chudego. Pomyślałem, że zacznie się teraz prawdziwa awantura. W pobliżu znalazł się zaniepokojony barman, gotowy do interwencji. I wtedy nastąpiło coś, co zaskoczyło nas wszystkich. Chudy podał rękę nowemu, przywitał go serdecznie. W sali zapadła taka cisza, że mogłem słyszeć ich rozmowę. Nowy tłumaczył się ze swojej długiej nieobecności. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom i oczom. On wziął tego obcego za swojego dawnego partnera. Początkowo podejrzewałem, że znalazł sobie innego towarzysza do gry. Ale nie, on naprawdę myślał, że to stary przyjaciel powrócił. Wywnioskowałem to z ich zachowania. Nie rozpoczęli nowej partii, lecz kontynuowali starą. Mało tego, tak jak kiedyś stary, teraz nowy zaczął przestawiać figury na planszy i tak jak kiedyś, tak i teraz przywołany barman, który przyniósł kufel piwa, musiał wystąpić w roli arbitra. O co tu chodzi, pomyślałem przyglądając się tym dwóm dżentelmenom. Nowy w niczym nie przypominał poprzedniego. Nie był gruby ani łysy, na jego twarzy brak było brody, tak charakterystycznej tamtemu. Sposób zachowania miał również odmienny. Siedział spokojnie, popijał piwo, czekał cierpliwie na swoje posunięcie. O dwudziestej wyszli obaj z kawiarni. Barman wiedział tyle co ja, czyli nic.
Następny dzień, był dniem pożegnania się z Ełkiem, z barmanem i jego kawiarnią. Zjawiłem się tam nieco później niż zwykle. Starsi panowie zajęci byli grą w szachy. Niby wszystko wróciło do starego porządku, ale ja odczuwałem pewien rodzaj niesmaku. Zjadłem spóźniony obiad, pożegnałem się z barmanem. Poszedłem piechotą na dworzec, wsiadłem do pociągu i odjechałem. Siedząc w wagonie, patrząc przez okno na oddalające się światła miasta, rozmyślałem nie tyle o starych graczach, a o samej partii, która być może kiedyś została rozpoczęta, ale czyi kiedy znajdzie zakończenie.
3
Naprawdę przydałyby się akapity, a przynajmniej (jeśli nie umiesz ich zrobić) to wolne wiersze rozbijające trochę tę bryłę. W przeciwnym razie przy piątej linijce czytelnik zaczyna tracić wątek, bo stara się nie zgubić miejsca, w którym właśnie czyta.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.
5
Lubie takie klimaty. Mnie tekst wciągnął. Co prawda uwaga o akapitach jak najbardziej do uwzględnienia. Jeszcze jedno spostrzeżenie. Jeżeli gracze zmieniają się na takich zasadach jak opisane, to mamy również mecz śliwowica kontra piwo 

"W człowieku, który uważa, ze wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia".
R Kapuściński "Podróże z Herodotem"
R Kapuściński "Podróże z Herodotem"
6
Najciekawsze błędy:
No i co ten garnitur i ta koszula? no co z nimi? :(
interpretacja W<on jest mądrzejszy>:biegł do stolika gdy pojawiał się w drzwiach, tylko kto? on się pojawiał w drzwiach czy stolik?
ale to takie dywagacje na boku

Hmm
<sprawdza gatunek czy to nie absurd...> nie to obyczaj...
Nie no, dobra, żartuję. Po fabule może i widać, że obyczaj, bo nic się nie dzieje. Żadnego toto głębokiego sensu nie miało jak dla mnie O_o serio, czuję się nieporuszona. Nudne i cudem dotrwałam do końca. A przyznaję, że partia szachów pomysłem była niezłym ale totalna klapa w jego wykorzystaniu. <przynajmniej wg moich gustów
>
Cudem też przebrnęłam przez ten las, gąszcz, bagno błędowo-babolowe. Jezu. To jak zły sen, w którym trafiłam do innego świata gdzie postuluje się alternatywne sposoby używania języka polskiego. Ja sama gubię przecinki częściej niż parasole i rękawiczki, więc zazwyczaj nie zauważam, że gdzieś ich nie ma albo że gdzieś jest jakiś nadmiarowy a jak zauważam to jest źle. Masz pełno błędów fleksyjnych i składniowych - stosujesz jakąś dziwną odmianę a przez wyliczenia składnia ci się posypała. Pomyśl o tych spójnikach
Co do stylu... nie obraź się - okropny! Cudem się przez to przedarłam.
Aha - dialogi trzeba zaznaczać!
Chyba nic więcej nie mam do powiedzenia poza tym, że jestem definitywnie na NIE.
Do zoba w następnym tekście - oby był lepszy.
Pozdrawiam serdecznie.
dania... buh! pora roku. To zdanie jest zupełnie niepowiązane z poprzednim. Jakbym się o nie przewróciła czytając <patrzy brzydko na zdanie>. Trzeba robić gładkie przejścia!Dania jakie tam podawano były naprawdę wyśmienite. Jako, że pora roku i pogoda nie zachęcała do spacerów po mieście i okolicy. Samotne przesiadywanie w hotelowym pokoju i bezmyślne gapienie w ekran telewizora, który odbierał tylko dwa kanały, nie należały do mojego wyobrażenia rozrywki i wypoczynku.
szwaszczy i zgrzyta O_oPo spożyciu obiadu, przesiadywałem tam popołudniowe, jesienne godziny.
<padła i zaczęła się kulać po ziemi> przeczytałeś to chociaż raz po napisaniu? to wygląda jak błąd w stylu - pisałam i w połowie zdania zmieniłam koncepcję ale nie wpadłam na to, że tę napisaną połowę też trzeba zmienićZbierała się tam przeważnie stała klientela, znająca się wzajem, choćby z tego z tej racji, że spotykali się tam prawie codziennie.
to wtrącenie odnosi się do postury? O_O ja tam bym to wywaliła albo bym wcisnęła w nawias skoro już musi tam być.Samą posturą, był niegdyś zawodowym bokserem, zniechęcał nawet najbardziej opornych do próby podważenia jego decyzji.
jakaś istna makabra! zwraca się uwagę KOMUŚ a nie dla KOGOŚ. Wtrącić zdanie dla trzech? dla? zdanie się wtrąca do dyskusji a nie dla panów. I dlaczego tam jest "czy to" - zakłada się wtedy że będziesz wymieniał zwrócić uwagę czy to młodym zbyt głośno gadającym czy starym kłócącym się a ty nie wymieniasz - słowem, to jest tam NIE potrzebne.Mógł on bez narażenia się na czyjąś niegrzeczność zwrócić uwagę, czy to dla młodych ludzi zbyt głośno prowadzących rozmowę, wtrącić swoje zdanie dla trzech, ciągle dyskutujących panów w średnim wieku, przysiąść się do kłócącej się pary, która wyglądała mi na młode małżeństwo, rozstrzygnąć spór dwóch emerytów zajętych grą w szachy, czy wskazać mi interesujący, jego zdaniem, artykuł w tygodniku, który bez mojej zbytniej aprobaty, dostarczał wraz z zamówioną kawą do mojego stolika.
narazić na niegrzeczność ale kogo?! się?Nie chcąc narazić na niegrzeczność udawałem, że zagłębiam się w lekturze, podczas gdy tak naprawdę wolałem tracić czas na obserwowaniu gości kawiarni.
no jaki to jest raczej chudy niż szczupły? i dlaczego u licha masz w tym zdaniu 2 podmioty - ten - znaczy starszy facet a potem jego garnitur! O jezu, wcześniej nie doczytałam... jest i 3 podmiot! Koszula!Ten, który pojawiał się pierwszy i zamawiał kawę oraz dwa kieliszki mocnej śliwowicy, był wysokiego wzrostu, raczej chudy niż szczupły, spokojny, opanowany, starannie ubrany, jego garnitur, może nieco minionej mody, zawsze starannie wyprasowany, podobnie jak biała koszula, której kołnierzyk zdobiła czerwona, staroświecka muszka
a to nawet zdaniem nie jest... O_o i pasuje do poprzedniego zdania jak pięść do nosa <przejście w stylu: na brutala">Twarz gładko ogolona.
- to jest już jakiś horror a poza tym pierwszy raz słyszę "być sporej nadwagi" O_O można mieć sporą nadwagę. Ty tu, mój drogi, wymieniasz jaki był i co następuje: był jakiegoś wzrostu, był jakiejś nadwagi, był głowa pozbawiona zarostu, był ruda i był skołtuniona broda -> logicznie to jest kupa... kupa śmiechu.Jego wiecznie spóźniający się partner był wzrostu dużo poniżej średniego, sporej nadwagi, głowa pozbawiona zarostu, ruda, skołtuniona broda
Jezu...Pomięty garnitur, koszula, której kolor mocno spłowiał, zawsze rozpięty guzik kołnierzyka z byle jak zawiązanym krawatem.
No i co ten garnitur i ta koszula? no co z nimi? :(
moja interpretacja: biegł do stolika kiedy pojawił się w drzwiach czyli pojawiając się biegłKiedy już pojawiał się w drzwiach, nie szedł do stolika, on biegł do niego.
interpretacja W<on jest mądrzejszy>:biegł do stolika gdy pojawiał się w drzwiach, tylko kto? on się pojawiał w drzwiach czy stolik?
ale to takie dywagacje na boku

piszemy po czym, a po miejsce by się coś przydało - może spójnik jakiś?poczym odstawiał ją na miejsce chwytał inną.
jedna albo trzy. jak dwie to pionoworegulaminu..
grali na kilku planszach? jak jedna to - planszę.
patrzył na plansze
Kropki też możesz stawiać - przecinkowanie po "miejscu" jest okropne - tam aż TRZEBA wstawić kropkę!Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a czas w kawiarni, wśród jej bywalców, trwał w tym samym miejscu, zatrzymał się jak wskazówki zepsutego zegara, wiszącego na ścianie ponad barem.
skoczyłeś do czasu teraźniejszego czy to literówka?
Ta ich rozgrywka musiała rozpocząć się jeszcze wcześniej, bo nie przypomina sobie jej początku.
mamy brzyyydkie powtórzeniastarszy pan zajął swoje miejsce. Barman przyniósł mu codzienną porcję śliwowicy, kawę i szachownicę. Starszy pan
Niedobrego! Boziu, nie z przymiotnikami razem! łącznie! together! zusammen! no...Coś musiało się stać, coś nie dobrego.
- jak sucha relacja z suchej imprezy - Po zupie podali główne danie. Po głównym daniu podali deser.Po dwudziestej stary szachista wyszedł z sali. Po godzinie udałem się do hotelu
Po kij ten przecinek? No więc, to jest jakieś dziwne - jak piszesz "równie" to dajesz znać że był tak dziwny i smutny jak ten do którego przyrównujesz po co jeszcze piszesz że jak poprzedni? O_oNastępny dzień był równie dziwny i smutny, jak poprzedni
kolejne przejście na brutala
Usiadłem na wysokim stołku. To smutna wiadomość.
to jest chyba dialog! dialog się jakoś zaznacza <patrzy na to wcześniejsze> Boziu to wcześniejsze(ze smutną wiadomością) to też chyba część dialogu!
Powiedziałem mu to, ale on tego nie przyjmuje do wiadomości.
grając!Nalegałem, że tylko na chwilę, mógłby skrócić oczekiwanie zagrając ze mną.
Przecinki u ciebie kurde skaczą, znikają i ogólnie to są przecinki widmo momentami albo jakieś nadprzecinki (metaprzecinki-krzyczy Pika). Tu mamy przecinka widmo. Powinien być po innym. W ogóle zamiast przecinka możesz czasem użyć "i" - mamy trochę fajnych spójników w języku polskimSam usiadł na innym stojącym naprzeciw chudego

jakaś buba tu.
ale czyi kiedy znajdzie zakończenie.
Hmm
<sprawdza gatunek czy to nie absurd...> nie to obyczaj...
Nie no, dobra, żartuję. Po fabule może i widać, że obyczaj, bo nic się nie dzieje. Żadnego toto głębokiego sensu nie miało jak dla mnie O_o serio, czuję się nieporuszona. Nudne i cudem dotrwałam do końca. A przyznaję, że partia szachów pomysłem była niezłym ale totalna klapa w jego wykorzystaniu. <przynajmniej wg moich gustów

Cudem też przebrnęłam przez ten las, gąszcz, bagno błędowo-babolowe. Jezu. To jak zły sen, w którym trafiłam do innego świata gdzie postuluje się alternatywne sposoby używania języka polskiego. Ja sama gubię przecinki częściej niż parasole i rękawiczki, więc zazwyczaj nie zauważam, że gdzieś ich nie ma albo że gdzieś jest jakiś nadmiarowy a jak zauważam to jest źle. Masz pełno błędów fleksyjnych i składniowych - stosujesz jakąś dziwną odmianę a przez wyliczenia składnia ci się posypała. Pomyśl o tych spójnikach

Co do stylu... nie obraź się - okropny! Cudem się przez to przedarłam.
Aha - dialogi trzeba zaznaczać!
Chyba nic więcej nie mam do powiedzenia poza tym, że jestem definitywnie na NIE.
Do zoba w następnym tekście - oby był lepszy.
Pozdrawiam serdecznie.
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
7
Zmieniłbym szyk wyrazów z zdaniu: …nie odpowiadały zarówno memu podniebieniu jak i…Posiłki serwowane w hotelowej restauracji nie odpowiadały memu zarówno podniebieniu jak i żołądkowi.
Wtrącenie zakłóca odbiór zdania. Lepiej: Znalazłem je w bocznej uliczce, odchodzącej od głównej arterii.Znalazłem je w bocznej, odchodzącej od głównej arterii, uliczce.
Jako, że pora roku i pogoda nie zachęcały do spacerów po mieście i okolicy… to co?! To zdanie jest niedokończone. Urywa się w połowie.Dania jakie tam podawano były naprawdę wyśmienite. Jako, że pora roku i pogoda nie zachęcała do spacerów po mieście i okolicy. Samotne przesiadywanie w hotelowym pokoju i bezmyślne
Wtrącone zdanie oddzieliłbym myślnikami. One bardziej podkreślają odrębność wtrąconego zdania. A nawet nawias nie byłby zły.Samą posturą, był niegdyś zawodowym bokserem, zniechęcał nawet najbardziej opornych do próby podważenia jego decyzji.

Powtarzasz ten dam zwrot.Mógł on bez narażenia się na czyjąś niegrzeczność […]Nie chcąc narazić na niegrzeczność udawałem
Śliwowica z natury rzeczy jest mocna (ponad 70%). Nie trzeba tego dodatkowo podkreślać.dwa kieliszki mocnej śliwowicy
Po pierwsze, zarost to włosy na twarzy, a nie na głowie. Po drugie, zdanie jest niegramatyczne. Jeśli już, to: …z głową pozbawioną zarostu, rudą, skołtunioną brodą. Ale ja bym przebudował całe zdanie.Jego wiecznie spóźniający się partner był wzrostu dużo poniżej średniego, sporej nadwagi, głowa pozbawiona zarostu, ruda, skołtuniona broda.
Przyznam, że musiałem przeczytać to zdanie dwa razy zanim zrozumiałem. Zaimek „on” jakoś automatycznie skojarzyłem z rzeczownikiem „stolik”, które poprzedzało ten zaimek. Z tego wyszło mi wyobrażenie stolika, biegnącego w stronę faceta stojącego w drzwiachKiedy już pojawiał się w drzwiach, nie szedł do stolika, on biegł do niego.

Znowu wtrącone zdanie zaburza odbiór całości. Może lepiej: Ich gra rozpoczynała się od długiego, często ponad półgodzinnego, namysłu chudego flegmatyka.Ich gra rozpoczynała od długiego namysłu, często ponad półgodzinnego, chudego flegmatyka.
Drugie zdanie lepiej zacząć od „godzinę później”, żeby się „po” nie powtarzało na początku sąsiednich zdań.Po dwudziestej stary szachista wyszedł z sali. Po godzinie udałem się do hotelu.
Na początku jest pytanie. Powinno się zakończyć znakiem zapytania. O co tu chodzi? – pomyślałem…O co tu chodzi, pomyślałem przyglądając się tym dwóm dżentelmenom.
Może lepiej: … ale kiedy i czy w ogóle znajdzie zakończenie.ale czyi kiedy znajdzie zakończenie.
To by było na tyle
