
(Aha, i przepraszam za brak akapitów, ale u niektórych np. u mnie zamiast tych długich spacji pojawiają się prostokąty... i jestem zdania, że brak takich przeszkadzajek jest lepszy)
Seks & prochy & okultystyczne rytuały
czyli
okultystyczne przygody Rafała K. w pięciu aktach
AKT I
Rafał K. przerabiał już wszystko, co nadawało się do przerobienia, a więc: gry karciane, na które wydał podbieraną mamie z portfela fortunę, papierowe erpegi, pełne oślizgłych potworów i mrocznych rytów, ucieczkę z domu (przy okazji odkrywając, że piwnica cioci to kiepska kryjówka) i wpisywanie w wyszukiwarce „girls fucking animals” ku uciesze wszystkich oprócz właściciela kafejki internetowej. Jeśli chodzi o muzykę, kasety z Kwasożłopami, Metaliką i żelazną Dziewicą przerabiał na spróchniałym magnetofonie na tyle intensywnie, że bez stuprocentowej znajomości utworów za nic by się nie połapał, co akurat leci ze zjechanej taśmy.
Skoro już o przerabianiu mowa, sam Rafał też został nieźle przerobiony przez kumpla. Otóż, wyżej wspomniany osobnik wziął najpierw kilka czystych kaset, solennie obiecując przegrać parę albumów czegoś, co nazwał „blek metal, mrok i czad”, a potem, skubany, wyprowadził się gdzieś z całą familią.
Rafał, jako osobnik nie w ciemię bity, błyskawicznie znalazł wyjście z opresji. W karkołomnej akcji dywersyjno-niemal-samobójczej podciągnął Starszemu Bratu z pokoju katalog wysyłkowy sklepu muzycznego. Ogrom bluźnierstw bijący z tych stron poraził Rafała i zarazem oczarował bardziej niż swego czasu pluszowy Pikachu. Co do niektórych zespołów miał co prawda pewne zastrzeżenia (po co nazywać kapelę Batory, co budzi nieprzyjemne skojarzenia z lekcjami historii, skoro można nadać jej nazwę Gnijący Chrystus?), ale generalnie świat, który mu się ukazał, poruszał jakąś mroczną strunę w jego duszy... To chyba D1, ta, która się najczęściej zrywa.
Rafał, w dalszym ciągu nie w ciemię bity (nie licząc tych paru razy od Brata, który na drugi dzień znalazł swój katalog w pokoju „gnojka”), szybko dodał dwa do dwóch. Podskórnie wyczuwał siły kierujące jego wyborami przez całe, niedługie życie. Zawsze dążył bowiem do tego, co kolega, ten, który się wyprowadził, nazywał mianem „mroku i czadu”. Co mają wspólnego karty cywilizacji czarnej many, ociekające nekromancją deideki i łormłotki oraz muzyka blek metalowa?
„Europa!” – wykrzyknął Rafał, waląc się dłonią w czoło. O każdej ze wspomnianych rzeczy babcia mówiła, że jest „szatanistyczna”. A w tej materii największym autorytetem był, niestety, najniebezpieczniejszy osobnik po tej stronie klatki schodowej.
Starszy Brat.
Rafał, poważnie już obawiający się, czy po bliskim spotkaniu z poczwarą nadal będzie nie w ciemię bity, postanowił wstrzymać się na razie z konfrontacją i poczekać na odpowiedni moment. Po kilku dniach, kiedy nastąpiła koniunkcja sprzyjających czynników takich jak pełen żołądek Brata czy zawieszenie broni w odwiecznych sporach o decybele, Rafał postanowił wkroczyć do akcji.
Przestąpił na palcach próg ciemnej, zadymionej pieczary, czując się trochę jakby grał w „Magicznych wojowników” – z tym, że tutaj mógł zginąć naprawdę. Z wnętrza dochodziły demoniczne odgłosy, zgrzyty i wrzaski, a ściany pokrywały makabryczne plakaty zespołów, których nazw nie potrafił odczytać...
- Czego chcesz? – rzucił Starszy Brat, nie ruszając zwłok z wersalki.
- Chciałem cię prosić o radę, ooo, mądry i potężny! – wydusił z siebie Rafał, chcąc połechtać bestię po próżności. W grze po wybraniu tej kwestii Demon ósmego Poziomu nie zjadał duszy głównego bohatera, więc może i w realu czołobitność na coś się zda.
- Co ty bredzisz, niskopienny?
- Chciałbym zostać szatanistą i nie wiem, jak to zrobić.
Starszy Brat byłby świetnym czarnym charakterem, stwierdził Rafał, czekając, aż ucichnie perfekcyjny niepohamowany śmiech typu „szalony złoczyńca”.
- Wiesz co? Przeczytaj Czarną Biblię i Księgę Czarnej Magii, a potem przyjdź do mnie, to wtedy pogadamy. A na razie wypier...!
Przekaz był nadzwyczaj jasny, toteż Rafał czym prędzej opuścił tę świątynię pierwotnego zła. Rozentuzjazmowany pierwszym questem na drodze szatanistycznego adepta, rozpoczął poszukiwania wspomnianych pozycji wydawniczych – niestety, bez rezultatu. Jedyną czarną książką w mieszkaniu okazał się „Pan Tadeusz”, księga niewątpliwie zła, plugawa i znienawidzona, jednak nie wystarczająco.
Rafał, po wszystkich perypetiach ze Starszym Bratem nadal nie zanadto w ciemię bity, wiedział, gdzie musiał się teraz udać. Po drodze do szkoły zawsze mijał sklep o tajemniczej nazwie ANTYKWARIAT. Zawsze zastanawiał się nad etymologią dziwnego wyrazu, a dokładniej zachodził w głowę, czy pochodził on od słów antyk i wariat.
Kiedy Rafał wstępował do owego przybytku, drzwi trąciły zakurzony dzwonek, którego dźwięk pomknął z entuzjazmem ku ladzie, lecz został wytłumiony przez opasłe woluminy, albumy, rękopisy i ponure bohomazy, i nim dotarł do aparatu słuchowego zasuszonego antykwariusza, był już tylko echem starego, dobrego dzwonienia.
- Już nie produkują takich dzwonków nad drzwi jak kiedyś! – rzekł starzec na powitanie.
- Tak, psze pana, tak.
- Czego poszukujesz, młodzieńcze? – powiedział antykwariusz tonem człowieka wiedzącego więcej niż wie. – Nie wyglądasz mi na takiego, co przyszedł tu bez celu.
- Istotnie, nie bez celu przybyłem. – odparł Rafał, nieopatrznie popadając w tę dziwną manierę językową. – Jednak na razie chciałbym się rozejrzeć.
Na dębowych stołach i regałach dało się znaleźć wszystko, co stare, klimatyczne i już praktycznie nie do zdobycia gdziekolwiek indziej. Starodawne manuskrypty nasiąkłe takimż kurzem, wywody filozoficzne pożerane przez głodne wiedzy robactwo, tomiki przedwojennej poezji, pierwsze, bogato ilustrowane wydanie Kama Sutry... Rafał z trudem oderwał wzrok od ostatniej pozycji i wtedy Ją dostrzegł. Prawdziwą mroczną czarną księgę! Zwała się „Czarna Magija albo Księga Demonów Piekielnych wraz z Instruktażem Wykonywania Tajemnych Pieczęci, z zestawem do samodzielnego montażu”. Porwał księgę w ramiona i z radości dał jej buzi.
Jeszcze przez moment wahał się. Jako mroczny szatanista, mógłby właściwie odwrócić się na pięcie i uciec ze zdobyczą, a spróchniały dziadek w życiu by go nie dogonił. „No nic, jeszcze to sobie odbiję!”, pomyślał i podszedł do lady, z bólem serca sięgając po portfel.
- Ile płacę?
- Ooo, widzę, że kawalera okultyzm fascynuje – zamruczał antykwariusz. – A nie za młody aby?
Rafał poczuł się dotknięty do żywego. W końcu, minęło już sześć lat odkąd przestał zbierać Pokemony!
- Niech to pana za bardzo nie interesuje – warknął.
- O, jaki hardy młody mroczniak z niego! – zaśmiał się rubasznie dziadek. – Nic mi, w sumie, do tego, co racja to racja. A może byłby kawaler tym zainteresowany? – to mówiąc, wyciągnął spod lady oprawioną w skórę księgę z napisem „Necronomicon”. – To prawdziwy biały kruk!
- Odpada – pokręcił głową Rafał. – Brat wyraźnie kazał czytać czarne.
Rafał zapłacił za „Czarną Magiję...” (antyczny wariat zdarł z niego skórę) i jak na skrzydłach pomknął do domu.
Tam zastał go chaos do spółki z uwiądem, rozpadem i entropią. Prośby i groźby związane z natężeniem decybeli sygnalizowały powrót rodziców, a demoniczne odgłosy z pokoju Starszego Brata, głośniejsze niż zazwyczaj, oznaczały niechybnie, że jest nie w humorze. Na domiar złego wszystkie ruchomości walały się po mieszkaniu w ferworze pakowania. W całej tej fascynacji szatanizmem Rafał zapomniał o wyjeździe na wieś. Pierworodny syn rodziców już dawno oznajmił, że nie jedzie, co Rafał postanowił wykorzystać do własnych celów.
- Ja też nie jadę do babci! – oznajmił uroczyście, a jego oświadczenie zostało przyjęte ze spokojem. Mamę znacznie bardziej absorbowały poszukiwania różowego puloweru, a tatę - zmagania o głośność def metalu Brata.
Zatem klamka zapadła. Z łobuzerskim błyskiem w oku Rafał stwierdził, że mniej niż dwie doby dzielą go od mrocznej inicjacji, pierwszego w życiu szatanistycznego rytu.
I nie mylił się. Już trzydzieści siedem i pół godziny później, pośród aksamitnej ciemności i piszczącej w uszach ciszy przewracał pożółkłe karty średniowiecznego grimuaru. Starszy Brat gdzieś sobie poszedł, rodziców od rana nie było, a księżyc w pełni lśnił, nie przysłonięty ani jedną chmurką. Panowały wprost idealne warunki do Ceremonii Przyzwania Demonów o Północy. Co prawda dochodziła już pierwsza, ale o jedenastej pięćdziesiąt leciał na Polsacie „Pamiętnik czerwonego pantofelka”.
Nieważne, pomyślał Rafał, liczy się przygotowanie i entuzjazm. Wkroczył do usypanego z soli kręgu („Czarna Magija...” sugerowała krew, ale inne substancje również dopuszczała). Zapalił świeczkę (tu już gorzej, bo miało być kadzidło z dodatkiem masła z mleka dziewicy). Prawdę powiedziawszy, z pieczęciami też nie wyszło. Komu by się chciało odlewać coś ze stopu ołowiu i srebra, stwierdził.
Tekturowe szablony dołączone do księgi też są OK.
No, dobra, pomyślał, przygotowanie jak przygotowanie, ale entuzjazm mam.
- In nomine dei nostri Satanas, Luciferi excelsi... – zaczął nieśmiało inkantację, która coś mu przypominała...
AKT II
JEBUDU! – błysło, trzasło i zgasło.
AKT III
Powidok eksplozji białego światła wypełniał zielenią niemal całą czerń pod powiekami. Rafał zamrugał. O dziwo, błysk nie wypalił mu oczu. Adept rozejrzał się. świeczka, która zdążyła już przylgnąć do podłogi zgrubiałymi korzeniami parafiny, paliła się jakby nigdy nic. Ciepły podmuch, jaki Rafał poczuł na policzkach w czasie eksplozji, nie zdołał zgasić płomyka.
A może mi się wydawało, pomyślał. Może tak się podjarałem tym całym szatanizmem, że...
Czuł się dziwnie, trochę jak w trakcie nagłej awarii, kiedy oglądasz w najlepsze Polsat o jedenastej pięćdziesiąt i nagle słychać elektryczne „bzzzz” i przestajesz cokolwiek widzieć. Oczy powoli przyzwyczajają się do ciemności, w mroku wszystko wygląda inaczej. Odcienie szarości zlewają się bardziej w to, co podpowiada ci wyobraźnia niż w to, co istnieje naprawdę. Nagle zdajesz sobie sprawę, że za oknem szaleje burza, dochodzi północ, a ty nie masz pojęcia, gdzie jest świeczka. I dobija cię niepewność. Kiedy to się skończy? Co się właściwie stało? Czy tam, w kącie, coś się poruszyło?
Rafał przeklął w myślach tę niepewność. Nie miał pojęcia, czy ma kontynuować posępne zawodzenie inkantacji, zacząć od nowa czy może zapalić światło i pograć w Simsy? Na to ostatnie miał największą ochotę, bo, prawdę powiedziawszy, zrobiło mu się dziwnie zimno i poczuł się nieswojo. Trzask tamtej eksplozji – nie huk, a właśnie odgłos łamiącego się patyka – omal nie przyprawił go o zawał.
- Jest tu kto? – szepnął.
Kto miałby tu być, pomyślał. Demon? Chyba bym go zobaczył?
Wzruszył ramionami, postanowiwszy wybudować swoim Simom basen. Zdmuchnął świeczkę, a knot żarzył się i dymił, kiedy Rafał stawiał pierwsze kroki w kierunku włącznika światła. Był bosy, jak nakazywała księga. Kiedy tylko poczuł, jak podeszwa prawej stopy styka się z solą, rozgarnia ją na boki i przerywa ciągłość usypanego kręgu, młody adept wiedział już, że popełnił największy błąd w swoim życiu. W porównaniu z przenikliwym zimnem, jakie nagle nim wstrząsnęło, wnętrze okręgu wydawało się przytulne jak pokój z kominkiem i skórą niedźwiedzia na podłodze.
Podbiegł do ściany i rzucił się na wyłącznik. Ciche, suche pstryknięcia, zero reakcji ze strony żarówki. Robiło się nawet coraz ciemniej; tu i tam cienie gęstniały, pełzały, osaczały go, zbijały się w gromady... To tylko wyobraźnia, powtarzał sobie Rafał. Bezskutecznie. Nie opuszczało go wrażenie, że w pokoju roi się od zakamuflowanych Predatorów, które zobaczy dopiero, gdy się poruszą. Wtedy jednak będzie już za późno.
Przeklął w myślach wszystkie obejrzane dotąd horrory. Pomruki zbliżającej się burzy również nie dodawały otuchy.
Bzzzzz, cisza dźwięczała w uszach, chociaż... może to nie ona? Gdy teraz patrzył w pobliże kręgu, dostrzegał dziwaczną poświatę. Zbliżył się, a brzęczący odgłos wzmógł się.
Bosa stopa natrafiła na strzęp miękkiego, ciepłego materiału. Schylił się i podniósł znalezisko; delikatna jak aksamit tkanina przyprawiła go o gęsią skórkę. Z jednej strony świeciła, z drugiej zaś – była niewidzialna.
Podszedł jeszcze bliżej łuny, spoglądając nań z nieco innego kąta. Teraz mógł przyjrzeć się zjawiskowemu zjawisku w całej okazałości.
Rozdarcie czasoprzestrzeni w samym środku pokoju.
świecącą jamę wypełniał jakby wycinek krajobrazu nie z tego świata: niebieskie góry, pomarańczowa ziemia i fioletowe niebo. Dookoła wyrwy zwisały smętnie strzępy rzeczywistości Rafała.
Huk uderzającego niebezpiecznie blisko pioruna pomógł mu wrócić do „tu i teraz” w ekspresowym tempie. Szczególnie, że z przedpokoju dobiegł nagle zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. Rafał zbliżył się na palcach do drzwi i uchylił je. Do przedpokoju wkroczyła ociekająca wodą postać. Czarna sylwetka zlewała się z ciemnością korytarza, a twarz zakrywały zlepione od wilgoci włosy, ale brzęczenie łańcucha przypiętego do szlufek spodni zdradzały osobę Starszego Brata. Rafał nigdy wcześniej nie cieszył się tak bardzo na widok pierworodnego syna rodziców.
Przedwczesna radość.
Ciałem Brata wstrząsały nieludzkie drgawki. Był upiornie blady, a spojrzenie wyzierających spośród mokrych włosów oczu było dzikie i nienawistne; zdawał się nie poznawać Rafała, który nagle odkrył, że może wcale nie ma się z czego cieszyć, jeśli jego przypuszczenia się sprawdzą.
Jeśli ma do czynienia z opętaniem.
Brat tymczasem wyciągnął przed siebie rękę, upodabniając palce do szponów chwytających niewidzialną ofiarę...
I upadł. Wymamrotał słowa w języku, którego Rafał nie rozumiał. A później... Cuchnąca struga wytrysnęła z jego ust i z nieprzyjemnym plaśnięciem rozchlapała się po podłodze.
Widziałem to na filmie, stwierdził ku swemu przerażeniu młody adept i cofnął się kilka kroków w głąb pokoju. Lecz później zreflektował się: to nie to, nie obróciła mu się głowa.
W przypływie świadomości Starszy Brat spojrzał nieco przytomniej na Rafała. A raczej na coś za jego plecami. Później zaś, spanikowany, uciekł na czworakach z powrotem na klatkę schodową. Młody adept obejrzał się.
To nie Predatory. Gorzej.
Teraz już wiedział, że gromadzące się cienie nie są wytworem bujnej wyobraźni. Chcąc jak najszybciej pójść w ślady Brata, odwrócił się w stronę drzwi. Nic z tego – kiedy nie patrzył, stwory zdążyły stanąć między nim a jedyną drogą ucieczki. Zbliżały się, przypierając cofającego się Rafała do ściany.
- If I die before I wake, pray the Lord my soul to take... - wychrypiał.
AKT IV
Rafał aż podskoczył, kiedy okno, obok którego stał, z brzękiem eksplodowało, sypiąc wokół odłamkami szkła. Wystraszone i zdezorientowane cienie zakamuflowały się z powrotem. Ułamek sekundy później strach przerodził się w radość, gdy za resztkami szyby ukazała się znajoma, poznaczona zmarszczkami twarz.
- Gandalf! - zawołał radośnie Rafał. - A, nie, to pan...
- Czarodziej nigdy się nie spóźnia, młodzieńcze! - powiedział antykwariusz, wybijając laską ostatnie kawałki szkła, wciąż uparcie sterczące we framudze. - Nigdy również nie przychodzi za wcześnie...! - stęknął, gramoląc się do środka.
- Tak, psze pana, tak – mruknął odruchowo Rafał.
- Czarodziej zawsze przybywa w samą porę! - obwieścił tryumfalnie staruszek, z donośnym chrupnięciem prostując plecy. Wyglądał teraz całkiem inaczej niż podczas ich pierwszego spotkania. Wtedy, otoczony kurzem i starożytnymi manuskryptami, sprawiał wrażenie zabytku muzealnego, teraz zaś, w śnieżnobiałej szacie, z „Necronomiconem” pod pachą i długą, drewnianą laską w dłoni... no, cóż. Wyglądał jak zabytek, który zjawił się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
- A więc to tak... - powiedział Rafał z zachwytem w głosie. - Jest pan kimś więcej niż - sprzedawcą staroci!
- Istotnie.
- Jakiego zaklęcia pan użył, żeby dostać się tu, na trzecie piętro?
- Posłuchaj, młodzieńcze, chyba mamy ważniejsze sprawy na głowie? - powiedział surowo antykwariusz, ruchem dłoni wskazując na rozdarcie rzeczywistości, a drugą ręką dyskretnie wyrzucając za okno oderwany kawałek rynny.
Tymczasem cienie, wybadawszy sytuację, zaczęły formować zacieśniające się półkole.
- Zaraz nas dopadną! - pisnął Rafał.
- Może i nie! - odparł czarodziej vel antykwariusz. - Przede mną Rafael, za mną Gabriel, po mej prawej Michael, po mej lewej Uriel! Wokół mnie płonie pentagram, a nade mną lśni sześcioramienna gwiazda! - zaintonował, a efekty zamurowały Rafała. Oto wkoło nich otwarły się cztery portale w kształcie pentagramów, a z każdego wyszedł anioł. Portale połączyły się w krąg, który zapłonął, tworząc ścianę ognia, odgradzającą maga i chłopaka od cieni, a świetlisty heksagram na suficie otoczył ich kulą ochronnej energii.
- Wow! - stęknął Rafał. Za to antykwariusz uważnie przyglądał się rozdarciu rzeczywistości.
- Na Czwarte Wcielenie Amon-Amarotha – zaklął i wziął głęboki oddech, aby móc jednym tchem wypowiedzieć pchające mu się na usta monstrualnie długie zdanie – czy ze wszystkich siedemdziesięciu dwóch inkantacji w całej ośmiusetstronicowej „Czarnej Magiji albo Księdze Demonów Piekielnych wraz z Instruktażem Wykonywania Tajemnych Pieczęci, z zestawem do samodzielnego montażu” musiałeś wybrać akurat tę?!
- A co, zła?
- Chłopcze! Nawet nie masz pojęcia, co zrobiłeś! Jak ostatni brutal przebiłeś się przez wszystkie najsubtelniejsze warstwy naszej rzeczywistości!
- ...
- No, przedziurawiłeś delikatną tkaninę czasoprzestrzeni, następnie uszkodziłeś wycinek planu astralnego, potem dokonałeś perforacji świata atmicznego...
- ...
- Dokopałeś się do alternatywnego Wszechświata, imbecylu! Takiego ukrytego pod naszym. Teraz jesteśmy narażeni na ataki ze strony Potworów Zza światów!
Rafał nie wyglądał na przekonanego. Za bardzo przypominało mu to kit wciskany graczom przez Mistrza Gry, usiłującego poprowadzić napisaną pięć minut wcześniej przygodę. Pradawne zło wychylało szkaradny łeb spod skały, pod którą spędziło ostatnie parę tysięcy lat, a grupa śmiałków miała wyłączność na ratowanie świata. Bla, bla, bla, pomyślał, brakuje tylko głównego questa.
- Musimy zamknąć portal, bo inaczej świat zaleją Potwory Zza światów.
Aha, pomyślał Rafał, quest główny już jest. Może jakiś poboczny?
- żeby tego dokonać, potrzebujemy komponentu magicznego, którym dało by się zalepić rozdarcie czasoprzestrzeni... Pomyślmy... – Antykwariusz zastanawiał się nad rozwiązaniem problemu, a Rafał nad tym, czy w ogóle przeżyją wystarczająco długo, by martwić się światem zalanym przez Potwory. Na razie to ich magiczna kula była zalana cieniami, kłębiącymi się wokół jak ocean smoły. Aniołowie, zanurzeni w mroku po pas, odpierali ataki cieni... z różną skutecznością. Archanioł ognia, Michael, radził sobie nieźle, zamaszystymi ruchami rozrzucając na prawo i lewo spalone ognistym mieczem strzępy Potworów. Jednak aniołom pozostałych żywiołów nie szło aż tak dobrze, choć uzbrojeni byli w tak zabójcze bronie jak kamienny pentakl, wachlarz i kielich wysokozmineralizowanej wody źródlanej.
- Khem... mistrzu.... – chrząknął znacząco Rafał.
- ćśś... Myślę. – Pogrążony w odmętach własnego umysłu antykwariusz nie zauważył, że cienie odgryzają Urielowi rękę, a Gabriel potknął się, zanurkował w ruchliwej smole i już się nie wynurzył. Ochronna kula zaczynała migotać jak odmawiająca posłuszeństwa jarzeniówka.
- Mam! Na dziury w czasoprzestrzeni najlepsze jest masło z mleka dziewicy!
- Co się tak wszyscy na to masło napalili?! – jęknął Rafał. – Skąd weźmiemy dziewicę i w dodatku o tej porze? I jak pan to sobie wyobraża, że niby jak ja je będę doił?!
- Tak, to byłby zaiste pocieszny widok – zaśmiał się antykwariusz do siebie... a może do wspomnień z lat młodości?
- Musimy wymyślić coś innego. Znaczy pan. Ja się nie znam.
- Można też zaśpiewać twoją inkantację wspak – przyznał niechętnie antykwariusz – ale w tych warunkach nie dałbym rady się skupić. Nie wspominając już o tym, że nasz czas nieubłaganie się kurczy i nie zdążylibyśmy zaintonować zaklęcia sześćdziesiąt dziewięć razy.
Rafał zastanowił się nad symbolizmem liczby sześćdziesiąt dziewięć i doszedł do wniosku, że cały ten okultyzm jest jednak Freudem podszyty.
- Czyli jeśli zyskamy na czasie, uda nam się załatwić sprawę bez dojenia dziewic?
- O ile wygnamy obecne tu Potwory Zza światów albo przynajmniej czymś je zajmiemy – odpowiedział antykwariusz po chwili namysłu.
- Czy te Potwory to tak jakby demony?
- W nieprecyzyjnym znaczeniu słowa „demon” – tak.
- Mogą kogoś opętać? Rajcuje je to?
- Hm. Ciekawie to ująłeś. Sądzę, że tak. Swoją drogą, „rajcować” pochodzi od niemieckiego „reizen”, co znaczy...
- No, fajnie, bardzo świetnie, ale ja tu mam pomysł. Tyle że musiałbym się jakoś stąd wydostać.
Na te słowa antykwariusz zrobił najuroczystszą minę, jaką potrafił i wyciągnął spomiędzy fałd szaty mały flakonik, który kształtem i luminescencyjnymi właściwościami przywodził na myśl grzyba z północnej Ukrainy.
- Weź to – powiedział antykwariusz z namaszczeniem, zbyt wolno jak na gust Rafała, który niecierpliwie obserwował agonalne miganie ochronnej kuli. – Jaśnieć będzie tym promienniej, im głębsza noc cię otoczy...
- OK, OK, wezmę.
- Niech ci rozświetli mrok w ponurych miejscach – ciągnął czarodziej vel antykwariusz – gdzie wszelkie inne światła zgasną...
- Dzięki! - Rafał wyszarpnął flakonik ze starczej ręki i popędził przed siebie jak sprinter wyskakujący z bloków startowych. Ochronna kula nie stawiała oporu, a cienie rozstępowały się w popłochu.
Choć buty głośno łomotały na schodach, gdy zbiegał na dół, Rafał dosłyszał ciche błaganie.
- Wypuść mnie! - pisnął zamknięty w buteleczce przerośnięty świetlik i nawet obiecał spełnić trzy życzenia. Młody adept uznał jednak, że wystarczy tych wątków pobocznych i, gdy tylko opuścił klatkę, skierował swe kroki ku grupce zarośniętych jegomościów w skórzanych ćwiekowanych kurtach.
- Hahaha, dobry jesteś, Bruder – śmiali się ochrypłymi, trollowatymi głosami. – Mroczki przed oczami to nie zawsze od razu demony!
- No, czasem jak wujek Tadek przyśnie przy destylacji...
- ZAMILCZ, GłUPCZE! – ryknął cokolwiek bełkotliwie Starszy Brat. – Wiem, co widziałem.
- Jasne, mroczne demony przyszły posłuchać sobie twojej demonicznej muzyki – zakpił jeden z zarośniętych jegomości, brodaty jak kozioł.
- Nie Pozwolę, żeby Ktokolwiek Naśmiewał Się Ze Mnie, A Zwłaszcza ty – wycedził Brat, z perfidną satysfakcją mówiąc „ty” z małej litery.
- Hej, Tymek – wtrącił się Rafał, zachowując bezpieczny dystans – wracasz do domu czy się boisz?
- Nie jestem, kuźwa, Tymek! Na drugie mam Wojciech, a ty, gnoju, czekaj tylko...!
Rafał czym prędzej wystartował z powrotem w kierunku klatki. Nie oglądał się za siebie, ale oddech śmierci na karku podpowiadał mu, że Bestia połknęła haczyk. Wpadł jak burza do mieszkania, ściskając w wyciągniętej ręce świetlisty amulet. Cienie uskakiwały z drogi, sycząc z niezadowoleniem. Gdy wrócił do swojego pokoju, Potwory Zza światów wolno i niechętnie odstąpiły od antykwariusza, który teraz, pozbawiony ochronnej sfery, bronił się kosturem z zażartością staruszki wpychającej się w kolejkę.
- Ale pan wywijał tym kijem! – szepnął z podziwem Rafał.
- Pozwoliłem setce nieumarłych berserkerów zawładnąć moim ciałem, ale nie wdawajmy się w szczegóły.
- Dobra! – zawołał z przedpokoju Brat, prawdopodobnie dość chwiejnie przekroczywszy próg. – Cokolwiek tu jest, ma wy-pier-da-lać, bo jestem zły jak nigdy!
- Oświecisz mnie, młody człowieku, na czym polega twój plan? – szepnął antykwariusz.
- Jest prosty jak budowa cepa. – wzruszył ramionami Rafał, nie wypuszczając z dłoni świecącej flaszeczki. – Brata nie chroni światło. Cienie się go czepiają i opętują. Pan śpiewa te inkantacje i koniec.
- Nie przeoczyłeś czegoś? - powątpiewał czarodziej. – „Demony”, uwięzione w tym wymiarze, pozostaną w ciele twojego Brata.
- E, tam. Nikt nie zauważy różnicy. Wiem, bo go znam.
Najgroźniejszy osobnik po tej stronie klatki schodowej nadchodził; odgłosu silnych, zdecydowanych kroków nie tłumił nawet nasiąknięty brudem chodnik na podłodze w przedpokoju. Rafał podbiegł kilka kroków i czym prędzej, trzęsącymi się dłońmi, zamknął drzwi na klucz.
- Jak mnie dorwie, będę skamlącą miazgą!
- Nie jestem pewien, czy ten plan...
Z korytarza dobiegł dziwny, gardłowy krzyk, który zjeżyłby włosy nawet na głowie skinheada, a drzwi zatrzęsły się we framudze pod uderzeniami pięści.
- Widzi pan? Już się do niego dobrały!
Na zaprzeczenie tych słów pod drzwiami prześlizgnęły się cienie, popiskując w popłochu jak myszy w sokowirówce.
- O, choroba!
- Twój Brat najwyraźniej przeraża nawet istoty z innego wymiaru...
- A mnie na co dzień dzieli od takiej Bestii piętnaście centymetrów ścianki działowej.
Robiło się naprawdę nieciekawie. Plan nie wypalił. Za drzwiami krążył pijany Brat, żądny krwi jak nigdy dotąd. Cienie pełzały po ścianach i meblach, ale jakby coraz śmielej wyciągały plugawe szpony ku światłu amuletu, najwyraźniej na próbę i przekonywały się, że blask, choć tak nieprzyjemny i archetypicznie wręcz niezgodny z ich preferencjami oraz pH ich delikatnej, smoliście czarnej skóry, to jednak da się wytrzymać.
- Potrzymaj! – antykwariusz-czarodziej wcisnął Rafałowi Necronomicon w dłonie. – Muszę odnaleźć w „Czarnej Magiji...” odpowiednią inkantację. Istnieje szansa, że zdążę.
Rafał usiłował przełknąć ślinę, ale nie pozwalała na to gula tkwiąca w ściśniętym ze strachu gardle.
- Gdyby nam się nie udało, wiedz, chłopcze... że to wszystko twoja wina.
Rafał nie odpowiedział. Starszy Brat po raz ostatni załomotał w drzwi i dał sobie spokój. Antykwariusz zaczął intonować zaklęcie, a robił to tak wolno, jakby znajdował się na próbie chóru parafialnego, a nie w ciemnym pokoju, w otoczeniu Potworów Zza światów.
Rafał, nie mogąc znieść napięcia towarzyszącego liczeniu „razów” – jeeeeeeedeeeeeen, ddwwaaaaaaaaaaaaaa... – podniósł ciężką, oprawioną w skórę okładkę Necronomiconu. Stawiała opór, jak gdyby przytrzymywała ją jakaś siła. Stronice były równie sztywne i ciężkie, jakby nasiąkłe lepką, plugawą magią, oślizgłą i zimną niczym kości spoczywające od eonów w mule morskiego dna... Rafał wzdrygnął się. Nie miał pojęcia, skąd nasunęło mu się akurat takie skojarzenie. Mógł przecież pomyśleć, że kartki są po prostu sztywne jak ryba z zamrażalnika. Nie wspominając już o tym, że nie miał nawet pojęcia, co to u licha jest eon.
Oderwał wzrok od księgi i spojrzał na czarodzieja, który najwyraźniej liczył „razy” na palcach. Sześć, stwierdził Rafał. Otworzył Necronomicon na chybił-trafił i rozczarował się. Miał nadzieję zobaczyć coś mHrrrocznego, na przykład ryciny skomplikowanych kręgów i trójkątów magicznych albo instrukcję patroszenia kota w trzech prostych krokach. Zamiast tego pożółkłe stronice zamieszkiwały całe roje mrówkopodobnych, koślawych znaczków, ledwo przypominających łacińskie litery.
- Co to za dziwny język... – zamyślił się, szepcząc. – Pewnie węgierski albo fiński albo inny łamacz języka. Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn...
O dziwo, intuicyjnie zdołał wyartykułować ów zlepek, nawet pomimo niekorzystnego stosunku liczby spółgłosek do samogłosek.
Całkiem jakby cichy głos podszeptywał Rafałowi właściwą wymowę.
Antykwariusz urwał w pół słowa. Zrobiło się zimno. Cisza pokoju stała się szumiącą w uszach ciszą oceanicznego dna. Powietrze zrobiło się zastanawiająco wilgotne, a karty obu ksiąg zaczęły falować jak poruszane prądem morskim.
- Jesteś najniebezpieczniejszym małolatem, który kiedykolwiek kupił ode mnie okultystyczną książkę – szepnął na bezdechu antykwariusz. – W ciągu dwudziestu minut dwukrotnie skazałeś świat na zagładę.
I wtedy rozległ się niesamowity, odbierający zmysły odgłos. Coś kosmicznie wielkiego pełzło, przedzierając się przez eony, plaskając hektolitrami śluzu.
- Nie patrz! – antykwariusz zakrył Rafałowi oczy. – To Wielki Przedwieczny, Cthulhu we własnej kałamarnicopodobnej osobie! Jedno spojrzenie i twój kruchy, dziecięcy umysł szlag trafi.
Rafał nasłuchiwał, nawet nie usiłując ściągnąć z twarzy pomarszczonych dłoni. Pośród pachnącej kurzem i starczym potem czerni rozległo się trzeszczenie. Dźwięk ten nieprzyjemnie przypominał eksplozję, która niedawno rozerwała czasoprzestrzeń. Pradawna istota przeciskała się przez zbyt mały dla siebie otwór i, przy akompaniamencie mokrych plaśnięć, badała – mackami? – teren. Atmosfera stężała. Uczucie nieznanego horroru przenikało do szpiku kości jak chłodny syberyjski poranek.
- Przemierzył na skróty sześć milionów lat, by na nowo królować... – jęknął antykwariusz. – I przyprowadzi pozostałych Przedwiecznych, równie urodziwych...
AKT V
Nagle...
Rrrraaaygh! Feeeaarrgh arrr RrrrrAAth!!
Kill YErrrrr RrrRRrr RRah!
RrrrrRRaygh death and RRrrr!!!
…rozległa się Symfonia śmierci, Zgrzyty Zagłady i Wrzaski Potępionych. W skrócie SśZZiWP. Późnoradziecki wzmacniacz z końcówką mocy własnej roboty, podłączony do akumulatora od Ursusa oraz półprofesjonalne głośniki plus samochodowy subwoofer – wszystko to zatrzeszczało i zadrżało, tysiące razy potęgując sygnał z taśmy, gdy nieludzko rozzłoszczony Starszy Brat... po raz pierwszy przekręcił potencjometr do oporu w prawo.
Porażeni decybelami, zatkali sobie uszy. Rafał, wyzwolony z uścisku, z trudem przezwyciężył pokusę, aby zerknąć na Cthulhu. Podłoga drżała w rytm dudnienia basu, a serce łomotało coraz szybciej, chcąc dogonić szaleńczy łomot perkusji. Gardłowe ryki i zgrzyt przesterowanych gitar kaleczyły uszy nie tylko Rafała i czarodzieja. Cienie piszczały przeraźliwie, a mackowaty kolos wydał pomruk niezadowolenia i bólu, w którym pobrzmiewała irytacja. „Niesamowite”, zdawał się mówić, „że istoty tak kruche, tak niewielkie i tak skąpo wyposażone w wypustki ciała potrafią aż tak nieznośnie hałasować.”
Cthulhu, który przespał całe eony w odmętach oceanu, w sennych, porośniętych glonami ruinach miasta R’lyeh, najwyraźniej preferował cichsze miejsca.
Rafał nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Choć głowa pękała, a uszy odpadały, bał się choćby drgnąć. Przez umysł przelatywały mu setki myśli. Zastanawiał się, czy po otwarciu oczu zastanie jeszcze tynk na ścianach. Doszedł też do wniosku, że sąsiadka z dołu tym razem musiała zwątpić i nie tłukła szczotką w sufit, a papugę sąsiadów z pewnością szlag trafił.
W końcu wszystko ucichło. Ostatnie dźwięki przebrzmiały. Album się skończył, a Rafał, odczekawszy chwilę, stwierdził z ulgą, że Brat nie zamierza już słuchać kolejnego.
Otworzył oczy. Antykwariusz, z wymalowanym na twarzy wyrazem głębokiego szoku, powoli dochodził do siebie. Po Potworach Zza światów i po Przedwiecznym nie został ślad – nie licząc kałuży śluzu i paru smętnych wodorostów. Rozdarcie w czasoprzestrzeni nadal najspokojniej w świecie wisiało w powietrzu, ale brakowało już chętnych do odwiedzenia najhałaśliwszego z wymiarów.
- Jakoś przeżyliśmy – mruknął Rafał, zaledwie odrobinkę zażenowany wywołanym zamieszaniem. – Jeszcze będziemy się z tego śmiać...
- Nie wydaje mi się, młody człowieku.
Było już grubo po drugiej w nocy. Antykwariusz, choć trochę to trwało, bez problemu załatał dziurę międzywymiarową, obywając się bez zbereźnych komponentów. Później odebrał z rąk Rafała zakazany Necronomicon szalonego Araba.
- A co z moją książką?
- To jest grimuar, a nie „książka” – antykwariusz poprawił Rafała iście belferskim tonem – i rozumiesz chyba, że nie mogę pozostawić „Czarnej Magiji...” w rękach tak nieprzewidywalnego dzieciaka? Zazwyczaj małolaty przyzywają pomniejsze demony, które w najgorszym razie sprowadzają na nieudolnego maga plagę ogromnych pryszczy albo opętują go żartobliwie i bardzo delikatnie...
Rafał jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, jak astralna poczwara sympatycznie i po przyjacielsku przejmuje władzę nad jego ciałem.
- ... a potem tacy błagają o pomoc i z radością oddają mi grimuary. Ba, wciskają mi je na siłę!
- Zaraz! – zdziwił się Rafał. – To znaczy...
- ...że jesteś czwarty w tym miesiącu – dokończył antykwariusz. – A myślisz, że z czego ja żyję? że ktoś kupuje tamte ponure bohomazy albo pierwsze wydanie Tetmajera? A, właśnie. Mam nadzieję, że nie pogubiłeś szablonów dołączonych do księgi?
- Mhmmhmmmhmmeeehhmm.... – wymamrotał wymijająco Rafał.
- Policzę ci za nie dodatkowo. A teraz wybacz, ale nie miałem tak ciężkiej nocy od czasów...
W tym momencie oczy czarodzieja zaszły mgłą, spoglądając w dal... a może i w odmęty starczej pamięci, w plątaninę wspomnień sprzed lat? Antykwariusz uśmiechnął się tajemniczo.
- ...od czasów mojej młodości – dokończył. – Byłem zupełnie taki jak ty.
Puścił oko i konspiracyjnie wcisnął Rafałowi niegrubą broszurkę zatytułowaną „Magiczna Ewokacja Dla Topornych albo Księga Zastępców Asystentów Sług Pomniejszych Demonów wraz z Instruktażem Wykonywania Tajemnych Pieczęci”.
- Szablony pogubiłem, gdy byłem w twoim wieku – wyszeptał i odszedł, wciąż uśmiechając się do swych wspomnień, dumny, odziany w biel starzec, wspierający się na sękatym kosturze. Rafał obserwował, jak ta inspirująca sylwetka niknie w korytarzu...
...aż zdał sobie sprawę, że ma do sprzątnięcia podłogę wypaćkaną kosmicznym śluzem i wodorostami. Mopując podłogę, pogwizdywał z cicha.
- Pewnego dnia będę taki jak ty, Gandalfie – szepnął.