
Pióro
Bezszelestny i zwinny niczym kot, a do tego skuteczny jak butelka czegoś mocniejszego zimowa porą. Pod osłoną nocy skradał się pośród wąskich i nieszczególnie bezpiecznych uliczek Nilifrei. Zbliżał się do swojego celu. Jeszcze krótka przeprawa studzienką kanalizacyjną, która osobie zaznajomionej ze swoją skomplikowaną strukturą, ofiarowała bardzo atrakcyjne propozycje skrótów. Mieszkanie, do którego miał się włamać znajdowało się na drugim piętrze. Nie stanowiło to przeszkody dla Lanzara, który jako zawodowy złodziej, potrafił pokonać każdą przeszkodę dzielącą go od celu. A tym razem cel był wyjątkowo cenny. Ręcznie zdobione wieczne pióro z wygrawerowanymi symbolami starożytnych run, ponoć o właściwościach magicznych. Różne legendy krążą na temat tego pióra. Podobne zostało przeklęte po tym jak nieodpowiednie osoby użyły go w nieodpowiedni sposób. Ale żaden mag nie lubi być pozbawiony swojej własności. Szczególnie gdy zostaje on pozbawiony nią życia... Wielu łowców nagród, nie przejmując się zbytnio pogłoskami o klątwie, ruszyło w poszukiwania pióra.
Lanzar również do przesądnych nie należał. Za to do chciwych - jak najbardziej.
Wspinał się powoli po rynnie i rozmyślał o rzeczach, które będzie mógł robić po tym, jak
sprzeda swój łup. Noc była bardzo duszna. Czarny aksamit, w który ubrany był Lanzar, nagle
zaczął ciążyć złodziejowi. Krople potu zrosiły jego czoło. Powoli wspiął się na pierwsze piętro. Moment na odpoczynek. Jeszcze kilka chwil. Wspina się dalej. Widzi niewyraźny blask światła w oknie swojej ofiary. "Cholera - pomyślał - czekać czy nie czekać?". Uchwycił dłońmi parapet i powoli przesuwał się w lewo, w stronę okna. Bardzo powoli podciągnął się
żeby spojrzeć przez uchylone okiennice. Nikogo nie było w środku. Podciągnął się zwinnie,
tak że miał wyprostowane ręce i pełny widok na pokój. Przechylił się do przodu po czym
bezszelestnie wszedł do środka. Rozejrzał się na boki i pewnym krokiem ruszył w kierunku
dużej i bardzo eleganckiej szafy. Chwycił za uchwyt i już miał otworzyć gdy usłyszał warknięcie. Znieruchomiał. Ostrożnie odwrócił głowę. Na prawo od okna w kącie pokoju leżał pies. Właściwie to juz nie leżał tylko przysiadł na dwóch łapach i bardzo czujnie obserwował niespodziewanego gościa. Nie był to pies z gatunku tych, z którymi można negocjować ani taki, którego da się udobruchać oklepanym "Dooobry piesek". Wszelkie konwersacje z takimi przedstawicielami rasy "najlepszych przyjaciół człowieka" należy ograniczać. Do długości łańcucha.
-Dooobry piesek - rzucił niepewnie Lanzar. "Co robić? co robić? - myśli kotłowały się teraz w jego głowie - Tego nie przewidziałem". Pies wstał. Wydawał się teraz jeszcze większy. Niejako na zachętę, zaprezentował Lanzarowi pełnie swego uzębienia. Złodziej, poszukując wzrokiem ratunku, trafił na drzwi. Zaledwie pół metra od niego. Wystarczy do nich podejść i mieć nadzieje, że nie będą zakluczone.
-Dooobry piesek - powtórzył i opierając się o ścianę ruszył w stronę drzwi. Pies zerwał się i ruszył za nim. Jest! Otwarte! Przeskoczył szybko na druga stronę. Usłyszał
tylko drapanie. "żeby tylko nie zaczął szczekać"
-HAU! HAU! WRRR! HAU! AUUUUUU!
Na korytarzu było ciemno, a czasu na oswajanie wzroku z mrokiem na pewno teraz nie było.
-Rito! Co też temu kundlowi znowu odbiło? - usłyszał z sąsiedniego pokoju po czym podbiegł do znajdującej się pod lustrem szafki na buty. Otworzył ją. Na szczęście była prawie pusta. Jako specjalista w dziedzinie ucieczek i kryjówek, ułożył się w środku i możliwie jak najciszej zamknął pokrywę. Usłyszał kroki. Potem otwierające się drzwi. Potem pisk. "Chyba lepiej tu chwilkę poczekam". Wyciągnął zapałkę. Potarł o drewnianą ściankę. Sięgnął do swojej kieszeni w której zawsze miał niezbędne złodziejskie rekwizyty. "Rurkę na zatrute
strzały wziąłem. Trzy rodzaje noży również. Tak samo jak różne wytrychy. Nawet mały pojemniczek z gazem łzawiącym mam. Ale o kawałku wędliny dla psa strażnika oczywiście nie pomyślałem". Zamyślił się. Zgasił szybko zapałkę, która poparzyła go w palec. Wyciągnął następną. Odczekał jeszcze kilka minut. Niespiesznie otworzył pokrywę. Odpowiedziała mu głucha cisza. Podszedł do okna oświetlonego przez księżyc. Wyciągnął notatnik. "Wędlina dla psa strażnika. Zanotowane". W zamyśleniu patrzył na swój notatnik.
-A tak! Pióro!
Zaciągnął czarny kaptur na głowę, odwrócił się na pięcie i pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi. "Już chyba śpią. - pomyślał - Więc nie powinno być problemów. Mam tylko nadzieję, że zrobili coś z kundlem." Podszedł do drzwi. W żółwim tempie przekręcił klamkę. "Co jest?" Przekręcił jeszcze raz. Zamknięte. Sięgnął do swojej nie przepastnej kieszeni i wyciągnął wytrych. Uklęknął przed drzwiami. "Do licha ale tu ciemno". Gdy już trafił, zaczął mozolnie grzebać w zamku. Pierwszy głuchy szczęk mechanizmu. Jeszcze chwilka i będzie w środku. Już! Wsunął się bezszelestnie do pomieszczenia. Gospodarze drzemali w najlepsze, a pieska chyba nie było w sypialni. Podszedł do szafy, po omacku udało mu się ją otworzyć. Zręcznymi palcami wyszukiwał znajomego kształtu. szukał... szukał. I nie znalazł. "Co jest? Do stokroćset!". Odwrócił się gwałtownie i ręką zahaczył drzwi od szafy, która zachwiała się groźnie. Lanzar padł na ziemię i zamknął oczy. Pan domu zmienił pozycję z leżącej na siedzącą po czym wydał kilka nieartykułowanych dźwiękow, opadł z powrotem na łóżko i zaczął chrapać. Złodziej jeszcze przez kilka sekund leżał nieruchomo odsapnął. W pozycji na czworaka podszedł by obejrzeć to, co wypadło. I nagle coś spadło mu na głowę. Spojrzał na niewielki prostokątny kształt, który leżał teraz koło jego lewej ręki.
-Co do... ? - otworzył eleganckie, pozłacane opakowanie. Pióro przez cały ten czas znajdowało się na górnej półce. Magiczne, złote runy odbijały się w blasku księżyca. Lanzar jak zahipnotyzowany oglądał swoją zdobycz, po czym delikatnie odłożył ją do etui i schował w kieszeni. Podszedł do okna, które ciągle było otwarte. Już czuł przyjemny powiew wiatru. "Zaraz - pomyślał - To jest zbyt proste". Wpatrzony w księżyc za oknem, ostrożnie robił krok za krokiem. Coraz bliżej... "Moment. A to co?"
-AUUUUU! - piesek jednak ciągle był w pokoju. Skonsternowany Lanzar chwycił się firanki jedną ręką, a drugą złapał się za kieszeń. Zbudzona pani domu wydała z siebie dziki okrzyk przerażenia. Lanzar chciał odskoczyć na parapet ale stopa ześlizgnęła się z marmurowego oparcia, stracił równowagę i runął na ulicę.
Nie było czasu na myślenie o tym, co za chwile się wydarzy. Nie było również czasu na "całe życie przelatujące przed oczami". Oczekiwał tylko potężnego uderzenia o ziemię. Jednak ono nie nastąpiło. Zamiast spodziewanego i bolesnego "łUP!" nastąpiło znacznie przyjemniejsze "Plusk!". Zdumiony Lanzar zorientował się, że wpadł do wody głębokiej na nieco ponad metr. Spojrzał w górę. Studzienka kanalizacyjna. Ta, którą przyszedł. Opłaciło się zapomnieć o tym, by ją zamknąć.
-Uff! - głośno odetchnął - Pióro!
Sprawdził kieszeń. Ciągle tam było. Zadowolony z siebie złodziej jeszcze raz obejrzał swoją zdobycz. Nie było zbyt wiele czasu na podziwianie, gdyż odpowiednie służby wezwane przez dotychczasowych właścicieli pióra za chwilę ruszą za nim w pościg. Przemoczony i wycieńczony wstał. Mimo smrodu i położenia w jakim się znalazł, przynajmniej starał się wyglądać godnie, jak na zawodowego złodzieja przystało. Odwrócił się by podążyć tunelem podziemnych korytarzy do miejsca, w którym nikt go nie znajdzie, ale tym razem wiązało się to z pewnym ryzykiem - nigdy wczęsniej nie używał akurat tej trasy. Wszedł po drabince Ustawił się pod wilgotną ścianą, gdzie znalazł wąski skrawek betonu wzdłuż którego mógł podążyć. Zrobił jeden krok? zatrzymał się. Na wpół przezroczysta postać unosiła się kilka centymetrów nad ziemią.
-Witaj ojcze - zaczął Lanzar. Zrobił kilka niepewnych kroków by sprawdzić czy powierzchnia po której się porusza nie jest zbyt śliska.
-Witaj synu - odpowiedział duch ? Widzę, że niczego się nie nauczyłeś.
-Acha ? kolejny ostrożny krok - Pamiętaj dla kogo to robię! Pamiętaj, że zginąłeś próbując ukraść to pióro!
-Widzisz synu - zjawa płynęła w powietrzu tuż obok Lanzara - Stan w którym obecnie się znajduję sprzyja przemyśleniom. Inaczej zapatruje się na kwestię zemsty. Zresztą? Powiedz prawdę. Ty wcale nie zamierzałeś zniszczyć tego pióra, prawda?
-Ależ tato! Wiesz ile ono jest warte? I co przeszedłem by je zdobyć?
-Tak wiem. Opowiesz mi tak w ogóle co tam słychać u mojej lubej?
-Jakbyś nie mógł sam sprawdzić. Do licha, szybciej będzie przez wodę. - Zeskoczył.
-Tak, wiem. Pytam się ponieważ uważam, że sam mógłbyś częściej ją odwiedzać.
-Wiem, wiem. Mam taki zamiar. Myślisz, że co? Zapomniałem?
-Nie uważasz, że lepiej będzie pozbyć się tego pióra?
-Nie jestem przesądny, ojcze.
-To nie chodzi o to, byś ty uwierzył w przesądy. Wystarczy, że one wierzą w ciebie.
Lanzar spojrzał w górę. Odnalazł właz, który zapewni mu sporą przewagę czasoprzestrzenną nad grupą pościgową. Zaczął mocować się z wyjściem.
-Niedobrze
-A nie mówiłem?
-Właz jest zablokowany.
-Poszukaj następnego.
-Ale ja nie wiem czy jest jakiś następny.
-Jak się cofniesz, na pewno wpadniesz w ich ręce. - Półprzezroczyste dłonie skrzyżowały się na półprzezroczystej klatce piersiowej - Mówiłem ci.
-Poszedłbym dalej... Ale tam może być niezbyt bezpiecznie.
-Tak, tak. Krokodyle, gigantyczne szczury, niewidoczne i głębokie dziury.
-No właś? Krokodyle?
-No wiesz. Te miejskie legendy, hehe. Nigdy nie wiesz ile jest prawdy w tych historiach.
-Co mi tam - mruknął niechętnie - Zaryzykuje.
Lanzar niepewnie skoczył do brudnej wody, która sięgała mu do kolan. Zrobił kilka ostrożnych kroków.
-Masz rację, ze tu może być trochę GłęęBOOOOOO...!
Dwie zjawy obserwowały trzech strażników miejskich.
-Nie idź dalej - powiedział jeden z nich - Pewna śmierć.
-Co myślisz? Utonął?
-A kto go tam wie. Może zeżarł go krokodyl, hłe hłe hłe.
Jeden ze strażników podrapał się za przyłbicą. Zrobił ostrożny krok.
-Nie wiem. Mam to gdzieś za taką stawkę dzienną nie będę ryzykował życia.
Odwrócili się i odeszli. Duch Lanzara spoglądał za nimi wyraźnie posępiony.
-Nie przejmuj się - jego ojciec starał się go pocieszyć - Teraz jesteś wreszcie wolny od wszelkich materialnych pokus.
-Tak tato
-Możesz wreszcie zrobić rachunek sumienia odnośnie własnego życia.
-Tak tato. Wiem, tato - jego wyraz twarzy nie zmieniał się
-Chodź. Postraszymy kogoś. Będzie fajnie, no chodź.
Obydwaj ruszyli wolno lewitując w powietrzu. Lanzar obejrzał się. Niewielki pozłacany, prostokątny kształt unosił się na powierzchni.
KONIEC
Dodane po 5 minutach:
Niechący utworzyłem dwa te same tematy. Proszę więc kogoś kompetentnego o usunięcie jednego :]