Szósty grudnia cz.1[obyczaj+lekki element fantastyki]

1
Hola! Dawno mnie tu nie było :P . Zapraszam do przeczytania mojego kolejnego potworka, tym razem już nie w klimatach grozy...



Był szósty grudnia. Płatki śniegu oblepiały brudną szybę. Kilka z nich połączyło się z sąsiednimi, żeby stworzyć razem biały kształt; Arturowi przypominał on bałwana, takiego trochę roztopionego.

W pokoju grała muzyka z miniwieży. Szarpany rytm, niski szept wokalistki. W tle wciąż powtarzany motyw gitarowy i stukot werbla. Całość usypiała Artura, który dałby wiele za to, żeby Weronika przestała się wiercić. Choć na chwilę…

Leżał na łóżku, opierając głowę o jej brzuch. Pachniała papierosami, tymi samymi co zawsze; Artur był pewien, że to Ronsony mentolowe.

Pewnie paliła, kiedy do niego szła, kilka godzin temu. Weronika była nerwowa i nigdy nie potrafiła radzić sobie z emocjami w jakiś normalny sposób. Tylko papieros potrafił ją uspokoić, wręcz wprawić w dobry nastrój. To było dla niej coś w rodzaju serum i może właśnie dlatego nie potrafiła rzucić palenia, nawet z pomocą tych „magicznych” plasterków.

Ulubiona piosenka Artura śmiała się skończyć. Z wieży poleciało coś innego, mocniejszego. Uniósł powieki i westchnął. Zaspany wzrok padł na starą szafkę nocną, na której stała pusta butelka po Lechu. Marność, wszystko marność.

- Spóźnię się – stwierdziła Weronika, spychając z siebie Artura.

Wstała i naciągnęła czarną koszulkę z podobizną Myszki Miki do połowy ud. Robiła to odkąd pamiętał. Potem przeciągała się, szła do lusterka. Na końcu wracała, żeby go pożegnać.

- Idziesz do innego faceta.

- Nie udawaj, że jesteś zazdrosny.

Weronika ściągnęła szczotkę do włosów z półki.

- To nie w twoim stylu Artur. Tobie i tak wszystko jedno co robię!

Patrzyła na niego wyczekująco, jakby licząc na to, że zaprzeczy. Nie zrobił tego.

Sam zgodził się na tak beznadziejny związek, więc nie mógł mieć do niej pretensji. Chodził z prostytutką i właściwie mu to nie przeszkadzało. No, prawie nie…

- Masz racje – zaczął.

Usiadł na łóżku. Włożył na siebie żółty sweter, w którym chodził już od kilku dni. Jeszcze wczoraj miał chęć wrzucenia go kosza z brudnymi rzeczami. Szybko zorientował się, że to zły pomysł, bo z ubrań zdatnych do użycia została mu tylko niedzielna koszula.

- Wiesz… ja czasem zastanawiam się, co do mnie czujesz. Może nic... Pewnie jesteś ze mną, bo na wszystko pozwalam. Nie pytam o nic, nie zabraniam, nie wymagam. Tylko dlatego jesteśmy razem, a może nie?

Weronika usadowiła się obok Artura. Milczała przez dłuższą chwilę, wbijając wzrok w zielony dywan. Zastanawiała się co powiedzieć. Położyła głowę na barku Artura; poczuł ciepłe, chude dłonie pod swoim swetrem. Pozwolił się pocałować.

- Nie myśl tyle, bo to może wszystko zepsuć. Wszystko.

Weronika wstała, nie czekając na odpowiedź. Nie potrzebowała jej; rozstanie nie było na jej siły. Znowu musiałaby iść na terapię…

- Wrócę późno. Iść do siebie, czy będziesz na mnie czekał?

- Chyba chcę pobyć sam.

Weronika uśmiechnęła się smutno i zeszła z łóżka. Artur patrzył jak naciąga na siebie ubranie, w którym pracowała. Dłuższą chwilę spędziła w łazience, a potem wyszła. Nie powiedziała już nic więcej. Artur pomyślał, że lepiej byłoby, gdyby wcale tu nie wróciła.



W sklepie monopolowym nie było nikogo oprócz młodej kasjerki, Artura i dwóch innych klientów. Aż dziw brał, bo dzień bez kolejek tutaj, to cud pełną gębą.

Kobieta w zielonym płaszczu tkwiła przed półką z przyprawami. Koło jej ramion wyraźnie odznaczały się dwie, czerwone smugi. Ich kolor stopniowo przybierał na intensywności, teraz niemal rażąc oczy Artura; to była z pewnością dobra aura.

- Przepraszam?

Kiedy tylko spojrzała w jego stronę, znowu zobaczył obrazy.

To zdarzało się często, prawie codziennie. Nie miał nad tym żadnej kontroli. Nagle rzeczywistość zwalniała, a Artur widział coś w rodzaju zdjęć. Kilkusekundowy pokaz wielu slajdów. Zmieniające się obrazki. Zupełnie jakby przewracał strony w klaserze fotografa…

świeczki. Stół z długimi, drewnianymi nogami. Szampan, kawałek kurczaka. Biały obrus.

W miejscu, które zobaczył było jeszcze coś; gdyby tylko mógł się temu dokładniej przyjrzeć… Jeszcze trochę w lewo… Małe, fioletowe pudełeczko. W środku…

(moja głowa zaraz pęknie!)

- Ough!

- Proszę pana?

Obrazy nabrały kontrastu, zmieniając się jeszcze szybciej.

Artur zobaczył opalonego mężczyznę w czerwonych bokserkach. Leżał na małym łóżku, mając zamknięte oczy. ściskał rękę… Weroniki.

- O kurwa.

Artur złapał się za głowę, która teraz pulsowała bólem. Nie cierpiał wizji, wykańczały go. Powodowały mdłości, zaburzenia wzroku(bo jak nazwać te dziwne, białe plamki, które widział?). Najgorzej działały na samopoczucie.

Oparł się ręką o jedną z półek. Pomyślał, że powinien teraz współczuć kobiecie, bo widział jak facet, dla którego zamierzała poświęcić wieczór, zdradza ją. Z jego Weroniką!

Tak. Nie było wątpliwości co do tego, kim jest mężczyzna w czerwonych bokserkach i co robił. Artur po prostu to wiedział, jak wiele innych, oczywistych rzeczy.

- Przepraszam. Ja… miałem ostry ból głowy… To przez chorobę.

Kobieta popatrzyła na Artura z przejęciem.

- Czy mogłabym jakoś pomóc? Wezwać pogotowie, albo…

- Co? Nie! To znaczy sądzę, że nie. Pójdę już do domu. Muszę szybko wziąć tabletki, rozumie pani...

Artur zarumienił się, tak jak zawsze, kiedy był lekko podenerwowany, albo usiłował kłamać. Spuścił wzrok na swoje białe adidasy.

- Muszę je brać co kilka godzin. Lepiej szybko po nie pójdę, zanim naprawdę się coś stanie!

W kilka sekund Artur zapomniał o liście zakupów, zapisanej na połowie kartki wydartej ze starego zeszytu(w końcu chemia się na coś przydała). Ruszył w kierunku wyjścia.



Park świecił pustkami. Na każdej ze starych, odartych z lakieru ławek, było wolne miejsce. Tylko wiatr przerywał ciszę, swoim cichym świstem.

Artur lubił samotność, bo miała w sobie coś magicznego. Pomagała uporządkować myśli, sprzyjała rozmowom z samym sobą; to było dla niego bardzo ważne, o ile nie najważniejsze ze wszystkiego. Czasem trzeba było się opieprzyć, kiedy indziej pochwalić. Autosugestia to w końcu potężna broń…

Z jednej strony miał siebie dosyć. Nie potrafił zmienić niczego w tym całym, beznadziejnym życiu. Jego życiu. Nie patrzył w przyszłość, nie interesowało go nawet to, co jest obecnie. Po prostu był, byleby być. Wstawał z myślą o tym, żeby w jednym kawałku wrócić do ciepłego łóżka i położyć się spać.

Artur obserwował śnieg, który właśnie topił się na jego czarnych rękawiczkach. Biała kupka z każdą chwilą traciła na objętości. W końcu wsiąkła w czarny materiał. Całkiem sprytnie... Z kolei biały puch na ławkach ciągle pozostawał taki sam. Pewnie czekał na ofiarę, żeby w niespodziewanym momencie rozpuścić się tuż pod jej tyłkiem.

Pokój. Stół z długimi, drewnianymi nogami. Szampan. Opalony mężczyzna na krześle. Chyba rozmawiał z…

(Boli!! Moja głowa!)

Artur ścisnął poręcz ławki. Poczuł drgawki na całym ciele. Uderzenie lodowatego wiatru podziałało na niego, jak kubeł zimnej wody. Znów tkwił w parku z odmrożonymi rękoma.

- Można?

Zobaczył wysokiego, podchmielonego mężczyznę w przebraniu mikołaja. W jego lewej ręce wesoło kołysała się butelka wódki, którą trzymał za zieloną zakrętkę.

Artur skinął głową, ni to zachęcająco, ni obojętnie. Przysunął się trochę bliżej poręczy.

Mikołaj opadł na ławkę z hukiem. Poprawił kawałek białej brody, który się odkleił i odkręcił swoją butelkę.

- Każdy ma prawo się napić – powiedział Mikołaj, zupełnie jakby chciał się usprawiedliwić.

Artur milczał, wlepiając wzrok w czubki swoich adidasów.

Mikołaj pociągnął spory łyk wódki z butelki. Otarł usta wielką, ciepłą rękawicą. Znowu poprawił brodę.

- Pewnie się zastanawiasz, co ktoś taki jak ja robi tutaj. I to w takim stanie… Na pewno cię to interesuje. Przecież wszyscy ludzie tacy są. Ciekawscy w cholerę!

Artur próbował rozgrzać lodowate palce obu rąk. Masował jedną dłoń drugą.

- Ale mi wolno, bo już nie jestem mikołajem.

Mikołaj znowu przechylił butelkę.

- Wylali mnie z roboty na zbity pysk! Rozumiesz?! A z resztą, co to była za robota… Cały dzień na nogach, wysłuchując skomleń rozpieszczonych bachorów. No i do tego człowiek musiał patrzeć na tych dumnych rodziców. Materialistyczna banda przygłupów ze złotymi kartami kredytowymi. Ohyda.

- Współczuję – stwierdził Artur.

- Aj tam, gówno prawda. Zresztą to nie mi trzeba współczuć! Wiesz za co mnie wywalili?

Artur przecząco pokręcił głową.

- Powiem ci. Dzisiaj przyszła do mnie dziewczynka, taka jakich wiele. Nawet nie przyjrzałem się jej, tylko od razu czekałem na listę życzeń do spełnienia. Taki fach…

Mikołaj poprawił brodę.

- Ale wiesz co? Ona nie była taka, jak inne dzieci. Poprosiła żeby…

Kolejny łyk wódki.

- … żeby ojciec przestał ją bić?

Mikołaj zastygł w chwilowym zdumieniu. Przyjrzał się twarzy Artura.

- Ale skąd…

- Każdy ma swój problem, tak jak dziewczynka. Mój jest bardziej nietypowy jak widać.

- A coś więcej…?

- Mam dziwne wizje. Moja dziewczyna to prostytutka. Jestem bezrobotnym z kupą rachunków do zapłacenia, o kredytach nie wspomnę… A najgorsze jest, że mam to wszystko głęboko w dupie.

Mikołaj podał swoją butelkę Arturowi.

- Masz. Wypij.

Artur przyjął propozycje, traktując to jako formę prezentu. Od Mikołaja.



Mieszkanie lśniło na błysk. Pierwszy raz, od kilku lat, przez szybę można było zobaczyć ulicę. Z detalami.

W dużym pokoju stał tylko stół, parę szafek i łóżko. Jedynie zawartość małej toalety nie uległa zmianie. Resztę Artur sprzedał; włączając w to ukochaną wieżę.

Usłyszał pukanie do drzwi. Trzykrotne, z krótką przerwą przed trzecim uderzeniem. To musiała być Weronika…

Zobaczył jej smutną, zmęczoną twarz. Była chudsza niż zwykle, tak przynajmniej uważał. Spojrzała na niego udając obojętność.

- Chciałeś porozmawiać, to jestem. Tylko spiesz się, bo mam dzisiaj zawalony dzień.

Artur złapał jej zimną dłoń.

- Spłaciłem kredyty…

- Cieszę się. To wszystko, co chcesz mi powiedzieć?

- Nie. Ja… Jestem teraz rozwozicielem pizzy, wiesz to nie najlepiej płatna praca, ale znajdę lepszą! Odłożyłem trochę kasy, żeby utrzymać ciebie i mnie. Nie musisz już…

- Artur! Znowu zaczynasz.

- Nie, dopiero chcę zacząć! Z tobą, albo bez ciebie.

Przytuliła się do niego.

- Nie możesz mi stawiać warunków – szepnęła. – A przynajmniej nie takich…

- Ale… Ja chciałem to wszystko zmienić, na lepsze. Sam z siebie! Powinnaś mi pomóc.

- Problem w tym, że mnie nauczyli pomagać inaczej, niż byś tego chciał.



Ewa przyglądała się nagłówkowi artykułu z porannej gazety. Siedziała przy dębowym biurku, popijając mocną kawę. Spojrzała na zegarek. Za piętnaście minut powinien przyjść umówiony klient. Ewa miała już dwie wizyty tego dnia i była trochę zmęczona.

Wczoraj robiła porządki w mieszkaniu, takie świąteczne. Skończyła dopiero po dwudziestej, a musiała jeszcze odwalić papierkową robotę. Chciała wreszcie wyłożyć się na domowej kanapie i poczuć zapach świątecznych wypieków.

Drzwi otworzyły się ukazując Artura Borejka; wysokiego mężczyznę ze zmęczoną, smutną twarzą, na której z rzadka gościł szczery uśmiech. Obecność takich ludzi w jakiś sposób „ostudzała” innych. Zupełnie jakby w tajemniczy sposób wysysali dobrą energię, albo zamrażali ją na ten krótki moment, przez który są w zasięgu wzroku.

Ewa zauważyła, że dzisiaj Artur postanowił się uczesać i zmienił bluzę.

- Dzień dobry – powiedziała, walcząc z sobą, żeby nie ziewnąć. Najchętniej owinęła by się w miękką pościel, a potem…

Artur bez słowa usiadł na pustym krześle przed biurkiem. Miał dziwnie nieobecny wzrok. Był blady.

- I jak? Udała się panu rozmowa?

Ewa pociągnęła łyk kawy z kubka. Zmarszczyła jasne brwi.

- Nie. To było od początku jasne, że się nie uda. Mówiłem przecież, ale pani się uparła.

- Nie uparłam się, tylko chciałam pomóc. Może pan nie był przekonujący, albo pańska partnerka potrzebuje więcej czasu. Z pewnością i na nią znajdziemy sposób. Z panem jest już w porządku, prawda?

Artur nie wiedział co odpowiedzieć. To prawda, że dużo zmienił w swoim życiu, o ile nie zmienił go całkowicie. Ale nic nie było w porządku. Dalej męczyły go bóle głowy i te dziwne wizje. W dodatku wciąż na niczym mu nie zależało. Może dlatego nie przekonał Weroniki? Nie chciał.

- Nie. Nie jest ze mną w porządku!

Usłyszał własny głos jakby obok siebie. Wiedział, że krzyknął i zrobił to niepotrzebnie. Przecież nic nie działo się z winy tej kobiety. Zupełnie nic. Kiedy wpadł na ten głupi pomysł, żeby zapisać się do psychologa?

- Boli mnie głowa, prawie ciągle. źle sypiam. Znowu mam ochotę zalać się do nieprzytomności.

Ewa znała Artura od tygodnia. Przez kilka wspólnie spędzonych godzin, próbowała zachęcić go do wykrzesania z siebie odrobiny chęci życia. Facet był uprzedzony do wszystkiego i albo widział w ludziach chciwych sukinsynów, albo wcale ich nie zauważał. Negatywne uczucia(które szczególnie „upodobał”) tłumił w sobie. Był trochę jak gąbka nasiąknięta brudną wodą. Czasem jakaś część złych emocji wypływała z niego mimo woli. Szybko stawał się nerwowy, a nawet niebezpieczny.

- Już panu tłumaczyłam, że…

Dopiero teraz Artur przyjrzał się Ewie. Ze zdziwieniem zauważył, że jej aura była jakaś inna niż zwykle. Jakby… ciemniejsza? Zieleń przechodziła w czerń. Wyraźną, stuprocentową czerń.

- Pani umrze – powiedział Artur.

Zapadło krótkie, niezręczne milczenie.



Artur szedł przez chodnik. Zdawał się nie zauważać świątecznie udekorowanych budynków, ani ludzi, których mijał w pośpiechu. Ciągle myślał o czarnej aurze.

Pierwszy raz zobaczył ją w wieku ośmiu lat. Do dziś pamiętał jak jego babcia bujała się na skrzypiącym, plecionym fotelu i zasypiała. Na jej kolanach leżał gruby, czarny kot; pan Jabłecznik. Futrzak prychał czasem, jakby chciał dać właścicielce do zrozumienia, żeby go głaskała. Najlepiej bez ustanku. Palce babci co chwilę przejeżdżały po lśniącym futrze pana Jabłecznika. W tą i z powrotem. A kot mruczał radośnie...

W którymś momencie babcia przestała głaskać pana Jabłecznika. Zamarła w bezruchu. Choć uśmiech nie zniknął z jej, pooranej głębokimi zmarszczkami twarzy, to coś było nie tak. W końcu stare palce nie mierzwiły już czarnego futerka, a kot zeskoczył z fotela jak poparzony. Ręka babci zsunęła się z łukowatego oparcia. Zwisała z niego przez jakiś czas.

Ona umarła. Wyraźna czerń emanowała z okolic jej chudych ramion, przybierając postać mgiełki. Artur poczuł, że łzy spływają po jego policzkach. Nie mógł tego powstrzymać. Babcia zawsze powtarzała, że duży chłopiec nie powinien się rozklejać. Pamiętał to. Szybko otarł twarz dłonią i przeprosił staruszkę. Był zwykłym smarkaczem.

Dwa lata po pamiętnym wydarzeniu, Artur pierwszy raz zobaczył czarną aurę u osoby wciąż żywej. Nie znał jej, ale nie mógł powstrzymać się od wlepiania w nią ciekawskiego wzroku. Młoda, ładna kobieta popychała wózek dziecięcy. śmierć stała wtedy tak blisko, że niemal na wyciągnięcie ręki. Powoli wysysała z niej życie, delektując się każdym, pełnym łykiem. Dała jej jeszcze trochę czasu.

To straszne uczucie, gdy się wie, że ktoś ma umrzeć. Nie można mu o tym powiedzieć. Zresztą i tak by uwierzył… Jeszcze gorzej, jakby zaczął się przejmować złą wróżbą. Ostatnie dni nie powinny być pełne lęku i niepewności.

A teraz Artur zrobił to, czego obiecał sobie nie robić nigdy. Powiedział Ewie, że umrze. Tak beznamiętnie, po prostu. Obojętnie od tego jak go potraktowała, już wiedziała. To była jego wina.

Zapukał do białych drzwi. Zrobił to mechanicznie, ze wzrokiem spuszczonym na adidasy, bo myślami był gdzie indziej… Weronika nie spieszyła się, żeby otworzyć.



Bawił się jej włosami. Znowu je zafarbowała, tym razem na kolor intensywnej czerni. Czerń. Czerń. Artur wzdrygnął się na wspomnienie aury Ewy.

(Nie myśl o tym. Po prostu nie myśl.)

Weronika była od niego odwrócona, więc nie wiedział, czy już zasnęła. Słyszał tylko jak oddycha. Czasem wyglądała tak niewinnie. Tak… Nie, to zupełnie do niej nie pasowało. Teraz zdawała się być inną osobą. Czy lepszą? W każdym razie całkiem inną.

Artur wiedział, że się od niej uzależnił. Nie mógł tego nazwać miłością, ani nawet przywiązaniem. Po prostu potrzebował Weroniki tak, jak ona papierosów. Czasem mógł wytrzymać sam przez dłuższy czas, nawet kilka dni. Ale w końcu wracał do niej jak pies z podkulonym ogonem.

- śpisz?

- Nie – odpowiedział Artur. Wiedział, że w końcu zacznie się ta rozmowa.

- Myślałam o tym, co mi ostatnio powiedziałeś.

Weronika mówiła jakoś inaczej niż zwykle; ciszej i wolniej. Zupełnie jakby powstrzymywała się przed czymś.

- Fajnie, że chciałeś to zmienić. Też chciałam, tylko że dużo wcześniej. Wtedy jak byłam z…

Weronika ścisnęła dłoń Artura.

- Nie wyszło. Za długo szukałam pracy, za szybko mu się znudziłam. Ja po prostu nie zasługuję na coś lepszego, niż wolny związek. Tak to nazwaliśmy, pamiętasz?

Artur pamiętał.

- Myślałem…

- Kiedy rzuciłam pracę, to byłam na jego utrzymaniu. Zanim zdążyłam coś sobie znaleźć, on miał lepszą na moje miejsce. żonatą zdzirę z kasą. Zostałam bez środków do życia. Rozumiesz? Nie, nie rozumiesz!

- Weronika, ja…

- Daj mi spokój. Dajcie mi, kurwa, wszyscy spokój.

Czasem miała swoje, złe dni. Odkąd przestała brać leki, te chwile zdarzały się częściej. Wtedy Artur nie potrafi jej pomóc. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu… Mimo, że prawie zawsze nie obchodziły go jej uczucia, w tych momentach była najważniejsza. Jego Weronika.

Wiedział, że kiedyś miała inną pracę… Dlaczego nagle zajęła się TYM? Tego nie powiedziała, ale obiecał sobie, że kiedyś o to spyta. Niby przypadkiem, albo bez owijania w bawełnę. Tak całkiem wprost.

Ale wtedy mógłby ją niepotrzebnie rozzłościć, do granic możliwości. A przecież nie lubił takiej, wściekłej Weroniki… Najlepsza była ta chłodna, obojętna. Taka jak on.

Przy innych nie czuł się bezpiecznie. Czasem nawet trochę obco.



„Czasem ktoś

Widzi więcej niż my(…)

Nie wierzy w to nikt „



Artur siedział na łóżku w swoim pokoju. Jego długie palce przebiegały po gryfie akustycznej gitary. Próbował nastroić instrument, ale nie mógł się skupić. Ciągle widział jej śmierć. Powtarzająca się wizja nie dawała mu spokoju.

„Usłyszał Głos

Zobaczył…”

Zepsuł się jakiś sprzęt, może kuchenka. Ewa tańczyła do prostego rytmu piosenki z małego, przenośnego radyjka. Niczego nie przeczuła. Była szczęśliwa, choć bardzo zmęczona. Miała zamknięte powieki. Nagle przestała tańczyć. Poczuła, że coś jest nie tak. Ulotnił się gaz.

„Zobaczył świat - wokół krew!

Usłyszał głos - pełen łez!”

Artur rzucił gitarę w kąt. Wpadł do kuchni, omal nie wywracając się na śliskich płytkach. Szukał notesu z numerami telefonów.

(Przecież musi gdzieś tu być!)
,,Dovete adunque sapere,

come sono due generazioni da combattere...

Bisogna essere vople e leone .''

Nicolo Bernardo Machiavelli

2
Zapraszam do przeczytania mojego kolejnego potworka, tym razem już nie w klimatach grozy...
A szkoda... bo lubię grozę :twisted:
(...) przypominał on bałwana, takiego trochę roztopionego.
Trochę to zgrzyta... nie wiem czy to przypadek, czy też celowa stylizacja, ale brzmi trochę tak, jakby nagle wydało się, że jakiś mały dzieciak jest narratorem.
Pewnie paliła, kiedy do niego szła, kilka godzin temu. Weronika była nerwowa i nigdy nie potrafiła radzić sobie z emocjami w jakiś normalny sposób. Tylko papieros potrafił ją uspokoić, wręcz wprawić w dobry nastrój. To było dla niej coś w rodzaju serum i może właśnie dlatego nie potrafiła rzucić palenia, nawet z pomocą tych „magicznych” plasterków.
Raczej wrzuciłbym to do poprzedniego akapitu.
Ulubiona piosenka Artura śmiała się skończyć.
Dziwnie to brzmi.
- To nie w twoim stylu(,) Artur.
Przecinek.
W sklepie monopolowym nie było nikogo oprócz młodej kasjerki, Artura i dwóch innych klientów. Aż dziw brał, bo dzień bez kolejek tutaj, to cud pełną gębą.

Kobieta w zielonym płaszczu tkwiła przed półką z przyprawami. Koło jej ramion wyraźnie odznaczały się dwie, czerwone smugi. Ich kolor stopniowo przybierał na intensywności, teraz niemal rażąc oczy Artura; to była z pewnością dobra aura.

- Przepraszam?

Kiedy tylko spojrzała w jego stronę, znowu zobaczył obrazy.

To zdarzało się często, prawie codziennie. Nie miał nad tym żadnej kontroli. Nagle rzeczywistość zwalniała, a Artur widział coś w rodzaju zdjęć. Kilkusekundowy pokaz wielu slajdów. Zmieniające się obrazki. Zupełnie jakby przewracał strony w klaserze fotografa…

świeczki. Stół z długimi, drewnianymi nogami. Szampan, kawałek kurczaka. Biały obrus.

W miejscu, które zobaczył było jeszcze coś; gdyby tylko mógł się temu dokładniej przyjrzeć… Jeszcze trochę w lewo… Małe, fioletowe pudełeczko. W środku…

(moja głowa zaraz pęknie!)

- Ough!
No, Autorze ;) Naprawdę zgrabna narracja, tylko "ough" radziłbym zamienić na coś łatwiejszego w rozpoznaniu.
Tylko wiatr przerywał ciszę, swoim cichym świstem.
Przecinek i swoim --> do wywalenia.
(Boli!! Moja głowa!)
Tutaj usunąłbym "Boli!!(!)". Oczywiście to tylko sugerowana przeze mnie kosmetyka, ale staram się jak najlepiej doradzić... a dostrzegam czasem różne rzeczy :twisted:
Mikołaj pociągnął spory łyk wódki z butelki.
"z butelki" --> do wywalenia.
- Ale skąd…

- Każdy ma swój problem, tak jak dziewczynka. Mój jest bardziej nietypowy jak widać.

- A coś więcej…?

- Mam dziwne wizje. Moja dziewczyna to prostytutka. Jestem bezrobotnym z kupą rachunków do zapłacenia, o kredytach nie wspomnę… A najgorsze jest, że mam to wszystko głęboko w dupie.

Mikołaj podał swoją butelkę Arturowi.

- Masz. Wypij.
Zbyt szybko przeszedłeś z tematu do tematu. Nienaturalny przebieg rozmowy. Mogliby trochę podumać, spojrzeć na siebie, a nie tak od razu z grubej rury: mam, kurde, wizje.
Ja chciałem to wszystko zmienić, na lepsze.
Po co przecinek? Dialogi można stylizować na przerwy, branie oddechu, zamyślenie (albo całkowicie pozbawiać je interpunkcji), ale tutaj raczej tego nie widzę ;)
Wczoraj robiła porządki w mieszkaniu, takie świąteczne.
Patrz: moja pierwsza uwaga do tekstu... :twisted:
Drzwi otworzyły się(,) ukazując Artura Borejka (...)
Przecinek.
Najchętniej owinęła by się w miękką pościel, a potem…
Ok, urywanie zdań - fajna sztuczka, ale zauważ, że działa o wiele wyraźniej, gdy danie zdanie rozciągnie się jeszcze bardziej. Wystarczy dorzucić kilka szczegółów, wewnętrzne ziewnięcie bohatera (to tylko moje przykłady) i dopiero potem uskoczyć. W wypadku krótkich akapitów efekt tego zagrania jest zatarty.
Ewa pociągnęła łyk kawy z kubka.
Mikołaj pociągał łyk wódy z butelki... Ewa pociąga łyk kawy z kubka. Czyżbyś popadał w schematyczność? Ok, popadam w szczegóły teraz, ale one są ważne. Niech ona się po prostu napije kawy.
Negatywne uczucia(które szczególnie „upodobał”) tłumił w sobie.
Nieprzyjemne wtrącenie. Brzmi mendowato :twisted: Już lepiej "Tłumił w sobie negatywne uczucia, które szczególnie upodobał."
Artur szedł przez chodnik.
Raczej chodnikiem szedł. Przez to się PRZEchodzi ;)
. Zdawał się nie zauważać świątecznie udekorowanych budynków, ani ludzi, których mijał w pośpiechu. Ciągle myślał o czarnej aurze.
-> Nie zauważał (...)
W którymś momencie babcia przestała głaskać pana Jabłecznika.
W tym momencie już zaczynasz powtarzać się odnośnie głaskania, babci, kota i przyznanego mu tytułu pana Jabłecznika. Już lepiej od razu sypnąć "Nagle zamarła w bezruchu".
Czasem miała swoje, złe dni.
Po kiego grzyba przecinek? I w ogóle "swoje" do wywalenia.
Odkąd przestała brać leki, te chwile zdarzały się częściej.
Najpierw mówisz o dniach, teraz o chwilach... mylące i trochę rozrzuca znaczenie problemu tej dziewczyny. Złe chwile trwają w końcu dłużej i łatwiej sie je zapomina niż całe dnie, prawda? Tak więc "te chwile" do wywalenia.

Treści nie będę oceniał. Ostatnio nie mam głowy do grzebania w fabułach. Całkiem nieźle napisany tekst, nie przyczepiałem się do tych najczęściej popełnianych błędów, raczej do tych rzeczy, na które totalny grafoman i tak nie zwróci w swoim tekście uwagi; tak więc jest nieźle.

Trochę nadużywasz średników. Te nawiasy pachną mi pewnym autorem... konkretnym autorem, ale nie będę gadał tu o zżynaniu, bo zżynanie to nie jest. Wiem, bo sam praktykuję tego typu sztuczki, dlatego tym bardziej tekst do mnie przemówił :D

Ogólnie całkiem nieźle, choć czasem zbyt szybko przechodzisz z akapitu do akapitu. Same miejsca zdarzeń są płynnie oddzielone. Do dialogów raczej się nie przyczepię, są w całkiem-całkiem, choć czasami coś tam zazgrzyta tu i ówdzie.

Może być. Piszesz, że dawno Cię tu nie było, ale widocznie w tym czasie Autor nie próżnował, hm? Nie pamiętam żadnego innego z Twoich tekstów, więc bardzo możliwe, iż wręcz przeciwnie :twisted:

Nieźle. Całkiem nieźle ;)

Serwus!

3
SkySlayer pisze:A szkoda... bo lubię grozę
Wiesz, jak na razie napisałem tylko dwa, kiepskie opowiadania w mrocznych klimatach. Pewnie znowu zamarzy mi się potyczka z horrorem, ale najpierw muszę się do niej porządnie przygotować(w grę wchodzi tylko oręż werbalny ^^) :) !
SkySlayer pisze:Trochę to zgrzyta... nie wiem czy to przypadek, czy też celowa stylizacja, ale brzmi trochę tak, jakby nagle wydało się, że jakiś mały dzieciak jest narratorem.
Mi też to nie pasowało. Usunę ze zdania "trochę"(tutaj nie mam możliwości edycji, ale poprawie oryginał na HDD) i chyba będzie lepiej?
SkySlayer pisze:Dziwnie to brzmi.
W takim razie piosenka po prostu się skończy.
SkySlayer pisze:"ough" radziłbym zamienić na coś łatwiejszego w rozpoznaniu.
Może być "Aa!"(chociaż troszkę nie pasuje) ^^?
SkySlayer pisze:Zbyt szybko przeszedłeś z tematu do tematu. Nienaturalny przebieg rozmowy. Mogliby trochę podumać, spojrzeć na siebie, a nie tak od razu z grubej rury: mam, kurde, wizje.
Wiesz, prawdę mówiąc to nie poprawiałem tego dialogu(wszystkie inne były przebudowywane kilka razy). Masz rację, jakoś to rozwinę.
SkySlayer pisze:Po co przecinek?
Szczerze? Jestem dyslektykiem i po długim dumaniu przyznałem mu rację bytu ^^ .

[quote="SkySlayer]Mikołaj pociągał łyk wódy z butelki... Ewa pociąga łyk kawy z kubka. Czyżbyś popadał w schematyczność?[/quote]

Fragment z Ewą był napisany po jakimś odcinku czasu, w stosunku do epizodu z Mikołajem. Oczywiście - wiedziałem co było wcześniej, ale nie pamiętałem wtedy, że Mikołaj też "pociągał".
SkySlayer pisze:Po kiego grzyba przecinek?
Odpowiedź masz nieco wyżej. Naprawdę się staram pisać poprawnie gramatycznie i ortograficznie, ale nigdy nie wychodzi w 100%(choć co tekst jest zdecydowanie lepiej :) ).

[quote="SkySlayer]Całkiem nieźle napisany tekst, nie przyczepiałem się do tych najczęściej popełnianych błędów, raczej do tych rzeczy, na które totalny grafoman i tak nie zwróci w swoim tekście uwagi; tak więc jest nieźle.[/quote]

Czyli jednym zdaniem: nie było tych błędów od groma. Cholernie mnie to cieszy(coś jednak ćwiczenie daje) !
SkySlayer pisze:Trochę nadużywasz średników.
"Zakochałem się" w nich po przeczytaniu jakiejś tam książki i tak mi zostało. Staram się ograniczać.
SkySlayer pisze:Te nawiasy pachną mi pewnym autorem... konkretnym autorem, ale nie będę gadał tu o zżynaniu, bo zżynanie to nie jest.
Pachną jednym z moich ulubionych autorów :wink: . Choć on używa ich nieco inaczej.
SkySlayer pisze:Piszesz, że dawno Cię tu nie było, ale widocznie w tym czasie Autor nie próżnował, hm?
Może nie pracowałem jakoś szczególnie dużo, ale jednak. Pisanie traktuje jako zabawę, co zawsze podkreślam. Nie uważam, że mam talent, albo jakieś szczególne powołanie. Po prostu jestem dyslektykiem, który walczy z chorobą i przy okazji świetnie się bawi :) !
SkySlayer pisze:Nie pamiętam żadnego innego z Twoich tekstów, więc bardzo możliwe, iż wręcz przeciwnie
Moim zdaniem nie przeciwnie, ale zawsze możesz użyć opcji "zobacz wszystkie posty" :P
SkySlayer pisze:Nieźle. Całkiem nieźle
Miło to czytać.
SkySlayer pisze:Serwus!
Severus(Snape...)!
,,Dovete adunque sapere,

come sono due generazioni da combattere...

Bisogna essere vople e leone .''

Nicolo Bernardo Machiavelli

4
Był szósty grudnia.
Tradycyjnie już - wywalamy był / była / było. Chyba, że musi być, nie ma przebacz, no musi. Tu nie musi.

To trochę tak jak z najbardziej znanym rozpoczęciem na świecie: za siedmioma górami, za siedmioma lasami... mogłoby się rozpoczynać tak: Było to za siedmioma górami, za siedmioma lasami.

Ale się tak nie zaczyna - z jakiegoś powodu. I dobrze.



Zwracam Ci na to uwagę, nie dlatego, że to błąd. To nie jest błąd, ale poprawność nie uczyni z Ciebie pisarza :) (chyba będę często pisać to zdanie) tak jak błędy nie skreślą dobrego tekstu. Jeśli tekst jest naprawdę dobry, interesujący itd - to pójdzie do korekty, bo od tego ona jest :) Pocieszające, co? :)
Kilka z nich połączyło się z sąsiednimi, żeby stworzyć razem biały kształt; Arturowi przypominał on bałwana, takiego trochę roztopionego.
Niepotrzebnie rozbijasz to na dwa zdanka, dwie myśli: najpierw, że powstał biały kształt, a potem precyzujesz (?), że tak jakby to był bałwanek. Bym napisała to leciutko inaczej, kładąc akcent na ulotność i przemijanie:

łączyły, tworząc trwające chwilę obrazy, jak ten bałwan. Ledwie powstał, już topił się i rozmazywał na szkle.


Pachniała papierosami
Pachnieć papierosami? Pachnieć - ma wydźwięk pozytywny, pachnie się czymś przyjemnym. Papierosów nie zaliczam do zapachów tylko odorów. Jeśli używasz takiego określenia, to jest albo nieprecyzyjne (a pisanie musi być jak brzytwa) albo ironiczne, albo... on kocha ją, ten zapach (sam jest palaczem) itd. - zobacz, co się dzieje - dwa słowa zestawione ze sobą tak bardziej zaskakująco i już Czytelnik podnosi uszy czujnie do góry :) Co też ten Autor miał na myśli.



Dobra, powtórzmy to jeszcze raz, bo to dość istotne: pisanie musi być precyzyjne jak laser, jak brzytwa. Autor powinien dobrze rozumieć, co chce napisać i pisać tak, żeby Czytelnik rozumiał tekst. To nie znaczy, że nie można pisać książek zróżnicowanych intelektualnie o skomplikowanych zagadnieniach i używając fachowego słownictwa. Owszem, to wprowadza Czytelnika w klimat, edukuje go (a czytamy nie tylko dla rozrywki, ale żeby się też czegoś nauczyć) oraz sprawia, że ufa Autorowi, nawet jeśli nie do końca wie, gdzie Autor go prowadzi. Przykład: Imię róży. To wyjątkowo trudny temat, odległa epoka, dużo archaizmów i zagadnień oderwanych od codziennych naszych spraw (np teologiczne dysputy o ubóstwie Chrystusa). Przeciętny Czytelnik nie pojmuje wszystkich ich aspektów, nie potrafi się do nich odnieść, bo nie ma eksperckiej wiedzy, takiej jaką posiada i prezentuje Autor, Eco. Ale ufa Autorowi, nabywa wiedzę i daje się poprowadzić przez nieznany świat. Bo Autor prowadzi go przez meandry cierpliwie wyjaśniając, co Czytelnik widzi, czego się dowiaduje, jak to rozumieć. Jest precyzyjny, ale ta precyzja nie jest po to, żeby zamknąć Czytelnikowi pole do własnych interpretacji (przeciwnie) - ona systematyzuje chaos. żeby Czytelnik nie musiał się rozpraszać na drobiazgach, żeby nie musiał przystawać nad każdym zdaniem i zastanawiać się, co Autor chciał mu powiedzieć.



O, no i zrobił się z tego wywód na temat precyzji a nie komentarz do tekstu :) Autorze, wybacz i wracamy do Twojego tekstu.

Zaspany wzrok padł na starą szafkę nocną, na której stała pusta butelka po Lechu. Marność, wszystko marność.
Dobre zestawienie codzienności, rzeczy małych (butelka piwa) z banalnym (poprzez częste użycie a nie wartość moralną czy intelektualną) stwierdzeniem natury ogólnej. Bardzo ładnie to wygląda.
Chodził z prostytutką i właściwie mu to nie przeszkadzało.
O! To się nazywa walnąć Czytelnika w łeb. To jest punkt zwrotny i ładnie przez Ciebie rozegrany. Niby nic, niby wspominasz o tym mimochodem... ale impet jest!
go kosza
Skracamy, ale nie aż tak! :) go do kosza oczywiście. Drobiazg, literówki i takie drobne potknięcia nie skreślają tekstu, jeśli jest dobry. Jeśli jest zły, Czytelnik dostaje piany na ustach i karmazynowych oczu.
wbijając wzrok w zielony dywan
Skreśl tu przymiotnik. On odwraca uwagę Czytelnika od bardzo poważnej rozmowy, od napięcia, jakie daje się wyczuć w tej scenie. Od zachowania i emocji dziewczyny. Ważne jest, że ona wbija wzrok w podłogę, że nie patrzy Arturowi w oczy. Coś tu się dzieje. To czy dywan jest zielony, rudy, w ciapki czy obsikany przez hordę trolli wysokogórskich nie ma kompletnie żadnego znaczenia.

- Nie myśl tyle, bo to może wszystko zepsuć. Wszystko.
Fajne, proste, prawdziwe - wszystko, co mówi postać buduje ją. Lepiej niż opisy kolorów ubrań, to co powiesz jako narrator, nawet jeśli opiszesz postać niezwykle szczegółowo i precyzyjnie. Więcej powie Czytelnikowi krótkie zdanie, które wypowiada (w domyśle też - jak), niż cały akapit relacjonujący jej wygląd, charakter i dotychczasową biografię.
Znowu musiałaby iść na terapię…
Kolejne dobre zdanie, zamykające / podsumowujące tę scenkę. Niepotrzebnie wielokropek. Wielokropek to takie coś, co zostawia jakiś domysł, jakieś rozwinięcie. Tak jakby Autor chciał powiedzieć jeszcze jakieś znaczące: hmmm... Tu samo to zdanie niesie takie treści, że Czytelnik mówi sam do siebie: hmmm... Bardzo przeciągle i bardzo znacząco. Nie odbieraj tego Czytelnikowi - to właśnie frajda czytania :)
pomyślał, że lepiej byłoby, gdyby wcale tu nie wróciła.
I znów - bardzo dobre zamknięcie sceny, wiele mówi o Arturze, o sytuacji. Urywa narrację pozostawiając Czytelnika w napięciu, bo przecież domyślamy się, że ona jednak wróci i kłopoty Artura nie znikną. A może właściwie zaczną się na dobre?

To jest literatura, to przyciąga Czytelników - cudze kłopoty! :)

oprócz młodej kasjerki, Artura i dwóch innych klientów
Narrator opowiada nam o Arturze, więc jeśli przenosi nas do określonej lokacji, to jasne, że jest tam też Artur. Nie wspominaj o nim w takiej sytuacji, zaufaj Czytelnikowi. On się domyśli.

ściskał rękę… Weroniki.

- O kurwa.
W tym układzie zdań kryje się pewna interesująca gra słów (domyślasz się jakich?). Bardzo mi się spodobał ten fragment. I patrz: im krócej, im tekst jest skondensowany do tego, co jest niezbędne i istotne - tym efekt literacki, w odbiorze - jest lepszy :)
miałem ostry ból głowy… To przez chorobę.
Unikaj ogólników. Zamiast chorobę napisz: migrenę. Choroba może być każda, w tym na przykład psychiczna. Kobieta mogłaby się przestraszyć, a on wyszedłby na wariata (nie mam nic przeciwko wariatom, ale nam chodzi o precyzyjne zbudowanie sytuacji) mającego wizje. Migrena w tym kontekście jest oczywistym kłamstwem, wymówką, ale bezpieczną. Kobieta słysząc to w naturalny sposób będzie mu współczuć, ale wiadomo, że to nie jest nic bezpośrednio niebezpiecznego ani dla niej ani dla Artura (bo może taki ból głowy być zwiastunem udaru, ataku epilepsji itd.) - ból głowy nie jest tu ważnym elementem, nie pozwól Czytelnikowi wchodzić tu w domysły. Nie rozpraszaj go :) tam, gdzie tego nie potrzebujesz.
Artur zarumienił się, tak jak zawsze, kiedy był lekko podenerwowany, albo usiłował kłamać. Spuścił wzrok na swoje białe adidasy.
Wiemy, że jest zdenerwowany, że kłamie. Wiemy. Zarumienił się - wystarczy.
przerywał ciszę, swoim cichym świstem
ciszę cichym - lubię powtórzenia, ale tu coś nie gra. Nie jestem też pewna, czy świst jest cichy... Może lepiej napisać to inaczej: Spokój ogarnął pusty park. Starych ławek nikt nie zajmował. Tylko wiatr poruszał gałęzie, szeleścił liśćmi.

Czemu tak? Unikamy słowa był / była / było i tak budujemy zdania, żeby je obejść. świecenie pustkami jest zwrotem zanadto wyświechtanym, szukamy czegoś prostego ale nieco mniej oklepanego. W zdaniu opisującym wiatr używamy określenia ruchu (poruszał) i wytwarzania dźwięku (szeleścił) - bo wiatr jest ruchem i go słychać - choć nie ma rąk, nóg ani strun głosowych :) To nadaje dynamiki scenie a jednocześnie przez zderzenie ruchu i dźwięku wiatru podkreśla pustkę i bezruch panujący w parku (ławki stoją, nie ma ludzi).
Artur lubił samotność, bo miała w sobie coś magicznego.
Jako narrator i Autor unikaj opowiadania o tym, kim jest, co lubi itd Bohater. Nie opowiadaj o nim w ten sposób, tylko pokazuj go w działaniu, poprzez dialogi i wybory jakich dokonuje. Możesz też spuentować scenę tak, jak robiłeś to wcześniej (pisałam o tym). Nie zaczynaj akapitu od takiego wprowadzenia, bo Czytelnik się tym nuży i mówi (przedrzeźniając Autora) akurat! Terefere! :)

Artur jest w parku (domyślamy się, bo narrator przenosi nas w lokalizacje wraz z Arturem, albo inaczej - prowadząc nas za nim), po co? Chce pomyśleć, chce być sam. Napisz to. Pokaż go jak chodzi, siada, gapi się na drzewa i myśli. Nie mów, że samotność jest magiczna. Może jest, może nie. Pokaż go w akcji, choć jest to innego rodzaju akcja niż napad na bank :) Ale może nieść podobny ładunek emocjonalny, napięcie i wartość poznawczą dla Czytelnika.
potężna broń…
Po co wielokropek? Mówisz, że to potężna broń a Czytelnik (uwierz mi na słowo) sam sobie w tym momencie dopowie, wg własnego stosunku do onej :) : aha! Albo: yhm, tak. Albo: eee, zalewasz.

Zostaw Czytelnikowi pole do interpretacji Twoich odautorskich, narracyjnych refleksji :)
Artur obserwował śnieg, który właśnie topił się na jego czarnych rękawiczkach. Biała kupka z każdą chwilą traciła na objętości. W końcu wsiąkła w czarny materiał. Całkiem sprytnie... Z kolei biały puch na ławkach ciągle pozostawał taki sam. Pewnie czekał na ofiarę, żeby w niespodziewanym momencie rozpuścić się tuż pod jej tyłkiem.
Dobry fragment - znów - ładne zamknięcie. Niepotrzebnie ustawiasz akcent na kontraście kolorystycznym: biały śnieg - czarne rękawiczki. Przez to wpadasz w niezgrabność powtórzeń. Ale sama scenka jest naprawdę fajna narracyjnie. Widzisz, to jest przykład, że nawet drobiazgi, codzienność są interesujące i potrafią wzbudzać napięcie w Czytelniku. Nie trzeba fajerwerków.
jak kubeł zimnej wody
Unikaj takich wyświechtanych zwrotów, takich klisz: jak lodowaty wiatr, to kubeł wody. Wymyślaj własne, świeże i oryginalne. Ale nie popadaj w udziwnienia. Czasem lepiej tylko rzucić hasło, postawić kropkę po lodowaty wiatr. Czytelnik też ma te klisze, co Ty w głowie i sam sobie kubeł wody dośpiewa, dopowie. Zaufaj mu.
z odmrożonymi rękoma
Przecież ma rękawiczki.
w przebraniu mikołaja
Mikołaja. Z wielkiej, niech ma.
W jego lewej ręce wesoło kołysała się butelka wódki, którą trzymał za zieloną zakrętkę.
Może lepiej tak: Wesoło kołysał trzymaną w ręku wódką. [ciecze na ogół trzyma się w naczyniach, więc zostawiamy ten oczywisty fakt w domyśle Czytelnika]

Mam podejrzenie, że zielony jest w Twoim opowiadaniu kolorem akcentowanym. Zawsze pojawia się gdzieś w tle scen. Ciekawy zabieg, jeśli zamierzony.
Mikołaj opadł na ławkę z hukiem
O! Akcja, tempo, więc lepiej tak: Mikołaj huknął o ławkę. To samo a krócej, więc dynamiczniej.
Artur milczał, wlepiając wzrok w czubki swoich adidasów.
Wyświechtane. Szukamy czegoś niosącego tę samą treść, ale inaczej powiedzianego.



Moim zdaniem w tym opowiadaniu jest sporo dobrych fragmentów. Nie widzę takiej amatorszczyzny, że bije po oczach :) Pracuj, pisz, czytaj dobre książki i... ciesz się literaturą.

Opowiadanie nie jest ani szczególnie złe (jak na to forum) ani naprawdę dobre, żeby trafiło do tych najlepszych. Ale wszystko przed Tobą.



Na pewno warto się przyglądać Twoim postępom, jeśli będziesz je robić, możesz być całkiem dobry.

Czego Ci życzę.

Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”