Przy narodzinach Michała coś poszło nie tak. Płuca, które miały wystrzelić przy pierwszym krzyku i napełnić się ziemskim powietrzem, nawet nie drgnęły. Michał nie krzyknął, nie zapłakał. Po odcięciu pępowiny, we wnętrzu Michała słychać było cichutki bulgot i wszyscy zrozumieli nagle, że jego miękkie ciałko należy natychmiast podłączyć do zimnego metalu i szorstkiego plastiku.
Maszyny wepchnęły tlen w jego płuca, rozepchały skomplikowane drzewo, siatkę korytarzyków, które przez resztę jego życia miały ciężko pracować, po to, by serce i mózg kierowały najlepiej jak to tylko mozliwe całym ciałem.
Jednak płuca Michała zostały rozepchane o kilkanaście sekund później, niż przewiduje natura. I te kilkanaście sekund zadecydowało o jego przyszłości.
W pierwszej sekundzie życia Michał dostał mały pakiecik danych przynależny każdemu z nas przy narodzinach.
Malutki pakiecik, który zadecyduje kim w przyszłości będziemy, jacy
będziemy i w którym miejscu w szeregu przyjdzie nam stanąć. I wystarczyła jedna
sekunda bez tlenu, by w pakiecie pojawił się błąd. Drobna rysa, która niczym blizna na twarzy miała stać się jego piętnem na całe życie.
Bóg rozchylił błękit, spojrzał na Michała, dotknął rozpalonego czoła malca i cmoknął z politowaniem. żal mu się zrobiło dziecka, ale postanowił jeszcze nie zabierać go do siebie.
„Michale” - szepnął Bóg - „mimo, że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz. I niech moja decyzja będzie słuszna.”
I Michał został.
Kiedy maszyny zrobiły już swoje i lekarze uwolnili wątłe ciałko z metalowych macek, matka Michała odzyskała przytomność. Zobaczyła swoje brzydkie, sine maleństwo i zaczęła płakać. Prosiła o znieczulenie, bo malec bardzo ją pokaleczył i teraz z bólu nie może ani spać, ani go karmić. Płakała tak i prosiła całą godzinę, aż pielęgniarka,
nie wytrzymawszy tych skomleń wybuchła, wystrzeliwując w przestrzeń sali
drobniutkie kropelki śliny:
- Co się tak drze! Jak się rodzi to i boli! Nie wiedziała o tym jak majtki zdzierała? Mogła się zabezpieczyć!
Paskudnie wykrzywiona twarz tej kobiety, a szczególnie jej bolesne słowa miały od tej pory towarzyszyć matce Michała już zawsze, stały się synonimem zła, przychodziły w snach i po nich matka zawsze już wiedziała, że wydarzy się nieszczęście. Były zwiastunem śmierci, wypadków, zepsutych sprzętów w domu. Nawet gdy elektrownia wyłączała światło, zawsze było to poprzedzone snem o wściekłej pielęgniarce.
W czasach gierkowskich rządów, w czasach czarno - białych, kłamliwych kronik filmowych, w czasach Fiatów 126p kupowanych na zapisy nie było jednak komu się poskarżyć, nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby się żalić, bo przecież nie było nikogo kto zechciałby wysłuchać. Matka więc koiła ból szlochaniem, zagłuszała rozmową z najświętszą panienką i kiedy się nasilał, dusiła i gryzła szpitalne prześcieradło.
Michał bywał u niej rzadko, nosili go rano i wieczorem na karmienie, w międzyczasie nakłuwali, smarowali, przekładali z miejsca na miejsce. Gruba pielęgniarka notowała historię niedociągnięć mechanizmu Michałowego ciała, kręciła wzgardliwie głową i syczała coś pod nosem o świecie, który schodzi na psy.
Michał nie pamięta nic z tamtego czasu, jego przestrzeń po prostu otworzyła się, jednak światło i dźwięk dopiero później zaczęły nadawać jej sens zauważalny i zrozumiały.
Podobnie było z przyjazdem do domu. Nie zanotował bogobojnego okrzyku babki Warzechowej na widok sinej z wycieńczenia synowej i omdlałego „tego czegoś” co miało być jej wnukiem.
- Ma coś z płucami – wydusiła z siebie słabym głosem matka Michała.
- O matko boska! - babka Warzecha aż podskoczyła i złożywszy dłonie w szybkie, pobożne „amen” dodała nieśpiesznie – To, to długo nie pożyje chyba!
- Nie trza zara dramatyzować! Krowę wydoiła, że już głupoty plecie? Da się maluchowi mleka to i choróbsko przepędzi! - Dziadek Warzecha ucinał zawsze wszelkie spekulacje. Krótkimi i rzeczowymi ripostami szybko przywracał światu porządek.
W dwie godziny, w zaciszu stodoły z drewna przeznaczonego na płot, dziadek wyczarował kołyskę, pierwszą poważną rzecz daną Michałowi, jego pierwszy poważny świat. Deski kołyski przesiąkły łzami dziadka, które kapały mu z oczu kiedy wbijał kolejne gwozdki. Stary Warzecha nie płakał nigdy w obecności innych, nigdy nie wspominał syna, lecz kiedy składał kolejne deski i kołyska nabierała kształtu, szybko pojął, że jest to kształt kolebki wykonanej dwadzieścia pięć lat temu. Z każdym kolejnym szczegółem, z każdym zakrętem misternie wykonanej kołyski, z każdą chwilą w dziadku odżywały świeże, bolesne wspomnienia. Wyrzuty sumienia ściskały serce i wędrowały, szalały po duszy, a kiedy dotarły do oczu, wyciskały łzy. Posłuszne drewno przyjmowało każdą słoną kroplę z pokorą.
„Jeszcze miesiąc temu cieszył się, że będzie ojcem” - westchnął boleśnie stary i podniósł się ze stołeczka. Przeżegnal się nad swym dziełem, aby odpędzić czorta, otarł mokre oczy rękawem i ciężko ruszył w stronę chałupy.
Przez kolejne dwa lata Michał dorastał wśród desek nasiąkniętych dziadkowym
bólem, chłonął stęchłe powietrze poddasza, walczył z pierwszym zapaleniem płuc, pierwszym zapaleniem ucha i powoli zaczynał odbierać rzeczywistość.
2
Dobrze się czyta. W parku miejscach miałbym uwagi odnośnie stylu, ale fragment jest za krótki, by zorientować się czy to potknięcia, czy elementy właściwe Twojej narracji, do których można się przyzwyczaić.
- Michale - szepnął Bóg - mimo że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz.
"Michale - szepnął Bóg - mimo że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz."
Piszesz, że to początek powieści. Fragment pełen treści, wywołujący określone emocje, utrzymany w szarym klimacie, opowiedziany poważnym tonem. Trochę "niedzisiejsze" spojrzenie, gdy na topie są produkty obyczajopodobne, pełne fraz zerżniętych żywcem z napisów w publicznych szaletach.
Nie popadajmy jednak w skrajności, w dłuższej formie przesadna powaga też może zmęczyć. Warto niekiedy rozluźnić narrację, dając odetchnąć czytelnikom. I bohaterom.
Trzymaj się!
- Michale - szepnął Bóg. - Mimo że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz.„Michale” - szepnął Bóg - „mimo, że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz. I niech moja decyzja będzie słuszna.”
- Michale - szepnął Bóg - mimo że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz.
"Michale - szepnął Bóg - mimo że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz."
Piszesz, że to początek powieści. Fragment pełen treści, wywołujący określone emocje, utrzymany w szarym klimacie, opowiedziany poważnym tonem. Trochę "niedzisiejsze" spojrzenie, gdy na topie są produkty obyczajopodobne, pełne fraz zerżniętych żywcem z napisów w publicznych szaletach.
Nie popadajmy jednak w skrajności, w dłuższej formie przesadna powaga też może zmęczyć. Warto niekiedy rozluźnić narrację, dając odetchnąć czytelnikom. I bohaterom.
Trzymaj się!
3
Oczywiście,pisanie w poważnym tonie zbyt długo też jest męczące, wierz mi.
Tymbardziej, ze nie jestem patetycznym człowiekiem i w przyszłości rozluźnię z pewnością ton.
Niedzisiejsze? Trochę to będzie i opowieść o niedzisiejszych ludziach. A dzięki Twoim cennym uwagom, na pewno pójdzie to w luźniejszym kierunku.
Dzięki za wizytę!
Tymbardziej, ze nie jestem patetycznym człowiekiem i w przyszłości rozluźnię z pewnością ton.
Niedzisiejsze? Trochę to będzie i opowieść o niedzisiejszych ludziach. A dzięki Twoim cennym uwagom, na pewno pójdzie to w luźniejszym kierunku.

Dzięki za wizytę!
Optymista uważa, że żyjemy w najlepszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.
4
A jak dla mnie powinieneś dalej utrzymywać ten duszny klimat. Powieść będzie trudna, ale bardziej wyrazista. Ten fragment jest jak kopniak w pysk i jeżeli udałoby ci się utrzymać taki poziom przez cały tekst, to masz w mojej osobie oddanego fana twojej powieści.
Jednym słowem - musisz zdecydować czy zależy ci na sukcesie artystycznym (czemu wszyscy boją się tego słowa?) czy komercyjnym.
pozdrawiam
Jednym słowem - musisz zdecydować czy zależy ci na sukcesie artystycznym (czemu wszyscy boją się tego słowa?) czy komercyjnym.

pozdrawiam
6
Hmm...
Jest kilka literówek. Nie wiem czy to chochlik czy niedopatrzenie, czy jeszcze coś innego.
Niektórym fragmentom brak też logiki, na przykład ten:
I słowa Boga:
Zdarzają się powtórzenia. Lekkie "spadki" jeśli chodzi o styl. Kilka razy zdania dziwnie, według mnie się urywają, ale to nieważne.
łatwo się przeleciało przez tekst, ale przyznam, że momentami mi się ciężko czytało. Wydawało mi się, że historia wymusi nieco patosu, cięższego języka, ale nie zauważyłem tego u ciebie. Może to i lepiej.
Jest kilka literówek. Nie wiem czy to chochlik czy niedopatrzenie, czy jeszcze coś innego.
Niektórym fragmentom brak też logiki, na przykład ten:
W dwie godziny, w zaciszu stodoły z drewna przeznaczonego na płot, dziadek wyczarował kołyskę
W dwie godziny wykonał kołyskę z drzewa przeznaczonego na płot? W dodatku zdołał zrobić to ze szczegółami? Kołyski nigdy nie robiłem, ale uwierzenie w coś takiego jest ciężkim zadaniem. Jestem jak Tomasz, nie dotknę nie uwierzę.Z każdym kolejnym szczegółem, z każdym zakrętem misternie wykonanej kołyski,
I słowa Boga:
Nadają mu pewną niewiarę we własne czyny. Dziwne według mnie, ale to twoja decyzja. Może tak ma być.I niech moja decyzja będzie słuszna.
Zdarzają się powtórzenia. Lekkie "spadki" jeśli chodzi o styl. Kilka razy zdania dziwnie, według mnie się urywają, ale to nieważne.
łatwo się przeleciało przez tekst, ale przyznam, że momentami mi się ciężko czytało. Wydawało mi się, że historia wymusi nieco patosu, cięższego języka, ale nie zauważyłem tego u ciebie. Może to i lepiej.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
7
Oczywiście, dwie godziny mogę zmienić w kilka godzin, może i przesadziłem, bo kołyski też nigdy nie robiłem.
Natomiast z wypowiedzią Boga jest tak z dwóch powodów ( na innym forum też ktoś na ten fragment tak zareagował
)
Po pierwsze chcę by to było o ludziach, a nie o Bogu czy bogach. Postrzeganie Boga przez ludzi jest tak różne jak różni są ludzie ( więc będą tu wtręty o tym, że każdy ma swojego Boga ) i niektórzy ludzie postrzegają Boga również jaką istotę ludzką, a więc i omylną i taką, która nie zawsze jest pewna swoich decyzji.
Po drugie: To się tyczy głównego bohatera. W przyszłości to sformuowanie zamieni się na coś w stylu: "Skoro przeżyłem, mimo chorób to chya jednak po coś." I ta myśl zmieniona z pierwotnej boskiej wypowiedzi taka właśnie pozostanie.
Natomiast z wypowiedzią Boga jest tak z dwóch powodów ( na innym forum też ktoś na ten fragment tak zareagował

Po pierwsze chcę by to było o ludziach, a nie o Bogu czy bogach. Postrzeganie Boga przez ludzi jest tak różne jak różni są ludzie ( więc będą tu wtręty o tym, że każdy ma swojego Boga ) i niektórzy ludzie postrzegają Boga również jaką istotę ludzką, a więc i omylną i taką, która nie zawsze jest pewna swoich decyzji.
Po drugie: To się tyczy głównego bohatera. W przyszłości to sformuowanie zamieni się na coś w stylu: "Skoro przeżyłem, mimo chorób to chya jednak po coś." I ta myśl zmieniona z pierwotnej boskiej wypowiedzi taka właśnie pozostanie.
Optymista uważa, że żyjemy w najlepszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.