Po dość długiej przerwie od poprzedniego rozdziału przedstawiam kolejną część mojej opowieści.
Oceniajcie, wyszukujcie błędy, róbcie wszystko co tam uważacie za słuszne

Miłego czytania.
--------------------------------------
Bartosz Zieliński, Sierżant Policji w Częstochowie siedzący od 4 lat w wydziale kryminalnym, nigdy nie widział czegoś tak obrzydliwego.
To, co stało się z Jerzym Wilczyńskim przechodzi ludzkie pojęcie. Rozebrana ofiara usadowiona była na dużym fotelu przeznaczonym dla dyrektora wielkiej i szanowanej firmy. Obie nogi ofiary zostały obcięte piłką rzeźniczą po czym zaszyte szwami chirurgicznymi, genitalia zostały obcięte w taki sposób, w jaki obcina się sekatorem przydługawe i nieregularnie porośnięte krzewy, a potem zostały oblane spirytusem albo czystą wódką i posypane solą. Na klatce piersiowej widoczne były wypalone słowa „PRAWDA”, „SZACUNEK”, „PRZYJAźń” i „LOJALNOść”. Do obu dłoni ofiara miała przyklejone pewne przedmioty. W lewej ręce był to plik pieniędzy, (sekcja zwłok określi dokładnie ile), natomiast w prawej była to paczka prezerwatyw „Blue Special Collection” firmy Unimil. W ustach ofiary znajdował się...jego własny członek.
Jasna Kurwa – pomyślał z rosnącym obrzydzeniem Bartosz – gdzie się tacy ludzie rodzą? Jak w ogóle można zrobić człowiekowi tyle rzeczy... Bądź co bądź Jerzy był człowiekiem.
- Wojtek, kiedy nastąpił zgon? – zapytał Sierżant Zieliński.
- Około północy, może trochę wcześniej, ale w tej chwili nie jestem w stanie nic dokładniej powiedzieć – odpowiedział siwiejący mężczyzna którego musiała dręczyć przynajmniej trzydziestokilowa nadwaga, bo podczas schylania się przy zwłokach musiał rozstawić szerzej nogi, żeby nie przewrócić się pod wpływem swojego ciężaru - myślisz że nasz znany szefuncio kogoś rozdrażnił?
- Do cholery, to mógłby być każdy, bo stary miał wrogów wszędzie, nawet we własnej rodzinie – stwierdził z żalem Bartosz - To przykre że dla roboty i szmalu rzuca się wszystko uważając że to co zostawił jest mniejszą wartością, którą można odbić sobie wystawnym i publicznym życiem.
- Masz racje młody – odpowiedział lekarz medycyny sądowej – wielu miał wrogów, załatwić mógł go każdy, był jaki był i wszyscy o tym wiedzieli, może komuś za bardzo zagotowała się krew... W każdym razie ja mam robotę.
- Współczuje Ci – powiedział policjant z taką miną jakby polizał właśnie cytrynę.
- Wiesz że lubię babrać się w trupach ludzi ,a ten trup to nie byle kto – zaśmiał się lekarz – to sam Jerzy Wilczyński, Dyrektor firmy „Kontinentalskid”, i zawita na moim skromnym stole.
- Skończ już, bo robisz się drażniąco śmieszny – skwitował Zieliński.
- Doba już, dobra, nie unoś się tak, młody.
Ale Sierżant Zieliński zastanawiał się teraz do kogo najpierw zadzwonić i czy w ogole dzwonić do kogokolwiek. Dziwnym trafem zadzwonisz do kogoś z informacją o śmierci kogoś wielkiego i zaraz zlatują się dziennikarze jak psy do suki kiedy ta ma cieczkę.
Rozejrzał się po biurze, i nie zauważył niczego rzucającego się w oczy, nie zauważył tez niczego co mogłoby wskazywać na coś porzuconego lub zgubionego przez zbrodniarza. Przy drzwiach wejściowych stał wielki kwiat, wyglądający jak domowa palma, obok znajdowała się obszerna szafka z ważnymi, ale kilkuletnimi już dokumentami. Po prawej od drzwi znajdowało się duże okno z widokiem na całą halę produkcyjną. Na środku pomieszczenia stał szeroki stół przeznaczony na sześć osób, połączony z biurkiem tak, by dało się przeprowadzać narady zarządu, oraz by przyjmować ważnych gości dyrektora. Za biurkiem stała kolejna szafa , tym razem z nowymi dokumentami. Na ścianie za biurkiem na lewo od szafy wisiał sporych rozmiarów obraz Oliviera Meriela L’embarcadele, Pointe D’agon przedstawiający nieskończone molo zbudowane w nietypowy jak na mola sposób – od plaży pnące się w głąb morza deski położone na ukos od morza, tylko po to, żeby później się wyprostować i piąć się tak jak na molo przystało w linii prostej. Na tle obrazu widniało zachmurzone niebo z przedzierającym się zeń słońcem padającym nieśmiało na spokojną toń morza i piasku. Obraz dawał dziwny efekt, skłaniał do refleksji, jednak miał w sobie coś, co urzekało i wprawiało z dobry nastrój każdego oglądającego, i właściciel chyba zdawał sobie z tego sprawę bo obraz wisiał mimo tego, iż nie bardzo pasował do obrazu za oknem – przesyconego stalą, blachą, metalem, samochodami i ludźmi w kaskach ochronnych.
Bartosz oderwał wzrok od obrazu wiszącego na ścianie, po czym zerknął na fotel przy biurku, i od razu pożałował że to uczynił, gdyż zebrało mu się na wymioty. Wyszedł pośpiesznie z gabinetu, minął sekretariat i popędził do toalety. Po reakcji żołądka na nieprzyjemny widok obmył twarz i spojrzał na zegarek.
Dziesięć po piątej.
Nie ma co – pomyślał Zieliński – trzeba zadzwonić. Wyciągnął ze spodni komórkę, wyszukał w książce telefonicznej litery W, wykręcił numer i czekał na połączenie...
Dodane po 1 minutach:
PS. nie wiem czy przy tych słowach mają być cudzysłowy, czy wystarczy sama duża litera, ale uznałem że tak będzie lepiej.