Krótki fragment opowiadania (ponoć optymalna długość dla tekstu wrzucanego na forum to dwie do trzech stron A4), futurystyczne klimaty, okolice 2900 roku według ludzkiego kalendarza. Konstruktywna krytyka, komentarze, opinie etc. mile widziane.
---------
Helstrom: Prolog
...czyli kiedy ludzie wrócili na Nirn.
Sześć niewielkich, zawieszonych pod sufitem lamp w kształcie sztyletów oświetlało niewyraźnym, żółtym światłem wysokie na trzy metry pomieszczenie. Wykonane z syntetycznego dębu obicia z pozłacanymi wykończeniami dumnie pokrywały wszystkie ściany w pokoju, uzupełniane przez niezwykle kunsztowne i piękne dla ludzi obrazy, wśród których znajdowały się przede wszystkim repliki najznamienitszych dzieł namalowanych jeszcze przed dwudziestym drugim wiekiem. Niektóre malowidła przedstawiały krajobrazy naturalne, inne - walczących ludzi. Przy prawej od strony wejścia ścianie stało sporych rozmiarów drewniane, zdobione łóżko, którego powierzchnia była pokryta pościelą z prawdziwym pierzem w środku. Przy lewej ścianie, naprzeciwko miejsca do spania, okupował swój kawałek pomieszczenia kwadratowy, masywny stół, wykonany w podobnym stylu co łóżko, otoczony przez cztery również drewniane, staromodne krzesła z zielonymi obiciami. Naprzeciwko drzwi, trzy metry przed ścianą, mieściło się dębowe, szerokie, zabytkowe biurko. Na lewo od stołu, nieco bliżej wejścia, sterczała podobna do reszty mebli pod względem wykonania gablota ze Smackersem MK III w środku.
Podłoga zdawała się być niczym wycięta z innego pomieszczenia. Mimo że dosyć spora jej część była zakryta czerwonym dywanem przyodzianym w różnorodne, żółte wzory, nie maskowało to szarych, kwadratowych płyt pokrywających podłoże. Miejsce, w którym dębowe ściany stykały się z surową, metalową podłogą wyglądało jak ludzkie marzenia zderzające się z brutalną rzeczywistością.
Tuż za biurkiem, odwrócony tyłem do wyjścia stał w żołnierskim rozkroku wysoki na jeden i trzy czwarte metra, szeroki w barkach człowiek. Dłonie trzymał spięte z tyłu pleców. Miał założony typowy, zbrojny mundur dowództwa floty sił Zjednoczonej Ludzkości, zwany potocznie "admirałką". Uniform był w kolorze ciemno niebieskim, ze złotymi pasami przy rękawach oraz przy bokach tułowia. Wyglądał jak połączenie pancerza ze zwykłym ubraniem. Ramiona, nogi oraz przednią część tułowia chroniły bardzo cienkie płytki, pełniące bardziej funkcję reprezentatywną niż ochronną, na nogach znajdowały się ciężkie, wojskowe buty. Na klatce piersiowej piętrzyły się różnokolorowe, małe medale, większość z nich miała kwadratowe kształty, było ich tyle, że aż dziw, iż postać jeszcze nie ugięła się pod ich ciężarem.
Cała jego twarz była poorana bliznami należącymi do tych, które wyglądają dla ludzi szpetnie. Czoło zdobiła wielka szrama, pamiątka po pazurach Saakhra próbującego odciąć głowę właścicielowi munduru. Prawy policzek zdawał się być zrośniętym po potwornym rozszarpaniu, i rzeczywiście tak było, kawałki eksplodującego czołgu zostawiły ślad do końca życia. Na lewym policzku natomiast widoczne były jakby czerwone żyły, pęknięcia, twór kontaktu kwasu z miękką skórą. Oczy zdawały się być typowo ssacze, ludzkie, tęczówki były koloru zielonego, jedynym znakiem szczególnym tych organów było kilkadziesiąt ciemno zielonych linii odchodzących od źrenicy - efekt modyfikacji nanotechnologicznych. Głowę przykrywały krótko strzyżone, czarne włosy. Mimo wszechobecnych szram wyglądał na nieco ponad pięćdziesiąt lat.
Postać stała tak odwrócona tyłem do biurka, patrząc na stojącą dwa metry przed nią ścianę. Mur wyróżniał się spośród innych ścian tym, że mimo, iż był również z syntetycznego dębu, to jednak nie było na nim żadnych zdobień, nie licząc trzech wgłębień przebiegających wzdłuż niego na różnych wysokościach.
- Otworzyć. Zachodnia ściana. Teraz. - człowiek wydał cichym głosem polecenie prostemu systemowi komputerowemu, którego zadaniem było wykonywanie tego typu nieskomplikowanych czynności. Gładka ściana zaczęła powoli podnosić się do góry, odsłaniając przezroczystą, chociaż niezwykle grubą i wytrzymałą szybę.
Przed jego oczami stanęła czarna niczym smoła przestrzeń z tysiącami rozlanych na niej malutkich, białych kropek. Jednak było w tym obrazie coś, co ściągnęło na siebie nie tylko uwagę tego pojedynczego człowieka, ale całej cywilizacji homo sapiens sapiens. Coś, co dla ludzkości stanowić miało przepustkę do nowego życia. Zakończyć wszystkie konflikty, ustabilizować ciągle wahającą się od ponad siedmiuset lat gospodarkę. Wielka, zasłaniająca połowę widoku niebieska kula, z zielonym kontynentem w jej prawej części.
- Nirn - pod wpływem wywołanego wrażenia człowiek wyszeptał do siebie po cichu nazwę planety.
Po kilku minutach drzwi za postacią rozsunęły się z sykiem. Do pomieszczenia wszedł marszowym krokiem typowy oficer, w mundurze podobnym do tego, jaki miał na sobie człowiek napawający się pięknem przestrzeni kosmicznej. żołnierz zatrzymał się, zastukał butami i zasalutował, po czym uroczystym tonem rzekł:
- Wielki Admirale Samuelu Nilsen, melduję, że nasza flota wyszła z hiperprzestrzeni i znajduje się w układzie FTH - osiem siedem pięć sześć jeden, w pobliżu planety oznaczonej jako Nirn. Admirałowie proszą pana na mostek.
- Flota Sumber Daya? - Samuel, bo tak miała na imię postać z niezwykle wysoką rangą, szramami na twarzy oraz medalami licznymi niczym gwiazdy na niebie, spytała głosem ochrypłym, jednocześnie spokojnym.
- Wyszła z hiperprzestrzeni.
- Kiedy tu będą?
- Wejdą w zasięg rażenia za siedemdziesiąt sześć godzin.
- Powiedz admirałom, że przyjdę za kilkanaście minut.
- Tak jest. - Oficer zasalutował i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając Samuela samego w jego prywatnej kwaterze.
Samuel Nilsen, Wielki Admirał floty Zjednoczonej Ludzkości. Jeden z najbardziej utalentowanych dowódców, jakich kiedykolwiek miała ludzkość. Nie było bitwy, której nie mógłby wygrać, sytuacji w walce, której nie mógłby obrócić na swoją korzyść. O większości odznaczeń, jakie na sobie nosił, znaczna część ludzi mogła co najwyżej pomarzyć. Miał sto cztery lata, jego stosunkowo młody wygląd był zasługą nanitów. W wojsku służył od 2857 roku A.D., czyli osiemdziesiąt sześć lat. Zawsze chciał służyć we flocie, walczyć z Obcymi i korporacjami, swoje marzenie postanowił spełnić w wieku osiemnastu lat, kiedy to zapisał się do jednostki rekrutacyjnej. Ze względu na słaby wzrok nie dostał się do flotylli, zaczął więc walczyć w wojskach lądowych. Po trzech latach, dzięki zasługom na polu walki, dowództwo wyraziło zgodę na zmodyfikowanie nanitami oczu Nilsena, dzięki czemu mógł pilotować myśliwiec. Później wszystko potoczyło się dosyć szybko - pierwsze awanse, pierwsza fregata, następnie niszczyciel, a na końcu tytuł Wielkiego Admirała. Jego nazwisko znał każdy żołnierz na piątym roku w akademii wojskowej. Właśnie - tylko żołnierze kojarzyli Nilsena.
Samuel umiał dowodzić, zrobił wiele dla swojego gatunku, jednak brakowało mu tego czegoś, tej iskierki, która wznieciłaby płomień nieśmiertelności. Chciał, aby jego nazwisko było umieszczone w każdej książce historycznej, aby uczyły się o nim dzieci w szkołach, aby stawiano mu pomniki, aby z rocznicy jego narodzin zrobić święto. Potrzebny był mu jakiś wielki wyczyn, który zmieniłby bieg losów ludzkości jako rasy. Który miałby wpływ na życie każdego człowieka.
Planeta o nazwie Nirn, na którą teraz patrzał ze spokojem i rozwagą, miała być tą przepustką do nieśmiertelności. Morza oraz jeden rozległy, bagienny kontynent nie były dla ludzi niczym atrakcyjnym, jednak uwagę ludzkości przyciągało to, co kryło się głęboko pod powierzchnią. Zapasy Triburantu, minerału spotykanego najczęściej w formie półpłynnej, który był nie tylko niezwykle wydajnym surowcem energetycznym, ale dzięki swoim właściwościom nadawał się idealnie na broń, poszycia, a nawet rzeczy tak drobiazgowe jak narzędzia chirurgiczne, były ogromne. Według najbardziej pesymistycznych obliczeń zasoby pod powierzchnią Nirn miały wystarczyć całej ludzkości na następne dwa tysiące lat. Gospodarka zaczęłaby rozkwitać, zakończyłyby się wojny o ten surowiec, jakość życia obywateli podniosłaby się. I to wszystko dzięki Samuelowi i jego flocie.
Nilsen nie mylił się co do jednego - atak na Nirn miał mieć niebagatelny wpływ na losy ludzkości. Tak niebagatelny, że Nilsen nie był sobie go w stanie wyobrazić nawet w najśmielszych snach.
Po mniej więcej dziesięciu minutach wpatrywania się na planetę Samuel ruszył z gracją godną pięciuset tonowego czołgu w kierunku wyjścia. Drzwi rozsunęły się, Wielki Admirał przeszedł przez nie i znalazł się w jakby innym świecie. Niezwykle długi, szeroki na cztery metry korytarz pozbawiony był wszelkich zdobień czy obić. ściany pokrywał brudny, szary metal, w kilku miejscach zwisały kable. Jedynym elementem ozdobnym była holograficzna mapa statku, wyświetlana przez stojące pod prawą ścianą niewysokie, okrągłe urządzenie. Samuel powoli podszedł do mapy. Widoczny był na niej trójwymiarowy obraz statku. Osiem kilometrów długości, trzy szerokości, pod obrazem hologram wyświetlał podpis "ZL-Casus". Na przedniej części okrętu, od spodu, zauważalna była główna bateria dział plazmowych, w górnej części, mniej więcej na środku długości znajdowały się cztery długie otwory, jakby blizny. Nie były to jednak uszkodzenia, tylko doki dla mniejszych statków, takich jak fregaty. Zewsząd sterczały działa, okręt zakończony był potężnymi silnikami podświetlnymi, które pozwalały mu na manewrowanie ze zwinnością robiącego uniki Saakhra. Na wyświetlaczu wyróżniała się czerwona strzałka jednym końcem pokazująca na lewą stronę statku, mniej więcej na środku długości, na drugim jej końcu natomiast widniał napis "Jesteś tutaj". Nilsen popatrzał na mapę, przez chwilę wspominając najważniejsze bitwy, jakie stoczył dowodząc tym okrętem. Stary, dobry Casus, zbudowany w stoczni na orbicie samej Ziemi dwie dekady temu. Statek jeszcze nigdy go nie zawiódł. Potężne generatory osłon stanowiły dla broni energetycznej przeciwnika barierę równie nieprzepuszczalną jak metalowa ściana dla komara, nawet gdyby ogień wroga pokonał osłony to rozbiłby się na niezwykle grubym pancerzu.
Wielki Admirał ruszył dalej korytarzem, stukot ciężkich butów odbijał się od ścian, dając efekt echa. Samuel skręcił przy pierwszym rozwidleniu w lewo, tak jak zawsze od dwudziestu lat, później poszedł prosto, następnie w prawo. Jego oczom ukazały się kolejne rozsuwane drzwi, z typowym żołnierzem stojącym na baczność obok nich. Postać ubrana była w niczym nie wyróżniający się żołnierski uniform, jaki noszą miliardy żołnierzy służący w siłach militarnych Zjednoczonej Ludzkości. Pancerz był zbudowany z płyt, na lewym ramieniu widniał emblemat przedstawiający kula z kontynentami, pełniąca rolę symbolu Ziemi, jak się wówczas ludziom wydawało - kolebki homo sapiens sapiens, plecy jego natomiast nosiły Drepnera, broń przystosowaną do walk na małe odległości, idealną do starć w korytarzach statku. żołnierz zasalutował.
- Dzień dobry Wielki Admirale.
- Dzień dobry, spocznijcie żołnierzu. Dobrze trzymacie wartę. Jak się nazywacie?
- Patel, panie Wielki Admirale.
- Dostaniecie podwójny żołd przez następne pół roku.
- Dziękuję panie Wielki Admirale. - Samuel lubił podwyższać pensję prawie każdemu żołnierzowi, którego spotkał. Dzięki temu kupował sobie popularność wśród podkomendnych, co powodowało wzrost morale, poza tym przez takie rozdawanie funduszy miał więcej "przyjaciół" niż rozkładające się ludzkie zwłoki mają w sobie robactwa. Szczęśliwie dla Nilsena żołnierze na statku, podczas służby bardzo rzadko przemieszczali się poza wyznaczone obszary, w przeciwnym razie Wielki Admirał byłby otoczony przez szeroko uśmiechających się żołdaków, liczących na premię.
Przeszedł przez drzwi i znalazł się w pomieszczeniu pełniącym rolę podobną do dwudziestowiecznych stacji kolejowych.
2
Pozwolę sobie zostawić mały komentarzyk. 
Najbardziej boli prowadzenie akcji. Połowę tekstu zajmuje opis pokoju i Admirała. Nudny opis. Z mnóstwem rozwlekłych zdań i kompletnie niepotrzebnych informacji. Czytelnik nie potrzebuje znać dokładnego rozkładu pokoju, trzeba zostawić pole dla wyobraźni.
Zauważyłem bogaty język, ale źle wykorzystany. Wiem, że to prolog i akcji nie można się spodziewać, ale to jest zbyt nudne, jak na wprowadzenie. We wprowadzeniu chodzi o to, żeby zachęcić do dalszego czytania. Nie jest konieczne opisanie każdej blizny i rany postrzałowej Admirała i jej pochodzenia. Nie może być tak, że najpierw człowiek stoi i Ty go opisujesz, a potem coś się dzieje. Podobnie jest z oficerem i żołnierzem. Na początku parę niepotrzebnych w większości zdań o jego wyglądzie, a następnie uznajesz, że opis masz z głowy i piszesz, co robią i mówią. Warto by to było przeplatać.
Błędy interpunkcyjne sporadycznie, niewiele literówek.
Fabularnie nie podoba mi się bardzo ten bonusowy żołd dla pierwszego napotkanego szeregowca. Ja wiem, że Wielki Admirał, że dowódca floty, ale chyba jakoś jego budżet jest ograniczony? Odnoszę wrażenie, że cywilizacja się rozwija, trwają walki, wypadałoby zdobyć surowiec, a on szasta kaską, po to, żeby zdobyć respekt? Respekt; a) który będąc Wielkim Admirałem na pewno po części już ma i b) którego nie można zdobyć podwyższając żołd. żołnierze musieliby być łasymi jedynie na kasę debilami, żeby szanować dowódce, który wypieprza pieniądze w błoto. Po co im zresztą podwyżka w momencie, gdy pełnią, trwającą - jak się domyślam - minimum paręnaście miesięcy służbę?
Ten moment jest bardzo niespójny logicznie.
Ogólnie jest średnio.
Pracuj!
Pozdrawiam gorąco.

Najbardziej boli prowadzenie akcji. Połowę tekstu zajmuje opis pokoju i Admirała. Nudny opis. Z mnóstwem rozwlekłych zdań i kompletnie niepotrzebnych informacji. Czytelnik nie potrzebuje znać dokładnego rozkładu pokoju, trzeba zostawić pole dla wyobraźni.
Zauważyłem bogaty język, ale źle wykorzystany. Wiem, że to prolog i akcji nie można się spodziewać, ale to jest zbyt nudne, jak na wprowadzenie. We wprowadzeniu chodzi o to, żeby zachęcić do dalszego czytania. Nie jest konieczne opisanie każdej blizny i rany postrzałowej Admirała i jej pochodzenia. Nie może być tak, że najpierw człowiek stoi i Ty go opisujesz, a potem coś się dzieje. Podobnie jest z oficerem i żołnierzem. Na początku parę niepotrzebnych w większości zdań o jego wyglądzie, a następnie uznajesz, że opis masz z głowy i piszesz, co robią i mówią. Warto by to było przeplatać.
Błędy interpunkcyjne sporadycznie, niewiele literówek.
Fabularnie nie podoba mi się bardzo ten bonusowy żołd dla pierwszego napotkanego szeregowca. Ja wiem, że Wielki Admirał, że dowódca floty, ale chyba jakoś jego budżet jest ograniczony? Odnoszę wrażenie, że cywilizacja się rozwija, trwają walki, wypadałoby zdobyć surowiec, a on szasta kaską, po to, żeby zdobyć respekt? Respekt; a) który będąc Wielkim Admirałem na pewno po części już ma i b) którego nie można zdobyć podwyższając żołd. żołnierze musieliby być łasymi jedynie na kasę debilami, żeby szanować dowódce, który wypieprza pieniądze w błoto. Po co im zresztą podwyżka w momencie, gdy pełnią, trwającą - jak się domyślam - minimum paręnaście miesięcy służbę?
Ten moment jest bardzo niespójny logicznie.
Ogólnie jest średnio.
Pracuj!

Pozdrawiam gorąco.
3
nie za długie to zdanie? Przeczytaj to sobie na spokojnie i zastanów się - czy nie męczysz się?Wykonane z syntetycznego dębu obicia z pozłacanymi wykończeniami dumnie pokrywały wszystkie ściany w pokoju, uzupełniane przez niezwykle kunsztowne i piękne dla ludzi obrazy, wśród których znajdowały się przede wszystkim repliki najznamienitszych dzieł namalowanych jeszcze przed dwudziestym drugim wiekiem.
Przy prawej od strony wejścia ścianie stało sporych rozmiarów drewniane,
co to za kolejność jest.
chyba splecione, bo na zaszczepkę by się nie utrzymałoDłonie trzymał spięte z tyłu pleców.
co to jest zbrojny mundur...? siły zbrojne - nazywane tak dlatego, że noszą broń; oddziały zbrojne - tak samo. zbrojny człowiek - ma broń. A mundur... ma zaszyty laser we włóknach?zbrojny mundur
Ogólnie jest słabo - za słabo jak na początek opowiadania. Powinieneś wstrząsnąć czytelnikiem, wzbudzić jego zainteresowanie, a nie usypiać. Oczywiście, można zacząć od opisu, ale musi być to opis dynamiczny.
Glizda101 ma racje. Rozdawnictwo pieniędzy przez Admirała wydaje się całkiem bez sensu. Nawet twoje "usprawiedliwienie" w tekście, że tak zdobywa popleczników jest naiwne. Zdecydowanie zrezygnowałabym z tego wątku.
Językowo całkiem ok, choć tworzysz czasem niezbyt poprawne związki składniowe i czasem przesadzasz z długością zdań. Fabularnie trochę za nudno i rozwlekle.
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
4
Wrzucam drugą część opowiadania. Tekst został wprawdzie napisany jakieś dwa miesiące temu, ale lekko go przeredagowałem (głównie starając się dostosować tekst do krytyki, którą otrzymałem na forum). Fragment dłuższy niż poprzedni, ale za to zaczyna się jakaś tam akcja. (inna rzecz, że ja po prostu tak mam, że lubię pisać/czytać długie tekstu, które bardzo wolno się "rozkręcają")
Przeszedł przez drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które pod względem rozplanowania poszczególnych sekcji przypominało dwudziestowieczne stacje kolejowe. Taki moloch jak ZL-Casus miał nie tylko własny system transportowy, ale nawet farmy, fabryki amunicji, stocznie, hangary, praktycznie wszystko, co może przydać się okrętowi odbywającemu służbę w przestrzeni leżącej z dala od linii zaopatrzeniowych. Okręt stanowił niemal w pełni samowystarczalne, uzbrojone od dzioba do silników latające miasto. Nilsen wpakował swoje ssacze cielsko do jednego z podłużnych, obłożonych lekkim pancerzem z kwadratowych płyt wagoników. Drzwi za nim zasunęły się. Pojazd był stosunkowo niewielki i czysty, chociaż bez jakichkolwiek bardziej wyrafinowanych zdobień, przeznaczony do transportu personelu. W tylnej części znajdowały się stojaki na broń i sprzęt, z przodu - panel z kilkunastoma przyciskami. Wielki Admirał wcisnął kilka guzików na pulpicie, wybierając cel podróży - mostek, po czym rozsiadł się na jednym z obitych czerwoną, wykazującą ślady zużycia tapicerką krzeseł, zajmując miejsce tuż przy oknie. Wagon ruszył, trzymając się zawieszonych na górze i na dole cienkich szyn magnetycznych. Samuel podczas podróży podziwiał mijane części statku, mimo że od dwudziestu lat niemalże codziennie pokonywał tą trasę, za każdym razem przyglądał im się z takim samym zainteresowaniem. Kiedy mijał turbiny fuzyjne napędzające awaryjne systemy na mostku naszła go refleksja. Jedna z turbin została tymczasowo wyłączona, aby technicy mogli przeprowadzić niezbędne prace konserwacyjne. Generatory nie będą działać wiecznie, kiedyś energia przestanie płynąć, okręt się zużywa. Samuel też się w pewnym sensie zużywał. Nie był już tym samym Samuelem Nilsenem, piechurem, który osiem dekad temu z pieśnią na ustach i fanatycznym błyskiem w niemodyfikowanym wtedy jeszcze oku ruszał na obcych, w rękach dzierżąc swojego starego, dobrego Smackersa. Jego fanatyzm nieco podupadł, wiedział, że po zajęciu Nirn imperium Zjednoczonej Ludzkości poradzi sobie doskonale bez jego pomocy. Poza tym był już nieco wyczerpany tym wszystkim. Te bitwy, ta ciągła latanina, potyczki, których zwyciężenie nie wymagało praktycznie żadnych umiejętności ze względu na miażdżącą przewagę floty Nilsena... Samuel czuł się zmęczony. Ostatnio był na powierzchni planety pięć lat temu, kiedy podbijał lodowy glob orbitujący wokół gwiazdy Hospitis. Wprawdzie na okręcie były tereny zielone z drzewami produkującymi potrzebny do życia tlen, ale to nie to samo. Jednym z jego najskrytszych marzeń było pływanie statkiem. Ale nie jakimś stalowym molochem, lecz staromodnym, parowym okrętem, zbudowanym z prawdziwego drewna i zwykłego metalu, z kotłownią, sterem i innymi tego typu rzeczami, które przywodziłyby na myśl antyczne czasy. Po podbiciu Nirn chciał przejść na emeryturę, kupić małe jezioro na jakiejś planecie i spełnić swoje marzenie. Dziwne, przecież ludzie nigdy nie przepadali za wodą.
Po kilku minutach wagon dojechał do stacji. Drzwi rozsunęły się, Samuel opuścił pojazd i znalazł się na podobnej do tej w jego prywatnych kwaterach, chociaż zdecydowanie większej stacji. Po lewej oraz prawej stronie pomieszczenia znajdowały się schody prowadzące na wyższe i niższe poziomy przystanku, z zawieszonych cztery metry nad podłogą sufitów zwisała bardzo duża liczba kabli. Na ścianach widoczne były płyty, lampy, oznaczenia, jakieś rury i pełno innych rzeczy usprawniających funkcjonowanie statku. Najbardziej zauważalną zmianą w porównaniu do poprzedniego posterunku ruchu był personel. Co chwilę ktoś w pośpiechu przechodził przez to całkiem spore pomieszczenie, nie zwracając specjalnej uwagi na postać Wielkiego Admirała. Nilsen skierował swoje ciężkie kroki w kierunku schodów naprzeciwko wagonika, z którego wysiadł. Po drodze zauważył go zawieszony na przyczepionej tuż pod sufitem, lekko świecącej kolorem niebieskim linie grawitacyjnej technik. Służbę na Casusie zaczął dopiero cztery tygodnie temu, na krótko przed odlotem i chciał skorzystać z okazji, aby móc zobaczyć Admirała, o którym tyle słyszał w akademii wojskowej. Postać zsunęła się po sznurze niczym pająk schodzący na dół po pajęczynie, z tupotem opadła na podłogę, wyprostowała się i zasalutowała. Miała na sobie szary strój personelu technicznego, nie było widocznych żadnych elementów pancerza. Przy pasie i klatce piersiowej sterczała niezwykle mnoga ilość kieszeni, z niektórych z nich wystawały różnorodne narzędzia i przyrządy, zupełnie jakby one również chciały ujrzeć pokryte bliznami oblicze Samuela.
- Dzień dobry Wielki Admirale.
- Dzień dobry obywatelu. - Technicy, czy też może raczej wszyscy wojskowi nie biorący bezpośredniego udziału w walce byli niemal jak cywile, mimo że przed wstąpieniem w szeregi armii musieli ukończyć szkolenie w akademii. Zawsze mieli swego rodzaju "taryfę ulgową". - Jak tam statek? żadnych poważnych uszkodzeń w tej okolicy? - Nilsen był trochę zdziwiony tym, że technik zaczepia go bez jakiejś wyraźnej przyczyny.
- Radiowęzeł sam się włączał i wyłączał, ale właśnie to naprawiam.
- Tak trzymajcie obywatelu, wykonujecie znakomitą robotę, dzięki takim jak wy ten okręt będzie latał dłużej niż żyją gwiazdy.
- To dla mnie zaszczyt słyszeć takie słowa od pana, panie Wielki Admirale. - Nilsen, jakby tknięty przeczuciem spojrzał na zegarek i zorientował się, że owe "kilkanaście minut", w czasie których miał zjawić się na stanowisku dowodzenia przerodziło się w pół godziny.
- Wybaczcie obywatelu, jestem spóźniony, do widzenia.
- Do widzenia Sir.
Samuel ruszył w dalszą podróż w kierunku mostka nieco szybszym, a przez to cięższym niż dotychczas krokiem. Technik jeszcze przez kilka sekund stał na baczność, jakby pozował do zdjęcia. Kiedy Wielki Admirał zaczął wchodzić na schody, mechanik wjechał po linie z powrotem pod sufit, wracając do naprawiania okablowania. Nilsen wtaszczył swoje ludzkie, przyodziane w "admirałkę" ciało na górę schodów, przemieścił się do końca korytarza, podobnego do tego, którym szedł w swoich kwaterach, z tą różnicą, że tutaj co kilka metrów widoczne były wcinające się w ścianę drzwi, przy których stał na baczność wartownik. Zatrzymał się przed szerokimi na trzy metry wrotami i przez kilkanaście sekund poprawiał swój mundur, sprawdzając czy nie ma zabrudzeń i czy wszystkie medale są przypięte w taki sposób, w jaki być powinny. Kiedy upewnił się, że wygląda dokładnie tak samo jak zawsze, zrobił krok przed siebie.
- Wielki Admirał Samuel Nilsen, otworzyć - Samuel wydał polecenie systemowi komputerowemu odpowiedzialnemu za jedno z wejść na mostek.
- Identyfikacja głosowa zakończona. Witamy na mostku panie Nilsen, życzymy panu miłego i produktywnego pobytu - niemal bezosobowy, syntetyczny głos zachęcał do wejścia. Drzwi rozsunęły się na boki, ukazując Samuelowi mostek i centrum koordynacyjne - serce nie tylko długiego na osiem kilometrów statku, ale także liczącej półtora tysiąca jednostek floty.
Mostek kapitański był podzielony na dwie sekcje. Mniejsza, przed którą stał Nilsen, zajmowana głównie przez Admirałów oraz Wielkiego Admirała, zwana była potocznie po prostu "mostkiem". Mostek miał piętnaście metrów długości, osiem szerokości i przypominał balkon, zawieszony nad ogromnym pomieszczeniem Centrum Koordynacyjnego. ścianę po lewej stronie Samuela zajmowała gruba szyba, przez okno rozciągał się widok długie na trzysta i szerokie na dwieście metrów pomieszczenie, pełniące rolę centrum koordynacyjnego armady. Załoga statku zwykła mówić na to miejsce "mordownia". Nazwa była całkiem trafna, "mordownię" wypełniały po brzegi stanowiska komputerowe oraz holograficzne. Przy każdym z nich rezydował oficer bądź ktoś na podobnym szczeblu, odpowiadający za poszczególną grupę okrętów, niemal przez cały czas prowadząc komunikację z dowódcą zgrupowania. Obowiązki takiego oficera były dosyć szerokie, zaczynając od tak drobiazgowych spraw jak przekazywanie mało istotnych rozkazów od głównego dowództwa, a kończąc na wydawaniu pozwolenia na złamanie szyku przez grupę. Pośrodku piętrzył się niczym góra, biegnący od podłogi aż po sam sufit, cylindryczny, oklejony rurami oraz pulpitami twór, czyli główny komputer. Ze względu na przypominający dżdżownicę kształt żołnierze służący na okręcie nadali mu przezwisko "robal". Było tłoczno, mimo że na pierwszy rzut oka postacie poruszały się bez większego ładu, to organizacja była bardzo dobra, nawet jak na ludzi, każdy z niemal tysiąca żołnierzy w mordowni wiedział, co, jak i kiedy ma zrobić.
Sam mostek był mniej gwarny niż znajdujące się dziesięć metrów niżej Centrum Koordynacyjne. Na środku mieścił się kwadratowy, wysoki na pół, szeroki i długi zaś na półtorej metra blat, nad którym widniał wyświetlany przez urządzenie holograficzny obraz. Po prawej, przy ścianie, znajdowało się dwanaście dwuwymiarowych paneli holograficznych z pulpitami, na których widoczne były statystyki, symbole i inne ważne rzeczy, niezrozumiałe dla zwykłych ludzi. Przy każdym wyświetlaczu znajdował się fotel, obok niego - metalowy, kwadratowy stolik. Oprócz tego po całym pomieszczeniu rozsiane było kilkanaście stanowisk pracy osób odpowiedzialnych za wywiad, zapasy i inne zadania. Większość pulpitów pod ścianą - przeznaczonych dla Admirałów - nie mieściła nikogo na fotelu, ci, którzy je zazwyczaj okupowali stali wokół mapy sektora i omawiali kolejne ruchy.
Samuel przekroczył próg pomieszczenia, kierując się w stronę blatu. Admirałowie stojący wokoło wyświetlacza odruchowo niemal spojrzeli na wchodzącego gospodarza, rozmowy nieco przycichły. Samuel był jedynym Wielkim Admirałem we flocie orbitującej wokół Nirn, oprócz niego tylko dziewięciu ludzi w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości mogło poszczycić się tym mianem. "Zwykli" Admirałowie przesiadujący nad mapą mieli podobny strój do tego, w jaki przyodziany był Nilsen, jednak każdy z nich miał na lewym ramieniu o jedną gwiazdę mniej, ich klatki piersiowe natomiast nie musiały znosić ciężaru aż tylu medali.
- Witam panów, i panią. - Samuel lekko ukłonił się w stronę stojącej po jego prawicy Adrianny Scott, jedynej samicy na mostku. U ludzi bowiem to samce odpowiedzialne są z reguły za prowadzenie wojen, oprócz tego mają dominującą pozycję w społeczeństwie. Wygląd odzianej w "admirałkę" Adrianny wskazywał na prawidłowe działanie hormonów. Drugorzędne cechy płciowe charakterystyczne dla samic homo sapiens sapiens były dobrze rozwinięte, barki były wąskie, talia raczej chuda, z wcięciem, długie żółte włosy, delikatne rysy na twarzy, niebieskie oczy - samica ta uchodziła za "piękną".
- Czekaliśmy z niecierpliwością, spóźnił się pan. - Admirał Clark Eckelson - postać wyglądająca na mniej więcej pięćdziesiąt lat, z kwadratową szczęką stojący tuż za Adrianną i będący zaufanym przyjacielem Samuela, odważył się zwrócić uwagę na spóźnienie głównego dowódcy.
- Wielki Admirał nigdy się nie spóźnia, zawsze przybywa dokładnie wtedy, kiedy ma zamiar. - W pomieszczeniu zapadła konsternacja.
- Znowu zagadał się pan z żołnierzami.
- Może trochę, ale wiecie jak to jest, tyle słyszeli w akademii... Powiedz takiemu, że nie masz czasu, to obgada cię za twoimi plecami.
- Nie da się ukryć, w końcu kiedyś sam taki byłem - Admirał cicho wzdychnął, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, jakby wspominał stare, dobre czasy.
- Jaką mamy sytuację? - Na pytanie Samuela odpowiedziała Adrianna, odpowiedzialna za wywiad, podając Samuelowi małą kostkę. Nilsen wyciągnął z prawej kieszeni swoje PDA i przyłożył sześcian do dolnej części tego niewielkiego urządzenia. Przyrząd wyświetlił długi na dwadzieścia centymetrów snop światła, który zamienił się w dwuwymiarowy, holograficzny i nieruchomy obraz z setkami zielonych, żółtych oraz czerwonych kropek z widocznymi obok oznaczeniami. Na dole świeciły się zielone, ustawione w nienagannym szyku punkty - okręty Zjednoczonej Ludzkości, na górze, nieco na prawo od środka roiło się od czerwonych kropek - floty Sumber Daya, nieco na lewo od niej mrugały żółte plamki.
- Flota Varpen? - mimo że przybycie statków tej korporacji nie zostało przewidziane, Samuela nie zdziwiła obecność Varpenów.
- Wyszła z hiperprzestrzeni piętnaście minut temu. - zameldował jeden z Admirałów przy blacie.
- Kierunek?
- Sektor osiem jeden osiem, lecą prosto na flotę Sumber Daya, do kontaktu dojdzie za dwadzieścia pięć godzin.
- Korporacyjne psy pewnie zaczną się kąsać, mniej roboty dla nas. Reakcja ze strony Sumber Daya?
- Zatrzymali się.
- Zapewne są zaskoczeni. A to... - Samuel pokazał palcem na żółty punkt, znajdujący się po prawej stronie wyświetlacza, umieszczony z dala od zgrupowań pozostałych kropek. W przeciwieństwie do reszty znaczków, nie było przy nim żadnego opisu czy też oznaczenia.
- Pojawiło się cztery minuty temu. Wysłaliśmy szwadron myśliwców na pozycję obiektu. - Eckelson zameldował Nilsenowi.
- Daleko od flot, Varpen nigdy nie puszcza swoich tak daleko, zaś Sumber... - Samuel jakby się zamyślił.
- Ta planeta ma niewyobrażalną wartość, może testują prototyp? - Inny Admirał wysunął swoją hipotezę.
- Dlaczego nie ma opisu?
- Za silny kamuflaż, nie mogliśmy nawet ustalić kształtu ani rozmiaru, tylko przybliżone położenie.
- Zbyt dobrze się maskuje... - Nilsen ponownie się zamyślił. - Mamy najnowocześniejsze skanery i radary, rok temu okręt był ulepszany w stoczni. Pod względem kamuflażu technologia Sumber Daya i Varpen jest kilkanaście lat za nami. Rzeczywiście, może to prototyp. Ale... Przecież na planecie są obcy!
- Tak, ale nie posiadają możliwości podróży w przestrzeni kosmicznej.
- Albo po prostu o tym nie wiemy. - kolejny Admirał włączył się do rozmowy.
- Ale to? Jeżeli mają taki zaawansowany sprzęt, to dlaczego nas już dawno nie zaatakowali? Albo nie zajęli innych planet? - Jeden z Admirałów bronił swojej teorii związanej z prototypem Sumber Daya.
- Pani Admirał, dostałem raport że niezidentyfikowany statek zniknął. - Jedna z postaci siedzących przy pulpicie, na lewo od blatu wstała i zwróciła się do Adrianny.
- Kierunek odlotu? - Samuel szybkim tonem zapytał się oficera, na twarzy Wielkiego Admirała pojawiło się zaciekawienie.
- Nieznany.
- Zniszczony?
- Nie, po prostu... Jakby wyparował.
- Co z myśliwcami? Jest raport?
- Na razie brak, dotrą do ostatniej znanej pozycji celu za osiem minut.
- Sprawdziliście sensory statku? Na tej planecie jest tyle Triburantu, że mogą zacząć wariować.
- Surowiec jest ukryty tysiące kilometrów pod powierzchnią, nie powinien zakłócać działania naszych urządzeń. - Swoją wiedzę na tematy związane z geologią pokazał Admirał Conley, specjalista od planetologii oraz podboju planetarnego. - Poza tym mamy potwierdzenie od innych statków liniowych, inni również widzą to na swoich radarach.
- Nie pozostaje w takim razie nic innego, jak tylko czekać na raport od eskadry.
- Co z samym podbojem planety? Pojawienie się statku nie wpłynie na nasze plany? - Conley chciał wiedzieć, czy Wielki Admirał zażyczy sobie innej taktyki na podbicie planety.
- Na razie nie, wszystko wykonujemy według procedury trzy jeden jeden osiem z elementem dwa jeden. Pokonujemy wrogą flotę, blokujemy planetę z orbity, przeprowadzamy bombardowanie plazmowe unicestwiając całe życie, następnie siły lądowe dokonują desantu i rozpoczynamy wydobycie. Ta planeta jest zbyt wiele warta aby bawić się w jakieś przepychanki z obcymi na powierzchni.
- Ustawienie floty? - Admirał Rutledge, zajmujący się przede wszystkim walką w przestrzeni kosmicznej za pomocą okrętów liniowych chciał również się upewnić, czy Samuel nie przywidział żadnych zmian.
- Według planów, poprawki do szyku wprowadzę sam.
- Tak jest.
- A teraz, drodzy państwo, możecie wrócić do swoich obowiązków, ja zajmę się szykami. Informujcie mnie na bieżąco w sprawie tego statku. - Wielki Admirał podszedł do swojego pulpitu i usiadł na stojącym przy nim krześle. Wyświetlacz holograficzny znajdował się tam, gdzie inne stanowiska pracy dla Admiralicji, ten pulpit jednak zajmował zaszczytne miejsce dokładnie pośrodku ściany, po jego lewej znajdowało się pięć innych stanowisk, natomiast po prawej - sześć, razem jedenaście, przeznaczonych dla zwykłych Admirałów.
Pomieszczenie wróciło do swojego codziennego rytmu pracy. Większość Admirałów siedziała przy swoich pulpitach, nieliczni z nich od czasu do czasu podchodzili do innych konsol bądź pracowników. Pomniejsi oficerowie pracowali na kilku stanowiskach rozrzuconych po pokoju, słyszalne były szepty rozmów, czasem ktoś powiedział coś na głos próbując ustalić z resztą admiralicji pewną sprawę, zaś w Mordowni na dole jak zawsze panował gwar i ruch. W porównaniu do pomieszczenia z "robalem" mostek wydawał się niczym nie zmąconą oazą spokoju.
Samuel siedział w fotelu. Wcisnął kilka przycisków na klawiaturze, co spowodowało wyświetlenie się na szerokim i wysokim na metr wyświetlaczu ponad półtora tysiąca małych kwadracików. W każdym z nich figurowała podzielona na segmenty, zazwyczaj zielona sylwetka statku, obok rysunku znajdowały się napisane małym druczkiem dane techniczne. Przeciętny człowiek nie byłby w stanie odczytać tak małych znaków, w końcu homo sapiens sapiens, jako że są ssakami, mają słaby wzrok, oczy Samuela jednak miały wsparcie zainstalowanego w nich wszczepu. Wielki Admirał ze spokojem i rozwagą - przynajmniej w porównaniu do innych ludzi - wpatrywał się w obraz. Wyjął z lewej kieszeni futerał zawierający staromodną, wykonaną z drewna fajkę, z grawerowanym napisem "Samuel Nilsen", z prawej kieszeni zaś wyciągnął małe pudełeczko z prawdziwym tytoniem, prosto z upraw na planecie Solarestr, jednym z najbardziej urodzajnych globów w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości. Nasypał trochę do główki fajki i lekko wcisnął guzik po jej lewej stronie, powodując tlenie się tytoniu. Urządzenie zaczęło lekko kopcić, na szczęście dym nie przeszkadzał innym osobom w pomieszczeniu ze względu na zaawansowane systemy wentylacji. Na pooranej bliznami twarzy Nilsena pojawiło się skupienie, prawą ręką trzymał fajkę przy ustach, lewą zaś od czasu do czasu dotykał przycisków na wyświetlaczu, wydając rozkaz przemieszczenia się na odpowiednie pozycje wybranym okrętom bądź grupom bojowym. Nie minęło siedem minut, a oficer siedzący trzy metry z tyłu, nieco na lewo od fotela Nilsena szybko wyrzucił z siebie kilka słów do Wielkiego Admirała:
- Sir, lotniskowiec ZL-Nidus, który wysłał eskadrę w kierunku niezidentyfikowanego obiektu przysłał raport.
- Jaki status? - Nilsen szybkim ruchem obrócił krzesło w kierunku żołnierza.
- Kontakt z eskadrą urwał się. - Zdanie to spowodowało błyskawiczną reakcję u pozostałych Admirałów, którzy również się odwrócili w kierunku oficera, jakby nie dowierzając temu, co usłyszeli.
- Potwierdzenie zestrzelenia?
- Brak. Statki widać na radarze.
- Dajcie to na główny ekran, żołnierzu. - Admirałowie oraz Samuel wstali i podeszli do blatu, nad którego powierzchnią pokazał się holograficzny obraz przedstawiający płaską, pokrytą niebieską siatką mapę z dziewięcioma zielonymi, błyskawicznie przemieszczającymi się kształtami. Nie ulegało wątpliwości, że myśliwce wykonują manewry bojowe, jakby prowadziły walkę z czymś, czego nie ma na ekranie.
- Ten statek ciągle tam jest. - Nilsen od razu wysunął ten jakże prosty wniosek, jednocześnie gasząc fajkę i chowając ją w futerale.
- To niedorzeczność, nic nie jest w stanie całkowicie schować się przed naszymi sensorami. - Scott pokładała nieskończenie duże zaufanie w ludzkiej technologii.
- To mniej prawdopodobne niż to, że tak po prostu zniknął. Chcę mieć ten okręt. - Słowa Nilsena brzmiały dla reszty załogi niczym nakaz wydany przez samego Boga. Samuel już wyobrażał sobie swój sukces, większy niż z początku się spodziewał. Nie dość, że zająłby Nirn: najcenniejszą planetę oprócz Ziemi, w posiadanie której mogła wejść ludzkość, to jeszcze przejąłby statek, czy to prototyp innej frakcji, czy to sprzęt nieznanego gatunku obcych.
- To może być technologia tych kosmitów, w końcu bardzo mało o nich wiemy. - w głosie Rutlenge zdało się słyszeć zaciekawienie. W tym samym momencie kropki na wyświetlaczu zaczęły znikać, w przeciągu czterech sekund dziewięć myśliwców albo zamaskowało się przed sensorami swojej własnej floty, albo zostało po prostu zestrzelonych.
- Sir, przyszedł kolejny raport z Nidusa. Mają potwierdzenie zestrzelenia eskadry. - Anonimowy oficer wprawił w konsternację pozostałe osoby w pomieszczeniu. Przez kilkanaście sekund na mostku panowała złowroga cisza, przerwana przez Nilsena.
- W takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać w to miejsce cięższe okręty. Panie Rutledge, proszę wysłać niszczyciel wraz z eskortą siedmiu fregat, niech będą przygotowani do abordażu wrogiego statku.
- Z całym szacunkiem Sir, ale skoro to coś zestrzeliło dziewięć myśliwców w przeciągu kilku sekund, to nawet niszczy...
- Nie możemy wysłać więcej, wyekspediowanie dużej grupy zwróciłoby uwagę korporacji, a tego nie chcemy.
- Tak jest. - Rutledge wrócił na swoje stanowisko.
- Udam się do działów badawczych, do działu xenologicznego. Panie Clark, Pani Adrianno, proszę za mną, z pewnością przyda wam się wiedza na temat obcych. Komunikacja?
- Tak Sir? - odezwał się inny oficer.
- Przekażcie xenologom że złożę im wizytę, mają przygotować wszystkie informacje na temat tego, co żyje na Nirn.
- Tak jest.
Samuel wraz z towarzyszącą mu świtą ruszyli w kierunku tej samej stacji, na której kilkanaście minut temu wysiadł z wagonika Nilsen. Jechali do umieszczonych po prawej stronie okrętu, z tyłu, przy silnikach, jakieś cztery kilometry od mostka laboratoriów dobre piętnaście minut. Nilsen dawno nie odwiedzał naukowców, laboratoria ostatnio miały zaszczyt gościć Wielkiego Admirała jakieś cztery lata temu. Zamiast osobiście się tam udać mógł po prostu skontaktować się z jajogłowymi za pomocą holocomu bądź przez radio, jednak fizyczna obecność Nilsena zawsze sprawiała, że personel naukowy był bardziej skory do odszukiwania i przypominania sobie potrzebnych informacji. Dowódcy po drodze spekulowali na temat tego, czym owy tajemniczy obiekt mógł być, po chwili jednak dyskusja zeszła na tematy nieco bardziej militarne, trójka ludzi o bardzo wysokich rangach rozmawiała o tym, jaki rodzaj płaszcza musiałyby mieć pociski balistyczne żeby chociażby zrobić rysę na pancerzu Casusa. Wagonik zatrzymał się na stacji.
Przeszedł przez drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które pod względem rozplanowania poszczególnych sekcji przypominało dwudziestowieczne stacje kolejowe. Taki moloch jak ZL-Casus miał nie tylko własny system transportowy, ale nawet farmy, fabryki amunicji, stocznie, hangary, praktycznie wszystko, co może przydać się okrętowi odbywającemu służbę w przestrzeni leżącej z dala od linii zaopatrzeniowych. Okręt stanowił niemal w pełni samowystarczalne, uzbrojone od dzioba do silników latające miasto. Nilsen wpakował swoje ssacze cielsko do jednego z podłużnych, obłożonych lekkim pancerzem z kwadratowych płyt wagoników. Drzwi za nim zasunęły się. Pojazd był stosunkowo niewielki i czysty, chociaż bez jakichkolwiek bardziej wyrafinowanych zdobień, przeznaczony do transportu personelu. W tylnej części znajdowały się stojaki na broń i sprzęt, z przodu - panel z kilkunastoma przyciskami. Wielki Admirał wcisnął kilka guzików na pulpicie, wybierając cel podróży - mostek, po czym rozsiadł się na jednym z obitych czerwoną, wykazującą ślady zużycia tapicerką krzeseł, zajmując miejsce tuż przy oknie. Wagon ruszył, trzymając się zawieszonych na górze i na dole cienkich szyn magnetycznych. Samuel podczas podróży podziwiał mijane części statku, mimo że od dwudziestu lat niemalże codziennie pokonywał tą trasę, za każdym razem przyglądał im się z takim samym zainteresowaniem. Kiedy mijał turbiny fuzyjne napędzające awaryjne systemy na mostku naszła go refleksja. Jedna z turbin została tymczasowo wyłączona, aby technicy mogli przeprowadzić niezbędne prace konserwacyjne. Generatory nie będą działać wiecznie, kiedyś energia przestanie płynąć, okręt się zużywa. Samuel też się w pewnym sensie zużywał. Nie był już tym samym Samuelem Nilsenem, piechurem, który osiem dekad temu z pieśnią na ustach i fanatycznym błyskiem w niemodyfikowanym wtedy jeszcze oku ruszał na obcych, w rękach dzierżąc swojego starego, dobrego Smackersa. Jego fanatyzm nieco podupadł, wiedział, że po zajęciu Nirn imperium Zjednoczonej Ludzkości poradzi sobie doskonale bez jego pomocy. Poza tym był już nieco wyczerpany tym wszystkim. Te bitwy, ta ciągła latanina, potyczki, których zwyciężenie nie wymagało praktycznie żadnych umiejętności ze względu na miażdżącą przewagę floty Nilsena... Samuel czuł się zmęczony. Ostatnio był na powierzchni planety pięć lat temu, kiedy podbijał lodowy glob orbitujący wokół gwiazdy Hospitis. Wprawdzie na okręcie były tereny zielone z drzewami produkującymi potrzebny do życia tlen, ale to nie to samo. Jednym z jego najskrytszych marzeń było pływanie statkiem. Ale nie jakimś stalowym molochem, lecz staromodnym, parowym okrętem, zbudowanym z prawdziwego drewna i zwykłego metalu, z kotłownią, sterem i innymi tego typu rzeczami, które przywodziłyby na myśl antyczne czasy. Po podbiciu Nirn chciał przejść na emeryturę, kupić małe jezioro na jakiejś planecie i spełnić swoje marzenie. Dziwne, przecież ludzie nigdy nie przepadali za wodą.
Po kilku minutach wagon dojechał do stacji. Drzwi rozsunęły się, Samuel opuścił pojazd i znalazł się na podobnej do tej w jego prywatnych kwaterach, chociaż zdecydowanie większej stacji. Po lewej oraz prawej stronie pomieszczenia znajdowały się schody prowadzące na wyższe i niższe poziomy przystanku, z zawieszonych cztery metry nad podłogą sufitów zwisała bardzo duża liczba kabli. Na ścianach widoczne były płyty, lampy, oznaczenia, jakieś rury i pełno innych rzeczy usprawniających funkcjonowanie statku. Najbardziej zauważalną zmianą w porównaniu do poprzedniego posterunku ruchu był personel. Co chwilę ktoś w pośpiechu przechodził przez to całkiem spore pomieszczenie, nie zwracając specjalnej uwagi na postać Wielkiego Admirała. Nilsen skierował swoje ciężkie kroki w kierunku schodów naprzeciwko wagonika, z którego wysiadł. Po drodze zauważył go zawieszony na przyczepionej tuż pod sufitem, lekko świecącej kolorem niebieskim linie grawitacyjnej technik. Służbę na Casusie zaczął dopiero cztery tygodnie temu, na krótko przed odlotem i chciał skorzystać z okazji, aby móc zobaczyć Admirała, o którym tyle słyszał w akademii wojskowej. Postać zsunęła się po sznurze niczym pająk schodzący na dół po pajęczynie, z tupotem opadła na podłogę, wyprostowała się i zasalutowała. Miała na sobie szary strój personelu technicznego, nie było widocznych żadnych elementów pancerza. Przy pasie i klatce piersiowej sterczała niezwykle mnoga ilość kieszeni, z niektórych z nich wystawały różnorodne narzędzia i przyrządy, zupełnie jakby one również chciały ujrzeć pokryte bliznami oblicze Samuela.
- Dzień dobry Wielki Admirale.
- Dzień dobry obywatelu. - Technicy, czy też może raczej wszyscy wojskowi nie biorący bezpośredniego udziału w walce byli niemal jak cywile, mimo że przed wstąpieniem w szeregi armii musieli ukończyć szkolenie w akademii. Zawsze mieli swego rodzaju "taryfę ulgową". - Jak tam statek? żadnych poważnych uszkodzeń w tej okolicy? - Nilsen był trochę zdziwiony tym, że technik zaczepia go bez jakiejś wyraźnej przyczyny.
- Radiowęzeł sam się włączał i wyłączał, ale właśnie to naprawiam.
- Tak trzymajcie obywatelu, wykonujecie znakomitą robotę, dzięki takim jak wy ten okręt będzie latał dłużej niż żyją gwiazdy.
- To dla mnie zaszczyt słyszeć takie słowa od pana, panie Wielki Admirale. - Nilsen, jakby tknięty przeczuciem spojrzał na zegarek i zorientował się, że owe "kilkanaście minut", w czasie których miał zjawić się na stanowisku dowodzenia przerodziło się w pół godziny.
- Wybaczcie obywatelu, jestem spóźniony, do widzenia.
- Do widzenia Sir.
Samuel ruszył w dalszą podróż w kierunku mostka nieco szybszym, a przez to cięższym niż dotychczas krokiem. Technik jeszcze przez kilka sekund stał na baczność, jakby pozował do zdjęcia. Kiedy Wielki Admirał zaczął wchodzić na schody, mechanik wjechał po linie z powrotem pod sufit, wracając do naprawiania okablowania. Nilsen wtaszczył swoje ludzkie, przyodziane w "admirałkę" ciało na górę schodów, przemieścił się do końca korytarza, podobnego do tego, którym szedł w swoich kwaterach, z tą różnicą, że tutaj co kilka metrów widoczne były wcinające się w ścianę drzwi, przy których stał na baczność wartownik. Zatrzymał się przed szerokimi na trzy metry wrotami i przez kilkanaście sekund poprawiał swój mundur, sprawdzając czy nie ma zabrudzeń i czy wszystkie medale są przypięte w taki sposób, w jaki być powinny. Kiedy upewnił się, że wygląda dokładnie tak samo jak zawsze, zrobił krok przed siebie.
- Wielki Admirał Samuel Nilsen, otworzyć - Samuel wydał polecenie systemowi komputerowemu odpowiedzialnemu za jedno z wejść na mostek.
- Identyfikacja głosowa zakończona. Witamy na mostku panie Nilsen, życzymy panu miłego i produktywnego pobytu - niemal bezosobowy, syntetyczny głos zachęcał do wejścia. Drzwi rozsunęły się na boki, ukazując Samuelowi mostek i centrum koordynacyjne - serce nie tylko długiego na osiem kilometrów statku, ale także liczącej półtora tysiąca jednostek floty.
Mostek kapitański był podzielony na dwie sekcje. Mniejsza, przed którą stał Nilsen, zajmowana głównie przez Admirałów oraz Wielkiego Admirała, zwana była potocznie po prostu "mostkiem". Mostek miał piętnaście metrów długości, osiem szerokości i przypominał balkon, zawieszony nad ogromnym pomieszczeniem Centrum Koordynacyjnego. ścianę po lewej stronie Samuela zajmowała gruba szyba, przez okno rozciągał się widok długie na trzysta i szerokie na dwieście metrów pomieszczenie, pełniące rolę centrum koordynacyjnego armady. Załoga statku zwykła mówić na to miejsce "mordownia". Nazwa była całkiem trafna, "mordownię" wypełniały po brzegi stanowiska komputerowe oraz holograficzne. Przy każdym z nich rezydował oficer bądź ktoś na podobnym szczeblu, odpowiadający za poszczególną grupę okrętów, niemal przez cały czas prowadząc komunikację z dowódcą zgrupowania. Obowiązki takiego oficera były dosyć szerokie, zaczynając od tak drobiazgowych spraw jak przekazywanie mało istotnych rozkazów od głównego dowództwa, a kończąc na wydawaniu pozwolenia na złamanie szyku przez grupę. Pośrodku piętrzył się niczym góra, biegnący od podłogi aż po sam sufit, cylindryczny, oklejony rurami oraz pulpitami twór, czyli główny komputer. Ze względu na przypominający dżdżownicę kształt żołnierze służący na okręcie nadali mu przezwisko "robal". Było tłoczno, mimo że na pierwszy rzut oka postacie poruszały się bez większego ładu, to organizacja była bardzo dobra, nawet jak na ludzi, każdy z niemal tysiąca żołnierzy w mordowni wiedział, co, jak i kiedy ma zrobić.
Sam mostek był mniej gwarny niż znajdujące się dziesięć metrów niżej Centrum Koordynacyjne. Na środku mieścił się kwadratowy, wysoki na pół, szeroki i długi zaś na półtorej metra blat, nad którym widniał wyświetlany przez urządzenie holograficzny obraz. Po prawej, przy ścianie, znajdowało się dwanaście dwuwymiarowych paneli holograficznych z pulpitami, na których widoczne były statystyki, symbole i inne ważne rzeczy, niezrozumiałe dla zwykłych ludzi. Przy każdym wyświetlaczu znajdował się fotel, obok niego - metalowy, kwadratowy stolik. Oprócz tego po całym pomieszczeniu rozsiane było kilkanaście stanowisk pracy osób odpowiedzialnych za wywiad, zapasy i inne zadania. Większość pulpitów pod ścianą - przeznaczonych dla Admirałów - nie mieściła nikogo na fotelu, ci, którzy je zazwyczaj okupowali stali wokół mapy sektora i omawiali kolejne ruchy.
Samuel przekroczył próg pomieszczenia, kierując się w stronę blatu. Admirałowie stojący wokoło wyświetlacza odruchowo niemal spojrzeli na wchodzącego gospodarza, rozmowy nieco przycichły. Samuel był jedynym Wielkim Admirałem we flocie orbitującej wokół Nirn, oprócz niego tylko dziewięciu ludzi w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości mogło poszczycić się tym mianem. "Zwykli" Admirałowie przesiadujący nad mapą mieli podobny strój do tego, w jaki przyodziany był Nilsen, jednak każdy z nich miał na lewym ramieniu o jedną gwiazdę mniej, ich klatki piersiowe natomiast nie musiały znosić ciężaru aż tylu medali.
- Witam panów, i panią. - Samuel lekko ukłonił się w stronę stojącej po jego prawicy Adrianny Scott, jedynej samicy na mostku. U ludzi bowiem to samce odpowiedzialne są z reguły za prowadzenie wojen, oprócz tego mają dominującą pozycję w społeczeństwie. Wygląd odzianej w "admirałkę" Adrianny wskazywał na prawidłowe działanie hormonów. Drugorzędne cechy płciowe charakterystyczne dla samic homo sapiens sapiens były dobrze rozwinięte, barki były wąskie, talia raczej chuda, z wcięciem, długie żółte włosy, delikatne rysy na twarzy, niebieskie oczy - samica ta uchodziła za "piękną".
- Czekaliśmy z niecierpliwością, spóźnił się pan. - Admirał Clark Eckelson - postać wyglądająca na mniej więcej pięćdziesiąt lat, z kwadratową szczęką stojący tuż za Adrianną i będący zaufanym przyjacielem Samuela, odważył się zwrócić uwagę na spóźnienie głównego dowódcy.
- Wielki Admirał nigdy się nie spóźnia, zawsze przybywa dokładnie wtedy, kiedy ma zamiar. - W pomieszczeniu zapadła konsternacja.
- Znowu zagadał się pan z żołnierzami.
- Może trochę, ale wiecie jak to jest, tyle słyszeli w akademii... Powiedz takiemu, że nie masz czasu, to obgada cię za twoimi plecami.
- Nie da się ukryć, w końcu kiedyś sam taki byłem - Admirał cicho wzdychnął, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, jakby wspominał stare, dobre czasy.
- Jaką mamy sytuację? - Na pytanie Samuela odpowiedziała Adrianna, odpowiedzialna za wywiad, podając Samuelowi małą kostkę. Nilsen wyciągnął z prawej kieszeni swoje PDA i przyłożył sześcian do dolnej części tego niewielkiego urządzenia. Przyrząd wyświetlił długi na dwadzieścia centymetrów snop światła, który zamienił się w dwuwymiarowy, holograficzny i nieruchomy obraz z setkami zielonych, żółtych oraz czerwonych kropek z widocznymi obok oznaczeniami. Na dole świeciły się zielone, ustawione w nienagannym szyku punkty - okręty Zjednoczonej Ludzkości, na górze, nieco na prawo od środka roiło się od czerwonych kropek - floty Sumber Daya, nieco na lewo od niej mrugały żółte plamki.
- Flota Varpen? - mimo że przybycie statków tej korporacji nie zostało przewidziane, Samuela nie zdziwiła obecność Varpenów.
- Wyszła z hiperprzestrzeni piętnaście minut temu. - zameldował jeden z Admirałów przy blacie.
- Kierunek?
- Sektor osiem jeden osiem, lecą prosto na flotę Sumber Daya, do kontaktu dojdzie za dwadzieścia pięć godzin.
- Korporacyjne psy pewnie zaczną się kąsać, mniej roboty dla nas. Reakcja ze strony Sumber Daya?
- Zatrzymali się.
- Zapewne są zaskoczeni. A to... - Samuel pokazał palcem na żółty punkt, znajdujący się po prawej stronie wyświetlacza, umieszczony z dala od zgrupowań pozostałych kropek. W przeciwieństwie do reszty znaczków, nie było przy nim żadnego opisu czy też oznaczenia.
- Pojawiło się cztery minuty temu. Wysłaliśmy szwadron myśliwców na pozycję obiektu. - Eckelson zameldował Nilsenowi.
- Daleko od flot, Varpen nigdy nie puszcza swoich tak daleko, zaś Sumber... - Samuel jakby się zamyślił.
- Ta planeta ma niewyobrażalną wartość, może testują prototyp? - Inny Admirał wysunął swoją hipotezę.
- Dlaczego nie ma opisu?
- Za silny kamuflaż, nie mogliśmy nawet ustalić kształtu ani rozmiaru, tylko przybliżone położenie.
- Zbyt dobrze się maskuje... - Nilsen ponownie się zamyślił. - Mamy najnowocześniejsze skanery i radary, rok temu okręt był ulepszany w stoczni. Pod względem kamuflażu technologia Sumber Daya i Varpen jest kilkanaście lat za nami. Rzeczywiście, może to prototyp. Ale... Przecież na planecie są obcy!
- Tak, ale nie posiadają możliwości podróży w przestrzeni kosmicznej.
- Albo po prostu o tym nie wiemy. - kolejny Admirał włączył się do rozmowy.
- Ale to? Jeżeli mają taki zaawansowany sprzęt, to dlaczego nas już dawno nie zaatakowali? Albo nie zajęli innych planet? - Jeden z Admirałów bronił swojej teorii związanej z prototypem Sumber Daya.
- Pani Admirał, dostałem raport że niezidentyfikowany statek zniknął. - Jedna z postaci siedzących przy pulpicie, na lewo od blatu wstała i zwróciła się do Adrianny.
- Kierunek odlotu? - Samuel szybkim tonem zapytał się oficera, na twarzy Wielkiego Admirała pojawiło się zaciekawienie.
- Nieznany.
- Zniszczony?
- Nie, po prostu... Jakby wyparował.
- Co z myśliwcami? Jest raport?
- Na razie brak, dotrą do ostatniej znanej pozycji celu za osiem minut.
- Sprawdziliście sensory statku? Na tej planecie jest tyle Triburantu, że mogą zacząć wariować.
- Surowiec jest ukryty tysiące kilometrów pod powierzchnią, nie powinien zakłócać działania naszych urządzeń. - Swoją wiedzę na tematy związane z geologią pokazał Admirał Conley, specjalista od planetologii oraz podboju planetarnego. - Poza tym mamy potwierdzenie od innych statków liniowych, inni również widzą to na swoich radarach.
- Nie pozostaje w takim razie nic innego, jak tylko czekać na raport od eskadry.
- Co z samym podbojem planety? Pojawienie się statku nie wpłynie na nasze plany? - Conley chciał wiedzieć, czy Wielki Admirał zażyczy sobie innej taktyki na podbicie planety.
- Na razie nie, wszystko wykonujemy według procedury trzy jeden jeden osiem z elementem dwa jeden. Pokonujemy wrogą flotę, blokujemy planetę z orbity, przeprowadzamy bombardowanie plazmowe unicestwiając całe życie, następnie siły lądowe dokonują desantu i rozpoczynamy wydobycie. Ta planeta jest zbyt wiele warta aby bawić się w jakieś przepychanki z obcymi na powierzchni.
- Ustawienie floty? - Admirał Rutledge, zajmujący się przede wszystkim walką w przestrzeni kosmicznej za pomocą okrętów liniowych chciał również się upewnić, czy Samuel nie przywidział żadnych zmian.
- Według planów, poprawki do szyku wprowadzę sam.
- Tak jest.
- A teraz, drodzy państwo, możecie wrócić do swoich obowiązków, ja zajmę się szykami. Informujcie mnie na bieżąco w sprawie tego statku. - Wielki Admirał podszedł do swojego pulpitu i usiadł na stojącym przy nim krześle. Wyświetlacz holograficzny znajdował się tam, gdzie inne stanowiska pracy dla Admiralicji, ten pulpit jednak zajmował zaszczytne miejsce dokładnie pośrodku ściany, po jego lewej znajdowało się pięć innych stanowisk, natomiast po prawej - sześć, razem jedenaście, przeznaczonych dla zwykłych Admirałów.
Pomieszczenie wróciło do swojego codziennego rytmu pracy. Większość Admirałów siedziała przy swoich pulpitach, nieliczni z nich od czasu do czasu podchodzili do innych konsol bądź pracowników. Pomniejsi oficerowie pracowali na kilku stanowiskach rozrzuconych po pokoju, słyszalne były szepty rozmów, czasem ktoś powiedział coś na głos próbując ustalić z resztą admiralicji pewną sprawę, zaś w Mordowni na dole jak zawsze panował gwar i ruch. W porównaniu do pomieszczenia z "robalem" mostek wydawał się niczym nie zmąconą oazą spokoju.
Samuel siedział w fotelu. Wcisnął kilka przycisków na klawiaturze, co spowodowało wyświetlenie się na szerokim i wysokim na metr wyświetlaczu ponad półtora tysiąca małych kwadracików. W każdym z nich figurowała podzielona na segmenty, zazwyczaj zielona sylwetka statku, obok rysunku znajdowały się napisane małym druczkiem dane techniczne. Przeciętny człowiek nie byłby w stanie odczytać tak małych znaków, w końcu homo sapiens sapiens, jako że są ssakami, mają słaby wzrok, oczy Samuela jednak miały wsparcie zainstalowanego w nich wszczepu. Wielki Admirał ze spokojem i rozwagą - przynajmniej w porównaniu do innych ludzi - wpatrywał się w obraz. Wyjął z lewej kieszeni futerał zawierający staromodną, wykonaną z drewna fajkę, z grawerowanym napisem "Samuel Nilsen", z prawej kieszeni zaś wyciągnął małe pudełeczko z prawdziwym tytoniem, prosto z upraw na planecie Solarestr, jednym z najbardziej urodzajnych globów w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości. Nasypał trochę do główki fajki i lekko wcisnął guzik po jej lewej stronie, powodując tlenie się tytoniu. Urządzenie zaczęło lekko kopcić, na szczęście dym nie przeszkadzał innym osobom w pomieszczeniu ze względu na zaawansowane systemy wentylacji. Na pooranej bliznami twarzy Nilsena pojawiło się skupienie, prawą ręką trzymał fajkę przy ustach, lewą zaś od czasu do czasu dotykał przycisków na wyświetlaczu, wydając rozkaz przemieszczenia się na odpowiednie pozycje wybranym okrętom bądź grupom bojowym. Nie minęło siedem minut, a oficer siedzący trzy metry z tyłu, nieco na lewo od fotela Nilsena szybko wyrzucił z siebie kilka słów do Wielkiego Admirała:
- Sir, lotniskowiec ZL-Nidus, który wysłał eskadrę w kierunku niezidentyfikowanego obiektu przysłał raport.
- Jaki status? - Nilsen szybkim ruchem obrócił krzesło w kierunku żołnierza.
- Kontakt z eskadrą urwał się. - Zdanie to spowodowało błyskawiczną reakcję u pozostałych Admirałów, którzy również się odwrócili w kierunku oficera, jakby nie dowierzając temu, co usłyszeli.
- Potwierdzenie zestrzelenia?
- Brak. Statki widać na radarze.
- Dajcie to na główny ekran, żołnierzu. - Admirałowie oraz Samuel wstali i podeszli do blatu, nad którego powierzchnią pokazał się holograficzny obraz przedstawiający płaską, pokrytą niebieską siatką mapę z dziewięcioma zielonymi, błyskawicznie przemieszczającymi się kształtami. Nie ulegało wątpliwości, że myśliwce wykonują manewry bojowe, jakby prowadziły walkę z czymś, czego nie ma na ekranie.
- Ten statek ciągle tam jest. - Nilsen od razu wysunął ten jakże prosty wniosek, jednocześnie gasząc fajkę i chowając ją w futerale.
- To niedorzeczność, nic nie jest w stanie całkowicie schować się przed naszymi sensorami. - Scott pokładała nieskończenie duże zaufanie w ludzkiej technologii.
- To mniej prawdopodobne niż to, że tak po prostu zniknął. Chcę mieć ten okręt. - Słowa Nilsena brzmiały dla reszty załogi niczym nakaz wydany przez samego Boga. Samuel już wyobrażał sobie swój sukces, większy niż z początku się spodziewał. Nie dość, że zająłby Nirn: najcenniejszą planetę oprócz Ziemi, w posiadanie której mogła wejść ludzkość, to jeszcze przejąłby statek, czy to prototyp innej frakcji, czy to sprzęt nieznanego gatunku obcych.
- To może być technologia tych kosmitów, w końcu bardzo mało o nich wiemy. - w głosie Rutlenge zdało się słyszeć zaciekawienie. W tym samym momencie kropki na wyświetlaczu zaczęły znikać, w przeciągu czterech sekund dziewięć myśliwców albo zamaskowało się przed sensorami swojej własnej floty, albo zostało po prostu zestrzelonych.
- Sir, przyszedł kolejny raport z Nidusa. Mają potwierdzenie zestrzelenia eskadry. - Anonimowy oficer wprawił w konsternację pozostałe osoby w pomieszczeniu. Przez kilkanaście sekund na mostku panowała złowroga cisza, przerwana przez Nilsena.
- W takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać w to miejsce cięższe okręty. Panie Rutledge, proszę wysłać niszczyciel wraz z eskortą siedmiu fregat, niech będą przygotowani do abordażu wrogiego statku.
- Z całym szacunkiem Sir, ale skoro to coś zestrzeliło dziewięć myśliwców w przeciągu kilku sekund, to nawet niszczy...
- Nie możemy wysłać więcej, wyekspediowanie dużej grupy zwróciłoby uwagę korporacji, a tego nie chcemy.
- Tak jest. - Rutledge wrócił na swoje stanowisko.
- Udam się do działów badawczych, do działu xenologicznego. Panie Clark, Pani Adrianno, proszę za mną, z pewnością przyda wam się wiedza na temat obcych. Komunikacja?
- Tak Sir? - odezwał się inny oficer.
- Przekażcie xenologom że złożę im wizytę, mają przygotować wszystkie informacje na temat tego, co żyje na Nirn.
- Tak jest.
Samuel wraz z towarzyszącą mu świtą ruszyli w kierunku tej samej stacji, na której kilkanaście minut temu wysiadł z wagonika Nilsen. Jechali do umieszczonych po prawej stronie okrętu, z tyłu, przy silnikach, jakieś cztery kilometry od mostka laboratoriów dobre piętnaście minut. Nilsen dawno nie odwiedzał naukowców, laboratoria ostatnio miały zaszczyt gościć Wielkiego Admirała jakieś cztery lata temu. Zamiast osobiście się tam udać mógł po prostu skontaktować się z jajogłowymi za pomocą holocomu bądź przez radio, jednak fizyczna obecność Nilsena zawsze sprawiała, że personel naukowy był bardziej skory do odszukiwania i przypominania sobie potrzebnych informacji. Dowódcy po drodze spekulowali na temat tego, czym owy tajemniczy obiekt mógł być, po chwili jednak dyskusja zeszła na tematy nieco bardziej militarne, trójka ludzi o bardzo wysokich rangach rozmawiała o tym, jaki rodzaj płaszcza musiałyby mieć pociski balistyczne żeby chociażby zrobić rysę na pancerzu Casusa. Wagonik zatrzymał się na stacji.
5
Wrzucam kolejny fragment (wiem, długie i rozciągłe, ale ja po prostu lubię takie rzeczy pisać), przynajmniej jest nikła szansa, że ktoś przeczyta i oceni, jak wypada w porównaniu z poprzednimi fragmentemi
-------
Ludzie opuścili tabor. Szli przez stację, cisza była zakłócana jedynie przez tupot butów oraz dochodzący co kilkanaście sekund z Maszynowni przytłumiony huk, dudnienie zdawało się wypełniać każdy zakamarek stacji. Dźwięk ten wytwarzały potężne, wysokie na dwadzieścia metrów i wypchane po brzegi nowoczesną technologią stabilizatory grawitacyjne, które - trzymając się kwadratowych ścian generatorów - podnosiły się i opadały, tworząc w ten sposób odpowiednie drgania oraz wytwarzając pole magnetyczne, trzymające w ryzach gorącą plazmę.
Doszli do końca przystanku, weszli w korytarz i skręcili w lewo, podążając za niebieską linią oznaczającą drogę do laboratoriów. Przeszli przez pomieszczenie z kilkoma mapami, siedzeniami oraz niewielkim, ozdobny drzewem liściastym na środku. Po drugiej stronie pokoju pokryta szarymi płytami podłoga przechodziła w również pokryte płytkami, ale białe i niezwykle czyste podłoże, oddzielone od "brudnego" obszaru czerwonym pasem biegnącym w poprzek korytarza. Po jego lewej i prawej stronie znajdowały się wbudowane w ścianę słupy, pomiędzy którymi rozciągała się niebieska, pół przezroczysta ściana, z pojawiającym się na niej od czasu do czasu niewielkimi przebłyskami energii. Było to pole siłowe zaprogramowane tak, aby przepuszczać tylko organizmy biologiczne, których DNA odpowiadało kodowi homo sapiens sapiens, mówiąc prościej - ludzi. Wszystkie inne obiekty żywe, które chociażby dotknęły pola siłowego, były zamieniane w proch, a nawet gdyby udało im się przeżyć kontakt z polem to ich wnętrzności zamieniałyby się w płynną papkę. Obok słupów stali dwaj żołnierze w ciężkich pancerzach z widocznymi masywnymi płytami, sprawiały one wrażenie konstrukcji jednolitej, o wiele cieńszej w miejscach stawów. Oprócz ciężkich pancerzy od zwykłych strażników odróżniało ich także to, że mieli na głowach hełmy w pełni zakrywające ich ohydne, ludzkie twarze.
Gwardziści zasalutowali na widok dowódców, bez odpowiedzi ze strony dowodzących. Nilsen wraz ze swoją dwuosobową świtą pokonali pole siłowe i poczuli się tak, jakby znaleźli się w zupełnie innym miejscu. ściany, podobnie jak podłoga korytarza, były białe, wszystko wyglądało na bardzo czyste i tak sterylnie, że nawet ludzie odczuwali pewną pustkę. Jedyne urozmaicenie obrazu stanowiły instalacje na suficie oraz płyty na ścianach - również barwy białej - łamiące monotonię murów. Całość zdawała się niezwykle jaśnie oświetlona przez umieszczone na suficie lampy, co było zasługą przede wszystkim tego, że kolor biały niezwykle dobrze odbija światło. Po kilku metrach wędrówki przeszli przez ciężkie, szare, tak czyste że aż błyszczące, rozsuwane drzwi przy których stało dwóch strażników ubranych tak samo jak ci przy wejściu na teren badawczy. Wielki Admirał oraz dwaj Admirałowie znaleźli się w pomieszczeniu o rozmiarach cztery na trzy metry, wystrojem przypominającym sterylny korytarz. Nagle pokój wypełnił się czerwonym światłem, a z sufitów w narożnikach wyjechały cztery działka plazmowe klasy Link, gotowe do oddania strzału, wrota do pokoju natomiast niezwykle szybko się zasunęły. Była to standardowa procedura egzekwowana zawsze wtedy, kiedy czujniki wykryły ruch w komorze odkażającej. Mimo że ludzie są ufni to jednak przy kontakcie z Obcymi ostrożności nigdy nie za wiele. Z głośników pomieszczenia dobiegł bezosobowy, sztuczny głos:
- Proszę się zidentyfikować.
- Wielki Admirał Samuel Nilsen.
- Obiekty towarzyszące?
- Przyjazne. - Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, system komputerowy analizował wyniki skanów. Kilka sekund później czerwone światło zostało zastąpione przez białe, działa wróciły do swoich wgłębień w suficie, a wzmocnione drzwi rozsunęły się.
- Witamy w dziale xenologicznym sekcji badawczej okrętu ZL-Casus, Wielki Admirale Nilsen. życzymy miłego pobytu i sugerujemy nie ufać obcym formom życia.
Orszak ruszył dalej, pokonując kolejny korytarz. Po jego prawej i lewej stronie co kilkanaście metrów znajdowały się drzwi prowadzące czy to do innych korytarzy, czy to do pokojów badawczych. Skręcili w lewo i po niecałej minucie marszu weszli przez rozsuwane drzwi, nad którymi widniał napis "Xenologia, dział organizmów" do sporego pomieszczenia, szerokiego i długiego na jakieś dwadzieścia metrów. Przy ścianach pełno było stołów i szafek z różnymi przyrządami, większość z nich była tak dziwna, że zapewne tylko pracujący w laboratoriach naukowcy znali ich nazwy i wiedzieli do czego służą. Ale przynajmniej sprawiały wrażenie stworzonych przez ludzi. Na środku znajdował się szeroki stół, a raczej podniesiony na metr wysokości fragment podłogi, nad którym z sufitu zwisało sporych rozmiarów urządzenie uzbrojone w chwytaki, kamery i lampy. Po pomieszczeniu krzątały się zajęte swoimi sprawami trzy osoby, ich ubiór - białe kitle z kilkoma kieszeniami - wskazywał na to, że są naukowcami. Ludzie ci najwyraźniej nie zauważyli gości mimo tupania butów. Po kilkunastu sekundach tej niezręcznej ciszy Eckelson zakasłał, chcąc zwrócić na siebie uwagę uczonych. Naukowcy odwrócili się od swoich stołów, w ich oczach widoczne było zaskoczenie.
- Witamy państwa, nie spodziewaliśmy się że przyjdziecie tak szybko. - Odezwał się jeden z uczonych, jednocześnie podchodząc do admiralicji. Jego czerep zdobiła łysina, ilość zmarszczek na twarzy sugerowała, że jest nieco starszy od kolegów. - A, tak, państwo zapewne chcieliście wiedzieć coś o formach życia na Nirn.
- Zgadza się. - Nilsen odparł cierpliwym tonem.
- Wiemy całkiem sporo. Niby znamy tylko niesłychanie małą część tego, co siedzi tam na dole, ale i tak wiemy sporo. Poproszę pana Wielkiego Admirała za mną. - Naukowiec dopiero teraz rozpoznał rangę Nilsena. Podszedł do szerokich na dwa metry drzwi, podobnych do tych, które strzegły wejść do komory odkażającej, za nim udał się Nilsen, trzymający ręce splecione z tyłu ciała, zawsze mu się wydawało, że poruszając się z takim ustawieniem kończyn górnych wygląda poważniej. Postać w białym kitlu wstukała coś na znajdującej się obok wrót klawiaturze, sekundę później usadowiony nad drzwiami mały, kwadratowy przyrząd wypuścił wiązkę światła, skanując ciała Samuela oraz uczonego. Drzwi otworzyły się, rozsuwaniu się wrót towarzyszył lekki pisk.
Nilsen oraz jego towarzysz weszli do środka. Pomieszczenie było niewielkie, puste, jedyna godna uwagi rzecz znajdowała się za grubą, pancerną szybą zajmującą całą ścianę naprzeciw wejścia. W przypominającym wodę płynie unosił się człowiek z niezwykle zdeformową twarzą. Oblicze jego wydawało się wydłużone w przód, jakby ktoś próbował rozciągnąć mu czaszkę.
- To przecież nasz! - Wielki Admirał lekko się zbulwersował.
- Proszę się nie bać, jest całkowicie od nas odizolowany. Nie żyje, zresztą nie chodzi nam o niego a o to, co ma w środku.
- Leenhitam? - Nilsenowi od razu przyszły na myśl pasożyty, które - po rozpoczęciu żerowania na ludzkim organizmie - potrafiły osiągnąć rozmiar dorównujący rozmiarom żywiciela.
- Nie, mam na myśli bakterie. Był jednym z załogi statku handlowego, który wylądował awaryjnie na tej planecie dwa miesiące temu. Zaraził się wirusem, który powoduje niekontrolowany rozrost tkanek kości trzewioczaszki.
- Mikroby?
- Tak, ten wirus jest szczególnie fascynujący, gdyż uszkadza DNA przez ingere...
- Przyszedłem dowiedzieć się czegoś o obcych, którzy mogą zacząć do nas strzelać, a nie o jakichś zarazkach.
- Dostaliśmy wiadomość że mamy przygotować dane na temat całego życia ogółem. - w głosie badacza zdało się słyszeć zawód, miał nadzieję, że będzie mógł zrobić przed kimś wykład na temat chorób i wirusów z Nirn. - Xenologia organizmów złożonych znajduje się na końcu korytarza naprzeciwko wejścia, którym państwo zapewne przyszli.
- Wykonujecie dobrą pracę obywatelu, widać że znacie się na rzeczy, obywatelu. - Nilsen stwierdził rzecz oczywistą, skoro bowiem jakiś naukowiec służył na Casusie, to musiał znać się na swojej pracy. Nilsen opuścił małą izbę ze sterylnym, odizolowanym basenem w środku. Wrócił do większego pokoju, jeden z naukowców zanudzał Eckelsona i Adriannę wykładem o różnicach w strukturach DNA bakterii z Nirn w porównaniu do mikrobów znanych z innych planet.
- Pani Adrianno, panie Eckelson, wydaje mi się że pomyliliśmy wydziały, to czego szukamy znajduje się na końcu innego korytarza. - Dwójka Admirałów posłusznie poszła za Wielkim Admirałem do wskazanej sekcji. Wstąpiło w nich poczucie ulgi spowodowane tym, że nie musieli udawać zainteresowania arcynudnym z ich punktu widzenia wykładem. Po trwającej minutę podróży na własnych, ssaczych nogach "wycieczka" dotarła do właściwego wydziału. Pomieszczenie było podobne do laboratorium związanego z mikrobami, różniło się tylko większym rozmiarem oraz tym, że niektóre przyrządy pod ścianami były inne, przystosowane do badania dużych organizmów, a nie mikrobów. W czterech narożnikach pokoju stali na baczność wartownicy w ciężkich pancerzach. Przed wejściem, tuż przy stole sterczeli czterej naukowcy - trzy samce i jedna samica, oczekując przybycia gości.
- Witamy w sekcji organizmów złożonych, to dla nas zaszczyt panie Wielki Admirale. - Odezwał się drugi od lewej naukowiec. Nie wydawał się najstarszym z grupki, miał na głowie czarne włosy, jego wiek można by ocenić na jakieś trzydzieści pięć lat.
- My w sprawie Obcych. - Nilsen, jako że miał najwyższy stopień w całej flocie, zaczął prowadzić dialog z naukowcem.
- Tak, tak, wiemy, zostaliśmy uprzedzeni o pańskiej wizycie. Co chcecie wiedzieć?
- Właściwie to... Cokolwiek. Doszło w ogóle do kontaktu z nimi?
- Dwa i pół miesiąca temu planeta została odkryta, jakieś dwa trzy tygodnie po tym jeden ze statków przemytników musiał tutaj awaryjnie lądować.
- Planeta jest daleko od wszelkich szlaków, a nawet od naszych kolonii.
- Nie wiem co tu robili, pewnie jest o tym gdzieś w aktach. Ale mniejsza o to. Po wylądowaniu na powierzchni zostali poproszeni przez tutejszych obcych o jak najszybszą ucieczkę.
- Język taki jak nasz?
- Właśnie że chyba nie, ale go znają. Przemytnik zeznawał, że porozumiewał się z nim jakiś robot albo coś takiego.
- A sami obcy? Doszło do kontaktu czy nie?
- Niby mówił że raz widział, ale nie zapamiętał szczegółów. Powiedział tylko, że mają ogon i dziwne gęby, przypominali mu nieco Saakhra.
- Tylko tyle?
- Nie, nie, skoro wykryto nową cywilizację do dowództwo próbowało nawiązać kontakt, pertraktacje drogą radiową zakończyły się niepowodzeniem. Później skany geologiczne wykryły te gigantyczne złoża Triburantu przez które tu jesteśmy, znowu próbowaliśmy dyplomacji, ale obcy nie tylko nie chcieli żadnych paktów, ale zabronili wchodzić na orbitę. Co już złamaliśmy.
- Ogólna klasyfikacja? Który... - Nilsen jakby wahał się przed wypowiedzeniem tego słowa. - Który rząd? - Typowy cywil nie wie o czymś takim jak "rzędowość obcych", mimo że informacje te są powszechnie dostępne to nikogo raczej to nie interesuje, bo i po co uczyć się o organizmach, których prawdopodobnie i tak się nigdy nie zobaczy? Klasyfikacja ta zawsze wzbudzała obawy, bowiem jeżeli Obcy mieli rząd powyżej pierwszego, to brak zrozumienia był z reguły na tyle duży, że jakakolwiek dyplomacja stawała się niezwykle trudna. Rzędów Obcych jest siedem: rząd zerowy, do którego zalicza się ludzi oraz ewentualne mutacje. Rząd pierwszy, do którego klasyfikuje się wszystko, co człowiekiem nie jest, ale zachowuje się identycznie jak człowiek. Ma takie same instynkty, takie same wzorce zachowań, taką samą estetykę, mówiąc prościej: to po prostu inaczej wyglądający homo sapiens sapiens, ewentualnie na innym poziomie rozwoju cywilizacyjnego i z paroma drobnymi różnicami. Rząd ten istnieje tylko na papierze, jeszcze nigdy nie udało się spotkać tego typu rasy. Naprawdę ciekawe - oraz niebezpieczne dla ludzi, bo bardzo inne - rzeczy zaczynają się od rzędu drugiego. Rząd drugi przewiduje Obcych, którzy mają wprawdzie ludzkie emocje, ale jednak nie posiadają podobnej do ludzkiej, czyli ssaczej, fizjologii, w głowach zaś mają xenopsychikę - dotyczy się to fizjologicznych różnic w budowie mózgu, inna jest estetyka, sposób myślenia, podświadome i świadome potrzeby. Rząd trzeci to organizmy, które również nie wykazują cech ssaczych, ale nie występują u nich emocje czy też uczucia, i to pomimo faktu posiadania samoświadomości, do grupy tej zalicza się na przykład Saakhra. Rząd czwarty to posiadające samoświadomość i wyższą inteligencję formy życia oparte na węglu, z którymi komunikacja jednak nie jest możliwa. Rząd piąty to te rasy, które wykazują cechy organizmów żywych, ale nie mają opartej na węglu budowy, do tej grupy należą na przykład Leenhitam. Rząd szósty to grupa obcych mających samoświadomość, nie będących maszynami i nie wykazujących cech istot żywych, przykładem takiej rasy są inteligentne kryształy z sektora jeden dziewięć jeden jeden cztery.
- Nie jesteśmy pewni, przekazy są szczątkowe i bardzo niejasne, ale prawdopodobnie rząd drugi albo trzeci. Ponoć nie mają emocji. - W głosie naukowca słyszalny był entuzjazm, będący przeciwieństwem lekkiego niepokoju wywołanego przez tą informację u Nilsena i dwójki Admirałów, w końcu drugi rząd to totalne niezrozumienie, a co za tym idzie: problemy z walką, głównie z poznaniem taktyk przeciwnika.
- Macie jakąś nazwę dla tego... Czegoś?
- Tylko kod porządkowy - H, S, B, L, osiem, pięć, zero. Ustalaniem nazw dla obcych zajmuje się główny wydział badań xenologicznych na Malitonis.
- Ale jakoś na nich mówicie?
- Tak, tak, nieoficjalną, tymczasową nazwę mamy. Biorąc pod uwagę silnie bagienną powierzchnię planety wyszliśmy z założenia, że ci Obcy powinni być w jakiś sposób związani ze środowiskiem wodnym. Ten przemytnik określił ich jako "szybkich i zręcznych", sięgnęliśmy do słownika preantycznogreckiego i mitologii starożytnej. Nazwę zdecydowaliśmy się wziąć od słowa Argo - pierwszego statku greckiego według mitologii. W ten sposób osiągnęliśmy nawiązanie do wody, poza tym Argo wywodzi się od Argos, co znaczy "szybki". Dwuznaczne słowo.
- Czyli Argo?
- Tak, potocznie. Albo Argonianie.
- Czy ci Aragori... - Nilsen próbował wymówić dziwne dla niego słowo, które słyszał pierwszy raz w życiu.
- Argonianie.
- Tak, Argonianie, mają statki kosmiczne? Mogą dostać się na orbitę?
- Mają roboty, całkiem prawdopodobne że potrafią tworzyć maszyny latające.
- Mogliby zbudować okręt, który całkowicie maskuje się przed naszymi sensorami i potrafi zestrzelić cały szwadron myśliwców w kilka sekund?
- Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, chociaż wydaje się to możliwe.
- Statki Saakhra nie potrafią oszukać naszych sensorów, nic się nie zmieniło?
- Nic o czym by mi było wiadomo. Jeżeli taki okręt, jak pan opisał istnieje, to cudownie byłoby go przechwycić. Mamy pewne ogólne szkice tych obcych, wprawdzie wersje członków załogi charakteryzują się dużą rozbieżnością, ale mamy kilka elementów wspólnych, jak na przykład oczy ze źrenicą w kształ... - W tym momencie słowa wypowiadane przez uczonego przestały dobiegać do uszu Nilsena. W całym pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy dla ludzi pisk, dźwięk zdawał się dochodzić z każdego miejsca na statku. Był on ogłuszający, wszyscy ludzie odruchowo zakryli sobie uszy, nie licząc strażników, których hełmy posiadały funkcję odizolowania wybranych dźwięków z otoczenia.
Niektórych z nich zapewne zaczęło zastanawiać, dlaczego ludzie nie lubią tego pisku. Odgłos ten jest wytwarzany przez różne czynności. Widelec ryszący o talerz, kreda ocierana w odpowiedni sposób o tablicę... Dlaczego to jest takie irytujące dla ludzi? Odpowiedź jest niezwykle prosta: homo sapiens sapiens to małpy. Dźwięk ten odwołuje się do zakorzenionych głęboko w ludzkich mózgach instynktów, kojarzy on się z małpą, a konkretniej: ewolucyjnym "przodkiem" człowieka wołającym o pomoc. Nie wspominając już o tym, że niektórym żołnierzom piskliwy odgłos może się kojarzyć z używanym niegdyś przez korporację Varpen uzbrojeniem sonicznym, które nie tylko było w stanie przerobić narządy wewnętrzne wroga na papkę, ale mogło skruszyć nawet najtrwardsze pancerze.
Po kilkunastu sekundach pisk ustał. Wszyscy w pomieszczeniu przez chwilę stali zdezorientowani falą dźwiękową.
- Co to było? Skąd ten odgłos? - Nilsen spytał się naukowca.
- Wydaje mi się, że to z radiowęzła.
Wielki Admirał wcisnął przycisk po lewej stronie munduru, aktywując tym samym radio. Bardzo nie podobało mu się to, że ktoś na jego statku bawi się radiowęzłem. Mimo że w porównaniu do innych ludzi był spokojny, to odwołujący się do instynktów dźwięk spowodował u niego przyspieszone bicie serca i coś w rodzaju niemal niezauważalnej histerii.
- Ko... - Osoba na mostku odpowiedzialna za komunikację z Wielkim Admirałem miała widocznie również problemy z orientacją. - Komunikacja, słucham.
- W laboratoriach rozległ się pisk, co to było?
- Na mostku też to było słyszalne, prawdopodobnie na całym statku.
- Jakiś technik grzebał przy radiowęzłach, zabrońcie mu zbliżać się do kabli!
- Sprawdzę... - W tle dało się słyszeć jakieś szepty i stukanie w przyciski na blacie.
- ...skończył pracować przy kablach dwadzieścia minut temu i... - Znowu rozległ się ten sam ogłuszający ludzi pisk z radiowęzłów, tym razem jednak trwał on dobrą minutę, Admirałowie i naukowcy, a zapewne także reszta załogi Casusa znowu została tymczasowo ogłuszona.
- Komunikacja? - Nilsen darł się do radia, sam bowiem ledwo cokolwiek mógł słyszeć, drażniący ludzi odgłos tymczasowo osłabił zmysł słuchu. - Wyłączcie ten radiowęzeł. - Samuel, wojskowy z ponad osiemdziesięcioletnim stażem, niemalże spanikował. I pomyśleć, że to przez głupi dźwięk, odwołujący się do prymitywnych instynktów, wbijający się w podświadomość niczym bagnet w miękką, ludzką skórę.
- Sir, radiowęzeł jest wyłączony, technicy pospieszyli się i odłączyli od niego zasilanie. Spróbują wyją... - Po raz trzeci już rozgległ się pisk, krótszy od poprzedniego, trwający pół minuty.
- Admirałowie proszą pana na mostek.
- Już idziemy. Przepraszam, jestem potrzebny na mostku, zresztą sami widzicie co się dzieje. - Nilsen przeprosił naukowców za konieczność przerwania swojej wizyty, po czym ruszył w kierunku stacji. Po dwudziestu minutach Wielki Admirał, Eckelson oraz Adrianna wkroczyli na mostek, po drodze jeszcze kilka razy na całym statku dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk dochodzący z radiowęzła, odgłos zaczął się regularnie powtarzać, był słyszalny co dwie minuty i trwał piętnaście sekund. Nilsen pierwszy raz od czterdziestu lat poczuł na skórze nieprzyjemne dreszcze - prawidłową reakcję ludzkiego organizmu na piskliwy dźwięk.
Na mostku było gwarniej niż zazwyczaj, kręciło po nim się kilku ludzi z personelu technicznego. Admirałowie stali wokół głównego wyświetlacza i prowadząc żywiołowe dyskusje. Niektóre osoby w pomieszczeniu nosiły w uszach zatyczki mające zminimalizować nieprzyjemne uczucie towarzyszące temu, co od czasu do czasu wydobywało się z głośników.
- Macie przyczynę? - Spytał się Nilsen, podchodząc do blatu.
- Nie, nie wiemy nawet czy to jakiś sygnał z zewnątrz czy powoduje to coś na statku. - rzekł Admirał Herrera, odpowiedzialny za systemy bojowe oraz napędy w okrętach floty. - W kilka sekund po pierwszym dźwię... - Trwający piętnaście sekund pisk wcisnął się Admirałowi w zdanie, jakby przecinając je nożem na pół. - ...W kilka sekund po pierwszym dźwięku jeden z generatorów przez dwie minuty produkował o pięć procent więcej energii niż zazwyczaj.
- Dajcie na główny ekran wszystkie wykresy związane z dystrybucją energii na statku i listę otwartych kanałów komunikacyjnych wraz z częstotliwościami.
- Tak jest. - Nad blatem pojawiło się kilka tabel z tysiącami cyferek. Nilsen zaczął im się przypatrywać, Admirałowie zaś krzątali się po pomieszczeniu i korzystali ze swoich pulpitów próbując ustalić przyczynę kłopotów.
- Tutaj... - Wielki Admirał pokazał na jakąś małą, zdawałoby się nic nie znaczącą, cyfrę.
- Generator produkuje jeden procent energii więcej niż pozostałe, ale to tego rodzaju wahania są normalne, wartości dalej mieszczą się w optymalnych granicach. - Eckelson był drugim dowódcą Casusa, zaraz po Wielkim Admirale, wykazywał zatem szczególnie duże zainteresowanie tym co się działo na statku.
- W chwili obecnej generator zasila tarcze. Jeżeli... - Tym razem zamiast oczekiwanego pisku światła na mostku zgasły, czyniąc go tak ciemnym niczym otchłań kosmosu. Po dwóch sekundach pomieszczenie skąpało się w czerwonym świetle, wszyscy spojrzeli wokół siebie zdezorientowani.
- Sir, coś wysysa energię z węzła mocy numer trzy, biegnącego prosto do mostka, razem z mordownią działamy na awaryjnym zasilaniu.
- Niech technicy się tym zajmą. Tamten generator, zasilający tarcze... Skoro pracuje ze zwiększoną mocą to znaczy, że algorytmy nim kierujące wykryły uszczerbek w tarczach.
- Nie ma żadnych informacji o tym, abyśmy byli atakowani. Wprawdzie radiowęzeł nie działa, ale według komputerów nic się nie stało. - Eckelson zdziwił się sugestią Nilsena, gdyby tarcze uległy uszkodzeniom to na okręcie rozległ by się dźwięk alarmu bojowego, komputery zaś z pewnością poinformowałyby o tym dowództwo.
- Chyba że uszkodzenie tarczy jest za małe, aby systemy podniosły alarm. Przecież kiedy uderzy w nas jakiś niewielki meteoryt albo kilkumetrowy śmieć syreny nie wyją, mimo że tarcze doznają uszkodzeń. Komunikacja?
- Tak sir?
- Niech inny statek główny zeskanuje nasze pole siłowe, wyniki rzućcie na główny ekran.
- Tak jest.
- Ale jaki to ma związek? Pole siłowe i radiowęzeł? Nie powinno być zakłóceń. - Eckelson zwrócił uwagę na pozornie bezsensowną tezę Wielkiego Admirała.
- Może coś wysyła do nas sygnał którego my nie wykrywamy, ale ma efekt na polu siłowym.
- Obcy?
- Albo prototyp, może ten statek. - Od ostatniego pisku w głośnikach minęły dwie minuty, ludzie odruchowo zakryli uszy spodziewając się przeraźliwego dźwięku.
Przez chwilę jednak - ku zdziwieniu wszystkich - radiowęzeł milczał, zamiast tego czerwone światła na mostku i w mordowni zgasły, widocznie nawet awaryjne zasilanie zostało odcięte. Nim ktokolwiek zdążył zapytać co się dzieje, z głośników zaczęły płynąć niezidentyfikowane odgłosy. Z pozoru były to dziwne dla ludzi kliknięcia, skrzeki, syki i dźwięki, których ludzkie słowa nie są w stanie nawet opisać, ale po paru sekundach wsłuchiwania dało się odróżnić pojedyncze, niezrozumiałe słowa, szczególnie dużo było sylab "Dar", "th", "xt" oraz "xh". Głos był nieludzki, nieco straszny dla stałocieplnych. Komputery wyłączyły się, sekundę później pojawiły się na wyświetlaczach na mostku pomarańczowe, niezidentyfikowane znaki. Nilsen podszedł do szyby, z której rozciągał się widok na mordownię. Wielkie pomieszczenie spowijała ciemność, jedyne źródło światła stanowiły tlące się pomarańczowym światłem tysiące pulpitów i ekranów, na których widoczny były jedynie owe znaki. Odgłos w głośnikach z dźwięków wydawanych przez istotę biologiczną zamienił się w sztuczny, dziwnie dla ludzi brzmiący głos, również wypowiadający, a raczej syntezujący niezrozumiałe wiadomości. Nikt na Casusie nie wiedział, o co chodziło w tym tajemniczym komunikacie. Nie minęła minuta, a pomieszczenia dowodzących zostały ponownie spowite czerwonym światłem, zaś komputery wróciły do normalnego rytmu pracy.
- Jeżeli czegoś nie zrobimy, to stracimy kontrolę nad statkiem. - Eckelson przeraził się na widok tego, co się przed chwilą wydarzyło, bowiem odmowa posłuszeństwa przez komputery to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przydarzyć mogą się okrętowi, szczególnie tak dużemu jak Casus.
- Sir, przyszły wyniki skanowania naszych tarcz. - Zameldował jeden z oficerów. Na głównym ekranie pojawiła się trójwymiarowa, holograficzna sylwetka Casusa, cała w kolorze zielonym, co oznaczało, że żaden fragment pola siłowego nie jest słabszy bądź silniejszy od pozostałych.
- Nic nie ma. - Eckelson przez chwilę myślał, że Samuel się pomylił.
- Zmieńcie skalę, zamiast pokazywać siłę pola od zera do dwustu procent pokażcie od stu do dziewięćdziesięciu procent. - Wydane przez Wielkiego Admirała polecenie miało na celu wyeksponowanie drobnych uszkodzeń w tarczach, tak niewielkich, że aż niezauważalnych w zwykłym trybie, nawet dla zmodyfikowanych oczu Nilsena. Większość otoczki wokół obrazu statku pozostała zielona, jednak w lewej części okrętu, od strony planety zauważyć się dało dwie małe, żółte plamki, mniej więcej kilometr od mostka, w kierunku dziobu jednostki.
- Pole uszkodzone. Może to jakieś ast... - Pisk z radiowęzła wdarł się Eckelsonowi w połowę słowa. - Może to asteroidy? Dalej nie ma związku z piskami, nie licząc tego generatora.
- Admirale Herrera, zwiększcie moc tarcz po lewej stronie okrętu do stu dwudziestu procent.
- Tak jest.
- Tarcze? Przecież nic nie dają kiedy przychodzi do blokowania sygnałów, od tego są urządzenia zakłócające. - Eckelson dalej uważał, że nic nie łączy lekkich uszkodzeń pola siłowego ze zdarzeniami na statku.
- Radiowęzeł ma odcięte zasilanie i działa, komputery były bez prądu i przez chwilę działały. Możliwe że coś przesyła nam energię... Albo że korzystają z innych metod do nawiązywania łączności radiowej.
Wszyscy na mostku zakryli rękoma uszy oczekując odgłosu, jednak nic się nie stało - żadnych dźwięków, radiowęzeł był równie cichy co pozbawiona życia i atmosfery planeta. Spowodowało to zaskoczenie u załogi Casusa, po kolejnych dwóch minutach również nikt nie usłyszał ani pisku, ani dziwnej dla ludzi mowy, nie mówiąc o takich anomaliach jak wyłączające się komputery czy też samoistnie gasnące światła.
- Wygląda na to, że miałem rację. - Ton głosu Nilsena wskazywał, że był on dumny ze swojego osiągnięcia, i to mimo faktu, że zdążył już do tego typu rzeczy przywyknąć. Stwierdził, że spodobała mu się ta cała sytuacja, przerwała ona nieco monotonię codziennego życia na okręcie podczas kampanii, poza tym pokazał, że jest on osobą niezbędną na statku. Personel na mostku oraz w mordowni zaczął powoli wracać do swoich rutynowych zajęć. Po dwóch godzinach technikom udało się uporać z węzłem mocy numer trzy, który - jak się okazało - był przepalony. Niszczyciel wraz z eskortą miał dotrzeć na ostatnią znaną pozycję statku "obcych" za dwadzieścia pięć godzin, czyli mniej więcej w dziewięćdziesiąt minut po tym, jak dojdzie do kontaktu flot Varpen i Sumber Daya. Przez następną dobę życie ludzi służących we flocie skupiało się na przygotowaniach do mającej rozegrać się za trzy dni bitwy z siłami którejś z korporacji.
-------
Ludzie opuścili tabor. Szli przez stację, cisza była zakłócana jedynie przez tupot butów oraz dochodzący co kilkanaście sekund z Maszynowni przytłumiony huk, dudnienie zdawało się wypełniać każdy zakamarek stacji. Dźwięk ten wytwarzały potężne, wysokie na dwadzieścia metrów i wypchane po brzegi nowoczesną technologią stabilizatory grawitacyjne, które - trzymając się kwadratowych ścian generatorów - podnosiły się i opadały, tworząc w ten sposób odpowiednie drgania oraz wytwarzając pole magnetyczne, trzymające w ryzach gorącą plazmę.
Doszli do końca przystanku, weszli w korytarz i skręcili w lewo, podążając za niebieską linią oznaczającą drogę do laboratoriów. Przeszli przez pomieszczenie z kilkoma mapami, siedzeniami oraz niewielkim, ozdobny drzewem liściastym na środku. Po drugiej stronie pokoju pokryta szarymi płytami podłoga przechodziła w również pokryte płytkami, ale białe i niezwykle czyste podłoże, oddzielone od "brudnego" obszaru czerwonym pasem biegnącym w poprzek korytarza. Po jego lewej i prawej stronie znajdowały się wbudowane w ścianę słupy, pomiędzy którymi rozciągała się niebieska, pół przezroczysta ściana, z pojawiającym się na niej od czasu do czasu niewielkimi przebłyskami energii. Było to pole siłowe zaprogramowane tak, aby przepuszczać tylko organizmy biologiczne, których DNA odpowiadało kodowi homo sapiens sapiens, mówiąc prościej - ludzi. Wszystkie inne obiekty żywe, które chociażby dotknęły pola siłowego, były zamieniane w proch, a nawet gdyby udało im się przeżyć kontakt z polem to ich wnętrzności zamieniałyby się w płynną papkę. Obok słupów stali dwaj żołnierze w ciężkich pancerzach z widocznymi masywnymi płytami, sprawiały one wrażenie konstrukcji jednolitej, o wiele cieńszej w miejscach stawów. Oprócz ciężkich pancerzy od zwykłych strażników odróżniało ich także to, że mieli na głowach hełmy w pełni zakrywające ich ohydne, ludzkie twarze.
Gwardziści zasalutowali na widok dowódców, bez odpowiedzi ze strony dowodzących. Nilsen wraz ze swoją dwuosobową świtą pokonali pole siłowe i poczuli się tak, jakby znaleźli się w zupełnie innym miejscu. ściany, podobnie jak podłoga korytarza, były białe, wszystko wyglądało na bardzo czyste i tak sterylnie, że nawet ludzie odczuwali pewną pustkę. Jedyne urozmaicenie obrazu stanowiły instalacje na suficie oraz płyty na ścianach - również barwy białej - łamiące monotonię murów. Całość zdawała się niezwykle jaśnie oświetlona przez umieszczone na suficie lampy, co było zasługą przede wszystkim tego, że kolor biały niezwykle dobrze odbija światło. Po kilku metrach wędrówki przeszli przez ciężkie, szare, tak czyste że aż błyszczące, rozsuwane drzwi przy których stało dwóch strażników ubranych tak samo jak ci przy wejściu na teren badawczy. Wielki Admirał oraz dwaj Admirałowie znaleźli się w pomieszczeniu o rozmiarach cztery na trzy metry, wystrojem przypominającym sterylny korytarz. Nagle pokój wypełnił się czerwonym światłem, a z sufitów w narożnikach wyjechały cztery działka plazmowe klasy Link, gotowe do oddania strzału, wrota do pokoju natomiast niezwykle szybko się zasunęły. Była to standardowa procedura egzekwowana zawsze wtedy, kiedy czujniki wykryły ruch w komorze odkażającej. Mimo że ludzie są ufni to jednak przy kontakcie z Obcymi ostrożności nigdy nie za wiele. Z głośników pomieszczenia dobiegł bezosobowy, sztuczny głos:
- Proszę się zidentyfikować.
- Wielki Admirał Samuel Nilsen.
- Obiekty towarzyszące?
- Przyjazne. - Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, system komputerowy analizował wyniki skanów. Kilka sekund później czerwone światło zostało zastąpione przez białe, działa wróciły do swoich wgłębień w suficie, a wzmocnione drzwi rozsunęły się.
- Witamy w dziale xenologicznym sekcji badawczej okrętu ZL-Casus, Wielki Admirale Nilsen. życzymy miłego pobytu i sugerujemy nie ufać obcym formom życia.
Orszak ruszył dalej, pokonując kolejny korytarz. Po jego prawej i lewej stronie co kilkanaście metrów znajdowały się drzwi prowadzące czy to do innych korytarzy, czy to do pokojów badawczych. Skręcili w lewo i po niecałej minucie marszu weszli przez rozsuwane drzwi, nad którymi widniał napis "Xenologia, dział organizmów" do sporego pomieszczenia, szerokiego i długiego na jakieś dwadzieścia metrów. Przy ścianach pełno było stołów i szafek z różnymi przyrządami, większość z nich była tak dziwna, że zapewne tylko pracujący w laboratoriach naukowcy znali ich nazwy i wiedzieli do czego służą. Ale przynajmniej sprawiały wrażenie stworzonych przez ludzi. Na środku znajdował się szeroki stół, a raczej podniesiony na metr wysokości fragment podłogi, nad którym z sufitu zwisało sporych rozmiarów urządzenie uzbrojone w chwytaki, kamery i lampy. Po pomieszczeniu krzątały się zajęte swoimi sprawami trzy osoby, ich ubiór - białe kitle z kilkoma kieszeniami - wskazywał na to, że są naukowcami. Ludzie ci najwyraźniej nie zauważyli gości mimo tupania butów. Po kilkunastu sekundach tej niezręcznej ciszy Eckelson zakasłał, chcąc zwrócić na siebie uwagę uczonych. Naukowcy odwrócili się od swoich stołów, w ich oczach widoczne było zaskoczenie.
- Witamy państwa, nie spodziewaliśmy się że przyjdziecie tak szybko. - Odezwał się jeden z uczonych, jednocześnie podchodząc do admiralicji. Jego czerep zdobiła łysina, ilość zmarszczek na twarzy sugerowała, że jest nieco starszy od kolegów. - A, tak, państwo zapewne chcieliście wiedzieć coś o formach życia na Nirn.
- Zgadza się. - Nilsen odparł cierpliwym tonem.
- Wiemy całkiem sporo. Niby znamy tylko niesłychanie małą część tego, co siedzi tam na dole, ale i tak wiemy sporo. Poproszę pana Wielkiego Admirała za mną. - Naukowiec dopiero teraz rozpoznał rangę Nilsena. Podszedł do szerokich na dwa metry drzwi, podobnych do tych, które strzegły wejść do komory odkażającej, za nim udał się Nilsen, trzymający ręce splecione z tyłu ciała, zawsze mu się wydawało, że poruszając się z takim ustawieniem kończyn górnych wygląda poważniej. Postać w białym kitlu wstukała coś na znajdującej się obok wrót klawiaturze, sekundę później usadowiony nad drzwiami mały, kwadratowy przyrząd wypuścił wiązkę światła, skanując ciała Samuela oraz uczonego. Drzwi otworzyły się, rozsuwaniu się wrót towarzyszył lekki pisk.
Nilsen oraz jego towarzysz weszli do środka. Pomieszczenie było niewielkie, puste, jedyna godna uwagi rzecz znajdowała się za grubą, pancerną szybą zajmującą całą ścianę naprzeciw wejścia. W przypominającym wodę płynie unosił się człowiek z niezwykle zdeformową twarzą. Oblicze jego wydawało się wydłużone w przód, jakby ktoś próbował rozciągnąć mu czaszkę.
- To przecież nasz! - Wielki Admirał lekko się zbulwersował.
- Proszę się nie bać, jest całkowicie od nas odizolowany. Nie żyje, zresztą nie chodzi nam o niego a o to, co ma w środku.
- Leenhitam? - Nilsenowi od razu przyszły na myśl pasożyty, które - po rozpoczęciu żerowania na ludzkim organizmie - potrafiły osiągnąć rozmiar dorównujący rozmiarom żywiciela.
- Nie, mam na myśli bakterie. Był jednym z załogi statku handlowego, który wylądował awaryjnie na tej planecie dwa miesiące temu. Zaraził się wirusem, który powoduje niekontrolowany rozrost tkanek kości trzewioczaszki.
- Mikroby?
- Tak, ten wirus jest szczególnie fascynujący, gdyż uszkadza DNA przez ingere...
- Przyszedłem dowiedzieć się czegoś o obcych, którzy mogą zacząć do nas strzelać, a nie o jakichś zarazkach.
- Dostaliśmy wiadomość że mamy przygotować dane na temat całego życia ogółem. - w głosie badacza zdało się słyszeć zawód, miał nadzieję, że będzie mógł zrobić przed kimś wykład na temat chorób i wirusów z Nirn. - Xenologia organizmów złożonych znajduje się na końcu korytarza naprzeciwko wejścia, którym państwo zapewne przyszli.
- Wykonujecie dobrą pracę obywatelu, widać że znacie się na rzeczy, obywatelu. - Nilsen stwierdził rzecz oczywistą, skoro bowiem jakiś naukowiec służył na Casusie, to musiał znać się na swojej pracy. Nilsen opuścił małą izbę ze sterylnym, odizolowanym basenem w środku. Wrócił do większego pokoju, jeden z naukowców zanudzał Eckelsona i Adriannę wykładem o różnicach w strukturach DNA bakterii z Nirn w porównaniu do mikrobów znanych z innych planet.
- Pani Adrianno, panie Eckelson, wydaje mi się że pomyliliśmy wydziały, to czego szukamy znajduje się na końcu innego korytarza. - Dwójka Admirałów posłusznie poszła za Wielkim Admirałem do wskazanej sekcji. Wstąpiło w nich poczucie ulgi spowodowane tym, że nie musieli udawać zainteresowania arcynudnym z ich punktu widzenia wykładem. Po trwającej minutę podróży na własnych, ssaczych nogach "wycieczka" dotarła do właściwego wydziału. Pomieszczenie było podobne do laboratorium związanego z mikrobami, różniło się tylko większym rozmiarem oraz tym, że niektóre przyrządy pod ścianami były inne, przystosowane do badania dużych organizmów, a nie mikrobów. W czterech narożnikach pokoju stali na baczność wartownicy w ciężkich pancerzach. Przed wejściem, tuż przy stole sterczeli czterej naukowcy - trzy samce i jedna samica, oczekując przybycia gości.
- Witamy w sekcji organizmów złożonych, to dla nas zaszczyt panie Wielki Admirale. - Odezwał się drugi od lewej naukowiec. Nie wydawał się najstarszym z grupki, miał na głowie czarne włosy, jego wiek można by ocenić na jakieś trzydzieści pięć lat.
- My w sprawie Obcych. - Nilsen, jako że miał najwyższy stopień w całej flocie, zaczął prowadzić dialog z naukowcem.
- Tak, tak, wiemy, zostaliśmy uprzedzeni o pańskiej wizycie. Co chcecie wiedzieć?
- Właściwie to... Cokolwiek. Doszło w ogóle do kontaktu z nimi?
- Dwa i pół miesiąca temu planeta została odkryta, jakieś dwa trzy tygodnie po tym jeden ze statków przemytników musiał tutaj awaryjnie lądować.
- Planeta jest daleko od wszelkich szlaków, a nawet od naszych kolonii.
- Nie wiem co tu robili, pewnie jest o tym gdzieś w aktach. Ale mniejsza o to. Po wylądowaniu na powierzchni zostali poproszeni przez tutejszych obcych o jak najszybszą ucieczkę.
- Język taki jak nasz?
- Właśnie że chyba nie, ale go znają. Przemytnik zeznawał, że porozumiewał się z nim jakiś robot albo coś takiego.
- A sami obcy? Doszło do kontaktu czy nie?
- Niby mówił że raz widział, ale nie zapamiętał szczegółów. Powiedział tylko, że mają ogon i dziwne gęby, przypominali mu nieco Saakhra.
- Tylko tyle?
- Nie, nie, skoro wykryto nową cywilizację do dowództwo próbowało nawiązać kontakt, pertraktacje drogą radiową zakończyły się niepowodzeniem. Później skany geologiczne wykryły te gigantyczne złoża Triburantu przez które tu jesteśmy, znowu próbowaliśmy dyplomacji, ale obcy nie tylko nie chcieli żadnych paktów, ale zabronili wchodzić na orbitę. Co już złamaliśmy.
- Ogólna klasyfikacja? Który... - Nilsen jakby wahał się przed wypowiedzeniem tego słowa. - Który rząd? - Typowy cywil nie wie o czymś takim jak "rzędowość obcych", mimo że informacje te są powszechnie dostępne to nikogo raczej to nie interesuje, bo i po co uczyć się o organizmach, których prawdopodobnie i tak się nigdy nie zobaczy? Klasyfikacja ta zawsze wzbudzała obawy, bowiem jeżeli Obcy mieli rząd powyżej pierwszego, to brak zrozumienia był z reguły na tyle duży, że jakakolwiek dyplomacja stawała się niezwykle trudna. Rzędów Obcych jest siedem: rząd zerowy, do którego zalicza się ludzi oraz ewentualne mutacje. Rząd pierwszy, do którego klasyfikuje się wszystko, co człowiekiem nie jest, ale zachowuje się identycznie jak człowiek. Ma takie same instynkty, takie same wzorce zachowań, taką samą estetykę, mówiąc prościej: to po prostu inaczej wyglądający homo sapiens sapiens, ewentualnie na innym poziomie rozwoju cywilizacyjnego i z paroma drobnymi różnicami. Rząd ten istnieje tylko na papierze, jeszcze nigdy nie udało się spotkać tego typu rasy. Naprawdę ciekawe - oraz niebezpieczne dla ludzi, bo bardzo inne - rzeczy zaczynają się od rzędu drugiego. Rząd drugi przewiduje Obcych, którzy mają wprawdzie ludzkie emocje, ale jednak nie posiadają podobnej do ludzkiej, czyli ssaczej, fizjologii, w głowach zaś mają xenopsychikę - dotyczy się to fizjologicznych różnic w budowie mózgu, inna jest estetyka, sposób myślenia, podświadome i świadome potrzeby. Rząd trzeci to organizmy, które również nie wykazują cech ssaczych, ale nie występują u nich emocje czy też uczucia, i to pomimo faktu posiadania samoświadomości, do grupy tej zalicza się na przykład Saakhra. Rząd czwarty to posiadające samoświadomość i wyższą inteligencję formy życia oparte na węglu, z którymi komunikacja jednak nie jest możliwa. Rząd piąty to te rasy, które wykazują cechy organizmów żywych, ale nie mają opartej na węglu budowy, do tej grupy należą na przykład Leenhitam. Rząd szósty to grupa obcych mających samoświadomość, nie będących maszynami i nie wykazujących cech istot żywych, przykładem takiej rasy są inteligentne kryształy z sektora jeden dziewięć jeden jeden cztery.
- Nie jesteśmy pewni, przekazy są szczątkowe i bardzo niejasne, ale prawdopodobnie rząd drugi albo trzeci. Ponoć nie mają emocji. - W głosie naukowca słyszalny był entuzjazm, będący przeciwieństwem lekkiego niepokoju wywołanego przez tą informację u Nilsena i dwójki Admirałów, w końcu drugi rząd to totalne niezrozumienie, a co za tym idzie: problemy z walką, głównie z poznaniem taktyk przeciwnika.
- Macie jakąś nazwę dla tego... Czegoś?
- Tylko kod porządkowy - H, S, B, L, osiem, pięć, zero. Ustalaniem nazw dla obcych zajmuje się główny wydział badań xenologicznych na Malitonis.
- Ale jakoś na nich mówicie?
- Tak, tak, nieoficjalną, tymczasową nazwę mamy. Biorąc pod uwagę silnie bagienną powierzchnię planety wyszliśmy z założenia, że ci Obcy powinni być w jakiś sposób związani ze środowiskiem wodnym. Ten przemytnik określił ich jako "szybkich i zręcznych", sięgnęliśmy do słownika preantycznogreckiego i mitologii starożytnej. Nazwę zdecydowaliśmy się wziąć od słowa Argo - pierwszego statku greckiego według mitologii. W ten sposób osiągnęliśmy nawiązanie do wody, poza tym Argo wywodzi się od Argos, co znaczy "szybki". Dwuznaczne słowo.
- Czyli Argo?
- Tak, potocznie. Albo Argonianie.
- Czy ci Aragori... - Nilsen próbował wymówić dziwne dla niego słowo, które słyszał pierwszy raz w życiu.
- Argonianie.
- Tak, Argonianie, mają statki kosmiczne? Mogą dostać się na orbitę?
- Mają roboty, całkiem prawdopodobne że potrafią tworzyć maszyny latające.
- Mogliby zbudować okręt, który całkowicie maskuje się przed naszymi sensorami i potrafi zestrzelić cały szwadron myśliwców w kilka sekund?
- Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, chociaż wydaje się to możliwe.
- Statki Saakhra nie potrafią oszukać naszych sensorów, nic się nie zmieniło?
- Nic o czym by mi było wiadomo. Jeżeli taki okręt, jak pan opisał istnieje, to cudownie byłoby go przechwycić. Mamy pewne ogólne szkice tych obcych, wprawdzie wersje członków załogi charakteryzują się dużą rozbieżnością, ale mamy kilka elementów wspólnych, jak na przykład oczy ze źrenicą w kształ... - W tym momencie słowa wypowiadane przez uczonego przestały dobiegać do uszu Nilsena. W całym pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy dla ludzi pisk, dźwięk zdawał się dochodzić z każdego miejsca na statku. Był on ogłuszający, wszyscy ludzie odruchowo zakryli sobie uszy, nie licząc strażników, których hełmy posiadały funkcję odizolowania wybranych dźwięków z otoczenia.
Niektórych z nich zapewne zaczęło zastanawiać, dlaczego ludzie nie lubią tego pisku. Odgłos ten jest wytwarzany przez różne czynności. Widelec ryszący o talerz, kreda ocierana w odpowiedni sposób o tablicę... Dlaczego to jest takie irytujące dla ludzi? Odpowiedź jest niezwykle prosta: homo sapiens sapiens to małpy. Dźwięk ten odwołuje się do zakorzenionych głęboko w ludzkich mózgach instynktów, kojarzy on się z małpą, a konkretniej: ewolucyjnym "przodkiem" człowieka wołającym o pomoc. Nie wspominając już o tym, że niektórym żołnierzom piskliwy odgłos może się kojarzyć z używanym niegdyś przez korporację Varpen uzbrojeniem sonicznym, które nie tylko było w stanie przerobić narządy wewnętrzne wroga na papkę, ale mogło skruszyć nawet najtrwardsze pancerze.
Po kilkunastu sekundach pisk ustał. Wszyscy w pomieszczeniu przez chwilę stali zdezorientowani falą dźwiękową.
- Co to było? Skąd ten odgłos? - Nilsen spytał się naukowca.
- Wydaje mi się, że to z radiowęzła.
Wielki Admirał wcisnął przycisk po lewej stronie munduru, aktywując tym samym radio. Bardzo nie podobało mu się to, że ktoś na jego statku bawi się radiowęzłem. Mimo że w porównaniu do innych ludzi był spokojny, to odwołujący się do instynktów dźwięk spowodował u niego przyspieszone bicie serca i coś w rodzaju niemal niezauważalnej histerii.
- Ko... - Osoba na mostku odpowiedzialna za komunikację z Wielkim Admirałem miała widocznie również problemy z orientacją. - Komunikacja, słucham.
- W laboratoriach rozległ się pisk, co to było?
- Na mostku też to było słyszalne, prawdopodobnie na całym statku.
- Jakiś technik grzebał przy radiowęzłach, zabrońcie mu zbliżać się do kabli!
- Sprawdzę... - W tle dało się słyszeć jakieś szepty i stukanie w przyciski na blacie.
- ...skończył pracować przy kablach dwadzieścia minut temu i... - Znowu rozległ się ten sam ogłuszający ludzi pisk z radiowęzłów, tym razem jednak trwał on dobrą minutę, Admirałowie i naukowcy, a zapewne także reszta załogi Casusa znowu została tymczasowo ogłuszona.
- Komunikacja? - Nilsen darł się do radia, sam bowiem ledwo cokolwiek mógł słyszeć, drażniący ludzi odgłos tymczasowo osłabił zmysł słuchu. - Wyłączcie ten radiowęzeł. - Samuel, wojskowy z ponad osiemdziesięcioletnim stażem, niemalże spanikował. I pomyśleć, że to przez głupi dźwięk, odwołujący się do prymitywnych instynktów, wbijający się w podświadomość niczym bagnet w miękką, ludzką skórę.
- Sir, radiowęzeł jest wyłączony, technicy pospieszyli się i odłączyli od niego zasilanie. Spróbują wyją... - Po raz trzeci już rozgległ się pisk, krótszy od poprzedniego, trwający pół minuty.
- Admirałowie proszą pana na mostek.
- Już idziemy. Przepraszam, jestem potrzebny na mostku, zresztą sami widzicie co się dzieje. - Nilsen przeprosił naukowców za konieczność przerwania swojej wizyty, po czym ruszył w kierunku stacji. Po dwudziestu minutach Wielki Admirał, Eckelson oraz Adrianna wkroczyli na mostek, po drodze jeszcze kilka razy na całym statku dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk dochodzący z radiowęzła, odgłos zaczął się regularnie powtarzać, był słyszalny co dwie minuty i trwał piętnaście sekund. Nilsen pierwszy raz od czterdziestu lat poczuł na skórze nieprzyjemne dreszcze - prawidłową reakcję ludzkiego organizmu na piskliwy dźwięk.
Na mostku było gwarniej niż zazwyczaj, kręciło po nim się kilku ludzi z personelu technicznego. Admirałowie stali wokół głównego wyświetlacza i prowadząc żywiołowe dyskusje. Niektóre osoby w pomieszczeniu nosiły w uszach zatyczki mające zminimalizować nieprzyjemne uczucie towarzyszące temu, co od czasu do czasu wydobywało się z głośników.
- Macie przyczynę? - Spytał się Nilsen, podchodząc do blatu.
- Nie, nie wiemy nawet czy to jakiś sygnał z zewnątrz czy powoduje to coś na statku. - rzekł Admirał Herrera, odpowiedzialny za systemy bojowe oraz napędy w okrętach floty. - W kilka sekund po pierwszym dźwię... - Trwający piętnaście sekund pisk wcisnął się Admirałowi w zdanie, jakby przecinając je nożem na pół. - ...W kilka sekund po pierwszym dźwięku jeden z generatorów przez dwie minuty produkował o pięć procent więcej energii niż zazwyczaj.
- Dajcie na główny ekran wszystkie wykresy związane z dystrybucją energii na statku i listę otwartych kanałów komunikacyjnych wraz z częstotliwościami.
- Tak jest. - Nad blatem pojawiło się kilka tabel z tysiącami cyferek. Nilsen zaczął im się przypatrywać, Admirałowie zaś krzątali się po pomieszczeniu i korzystali ze swoich pulpitów próbując ustalić przyczynę kłopotów.
- Tutaj... - Wielki Admirał pokazał na jakąś małą, zdawałoby się nic nie znaczącą, cyfrę.
- Generator produkuje jeden procent energii więcej niż pozostałe, ale to tego rodzaju wahania są normalne, wartości dalej mieszczą się w optymalnych granicach. - Eckelson był drugim dowódcą Casusa, zaraz po Wielkim Admirale, wykazywał zatem szczególnie duże zainteresowanie tym co się działo na statku.
- W chwili obecnej generator zasila tarcze. Jeżeli... - Tym razem zamiast oczekiwanego pisku światła na mostku zgasły, czyniąc go tak ciemnym niczym otchłań kosmosu. Po dwóch sekundach pomieszczenie skąpało się w czerwonym świetle, wszyscy spojrzeli wokół siebie zdezorientowani.
- Sir, coś wysysa energię z węzła mocy numer trzy, biegnącego prosto do mostka, razem z mordownią działamy na awaryjnym zasilaniu.
- Niech technicy się tym zajmą. Tamten generator, zasilający tarcze... Skoro pracuje ze zwiększoną mocą to znaczy, że algorytmy nim kierujące wykryły uszczerbek w tarczach.
- Nie ma żadnych informacji o tym, abyśmy byli atakowani. Wprawdzie radiowęzeł nie działa, ale według komputerów nic się nie stało. - Eckelson zdziwił się sugestią Nilsena, gdyby tarcze uległy uszkodzeniom to na okręcie rozległ by się dźwięk alarmu bojowego, komputery zaś z pewnością poinformowałyby o tym dowództwo.
- Chyba że uszkodzenie tarczy jest za małe, aby systemy podniosły alarm. Przecież kiedy uderzy w nas jakiś niewielki meteoryt albo kilkumetrowy śmieć syreny nie wyją, mimo że tarcze doznają uszkodzeń. Komunikacja?
- Tak sir?
- Niech inny statek główny zeskanuje nasze pole siłowe, wyniki rzućcie na główny ekran.
- Tak jest.
- Ale jaki to ma związek? Pole siłowe i radiowęzeł? Nie powinno być zakłóceń. - Eckelson zwrócił uwagę na pozornie bezsensowną tezę Wielkiego Admirała.
- Może coś wysyła do nas sygnał którego my nie wykrywamy, ale ma efekt na polu siłowym.
- Obcy?
- Albo prototyp, może ten statek. - Od ostatniego pisku w głośnikach minęły dwie minuty, ludzie odruchowo zakryli uszy spodziewając się przeraźliwego dźwięku.
Przez chwilę jednak - ku zdziwieniu wszystkich - radiowęzeł milczał, zamiast tego czerwone światła na mostku i w mordowni zgasły, widocznie nawet awaryjne zasilanie zostało odcięte. Nim ktokolwiek zdążył zapytać co się dzieje, z głośników zaczęły płynąć niezidentyfikowane odgłosy. Z pozoru były to dziwne dla ludzi kliknięcia, skrzeki, syki i dźwięki, których ludzkie słowa nie są w stanie nawet opisać, ale po paru sekundach wsłuchiwania dało się odróżnić pojedyncze, niezrozumiałe słowa, szczególnie dużo było sylab "Dar", "th", "xt" oraz "xh". Głos był nieludzki, nieco straszny dla stałocieplnych. Komputery wyłączyły się, sekundę później pojawiły się na wyświetlaczach na mostku pomarańczowe, niezidentyfikowane znaki. Nilsen podszedł do szyby, z której rozciągał się widok na mordownię. Wielkie pomieszczenie spowijała ciemność, jedyne źródło światła stanowiły tlące się pomarańczowym światłem tysiące pulpitów i ekranów, na których widoczny były jedynie owe znaki. Odgłos w głośnikach z dźwięków wydawanych przez istotę biologiczną zamienił się w sztuczny, dziwnie dla ludzi brzmiący głos, również wypowiadający, a raczej syntezujący niezrozumiałe wiadomości. Nikt na Casusie nie wiedział, o co chodziło w tym tajemniczym komunikacie. Nie minęła minuta, a pomieszczenia dowodzących zostały ponownie spowite czerwonym światłem, zaś komputery wróciły do normalnego rytmu pracy.
- Jeżeli czegoś nie zrobimy, to stracimy kontrolę nad statkiem. - Eckelson przeraził się na widok tego, co się przed chwilą wydarzyło, bowiem odmowa posłuszeństwa przez komputery to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przydarzyć mogą się okrętowi, szczególnie tak dużemu jak Casus.
- Sir, przyszły wyniki skanowania naszych tarcz. - Zameldował jeden z oficerów. Na głównym ekranie pojawiła się trójwymiarowa, holograficzna sylwetka Casusa, cała w kolorze zielonym, co oznaczało, że żaden fragment pola siłowego nie jest słabszy bądź silniejszy od pozostałych.
- Nic nie ma. - Eckelson przez chwilę myślał, że Samuel się pomylił.
- Zmieńcie skalę, zamiast pokazywać siłę pola od zera do dwustu procent pokażcie od stu do dziewięćdziesięciu procent. - Wydane przez Wielkiego Admirała polecenie miało na celu wyeksponowanie drobnych uszkodzeń w tarczach, tak niewielkich, że aż niezauważalnych w zwykłym trybie, nawet dla zmodyfikowanych oczu Nilsena. Większość otoczki wokół obrazu statku pozostała zielona, jednak w lewej części okrętu, od strony planety zauważyć się dało dwie małe, żółte plamki, mniej więcej kilometr od mostka, w kierunku dziobu jednostki.
- Pole uszkodzone. Może to jakieś ast... - Pisk z radiowęzła wdarł się Eckelsonowi w połowę słowa. - Może to asteroidy? Dalej nie ma związku z piskami, nie licząc tego generatora.
- Admirale Herrera, zwiększcie moc tarcz po lewej stronie okrętu do stu dwudziestu procent.
- Tak jest.
- Tarcze? Przecież nic nie dają kiedy przychodzi do blokowania sygnałów, od tego są urządzenia zakłócające. - Eckelson dalej uważał, że nic nie łączy lekkich uszkodzeń pola siłowego ze zdarzeniami na statku.
- Radiowęzeł ma odcięte zasilanie i działa, komputery były bez prądu i przez chwilę działały. Możliwe że coś przesyła nam energię... Albo że korzystają z innych metod do nawiązywania łączności radiowej.
Wszyscy na mostku zakryli rękoma uszy oczekując odgłosu, jednak nic się nie stało - żadnych dźwięków, radiowęzeł był równie cichy co pozbawiona życia i atmosfery planeta. Spowodowało to zaskoczenie u załogi Casusa, po kolejnych dwóch minutach również nikt nie usłyszał ani pisku, ani dziwnej dla ludzi mowy, nie mówiąc o takich anomaliach jak wyłączające się komputery czy też samoistnie gasnące światła.
- Wygląda na to, że miałem rację. - Ton głosu Nilsena wskazywał, że był on dumny ze swojego osiągnięcia, i to mimo faktu, że zdążył już do tego typu rzeczy przywyknąć. Stwierdził, że spodobała mu się ta cała sytuacja, przerwała ona nieco monotonię codziennego życia na okręcie podczas kampanii, poza tym pokazał, że jest on osobą niezbędną na statku. Personel na mostku oraz w mordowni zaczął powoli wracać do swoich rutynowych zajęć. Po dwóch godzinach technikom udało się uporać z węzłem mocy numer trzy, który - jak się okazało - był przepalony. Niszczyciel wraz z eskortą miał dotrzeć na ostatnią znaną pozycję statku "obcych" za dwadzieścia pięć godzin, czyli mniej więcej w dziewięćdziesiąt minut po tym, jak dojdzie do kontaktu flot Varpen i Sumber Daya. Przez następną dobę życie ludzi służących we flocie skupiało się na przygotowaniach do mającej rozegrać się za trzy dni bitwy z siłami którejś z korporacji.
6
Przeszedł przez drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które pod względem rozplanowania poszczególnych sekcji przypominało dwudziestowieczne stacje kolejowe.
Czyli? Przydaloby sie jakies uzupelnienie. Jak rozplanowywano sekcje w XXwiecznych stacjach kolejowych? Nie studiuje kolejoznawstwa. Na prawo kasy biletowe, na lewo wejscie na perony, za plecami KFC?
Taki moloch jak ZL-Casus miał nie tylko własny system transportowy, ale nawet farmy, fabryki amunicji, stocznie, hangary, praktycznie wszystko, co może przydać się okrętowi odbywającemu służbę w przestrzeni leżącej z dala od linii zaopatrzeniowych.
Zauwazylam, ze lubisz dlugie i mocno zlozone zdania. Nie jest to blad - bron Boze. Ale miej na uwadze, ze powtarzane non stop - mecza.
Nilsen wpakował swoje ssacze cielsko do jednego z podłużnych, obłożonych lekkim pancerzem z kwadratowych płyt wagoników.
Interpunkcja. Ssacze? Lekkim pancerzem, składającym się z ... Albo cos podobnego.
Drzwi za nim zasunęły się.
Szyk. Ogolnie zdanie do przemodelowania.
Pojazd był stosunkowo niewielki i czysty, chociaż bez jakichkolwiek bardziej wyrafinowanych zdobień, przeznaczony do transportu personelu.
Pojazd był mały, przeznaczony do transportu personelu. W tylnej części znajdowały się stojaki na broń i sprzęt, z przodu - panel sterowania.
Krocej. Po co takie dlugie, skomplikowane opisy?
Wielki Admirał wcisnął kilka guzików na pulpicie, wybierając cel podróży - mostek, po czym rozsiadł się na jednym z obitych czerwoną, wykazującą ślady zużycia tapicerką krzeseł, zajmując miejsce tuż przy oknie.
Wielki Admirał wcisnął guzik, wybierając mostek jako cel podroży. Usiadł wygodnie tuż przy oknie.
Samuel podczas podróży podziwiał mijane części statku, mimo że od dwudziestu lat niemalże codziennie pokonywał tą trasę, za każdym razem przyglądał im się z takim samym zainteresowaniem.
Znow za dlugie zdanie, na dodatek banalne. Wielki Admiral, ktory podziwia swoj wspanialy statek chociaz zna go perfekt. "Mijane czesci statku" brzmi co najmniej dwuznacznie i co najmniej smiesznie.
Kiedy mijał turbiny fuzyjne napędzające awaryjne systemy na mostku naszła go refleksja. Jedna z turbin została tymczasowo wyłączona, aby technicy mogli przeprowadzić niezbędne prace konserwacyjne. Generatory nie będą działać wiecznie, kiedyś energia przestanie płynąć, okręt się zużywa. Samuel też się w pewnym sensie zużywał.
Masakra. Refleksja godna mistrzow. Wielki Admiral mknie w malutkim wagoniku i mysli:
- Ech, zuzywam sie zupelnie jak moj statek, jak te wielkie turbiny fuzyjne.
Nie był już tym samym Samuelem Nilsenem, piechurem, który osiem dekad temu z pieśnią na ustach i fanatycznym błyskiem w niemodyfikowanym wtedy jeszcze oku ruszał na obcych, w rękach dzierżąc swojego starego, dobrego Smackersa.
Kolejne mega dlugie zdanie. Nie czytalam poprzedniej czesci. Wyjasniles wczesniej co to jest Smackers? Jesli nie, to nie szastaj tak nieznanymi okresleniami bo ja mysle ze ganial po polu bitwy ze swoim rozowym perskim kotem.
Jego fanatyzm nieco podupadł, wiedział, że po zajęciu Nirn imperium Zjednoczonej Ludzkości poradzi sobie doskonale bez jego pomocy.
Raz - fanatyzm nie wiem czy moze podupasc. Dwa - fanatyczny blysk w oku moze byc okresleniem pozytywnym, ale nie musi. Sam fanatyzm juz takim okresleniem nie jest, wiec zastanow sie czy uzywasz go zgodnie z tym co chciales przekazac. Trzy - za dlugie zdanie, bledy stylistyczne.
Poza tym był już nieco wyczerpany tym wszystkim.
Kolejne zdanie z kategorii tych banalnych inaczej.
Te bitwy, ta ciągła latanina, potyczki, których zwyciężenie nie wymagało praktycznie żadnych umiejętności ze względu na miażdżącą przewagę floty Nilsena...
W takim razie, na jego miejscu siedzialabym w Holodeku, gdzies na plazach Miami, popijajac drinki. Dowodzenie flotą oddalabym w rece zastepcow, przeciez kazdy glab sobie z tym poradzi.
Ogolnie mecza opisy. Swiat tez nie jest najlepszy, pomimo natloku informacji, brakuje mu plastycznosci, innowacyjnosci (ktorych nie uzyskasz poprzez przemodelowanie zdan). Ucz sie przekazywac jak najwiecej informacji, za pomoca jak najmniejszej liczby slow. Czytelnik to doceni.
Poza tym uwagi takie jak Lan. Nie pociaga a usypia.