Prolog
‘Z ciemności w ciemność”- przeszło mu przez myśl, gdy zatrzymał się przy wejściu do Sali. Otaczałaby go całkowita cisza, gdyby nie krótkie, urywane szepty znikające natychmiast w otchłani mroku.
Ruszył krok do przodu i wraz z chwilą, gdy przekroczył Krąg, poczuł lodowate zimno, a świece ustawione dokoła zapaliły się jaskrawo niebieskim płomieniem. Z ciemności wyłoniło się też powoli pięcioro krzeseł ustawionych naokoło długiej, drewnianej ławy.
Cała piątka zwróciła na niego uwagę. Większość miała zmarszczone brwi i pochmurne oblicze. Jedynie Ray sprawiał wrażenie smutnego i zamyślonego. Gdy jego ciemne oczy spojrzały prosto w zielonkawe oczy Yarfa, udawał że nie zauważył wyraźnego pytania i umknął wzrokiem gdzieś na prawo.
Najwyższy z nich, ubrany w czarną, długą szatę ze znakiem runicznym wyhaftowanym złotą nicią dokładnie tam, gdzie powinno być serce, wstał u szczytu ławy. Powoli, nie spiesząc się ani trochę, podszedł do przybysza i przez chwilę lustrował go w milczeniu przerywanym tylko tykaniem zegara. Wreszcie, gdy wszystkim zgromadzonym zdawało się, że minęły wieki, mężczyzna odezwał się.
- Co tu robisz, Yarf?- zapytał. Jego czysty, zimny i przenikliwy głos zdawał się wypełniać całe pomieszczenie odbierając resztki przytulności.
- Dobrze wiesz, po co tu przyszedłem- odparł przybysz, odziany w podobną szatę, ale jego pierś zdobił inny znak. – Dziś ma się spełnić Plan.
Mężczyzna patrzył na niego uśmiechając się ironicznie. Yarf rzucił nieco przelęknione spojrzenie drewnianej ławie. Jego wzrok przykuło coś srebrnego i połyskującego w półmroku. Przedmiot leżał tuż obok czyjejś peleryny. Nie dowierzał.
- Zrobiliście to...dopełniliście...beze mnie- bardziej powiedział niż zapytał. Skinięcia głową rozwiały resztkę jego nadziei.
- A jednak...Groziliście, ale wydawało mi się, że nie będziecie do tego zdolni...Przecież mogło wam się nie udać!- krzyknął nagle.- Mogliście zaprzepaścić lata naszej pracy, przygotowań...Wasza Moc mogła nie starczyć do tego, czyżbyście nie zdawali sobie z tego sprawy?- zapytał, kończąc cicho.- Dajcie mi chociaż zobaczyć wynik tego, nad czym tyle pracowaliśmy- szepnął niemal niedosłyszalnie i bezwiednie zaczął zbliżać się do ławy, by choć na chwilę zobaczyć srebrny przedmiot. Jednak jednocześnie mężczyzna, który z nim rozmawiał, uniósł dłoń. Rażąco białe światło trafiło Yarfa, który upadł na ziemię. Mężczyzna zacisnął usta i ponownie zajął miejsce za ławą.
***
Ciepło, więcej ciepła.
Pulsujące płomienie trawiły sprzęt wypełniający budynek, by po chwili, spaliwszy uprzednio wszystko, co stało im na drodze, zacząć rujnować trawy, wyschnięte drzewa i skarlałe krzaki. Niebo, zasnute dymem, alarmowało z daleka, gdzie nie należało się zbliżać.
Chłopak, idący przez las, wyszedł nagle na pustą polanę otoczoną kilkoma drzewami. Osłupiał, zobaczywszy spaloną doszczętnie stodołę, na wpół spalony dom i płonącą dokoła trawę. Zaczął biec ścieżką, już urywaną, szukając innego gospodarstwa, bądź jakiegokolwiek innego miejsca, gdzie znalazłby pomoc, zanim pożar zająłby las i dotarł do miasta.
Jego oddech, w miarę biegu, stawał się nierówny i płytki. Chory na arytmię serca, nie powinien biegać nawet na krótko. Zwolnił, ale siły i tak opuszczały go bardzo szybko. Zaczął wołać i krzyczeć „pożar!”, w nadziei że ktoś go usłyszy. W rzeczywistości wiedział jednak, że jest sam na tym pustkowiu. Zatrzymał się w końcu i czerpał głębokie oddechy, by nabrać jak najwięcej tlenu i uspokoić serce. Po chwili, gdy poczuł się lepiej, wyprostował się. Coś, kilka metrów dalej zaledwie, przykuło jego uwagę. Ruszył w tamtym kierunku. Nagle bezwładnie upadł na ziemię.
Rozdział 1
Powrót do przeszłości
-źle.
Mała dziewczynka dyszała ciężko. Jej ręce były wątłe, a dłonie ubrudzone jakąś brązowawą maścią. Klęczała, ale widać było, że nawet utrzymanie się w pozycji prostej stanowi dla niej duży wysiłek. Jej głębokie, zielone oczy obramowane nienaturalnie długimi rzęsami spuszczone były do dołu. Po delikatnym, trupio bladym policzku spływały pojedyncze łzy.
Kobieta, stojąca nad dziewczynką i mająca surowy, zacięty wyraz twarzy na widok łez złagodniała nieco, ale prawie natychmiast przybrała swą zwykłą postawę i przemówiła twardym, nie znającym sprzeciwu tonem:
- Nie ma się co nad sobą mazać. Za mało ćwiczyłaś, Miyu.
- Wiem.
Dziewczynka wstała powoli, pochlipując jeszcze. Nadal patrzyła się w ziemię, a jej ręce lekko drżały.
- Mogę spróbować jeszcze raz?- zapytała cicho.
Nauczycielka już szykowała się do odpowiedzi, ale obie usłyszały nagle kroki gdzieś w drugim końcu polany. Obróciły głowy i ujrzały wysokiego mężczyznę w ciemnozielonej szacie, zmierzającego szybko w ich stronę.
- Dość na dzisiaj, Miyu chodź już.
Jego głos był cichy i władczy.
- Nie możesz decydować, kiedy nauka Twej córki będzie skończona, bo o tym decyduje tylko nauczyciel, w tym wypadku ja- oznajmiła chłodno kobieta.
Mężczyzna zmierzył ją nienawistnym spojrzeniem.
- Gdyby to ode mnie zależało, nigdy nie byłabyś nauczycielką, Heren- powiedział cicho.
- No chodź, Miyu. Idziemy.
Dziewczynka spojrzała na swego ojca i powoli do niego podeszła. Mężczyzna z tkliwym uśmiechem wziął ją na ręce a następnie posadził sobie na ramiona, trzymając za małe nóżki. Odwrócił się plecami do kobiety i ruszył z powrotem. Mała uczennica spojrzała jeszcze raz na swą nauczycielkę, a jej usta wymówiły bezgłośnie „pa, Heren”.
Po chwili oboje znikli w gęstwinie ciemnych krzaków, zostawiając kobietę sam na sam ze swoimi myślami.
- Co robiłyście dzisiaj, Miyu?
Mężczyzna nadal z uśmiechem szedł ścieżką wiodącą przez las. Od czasu do czasu rozglądał się uważnie na boki, ale przez większość drogi po prostu szedł przed siebie, na niewiele tak naprawdę zważając.
Dziewczynka poprawiła się na ramionach ojca. Zamyśliła się na chwilę, ale i bez tego wyglądała bardzo poważnie, zupełnie jakby miała kilka lat więcej. Wszyscy tak uważali.
- Dzisiaj znowu ćwiczyłyśmy uwalnianie many, miałam utworzyć dokoła siebie delikatną aurę energii, ale...-tu jej głos załamał się ostrzegawczo, dziewczynka jednak zdusiła płacz w zarodku.
- Ale jak zwykle nie udało mi się.
Mężczyzna szedł dalej ścieżką, równie niewzruszony jak przedtem. Tylko że teraz uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Miyu, to normalne. Wbrew pozorom to bardzo trudne, mi też udało się to bardzo późno- powiedział szybko, na jednym wydechu. Bał się, że jeśli powiedziałby to wolniej, z namysłem, wydało by się, że kłamie. Dziewczynka jednak nie zwróciła zupełnie uwagi na ojca.
- Innym już dawno się udało...-powiedziała cicho, z wyraźnym rozżaleniem.
- Nie martw się. Nie masz czym. W końcu i tak Ci się uda.
Miyu nie odpowiedziała jednak nic. Nadal bezmyślnie gapiła się w ziemię.
Na chwilę zapanowała cisza, przerywana tylko odgłosem kroków mężczyzny. Nawet leśne zwierzęta pochowały się gdzieś, podobnie jak ptaki. Szelest liści stawał się nie do zniesienia...
Wyszli na małą polankę.
- Już jesteśmy, mała- stwierdził pogodnie mężczyzna i schylił się, by dziewczynka mogła swobodnie zejść. Ta uczyniła to powoli i z namysłem, wyraźnie przygnębiona. Mężczyzna wyprostował się powoli, na jego twarzy zagościła dziwna determinacja.
- Delio mijo-powiedział cicho, uniósłszy uprzednio rękę i wyciągając dłoń przed siebie. Po wymówieniu zaklęcia błysnęło błękitne światło i na dłoni mężczyzny pojawił się mały, fioletowy kwiat o pachnącym, żółtym środku.
- Dla mojej księżniczki- wyszeptał, podając kwiat Miyu.
- Dzięki, tato- powiedziała cicho, bez przekonania. Obróciła kwiat w drobnych paluszkach i po chwili namysłu ruszyła ścieżką rozwidlającą się na prawo i kończącą u wybrzeży Morza. Mężczyzna z cichym westchnieniem pozwolił oddalić się jej, a sam pogrążony już teraz tylko w smutnej melancholii, usiadł na trawie i rozłożył ręce, gotowy do codziennej, wieczornej medytacji...
***
Delikatne, ciepłe światło wpadało przez zasunięte pomarańczowe zasłonki, nadając małemu, raczej ubogiemu pokoikowi przytulne wrażenie. żółte żonkile stojące na małym stoliczku oklapły nieco. Mętna, zielonkawa woda w małym wazoniku zdecydowanie im nie służyła.
Słońce przesunęło się nieco. Zamiast na stolik, padało teraz prosto na ciemnobrązowe kosmyki rozsypane na poduszce. Dziewczyna przekręciła się na bok; promienie padały teraz na narzutę.
Kobieta zatrzymała się cicho na progu pokoju, wpatrując się w leżącą jak w obraz; oparła się delikatnie o framugę, ale zrobiła to na tyle nieostrożnie, że śpiąca obudziła się i popatrzyła na opiekunkę. Kobieta westchnęła.
- Dobrze spałaś?
- Możliwie- mruknęła i popatrzyła dokoła w poszukiwaniu zegarka.
- Jest około 16- powiedziała cicho kobieta.
- Dzięki- odparła sucho dziewczyna. Powoli wstała z łóżka i podeszła do stolika, na którym leżała książka. Wzięła ją do ręki po czym wymownie spojrzała na kobietę, stojącą nadal w progu.
- Coś się stało?- zapytała spokojnie dziewczyna, jakby obecność kobiety w jej pokoju była czymś nienaturalnym i symbolicznym.
- Nie, przecież wiesz, że nie...
- Więc?
Jej ton był chłodny i nieco obcesowy. Kobieta poruszyła się.
- Chciałam po prostu porozmawiać...
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Książka w jej ręku była kurczowo ściśnięta.
- Nie chciałaś po prostu porozmawiać.
Może szybka reakcja, a może ton dziewczyny sprawił, że kobieta spuściła wzrok.
- Masz rację...
- Wiem- przerwała, jej głos nadal był naszpikowany chłodem.
- To porozmawiamy?
Dziewczyna zawahała się. Usiadła na łóżku.
- Nie.
Jej głos był zdecydowany, było w nim tym razem pełno żalu.
- Avril, wiem, że...że to co się wczoraj wydarzyło nigdy nie powinno mieć miejsca.
Dziewczyna milczała, bawiąc się brązowym kosmykiem.
- Ale...zrozum, Twój ojciec po prostu odszedł i musisz się z tym pogodzić!- wybuchnęła. Jej piwne oczy były pełne szaleństwa.
Dziewczyna wyprostowała się dumnie.
- Nie pogodzę się z tym. Nigdy. Nie jestem tak słaba jak Ty- dokończyła twardo i podeszła do okna, odciągając gwałtownie zasłony.
- Chyba nie mamy już za bardzo o czym rozmawiać, prawda?- bardziej zapytała niż stwierdziła, a wszystko z nieziemskim spokojem.
- Skoro tak twierdzisz- odparła kobieta chłodno.
- Ale sądzę, że jeszcze pożałujesz takiego podejścia do sprawy, Avril.
Dziewczyna całkowicie zignorowała ostatnie słowa. Kobieta odczekała chwilę, ale widząc że w najmniejszym nawet stopniu nie trafiła do córki, odwróciła się i wyszła, zamykając starannie drzwi. Dziewczyna rzuciła się na łóżko.
Spojrzała do góry. Sufit był zniekształcony, szczeliny i rowki przypominały niedokładnie narysowaną mapę świata. Na tą myśl dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie, ale przypominało to jedynie grymas.
Dlaczego jej ojciec?
To niesprawiedliwe. Takie niesprawiedliwe.
Dlaczego akurat statek jej ojca zaginął? A wszystkie pozostałe wróciły?
Dlaczego musiał umrzeć akurat jej ojciec?
Nie myśl tak, zrugała się w myślach. On wcale nie zginął...
‘To dlaczego nie daje znaku życia?’ odezwał się dobrze jej znany, złośliwy głosik gdzieś w środku mózgu. Wzdrygnęła się. Nie może o tym rozmyślać, mimo wszystko jej matka ma rację...
Uśmiechnęła się blado. To wczorajsze wystąpienie przed babcią...Niesamowite. Wygarnęła jej, że jej syn żyje i że wcale nie jest nieodpowiedzialny. że straciła nadzieję i upodabnia się do innych ludzkich potworów.
Zabawne. Teoretycznie, oczywiście.
Bo właściwie to wcale takie nie było. Było smutne. Przygnębiające. Nic więcej.
Przekręciła się na bok, westchnęła. Postanowiła zasnąć. Pogrążyć się w nicości. To było na razie najlepsze wyjście...
***
śniło jej się, że przechodzi przez jakieś drzwi, do pomieszczenia pełnego światła. Naokoło ustawione były długie stoły, nie pokryte jednak niczym. Na końcu, jakby się zdawało, sali, było jakieś podwyższenie, coś w rodzaju tronu...Szła tam, machinalnie, a gdy doszła ujrzała kobietę o długich, prostych włosach i uderzająco zielonych oczach. Trzymała w ręku coś, co przypominało naszyjnik. Drogo zdobiony, wykwintny. W jednej chwili błyskotkę otoczyła słaba, złotawa aura, zakrywając misterium przemiany. Błękitny gołąb, będący skutkiem ów przemiany, wzniósł się do góry, szybko i lękliwie. Już tylko kilka metrów dzieliło go od dotknięcia przezroczystego sufitu, gdzie zawieszony był srebrny przedmiot. Już tak blisko...
Na twarzy kobiety pojawił się grymas. Złączyła palce w odpowiednim geście, wyszeptała nerwowo kilka słów.
Gołębia otoczyły ogniste pęta. Kobieta zaczęła nimi kierować...
Dziewczyna ujrzała, jak gołąb, z wyrazem niebotycznego strachu mknie w jej stronę, wydając przeraźliwe dźwięki.
Kula światła rozbłysła tuż przed nią, oślepiając ją na chwilę.
Przez kilka sekund jasność była nie do wytrzymania.
Po chwili światło oddaliło się, była już w ciemności, w mroku. Uwięziona w swoim umyśle. Tylko ten głos, cichy i chłodny, mówiący ‘nie uda Ci się zamknąć tej karty, nie teraz...Jesteś zbyt słaba, jeszcze nie ujrzałaś światła’.
Słowa były absurdalne. Ciemność pogłębiła się, nastała cisza...
***
Obudziła się, oddychając nieco tylko szybciej. Nie rozumiała, nigdy nie miała tak irracjonalnego snu...I to odczucie, że wszystko jest jakimś dziwnym rodzajem prawdy, że to odczucia splątane czymś nierealnym, ale istniejącym naprawdę...
Przetarła oczy.
Nie, nie może wierzyć w takie rzeczy, bo zwariuje...
Rozejrzała się dokoła.
Na stoliku leżała kartka, której wcześniej nie było.
Bramy przeszłości [fantasy, fragment powieści
1'Wierzyć znaczy ufać, kiedy cudów nie ma.'
Ja wierzę.
Ty rób co chcesz.
Ja wierzę.
Ty rób co chcesz.