Szlaki Przeznaczenia, rozdział I [Fantasty]

1
Napisałem to opowiadanie dosyć dawno temu. Chciałbym abyście je ocenili. Proszę o BARDZO surowe i szczere komentarze.



Rozdział I

Nazywam się Korn



Nie był zły, ani trochę. Wszystko zaczęło się od feralnego zadania wyrżnięcia grupki koboldów w pewnej wiosce. Zakłócały one żniwa, więc tamtejszy sołtys szukał kogoś, kto załatwiłby ten problem. No i znalazł. Fakt faktem, ze było ich piętnastu ,ale dać się pokonać tym potworom było najzwyczajniej w świecie poniżeniem. Z wioski musiał uciekać. Parobkowie ostrzyli sobie już na niego widły. Nie było to pierwsze nie wykonane zadanie przez Korna, ale nie to było najgorsze. Przed misją kupił sobie kolczugę, którą po pierwszym wypadzie na te wredne koboldy stracił. Do Calvat - największego miasta w Kortanii, miał jeszcze jakąś godzinę drogi. Oczywiście byłby już w mieście, gdyby nie to że farmer, który go wiózł na swoim wozie zakomunikował, że nie życzy sobie jego dalszego towarzystwa. Rozgoryczenie było tak wielkie, iż nie przejmował się nawet piękną, leśną przyrodą otaczającą go dookoła. A było czym się zachwycać. Promienie słoneczne wesoło tańczyły na mokrych jeszcze liściach drzew. Pszczoły prześcigały się w zapylaniu coraz to większej ilości kwiatów. Zawilce i żarnowce na tle młodej sosny - był to piękniejszy widok od jakiegokolwiek czaru upiększającego. W oddali nawet było widać młodą sarenkę, brykającą sobie na polanie. Gdy zobaczyła wściekłe oczy Korna od razu uciekła w głąb puszczy. W powietrzu unosił się zapach świeżych grzybów. Nawet człowiek - mistrz w niszczeniu wszystkiego co napotkał na swojej drodze nie mógł i nie umiał zniszczyć tego krajobrazu. Wkrótce doszedł do miasta. Był już przy bramie. Musiał poczekać na kolejne otworzenie wrót. Mury miejskie w Calvat były takie jak wszędzie. Czyste tylko przy wejściu. Dalej to już standard. Kocie odchody(zdarzały się też ludzkie), żebracy proszący o kawałek chleba. Często zdarzało się widywać ich trupy. Zwykle to żołnierze zamęczali biedaków, ale był to temat tabu. Tutaj ciała wynoszone do pobliskiego przytułku, gdzie ludzie umierali zwykle na szkorbut, ospę, szkarlatynę lub gruźlice. Kolejnym podobieństwem była tablica ogłoszeń przed wejściem. Wywieszanych na niej zakazów i nakazów chyba nikt nie czytał, ale jedna pozycja na liście rzucała się w oczy. „Zakaz walk w tawernach, pojedynki tylko i wyłącznie na ubitej ziemi po za miastem!” U góry widniało nazwisko fundatora flanek na murach. Sir Gregory Braxton. Dla Braxtona to nie był żaden wydatek. Władał sześcioma wsiami, a jego mięso jadło pół Koratnii. Po długim oczekiwaniu w końcu brama miejska się otworzyła. Korn pierwsze kroki skierował na targ. Miał nadzieje że jakiś kupiec będzie rozdawał pieczone kurczaki w ramach reklamy. Szedł po ładnej wybrukowanej ścieżce. Nawet piękne betonowe domki z czerwonymi dachówkami nie potrafiły zamaskować odoru końskiego łajna, który brutalnie wdzierał się w nozdrza. Na skrzyżowaniu stała bardzo ładna fontanna. Jej woda delikatnie ochładzała przechodniów Poszedł prosto i skierował się na targ. Niestety po za dziesiątkami przekupek, które prześcigały się w darciu nie było mowy w tych jazgotach o darmowym jadle. Korn zawrócił do fontanny i skręcił w lewo. Usiadł na niej. Podbiegł do niego błazen.

-Hej waść panie- zawołał - Może chcesz popatrzeć jak żongluje piłeczkami?

-Masz coś do jedzenia, od dwóch dni nic nie jadłem i jestem spłukany

-Nnnnie, nie mam, ale potrafię znakomicie żonglować

-Spadaj!

-Hę?

-Spadaj, albo skwaszę ci mordę!

Błazen parsknął gniewnie, poszedł dalej i po chwili zniknął w tłumie . Korn zamoczył usta w wodzie. Miał ochotę się do niej rzucić. Zdawał sobie jednak sprawę co w tam mogło być więc dał sobie spokój. Mimo tego od fontanny wiało przyjemne orzeźwienie. Mógł tak siedzieć cały czas, ale postanowił udać się w dalszą drogę. Po krótkiej chwili marszu między biedniejszymi domami, które odznaczały się smrodem i brzydotą zauważył mieszczańską hołotę zebraną w koło. W jego środku znajdował się ubrany w obcisły, fioletowy kubrak, wąsaty i mały człowieczek. Na pewno niziołek. Koło niego stał dwu metrowy barczysty kolos. Jego włosy były strasznie przerzedzone. Nie miał rzęs i zębów. Wiadome było że taka sylwetka nie była możliwa bez stosowania różnych świńskich wspomagaczy i magicznych mikstur.

-Hej ludziska!- wrzeszczał niziołek- chcecie zarobić? Chodźcie i jednym ciosem połóżcie na łopatki Warga. Najsilniejszego człowieka w tym zawszonym kraju. Ten który to zrobi dostanie cenną nagrodę. No co jest? Nikt nie chce się zmierzyć z moim chłoptasiem?

Korn już wiedział co zrobić.

-Hej dobry człowieku jaka to cenna nagroda?

-O, mamy więc ochotnika! Powitajcie go brawami! – straszliwie wrzeszczał karzeł

Tłum zaczął wyć i gwizdać.

-Czy dowiem się jaka to nagroda?

-Czterokrotność sumy jaką mi dasz

-Mam pięć koron

-Jeśli położysz Warga jednym ciosem otrzymasz dwadzieścia koron.

Korn bez słowa ustawił się naprzeciwko kolosa. Ten skrzyżował ręce na piersiach i zaczął się śmiać. Zapach jaki wydobywał się z jego ust nie należał do najprzyjemniejszych.

-Hej zanim przywalę ci w mordę chce ci coś powiedzieć

-Co?

-śmierdzisz zgniłą cebulą

W tym momencie Korn pomyślał o tych wszystkich nieszczęściach. O koboldach, o kolczudze, tych wieśniakach z widłami, farmerze i o przekupkach na targu. ścisnął pięść, ugiął kolana i skumulował energię na swojej ręce. Walnął Warga z całej siły prawym sierpowym. Kolos upadł. Tłum zawył przeraźliwie. Wcześniej usłyszano tylko trzask łamanej szczęki. Na ziemię upadło pięć żółtych zębów. Podszedł do niziołka i skinieniem ręki nakazał wypłatę nagrody. Widać było, że po tym uderzeniu poczuł się o wiele lepiej. Skręcił w inną uliczkę i usiadł na drewnianej dębowej ławce. Domy w Calvat były naprawdę ładne. Oprócz ceglanych ścian i czerwonych dachówek na uwagę rzucały się małe okienka, które miały kolorowe falbanki. Z tyłu posesji wystawał mały balkonik na którym suszył się szlachecki strój wyjściowy. I do tego te pięknie strzyżone krzewy. Zresztą tylko obrzeża miasta pięknie pachniały. Tutaj akurat był to zapach pieczonego jagnięcia. Korn uciekł stamtąd jak najszybciej. Mijał plakat na którym widniało zaproszenie na Bolling. Nigdy nie lubił tej dyscypliny. Naprzeciwko siebie stawały dwie drużyny po pięciu zawodników. Ubierano ich w karbowaną skórę i dawano drewniane pałki do ręki. Wychodzili na arenę i okładali się po łbach ile wlezie. W końcu jedna z drużyn zgłaszała kapitulacje. Zdaniem Korna taka rąbanina była bezcelowa. O wiele bardziej podobały się mu wyścigi konne. Teraz zmęczony całym dniem poszukiwacz przygód miał tylko jeden cel - upić się i zapomnieć o wszystkim. Minął ratusz miejski, który przypominał twierdzę. Otoczony murem. Na basztach łucznicy, a po murach chodzili pikinierzy. Przed bramą stacjonował odział halabardników. Duża ilość żołdaków zebranych wkoło budynku wskazywała na to, iż w środku toczyła się rada miejska. Te całe sejmiki szlacheckie nie były dobrą rzeczą dla tutejszej ludności. Zawsze po obradach następuje biesiada, po której cały magistrat trzeźwieje dwa lub trzy dni. Wtedy miasto jest sparaliżowane. Gdy już miał wchodzić do jednej z oberż zobaczył na jednym straganie ogłoszenie. „Chcesz zarobić? Zgłoś się do mnie” Stragan był dosyć solidny i ładny, ale mimo wszystko powinien przydać mu się remont. Na górze powiewał czerwony baldachim. Pod nim stały różnego rodzaju wyroby ceramiczne. W dużej ilości garnki lecz nie zabrakło tam koryt dla świń czy dzbanów.

-Hej jest tu ktoś?- zawołał Korn

Zza drzwi zaplecza wyłonił się średniego wzrostu zielonooki grubasek. Po twarzy było widać że jest to człowiek starszy, ale jego zmarszczki nie wskazywały na to.

-Czego?

-Ja w sprawie ogłoszenia

-O w końcu ktoś się zgłosił. Chodź synu! Wchodź do środka. Zapraszam!

Na zapleczu było dosyć przytulnie. W głębi przybudówki siedziało dwóch żaków, którzy zapewne pobierali nauki u tego sprzedawcy. Koło nich stała duża skrzynia. Zapewne znajdowała się tam glina.

-Jestem Paolo

-Korn, miło mi pana poznać. Pan chyba nie stąd. To imię...

-Nie, nie chłopcze stąd. Tylko mój ojciec był takim durniem, że tak mnie nazwał. Widzę że chcesz zarobić.

Paolo postawił na kubku dwa kubki i dzban z winem.

- W czym rzecz?

- O tuż w moim ogródku grasują diplony

- To co ty masz w tym ogródku, że łażą ci po nim te ohydne larwy?

- Nie twój interes!

- Diplony lubią wiele rzeczy, lecz nigdy nie zapuszczają się do miasta – odparł nieco zaskoczony Korn

- Posłuchaj potrzebne mi pewne mikstury, które mają magowie, tak z pięć mi ich potrzeba. Są to mikstury Halnoffa

- Hahaha! Już wiem! W twoim ogródku rosną Turkonie czyż nie? Diplony je uwielbiają. Rosną po nich jak na drożdżach

- Jjjak to? Będą większe niż teraz? Jeden to już mnie przerósł

- Tak i to o wiele.

- Wykradniesz te mikstury?

W małej przybudówce robiło się gorąco. Korn liczył na kubełek zimnej wody, lecz widocznie się przeliczył. Milczenie trwało dosyć długo.

- To przestępstwo

- 500 koron zapłacę

- Oj Paolo. Chcesz dać mi 500 koron za wykradnięcie mikstury Halnoffa, która kosztuje 300 koron? Pięć mikstur to 1500 koron.

- Nie dam ci nic więcej

- To przykro mi, nie przyjmuję zadania

- Hej bo zawołam milicje i powiem że ściągnąłeś do miasta te cholerne insekty!

- I pokażesz im swoją piękną hodowlę. Hmm, ciekawe, że ci twoi żakowie jadą na tych kołach garncarskich cały dzień i nie proszą o przerwę, dziwne co nie?

- Wyjdź stąd kałożerna świnio!

Korn zdumiony epitetem jaki przed chwilą usłyszał odwrócił się napięcie i wyszedł. Wiedział, że kupcy i szlachcice manierami nie przerastają zwykłych mieszczan, ale żeby aż tak? Słońce już dawno opuściło zenit i leniwie opuszczało się ku wschodowi. Oczywiste było że za 20 koron najwyżej można przespać się z końmi, więc Korn wszedł do gospody o poprosił o najmocniejszy trunek jakim można się upić w jak najkrótszym czasie. Oberżysta podał ogromny dzban i drewniany kubełek. W oberży było sporo osób. W kącie grało trzech młodych grajków, którzy dopiero uczą się prawdziwej sztuki. Niektóre melodie wręcz żywcem były kopiowe od słynnego Kwartetu. O tych czterech bardów walczy każdy dworzan, który chce mieć poważanie w okolicy. Raz nawet dwóch się pobiło o to u kogo wystąpi ów słynny zespół. Z piwnic gdzie mieściła się łaźnia dochodził przyjemny zapach mydła, który pięknie mieszał się z soczystą wonią piwa. Kąpiel była jednak ostatnią rzeczą o jakiej marzył. Najważniejszy cel to schlanie się jak bela. Tylko jak to zrobić skoro 20 koron wydało się na pomyje? Drugi kubek poszedł, ale przy trzecim wyraz twarzy Korna wyraźnie mówił: „Dosyć, chcę się powiesić”. Był zły na wszystko. O to że niepotrzebnie wstępował do gildii najemników, że mógłby dzisiaj być radcą królewskim o czym marzył jego ojciec. Chciałby go teraz spotkać i przeprosić za to, że uciekł z domu i już nie wrócił. To było nie możliwe. Tata Korna pracował na bajecznej wyspie Malva. Prowadził spis ludności. Kiedy udał się w góry aby dokończyć pracę zjawiły się harpie i rozszarpały go. Jak potem mówił książę wyspy, umierał on w wielkich męczarniach. Matka nie mogła znieść być w domu sama i najęła się u pewnego lorda jako służka. Okazało się że był to zwykły sukinsyn, który handlował ludźmi. Gdzie była teraz tego nie wiedział nikt. Jedynie jego siostra ułożyła sobie życie z jednym nadwornych poetów. Cóż z tego skoro nie chciała znać swojego brata? Chciał umrzeć. Zrobić to. Rzucić się pod konie bojowe wielmożnych rycerzy i zostać stratowanym i zapomnianym. Począł płakać. Nikt nie słyszał że to robi tylko dlatego że jakiś krasnolud opowiadał żałosne kawały o dziewkach. Wtem do gospody weszła trójka ludzi. Korn odwrócił się i na jego twarzy w zastraszająco szybkim tępię malowało się przerażenie. Pierwszy - miał brodę i wściekle czarne oczy, co wskazywało na to iż był mutantem. Ubrany na czarno, wysoki mężczyzna powoli podchodził do niego. Dwójka z tyłu miała założone kaptury. Na pewno byli jego parobkami.

-Witaj Kornie!- złowieszczo odezwał się przodownik grupy- czemu się nie odzywasz? Wiedziałeś przecież że cię znajdziemy. Wkurzyłeś naszego wujaszka i to bardzo. Wiesz, ze za twój zakuty łeb można dostać 3 patole?

-Proszę Lank zostaw mnie w spokoju

- Wiesz nic do ciebie nie mam, lecz nie pozwolę żeby moi kumple chodzili głodni. Przedstawię ci ich. Po mojej lewej to Isnier, prawej - człowiek zwany Młotem.

Isnier, co wskazywał ubiór był złodziejem. Nosił bardzo lekki przewiewny strój w którym roiło się aż od ukrytych dziur na zatrute sztylety czy czarodziejskie runy. Korn ocenił, że nie jeden człowiek stracił przez niego życie. Młot był barczysty. Niemal kopia tamtego, którego wtedy powalił. Z wyjątkiem że ten tutaj nie śmierdział. Na plecach zwisał mu wielki kafar, a po bokach topory. Był łysy, a jego wielkie uszy wyraźnie do tej łysiny pasowały.

-To jak Korn? Udasz się razem z nami, czy może tamta dwójka za mną ma ci pomóc

Sytuacja była beznadziejna. Nie miał szans w walce z trzema znakomicie wyszkolonymi najemnikami. Była jednak rzecz o której sobie przypomniał.

Cóż- zaczął ostrożnie- pójdę jak wychlasz ten trunek za mnie!



Wziął dzban wina i uderzył nim Lanka z całej siły. Młot już wyjmował swój topór, ale jego zapał do walki ostudził soczysty kopniak. Insier trzymał sztylet w ręku, gdy dostał potężnie łokciem w głowę. Cała trójka wstała i otrząsnęła się z szoku. Wtem do gospody wpadło pięciu milicjantów z mieczami i tarczami w rękach.

-Co tu się dzieje - zawołał

-Bójka!- zawołał barman

-Hej wy! Tylko dlatego, że jesteście tu nowi nie wsadzimy was do lochu. Wynocha po za miasto i tam załatwiajcie sprawy między sobą. Idziecie tedy czy mam pomóc?

Insier podszedł do Korna i pokazał błyszczący się kozik, który wystawał mu z kieszeni

-Idziemy - zasyczał

Cała czwórka wyszła i skierowała się do wyjścia.

-No to się teraz zabawimy - powiedział Lank naprężając przy tym mięśnie. Szli dosyć szybko. Skręcili w prawo i weszli po schodach do wyższej części miasta. Ominęli magazyny, jedną manufakturę i stajnie. Wyszli wschodnią bramą. Przeszli przez przytułek dla bezdomnych. Potem zakuli niedoszłego najemnika w dyby i przez pół godziny naśmiewali się z niego. Bili, pluli a Insier uderzył go belą przez plecy. W końcu dotarli do drewnianego ogrodzenia. W środku była znakomicie uklepana ziemia. To o tym miejscu mówił milicjant. Gdzie niegdzie znajdowały się ławeczki do siedzenia. Wokoło było pusto. Mało kto tu chodził bo bał się dostać w nos od przybyłych do miasta zwyrodnialców. Korn właśnie tak chciał umrzeć. W boju, w walce. Tylko wyobrażał sobie że zginie od uderzenia łapą jakiegoś legendarnego smoka lub nieznanego dotąd potężnego czaru magicznego.

-No zanim zwiniemy cię do z powrotem do gildii nauczysz się trochę pokory. Młot, Insier odejdźcie no że!

-No wyjmuj co tam masz w tej pochwie i walczmy!

Korn posiadał tylko zardzewiały miecz dwuręczny. Postanowił, że tanio skóry nie sprzeda. Lank dobył swój potężny pawęż i cep. Rzucił się na niego jak wilk na zwierzynę. Zamachnął się i nie trafił. Kolejny cios szedł prosto na głowę. Lecz i tym razem znakomity unik uratował życie Kornowi.

-No mały trzeba przyznać, że uniki masz całkiem nie złe, ale to ci nic nie da. W końcu mój przyjaciel smyrgnie się a wtedy będzie bolało

-Nic z tego Lank!

-Ech dzieciaku spójrz tylko na siebie. Kiedy usłyszałem treść tego listu, w którym wyjaśniłeś nam dlaczego uciekłeś ryłem ziemię ze śmiechu. Napisałeś w nim że nie chcesz być bezdusznym najemnikiem. Chciałeś ratować świat. I co ci z tego ratowania przyszło. Hę? To że walczysz jakąś zardzewiałą wykałaczką? Nie jesteśmy święci i wiemy o tym. Pomagamy ludziom, ale wtedy gdy ich stać na nas. Tym, którzy zapewnią przetrwanie temu światu. Wczoraj mieliśmy zlecenie. Dosyć subtelne. Pewna dama nie chciała ożenić się z takim jednym nieudacznikiem jak ty. Nie dziwiłem się jej. I co z tego? Ty byś poszedł dalej, o pustym żołądku. Współczuł byś jej. A ona nawet by ciebie nie zapamiętała. My musieliśmy tylko zabić jej wybranka. Dzisiaj jesteśmy najedzeni. Młot kupił sobie u kowala nowy, piękny dwusieczny topór

-Nie chce być taki jak wy! - mówiąc to upadł na ziemię i zaczął płakać

-To mogłeś w ogóle nie przychodzić do gildii!

-Znasz nasze tajemnice, a nie ukończyłeś szkolenia więc musisz ponieść za to konsekwencje. To już nie od mnie zależy. Mistrz Stomberg zadecyduje o każe

-Nigdy! Prędzej zginę!

Korn wstał z kolan i rzucił się na Lanka. Ten zrobił unik i uderzył go cepem w żebra. W oddali kilkunastu metrów można było usłyszeć tylko przeraźliwy jęk.

Najemnik dobił go ponownym uderzeniem w brzuch. Nagle podbiegł młot i go powstrzymał.

-Hej chcesz go zabić? Szef chciał go żywego!

-Masz rację, ale zabawmy się jeszcze trochę.

Całe trio podeszło do nieszczęśnika i zaczęło kopać i pluć na niego. Po chwili Insier upadł na ziemię z bełtem w brzuchu.

-Co jest do...

Z lasu wyłonił się młody człowiek w otoczeniu sześciu rycerzy.

-Przykro mi- zawołał- że przeszkadzam w zabawie, ale czy w pojedynku nie uczestniczą dwie osoby? Jestem kupcem, wprawdzie początkującym, ale liczyć umiem.

-Kim ty do cholery jesteś!?

-Jeśli już coś to „kim ty do cholery jesteś o panie” Jam Jest Fallen Slavick. Syn Dorbona i jego następca w interesach.

Lank zaklął pod nosem i nachylił się do pół przytomnego Korna

-Jeszcze cię dorwę patałachu

Skinął głową na Młota i razem odeszli

Młody kupiec podszedł do Korna

-Fallen ty pieprzony sukinkocie – po tych słowach stracił przytomność



Obudził się z potwornym bólem głowy. Nie widział na jedno oko. Nie mógł się ruszać. W izbie było dosyć chłodno. W nocy palił się kominek, ale pewnie wygasł. Leżał na wygodnym, miękkim łożu. Na sobie miał aksamitną koszulę nocną. Zdjął ją z trudem. Nie mógł już spać. Kiedy wróciła mu pamięć wiedział co się później stało. Wiedział, że jest też w „Czerwonej Róży”. Jednym z najlepszych noclegów w mieście. Fallen lubił luksusy bo miał je pod ręką od dziecka. Przed łóżkiem stało duże biurko. Na nim porozwalane były jakieś zioła. Niektóre z nich pospolite. Krusza jęczmienna, pył dialekitowy czy wywar z babki pospolitej nie zrobiłby najmniejszego wrażenia gdyby nie tran krakena, fenelowa mikstura, różnej maści elfickie zioła, jasimir czy magiczne zwoje leczenia.

- Fallen, ja cię zabiję- powiedział po cichu.

Drzwi izby, a potem baldachim je zasłaniający rozwarły się, a zza niego wyłonił się chudy młodzieniec. Był niesamowicie przystojnym niebieskookim blondynem. Na jego głowie leżał bezwładnie czerwony, bawełniany czepiec. Oszałamiające wrażenie zrobił też płaszcz ze złotymi guzikami i srebrny sygnet kupiecki.

- Korn!

- Fallen jak ja ci się odwdzięczę?

- Daj spokój matole, ważne że żyjesz

- Ach, daj spokój co mi po takim życiu?

- Już to nie raz przerabialiśmy

- Tak Fallen wiem, wiem. Mogłem być twoim strażnikiem, a ja głupi włóczę się po świecie i dostaje wciry od kogo tylko się da

Fallen przystawił krzesło do łóżka i spoważniał

- Nie mów tak. Nie pamiętasz? Uratowałeś mi życie! Ten troll zabiłby mnie

- O tam wielkie mi rzeczy.

- Gdyby nie ty, nie było by mnie tu dzisiaj

- Co u ciebie brachu?

- No powoli przejmuję od ojca wszystkie filie kupieckie. Interesik się kręci. Przybyłem do Calvat dobić targu z pewnym tartakiem

- No to widzę że rzuciłeś się ma głęboką wodę

- Tak tartak bankrutuje to wyprzedaje co ma, ale mów co u ciebie? Czego oni chcieli tym razem?

- Tego co zawsze. żebym się poddał.

- Nie możesz się wykupić? Słyszałem że to możliwe

- Masz sto tysięcy koron?

- Yyyy, jeszcze nie dopiero zaczynam Korn. Nie tylko pieniędzmi można się chyba wykupić nie?

- Tak można wykonać jakiś szlachetny czyn, dowieść tego, że bez szkoły też można być dobrym najemnikiem.

- No to co za problem?

- Jeno taki jest problem. Bo to zadanie to na przykład upolowanie diamentowego smoka

- Co? To przecież legenda

- No właśnie

- Korn, mówiłem ci abyś się ustatkował. Znalazł sobie pracę, a nie włóczył się po świecie i żebrał. Tak żebrał. To właśnie tak wygląda.

- Nie, nie mogę.

- Musisz, zwolnij chociaż na rok lub dwa

- Kto mnie zatrudni? Co ja będę robił? Będę koniuszym jakiegoś pryncypała?

- Kiedy jechałem tutaj to zahaczyłem się o wioskę Greenwood. Ludzie tam szukają obrońcy.

- Kto to taki?

- Ech Korn. Nie wiesz? Są takie wioski, które nie mają żołnierzy. Potrzeba i kogoś kto ich będzie chronił. Szkolił młodych chłopaków. To coś dla ciebie Korn, mówię ci.

- Czy ja wiem?

- Bez gadania leż tutaj. Gdy wyzdrowiejesz pójdziemy po ekwipunek

- Ale...

Korn już nic nie powiedział. Był wdzięczny, ale nie lubił gdy dostaje wszystko za darmo. Fallen wyszedł, nie zasuwając baldachimu. Do pokoju przez okno wdzierał się słodki zapach rumianku. Przez długi czas rozmyślał o tym wszystkim. W końcu potwornie zmęczony położył się spać.



Korn czekał na Fallena już od jakiegoś czasu. Oparł się o się o ścianę i zastanawiał się ile to jeszcze potrwa. Gdy odwrócił głowę, okazało się że jego przyjaciel był bardzo blisko niego. Oddawał się amorom. Zaczepiał jakąś młodą i nawet ładną dziewkę. Nie było to nic nowego. Kupiec on ogromną słabość do kobiet, której zresztą nie ukrywał. Zniecierpliwiony podszedł do stolika przy którym siedziała ta parka

- Fallen, witaj nie zapomniałeś o czymś?

- A witaj brachu

- Przedstawiam ci Apolonię

Korn puścił do niej oko, a dziewczyna wyraźnie się zarumieniła

- Jak ci na imię?- rzekła trochę nie śmiało

- Korn, jestem Korn

- Miło mi, nie wiedziałam Fallen, że masz takich przystojnych kolegów

- Och jaki tam o znowu przystojny- powiedział wyraźnie zazdrosny kupiec. Skoro musisz iść to idź. Spotkamy się jutro?

- Tak, tak Apolonio wybacz. Spotkamy się później.

Nie odzywali się do siebie przez długi czas. Fallen nie lubił jak przerywało się jego amory. Przeszli ratusz, a potem pojechali dorożką w górę miasta gdzie mieściły się luksusowe sklepy. Nie długo potem Korn wyszedł z nich z pięknym, czarnym mieczem z ozdabianą rękojeścią. Z dwoma kołczanami bełtów do kuszy, którą też sprezentował mu Slavick. Zatrzymali się trochę dłużej w kuźni, gdzie mieli odebrać tarczę. Kowal się spóźnił. Bardzo przepraszał, tłumaczył, że miał sprawy w ratuszu. Obaj nie mieli nawet ochoty wyrazić swojego niezadowolenia. Na końcu zakupili lekką skórzaną zbroje, plecak, kilka przydatnych zwojów i mikstur magicznych. Byli też w wielkim kompleksie stajni, ale znaleźli tam konia dla Korna. Zmęczeni po całym dniu udali się do swoich izb. Korn czekał na doktora Limaka, jednego z najlepszych lekarzy w Calvat. Gdy wszedł do izby, można było poczuć energie, jaka z niego emanowała. Niebieski płaszcz odkrywał tylko starą, zmęczono twarz i siwe włosy.

- Witaj Korn. Jak się czujesz?

- Fizycznie lepiej, ale psychicznie...

- Chcesz porozmawiać?

- Tak

- Mów, będę słuchał

- Cóż, jestem w rozsypce. Pan zna moją historię. Co mam robić? To źle, że nie jestem tacy jak oni? Bezduszni?

- Nie, to nie jest złe Kornie

- Ja się boję. Strasznie się boję. Oni będą mnie ścigać. Fallen się myli. Nie mogę zostać w jednym na dłużej. Nie chce nikogo narażać. Co mi to da? Ciągłe uciekanie?

- Pewien mędrzec powiedział: Jeśli będziesz bał się swoich problemów, będziesz bał się samego siebie”

- To mądre słowa, tylko co dalej? Mam iść do gildii?

- Zginąłbyś tam, a tego nie chcesz. Radzę ci robić to co wcześniej. Pomagać potrzebującym. Ludzie nic nie robią za darmo. Pamiętaj, to działa też w twoja stronę. Gdyby Fallen mi nie zapłacił nie rozmawiałbym tu z tobą. A tak wszyscy są zadowoleni. Fallen, że ci pomógł, ja mam czym wyżywić rodzinę, a ty jesteś zdrowy prawda?

- Tak, to takie proste.

- Owszem. Wszystkie problemy są proste, jeśli wiemy jak się do nich zabrać. Ty już wiesz jak, Kornie?

- Chyba tak. Pojadę do Greenwood i zostanę miesiąc lub dwa, a potem wyruszę w świat pomagać innym

- Pomagać innym i sobie

- Tak sobie również- mówiąc to był już bardzo zmęczony. W końcu położył się bezwładnie na łożu i zasnął.



Obudził go wesoły śpiew słowika, który najwyraźniej zwiastował dobry dzień. Po serii wizyt Limaka, Korn poczuł się dobrze zarówno psychicznie jak i fizycznie. Wyjrzał przez okno. Cały zaprzęg już czekał. Pospiesznie wybiegł i przywitał się ze wszystkimi. Nawet z rycerzami, za którymi nie przepadał. Fallen też już przybył. Można było zobaczyć jego drugą twarz.

Dla przyjaciół był miły, ale w interesach bezwzględny. ‘śmierdzący leń” był najmilszym przezwiskiem, jakie wystosował do swoich podwładnych.

Mówił, iż uczył go tak ojciec. Nie mniej jednak oba wcielenia Fallena bardzo się Kornowi podobały. To drugie wręcz go śmieszyło. W końcu podeszli do siebie.

- Fallen ty pieprzony sukinkocie. Dziękuję

- Nie ma za co. Kiedyś, jak staniesz się sławny z dumą powiem że w małym stopniu ja też się do tego przyczyniłem. Hej może zostanę jakimś łowcą talentów? Co ty na to? Zajmowałbym się wyszukiwaniem zawodników do Bollingu.

- Nie zależnie, czym się będziesz zajmował, będziesz w tym dobry.

- Nie truj mi rzyci. Wskakuj!

- Masz racje Fallen. W drogę!

I tak po tygodniu spędzonym w Calvat, Korn wyruszył na poszukiwanie dalszych przygód bogatszy w doświadczenia, które tutaj zdobył. Wiedział, że nie długo na pewno spotka się z Lankiem, albo jeszcze gorszymi najemnikami. Wiedział też kto wyjdzie z tego spotkania zwycięsko. Tym razem mógł bez skrępowania podziwiać przyrodę, którą przecież tak kochał. Uwielbiał jak małe żabki przeskakują z kamyka na kamień w strumyczku. Jak dzięcioł stuka w drzewo. Tym razem humor z każdą chwilą ulegał poprawie. Cokolwiek czeka mnie w Greenwood, zmierzę się z tym i wygram, pomyślał.

2
po pierwsze i najważniejsze... tytułowanie rozdziałów jest sztuką, jeśli masz zamiar z nich korzystać to muszą być dobre. Na razie radzę zrezygnować, przynajmniej z powyższego.



Brakuje tu rozmachu pisarskiego. Narracja przebiega zbyt szybko, obrazkowo: Korn poszedł, usiadł, rozmyślał, poszedł, skierował się, pobili go, uratowali. Musisz to "pokolorować". Często zdarza ci się gubić wyrazy. Brakuje również wielu przecinków.

Fabuła... cóż, nie jest zbyt wyszukana - ale jeśli udałoby ci się poprawić warsztat, mogłoby być całkiem przyjemne opowiadanie.

Zbyt pobieżnie traktujesz niektóre wątki - głownie chodzi mi tu o scenę w barze. Mógłbyś dać tu wspaniały popis emocji bohatera - zresztą tak samo mogłoby być podczas drogi poza miasto.



Błędy:
na ubitej ziemi po za miastem!
poza miastem


Władał sześcioma wsiami,
wioskami byłoby lepiej

Niestety, po za dziesiątkami przekupek, które prześcigały się w darciu ,nie było mowy w tych jazgotach o darmowym jadle.
w tym kontekście forma "darciu" wprowadza zamieszanie (prowadząc do czasownika drzeć [coś]) lepiej by było "w krzykach". Ostatnia część zdania lekko bez sensu. Dopiero po dokładnej analizie udało mi się odszukać "ukryty" tam sens.

Hej waść panie
nie wiem czy to specjalnie - aby pokazać, że błazen nie umiał mówić, czy przypadkowy błąd. Waść (z tego co pamiętam) było synonimem słowa Pan.


skwaszę ci mordę!
:) mogę się tylko uśmiechnąć



Radzę dużo, dużo ćwiczyć.

pozdrawiam

Lan
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

3
Dzięki za krytykę. A ćwiczenia? Możesz rozwinąć tę myśl. Jeśli mają podnieść mój poziom, to jestem zainteresowany

4
dużo czytać, bardzo dużo czytać, dużo pisać (zwłaszcza krótkich opowiadań - do dziesięciu stron max). Praca nad interpunkcją wiąże się niestety z zapoznaniem się z pracami o poprawnym pisaniu, np. polszczyzna na co dzień.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
Witaj Lan! Po przeczytaniu owego tekstu, uznałem, że byłaś nader łagodna :)



Najpierw rozbiorę troszkę tekst, czego zwyczajowo nie czynię. Tutaj jednak jest coś dobrego w Tobie, drogi Pawcio, że postanowiłem rzeczy parę wskazać.



Oto one:
Zakłócały one żniwa, więc tamtejszy sołtys szukał kogoś, kto załatwiłby ten problem
- Problemy się rozwiązuje, a nie załatwia. Jeżeli zdanie jest prawidłowe, wynikłoby z tego, że to sołtys sprowadził problem do wioski, ale to przecież kłóci się z resztą..


Czyste tylko przy wejściu. Dalej to już standard.
- nie wiem, jaki standard panował w opisanym przez Ciebie świecie, ale za to wiem, że odczułem, jakby Ci się nie chciało rozwijać opisów albo samych zdań. Takich "kwiatków" jest znacznie więcej...


wynoszone do pobliskiego przytułku, gdzie ludzie umierali zwykle na szkorbut, ospę, szkarlatynę lub gruźlice.


Specem medycyny nie jestem, ale ospa i gruźlica to silnie zakaźne choroby. Jak domniemam, to rzecz dzieje się w zacofanych czasach, stąd też powstaje błąd: te miasto raczej by nie istniało w foormie, w jakiej je opisujesz.


Hej waść panie- zawołał - Może chcesz popatrzeć jak żongluje piłeczkami?
Od tenisa? W ogóle te piłeczki zaburzają odbiór tego dialogu i nie pasują do całokształtu. A takie pomidory byłyby całkiem na miejscu :>




Nie miał rzęs i zębów.
Na ziemię upadło pięć żółtych zębów.
Magik :)


Na zapleczu było dosyć przytulnie. W głębi przybudówki siedziało dwóch żaków, którzy zapewne pobierali nauki u tego sprzedawcy. Koło nich stała duża skrzynia. Zapewne znajdowała się tam glina.
Zapewne wiedziałeś, o co chodzi. Zapewne.


Słońce już dawno opuściło zenit i leniwie opuszczało się ku wschodowi.


To jest ciąg logiczny, chyba ze te słońce w Twoim świecie waha się, zamiast kontynuować swój bieg po nieboskłonie.


soczystą wonią piwa.
Zapach nie może być soczysty. Za to intensywny, już tak.


się jak bela.
- związek frazeologiczny "Pijany jak bela" Pijany jak Bella, to określenie (pisownia org.) Pięknie pijanej osoby - stare stwierdzenie zazdrośników, których nie stać było na taką ilość trunku, aby doprowadzić się do stanu upojenia. Wówczas uważali, że jest to piękne. ( wytłumaczenie tego związku frazeologicznego z wytłumaczeniem pochodzenia zasłyszałem na wykładzie UO).


Wziął dzban wina i uderzył nim Lanka z całej siły. Młot już wyjmował swój topór, ale jego zapał do walki ostudził soczysty kopniak. Insier
- Młot wyciągnął topór... niezamierzona parodia? Poza w tym zdaniu jest nowa postać. Insier - a wcześniej to był Isnier.


Jak ci na imię?- rzekła trochę nie śmiało
Spytała raczej, niż rzekła.


Nie mniej jednak oba wcielenia Fallena bardzo się Kornowi podobały. To drugie wręcz go śmieszyło.
To jest nie logiczne. Musiałbyś te zdanie zmienić, aby zamienić jego drugą część. np.: "Nie mniej jednak oba wcielenia Fallena bardzo się Kornowi podobały. To drugie nawet go bawiło"



Ogólnie: jakby wszystkie błędy pominąć, to historia Korna jest ciekawa i interesująca. Ale niestety, jest błąd na błędzie.



Jak zawsze, nie wypominam błędów ortograficznych i przecinków.



Czytając te opowiadanie, doszedłem do wniosku, że miałeś przed oczami jakieś tam walki, obrazy, a łączniki pomiędzy nimi (czyli opisy miejsc i czynności) skracałeś do zbędnego minimum (wg Twoich potrzeb), co wywarło negatywny wpływ na odbiór tekstu.



Drugim błędem w moim mniemaniu jest niekonsekwencja w nazywaniu bohaterów - ewidentnie są nazwiska pochodzenia angielskiego jak i pochodzenia Twojego, a to zaburza konwencję opowiadania i po prostu nie pasuje do siebie.



Trzecim błędem ( a ten mi pszeszkadza najbardziej ) to zestawienia słów: bywa, że stylizujesz dialogi i narrację na starą gwarę, ale też wpychasz nowotwory słowne i kolokwializmy, które naprawdę znaleść się tutaj nie powinny. Przykłady: brachu, patyki (w odniesieniu do pieniędzy), interes,



Jeżeli uważasz, że to w porządku wobec Twojego opowiadania, to ja zamienię po dwa wyrazy: patyki i dziewkę na pieniądzę i laskę. Głupio to brzmi, nie?



Co do ćwiczenia warsztatu. Polecę metodę znaną i praktykowaną: napisz, co zamierzasz i przeczytaj to. Następnie odłóż na minimum 10 dni. W międzyczasie poczytaj np. słownik wyrazów obcych, słownik synonimów i antonimów, poradnik "Jak pisać?" (ten szczególnie polecam). Następnie przeczytaj swój tekst i zacznij go poprawiać (pod warunkiem, że dostrzeżesz błędy).



I jak pisała Lan - dużo czytaj!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Ekhm...



Gdy zobaczyłem ,że to opowiadanko jest oznaczone szlachetnym mianem FANTASY ,to ślinka mi pociekła. Zrobiłem sobie herbaty ,nalałem ciepłej wody do miski i wsadziłem tam swoje odnóża. Przyniosłem sobie nawet fotel z sąsiedniego pokoju!!

Po chwili ,gdy już byłem po kilku zdaniach twego DZIEłA... uznałem ,że niepotrzebnie zrobiłem sobie herbatki i nadźwigałem się (nie) lekkiego fotela :?



Tekst jest szaro-bury. A nawet cały biały. Jest za prosty. Nudny. Podobno napisałeś go dawno ,więc wydedukowałem ,że wtedy (być może) miałeś nieco inne podejście i styl.

DO POPRAWY!



PS.:
Chciałbym abyście je ocenili. Proszę o BARDZO surowe i szczere komentarze.


Uważaj z tymi SUROWYMI ,bo po takowej może Cię w fotel wpieprzyć!! :D



Przepraszam za to niegodne słowo.
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”