Było to letniego dnia, kiedy na skraju ciemnej, brukowanej uliczki zjawił się On, wysoki, jasnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, którego niebieskie oczy sprawiały wrażenie jadowitego węża, czekającego na swój żer. Widząc nadchodzącą zza skraju lasu postać wydobył ze skórzanej pochwy „Blask Earnila”. Ta zdjąwszy swój ciemny kaptur ze swej, ociekającej krwią, głowy, wydobyła przerażająco głuchy głos.
- Pan na Ciebie czeka, mości Kendilu – po chwili zniknęła, tak szybko, jak też się pojawiła. Młodzieniec, przez chwilę nieobecny ruszył w stronę lasu, niczym sęp na swą zdobycz i nie chował miecza, gdyż jego węch wyczuł nikczemną bestię czyhającą na swą ofiarę, zza krzakami jagód. O dziwo bestia wybiegła mu na spotkanie, przemawiając.
- Czego, tu szukasz gnojku, zachowujesz się jakbyś zupełnie o czymś nie pamiętał – ten przepasał się mieczem, odpowiadając
- Milo, ty stary padlinożerco, nadal cię boli, iż to człowieka wybrał ten, którego ty nigdy umysłu nie pojmiesz ? Stary dureń z ciebie, niegdyś przyjacielu, daję ci wolną drogę ucieczki ku swojej śmierdzącej norze, gdyż zmądrzałem od czasu swojej beztroskiej głupoty – nagle rozpętała się wielka burza – Aran nas widzi – pomyślał Kendil i powtórzył swoje pytanie w kierunku dwugłowej bestii, a ta po namyśle rzekła
- Skorzystam tylko dlatego, iż obiecywałam Panu, że nie zakłócę twej podróży do niego, więc Idź Waleczny Mieczu, niechaj wiatr poniesie twe zapchane kapsko w stronę Gendrii – z tymi słowy skoczyła ze skraju wysokiego urwiska, aby rzeka zabrała swym nurtem jej ciało. Kendil próbując ominąć podobnych sytuacji, uznał iż ta noc, jest dlań za długa. Poszedł wolnym krokiem, w kierunku północnym, gdyż tam zauważył potężną grotę, która miała zapewnić mu schronienie.
Doszedłszy doń i ułożywszy sobie posłanie, wpadł w kojący, niepojęty sen. Następnego dnia zbudziwszy się z wiru wyobraźni wyruszył w dalszą drogę. Po dwu dniach wyczerpującej wędrówki, obfitej we wszelkiego rodzaju zmagania, zauważył nad widnokręgiem piękne, wręcz magiczne domy – Ethabakowie- pomyślał i wcale się nie mylił. Mieszkańcy grzecznie przywitali, gościa
- Witaj – mówiąc to jeden z nich rzucił się w objęcia Kendila - Jakie nam tym razem ślesz wieści ?
- Dobry przyjacielu, miło mi znów ciebie i was ujrzeć, muszę się wami nacieszyć zanim wyruszę w dalszą drogę życia...- spojrzał wymownie w niebo - Niestety przynoszę w tej radosnej chwili wieści, które uciszą wasze chwile radości, z miasta Nabarkruk, niegdyś opływającego w złoto i miód, zostały ruiny, Drragowie i orkowie splugawili i wykarczowali 300 mil gęsto zaludnionego, górskiego terenu, na szczęście ludy zamieszkujące góry Nandill, hucznie obchodziły święto pierwszego dnia wiosny tutaj, nad Lustrzaną rzeką – mówiąc to źrenice oczu wojownika zrobiły się wielkie i jaskrawoczerwone, na które Ethabakowie z bojaźnią spojrzeli i spróbowali złagodzić całą sytuację mówiąc
- Nie ty zawiniłeś, mości przyjacielu, lecz władca Gendrii, ten pyszałkowaty gnojek, nie znający żadnych zasad moralności i ...
- Nie wam jest dane oceniać jego rządy, chociaż zgadzam się z nimi – przerwał Kendil -
Nazajutrz wyruszam, ku memu przyjacielowi, nie sądźcie iż jest on moim władcą, gdyż tylko ja nim jestem – mieszkańcy nie chcieli zadawać kolejnych pytań, gdyż uznali, że będzie lepiej nie kłócić jego spokoju. U świtu dnia pokazali mu jego pomieszczenie zakładając nań mnóstwo czarów mających odpędzać sługusy, zaprzedane złu. Spał tak, przez cały dzień i u świtu nocy wyruszył z domu, w sposób tak cichy, iż najlepszy człowiek w słuchu, ówczesnych czasów, nie mógł go usłyszeć. Noc dodawała mu mocy, potrzebnej do zmierzenia się z kolejnym złem czekającym, kto wie gdzie ? Biegł do utraty tchu, na jego twarz spadała delikatna, błękitna smuga cienia księżyca, która powodowała, iż większość mieszkańców lasu pogrążyła się w głębokim, wymuszonym śnie, lecz, jak się okazało, nie wszyscy.
Nagle Kendil dobył miecz, gdyż obok jego uszu przeleciała ze świstem ciemna strzała. Zewsząd wydobywały się głuche śmiechy i wołania.
- Ta gnida panoszy ziemie naszych ojców, bezczelność, do broni synowie Eandura II – niczym ostry pazur przecinający żywcem ciało pieć strzał przeszyło prawy bok młodzieńca, który, po mimo wielkiej rany, błyskawicznie rzucił się na mężów broni Eandura, dwóch z nich powalając, trzeciemu zadając kaleczą ranę, ten prosząc o śmiertelną ranę, otrzymał strzałę w lewe udo co przysporzyło mu jeszcze większego bólu. Jak chmara pszczół kolejne hordy rozwścieczonego wojska przybywały na walkę z Kendilem, ten otrzymał szóśtą ranę, tym razem z miecza, która przecięła jego lewy bok. Z jego ust wydobył się przeraźliwy jęk i wtedy to zbudził drzemiącego Dante, przywódcę Ludu Drzew, który to rozgromił całą armię, a okaleczywszy młodzieńca, rzucił nim w uciekających, pozostawiając mu pustkę w jego pamięci, z niewyraźnymi zarysami bitwy.
Kendil zbudziwszy się na wielkim, wręcz królewskim łożu, ujrzał rozstawionych po holach z polerowanego granitu dwóch rycerzy odzianych w srebrne zbroje, patrzących prosto przed siebie i pojął, iż popadł w ręce, wielkiego siłą, małego umysłem, Eandura II.
2
Widzę, że nie jest to pierwszy pana tekst. Nie przeczę, że zdania są zbudowane w hm... interesujący sposób. Na tym muszę zakończyć pochwały. No może jeszcze bogate słownictwo.
Dialogi są krótko mówiąc tragiczne. Nierealistyczne, wydumane, a wciskane kilkukrotnie (2?) słowo "gnojek" pasuje do klimatu jak sól do rany. Stara się pan zbyt wiele umieścić treści w jednym zdaniu. Znacznie lepiej rozpisać jeden taki twór na kilka zdań prostych i miłych dla przeciętnego czytelnika. Ubolewam również nad nikłością opisu niektórych sytuacji. Przykładem niech będzie cały przebieg "bitwy" lub podróży "obfitej we wszelkiego rodzaju zmagania".
Co do fabuły - zostajemy rzuceni w nieznany nam świat gdzie ludzie mają oczy podobne do węży. Wita nas tajemnicza zakrawiona postać która tytułuje nas "mości" i później już w opowiadaniu nie występuje - ot norma =]
Ale gdzieżby na tym koniec dynamicznej akcji! Otóż kilka kroków dalej czycha na nas przerażająca bestia, która rzecz jasna nie dybie na nasze życie, ale chce sobie z nami uciąć pogawędke. Hm... Obserwuje nas tajemniczy Aran... O bestia ma dwie głowy. Och... Dała nam uciec - nam i naszemu "zapchanemu kapsku". Dwa dni później spostrzegamy na horyzoncie magiczne budowle jakiejś wioski/miasta/kolonii/czegoś i po co marnować dwa słowa na to, że do nich podążyliśmy. Już nas przecież witają mieszkańcy. Młody bohater informuje zgromadzoną ludność, że okoliczne (?) wioski są zniszczone i orki wykarczowują ludzi zamiast lasy. A kmiotki rzecz jasna wszystko zwalają na swojego króla. Ale młodzieniec wie lepiej, iż rządy obecnego władcy są wspaniałe. Ops... błąd? Przecież ten władca nim nie rządzi i trzeba z nim pogadać. I nie kłóćmy czyjegoś spokoju! Czas nadszedł na szaleńczy bieg przez ciemne bory w których tajemna magia księżyca usypia wszystko co żywe - prócz rzecz jasna tajemniczego młodzieńca. Lecz co to! Koło głowy z świstem przelatuje nam strzała! Ktoś się śmieje i dostajemy pięć strzał w brzuch. Ale co to dla nas. Bohater ignoruje tak powierzchowne rany i atakuje trzech potwornych łuczników mieczem. Dwóch zabija, a trzeciego rani tak, że ten pozostanie do końca swojego życia kaleką. Nikczemnik jeszcze śmie prosić nas o skrócenie jego męk i dobicie. O zgrozo! Pochwyćmy łuk i strzelmy mu w udo za tą bezczelność. Udało się! Ah... Pojawiły się atakujące nas hordy przeciwników. Co by tu zrobić? Oczywiście walczyć. Zapomnijmy o strzałach wciąż wbitych głęboko w nasze wnętrzności... Toż teraz cieli nas mieczem - śmiechu warta sprawa. Użyjemy naszej magicznej zdolności jęku, którą zawsze pobudzamy armie drzewców działających prawie na nasze usługi. Drobną ceną będzie dodatkowe okaleczenie i zapewne długi rzut naszym ciałem. Ku ogólnemu zaskoczeniu tracimy przytomność i co najbardziej interesujące - pamięć. O. Jeszcze żyjemy i rzecz jasna budzimy się w pięknym łożu. Wszystko dzieje się w królewskim zamku, gdzie zły władca rozstawia swoich rycerzy gdzie popadnie. Okrutnik. A co dalej?
Dialogi są krótko mówiąc tragiczne. Nierealistyczne, wydumane, a wciskane kilkukrotnie (2?) słowo "gnojek" pasuje do klimatu jak sól do rany. Stara się pan zbyt wiele umieścić treści w jednym zdaniu. Znacznie lepiej rozpisać jeden taki twór na kilka zdań prostych i miłych dla przeciętnego czytelnika. Ubolewam również nad nikłością opisu niektórych sytuacji. Przykładem niech będzie cały przebieg "bitwy" lub podróży "obfitej we wszelkiego rodzaju zmagania".
Co do fabuły - zostajemy rzuceni w nieznany nam świat gdzie ludzie mają oczy podobne do węży. Wita nas tajemnicza zakrawiona postać która tytułuje nas "mości" i później już w opowiadaniu nie występuje - ot norma =]
Ale gdzieżby na tym koniec dynamicznej akcji! Otóż kilka kroków dalej czycha na nas przerażająca bestia, która rzecz jasna nie dybie na nasze życie, ale chce sobie z nami uciąć pogawędke. Hm... Obserwuje nas tajemniczy Aran... O bestia ma dwie głowy. Och... Dała nam uciec - nam i naszemu "zapchanemu kapsku". Dwa dni później spostrzegamy na horyzoncie magiczne budowle jakiejś wioski/miasta/kolonii/czegoś i po co marnować dwa słowa na to, że do nich podążyliśmy. Już nas przecież witają mieszkańcy. Młody bohater informuje zgromadzoną ludność, że okoliczne (?) wioski są zniszczone i orki wykarczowują ludzi zamiast lasy. A kmiotki rzecz jasna wszystko zwalają na swojego króla. Ale młodzieniec wie lepiej, iż rządy obecnego władcy są wspaniałe. Ops... błąd? Przecież ten władca nim nie rządzi i trzeba z nim pogadać. I nie kłóćmy czyjegoś spokoju! Czas nadszedł na szaleńczy bieg przez ciemne bory w których tajemna magia księżyca usypia wszystko co żywe - prócz rzecz jasna tajemniczego młodzieńca. Lecz co to! Koło głowy z świstem przelatuje nam strzała! Ktoś się śmieje i dostajemy pięć strzał w brzuch. Ale co to dla nas. Bohater ignoruje tak powierzchowne rany i atakuje trzech potwornych łuczników mieczem. Dwóch zabija, a trzeciego rani tak, że ten pozostanie do końca swojego życia kaleką. Nikczemnik jeszcze śmie prosić nas o skrócenie jego męk i dobicie. O zgrozo! Pochwyćmy łuk i strzelmy mu w udo za tą bezczelność. Udało się! Ah... Pojawiły się atakujące nas hordy przeciwników. Co by tu zrobić? Oczywiście walczyć. Zapomnijmy o strzałach wciąż wbitych głęboko w nasze wnętrzności... Toż teraz cieli nas mieczem - śmiechu warta sprawa. Użyjemy naszej magicznej zdolności jęku, którą zawsze pobudzamy armie drzewców działających prawie na nasze usługi. Drobną ceną będzie dodatkowe okaleczenie i zapewne długi rzut naszym ciałem. Ku ogólnemu zaskoczeniu tracimy przytomność i co najbardziej interesujące - pamięć. O. Jeszcze żyjemy i rzecz jasna budzimy się w pięknym łożu. Wszystko dzieje się w królewskim zamku, gdzie zły władca rozstawia swoich rycerzy gdzie popadnie. Okrutnik. A co dalej?
"Ważna jest opowieść, nie opowiadający" Stephen King
3
Było to letniego dnia, kiedy na skraju ciemnej, brukowanej uliczki zjawił się On, wysoki, jasnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, którego niebieskie oczy sprawiały wrażenie jadowitego węża, czekającego na swój żer
Po tym zdaniu Twój tekst wywaliłbym do śmieci. Ale dam szansę zdaniu następnemu. Jak nie będzie tragedii, to przeczytam nawet trzecie. Dobra, dobrnąłem do trzeciego i na nim kończę. A teraz wyjaśniam dlaczego:
"[...] zjawił się On, wysoki, jasnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, którego niebieskie oczy sprawiały..."
a) niebieskie oczy odnoszą się do ostaniej wypowiedzi, tak nakazuje składnia, u Ciebie, odnoszą się do przedostatniego. Wynika z tego, że zbroja zmienia rodzaj i ma oczy

[...] oczy sprawiały wrażenie jadowitego węża, czekającego na swój żer".
b) jak oczy mogą sprawiać wrażnienie węża, nie mam pojęcia. Wymaga przeredagowania.
I kolejne dwa zdania:
"Widząc nadchodzącą zza skraju lasu postać wydobył ze skórzanej pochwy „Blask Earnila”. Ta zdjąwszy swój ciemny kaptur ze swej, ociekającej krwią, głowy, wydobyła przerażająco głuchy głos".
c) Jaka znowu "ta", to znaczy która (uwaga jak wyżej). Nie wiem jak się wyłaniała zza skraju, kiedy On stał na ścieżce. Trudno mi to sobie wyobrazić. KOnstrukcja zdania jest trochę upośledzona. Dobra, nie trochę.
I tak, drodzy parafianie, czyta się teksty w redakcji. Uwierzcie :wink:
4
Ledwo zaczęliśmy pierwsze zdanie i już mamy do czynienia ze stereotypowym początkiem, chyba najbardziej wykorzystanym w jakichkolwiek opowiadaniach i książkach.
Gdy widzę tekst zaczynający się od "był to tak i taki dzień" to nie mam ochoty czytać dalej, gdyż wiem, że nie będzie lepiej. Takie rzeczy widać u niektórych już po pierwszym zdaniu, Ty nie jesteś inny.
Dziwna budowa zdań? Dziwne użycia niektórych wyrazów i w ogóle ich połączenia? Tak, to wszystko znajdziemy tutaj.
Dialogi są jak styropian użyty do budowy roweru. Nie dość, że sztuczne to jeszcze nie na miejscu.
Ollars, czy Ty w ogóle czytasz komentarze do swoich tekstów?
Od kiedy pamiętam piszesz tak samo, bez zmian. Zupełnie jakbyś olewał wszystko co piszemy.
Jeśli moje wrażenie jest zgodne z prawdą to nie ma sensu pisać tutaj nic więcej. A sądzę, że tak jest.
Tak więc koniec.
Over and out.
Gdy widzę tekst zaczynający się od "był to tak i taki dzień" to nie mam ochoty czytać dalej, gdyż wiem, że nie będzie lepiej. Takie rzeczy widać u niektórych już po pierwszym zdaniu, Ty nie jesteś inny.
Dziwna budowa zdań? Dziwne użycia niektórych wyrazów i w ogóle ich połączenia? Tak, to wszystko znajdziemy tutaj.
Dialogi są jak styropian użyty do budowy roweru. Nie dość, że sztuczne to jeszcze nie na miejscu.
Ollars, czy Ty w ogóle czytasz komentarze do swoich tekstów?
Od kiedy pamiętam piszesz tak samo, bez zmian. Zupełnie jakbyś olewał wszystko co piszemy.
Jeśli moje wrażenie jest zgodne z prawdą to nie ma sensu pisać tutaj nic więcej. A sądzę, że tak jest.
Tak więc koniec.
Over and out.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Weber zauważył bardzo ważna rzecz... Nie widać postępów w twoim sposobie pisania. To niepokojące i smutne. Jeśli nie zaczniesz się uczyć to w ogóle przestanie mieć sens. Postaraj się zrobić sobie przerwę w pisaniu. Poświęć pół roku na "czytanionaukę" i pisanie króciutkich jednostronicowych, statecznych opisów.
Mam nadzieję, że będzie zdecydowanie lepiej niż tu.
Schematyczna fabuła, zawiły język stylizowany na super humanistyczny (zdradzają go jednak błędy logiczne).
pozdrawiam
Lan
Mam nadzieję, że będzie zdecydowanie lepiej niż tu.
Schematyczna fabuła, zawiły język stylizowany na super humanistyczny (zdradzają go jednak błędy logiczne).
pozdrawiam
Lan
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
6
Było to letniej nocy, kiedy na skraju ciemnej, pustej, słabo oświetlonej, brukowanej uliczki, otoczonej niskimi, biało ceglanymi budynkami, zjawił się On, wysoki, ciemnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, przykrytą, długą ciemną szatą spoczywającą na szerokich ramionach, którego zielone oczy i smukła sylwetka sprawiały wrażenie jadowitego węża, czekającego na swój żer. Widząc nadchodzącą zza skraju dębowego lasu postać, wydobył ze skórzanej pochwy „Blask Earnila”. Ta wkrótce doszedłszy doń, niczym upiór odziany w czarne, rozdarte szaty, zdjąwszy ciemny kaptur ze swej, ociekającej krwią, głowy, wydobyła przerażająco głuchy głos.
- Pan na Ciebie czeka, mości Kendilu – po chwili zniknęła, tak szybko, jak też się pojawiła. Młodzieniec, przez chwilę nieobecny, z mieczem w dłoni ruszył w stronę dębowego zagajnika, zwanego Szarą Puszczą, a jego czuły węch i bystry wzrok zauważył zapchloną, śmierdzącą wonią umarłych, bestię, czyhającą na swą ofiarę, na rozstaju trzech wyłożonych krasnoludzkim kamieniem, dróg. O dziwo potwór przemówił doń.
- Czego, tu szukasz śmiertelna istoto, ludzkiego plemienia , płodu pana przeklętej ziemi– ten przepasał się swym mieczem, odpowiadając
- Milo, ty stary padlinożerco, nadal cię boli, iż to człowieka wybrał ten, którego ty nigdy umysłu nie pojmiesz ? Dureń z ciebie stary, niegdyś przyjacielu, więc toteż z powodu starej przyjaźni daję ci wolną drogę ucieczki ku swojej śmierdzącej norze, gdyż zmądrzałem od czasu swojej beztroskiej, bezcelowej głupoty – nagle rozpętała się wielka burza, księżyc ukrył się za kurtyną, nieba – Aran nas widzi – pomyślał Kendil i powtórzył swoje pytanie w kierunku dwugłowej bestii, a ta po namyśle rzekła
- Skorzystam z twej niegodziwej propozycji tylko dlatego, iż obiecywałam Panu Panów, że nie zakłócę twej podróży do niego, dlatego idź Waleczny Mieczu, niechaj wiatr poniesie twe zapchane kapsko w stronę Gendrii – z tymi słowy skoczyła ze skraju wysokiego, stromego, bujnie obrośniętego urwiska, aby rzeka zabrała swym nurtem jej ciało. Miejsce to odtąd zwane było przez Młodzieńca En – an – Milo, czyli Miejsce śmierci Milo. Zaskoczony przebiegiem sytuacji Kendil uznał, iż ta noc, jest dlań za długa. Poszedł wolnym krokiem w kierunku północnym, z umysłem przepełnionym myślami o dawnych czasach, kiedy to razem z przyjacielem przechadzali się po tych starych lasach, gdyż tam zauważył potężną, głęboką grotę, która miała zapewnić mu schronienie.
Doszedłszy doń południowym gościńcem otoczonym nieregularnymi, porośniętymi gdzieniegdzie trawą, garbami i ułożywszy sobie posłanie, wpadł w kojący, niepojęty dla ludzkiego umysłu sen. Następnego deszczowego dnia, zbudziwszy się z wiru wyobraźni wyruszył w dalszą drogę ku Północnym Krainom. Przez połowę dnia szedł starym, leśnym, bujnie zarośniętym zielenią, traktem, a kiedy droga ta dobiegła końca, rozpoczęła się nowa, niezadbana, błotna dróżka, która okrążała zachodni brzeg jeziora. Widząc rozpościerające się nad widnokręgiem Jezioro Zachodu, bohater westchnął z bojaźnią w oczach, a następnie sprawiał wrażenie, jakby próbował dojrzeć, jakąś inną istotę, która nieprzerwanie mąciła ogromną, czarną wodę. Nagle, w mgnieniu oka, krzaki leżące na lewym brzegu doznały poruszenia, brązowy stwór zwany Goblinem, ciągnąc za sobą, wychudzonego, nagiego pozbawionego włosów człowieka uderzył go biczem mówiąc.
- Kharky gheros tharos ! – popadł w opętańczy śmiech, a człowiek milcząc w bezdechu zląkł się, gdyż zauważył czarny opatrzony w łuski garb wynurzający się powolnie z głębin jeziora, Kendil widząc całą sytuację zestrzelił swym pięknym, rzeźbionym w wierzbowym drewnie łuku goblina a następnie, czy to z przejawu niezwykłej odwagi, czy też czystej głupoty dał nurka w nieprzeniknione otchłanie czerni wody, podczas gdy Człowiek znad Brzegu ciesząc się z wolności złupił ciało swego byłego gnębiciela. Odział się w kolczastą, złotą zbroję, która niestety nie wytrzymała potężnego ciosu rozpędzonego, wielkiego, Czarnego Trolla. Nie wytrzymał tego bólu, popadł na ziemię i wyjąc z bólu skonał. Taką poniósł śmierć, łucznik, Aglarendil, syn Górnila, o którym żadne słowa oraz pieśni więcej nie wspominają. Wróćmy jednak do coraz bardziej pogarszającej się sytuacji Kendila Czarnowłosego, który dopłynąwszy do małej wysepki począł wychodzić z wody cały w zielonych glonach i krwistych pijawkach. W tej sytuacji przebiegłość, siła i brak uczciwości stwora jakim jest Wodny Smok obrała górę. On to podpłynąwszy do skraju skrawku lądu, zarzucił swym długim, rogatym, odzianym łuskami ogonem w ciało znużonego, pozbawionego wszelkiej nadziei wojownika i zwinął go w kłębek swego cielska. Smok z pychą i wielkością w swoim głosie pytał Kendila.
- Mały, słaby człowieku, czyż naprawdę sądzisz, iż pokonałbyś samą siłą smoka spod góry, tego smoka co widział upadek bogów ? Najsilniejszego i najmądrzejszego z pradawnego plemienia smoków ? Czyżbyś chciał dołączyć do marszu śmierci łucznika z lasu ? – w tej chwili Kendil odzyskał zdrowy umysł i odpowiedział
- Drogi smoku, czy wiesz czym jest śmierć, którą nieustannie darzysz przypadkowych, nieszczęsnych wędrowców ? – trójkątna, czarna twarz smoka nabierała czerwonego wyrazu a łuski stwora robiły się coraz gorętsze – Nie wiesz, przyjacielu ? Przecież chwaliłeś się swym niespotykanym umysłem i siłą !- oczy smoka zaświeciły nienawiścią- Najwyraźniej człowiek jest mądrzejszy od tysiącletniego smoka, Smoka spod Góry !
- Dlaczego tak twierdzisz istoto ludzkiego plemienia ? – spytał zirytowany smok, który buchnął opętańczym śmiechem.
- Ano, gdyż znam odpowiedź ! Brzmi ona : śmierć jest kolejnym etapem życia !- Kendil zadowolony z siebie widząc rozwścieczonego smoka chciał dodać jeszcze oliwy do ognia, ale trujące opary z paszczy smoka spowodowały, że zemdlał i obudził się wiele wyżej pod wielką, usypaną z twardej litej skały Górą Nani. Spoczął pod nagim, wysokim kamieniem otoczonym przez potężne Cisy na dwa ludzkie dni. Szczęście jego, że żadna dzika grupa łowiecka znad gór Thearninne nie obrała sobie tej drogi. Zbudziwszy się nad ranem wyjrzał nad przepaść między którą znajdowało się w bezruchu zamglone, ciche, potężne jezioro i próbując sobie uświadomić jakie zdarzenie miało miejsce w ciągu trzech dni, doszedł do wniosku, że ów niewolnik poniósł śmierć, ruszył więc dalej łkając i spoglądając w mroczne otchłanie krętego jeziora. Przeszedłszy przezeń późną nocą, otarłszy swe zielone oczy, które niewinnie spoczywały pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, rzucając przekleństwami na cały ten region doszedł do gospody „ U starego Dollińczyka ”, wchodząc i plując na zniszczone krzesło oparte o niską przygarbioną postać usiadł na długiej, drewnianej ławie nie zdejmując ciemnego kaptura ze swej spoconej głowy, wzbudzając tym ciekawość gapiów. Wbił weń małą istotę swoje bystre oczy, przywołując do siebie otyłego, posiadającego krótką, siwą brodę, barmana, pstrykając swoimi dwoma, wymęczonymi palcami.
- Powiedz, czy moje oczy, leśnych ludzi istnieją w błędzie, czy też prawdą jest, iż tamta mała kreatura pochodzi z doliny, wśród Gór Nandill?- Kendil wsypał do swej starej, leśnej, nieco zużytej fajki górskiego ziela
- Oczywiście, ale jak to, to ty jeszcze nie wiesz ?
- Czego mam nie wiedzieć ?
- Ano, tego, iż Nandillczycy osiedlili się nad Lustrzaną rzeką z powodu...
- Ehm...Dzikiej, podstępnej napaści ze strony orków i smoków – przerwał Kendil – Faktycznie, powinienem był rozpoznać istotę z doliny, lecz fajka wypaliła sporo z mojej pamięci – pyknął rozkosz Leśnych Ludzi, a następnie przemówił - Mieli ogrom szczęścia, w przeciwieństwie do moich rodziców... – schowawszy małą sakieweczkę z zielem do swej prawej dziurawej kieszeni wziął porządny łyk z kufla wypełnionego po brzegi miodem, którego podała mu leśna rusałka, na chwilę przed wybuchem gniewu i wtedy o północy, ósmego dnia po wyjściu z małej ludzkiej wioski, zwanej Lithen, Czarno zbrojny popadł w szał, zaczął rzucać przekleństwami w niezwykle odrażającym, plugawym języku południowych wilków, jego źrenice zrobiły się wielkie, jak bezbrzeżny, czarny ocean, a dobywszy czerwony „Blask Earnila” i rzuciwszy nim w czteronożny, mosiężny, brązowy stół, powiedział .
- Jam jest ten, który przeżył, ten, który żyje i ten, który na wieki żyć będzie dopóty, dopóki nie odpłaci krwi krwią temu, który unicestwił żywot moich wielkich, starych ideałów – zeskoczył z niskiego stoliczka, przynajmniej to tym było, dopóki Leśny człowiek nie doznał histerycznego ataku gniewu, a następnie uspokoił się powracając do rozmowy z przerażonym barmanem, który odmówił mu udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Nikt z zebranych tu, przestraszonych gapiów wytrzeszczających swe wielkie oczy na wychodzącego z karczmy Kendila, nie dziwił się Dollińczykowi. Młodzieniec nie żałując swojego postępku ruszył dalej w stronę Gendrii. Jego pochód wstrzymała jednak biała bezwonna mgła unosząca się nad przeklętymi, górzystymi terenami, zwanymi
Wrzosowymi Kurhanami.
- Dobry Aranie, płomieniu niebios, czemuż sprowadziłeś mnie na tak kręty i zdradziecki szlak. – szepnął w stronę gwiazd, zamknąwszy swe zielone, przerażone oczy, ponieważ wiedział on, iż miejsce to, jest grobem Dzikich Ludzi, którzy oddawali cześć podupadłemu bogowi, Latesowi, przez co sprowadzili na siebie gniew Wielkiego Boga Deliana, a gniew ten spoczął wraz z nimi głęboko w ziemi, lecz wśród poległych dusz, były te, które wciąż nawiedzały owe tereny z nikomu nie znanych powodów. Nasz bohater miał takiego przeklętego Ena – pecha, iż natrafił na błądzącą, eteryczną postać, która zwała się Przeklętym Deanderdil, dojrzawszy ją, wydobył jaśniejący jaskrawą czerwienią miecz i rzucił przekleństwem w stronę Złej Duszy.
- O gorsząca świat postaci zniknij w bezdennych czeluściach, mrocznej otchłani – pochylił głowę, a gdy ją uniósł nie zobaczył tego czego oczekiwał.
- Bezmyślny, Leśny Człowieku !- dusza parła swym trującym wydechem, w kierunku Kendila, lecz ten odporny, na tego rodzaje magię nie zareagował w sposób negatywny - czy naprawdę sądzisz, że poślesz istotę o wiele starszą od twej spróchniałej głębi, do wiecznego spoczynku ? Dla nas nie ma korzeni świata ! Odejdź, proszę, gdyż twa śmierć nie napoi nas rozkoszą, jak za dawnych czasów.
- Nie jestem człowiekiem, który unika walki, ani też tym, który jej szuka przeklęta duszo, więc odejdę na wschód w stronę moich pobratymców – biała, delikatna poświata księżyca spoczęła na twarzy Kendila, nadając mu wyrazu szlachetnego władcy gór, jak zza Dawnych Dni. Odszedł szybkim krokiem leśną drogą, nie chcąc napotkać kolejnej zbłąkanej duszy. Schodząc ze stromej, usypanej kamieniami ścianie pojął, iż w istocie odniósł wielki sukces, gdyż większość ludzi przechadzających się po tych terenach nigdy stąd nie wracała, on był jedynym, który wyszedł stąd żywy nieumarły, a nie żyjący umarły ... Kolejne trzy dni, minęły podobnie : piękna, gęsto zarośnięta po obu swoich brzegach, stara droga i wielkie czyhające, zza progiem lasu niebezpieczeństwo, lecz czwartego dnia od postoju w karczmie zauważył nad widnokręgiem piękne domy położone głęboko w koronach pradawnych, wysokich drzew, a unosząca się tam delikatna mgiełka i uspokajające brzmienie klarnetu nadawały im niezwykle magiczną aurę – Ethabakowie- pomyślał i wcale się nie mylił. Ruszył z zapasem całych swoich sił do tego przedziwnego miejsca, gdzie mieszkańcy schodząc po niskich, wyrzeźbionych w granicie schodach przywitali, znanego już im, gościa.
- Witaj – mówiąc to ,uradowany, jeden z nich rzucił się w objęcia Kendila - Jakie nam tym razem ślesz wieści ?
- Miło mi znów ciebie i was ujrzeć drodzy przyjaciele zza gór - spojrzał wymownie w niebo, jego twarz promieniowała niezwykłą radością, która nie gościła nań od wielu dziesiątek lat – Widzę, że upiory i Wodny Smok zostały rozbudzone przez nowe zło najwyraźniej panoszące po naszym świecie ?- uśmiech znikł z twarz tutejszej ludności, przerażeni słuchali kolejnych słów Kendila - Niestety nie tylko ona zmusi nasze chwile radości do milczenia. Z miasta Nabarkruk, niegdyś opływającego w złoto, miód i kojące brzmienie harfy, zostały zgliszcza, Drragowie i orkowie splugawili i wykarczowali 300 mil gęsto zaludnionego, górskiego terenu, na szczęście ludy zamieszkujące góry Nandill, hucznie obchodziły święto pierwszego dnia wiosny tutaj, nad Lustrzaną rzeką. Nie możemy się łudzić, iż zło rozpościerające swe długie, czarne ręce nie zechce przygarnąć naszych krain w swe objęcia – mówiąc to źrenice oczu wojownika zrobiły się wielkie i jaskrawoczerwone, na które Ethabakowie spojrzeli z bojaźnią i spróbowali złagodzić całą sytuację mówiąc.
- Nie ty zawiniłeś, mości przyjacielu, lecz władca Gendrii, ten pyszałkowaty stary nicpoń, nie znający żadnych zasad moralności i ...
- Nie wam jest dane oceniać jego rządy, chociaż częściowo zgadzam się z nimi – przerwał stanowczo Kendil -
Nazajutrz wyruszam, ku memu przyjacielowi przy czym ostrzegam was : nie sądźcie iż jest on moim władcą, gdyż tylko ja nim jestem – mieszkańcy nie chcieli zadawać kolejnych pytań, gdyż uznali, że będzie lepiej nie zakłócać jego spokoju. U świtu dnia, po sowitej uczcie obfitującej w liczne opowieści Leśnego Człowieka, pokazali mu jego pomieszczenie zakładając nań za pomocą wierzbowej, długiej różdżki trzy potężne czary mające odpędzać sługusy, zaprzedane złu. Spał tak, przez cały dzień i u świtu nocy wypoczęty wyruszył z domu, w sposób tak cichy, iż najlepszy człowiek w słuchu, ówczesnych czasów, nie mógł go usłyszeć. Wyszedłszy z ogrodu porośniętego pięknymi, rozgałęzionymi wierzbami począł biegać do utraty tchu. Dobył swój stary, deliański miecz promieniujący blaskiem księżyca, który spowodował, iż większość mieszkańców olbrzymiego lasu pogrążyła się w głębokim, wymuszonym śnie, lecz, jak się okazało, nie wszyscy.
Nagle Kendil zeskoczył z drogi, wpadając do głębokiej, ziemnej jamy, gdyż obok jego uszu przeleciała ze świstem ciemna, długa strzała. Zewsząd wydobywały się potężne odgłosy trąb i rozkazy.
- Ta gnida panoszy ziemie naszych ojców, bezczelność, do broni synowie Eandura II – niczym ostry pazur Złotego Wilka przecinający żywcem ciało, pięć strzał przeszyło prawy bok młodzieńca, który, po mimo wielkiej i głębokiej rany, wyskoczył z dołu na pole walki i błyskawicznie rzucił się na mężów broni Eandura, dwóch z nich powalając, trzeciemu zadając kaleczą ranę, a ten prosząc o śmiertelną, otrzymał zatrutą strzałę w lewe udo co przysporzyło mu jeszcze większego bólu i powolnej śmierci. Niczym chmara pszczół kolejne hordy rozwścieczonego wojska zalewały polanę walki i w końcu ten otrzymał szóstą ranę, tym razem z miecza, która przecięła jego lewy bok. Spadł z niskiego, porośniętego głównie chwastami pagórka, lądując pod grubym konarem wielkiego na 200 stóp drzewa, które to zbudzone ze snu powstało w chwili, kiedy z ust poważnie rannego wojownika wydobył się przeraźliwy jęk. Owym drzewem był Dante, przywódca Ludu Drzew, który to rozgromił całą armię, a okaleczywszy młodzieńca, rzucił nim w uciekających, pozostawiając mu pustkę w jego pamięci, z niewyraźnymi zarysami bitwy.
Kendil zbudziwszy się na wielkim, dostojnym, królewskim łożu, ujrzał rozstawionych po holach z polerowanego granitu dwóch rycerzy odzianych w srebrne zbroje, patrzących prosto przed siebie i pojął, iż popadł w ręce władcy ludu zza gór, Eandura II, syna Dariena spod Klin.
Przedstawiam poprawiony tekst, gdyż pomysł uważam za nie najgorszy.
- Pan na Ciebie czeka, mości Kendilu – po chwili zniknęła, tak szybko, jak też się pojawiła. Młodzieniec, przez chwilę nieobecny, z mieczem w dłoni ruszył w stronę dębowego zagajnika, zwanego Szarą Puszczą, a jego czuły węch i bystry wzrok zauważył zapchloną, śmierdzącą wonią umarłych, bestię, czyhającą na swą ofiarę, na rozstaju trzech wyłożonych krasnoludzkim kamieniem, dróg. O dziwo potwór przemówił doń.
- Czego, tu szukasz śmiertelna istoto, ludzkiego plemienia , płodu pana przeklętej ziemi– ten przepasał się swym mieczem, odpowiadając
- Milo, ty stary padlinożerco, nadal cię boli, iż to człowieka wybrał ten, którego ty nigdy umysłu nie pojmiesz ? Dureń z ciebie stary, niegdyś przyjacielu, więc toteż z powodu starej przyjaźni daję ci wolną drogę ucieczki ku swojej śmierdzącej norze, gdyż zmądrzałem od czasu swojej beztroskiej, bezcelowej głupoty – nagle rozpętała się wielka burza, księżyc ukrył się za kurtyną, nieba – Aran nas widzi – pomyślał Kendil i powtórzył swoje pytanie w kierunku dwugłowej bestii, a ta po namyśle rzekła
- Skorzystam z twej niegodziwej propozycji tylko dlatego, iż obiecywałam Panu Panów, że nie zakłócę twej podróży do niego, dlatego idź Waleczny Mieczu, niechaj wiatr poniesie twe zapchane kapsko w stronę Gendrii – z tymi słowy skoczyła ze skraju wysokiego, stromego, bujnie obrośniętego urwiska, aby rzeka zabrała swym nurtem jej ciało. Miejsce to odtąd zwane było przez Młodzieńca En – an – Milo, czyli Miejsce śmierci Milo. Zaskoczony przebiegiem sytuacji Kendil uznał, iż ta noc, jest dlań za długa. Poszedł wolnym krokiem w kierunku północnym, z umysłem przepełnionym myślami o dawnych czasach, kiedy to razem z przyjacielem przechadzali się po tych starych lasach, gdyż tam zauważył potężną, głęboką grotę, która miała zapewnić mu schronienie.
Doszedłszy doń południowym gościńcem otoczonym nieregularnymi, porośniętymi gdzieniegdzie trawą, garbami i ułożywszy sobie posłanie, wpadł w kojący, niepojęty dla ludzkiego umysłu sen. Następnego deszczowego dnia, zbudziwszy się z wiru wyobraźni wyruszył w dalszą drogę ku Północnym Krainom. Przez połowę dnia szedł starym, leśnym, bujnie zarośniętym zielenią, traktem, a kiedy droga ta dobiegła końca, rozpoczęła się nowa, niezadbana, błotna dróżka, która okrążała zachodni brzeg jeziora. Widząc rozpościerające się nad widnokręgiem Jezioro Zachodu, bohater westchnął z bojaźnią w oczach, a następnie sprawiał wrażenie, jakby próbował dojrzeć, jakąś inną istotę, która nieprzerwanie mąciła ogromną, czarną wodę. Nagle, w mgnieniu oka, krzaki leżące na lewym brzegu doznały poruszenia, brązowy stwór zwany Goblinem, ciągnąc za sobą, wychudzonego, nagiego pozbawionego włosów człowieka uderzył go biczem mówiąc.
- Kharky gheros tharos ! – popadł w opętańczy śmiech, a człowiek milcząc w bezdechu zląkł się, gdyż zauważył czarny opatrzony w łuski garb wynurzający się powolnie z głębin jeziora, Kendil widząc całą sytuację zestrzelił swym pięknym, rzeźbionym w wierzbowym drewnie łuku goblina a następnie, czy to z przejawu niezwykłej odwagi, czy też czystej głupoty dał nurka w nieprzeniknione otchłanie czerni wody, podczas gdy Człowiek znad Brzegu ciesząc się z wolności złupił ciało swego byłego gnębiciela. Odział się w kolczastą, złotą zbroję, która niestety nie wytrzymała potężnego ciosu rozpędzonego, wielkiego, Czarnego Trolla. Nie wytrzymał tego bólu, popadł na ziemię i wyjąc z bólu skonał. Taką poniósł śmierć, łucznik, Aglarendil, syn Górnila, o którym żadne słowa oraz pieśni więcej nie wspominają. Wróćmy jednak do coraz bardziej pogarszającej się sytuacji Kendila Czarnowłosego, który dopłynąwszy do małej wysepki począł wychodzić z wody cały w zielonych glonach i krwistych pijawkach. W tej sytuacji przebiegłość, siła i brak uczciwości stwora jakim jest Wodny Smok obrała górę. On to podpłynąwszy do skraju skrawku lądu, zarzucił swym długim, rogatym, odzianym łuskami ogonem w ciało znużonego, pozbawionego wszelkiej nadziei wojownika i zwinął go w kłębek swego cielska. Smok z pychą i wielkością w swoim głosie pytał Kendila.
- Mały, słaby człowieku, czyż naprawdę sądzisz, iż pokonałbyś samą siłą smoka spod góry, tego smoka co widział upadek bogów ? Najsilniejszego i najmądrzejszego z pradawnego plemienia smoków ? Czyżbyś chciał dołączyć do marszu śmierci łucznika z lasu ? – w tej chwili Kendil odzyskał zdrowy umysł i odpowiedział
- Drogi smoku, czy wiesz czym jest śmierć, którą nieustannie darzysz przypadkowych, nieszczęsnych wędrowców ? – trójkątna, czarna twarz smoka nabierała czerwonego wyrazu a łuski stwora robiły się coraz gorętsze – Nie wiesz, przyjacielu ? Przecież chwaliłeś się swym niespotykanym umysłem i siłą !- oczy smoka zaświeciły nienawiścią- Najwyraźniej człowiek jest mądrzejszy od tysiącletniego smoka, Smoka spod Góry !
- Dlaczego tak twierdzisz istoto ludzkiego plemienia ? – spytał zirytowany smok, który buchnął opętańczym śmiechem.
- Ano, gdyż znam odpowiedź ! Brzmi ona : śmierć jest kolejnym etapem życia !- Kendil zadowolony z siebie widząc rozwścieczonego smoka chciał dodać jeszcze oliwy do ognia, ale trujące opary z paszczy smoka spowodowały, że zemdlał i obudził się wiele wyżej pod wielką, usypaną z twardej litej skały Górą Nani. Spoczął pod nagim, wysokim kamieniem otoczonym przez potężne Cisy na dwa ludzkie dni. Szczęście jego, że żadna dzika grupa łowiecka znad gór Thearninne nie obrała sobie tej drogi. Zbudziwszy się nad ranem wyjrzał nad przepaść między którą znajdowało się w bezruchu zamglone, ciche, potężne jezioro i próbując sobie uświadomić jakie zdarzenie miało miejsce w ciągu trzech dni, doszedł do wniosku, że ów niewolnik poniósł śmierć, ruszył więc dalej łkając i spoglądając w mroczne otchłanie krętego jeziora. Przeszedłszy przezeń późną nocą, otarłszy swe zielone oczy, które niewinnie spoczywały pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, rzucając przekleństwami na cały ten region doszedł do gospody „ U starego Dollińczyka ”, wchodząc i plując na zniszczone krzesło oparte o niską przygarbioną postać usiadł na długiej, drewnianej ławie nie zdejmując ciemnego kaptura ze swej spoconej głowy, wzbudzając tym ciekawość gapiów. Wbił weń małą istotę swoje bystre oczy, przywołując do siebie otyłego, posiadającego krótką, siwą brodę, barmana, pstrykając swoimi dwoma, wymęczonymi palcami.
- Powiedz, czy moje oczy, leśnych ludzi istnieją w błędzie, czy też prawdą jest, iż tamta mała kreatura pochodzi z doliny, wśród Gór Nandill?- Kendil wsypał do swej starej, leśnej, nieco zużytej fajki górskiego ziela
- Oczywiście, ale jak to, to ty jeszcze nie wiesz ?
- Czego mam nie wiedzieć ?
- Ano, tego, iż Nandillczycy osiedlili się nad Lustrzaną rzeką z powodu...
- Ehm...Dzikiej, podstępnej napaści ze strony orków i smoków – przerwał Kendil – Faktycznie, powinienem był rozpoznać istotę z doliny, lecz fajka wypaliła sporo z mojej pamięci – pyknął rozkosz Leśnych Ludzi, a następnie przemówił - Mieli ogrom szczęścia, w przeciwieństwie do moich rodziców... – schowawszy małą sakieweczkę z zielem do swej prawej dziurawej kieszeni wziął porządny łyk z kufla wypełnionego po brzegi miodem, którego podała mu leśna rusałka, na chwilę przed wybuchem gniewu i wtedy o północy, ósmego dnia po wyjściu z małej ludzkiej wioski, zwanej Lithen, Czarno zbrojny popadł w szał, zaczął rzucać przekleństwami w niezwykle odrażającym, plugawym języku południowych wilków, jego źrenice zrobiły się wielkie, jak bezbrzeżny, czarny ocean, a dobywszy czerwony „Blask Earnila” i rzuciwszy nim w czteronożny, mosiężny, brązowy stół, powiedział .
- Jam jest ten, który przeżył, ten, który żyje i ten, który na wieki żyć będzie dopóty, dopóki nie odpłaci krwi krwią temu, który unicestwił żywot moich wielkich, starych ideałów – zeskoczył z niskiego stoliczka, przynajmniej to tym było, dopóki Leśny człowiek nie doznał histerycznego ataku gniewu, a następnie uspokoił się powracając do rozmowy z przerażonym barmanem, który odmówił mu udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Nikt z zebranych tu, przestraszonych gapiów wytrzeszczających swe wielkie oczy na wychodzącego z karczmy Kendila, nie dziwił się Dollińczykowi. Młodzieniec nie żałując swojego postępku ruszył dalej w stronę Gendrii. Jego pochód wstrzymała jednak biała bezwonna mgła unosząca się nad przeklętymi, górzystymi terenami, zwanymi
Wrzosowymi Kurhanami.
- Dobry Aranie, płomieniu niebios, czemuż sprowadziłeś mnie na tak kręty i zdradziecki szlak. – szepnął w stronę gwiazd, zamknąwszy swe zielone, przerażone oczy, ponieważ wiedział on, iż miejsce to, jest grobem Dzikich Ludzi, którzy oddawali cześć podupadłemu bogowi, Latesowi, przez co sprowadzili na siebie gniew Wielkiego Boga Deliana, a gniew ten spoczął wraz z nimi głęboko w ziemi, lecz wśród poległych dusz, były te, które wciąż nawiedzały owe tereny z nikomu nie znanych powodów. Nasz bohater miał takiego przeklętego Ena – pecha, iż natrafił na błądzącą, eteryczną postać, która zwała się Przeklętym Deanderdil, dojrzawszy ją, wydobył jaśniejący jaskrawą czerwienią miecz i rzucił przekleństwem w stronę Złej Duszy.
- O gorsząca świat postaci zniknij w bezdennych czeluściach, mrocznej otchłani – pochylił głowę, a gdy ją uniósł nie zobaczył tego czego oczekiwał.
- Bezmyślny, Leśny Człowieku !- dusza parła swym trującym wydechem, w kierunku Kendila, lecz ten odporny, na tego rodzaje magię nie zareagował w sposób negatywny - czy naprawdę sądzisz, że poślesz istotę o wiele starszą od twej spróchniałej głębi, do wiecznego spoczynku ? Dla nas nie ma korzeni świata ! Odejdź, proszę, gdyż twa śmierć nie napoi nas rozkoszą, jak za dawnych czasów.
- Nie jestem człowiekiem, który unika walki, ani też tym, który jej szuka przeklęta duszo, więc odejdę na wschód w stronę moich pobratymców – biała, delikatna poświata księżyca spoczęła na twarzy Kendila, nadając mu wyrazu szlachetnego władcy gór, jak zza Dawnych Dni. Odszedł szybkim krokiem leśną drogą, nie chcąc napotkać kolejnej zbłąkanej duszy. Schodząc ze stromej, usypanej kamieniami ścianie pojął, iż w istocie odniósł wielki sukces, gdyż większość ludzi przechadzających się po tych terenach nigdy stąd nie wracała, on był jedynym, który wyszedł stąd żywy nieumarły, a nie żyjący umarły ... Kolejne trzy dni, minęły podobnie : piękna, gęsto zarośnięta po obu swoich brzegach, stara droga i wielkie czyhające, zza progiem lasu niebezpieczeństwo, lecz czwartego dnia od postoju w karczmie zauważył nad widnokręgiem piękne domy położone głęboko w koronach pradawnych, wysokich drzew, a unosząca się tam delikatna mgiełka i uspokajające brzmienie klarnetu nadawały im niezwykle magiczną aurę – Ethabakowie- pomyślał i wcale się nie mylił. Ruszył z zapasem całych swoich sił do tego przedziwnego miejsca, gdzie mieszkańcy schodząc po niskich, wyrzeźbionych w granicie schodach przywitali, znanego już im, gościa.
- Witaj – mówiąc to ,uradowany, jeden z nich rzucił się w objęcia Kendila - Jakie nam tym razem ślesz wieści ?
- Miło mi znów ciebie i was ujrzeć drodzy przyjaciele zza gór - spojrzał wymownie w niebo, jego twarz promieniowała niezwykłą radością, która nie gościła nań od wielu dziesiątek lat – Widzę, że upiory i Wodny Smok zostały rozbudzone przez nowe zło najwyraźniej panoszące po naszym świecie ?- uśmiech znikł z twarz tutejszej ludności, przerażeni słuchali kolejnych słów Kendila - Niestety nie tylko ona zmusi nasze chwile radości do milczenia. Z miasta Nabarkruk, niegdyś opływającego w złoto, miód i kojące brzmienie harfy, zostały zgliszcza, Drragowie i orkowie splugawili i wykarczowali 300 mil gęsto zaludnionego, górskiego terenu, na szczęście ludy zamieszkujące góry Nandill, hucznie obchodziły święto pierwszego dnia wiosny tutaj, nad Lustrzaną rzeką. Nie możemy się łudzić, iż zło rozpościerające swe długie, czarne ręce nie zechce przygarnąć naszych krain w swe objęcia – mówiąc to źrenice oczu wojownika zrobiły się wielkie i jaskrawoczerwone, na które Ethabakowie spojrzeli z bojaźnią i spróbowali złagodzić całą sytuację mówiąc.
- Nie ty zawiniłeś, mości przyjacielu, lecz władca Gendrii, ten pyszałkowaty stary nicpoń, nie znający żadnych zasad moralności i ...
- Nie wam jest dane oceniać jego rządy, chociaż częściowo zgadzam się z nimi – przerwał stanowczo Kendil -
Nazajutrz wyruszam, ku memu przyjacielowi przy czym ostrzegam was : nie sądźcie iż jest on moim władcą, gdyż tylko ja nim jestem – mieszkańcy nie chcieli zadawać kolejnych pytań, gdyż uznali, że będzie lepiej nie zakłócać jego spokoju. U świtu dnia, po sowitej uczcie obfitującej w liczne opowieści Leśnego Człowieka, pokazali mu jego pomieszczenie zakładając nań za pomocą wierzbowej, długiej różdżki trzy potężne czary mające odpędzać sługusy, zaprzedane złu. Spał tak, przez cały dzień i u świtu nocy wypoczęty wyruszył z domu, w sposób tak cichy, iż najlepszy człowiek w słuchu, ówczesnych czasów, nie mógł go usłyszeć. Wyszedłszy z ogrodu porośniętego pięknymi, rozgałęzionymi wierzbami począł biegać do utraty tchu. Dobył swój stary, deliański miecz promieniujący blaskiem księżyca, który spowodował, iż większość mieszkańców olbrzymiego lasu pogrążyła się w głębokim, wymuszonym śnie, lecz, jak się okazało, nie wszyscy.
Nagle Kendil zeskoczył z drogi, wpadając do głębokiej, ziemnej jamy, gdyż obok jego uszu przeleciała ze świstem ciemna, długa strzała. Zewsząd wydobywały się potężne odgłosy trąb i rozkazy.
- Ta gnida panoszy ziemie naszych ojców, bezczelność, do broni synowie Eandura II – niczym ostry pazur Złotego Wilka przecinający żywcem ciało, pięć strzał przeszyło prawy bok młodzieńca, który, po mimo wielkiej i głębokiej rany, wyskoczył z dołu na pole walki i błyskawicznie rzucił się na mężów broni Eandura, dwóch z nich powalając, trzeciemu zadając kaleczą ranę, a ten prosząc o śmiertelną, otrzymał zatrutą strzałę w lewe udo co przysporzyło mu jeszcze większego bólu i powolnej śmierci. Niczym chmara pszczół kolejne hordy rozwścieczonego wojska zalewały polanę walki i w końcu ten otrzymał szóstą ranę, tym razem z miecza, która przecięła jego lewy bok. Spadł z niskiego, porośniętego głównie chwastami pagórka, lądując pod grubym konarem wielkiego na 200 stóp drzewa, które to zbudzone ze snu powstało w chwili, kiedy z ust poważnie rannego wojownika wydobył się przeraźliwy jęk. Owym drzewem był Dante, przywódca Ludu Drzew, który to rozgromił całą armię, a okaleczywszy młodzieńca, rzucił nim w uciekających, pozostawiając mu pustkę w jego pamięci, z niewyraźnymi zarysami bitwy.
Kendil zbudziwszy się na wielkim, dostojnym, królewskim łożu, ujrzał rozstawionych po holach z polerowanego granitu dwóch rycerzy odzianych w srebrne zbroje, patrzących prosto przed siebie i pojął, iż popadł w ręce władcy ludu zza gór, Eandura II, syna Dariena spod Klin.
Przedstawiam poprawiony tekst, gdyż pomysł uważam za nie najgorszy.
wyje za mną ciemny, wielki czas