1
Jest już grubo po dwudziestej. Opieram łokieć o blat kuchennego stołu. Jeśli miałbym dosłownie rozumieć słowa, które Maja wypowiedziała przed chwilą, musiałbym wyobrazić sobie kaszlącego Marcina Jeremskiego- Jeremskiego smaganego przez drgawki i gargantuiczne odruchy wymiotne. Wyobraziłbym sobie Marcina w bólu ściskającego swoje gardło- wydałby z siebie coś w rodzaju błagalnego jęku, gdy ciepłota twardej tkanki zaczęłaby rozrywać jego przełyk. Rodziłby samotnie, w ciemnej izolatce wyścielonej miękkim materiałem. Po kilku minutach naga postać pokryta lepką śliną wysunęłaby swoje smukłe nogi z rozerwanej szczęki Marcina, rzucając na bok jego ciało jak niepotrzebną, zbrukaną sennym koszmarem kołdrę. Wstając z podłogi, postać powiedziałaby "Przeżuł mnie, a potem zwyczajnie zwrócił... " Sięgając po kubek zimnej herbaty rzucałaby krótko: "Ale wiem... Jestem pewna, że jego to także bolało. Pewnie nawet bardziej niż mnie."



Mógłbym powiedzieć, że Marcin był niezłym gitarzystą- musiałbym jednocześnie przyznać, że to właśnie chęć spełniania własnej pasji zlizywała z powierzchni jego umysłu każdą najmniejszą drobinę nietrwałego artyzmu. Oczywiście, maniera dystyngowanego inteligenta nigdy go nie opuszczała, jednak czasami prezentowała swoje istnienie w dość natarczywy sposób. O ile wiem, żadne techniki gitarowe nie wymagają od muzyka jakiejś specjalnej, nadprzyrodzonej siły fizycznej. Jestem jednak pewien, że sekret porywającego brzmienia cech*jącego muzykę Marcina był głęboko utwierdzony w sile. Potęga wszelkich muzycznych odkryć, najbardziej delikatnych dźwięków oraz wzruszających melodii truchlała w kontakcie z jego prawym sierpowym- podobnie, jak lira głosu Majki.



***



Zachody i wschody słońca zawsze dodają scenom filmowym porywającego dramatyzmu- nieraz w charakterze tworzywa zastępczego korzysta się ze spektakularnych wybuchów, rozpędzonych furgonetek z martwym kierowcą w środku lub ze świeczek migocących na niewielkim, okrągłym stoliku. Jednak sytuacja wszelkich twórców pod koniec lat dziewięćdziesiątych wyglądała nieco inaczej niż obecnie- w szczególności sytuacja twórców wybitnie niedocenianych, twórców zbesztanych przez wścibskich recenzentów- twórców, którzy nadawali wartościom humanistycznym pozycję poślednią.



Pod koniec lat dziewięćdziesiątych niektórzy tacy twórcy nerwowo spoglądali na zegarek, przyspieszali kroku, a ich serca stawały im w gardle. Słysząc krzyki dobiegające z mieszkania na trzecim piętrze, nerwowo wyciągali z kieszeni klucze od klatki schodowej, wbiegali na górę i szarpiąc gwałtownie klamkę drzwi wejściowych, odciągali Marcina od histerycznie płaczącej, świeżo posiniaczonej blondynki. Oczywiście twórcy niekomercyjni stronią od kabotyńskiej przemocy, a jeśli już się nią posługują, ma ona w sobie nadzwyczaj ciężki ładunek emocjonalny. W swojej brutalności, zatracają się w czynnościach najbardziej mechanicznych- zaczynają na oślep okładać oponenta pięściami, ciskają w niego najróżniejszymi przedmiotami codziennego użytku, a gdy zobaczą, że przeciwnik już opadł z sił, podnoszą się i zaczynają kopać go z pogardą. Tak też uczyniłem.



Wielcy bohaterowie artystycznego kina zawsze wychodzą po angielsku. Ale resztki obecnego w pokoju heroizmu skuliły się pod ścianą i chowając twarz w złotych włosach, znowu zaczęły płakać.



Muszę tutaj zaznaczyć, że koniec lat dziewięćdziesiątych przyniósł ponadto uwiąd dla mojego pisania. Próbując odpowiedzieć sobie, na pytania dręczące mnie przez kolejnych kilka miesięcy, nie napisałem ani słowa- zwyczajnie topiłem je w wypełnionym po brzegi kieliszku, a każda kropka na końcu zdania rozpływała się w wyciekającej z pióra goryczy tuszu. Co prawda mogłem wtedy wysilić się na stworzenie kilku ciężkich historii, jednak nie widziałem w tym jakiegokolwiek sensu. Bo nadszedł moment, którego najbardziej się obawiałem- rzeczywistość zaczęła mi (w swojej nachalności) absolutnie wystarczać, a nawet mnie przerastać- czyli miażdżyć i rozcierać po zakrytych nocą ulicach miasta.



Wyjechał zaraz po tym, jak otrzymał sądowy zakaz zbliżania się do Mai. Ciekaw jestem, czy owe zarządzenie straciłoby swoją moc, gdyby Marcin trafił za kratki- więzień posiada przecież prawo do kontaktu z najbliższą rodziną. Jeśli słowne utarczki, wielkie kłótnie, a w końcu uderzenia zrodzone w niewinnej zabawie są kulturowo dozwolone w relacji pomiędzy rodzeństwem, mógłbym powiedzieć, że chociaż w nieznacznym stopniu Marcin starał się przestrzegać jakichś zasad. Przypuszczam, że niewinna zabawa skończyła się zaraz po śmierci ich matki, a pierwsze przegryzione wargi, pierwsze obtarcia i pęknięcia w osobowości pojawiły się jeszcze wcześniej. Gitarzyście absolutnie nieposkromionemu (a jak się domyślam, także niedowartościowanemu- co zapewne jest równie destruktywne, co w wypadku pisarzy) nigdy zwierzęcości nie brakowało- jakikolwiek spadek owej wartości oznaczałby zapewne preludium do wielkiej porażki. W zamyślonych oczach Majki nigdy nie dostrzegłem podobnego nienasycenia- chyba że miałbym doszukiwać się takich znamion w jej niespokojnym oddechu. Oczywiście mógłbym też zapuścić się trochę głębiej, badając sytuacje najbardziej tragiczne, ale wtedy musiałbym stać się poszukującym wrażeń padlinożercą.



Siedziałem w fotelu przed telewizorem. Stężenie pośmiertne zaciśniętej dłoni powoli opanowujące każdy członek ciała nie pozwalało mi odłożyć pilota. Czułem niewymowną ulgę. Zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie teraz wszystko zacznie się układać. Pomyślałem, że mógłbym wypełnić przestrzeń po Marcinie "Byczej Pięści" czymś przyjemnym, czymś, co ukoiłoby drżącą od niepokoju osobowość Mai. Zacząłem pisać. Zacząłem składać z niekształtnych liter szczęśliwe zakończenie.



Przestrzeń między kartkami notatnika okazała się ratunkiem. Każdy kolejny akapit odwracał moje myśli na temat realnego stanu rzeczy w stronę nieskończonego dobra, ciepła i radości. Pisałem o Marcinie "Zapomnianym Egzulu", który nie zatapiał już swoich rozpędzonych knykci w policzku swojej siostry. Pisałem o Mai, która zaczęła nowe życie ze swoim narzeczonym. Pisałem o wysokiej trawie lekko kołyszącej się gdzieś ponad naszymi głowami, o mlecznych obłokach, które były dosłownie na wyciągnięcie ręki, o dłoniach gładzących suchą ziemię i w końcu- pisałem o zmierzchu, nocy, o następnym dniu, o jeszcze następnym. Pisałem o dziesiątkach lat, o stuleciach, o przytłaczającej pustce kosmosu, czyli w ostateczności o śmierci.



Tego samego wieczora połknęła całą zawartość opakowania tabletek na uspokojenie. Sama zadzwoniła na pogotowie. Tydzień później próbowała się powiesić w kuchni- wbiegłem do mieszkania w ostatniej chwili. Potem odkręciła gaz, ale zniweczyłem jej plan, próbując zagotować wodę na herbatę. Możliwe też, że Majka nieumyślnie nie docisnęła pokrętła kuchenki i owo zdarzenie nie miało żadnego podtekstu samobójczego- jednak gaz rozjuszony zapałką dzierżoną w mojej dłoni walnął całkiem nieźle.



W końcu Maja przekonała się, co jest po drugiej stronie. W końcu wpław przepłynęła wrzący Styks swojej codzienności. Każdy śmiertelny upadek, każda masa krytyczna tabletek psychotropowych oraz multum rozgrzanych do czerwoności ostrych noży kuchennych- wszystko to owocowało niebiańsko świetlistym porankiem w szpitalnej sali. Zawsze i bez cienia wątpliwości. Potem pokazałem jej, co już napisałem. Poprosiła, żeby zostawił jej maszynopis, aby mogła go sprawdzić. Wiedziałem przecież, że to nie chęć sprawdzania błędów skłoniła Maję do przeczytania moich spekulacji. Wreszcie mgła znikła, zaczęły się formować mleczne chmury, które zrosiłby deszczem czekoladową ziemię. Wtedy trawa zaczęła rosnąć- pięła się w górę po całym jej ciele, rozciągając ostatecznie grymas zrozpaczonych ust w szczery uśmiech.



***



Siedzi przede mną, dopijając zimną herbatę. Jest już grubo po dwudziestej. Przeciąga się na krześle, bierze głęboki oddech.



-Zastanawiam się... Zastanawiam się, czy mógłbyś napisać coś podobnego do Marcina. - mówi spokojnie. - Taki list... Książkę. Sama nie wiem...



-Wydaje mi się, że on nie gustuje w takiej literaturze. - odpowiadam, prostując się i zdejmując łokieć ze stołu. -Fascynacja opowiadaną historią przychodzi jedynie wtedy, gdy mówi o tym, co człowiek sam chciałby zobaczyć. Dla Marcina musiałbym napisać baśń o górze pieniędzy, o kilku wagonach koksu, o drogich kobietach. O pustej satysfakcji... a właśnie takie opowieści są najbardziej nużące.



Ucichłem. I ucichł cały ogrzany światłem żółtej żarówki pokój. Bo nie było już kluczy, które trzeba by nieustannie przekręcać, nic do strojenia- żadnych gitar, czyli żadnych pękających strun.

Dodane po 3 minutach:

ups :| przez pomyłkę wrzuciłem do złego działu. kajam się

2
Zły dział? czyli że ten, czy już przeniesione? Zresztą, nieważne.



Czytałeś Ostatnią Rundę Cortazara? Tam jest taki felieton o krótkich formach. Autor pisze o "kulistości opowiadania", która sprawia że po postawieniu ostatniej kropki tekst zaczyna żyć własnym życiem. Twoje opowiadanie to ma. Jest świetne.



No ale miało być krytycznie, więc kilka błędów się znajdzie.


Sięgając po kubek zimnej herbaty rzucałaby krótko:


Raczej rzuciłaby krótko? No chyba że się zacięła...


podobnie, jak lira głosu Majki.


bez przecinka


a ich serca stawały im w gardle


bez "ich" byłoby zgrabniej



jeszcze kilka takich małych błędzików by się znalazło... Ale przede wszystkim odsyłam tu http://pisarze.mojeforum.net/viewtopic. ... highlight=

tam trochę o kropkach, myślnikach i tak dalej...



Ale to wszystko są sprawy techniczne, a ty jesteś raczej artystą niż rzemieślnikiem. :D



Peace!
I've got the lot to burn...

3
Hmm, w tytle kryje się wielka prawda. Jednak o tym na końcu.



Muszę przyznać, że masz bogatą wyobraźnię i bogate słownictwo. Dobrze sobie radzisz we władaniu słowem.

Używasz ciekawych metafor.



Jednak niekiedy te metafory wyglądają na nieco przekombinowane.

Ogólnie mnie nużyło.



To opowiadanie należy do tych, które czyta się tylko raz w życiu. Nie wraca się do niego i mówi, że jest dobre. Co jest zgodne z prawdą. Jednak nie na tyle dobre żeby wracać do niego co jakiś czas i pławić się w słowach w nim użytych.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
mogłem wtedy wysilić się na stworzenie kilku ciężkich historii, jednak nie widziałem w tym jakiegokolwiek sensu. Bo nadszedł moment, którego najbardziej się obawiałem - rzeczywistość zaczęła mi (w swojej nachalności) absolutnie wystarczać, a nawet mnie przerastać.


Doczytałem to tego zdania i postanowiłem dokonać wpisu.

Nie mam zamiaru recenzować twoich werbalizacji od strony fabularnej, bo fabuła zawarta w książkach nigdy mnie nie interesowała. To czego szukam to zdania-prawdy. Chcę się natknąć na dowód refleksyjności autora, czegoś co przekonywałoby mnie, że autor "wie".



Powyższe zdanie w jakiś sposób mnie przekonało. Sprawiło, że dalsze czytanie stało się zbędne.



Musisz pracować nad tym żeby takich zdań było coraz więcej. Pamiętaj, że pisarz nie sprzedaje czytelnikowi fabuły (mówię o "prawdziwym czytelniku"), lecz własną mądrość życiową.



Pisania to konstruowanie dowodów na to, że jesteś wartościowym człowiekiem, oraz że posiadasz elementarną świadomość wyższego humanizmu.



Przytoczone przeze mnie zdanie nie jest doskonałe pod względem rytmiczno-intonacyjnym, ale jest bardzo dobre pod względem bardzo dojrzałego sensu. Musisz mnożyć takie zdania w tekście.



Wydaje mi się, że możesz być pisarzem aforystycznym. Tj. każdy akapit może zmierzać u ciebie do wysłowienia jakiejś prawdy o świecie, rzeczowej maksymy. Mnóż takie maksymy w tekście a staniesz się pisarzem aforystycznym.



Kiedy piszesz, nie myśl o niczym, pozwól by myśli same siebie myślały.

5
Zarówno Sonicexx, jak i Weber, zawarli po części mojej opinii.



Przede wszystkim - opowiadanie ma klimat. Ciężki, gęsty i miejscami nużący. To jasne, że umiesz pisać.



Kulistość, o której mówił Sonicexx to najfajniejszy punkt opowiadania. Lubię kiedy dopiero na koniec wszystko się zamyka i stanowi ładną całość.



Ciężko mi pisać o tym opowiadaniu. Odczucia mam niesprecyzowane. Historia nużyła, a miejscami wydawała się pretensjonalna. To chyba główna wada tego tekstu w moich oczach.



Poza tym, rzeczywiście, masz plastyczną wyobraźnię i używasz ładnych metafor (szczególnie udane ostatnie zdanie). Napewno nie jest pospolicie i to jest najważniejsze.



Pozdrawiam.

Dodane po 1 minutach:

Aha. Nie wiem, czy to wina edycji, ale myślniki kleją Ci się do wyrazów, co jest błędem.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”