1
Prolog: Nowy świat



Słońce już świta. Dzień i noc mieszają się ze sobą na horyzoncie, dając światu więcej barw i pobudzając ludzi do życia. Koguty pieją z zachwytu na widok pomarańczowego światła. Mrok powoli chowa się w dali za zasłoną światła, dając początek nowemu dniu.



W tym czasie pewien piętnastoletni spiczastouchy chłopak, o włosach koloru morza, w ciemnozielonej tunice i słomianych butach, szuka swego odbicia w świetle okna. Ma mieszane uczucia. Przyszedł dzień, kiedy zostanie zmuszony opuścić swoją rodzinę i wyruszyć w świat, w celu rozgałęzienia rodu. Tradycją rodu Violari jest opuszczanie rodziny przez nastolatków mających ukończonych lat piętnaście. żyjąc samodzielnie i zakładając rodzinę chłopiec staje się mężczyzną.



Wyrostek odwraca wzrok od okna. Spogląda na wazonik z koniczyną, po czym bierze głęboki oddech.

– Za chwilę pojawi się tu moja matka... Zdążyłem już spakować manatki – myśli sobie gołowąs. – Trochę mi szkoda... Wprawdzie całe moje dotychczasowe życie spędziłem właśnie tutaj... Tu się wychowałem. Tu jest moja rodzina. Tu jest mój dom...

Wtem na poddasze weszła kobieta o długich brązowych włosach, czerwonych oczach i nieco przydługich uszach, ubrana w kasztanową spódnicę i fartuch biały jak mleko. Była bardzo zadbana.

– Już czas synu – powiedziała matka.

– Tak, rozumiem – odrzekł z niepewnością młodzieniec.

– Ojciec już czeka na dole. Jesteś gotów?

– Tak. Jestem gotów.

– W porządku. Chodź za mną.

Długoucha kobiecina zeszła po schodach na dół. Chłopiec podążył nieco chwiejnym krokiem w ślad za nią. Poruszał się powoli - jakby nie był pewien, czy dobrze robi. Przełknął szybko ślinę i starał się uczynić swoje kroki pewniejszymi. Nagle, zupełnie zdezorientowany, znalazł się na parterze. Jego rodzicielka podeszła do ojca, szepnęła mu kilka słów na ucho, a następnie rozpoczęła zwyczajną rozmowę. Wyrostek zerkał podejrzliwie z pod kąta na swoich rodziców. Nie wygląda na takich, którzy mają dobre intencje. Szczególnie jego ojciec, brodaty mężczyzna w brązowej tunice i błękitnej kamizelce. Jego oczy odpowiadały kolorem owemu bezrękawnikowi. Aż nad wyraz… Wreszcie ojciec ruszył w kierunku swego syna. Ten zadrżał.

– Henry! – ryknął w chodzie błękitnooki mężczyzna.

– Tak, ojcze? – odpowiedział na wołanie Henry.

Człowiek w brązowej tunice podszedł nieco bliżej. Stanął na wprost Henry’ego.

– Henry, nadszedł dzień, w którym ukończyłeś 15 lat. Nadszedł czas, w którym powinieneś wyruszyć w świat w celu poznania nowych...

– Tak, wiem ojcze... Wybacz, że ci przerwałem, ale chciałbym mieć to szybko za sobą.

Ojciec spojrzał na podłogę. Po chwili rzekł:

– Idź już. Czas na ciebie.

– Racja...

Henry spojrzał na matkę, która stała z tyłu i przyglądała się rozmawiającym. Potem zerknął raz jeszcze na ojca. Przemierzył wzrokiem cały dom, aby sprawdzić, czy to sen, czy też rzeczywistość. Wzdrygnął.

Nagle ojciec zagadał.

– Idź już.

Henry ponownie rzucił okiem na ojca. Zauważył jego ogromne źrenice pochłaniające cały błękit oczu. Nie był pewien, czy jego ojciec był szczęśliwy, czy smutny, ale to wszystko wyglądało zbyt podejrzanie. Po paru sekundach przyspieszył kroku i znalazł się pod drzwiami. Rzucił tylko jedno słowo:

– żegnajcie...

Po czym wyszedł.





Zachowanie Henry’ego jest jak najbardziej uzasadnione. Jego rodzina kryje wiele tajemnic, którymi nigdy nie planowali się z nim podzielić. Zawsze podchodzili do niego z dystansem. Chłopak wiedział od dziecka, że różnią się od niego zarówno wyglądem, zachowaniem, jak i swoim postępowaniem. Czasem przytaczali mu, że przypomina on swojego dziadka, który był elfem. Jedynym powodem, dla którego tak naprawdę młodzieniec został wychowany, jest konieczność poszerzenia korzeni rodu. Zadaniem piętnastolatka z rodziny Violari jest założenie własnej familii i kontynuowanie tradycji. Henry wyrusza więc do stolicy Królestwa Rashgarii, aby mimo wszystko, sprostać wymogom ojca. Nie jest on świadom, że największa przygoda jego życia właśnie stanęła przed nim otworem.



Henry w pośpiechu zamknął za sobą drzwi. Stanął w miejscu oczekując ponownego ich otwarcia od wewnątrz. Nie doczekał się. Westchnął i ruszył w drogę, w kierunku miasta. Miał nieco mieszane uczucia. Nigdy nie wyszedł tak daleko poza obszar domu. Zawsze przebywał tylko i wyłącznie na terenie wioski, którą zamieszkiwał. Nie była ona zbyt wielka. Mieściło się tu ledwie piętnaście domów. Większość zbudowana była z drewna, ale było też kilka wyjątkowo biednych, wykonanych z gliny i słomy. Dom zielonowłosego zaliczał się raczej do tych pierwszych. Był on również największym ze wszystkich domów w wiosce. Jako jedyny, prócz wójtowskiego, posiadał poddasze. Inni osadnicy zazdrościli Henry’emu tak pięknego domu, jednak nigdy nie rzucili nawet słowem w kierunku jego rodziny. Zupełnie tak, jakby bali się konsekwencji rozmowy.

– Na pewno poznam wielu ciekawych ludzi – myślał Henry idąc przez wioskę. – Może nawet uda mi się z kimś zaprzyjaźnić... Smutne jest to, że nigdy nie miałem przyjaciół. Czytałem wiele książek, aby poznać sekrety ludzkiej natury. Nigdy jednak nie miałem własnego brata...

Młodzieniec nagle przystanął. Spojrzał za siebie. Właśnie opuścił swoją wioskę. Zamknął pierwszy etap swojego życia. Próbował sobie przypomnieć wszystko, czego się tutaj nauczył, ale…

– To już jest koniec – powiedział sobie z wyraźną dumą Henry. – Jestem już wystarczająco silny i mądry, aby radzić sobie samemu w nowym świecie. W świecie, którego nie znam. Mam nadzieję, że los, który został mi przewidziany, okaże się hojnym.

Henry z uśmiechem na twarzy ruszył w dalszą drogę.

Podczas podróży przeszedł przez wiele pół, łąk i lasów. Gdy zbliżała się noc, szybko rozkładał prześcieradło i kładł się do snu. Rodzice nigdy nie pozwalali mu na spacery, gdy robi się ciemno. Opowiadali mu o wychodzących z otchłani mroku demonach, które czyhają na niczego niespodziewających się ludzi. Dla Henry’ego był to wystarczający argument. Siły wyższe darzył wielkim szacunkiem. Kiedy przyszedł poranek zwinął swoje posłanie i przyszykował sobie posiłek. Jadł dosyć oszczędnie, jednak po upływie dwóch dni od opuszczenia rodzimych stron zapasy żywności skończyły się. Pozostało mu szukanie pożywienia w pobliskich lasach. Nie znał się na polowaniu, tak więc musiał się nasycić leśnymi owocami. Szybko jednak zorientował się, że to nie wystarczy, aby zaspokoić jego apetyt.

– Minie jeszcze kilka dni, zanim dojdę do Gofortu – pomyślał Henry. – Powinienem poszukać jakiejś osady i uzupełnić zapasy.

Henry przeanalizował szybko zawartość sakiewki.

– Powinno wystarczyć.



Kierując się ciągle w stronę stolicy Henry zauważył w oddali kilka gospodarstw. Natychmiast ruszył w ich stronę. Był nieco wycieńczony po dwóch dniach ciągłej wędrówki, a żołądek już prawie przyrastał mu do gardła. Nie minęło dziesięć minut, kiedy znalazł się na terenie zamieszkanym przez ludzi. Ludzi, których widział pierwszy raz na oczy. Nikogo z nich nie znał. Było to dla niego nowe doświadczenie. Spora grupka osób przechadzała się środkiem wioski. Wyglądali na wypoczętych, choć świtać zaczęło ledwie godzinę temu. Henry podszedł do jednego z nich.

– Przepraszam – powiedział Henry. – Nazywam się Henry, miło mi pana poznać…

– Czego chcesz, mały? – odparła nieprzyjemnym tonem wysoka postać, do której zwrócił się Henry.

– Szukam człowieka, który handluje żywnością. Wie pan, gdzie takiego człowieka znajdę?

– Tak – na twarzy wysmukłego mężczyzny pojawił się złośliwy uśmiech – Ten przerażony starzec użala się nad swoim życiem w cha…

Nagle urwał. Jego oczy skupiły się na uszach Henry’ego.

– Jesteś elfem!

– Przepraszam? – odparł Henry.

– Widzicie te uszy? – mężczyzna zwrócił się do reszty grupy. – To elf!

Zgraja towarzysząca chudemu osobnikowi zaczęła się natrętnie gapić na uszy Henry’ego, po czym otoczyli go z szerokimi, szyderczymi półuśmieszkami na twarzach. Henry z początku nie wiedział, co się tak właściwie dzieje. Nie znał zbyt dobrze natury ludzkiej. Zazwyczaj ludzie zamiast wchodzić z nim w rozmowę, po prostu go unikali. Chłopiec był jednak oczytany. Z książek czerpał swoją wiedzę. Zamiast strachu czuł raczej zafascynowanie… Zafascynowanie tym, co się za chwilę może wydarzyć. Próbował ukryć uśmiech satysfakcji na swojej twarzy, jednak nie udało mu się to. Podniecenie narastało w nim z sekundy na sekundę.

– Czosnek, mamy dziś chyba dobry dzień! – powiedział do prowadzącego rozmowę z Henrym bandziora. – Wielki łowczy Królewski nieźle nas wynagrodzi za te długie uszy!

– Ma całkiem ładne ubranko – zauważył inny – Zabawimy się chłopaki!

Henry nie odrywał jednak wzroku od bandyty, z którym rozpoczął swoją rozmowę.

– Mógłby pan dokończyć to, o czym zaczął pan mówić?

– Co? – spojrzał dziwnie na Henry’ego rozbójnik.

– Apropo handlarza żywnością...

Wysoki mężczyzna zaśmiał się głośno.

– Ale się uśmiałem! Hahaha! Czy ty w ogóle wiesz, z kim masz do czynienia?

– A powinienem? – rzekł Henry.

Bandzior przygryzł wargę.

– Jesteśmy tymi, którzy urwą ci uszy pierdolony zwierzaku.

– Jesteś tego pewien? – Henry spojrzał ukradkiem na resztę otaczających go zbirów.

– Zamknij ryj! Na niego!

Nagle bandyci wyciągnęli kije, pałki i rózgi, po czym podbiegli do Henry’ego gotowi zatłuc go na śmierć. Henry spoważniał. Kolejne wydarzenia trwały ułamki sekund. Młodzieniec pojawił się za plecami smukłego bandyty. Cała reszta nie zastanawiając się nad tym, co się stało, rzuciła się ponownie na Henry’ego, który ponownie znalazł się na tyłach Czosnka. Ten kompletnie stracił orientację w sytuacji. Gestem ręki zatrzymał swoich ludzi, którzy szykowali się na następny atak. Henry spojrzał na niego z pogardą.

– Słyszałem, że wy, leśne zwierzęta, znacie się na magii – powiedział niepewnie Czosnek – Czy to była magia?

Henry uśmiechnął się.

– To nie była magia.

– Więc co to było?! – warknął Czosnek. – Chcę to wiedzieć.

Henry pewnie podszedł do niego. Spojrzał mu prosto w oczy. Wiedział, że ci rozbójnicy nie stanowią dla niego żadnego zagrożenia.

Czosnek nie odrywając wzroku od Henry’ego uspokajał swoich pachołków. Zaczął się pocić.

– Spytam jeszcze raz – zaczął Henry. – Gdzie znajdę handlarza żywnością?

Nastała chwila milczenia. Czosnek cały czas gapił się w bezruchu na Henry’ego. W jednej chwili jego pewność siebie wzrosła.

– Próbujesz mi wmówić, że to nie była magia? – na twarzy herszta rzezimieszków pojawił się drwiący uśmiech – Być może znasz się na magii, ale to my jesteśmy ludźmi! To my rządzimy światem! Nie boimy się zwierząt!

– Zwierząt? – uciął Henry. – Bóg dał ludziom siłę i rozum, aby ci byli w stanie ujarzmić zwierzęta. Jeżeli ja jestem zwierzęciem, to ty nie jesteś człowiekiem.

Henry podniósł rękę w górę.

– A jeżeli ty nie jesteś człowiekiem, to znaczy, że nie kierują tobą żadne uczucia wyższe!

Piętnastolatek wypowiedział te słowa tak pewnie, że Czosnkowi na powrót odebrało mowę. Jego ludzie stali niewzruszeni, jednak on skupił swój wzrok na uniesionemu ramieniu Henry’ego. Po chwili jednak ocknął się.

– Próbujesz użyć magii? – rzekł przerażony bandyta.

– Nie – uśmiechnął się z pogardą Henry.

– Co chcesz...

W tym momencie młodzieniaszek zacisnął pięść i z niesamowitą szybkością uderzył Czosnka prosto w nos. Przywódca zgraji przefrunął w powietrzu ładnych kilka metrów, po czym wpadł na szybę jednego z pobliskich domów. Jego ludzie osłupieli. Spoglądali raz na swojego szefa, raz na Henry’ego. Jeden z nich wystąpił.

– Lepiej stąd uciekaj, bo będziesz miał z nami do czynienia. – powiedział.

– Nie boję się – odparł niewzruszony Henry. – Próbujcie szczęścia, łotry.

Kolejny oprych wystąpił, jednak ten szepnął coś na ucho temu pierwszemu. Następnie spojrzeli na siebie, po czym przytaknęli głową.

– Jeszcze się spotkamy – powiedzieli w jeden głos obaj zbóje, po czym odwrócili się.

To samo zrobiła reszta szajki, cofnęła się i swobodnym krokiem poszła w kierunku drugiego końca miasta.

Henry spojrzał w stronę odchodzących bandytów, a następnie na leżącego jeszcze pod stłuczoną szybą oszołomionego Czosnka. Podszedł do niego.

– Jeszcze żyje – pomyślał. – Zastanawiam się, czy złych ludzi należy oszczędzać, czy też…

– Niesamowite! To co zrobiłeś z Czosnkiem przekracza moje najśmielsze wyobrażenia! Nie wiem jak ci dziękować!

Henry spojrzał przed siebie. Za rozbitym oknem spoglądał na niego nieznany mu stary człowiek. Był cały w skowronkach.

– Kim pan jest? – spytał Henry.

– Ja? Jestem zwykłym osadnikiem, który będzie ci wdzięczny po wsze czasy! – odparł mężczyzna.

Nagle z chałup wokoło Henry’ego wyskoczyli uśmiechnięci ludzie. Zaczęli radośnie pokrzykiwać.

– Ta banda przychodziła tu co kilka dni z Gofortu – kontynuuje osobnik zza framugi. – Ciągle nas terroryzowali. Chcieli pieniędzy i kobiet. Niestety, nie mieliśmy straży, ani nikogo na tyle odważnego, żeby ich stąd przepędzić. Dopóki ty się tu nie pojawiłeś. Szczerze mówiąc, dziwi mnie obecność elfa tak blisko Gofortu.

– Nie jestem elfem…

Starzec spojrzał z jeszcze większą ciekawością na Henry’ego.

– Ach, wybacz! – przeprosił osadnik. – Tylko raz widziałem na własne oczy półelfa. Kiedy to było… Zresztą nieważne. Cieszę się, że nam pomogłeś. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?

– Tak, myślę, że tak. Gdzie znajdę kogoś, kto mógłby mi sprzedać prowiant?

Starowin uśmiechnął się szeroko.

– U mnie!

Henry także odpowiedział uśmiechem.



Po zakupieniu zapasów Henry ponownie ruszył w drogę. Przechodzący obok niego ludzie ukradkiem zerkali na jego wyróżniające się uszy, jednak ich twarze wyrażały przyjaźń. Henry był cały w skowronkach.

– To miejsce potwierdza słuszność tego, co przeczytałem w moich książkach. Doprawdy, niesamowite.



Henry wędrował jeszcze przez trzy dni i trzy noce. Nie doskwierał mu mróz, czy upał. Z nieba nie spadła nawet kropla deszczu. Pogoda mu sprzyjała. W końcu jednak, po wyjątkowo smacznym śnie i równie pysznym śniadaniu własnej roboty, składającym się z trzech kanapek z chlebem i szynką oraz szklanki mleka, Henry spojrzał daleko przed siebie. Ku własnemu zdumieniu zauważył ogromny, długi mur, którego zwieńczające marmurowe blanki i przepiękne ozdoby o charakterystyce godła królestwa wyglądały jak ze snów.

– Gofort... Stolica Królestwa Rashgarii... – twarz Henry’ego rozpromieniła się. – Czytałem wiele o warownych i szykownych zamkach, ale to przekracza wszelkie wyobrażenia! Niesłychane!

Rzeczywiście. Mury Gofortu już z daleka prezentowały się wspaniale. Henry widząc z daleka serce Królestwa poczuł się dumny, że jest Rashgarianem. Wstąpiła w niego fala bardzo silnych pozytywnych emocji.

– Ten nowy świat... To wszystko wydaje się być spełnieniem moich najśmielszych marzeń. Moje życie nie mogło obrać piękniejszego kursu. – pomyślał Henry, po czym spokojnym, radosnym marszem, udał się w kierunku murów.



Po kilku minutach przechadzki zauważył coś jeszcze. Mianowicie kilkanaście porozrzucanych w nieładzie wiejskich chat, 3 niewielkie pola, wzgórze z rzucającą się w oczy dzwonnicą i odgradzające to miejsce od reszty świata lasy. Próbował spojrzeć nieco dalej. Wytężając wzrok ujrzał wielką srebrną bramę, ozdabianą złotem i kamieniami szlachetnymi. Na bramie widniał wizerunek przedstawiający walkę wilka i lisa. Ten pierwszy zlewał się z resztą bramy swoją żelazną szarością, natomiast drugi był wykonany z najwyższej jakości złota. Pod bramą stało dziesięciu konsekwentnie opancerzonych strażników. Wszystko to, co obejmował w tej chwili świetny wzrok Henry’ego, wyglądało jak ze snu. Pięknego snu. Fascynacja wzięła górę nad Henrym. Mimowolnie pobiegł z całą swoją szybkością w kierunku bramy, aby dokładniej się jej przyjrzeć. W pewnym momencie przystanął. Na drodze widniała tabliczka. Było to pewnego rodzaju ogłoszenie. Henry z ciekawości zaczął czytać:



Jeżeli widziałeś w Królestwie elfickiego niedobitka, zobowiązany jesteś donieść o tym mnie. Nie czyniąc tego, ośmielasz się zdradzić Wielkie Królestwo Rashgarii, co karane jest śmiercią.

Jeżeli udało ci się wytropić i zabić te dzikie bydlęta, przynieś mi jako dowód ich śmierci ich wstrętne, długie uszy. Hojnie nagradzam łowców zwierząt.



Jeżeli jesteś elfem, właśnie spostrzegli cię moi sprytnie rozstawieni ludzie. życzę ci jak najdłuższej śmierci.



Podpisano:

Wielki łowczy Królewski







W oryginale wszelkie przemyślenia bohatera zapisane są kursywą, jednak zabrakło mi nerwów, żeby zrobić to pod forum...

Dodane po 44 sekundach:

Rozdział I: Strefa Południowa



Henry zbladł. Obejrzał się za siebie, a następnie niespokojnym ruchem głowy rozejrzał się dookoła. Było zupełnie cicho. Na nic się nie zanosiło. Po chwili namysłu Henry rzucił spojrzenie w kierunku stojącej pod bramą straży. Wartownicy zachowywali się zupełnie normalnie. Stali na swoich pozycjach pogadując i śmiejąc się.

– Wyobraźnia płata mi figle. Za bardzo się podnieciłem tą całą okazałością Gofortu. Powinienem zacząć trzeźwo myśleć – skłania się do refleksji Henry. – Niesamowity, zupełnie odkrywczy dla mnie świat rzeczywiście jest fascynujący, jednak nie mogę dać się ponieść emocjom. Mogę ogłupieć, albo ludzie wezmą mnie za wariata...

Henry wziął głęboki oddech. Wypuszczając powietrze uniósł głowę do góry. Zamknął oczy. Stał w bezruchu przez dziesięć minut. Chłopiec próbował w ten sposób oczyścić swoje myśli.

– Wszystko sobie przemyślałem. Czuję się bardziej zrównoważony psychicznie. Czas przekroczyć bramę.

Henry ruszył ku wielkiemu miastu. Na parę kroków od bramy zauważył, że straż w ogóle nie zwraca na niego uwagi. Najzwyczajniej w świecie Henry przeszedł przez do połowy otwartą bramę. Tak oto znalazł się u celu swojej wędrówki. Znalazł się w stolicy Królestwa Rashgarii. Znalazł się w Goforcie.

Wewnątrz murów wszystko wydawało się zupełnie inne. Niemniej jednak Henry pobladł widząc to, co znajdowało się za murami.

– Czy to naprawdę jest Gofort? – pomyślał Henry spoglądając dookoła.

Zaraz po wejściu do zamku rzeczywistość uległa zmianie, jednak nie tak, jak można by się było tego spodziewać. Wszędzie dookoła słomiane chaty, nędznie ubrani ludzie, brudna ziemia. Gdzieniegdzie można było dostrzec ludzi w mundurach – były to konwoje. Niezupełnie tak Henry wyobrażał sobie najpiękniejszy gród w kraju. Przy tym, co widział, o wiele lepiej prezentowała się osada, w której został wychowany. Henry podszedł do starego przygarbionego człowieka, który przechadzał się główną ścieżką w celu uzyskania informacji.

– Przepraszam – starzec spojrzał na Henry’ego – Czy to właśnie jest Gofort, stolica Królestwa Rashgarii?

Mężczyzna zaśmiał się.

– Jak najbardziej młody człowieku – odparł z rzadkim uśmiechem na twarzy. – Znajdujesz się w Strefie Południowej Gofortu.

– W Strefie Południowej Gofortu? – zdziwił się Henry.

– Nie inaczej – spoważniał garbus. – Gofort dzieli się na 4 strefy, w celu pogrupowania warstw społeczności. Strefa Południowa to miejsce, gdzie spotkasz jedynie ludzi takich jak ja. Wyróżniają się tu jedynie rzemieślnicy. Są oni nieco bogatsi, ubierają się lepiej niż my, prości chłopi.

– Rzemieślnicy... – pomyślał Henry. – Być może któremuś z nich przyda się moja pomoc. Wygląda na to, że aby zaistnieć, będę potrzebował pieniędzy. Poza tym pieniądze, które dali mi na drogę ojciec i matka skończyły się wraz z kupnem jedzenia w niedalekiej mi osadzie... Powinienem zgłosić się do któregoś z rzemieślników jako ochotnik do pracy, aby zarobić parę groszy.

– A więc są tu rzemieślnicy... Czy wie pan, który z nich mógłby mi dobrze zapłacić za pełnioną robociznę?

Starzec ponownie się zaśmiał.

– Dobrze zapłacić? Hahaha! żaden! Sami zarabiają marne pieniądze!

Nastała chwila ciszy. Henry spojrzał z powagą na garbatego mężczyznę. Tymczasem ten zwrócił uwagę na uszy chłopca.

– Lepiej załóż kaptur, synu – szepnął stary człowiek. – Za te uszy niejeden plebejusz rzuciłby się na ciebie jak na świeże mięso.

Henry przypomniał sobie o Czosnku i jego zbirach.

– Chyba ma pan rację… – Henry założył kaptur. – Czy mógłby pan jednak przybliżyć mi nieco sytuację panującą wśród rzemieślników?

– Zachowaj sobie „pana” głęboko w dupie młodzieńcze. Spójrz na mnie. Jestem nikim – garbus spojrzał bezradnym wzrokiem na Henry’ego. – Ale powiem ci coś. Wprawdzie rzemieślnicy i ich czeladnicy nie zarabiają dużo, ale jest to na pewno zarobek nieporównywalnie większy od przeciętnego chłopskiego wynagrodzenia. Zapewne widziałeś te pola na Podgrodziu. Dzień i noc harujemy tam jak…

– Do rzeczy, proszę – wtrącił Henry.

– W porządku, nie denerwuj się tak chłopcze... Bardzo trudnym zadaniem jest bycie czeladnikiem u któregoś z rzemieślników. Mając taką pracę można sobie czasem pozwolić na coś lepszego niż chleb z wodą. Poza tym nie jest to tak nużące jak machanie kosą na czyjejś farmie... Z tych powodów wielu chłopów stara się o specjalne względy rzemieślników i usiłuje dostać tę robotę. Dwa dni temu słyszałem jednak, że jakiś ćpun zabił i zmasakrował czeladnika garbarza. Myślę, że tylko u niego masz w tej chwili jakiekolwiek szanse na pracę. No chyba, że wolisz zabawę z kosą. Hehe...

– Gdzie znajdę tego garbarza?

– Niedaleko stąd. Idź dalej główną drogą i wejdź do pierwszej chaty po prawej stronie ścieżki, która wyróżnia się wśród innych podwójnymi drzwiami i dużymi oknami. Na pewno ją znajdziesz.

– Wielkie dzięki. Bywaj starcze.

Henry odwrócił się i postawił kilka kroków.

– Zaczekaj! – krzyknął nagle garbus. – Muszę cię przed czymś ostrzec!

Henry odwrócił się.

– Mianowicie?

– Jestem stary i głupi, ale wiem naprawdę wiele o Strefie Południowej. Powinieneś uważać na czających się tu zbirów... Zawsze miej zakryte uszy, inaczej długo nie pożyjesz. Poza tym... Strzeż się nocy. W ciągu ostatnich dwóch dni wiele się tu zmieniło. Nad nami ciąży jakaś tajemnicza aura... Widziałem tu także kilka zagadkowych postaci. Jeden z nich, podobnie jak ty miał...

– Wystarczy – Henry spojrzał surowo na plebejusza. – Nie boję się zwykłych rzezimieszków.



Półelf poszedł szukać chałupy garbarza. Chmury niemal całkowicie zakrywały niebo.

– Ten człowiek miał rację – pomyślał Henry. – Wchodząc głębiej w strefę moje zmysły są w stanie wychwycić coś dziwnego w powietrzu. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, czy jest to coś dobrego, czy też złego. Czuję jednak, że niebawem przyjdzie mi TO spotkać. To naprawdę pokaźna energia magiczna. Wydaje się, że nie jest ona w ogóle kontrolowana...

Henry w pewnym momencie przystanął. Na prawo od niego stała chata, która w żadnym aspekcie nie przypominała pobliskich. Zgodnie z opisem garbatego starca miała ona sporej wielkości okna i podwójne drzwi. Henry przestał rozmyślać i skręcił w jej stronę. Zapukał do drzwi.

– Wejdź! – krzyknął głos z wewnątrz.

Henry wszedł do domu garbarza. Wnętrze było ciepłe. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy była spora sterta skór w prawym końcu pokoju. Pośrodku stał duży drewniany stół, a wokół niego trzy niewielkie krzesła. Tuż obok stały trzy zaścielone łóżka. Podłoga wyglądała na bardzo starą, co kilkanaście centymetrów można było zauważyć nielichą dziurę. Na ścianie można było zauważyć kilka przedziwnych trofeów nieznanych Henry’emu zwierząt. Rzemieślnik siedział na taborecie, tuż obok świeżo rozgrzanego kominka. Po chwili wstał. Odwrócił się w stronę Henry’ego.

– A ty tu w jakiej sprawie młody? – rzekł nieuprzejmie.

– Słyszałem, że twój czeladnik został zamordowany...

Mężczyzna spojrzał podejrzliwie w oczy zakapturzonemu młodzieńcowi.

– Co wiesz w tej sprawie?

– Nic.

– A więc czego tu szukasz?

Henry podniósł czoło.

– Szukam pracy.

Garbarz parsknął śmiechem.

– To może ja się najpierw przedstawię, zanim rozwiniemy naszą rozmowę. Jestem Ralphi, miło mi cię poznać...

– W pańskim głosie słyszę ironię – zauważył Henry. – Proszę o potraktowanie mnie poważnie.

Ralphi’ego wyraźnie zaskoczyła odpowiedź Henry’ego.

– Mówisz mądrze i spontanicznie chłopcze. Masz ładne ubranie. Czy jesteś ze Strefy Wschodniej?

– Nie.

– Hmmm... – Ralphi wyraźnie zgubił trop – A więc chcesz zostać moim czeladnikiem, jak rozumiem?

– Dobrze mnie pan rozumie.

– W porządku. Nie czeka cię jednak ani krótki, ani łatwy test.

– Ile potrwa ten test?

– Pięć dni.

– Pięć dni? – zaniepokoił się Henry. – To sporo czasu.

Ralphi uśmiechnął się.

– Nie martw się, wiem co ci chodzi po głowie. Załatwię ci nocleg i wyżywienie na mój koszt.

Henry uśmiechnął się.

– Bardzo panu dziękuję.

– Nie ma sprawy – odparł Ralphi, po czym wskazał na łóżko przy ścianie. – To łóżko należało do mojego byłego czeladnika. Od teraz należy do ciebie. Rozpakuj swoje rzeczy, zjedz i prześpij się. Robi się już ciemno, a jutro czeka cię sporo pracy.



Henry i Ralphi zjedli razem kolację. Okazało się, że Ralphi jest wesołym, towarzyskim człowiekiem, któremu brakowało bratniej duszy. Opowiedział on Henry’emu o pracy garbarza, o biedzie, jaka panuje w Strefie Południowej i...

– Najśmieszniejszy jest ten... Yyy... Ten cały Wielkołowczy Cesarski! Pomyśleć, że wzięli taaakieeego nieuka na taaakieee stanowisko! – śmieje się niemrawo Ralphi zapijając smażoną rybę ryżówką.

– Wielki łowczy Królewski? – pyta jeszcze trzeźwy Henry.

– Taaa... Taki burak jeden, co myśli, że jak zabije kilka elfów to zrobi coś się państwu...

– Słucham?

– łoj tam, nieważne. Powiem jeszcze tylko tyle, ile wiem, a wiem, że ten pierdolec ma podobno jakiś naszyjnik z elfich uszu. Haha! To ci dopiero wariat!

– Naszyjnik z elfich uszu? Rzeczywiście, dziwne. Może to naprawdę świr? Prawdę mówiąc od czasu, kiedy przeczytałem tabliczkę przed wejściem do Gofortu, byłem nieco zaniepokojony. Ale może przesadzam... Tyle emocji w jeden dzień...

– Idę się przespać – Henry powoli położył się na łóżku z otwartymi oczami. – Dobrej nocy, Ralphi.

– Dobrej nocy, mały.



Słońce obudziło swoją gęstą czerwień. Henry wstał wraz z nim. Widząc śpiącego w najlepsze Ralphi’ego, próbował go obudzić.

– Wstawaj garbarzu, robota czeka – powiedział Henry.

– Hrr... Co? – odparł Ralphi.

– A no to.

– Ale co?

– Robota czeka – westchnął Henry.

– Nieee... Nie dam rady...

– Dlaczego?

– Mam wielkiego kaaacaaa...

Henry podrapał się po głowie.

– Na pewno nie miałbyś dla mnie jakichś zadań? Ty możesz sobie spać, a ja...

Ralphi mrugnął uśmiechając się półgębkiem.

– Rzeczywiście, jest coś, co możesz dla mnie zrobić. Przypomniało mi się, że miałem spotkać się z Modelem pod bramą dzielącą Strefę Południową ze Strefą Wschodnią. Spotkanie miało mieć miejsce o siódmej. Chciałbym, abyś udał się tam po skóry. Rozpoznasz Modela po jego pięknym fioletowym futrze. Zresztą, obok niego zauważysz spory stos skór.

– O siódmej? A więc nie mam zbyt wiele czasu. Jakieś pół godziny.

– W rzeczy samej.

– W kącie tego pokoju zauważyłem już istniejący stos skór. Po co ci więcej, skoro jeszcze ich nie wykorzystałeś?

– Wiesz, obrabianiem skór zwykle zajmował się mój czeladnik... Ja tylko szyłem. Liczyłem na to, że mój przyszły uczeń szybko uwinie się z zaległościami.

– A co z zarobkami?

Ralphi uśmiechnął się z dumą.

– O to się nie martw. Zarabiam o wiele więcej niż ten nędzny plebs, który jest bez przyszłości.

– Dobra, lecę. Nie mam zbyt wiele czasu.

Henry pożegnał się gestem dłoni z Ralphim, po czym wyszedł z domu.

Nagle jakaś potężna energia zachwiała jego zmysły. Henry’emu ugięły się nogi. Zacisnął pięści na głowie.

– CZEGO CHCESZ?! KIM TY KURWA JESTEś?! – wrzasnął jak nigdy dotąd Henry, z wyraźnym bólem w jego głosie.

Kilku przypadkowych chłopów spoglądało na niego jak na wariata.

– Wiesz, że egzystuję tu. Czujesz silną moc, silną aurę, SIłę! Czujesz, że dzieje się coś nadzwyczajnego, ale zwyczajnie nie zwracasz na to uwagi! Czujesz to, od kiedy przekroczyłeś bramy miasta, a tak naprawdę to wszystko ma swój początek znacznie wcześniej! Przypomnij sobie Henry! Przypomnij sobie!

– ZAMKNIJ SIę!!! ODEJDź ODE MNIE SIłO NIECZYSTA!!!

– To nie tak, że moja aura wisi nad miastem. Moja aura skupiona jest w tobie, półelfie! Powinieneś wiedzieć dlaczego! Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś! Ty i twoja nieczysta rodzina!

– NIEEE!!!

Henry nagle osłupiał. Cała jego magia prysła w nim niczym sztuczny ogień.

– Niesamowite! – pomyślał Henry. – Przez chwilę miałem wrażenie, że jakaś obca mi siła wkradła się do mojego umysłu i chciała przekazać mi coś, o czym nie mam bladego pojęcia. Próbowała mi coś przypomnieć... I chciała mnie zabić!

Henry zbladł.

– Nie... To się nie mieści w głowie. Nigdy w życiu nie spotkałem takiej potężnej energii. Czytałem o podobnych zjawiskach w księgach sztuk magicznych, ale nigdy ich nie pojąłem. Zresztą, dlaczego akurat mnie miało to spotkać? Takie przypadłości nie chodzą na codzień. Wyobraźnia płata mi figle... A jednak... A jednak poczułem, że coś próbuje opanować moje ciało. Nie rozumiem jedynie tego, co ta siła próbowała mi przekazać. To wszystko stało się tak szybko. Zupełnie bez sensu.

Henry stał chwilę rozmyślając jeszcze.

– Nieważne – powiedział do siebie, a następnie pobiegł w kierunku północnej części strefy.



Doszedł do wielkiej ściany odgradzającej Strefę Południowej od Strefy Północnej. Rozejrzał się wokoło.

– Nie widzę nikogo w fioletowym futrze. Czyżbym się spóźnił? Na to wygląda. Przecież w tej szarej dzielnicy nie sposób nie dostrzec kogoś wyróżniającego się ubiorem wśród pospolitego chłopstwa.

– Tutaj – szepnął ktoś zza pleców.

Henry odwrócił się. Stał przed nim zarośnięty, bogato ubrany mężczyzna. Miał na sobie purpurowy cylinder, fioletowy płaszcz, malinowe legginsy i krwistoczerwoną przepaskę biodrową. Również skórzane buty wyróżniały go wśród plebsu, który zazwyczaj chodził w słomianych klapkach. Jego ręce zdobiły skórzane rękawiczki z wyciętym symbolem w kształcie gołębia. W prawej ręce trzymał drewnianą laskę ze skórzaną rączką, lewą zaś wskazywał skrzynię ze skórami.

– Jest dosyć ciężka, ale wyglądasz na silnego chłopca – uśmiechnął się.

– Model? – spytał zaskoczony Henry.

Osobnik z laską skrzywił się.

– Dla ciebie Florence Ornan.

– Przepraszam. Widzę, że należy pan do bogatszej warstwy społeczeństwa.

– Owszem – potwierdził Model, nie kryjąc radości z tego, co właśnie powiedział Henry. – Jestem najbardziej wpływowym kupcem w Goforcie. Mieszkam w Strefie Wschodniej. W przeciwieństwie do Strefy Południowej, nie ma tam takich obwiesiów, co tu. żal dupę ściska, kiedy się patrzy na takich brudasów.

– Jasne, jasne... Czy mogę już zabrać skóry?

– A zapłata?

Henry oniemiał.

– Ralphi nie mówił nic o zapłacie. Myślałem, że...

– Hahaha! – zaśmiał się Model. – żartuję sobie! Twój przełożony już za wszystko zapłacił.

Henry odetchnął z ulgą, choć miał ochotę uderzyć kupca.

– W porządku. Nabrałem się. Mogę już odejść z tą skrzynią.

– Jasne! Trzymaj się młody. Obyś sobie poradził z testem na czeladnika...

– Do widzenia – przerwał Modelowi Henry i wziął skrzynkę pod pachę, po czym ruszył do domu Ralphi’ego.

– Rzeczywiście ciężka. Ciekaw jestem, jak zwykli ludzie mogą targać takie ciężary. W końcu my, półelfy, jesteśmy silniejsi... A może moje książki się myliły? I jak to się stało, że nie wyczułem obecności tego malowanego pajaca, gdy stał za mną? Prawdziwy świat różni się od tego z książki. Jeszcze wiele, wiele razy mnie zadziwi...



Henry powrócił do zwierzchnika. Ralphi siedział przy kominku i popijał gorzałę.

– O, już wróciłeś! – zauważył Ralphi.

Henry uśmiechnął się półgębkiem. Był zmęczony noszeniem takiego ciężaru przez ponad pół strefy.

– Jak widać – odparł Henry, po czym położył skrzynkę skór obok leżącej już sterty. – Jakie jest moje kolejne zadanie?







W oryginale wszelkie przemyślenia bohatera zapisane są kursywą, jednak zabrakło mi nerwów, żeby zrobić to pod forum...

2
Przeczytałem jak dotąd prolog... z trudem.

Nie potrafię strawić tego typu tematyki.

Elfy - Bleee.



Jak zwykle w takim przypadku bohater jest młody, wyrusza w świat z przymusu. Jak zwykle nie wie jaka wielka przygoda właśnie się zaczęła, jak wielkich czynów dokona.

Czy wszystkim zabrakło inwencji twórczej? Czy każde opowiadanie mające w podpisie "Fantasy" musi toczyć się właśnie w takich klimatach? Mam dość.



Dobra mniejsza o to, lepiej powiedz mi dlaczego chwila odejścia nie wywołała w chłopcu ani w rodzicach żadnych emocji? Przez cały czas powtarza się tylko "to już czas" i "idź już". Piętnaście lat to nie jest wiek, w którym łatwo się opuszcza rodzinę, a tutaj przedstawiłeś to jakby to było łatwiejsze od zrobienia ruchu głową w górę i w dół.

Zauważyłem, że Twój bohater ma wciąż "mieszane uczucia". Przed odejściem:
Ma mieszane uczucia
W drodze do miasta:
Miał nieco mieszane uczucia.

Nie jest on świadom, że największa przygoda jego życia właśnie stanęła przed nim otworem.
Dlaczego odkrywasz taką kartę zaraz na początku opowiadania? Przez to już u mnie tracisz, jako u czytelnika. Wróć nie Ty, a opowiadanie. Właśnie dołączyło do najbardziej schematycznych tworów jakie znam.




Nagle ojciec zagadał.

– Idź już.
Chyba znamy inną definicję słowa "zagadać". Moja to "zacząć rozmowę, zacząć mówić". Nie polega to na wypowiedzeniu dwóch wyrazów.


Słońce już świta
świt to początek ranka przed pojawieniem się słońca, więc słońce nie świta.


spiczastouchy chłopak
Wybacz, ale pierwszy wyraz brzmi jak wstęp do opisu rasy psa. Zmień go.


– Na pewno poznam wielu ciekawych ludzi – myślał Henry idąc przez wioskę. – Może nawet uda mi się z kimś zaprzyjaźnić... Smutne jest to, że nigdy nie miałem przyjaciół. Czytałem wiele książek, aby poznać sekrety ludzkiej natury. Nigdy jednak nie miałem własnego brata...
Dlaczego bohater myśli w taki sposób jakby komuś opowiadał historię swego życia? Razi mnie to, zupełnie jakbyś nie potrafił zawrzeć najpotrzebniejszych informacji za pomocą narracji i ratował się "myślami" bohatera. Poza tym wiele z tego co nam serwujesz można śmiało pominąć.




– Jesteśmy tymi, którzy urwą ci uszy pierdolony zwierzaku.

– Jesteś tego pewien? – Henry spojrzał ukradkiem na resztę otaczających go zbirów.

– Zamknij ryj! Na niego!
Ten fragment kłóci mi sie z resztą utworu. Jest zbyt brutalny, wulgarny w porównaniu do reszty, która jest raczej dziecinna, niewinna.


kije, pałki i rózgi,
Mamy tutaj kij, pałka - gruby, długi kij i rózgę - cienka gałązka bez liści. Czyli tak jakby masło maślane, jeden przedmiot trzy określenia.



łatwość z jaką wiejski chłopak, który wyruszył w świat, poradził sobie z rozbójnikami jest wręcz porażająca. Zbyt łatwo, zbyt szybko.



Robisz strasznie dużo powtórzeń. O wiele za dużo jak na tak krótki fragment. Postaraj się używać synonimów.



Nie wymieniam więcej błędów. Myślę, że te wystarczą z mojej strony. Poza tym śpieszę się, więc nie miałbym czasu.



Jeśli chodzi o historię to już na początku powiedziałem - powielany schemat. Nic nowego, ani tym bardziej ciekawego.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Czułem, że zostanę za ten tekst mocno skrytykowany. Ale to dobrze, bo wiem, co należy zmienić.

Usprawiedliwię się tylko co do schematyczności. Początek miał być swego rodzaju obyczajem. Tak naprawdę starałem się raczej zmylić czytelnika, zamiast go znudzić. Chciałem dać czytelnikowi nieco do myślenia: "O co w tym wszystkim chodzi?". W rozdziale trzecim, który zacząłem pisać wczoraj, akcja zmienia się diametralnie.

A jednak dałeś mi powód do przemyśleń. Za bardzo przynudzam.

Dzięki za krytykę.

Dodane po 2 minutach:

Aha, jeszcze jedno.
Weber pisze:Przeczytałem jak dotąd prolog... z trudem.
Rozdział I jest, a przynajmniej takim mi się wydaje, lepszy. Zarówno stylistycznie jak i w treści.

4
Coś mi tu nie pasuje... Czyżby brak tytułu?



Albo podasz jasno i klarownie tytuł, albo wkropię takiego warna, jakiego jeszcze forum nie widziało. Tydzień. Clock is ticking.
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

5
Dobrze, to parę błędów i uwag:


słomianych butach, szuka swego odbicia w świetle okna.


Całe zdanie, nie tylko wybrany fragment, wydaje mi się nieco przekombinowany, chociaż tutaj osiąga maksymalne natężenie "Czegoś-mi-tu-zgrzytania". Rozumiem, że w przypadku "słomianych butów" chodzi o kolor, ale mimowolnie, niezależnie od tego, jak bardzo się staram, wciąż nie mogę się powstrzymać od myśli "No, to chłopakowi słoma z butów wystaje". Może napisz po prostu "w kolorze słomy", no, chyba że chodzi o materiał, z którego obuwie wykonano, acz wątpię.

Uwaga druga: "szuka swego odbicia w świetle okna". O co chodzi? O to, że światło płynie z okna, oświetla mu twarz, chce się przejrzeć w szybie? Czytając to zdanie, próbuję sobie wyobrazić, jak twarz może się odbijać W śWIETLE, zmieniłabym sformułowanie.


– Już czas synu – powiedziała matka.


Przecinek przed "synu".


– Henry, nadszedł dzień, w którym ukończyłeś 15 lat.


Piętnaście. Słownie.


– Tak, wiem ojcze...




Znowu brakujący przecinek. Czasownik i wołacz oddzielamy przecinkiem.



Czytam, czytam, czytam... Zgadzam się z Weberem. Powielane schematy, kolejne fantasy umieszczone w średniowieczu, zbóje, elfy, młody człowiek, który musi przetrwać sam, ba, nawet imię przypomina sławnego już w popkulturze czarnowłosego chłopca z pewną blizną w kształcie, ehem, blizny. Przykro mi, ale muszę potwierdzić: trochę przynudzałeś. Ten tekst potencjału nie ma, na Twoim miejscu napisałabym coś innego. Chętnie przeczytam.



życzę Ci powodzenia.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron