Zacząłem pisać opko (nareszcie fantasty), które rozgrywa się w moim osobistym świecie. Pomysł mam cały w głowie, napisałem zaś tylko początek - krótka scena, potem fragment rozmowy, która rozegrała się o wiele wcześniej. Proszę, powiedzcie czy początek tego tekstu jest dobry, czy jestem w stanie tym kogoś zaciekawić. Chętnie usłyszę (przeczytam) również coś na temat dialogów, które tworzę. Sam już nie wiem, jak mi one wychodzą.
OTO TEKST:
Polowanie na pełzocienia
- Karl nie żyje. – oczy Sulivana drżały nakryte delikatną kołdrą łez.
- Gdzie on jest?
Stary Sulivan, zwany przez łowców Grotnikiem, skinął głową na małe wzgórze, po drugiej stronie płaskowyżu.
- Urwisko. – wyszeptał, po czym wyciągnął swój miecz Bergnar i wbił go gniewnie w ziemię.
Killian poszedł wolnym krokiem we wskazane miejsce, by spojrzeć w paszczę przepaści.
***
Podróż w głąb Popielnicy od początku nie widziała się łowcom – dolina pozbawiona życia, cieszyła się złą sławą. Mniejsza o zamarznięte szkielety, znaczące dna wąwozów; co najwyżej można potknąć się i nadziać na wyschnięte żebro nieszczęśnika, któremu zachciało się spacerować wśród zmrożonych gór. Wilki, białe sępy i inne cholerstwa to również małe piwo – ludzi najbardziej przerażał klimat owego miejsca. Wiecznie zimne, rozdrapane wiatrami, pogrzebało wielu niedoświadczonych głupców. Nikt nie zamieszkiwał Popielnicy, nikt nie chciał do niej zaglądać; odcięta od centralnych miast północy, stanowiła sieć nieużywanych przełęczy. Niezwykle wredny teren. Po co więc czterech mężów miało wybrało się do niej?
Pewnego ranka, zebrali się w małej gospodzie, na zaproszenie mężczyzny imieniem Warlock. To on zorganizował spotkanie dla czterech łowców, dość słynnych wojaków z Loneas Liqrin. Już zanim zgodzili się na jego propozycję, przygotował prowiant, broń i konie, na tyle silne szkapy, by szlajać się bo mroźnej Popielnicy; doskonale wiedział, że zaproszeni zechcą wypełnić jego zlecenie.
Wszystko wydawało się proste: zebrany zespół wyrusza do doliny i w ciągu czterech dni odnajduje niejakiego Curista, brata zleceniodawcy.
- Jesteście podobno najlepsi w całym kraju – mówił Warlock, popijając podane wino. – Moi ludzie są… za głupi, by wykonać takie zadanie – co chwilę pociągał nosem. – Mam tu wszystko, czego wam potrzeba. Sprzęt jest do waszej dyspozycji, zadbałem nawet o najlepsze konie. Wszystkie są ze stajni…
- Wciąż nie rozumiem – przerwał mu Karl, pocierając dłonią szorstki blat stołu. – Twój brat żyje na wygnaniu, ponieważ ukrywa się przed…zabójcą?
- Curist nie jest tchórzem. Gdyby nim był, nie sprzeciwiłby możnowładcom z Ukaru. Właśnie przez odwagę w wyrażaniu swego zdania, zalazł im za skórę na tyle, by ucieszyli się z jego głowy, podanej na srebrnej tacy.
- Polityka… – syknął Sulivan, siedzący nieco dalej w cieniu. Wsparty o swój miecz, łypał na Warlocka i chłonął jego słowa. -… jest gorsza niż jakaś zaraza, czy inne świństwo. Nigdy nie wiadomo, o co dokładnie walczycie wy, politycy – wstał i podszedł do stołu. łypnął na rozłożoną mapę Popielnicy. – A ta robota śmierdzi. Nie żebym miał coś do prawdomówności szanownego pana, ale to wszystko się kupy nie trzyma.
- Też tak sądzę – odparł łucznik Killian, który siedział obok Karla. – Aż czterech ludzi potrzeba, by powiedzieć tej bidulce, że jest bezpieczna? Od takiej roboty są posłańcy, a nie łucznik, dwóch wojaków i vonegardzki najemnik. A właśnie, na cholerę nam vonegardczyk?
- Co niby potrafi ten obcokrajowiec? – Karl pociągnął łyk piwa z kufla.
- świetnie włada mieczem… – odrzekł Warlock.
- Na pewno nie lepiej niż Sulivan – Karl ciągnął dalej.
-…i posługuje się magią.
Karl i Kreno odsunęli piwo. Sulivan zmarszczył brwi.
- Polityka, magia… nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – rzekł i ruszył w stronę wyjścia.
Warlock przełknął kęs upieczonego indyka.
- Dwadzieścia tysięcy kolbaków na głowę – rzucił, uśmiechając się.
Sulivan od razu wrócił do stołu. Usiadł na lewo od Karla, łyknął piwa i uśmiechnął się.
- Było tak od razu…- rzekł – za takie pieniądze nawet do piekła bym się wybrał na spacer.
Warlock zaśmiał się na te słowa.
- Smith! – zawołał do właściciela gospody. – Dolej chłopakom piwa!
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego nas trzech… to znaczy czterech. – odezwał się łucznik.
- Oh, jesteście najlepsi w swoim fachu! Ostatnimi czasy Popielnica jeszcze bardziej przymarzła, zeszkaradziła się. ścieżki są zatarte, jaskinie ukryte pod grubym śniegiem. Idioci pilnujący mej posiadłości zdechli by tam tuż po przejściu pierwszych dwóch mil – podrapał się po głowie – wy zaś poradzicie sobie w takich warunkach.
Gruby Smith podszedł do stołu i podolewał piwa wojakom.
- Coś jeszcze? – zapytał.
- Nie Smith, na razie to wszystko – Warlock chrząknął i przysunął do siebie mapę. Dotknął tłustym palcem wzgórza na południe od doliny. – Mój brat powinien tam być. Zamieszkał w małej chacie, ukrytej wśród drzew.
- Skoro Popielnica to tak nieprzyjazne miejsce, jak twój…to znaczy pański brat wytrzymał tam te kilka lat w odosobnieniu? – Sullivan odezwał się po dłuższym milczeniu.
- Otóż wysyłałem zapasy jedzenia, ubrań i takie tam. Moi ludzie transportowali mu wszystko, co jest niezbędne. Tak było przez dobre dwa lata. Miesiąc temu, wysłannicy nie powrócili. Zaniepokoił mnie ten fakt. Tuż po tym dowiedziałem się, że wynajęty zabójca został uchwycony przez straż Loneasu. Mój brat może wrócić do normalnego życia, lecz straciłem kontakt z nim, nie wspominając o życiu pięciu służących – o stracie służby mówił bez skruchy, jakby cała sprawa szła o rzeczy, a nie o ludzi. – Dlatego postanowiłem nająć profesjonalistów i wyciągnąć Currista z tej przeklętej doliny.
łowcy spojrzeli na siebie. Sullivan podrapał się o brodzie, po czym wypił resztki piwa ze swego kufla.
- A ten obcokrajowiec? – zapytał. – Dalej nie wiemy z jakiego powodu ma być z nami.
- Powiedziałem już : para się magią, jak każdy vonegardczyk. Ufacie magii, czy nie ufacie, wasza sprawa. W takim miejscu mag jest niezwykle przydatny, a mi zależy na bezproblemowym wykonaniu zlecenia.
- Chciałbym najpierw poznać tego… maga, czy jak to zwą.
- Ja również. – rzekł łucznik.
- Panowie, panowie! Cierpliwości! Dresha, bo tak się zwie, dołączy do was w dolinie.
Sullivan spojrzał na swych kompanów.
- Co o tym sądzicie? Forsa do zarobienia jest niezła...
- Zapewniam, że zlecenie jest legalne. Zaś jeśli chodzi o wyposażenie, zadbałem o wszystko, wystarczy, że wyrazicie zgodę. – wtrącił się Warlock.
Sulivan w ogóle go teraz nie słuchał.
- Pieniądze jak pieniądze, praca jak praca. Ja chętnie wezmę w tym udział. – rzekł po dłuższym zastanowieniu łucznik.
- Skoro najlepszy miotacz strzał w tym kraju zgadza się, to ja również przyłączę się do zespołu – odparł Karl.
- A pan, panie Sulivan? Pański miecz wiele może pomóc w mroźnej Popielnicy. – Warlock uśmiechnął się, czekając na odpowiedź.
- Do diaska! Przetrwałem trzy wojny i teraz mam trząść tyłkiem na myśl o jakieś głupiej dolinie? Niech będzie, stoi!
- Doskonale! – Warlock klasnął w dłonie, po czym zawołał po kolejną kolejkę piwa.
- Na ile dni starczą nam przygotowane zapasy? – zapytał Karl, gdy Smith lał złoty trunek do kufli.
- Cztery dni. Ni mniej, ni więcej, chyba, że będziecie oszczędni, lecz nie widzę takiej potrzeby.
- Kiedy mamy wyruszyć?
- Czym prędzej. Konie stoją na podwórzu, wyposażenie również jest gotowe: zapasowa broń, strzały, liny, alkohol, jedzenie. Nawet gacie na zmianę się znajdą.
Dodane po 3 minutach:
Uhhh, tam gdzie jest użyte imię "Kreno", powinno być Killian. Cholera, sam nie wiem, dlaczego napisałem inne imię; zamyślenie? Przepraszam za usterkę
1
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie