Sekwoj Adam [obyczajowe]

1
- Tato, damy radę, jeszcze nigdy nie przeszliśmy całego żółtego szlaku… - powiedziałam błagalnie. W końcu ile można chodzić po parku zdrojowym? Z całym szacunkiem, ale… kiedyś wyglądał lepiej. Stracił dużo ze swojego dziewiętnastowiecznego uroku… No i nie ma już tej karczmy przy hucie.
- Huty też nie ma, ani stawu od ponad stu lat. Niech ci będzie, pójść kawałek możemy.

Przemierzając ścieżkę, z górskiej polany właśnie zagłębiliśmy się w las. Dominowały tam świerki oraz sporadycznie trafiały się drzewa liściaste- brzozy lub klony. Od lewego boku ścieżka schodziła stromym zboczem pagórka w dół. Po chwili coś zwróciło moją uwagę – tabliczka, jakieś piętnaście metrów od trasy szlaku.
- Ciekawe co tam pisze? – Wskazałam dłonią.
- Tylko ostrożnie – rzekł.
- Spokojnie, nie mam już pięciu lat. A… pomóc ci? Jest trochę stromo – powiedziałam, wyciągając rękę.
- Spokojnie, nie mam jeszcze osiemdziesięciu lat – usłyszałam w odpowiedzi.
- Nie ważne, kto z nas ile jeszcze nie ma lub ile już nie ma… - stwierdziłam i złapałam go za rękę.
Uśmiechnął się, ale jego wzrok spoczął na tabliczce. Ktoś tu chyba był równie ciekawy co ja.
- Patrz pod nogi, tato, tu jest pełno kamieni, sporych…
- Od kiedy to jesteś taka uważna?
- Od zawsze.
Po niezbyt równym gruncie dotarliśmy do drzewa. Było ono zupełnie inne niż wszystkie pozostałe i znacznie grubsze.
Przeczytaliśmy nazwę, która sugerowała, że to jakiś egzotyczny gatunek, oczywiście nie zapamiętałam jej. Ale drzewo bardzo przypominało sekwoje. Tabliczka informowała, że dorodny okaz jest pomnikiem przyrody, a botanicy nadali mu imię – Adam. I nic więcej poza tym. –Ani słowa skąd się w wziął w środku lasu świerkowego. Niedaleko od szlaku.
- Podobny do sekwoi – stwierdziłam. - Sekwoj Adam… To brzmi dumnie.
Posiadanie takich drzew kiedyś było oznaką statusu, niemieccy arystokraci lubowali się w egzotycznych okazach. Ogród jednego z nich - Fritza Von Oheimba posłużył za przyszłe arboretum w Wojsławicach – najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałam. Tam także jest takie drzewo, ale mniejsze.
Rzuciłam okiem na okolicę.
- To dlatego tak niewygodnie nam się szło… Będzie gruzbex – stwierdziłam. Ojciec już wiedział o co mi chodzi. Ostatnio moją pasją jest obsesyjne wręcz wyszukiwanie gruzów po domach, w które ta okolica obfitowała.
Tak, Kotlina Kłodzka kryje wiele tego typu tajemnic. Zawalone domy, które już częściowo pochłonęła ziemia, ale jeśli odrobinę się znasz, będziesz potrafił odróżnić zwykłą hałdę kamieni od niesamowitego ołtarza przeszłości, w którym ktoś kiedyś marzył, pracował kochał…
- Zobacz, jest i piwniczka.
- Ostrożnie.
- Bez obaw, co się miało zawalić, już się zawaliło – stwierdziłam pokazując na gdzieniegdzie wystające gruzy obleczone mchem. - A piwniczka nigdy nie była częścią domu.
Tak uznałam, nie mam wiedzy z historii architektury.
- Ale skoro i jest piwniczka może i być studnia, uważaj.
- Spoko. Większości studni nie ma, znalazłam tu w okolicy już z dziesięć zgruzowanych domów, tylko przy jednym była, ludzie je zakopywali.
I faktycznie nie znaleźliśmy wspominanego obiektu.
Kolebkowa konstrukcja groźnie szczerzyła swoje kły. Pochyliwszy się obok niej wyczułam chłód. – Nawet teraz spełnia swoją funkcję. Jedno jest pewne. Ten, jak mniemam niewielki dworek pochodzi z czasów, gdy nikt nie miał pojęcia czym kiedyś będzie lodówka. Może zbudowano go w początku dziewiętnastego, a może nawet osiemnastego?
Nie wyglądał jakby zawalił się zaraz po wojnie. Niemcy musieli wtedy opuścić te tereny, rzecz jasna, ale czy to wystarczyłoby, do tego, by ziemia strawiła niemal wszystko i gruzy, niczym mało strawne kości, gdzieniegdzie wypluła…
Ale możliwe, że ten dom zamieszkany był do, dajmy na to, początków dwudziestego wieku. W mojej okolicy jest budynek, a raczej ruiny, które już od czterdziestu lat nie są użytkowane, dekadę temu zawalił się dach. Ale w ścianach można jeszcze dostrzec resztki framug, a nawet farby…
A może się mylę, a może to osiemdziesiąt lat wystarczy, by z niemieckiego domu zostało tylko to, co zostało…
Znaleźliśmy jeszcze coś w rodzaju zardzewiałej rury wychodzącej z ziemi. Nieopodal spływała smętna stróżka.
- To było kiedyś rzeką.
Z obserwacji wiem, że z czasem wszystkie zbiorniki wodne i rzeki po prostu płycieją i zamierają… Nie, nie jestem wampirem, ja tylko lubię obserwować i dopowiadać sobie mniej lub bardziej oczywiste rzeczy. A może jestem?
Na strumieniu z po obu stronach był jakby kamienny murek, ale tylko po jego bokach. Chyba miał go spiętrzać.
- Ledwo wyszedłszy z domu, przyjemnie było w lecie ochłodzić się w orzeźwiającym strumyku… - stwierdziłam z jakimś sentymentem.
Dalej dostrzegłam zielony wał kamieni porośniętych mchem.
- To musiał być mur, od południowej strony dworku, po zachodniej mamy niemrawy strumyczek, ale po wschodniej i północnej, takiegoż brak.
- Może rozebrano go, by nie przeszkadzał turystom – zauważył ojciec.
- To jest myśl!
Poczułam, że kocham to miejsce. Mogło by zostać ze mną na zawsze. Aparat zrobił mi tę przyjemność, uwieczniwszy chwilę. Sekwoj Adam stał niewzruszony. Nie starał się, nie pozował, bo i nie musiał. Jego dostojność zawstydzała towarzyszące mu nie najmłodsze już świerki. Ale to on był królem tego lasu i doskonale o tym wiedział.
Może na początku czuł się obco. Taki inny i niezrozumiany... Ale nie teraz. Już od dawna zrozumiał, że jego wyjątkowość jest największą siłą. I nawet nie zapłakał żywicą, korę miał niesamowicie grubą, nie do zranienia, ale z zewnątrz... jakby wciąż miękką i sękatą! Górował nad potężnymi, ale mniejszymi od niego świerkami. A gdy tak ja i ojciec staliśmy i patrzyliśmy na niego, wyobraźnia podpowiedziała mi, że kiedyż, gdy był jeszcze młodym drzewkiem miał kilkoro swoich obok. Nie tylko pana domu który zażyczył sobie, by posadzić tu egzotyczne drzewa.
Zapewne Adam nie był jedyny, ale… nie przetrwał ani dworek, ani pan… ani inni zieloni bracia i siostry.
Świerki panoszyły się tu dumnie, ale Adam pamiętał czasy, gdy nawet ich siewki się nie zanosiło. Gdy wiatr powiał, zdawało mi się, że są od niego zazdrosne i szepczą jakieś drwiny, ale Adam jak to Adam, nie wdaje się w zbędne dyskusje. A ja bardzo chciałam już coś powiedzieć świerkom, ale nagle wtedy sekwojowa gałązka lekko smagnęła mnie po policzku, natomiast piwniczka jeszcze bardziej wyszczerzyła swoje zęby
- Po co ci to? - spytał.
I Wtedy zrozumiałam. Po nic.
- Tato, chyba nauczyłam się czegoś od Adama.
- Czego, córciu? – Mój rodziciel właśnie rozłożył Kratusia na ściółce z igliwia.
- Że bycie innym to nie przekleństwo, to dar.
- Racja, nie każdy umie rozmawiać z drzewami, a jak widzisz, one są mądre.
- Tato, wiesz co?
- Co?
- Kiedyś tu wrócę.
- Pewnie, za kilka miesięcy też go odwiedzimy.
- Nie, ja wrócę do tego miejsca, ale nie w tym czasie, wrócę, gdy ono będzie tętniło życie, a Adam jako uroczy młodzieniec przedstawi mi swoich liściastych przyjaciół oraz kwitnące i pachnące różane damy, rozumiesz?
- Chyba raczej urocze lilaki – niepretensjonalne i takie niewinne… - ojciec zamyślił się.
Fakt, w tej okolicy przy wielu gruzach często znajdywałam zdziczałe kępy bzów, wygląda na to, że kiedyś lubowano się w tym drzewie, ale coś mi podpowiada, że bogaci woleli postawić na, ich zdaniem, coś mniej pospolitego. Tutaj nie znaleźliśmy żadnych krzaków bzu, ale mimo to mogły one wyginąć, gdyż dookoła już od co najmniej sześciu dekad rosły głównie świerki, które natychmiast zabrałyby światło wcześniej wspomnianym.

- Mogły być, ale podejrzewam, że prędzej... rododendrony. Nagle jakbym sobie przypomniała o nich. Czy nie pasowałyby tu, do egzotycznych okazów w stylu Adama? Przecież to były jedne z ulubionych krzewów tutejszej arystokracji…
- Tak. Mówisz, że tu wrócisz? Drzewa są mądre, to wiedziałem, ale że potrafią przenosić w czasie? Cóż, to zależy od tego, kto je o to poprosi – ojciec rzekł uśmiechnąwszy się, po czym sięgnął do plecaka i wyjął termos z herbatą. - Drzewa dostojnie patrzą na wszelkie zmiany dookoła i tylko rosną i pogrubiają korę… A my? Nie zawsze za tym wszystkim nadążamy.
- A… myślisz, że Adamowi było smutno, gdy został sam?
- Pewnie tak, ale ma wspomnienia - słoje układają się w utrwalony zapis każdego lata i zimy, a on pamięta…
- Dokładnie, poklepałam ojca po plecach. – To dasz mi to gorzkie herbacisko? W gardle mi zaschło. - Czuję jakąś dziwną więź z tym miejscem - po łyku nagle stwierdziłam.
- Ja też – mój ojciec przyznał.

Sekwoj Adam [obyczajowe]

2
Luiza Lamparska pisze: (śr 09 lip 2025, 00:32) Ciekawe co tam pisze? – Wskazałam dłonią.
Powinno być "jest napisane".
Luiza Lamparska pisze: (śr 09 lip 2025, 00:32) Ani słowa skąd się w wziął w środku lasu świerkowego. Niedaleko od szlaku.
Coś jest nie tak z konstrukcją zdania. Powinno być: "Ani słowa skąd się wziął tak blisko szlaku, w środku lasu świerkowego."
Luiza Lamparska pisze: (śr 09 lip 2025, 00:32) Ostatnio moją pasją jest obsesyjne wręcz wyszukiwanie gruzów po domach, w które ta okolica obfitowała.
Ja to rozumiem tak: narratorka chodzi po jakichś domach i szuka gruzu. Chyba że mówimy o pozostałościach lub ruinach domów.
Luiza Lamparska pisze: (śr 09 lip 2025, 00:32) Z obserwacji wiem, że z czasem wszystkie zbiorniki wodne i rzeki po prostu płycieją i zamierają… Nie, nie jestem wampirem, ja tylko lubię obserwować i dopowiadać sobie mniej lub bardziej oczywiste rzeczy. A może jestem?
Zbiorniki wodne i wampiry. Jest jakiś związek?

Rozumiem, że tekst jest o przemijaniu i wyobcowaniu, ale nie ma odpowiedniego ciężaru, ponieważ nagle się urywa. Potrzebne jest zakończenie. Coś, co przemyślenia narratorki spięłoby jakąś klamrą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron