Zazwyczaj nie piszę takich rzeczy, więc wybaczcie, że mam problem ze sklasyfikowaniem do konkretnego gatunku. Ale tak mnie dzisiaj natchnęło i się napisało.
----
Poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku i przyśpieszyła kroku. Dalej się zaparkować nie dało, pomyślała ze złością. Gdy zajechała pod bar kilka godzin temu wszystkie miejsca były zajęte. Teraz, kiedy miasto pogrążyło się w ciemności, a większość imprezowiczów grzecznie wróciła do domu na rodzinne kolacje, uliczki świeciły pustkami. Miała jednak wrażenie, że wcale nie były puste. I czemu te latarnie nie świecą? Chód zamienił się w lekki trucht. Skręciła w zaułek i stanęła jak wryta. Było ich czterech, wysokich, zakapturzonych, jak w jakimś filmie grozy. Ale wiedziała, że to nie film.
- Przepraszam – spróbowała ich wyminąć unikając patrzenia w blade dziwne twarze, nieznajomi jednak zastąpili jej drogę.
- To my przepraszamy – wycharczał jeden dziwnie śliskim, obrzydliwym głosem, po czym coś świsnęło raz, drugi, trzeci. Ostrza dźgały z czterech stron, ból przeszywał tors, głowę i wszystkie członki. Zapadła ciemność.
***
Obudziła się zlana zimnym potem. Gdzie jestem? W domu. W łóżku. Ależ okropny sen! Leżała przez chwilę starając się uspokoić oddech i tłukące się w klatce piersiowej serce. Straszliwy sen! Ale tylko sen. Chociaż naprawdę bolało. Zaczerpnęła parę głębszych oddechów. Przez szpary w zasłonach do sypialni wlewało się poranne słońce. Która godzina? Na pewno czas do pracy. Podniosła się niechętnie z miękkiego materaca i ruszyła do salonu. Coś było jednak nie tak. Zatrzymała się w drzwiach i obrzuciła szafkę nocną podejrzliwym spojrzeniem. Czegoś brakowało, tylko czego?
Telefonu. Westchnęła na swoje własne nieogarnięcie. Nie nastawiła budzika i na pewno jest już spóźniona. Tylko gdzie ta komórka? I w ogóle gdzie jest torebka? Stanęła na środku salonu i rozejrzała się, a panika zaczynała chyłkiem zakradać się gdzieś na tyły jej głowy. Nie ma torebki. Nie ma jej tam, gdzie zwykle ją kładzie, a jak nie ma torebki, to nie ma też ani kluczy, ani komórki. Ani kluczyków do samochodu. Panika wezbrała w sekundę, a nogi ruszyły same. Biegała po mieszkaniu zaglądając w każdy kąt, aż zatrzymała się i odetchnęła głęboko. Panika tu nie pomoże. Czas uruchomić alternatywne środki komunikacji. Otworzyła leżącego na biurku laptopa i wcisnęła przycisk start. Nic. Wcisnęła drugi raz. I trzeci.
- Noż co za badziewie... – mruknęła z irytacją. Kabel zasilający jak zwykle podłączony był do kontaktu, więc albo nie było prądu, albo laptop dokonał żywota. Podenerwowana, odeszła od biurka i wróciła na środek salonu. Zegar na piekarniku w aneksie kuchennym wskazywał już ósmą trzydzieści, więc jeszcze nie było tragedii. O ile pojawi się przed dziesiątą. Ale jak do dziesiątej dowiedzieć się, co z torebką i samochodem?
Ruszyła do wyjścia. Korytarz jak zwykle był pusty, podeszła więc do drzwi najbliższego sąsiada i zapukała w nie głośno. A raczej wydawało jej się, że wali najmocniej i najgłośniej, jak umie.
- Dziwne – mruknęła do siebie. Drzwi nie wydały żadnego dźwięku, tak, jakby ktoś je wygłuszył. Ale czy da się w ogóle tak zupełnie wygłuszyć drewno? I po co?
Niepewnie odsunęła się na dwa kroki. Co tu się dzieje? Podeszła do kolejnych drzwi i zapukała ponownie. Drewno znowu odpowiedziało ciszą. Przełknęła ślinę. Idę i zadzwonię na policję z pracy, może nikt się nie włamie, zdecydowała i ruszyła korytarzem do wyjścia z budynku.
***
Dochodziła dziewiąta, kiedy przypomniała sobie, że badge’a trzyma zazwyczaj w samochodzie. Stała więc niecierpliwie pod bramką czekając, aż ktoś będzie wychodził, aż w końcu od strony parkingu nadjechał samochód. Peter. Nie miała ochoty się uśmiechać. Spuściła wzrok i poczekała, aż przejedzie, po czym biegiem wpadła za bramę. I znowu czekanie, tym razem przy drzwiach, ale na horyzoncie pojawił się Pat.
- Pat? Hej, Pat! Otworzysz mi? – zawołała uśmiechając się lekko, ale Pat nie zareagował. Minął ją bez słowa i poszedł w swoją stronę, a w jej żołądku zaczynało pojawiać się nieprzyjemne, ssące uczucie.
- Co tu się dzieje? – wymamrotała znowu, ale nikt nie słuchał. Oparła się o barierkę i czekała kolejne dziesięć minut, a wzrok mimowolnie powędrował do ubrania. Ubrania, które nie było piżamą. No jasne, że nie było piżamą, przecież nie przyszłaby do pracy w piżamie! Tylko... tylko dlaczego nie pamięta, kiedy się z tej piżamy przebrała?
W przeszklonych drzwiach zjawiła się Anne.
- Cześć, Anne – Anne była przygłucha, więc trzeba było mówić głośno i wyraźnie. Ale nie aż tak przygłucha. Minęła ją bez słowa i nawet przelotnego spojrzenia, zatrzaskując drzwi tuż przed jej twarzą. Nie pozostawało więc nic innego, jak sprawdzić. Więc przeszła przez drzwi.
***
Przyszli jak zwykle o dziesiątej i zasiedli przy stole. W ciszy. Pochmurni, jak nigdy, bladzi, nie wiedzący, co zrobić z oczami. Wiedziała, że jej nie widzą. Siedziała na swoim miejscu, które zostawili puste. Przyszedł nawet on. Nigdy nie przychodził, a teraz aż dziwne: miał zaczerwienione oczy. Usiadł, popatrzył po wszystkich i odezwał się pierwszy.
- To prawda?
Ian westchnął ciężko.
- Tak twierdzi Mark.
- Może to nie ona? – odezwała się z nadzieją Sarah, ale Ian pokręcił głową.
- Wtedy by tu była. Albo odebrałaby telefon, zwłaszcza po dziesiątym razie, kiedy próbowałem się dobić.
- Nikt nie odebrał – domyśliła się Sarah, a Ian przytaknął bez słowa.- Ale... jak to się stało? Nic jej nie ukradli, nic jej nie zrobili, poza... no, wiadomo... W ogóle, dlaczego?
I nad tym głowiła się też ona, samotnie, niewidzialna dla świata. Straszliwy sen, który jednak snem nie był. To my przepraszamy. Ale... dlaczego?
Dlaczego (fragment opowiadania grozy...?)
2Fajna, intrygująca miniaturka. Ma klimat.
Tylko dwa epitety zwróciły moją uwagę. "Dziwny" podobnie jak "jakiś" niezbyt ładnie wypada w literaturze, jakby autorowi zabrakło słów.
Tylko dwa epitety zwróciły moją uwagę. "Dziwny" podobnie jak "jakiś" niezbyt ładnie wypada w literaturze, jakby autorowi zabrakło słów.
Dlaczego (fragment opowiadania grozy...?)
3Dzięki Jakub2024, słuszna uwaga, będę się starać omijać takie nieokreślone epitety.