Hotel PRL - odcinek 2 (sci fi, kryminał, wulgaryzmy)

1
Odcinek 2

- Tak, zaraz pójdę spać – Hela odparła i przeciągle ziewnęła.
- Trzymam cię za słowo.
Wyszedłem z kuchni. Zamierzałem jak najszybciej znaleźć się w pokoju, ale nagle przystanąłem na półpiętrze, dokładnie naprzeciwko obrazu.
- Cóż… Dla niektórych sztuka jest pasją, a dla innych artystyczną odskocznią, chwilową ucieczką od rzeczywistości. Tak czy owak, zawsze coś po sobie pozostawi – rzuciłem w eter.
- Tato, ty mówisz do tego malowidła? – Córka stała na schodach, wlepiając we mnie podejrzliwe spojrzenie.
- A to zabronione? Przynajmniej już wiesz, skąd się wzięło powiedzenie „gadać jak dziad do obrazu”. No dobrze, trochę sobie pogawędziłem, więc uciekam.
Po chwili byłem już w pokoju. Położyłem się do łóżka, ale nie mogłem zasnąć, więc włączyłem telewizor. Na stacji muzycznej leciała jakaś piosenka, jak na panujące obecnie standardy tak zwanej zerowej refleksji i braku głębszego sensu, zdecydowanie wyróżniała się na plus. Nawet skojarzyłem tę artystkę. To jedna z ulubionych piosenkarek mojej córki. Marina. Kobieta ma bardzo ciekawą skalę głosu, mogłaby nawet śpiewać w operze, gdyby chciała, aczkolwiek nie oznacza to, że sprzedała się tak zwanej tandecie, jej twórczość jest oryginalna, a ta piosenka utwierdziła mnie w tym, że moje dziecko ma niezły gust, bo muzyka, nawet w tych czasach, może nadal nieść ze sobą jakiś przekaz.
W tłumaczeniu na polski tekst opowiadał o tym, że mimo tylu meandrów dziejowych: konfliktów, katastrof, wszystkiego, co nas spotkało jako ludzkość, człowiek to ten sam paskudny gatunek zwierzaka, tylko że skrywającego się pod krawatem, w tej samej mierze zdolny do dobra, co i zła, ale częściej wybierający to drugie. Wbrew przekonaniu o swojej wyższości i moralności nadal nie wiemy jak wzrastać, jak dojrzeć, wznieść się ponad naszą nikczemność i dorównać równie pięknym co fikcyjnym wyobrażeniom o sobie. Natomiast ona, czyli Marina, głośno deklaruje, że wcale nie obawia się Boga tylko tego, do czego zdolni są ludzie.
Piosenka przypadła mi do gustu, zacząłem ją nucić pod nosem, aż sam byłem sobą zdziwiony. Usłyszawszy kroki na korytarzu, postanowiłem zawołać moje dziecko i z dumą poinformować, że słucham jednej z jej ulubionych artystek.
- Hela! Chodź zobacz, ta twoja Marina leci!- krzyknąłem, ale nikt się nie odezwał. - Hela! Jesteś tam? – ponowiłem wołanie, ale na próżno.
Poczułem niepokój. „Jeśli to nie ona, to kto łazi po tym opustoszałym hotelu o bladym świcie?”
Zerwałem się z łóżka i otworzyłem drzwi. Natychmiast owionął mnie zapach stęchlizny. Po chwili aż wybałuszyłem oczy. Zbutwiała boazeria odpadała od ścian, dywan był dziurawy i brudny. Na podłodze walały się puste butelki oraz poprzewracane i zniszczone meble.
Odwróciłem się za siebie, ale drzwi od mojego pokoju były zabite deskami.
- Co to ma znaczyć?! Hela! – zawołałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Nagle moja noga zapadła się w podłogę. Z trudem wyciągnąłem ją.
„To, co widzę nie może być prawdziwe!”
- Hela!
- Zamknij się, chcesz dostać w łeb? – ktoś warknął za moimi plecami. Odwróciłem się. Dostrzegłem około dwudziestoletnią dziewczynę oraz jej rówieśnika. Palili skręty i popijali wątpliwej jakości trunki. Na ich twarzach malowała się mieszanka zmęczenia i znudzenia.
- Nikodem, spokojnie, poznaję go, to ten dziadek z domu na wzgórzu.
- No, faktycznie, ale… jakoś tak młodo wygląda jak na prawie stulatka.
- Pewnie jest bo biomacji. Wszyscy to przechodzą - moja babcia, rocznik bodajże tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty, twierdzi, że to faktycznie cofa wiek o te trzy dekady, znowu czuje się jakby miała pięć dyszek…
- Ale młodości nie przywraca.
- No nie, ale prognozują, że średnia życia może wydłużyć się nawet do stu trzydziestu lat.
- Super, tylko nie wiem, czy chcę żyć w tym gównie tak długo.. Jak byłem jeszcze mały, pradziadek opowiadał, że nasze czasy przypominają mu…
- Przepraszam, że przerywam, ale ja chyba… zabłądziłem. Szukam swojej córki, Heleny, była tu niedawno, może widzieli ją państwo – nagle przerwałem tym osobliwym, młodym ludziom, nagle spojrzeli na mnie z jakąś dziwaczną litością i rezygnacją.
- No widzisz, wygląda na o połowę mniej niż ma, ale łeb tu mu się już sypie, a kto wie, czy ta biomacja to dodatkowo nie pierze ci mózgu i teraz wszyscy staruszkowie będą jeszcze bardziej bezwolni i nierozgarnięci. A o to, sam wiesz komu chodzi – dziewczyna stwierdziła do swojego kolegi.
- Jebać Partię Zjednoczoną! – chłopak nagle wykrzyczał.
- A jak mają patrol gdzieś w pobliżu i cię usłyszą? Nie chcę mieć kłopotów ze strażą obywatelską! – upomniała go koleżanka.
- Widziałem dzisiaj rano, jak te zakute łby robiły sobie pokazówkę – samym centrum miasteczka szło ich może z kilkuset, oczywiście z flagą, a w tle leciały tanie wizualizacje AL, jak to dzięki Partii Zjednoczonej uniknęliśmy trzeciej wojny światowej.
- Zapomnieli tylko dodać, że to ona nas sprzedała Imperatorowi, za pomoc w zniewoleniu naszego narodu.
- Ale prawdą jest fakt, że na żadne powstanie szans nie mieliśmy, a poświęcanie życia za jakiś jebany honor to największy grzech i brak szacunku dla tych, których się wtedy opuszcza. Przynajmniej nasi rodzice żyją.
- Nie chodzi mi o to, że powinniśmy się wykrwawiać tylko dla zasady, gdy uzbrojony po zęby wróg stoi u bram jak pra-pra dziadkowie, ale Partia Zjednoczona jest gorsza, bardziej nikczemna i zakłamana niż sam Imperator, odebrała nam resztki godności ludzkiej. Nawet w samym Imperium nie wszczepiają jego obywatelom koordynatorów bez ich zgody!
- O czym wy rozmawiacie? – spytałem już całkiem zbity z tropu.
- No widzisz, on w ogóle nie kontaktuje.
- Może i lepiej, przeniósł się do lepszej rzeczywistości, w której jest z panią Heleną.
- Znacie moją córkę?
- No… znaliśmy – chłopak nagle odparł.
- Durniu jeden! – dziewczyna syknęła do chłopaka, widząc przerażenie i niedowierzanie w moich oczach, po czym uśmiechnąwszy się oznajmiła: tak, znamy panią Helenę. – Proszę się nie bać, chyba zapomniał pan, gdzie mieszka i znowu się błąka, ale zaprowadzimy pana do domu, weźmie pan lek i poczuje się dużo lepiej...
- Mieszkam daleko, czterysta kilometrów stąd – stwierdziłem już całkiem zdezorientowany i przerażony.
- Tak, pani Helena kiedyś opowiadała, skąd się tu przeprowadziliście, pan idzie z nami.
- Nie dotykaj się tam! Bo znowu się doczepią – dziewczyna nagle skarciła chłopaka, który podrapał się po plecach.
- No i gówno mi zrobili! Powiedziałem, że mnie tam swędziało.
- Naprawdę myślałeś, że pozbędziesz się koordynatora?
- No.
- Nie ma takiej opcji, nieźle to wymyślili, że ledwo co się urodzimy, a montują nam to dziadostwo przy rdzeniu kręgowym.
- Mogliby mi państwo wytłumaczyć, co to takiego ten… koordynator? – spytałem, czując, że jeśli oszalałem, to chcę sprawdzić, czy świat w którym bujam jest chociaż trochę logiczny.
- To taki komputer, który ma stale śledzić twoje funkcje życiowe i jeśli dzieje się z tobą coś złego – serce zaczyna ci niewłaściwie bić, dusisz się, masz zawał, upadłeś i się połamałeś, albo poderżnięto ci gardło, on odczyta to i wezwie karetkę i zadba o twoje bezpieczeństwo. Pięknie panu wytłumaczyłem? – w głosie tego chłopaka pobrzmiewała ironia.
- Dziękuję za objaśnienia, ale dlaczego w takim razie, jak zrozumiałem, młody człowieku, chciałeś się pozbawić tego urządzenia?
- No nie traktuj go jak totalnego… Powiedz mu – dziewczyna zachęciła kolegę.
- Przecież on też to ma, jak każdy obywatel. My od urodzenia, starsi przymusowo to znaczy obowiązkowo wszczepione…
- Chodzi o to… - dziewczyna nie wytrzymała. – Chodzi o to, że ten tak zwany koordynator funkcji życiowych, potrafi na podstawie tych wszystkich mierzonych parametrów życiowych określić, czy jesteś zdenerwowany, czy zrelaksowany, czy kłamiesz, a nawet może cię też w dowolnym momencie sparaliżować, gdybyś, powiedzmy zechciał się powiesić lub gdzieś uciec, albo powiedzieć coś niewygodnego dla władzy.
- Daj spokój, pan nie chce być w tym świecie i odpływa w tylko jemu znane fantazje, w końcu w jego wieku jaranie albo chlanie, by uciec od tej pojebanej rzeczywistości jest znacznie bardziej ryzykowne dla zdrowia, a ty, moja droga, burzysz jego spokój…
- To straszne, aczkolwiek ja na pewno nie chciałbym, jak to mówicie, odpłynąć do takiej rzeczywistości, jak wasza. Życie w tutaj jest gorsze niż śmierć. To jakiś koszmar.
- A nie mówiłem? Jeszcze nas dziadek dobił tymi swoimi mądrościami.
- To młodzi nie strajkują? – nagle zapytałem.
Na te słowa chłopak tylko przewrócił oczami, a dziewczyna, wreszcie dając za wygraną, w geście bezradności rozłożyła ręce.
- Panie Lucjanie, tutaj, w kierunku dawnej recepcji, wychodzimy – dodała widząc, jak skierowałem się w stronę czegoś, co było pozostałością kuchni – brudnym i odrapanym miejscem, gdzie leżał przewrócony stół. Jednak na parapetach za pożółkłą już firaną wciąż stały kwiaty w doniczkach, tyle że całkiem zaschnięte.
- Panie Lucjanie, proszę z nami, na lewo!
- Muszę spojrzeć na kalendarz – stwierdziłem i w podskokach wręcz pobiegłem na prawo. - W waszej rzeczywistości jest… dwa tysiące pięćdziesiąty? - wydukałem z przerażeniem.
Młodzi przewrócili oczami, ale na moje pytające spojrzenie, raczyli jednak coś odpowiedzieć.
- Tak. Był. Dziesięć lat temu, gdy zamknięto ten ośrodek. Możemy już iść?
- Oczywiście, czyli… to znaczy, że śni mi się teraz rok dwa tysiące sześćdziesiąty? – powiedziałem, całkiem zdezorientowany.
Młodzi kwaśno popatrzyli na siebie, a ja skorzystawszy z ich znudzenia i zniechęcenia oraz uśpionej czujności, postanowiłem zwiać z powrotem na pierwsze piętro, licząc, że dosłownie ucieknę z tego makabrycznego snu, tak szybko jak się w nim pojawiłem.
- Co ten pożarty przez demencję biedak odwala?! – usłyszałem za plecami, ale już mnie to nie interesowało. Byłem gotów obudzić się z tego koszmaru za wszelką cenę.
Nagle moich uszu dobiegła piosenka, której jeszcze niedawno słuchałem, a wtedy coś błysnęło na tym zrujnowanym korytarzu: w obszernej świetlnej łunie ukazały się drzwi, jedyne, których nie zabito deskami, widniał na nich numer szesnaście. Mój pokój. Niewiele myśląc pognałem do nich jak oszalały, desperacko schwyciłem za klamkę, a po chwili, całkiem wykończony, opadłem na łóżko. Zdyszany, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Telewizor nadal grał, w stacji muzycznej leciała jakaś kiczowata piosenka, gdzie półnaga piosenkarka w zbyt mocnym makijażu, wijąc się jak ryba w sieci, powtarzała w kółko i w kółko kilka nieskomplikowanych słów.
- Co za okropny koszmar… - ledwie przytomny, mruknąłem. Miałem na myśli oczywiście sen, aczkolwiek oglądając współczesne teledyski, też można by je określić tym mianem.
Po tym całym przebudzeniu, wyjątkowo niepokojącym był fakt, że nie pamiętałem, kiedy właściwie otworzyłem oczy, a więc gdzie kończył się sen, tak jakbym wcale nie zasnął, jakby to wszystko działo się naprawdę.”
- Potrzebuję więcej odpoczynku i świeżego powietrza – mruknąłem sam do siebie, po czym wstałem i otworzyłem okna, a wtedy zobaczyłem moją córkę, chyba wracała ze spaceru. Dostrzegła mnie.
- Tata! – Pomachała mi. – Już do ciebie idę.
Gdy tylko pojawiła się w moim pokoju, uraczyła mnie spostrzeżeniem, że źle wyglądam, jakbym wcale się nie wyspał. Nic nie mówiłem, więc to ona przejęła pałeczkę: była już na górce, aleja wygląda pięknie, dużo fotografowała, to chyba będą najpiękniejsze zdjęcia tego roku… Dostrzegłszy moje średnie zainteresowanie po chwili spytała, czy chcę, by zrobić mi śniadanie, dość późne, bo jest już godzina trzynasta. Jednak ja wcale nie czułem głodu, wręcz było mi niedobrze, sam już nie wiem dlaczego, czy to ze względu na ten sen i obrzydliwą wizję świata jaką on oferował? W końcu stwierdziłem, że jednak nie jestem głodny, ale na dobrą kawę to bym się gdzieś pofatygował. Najpierw próbowała namówić mnie, żebym jednak coś porządnego zjadł, ale po moim stanowczym sprzeciwie, dała za wygraną i zaproponowała tę kawiarnię na rynku – jej ulubioną.
Droga przy strumyku, a potem i miasteczko w jesiennych barwach jakoś wynagrodziły mi gehennę, którą dzisiaj przeszedłem we śnie.
W kawiarni przywitała nas uśmiechnięta Mira.
- Znowu państwo nas odwiedzili – zadeklarowała radośnie.
- To jedno z naszych ulubionych miejsc, jakże mielibyśmy je ominąć? - powiedziała moja córka.
- To… co państwo sobie życzą?
- Cappuccino na owsianym i sernik poproszę - Hela natychmiast wybrała.
- Dla mnie to samo – oznajmiłem.
- Taką wymyślną kawę zamawiasz, tato?
- Oj, przestań mnie przedrzeźniać. Coś mi się od życia należy, prawda?
Usiedliśmy przy stoliku obok okna. Na zewnętrznym parapecie ustawiono dynie oraz doniczki z różnokolorowymi wrzosami.
- Klimatycznie tu, no nie? – córka, wskazując palcem na jesienną dekorację, spytała.
- Tak, uroczo.
Nagle naszą uwagę zwróciło dwoje ludzi idących ulicą. Kobieta około trzydziestki i jej rówieśnik. Tak właściwie to ona jakby szła pierwsza, a tamten za nią. Stale przyspieszała kroku. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na mojej córce.
- Uporczywie przygląda się tobie. Znasz ją? – spytałem.
- Nie- Hela odparła.
Nieznajoma nagle pobiegła wprost do kawiarni, a ten mężczyzna za nią. Czyżby byli parą, która właśnie się pokłóciła?
- Dzień dobry – Mira powiedziała, widząc jak wchodzą.
- Dzień dobry – kobieta odparła, nerwowo przełykając ślinę.
- Co dla państwa?
- Co dla ciebie, kochanie? – nieznajomy z spytał, po czym położył rękę na jej ramieniu. Wspomniany człowiek wyjął portfel, po czym wyciągnął z niego banknoty i zaczął im się przyglądać. – Rzeczpospolita… Zbyt pospolita? – spytał, spojrzawszy na swoją towarzyszkę.
- Ja poproszę ciasto marchewkowe i czarną herbatę – oznajmiła ta kobieta.
- A ja… latte z syropem malinowym i tort cytrynowy – zażyczył sobie mężczyzna.
- Oj, to za dużo, wystarczy, że da mi pan stu złotowy banknot, łatwiej będzie wydać – Mira stwierdziła, gdy chciał jej wręczyć całe pięćset złotych.
- Proszę. Kochanie, usiądźmy sobie tutaj – wskazał na stolik obok nas.
Kobieta nerwowo popukiwała palcami w blat stołu, podczas gdy jej znajomy wydawał się pysznić jak paw.
- Polecają państwo jakieś atrakcje turystyczne w okolicy? – ten człowiek nagle spytał, spojrzawszy na moją córkę.
Hela, uradowana i pękająca z dumy, że się do niej zwrócił, natychmiast zaczęła swój wykład o miejscach, których absolutnie nie można pominąć: kaplicy i rzeźbie na wzgórzu, klimatycznym schronisku i alei.
- Dziękuję, na pewno tam się udamy, zapowiada się piękny, cudowny wręcz weekend. A jakiś przytulny hotel polecicie? – zapytał, natomiast jego towarzyszka, spojrzawszy na mnie, nagle zaczęła ciężko dyszeć.
- Pani się zadławiła? O Boże, co robić?! Zadzwonić po pogotowie? – Mira była blada jak ściana.
- Nie, to atak paniki, ale damy sobie radę. Kochanie, oddychaj, nic się nie dzieje, potrafisz to pokonać, wierzę w ciebie, dobrze? Po chwili ta kobieta nieco uspokoiła się, milcząco odwróciła wzrok.
- Oj, mam nadzieję, że to uzdrowisko choć trochę postawi ją na nogi – mężczyzna rzekł i poklepał partnerkę po plecach. No więc możecie nam coś polecić?
- Cóż, wiele kwater ma już pełne obłożenie, ale my mieszkamy w miasteczku u pewnej gospodyni, taki pomarańczowy dom na głównej ulicy, z szyldem „Pokoje u Basi”, chyba ma jeszcze jeden lub dwa pokoje wolne, na pewno państwo zauważycie.
- Tato…
- Nie przerywaj mi, nie nauczyłaś się, że jak ojciec mówi, to trzeba dać mu dokończyć?
- Ale…
- Wstydzisz się? Może to skromne miejsce, ale nie będziemy zgrywać jakichś zakichanych bogaczy i polecać im tego niebotycznie drogiego Spa Chopin, czy jakoś tak, to by było dziecinne, no chyba, że szukacie czegoś z najwyższej półki – powiedziałem z nieźle odegranym oburzeniem.
- Dobrze już, dobrze… - Hela machnęła ręką.
- „Pokoje u Basi” brzmią całkiem dobrze. Dziękujemy za noclegowe wskazówki i porady turystyczne – rzekł ten mężczyzna. – No, zjadłaś i wypiłaś, skarbie, to… chodźmy – dodał. Kobieta natychmiast wstała i ruszyła za nim.
- Do widzenia. W przyszłości. Albo i nie – wychodząc, rzekł z nienagannym uśmiechem.
Gdy ta osobliwa para już wyszła, moja córka nie wytrzymała.
- Dlaczego podałeś im zły adres? W miasteczku raczej nie znajdą nic wolnego, a już na pewno nie u tej Basi.
- A nie dostrzegłaś, że ten chłop był jakiś niepokojąco dziwny… Bałbym się zdradzić mu miejsce, gdzie nocujemy.
- Żarty sobie stroisz?!
- Nie. Niczego nie zauważyłaś? Ona wyglądała, tak jakby nie była z nim z własnej woli. A jeśli to jakiś przestępca? Może w kieszeni miał nóż albo pistolet?
- Czy nie powinniśmy w takim razie tego zgłosić?
- Nie liczyłbym ani trochę na policję, szczególnie, gdy nie mają jasnych dowodów, chyba, że sama udowodniłabyś, że on ma coś na sumieniu i jeszcze łaskawie przyprowadziła go na komendę.
- Dobra, tato, przestań mi robić wodę z mózgu i przyznaj, że nie chciałeś towarzystwa, podoba ci się, że mamy cały ten ośrodek dla siebie. Cóż, ja też nie przepadam za ludźmi hałasującymi na korytarzu i w pokojach oraz kolejkami do stołu w kuchni, no ale pomyślałam, że… sama nie wiem już co, ech dobra, koniec tematu.
- Też wydali mi się dziwni – nagle usłyszeliśmy. Dopiero teraz dotarło do nas, że Mira po prostu usiadła sobie na krześle, będąc niemal całkiem zasłonięta przez obszerną ladę.
- Myśli pani, że podejrzenia mojego taty mogą być prawdziwe?
- Nie wiem, ale ten facet… też wzbudził we mnie niepokój, ale może to tylko takie wrażenie. Jak by nie było, pani tata dobrze zrobił, że nie podał im adresu, na jego miejscu też bym tak postąpiła. Lepiej być bardziej ostrożnym niż mniej.

Wieczorem, po kolacji, postanowiliśmy się jeszcze przejść obok szemrzącego strumyka. światło latarni z gracją odbijało cię w granatowej tafli wody w nocnej odsłonie.
Zdążyliśmy ujść może z kilkanaście kroków, gdy dobiegł nas dźwięk syreny. Po chwili dostrzegliśmy jadący z naprzeciwka radiowóz. W tym momencie w krzakach na pagórku po drugiej stronie coś zaszeleściło, wyszedł z nich nikt inny, tylko podstarzały adorator Miry – miejscowy pijaczyna, który często zawracał tej dziewczynie głowę, uwielbiając wpraszać się do kawiarni zaraz przed zamknięciem. Chłop wybiegł na ulicę i zaczął machać rękoma.
- Tutaj!
Radiowóz zatrzymał się.
Po chwili z krzaków wyszedł także nasz szefunio oraz ta starsza pracownica ośrodka, widząc swoich jedynych gości oboje momentalnie zbledli.
- Co się stało? - spytała ich moja córka. Nerwowo popatrzyli na siebie.
- Olu powiedz pani, przecież i tak się dowiedzą.
- Bartłomiej… – zaczęła, wskazawszy na pijaczka. – Znalazł jakieś ciało w krzakach.
- No… szedłem sobie aleją, żeby posiedzieć na łonie natury, ta flaszka, co tu leży to nie moja - nagle dodał. – I wtedy coś mi zaśmierdziało, tak jakby padło jakieś spore zwierzę… No i wszedłem w zarośla i niemal się porzygałem.
- Zna pan tę ofiarę? – tym razem to ja spytałem.
- Nie, ale to jakiś psychopata zrobił! Ten człowiek ma zmasakrowaną twarz i wykrojony kawał mięsa w okolicy krzyża…
- Policja, proszę niczego nie dotykać i się odsunąć, musimy zabezpieczyć miejsce - nagle usłyszeliśmy.
Ja i córka, bladzi jak ściana, popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem, ale moje niedowierzanie było znacznie większe i tylko ja wiedziałem, dlaczego.


Hotel PRL - odcinek 2 (sci fi, kryminał, wulgaryzmy)

2
Zdecydowanie za dużo się dzieje. Żaden wątek nie jest rozwinięty na tyle, by przejąć się opowiadaną historią. Mnie najbardziej zainteresowała wizja świata wykreowanego przez Partię Zjednoczoną. To mógłby być wstęp do "Roku 2084" i permanentnej inwigilacji, zafundowanej ludzkości przez władzę dysponującą zaawansowaną sztuczną inteligencją. Co z tego, jeśli Lucjan zaraz wraca do swojego pokoju, tylko po to, żeby dojść do konkluzji, że dzisiejsze teledyski są kiczowate. Tak nie można. A nawet jeśli można, to nie powinno się tak robić.

Poza tym znowu jest za dużo gadania.
Luiza Lamparska pisze: (pn 11 lis 2024, 18:26) - Dzień dobry – Mira powiedziała, widząc jak wchodzą.
- Dzień dobry – kobieta odparła, nerwowo przełykając ślinę.
- Co dla państwa?
- Co dla ciebie, kochanie? – nieznajomy z spytał, po czym położył rękę na jej ramieniu.
Co to wnosi do opowiadanej historii?
Luiza Lamparska pisze: (pn 11 lis 2024, 18:26) - Proszę. Kochanie, usiądźmy sobie tutaj – wskazał na stolik obok nas.
Dana postać nie musi tego mówić. Można opisać "akt" siadania tej pary przy stoliku. Byłoby to ciekawsze niż deklamowanie tego, co ma się zamiar za chwilę zrobić.
Luiza Lamparska pisze: (pn 11 lis 2024, 18:26)
- No… szedłem sobie aleją, żeby posiedzieć na łonie natury, ta flaszka, co tu leży to nie moja - nagle dodał. – I wtedy coś mi zaśmierdziało, tak jakby padło jakieś spore zwierzę… No i wszedłem w zarośla i niemal się porzygałem.
- Zna pan tę ofiarę? – tym razem to ja spytałem.
- Nie,
Luiza Lamparska pisze: (pn 11 lis 2024, 18:26) No i wszedłem w zarośla i niemal się porzygałem.
- Zna pan tę ofiarę? – tym razem to ja spytałem.
- Nie, ale to jakiś psychopata zrobił! Ten człowiek ma zmasakrowaną twarz i wykrojony kawał mięsa w okolicy krzyża…
- Policja, proszę niczego nie dotykać i się odsunąć, musimy zabezpieczyć miejsce - nagle usłyszeliśmy.
Ja i córka, bladzi jak ściana, popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem, ale moje niedowierzanie było znacznie większe i tylko ja wiedziałem, dlaczego.
Wszystko dzieje się tak szybko... Tu jakaś ofiara makabrycznej zbrodni, tam jacyś pijaczkowie wychodzą z krzaków, główni bohaterowie patrzą na siebie z niedowierzaniem, a do tego jeszcze policja spada na nich nie wiadomo skąd.

Partia Zjednoczona i jej zamordystyczne rządy to jedyny, według mnie, wątek, w którym jest potencjał na stworzenie ciekawego opowiadania. I nie potrzeba do tego jakiegoś hotelu i trupów w krzakach. Wyrzucić to, co jest zbędne, i trzymać się jakiejś "linii programowej". Taką mam koncepcję.

Dodano po 12 minutach 42 sekundach:
Ponieważ tytuł to "Hotel PRL" i pojawiają się wątki humorystyczne, to według mnie, jeśli nie ma to być science fiction, lepiej iść w taki klimat jak ten z "Misia".

Hotel PRL - odcinek 2 (sci fi, kryminał, wulgaryzmy)

3
Cześć, Januszu,
dzięki za wizytę,
mnie się tam perspektywa taty bohaterki podoba, jest nieprzewidywalna i stawia spore wyzwanie kontynuacji opowieści. Mam nadzieję, że będziesz dalej czytał, gdy ciąg dalszy się pojawi.

Jedynie problematyczna może być kwestia pozostania bohaterów w hotelu, gdy nieopodal znaleziono zwłoki.
To faktycznie może być "zbyt dużo wrażeń".
Bohaterowie powinni się wynieść do domu w takiej sytuacji, a nie chcę, by opuszczali hotel, więc zrobię tak, żeby zwłoki były, ale ich jednocześnie nie było. Da się tak wykombinować.

Pozdrawiam i zachęcam do dalszego czytania.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”