Noc Olśnienia

1
Najważniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa to jeże. Ojciec twierdzi, że zamiast wymyślonego przyjaciela miałem wymyślone jeże, ja jednak wiem, że były prawdziwe. Nigdy nie wymyśliłem przyjaciela i ich też nie. Jako małe dziecko bardziej lubiłem borsuki, więc sądzę, iż gdybym miał coś wymyślać, wymyśliłbym sobie borsuki.
Miałem wtedy pięć lat, a noc była ciepła i jasna. Nie potrafię powiedzieć, czy świat spał w blasku księżyca, czy w poświacie pochodzącej od niewidocznego słońca, które o tej porze roku niegłęboko skrywa się pod horyzont w swej wędrówce między zachodem a wschodem. Całkiem prawdopodobne, że wydarzenia, o których chcę opowiedzieć, oświetlał i księżyc znad horyzontu, i słońce tuż spod.
Świat spał, ale nie ja. Nie wiem, co mnie zbudziło, i nie wiem, po co zacząłem wdrapywać się na parapet. Dość powiedzieć, że gdy już tam wlazłem, miałem dobry widok na podwórko. Byłem jak mały nocny stróż, którego strojem służbowym jest żółta piżama w niebieskie słoniki (wyobrażałem sobie, że to borsuki).
Gdy mówię, że świat spał, to mam na myśli rodziców, babcię, psa, nasz parterowy dom, ogródek i sad, i podwórko oglądane z parapetu. Nie ma tu żadnego nadużycia, gdyż tamtej nocy to był cały mój świat, chwilowo nie potrzebowałem nic więcej.
Świat spał, a tylko ja nie. Tak przynajmniej myślałem, toteż byłem zaskoczony, gdy zauważyłem ciemny kształt sunący środkiem podwórka. Przez to, że nie spał, wydawał się nie należeć do mojego świata; nadszedł spoza niego i zaraz miał go opuścić.
Dziecięcym sercem zapragnąłem, żeby to był borsuk, zaraz jednak poznałem, co to za zwierzę. To był jeż. Ucieszyłem się prawie jak z borsuka. Telewizja twierdziła, że jeśli chcę, to mogę wiedzieć, dokąd tupta nocą jeż. Niestety nie wyjawiła mi tego, choć chciałem, bardzo chciałem. Odpowiedź leżała gdzieś w zaświatach, dokąd zmierzał kolczasty gość, wystarczyło pójść za nim.
Dużo z tego, co mówię, to moja późniejsza, dorosła interpretacja. Jako pięciolatek nie byłem zdolny się nad tym zastanawiać. Tamtej nocy ważny był dla mnie jeż i to, że okno było otwarte.
Nie pamiętam, jak wylądowałem w krzaku pod oknem, ani jak szedłem boso za jeżem. Dlaczego się nie spłoszył? – doprawdy nie wiem. Wtedy mnie to wcale nie dziwiło. Wyszliśmy poza granicę mojego świata. Nie jestem w stanie określić, jak długo trwała wędrówka.
Dobrze pamiętam za to widok ujrzany w miejscu, dokąd jeż w końcu dotuptał. Nie był już sam, na łące zebrało się mnóstwo jeży. Niektóre dreptały, ustawiały się w niepojętym dla mnie porządku; inne stawały słupka i węszyły, ich pocieszne noski poruszały się przy tym. Nie wiedziałem już, który to „mój” jeż, mój przewodnik, było ich tak wiele. Jeszcze paru spóźnialskich przemknęło stąd i zowąd, zupełnie nie przejmując się moją obecnością.
Stałem urzeczony. Z perspektywy lat dziękuję sobie, że nie dałem się ponieść dziecięcemu entuzjazmowi, nie wbiegłem między kolczastą brać, nie spłoszyłem. Oto zrobiło się jeszcze piękniej: rój świetlików zaczął tworzyć nad jeżami migoczące aureole. Tego piękna nie potrafię opisać, teraz potrafię je tylko wspominać i przeżywać. Wtedy jakoś wiedziałem, po prostu wiedziałem, że za chwilę stanie się coś niezwykłego, coś najpiękniejszego, jakiś cud. Jeszcze moment i…
I katastrofa: pojedyncze szczeknięcie tak blisko, że aż podskoczyłem. Wielki kudłacz, nasz kundel Bobek znalazł się tuż przy mnie. Spojrzałem na niego: wirował w niezgrabnym tańcu psiego szczęścia, siekąc ogonem na wszystkie strony; cieszył się, że mnie znalazł. Gdy powróciłem wzrokiem, ujrzałem tylko kolczaste kępy traw, a wysoko nad nimi mdłe ogniki gwiazd tłumione łuną północnego słońca. Jeże i świetliki zniknęły.
– Bobek! – zakrzyknąłem. – Niedobry piesek! – I rozpłakałem się. – Bo-beeek!
Pies ciągnął mnie za rękaw, lecz nie chciałem iść, odtrąciłem go. Pragnąłem, by wszystkie borsuki z piżamki podrapały go dotkliwie za to, co zrobił. Na próżno, gdyż borsuki istniały tylko w mojej wyobraźni, na materiale piżamki były przecież słonie. To mądre zwierzęta. Choć mogły zadeptać, poznały, że Bobek nie chciał źle, i oszczędziły go.
Nie ruszałem się z miejsca. Po chwili Bobek zaprzestał wysiłków, zwątpił. Nie wiedział, co się ze mną dzieje, nie wiedziałem i ja. Skąd mogliśmy wiedzieć? Ja byłem pięciolatkiem, a Bobek był psem. Nawet cała piżamka, liczna gromada mądrych słoni nie potrafiła pojąć, dlaczego usiadłem na trawie, jakby mając nadzieję na powrót jeży, a jednak cały czas płacząc gorzko – bez żadnej nadziei. Słonie nie potrafiły pojąć, potrafiły jednak współczuć: całe stado ryczało razem ze mną.
Właśnie wtedy pogodziłem się z faktem, że na piżamce to nie są borsuki. Tak ryczeć potrafią tylko słonie.
Po jakimś czasie stado się zmęczyło i ryk ustał, został tylko mój szloch. Rozpaczałem siedząc, potem łkałem leżąc, aż wreszcie zmorzył mnie sen. We śnie matka otarła mi z twarzy łzy i podała ulubionego wielkiego misia. Wtuliłem się w niego, zrobiło się ciepło i bezpiecznie. Chusteczka w matczynej ręce miała mokry nos, zaś miś pachniał jak Bobek.
Obudziło mnie niedalekie szczekanie, znajome szczekanie; zbliżało się. Jasność dnia, zapach wczesnego poranka, chłód i wilgoć trawy; w końcu dyszenie psiego pyska. Nie zdążyłem sam się ponieść, już ojciec porwał mnie w ramiona. Pomyślałem, że jest najsilniejszy na świecie, skoro dźwignął i mnie, i wszystkie słonie. Niesiony do domu, oglądałem, jak widoczna tuż nad horyzontem połowa ognistej tarczy rzuca promienie w lekką mgłę przez gałęzie odległych drzew. Promienie były jak kolce, jakby to nie słońce wschodziło. Jeż wzeszedł w mój umysł i został tam na zawsze.
Rodzice uznali moją opowieść za sen lub wymysł dziecka. Gdy relacjonowałem, co zaszło, udawali, że mi wierzą; ja w dziecięcej naiwności wierzyłem z kolei im. Na pewno nie wątpili, iż powodem wyjścia przez okno była ciekawość, dokąd tupta nocą jeż.
– Telewizja otumania i ogłupia – zawyrokował ojciec. – Mamy szczęście, że nie sprawdzałeś, czy wilk zawsze bywa zły.
W następnych latach powoli odkrywałem, że rodzice scenę z jeżami mają za fantazję i oczekują, iż w miarę dorastania sam dojdę do podobnego wniosku. Zrobił się z tego rodzinny żart:
– Jesteś pewien, że to nie były borsuki? Kiedyś najbardziej lubiłeś borsuki.
Fałszywe wspomnienie zatem, prawie dałem się przekonać. Teraz udaję wiarę jego fałszywość, tak jak wcześniej rodzice udawali wiarę w prawdziwość. Lecz tylko udaję. Wiem, co widziałem. W tym przekonaniu podtrzymuje mnie takie dziwne coś, co każdego dnia widzę w lustrze.
Pierwsza zauważyła to matka niedługo po pamiętnej nocy. Stwierdziła, że musiałem wtedy bardzo płakać, zmęczyłem sobie oczy i to jeszcze nie przeszło. To nigdy nie przeszło i nigdy nie przejdzie. Mam oczy nadmiernie wrażliwe na światło, jakby dostosowane do oglądania scen w blasku świetlików; przy jasności rzeczywiście nieco się męczą. Badam kilka zdjęć z wczesnego dzieciństwa i widzę oczy dziecka; na późniejszych – moje. Z wiekiem jest coraz gorzej i matkę to chyba przeraża, a na pewno niepokoi.
– Wyglądasz, jakbyś codziennie płakał – mawia.
Ja jednak wiem, że to nie od płaczu. Płakałem wtedy, tak, bardzo płakałem. Potem już nie. Nie płakałem, gdy zmarła babcia. Nie płakałem, gdy bliżej końca wieku chory psiak dogorywał. Jemu, Bobkowi nie wybaczyłem nigdy; a przecież go kochałem, a przecież mnie uratował. Wieczorami kładę się z otwartymi oczyma i wspominam piękną scenę. Jeśli się dostatecznie skupię, obrazek w głowie mam i widzę ją znowu, ale nawet mrugnięcie burzy iluzję. Leżę zatem, nie mrugając, oczy pieką. I wtedy – tylko wtedy – zdarza się, że ronię łzę. Nigdy jednak nie widzę, co miało stać się później. Jestem pewien, że byłoby to coś cudownego, czego nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Gdy miałem pięć lat, noc jeży otwierała się przede mną jak piękny wiersz, a Bobek to unicestwił. Nie umiem przeboleć, nie umiem wybaczyć. Ta noc tkwi w mej duszy jak cierń, jak żądło. Jak kolec.
– Nie, mamo. Chłopaki nie płaczą.
Minęło wiele lat. Zestarzeli się już rodzice i ich idole, teraz starzeją się moi idole i starzeję się ja. Świat się zmienił i tylko politycy z ekranu wciąż obiecują wiele. Mieszkam teraz w całkiem sporym mieście, gdzie jeżdżą autobusy i tramwaje (kiedyś byłem nawet motorniczym). Nie tak łatwo dostrzec tu jeża, niemniej cały czas próbuję. Nocą ulice są złe na szukanie jeży, lepsze są parki. Chadzam zatem do parków na nocne spacery, z nikłą nadzieją, że trafi się jeż-przewodnik i znów znajdę się na łące tuż przed tajemniczym rytuałem, którego tym razem nikt i nic nie przerwie. Raz z daleka wziąłem za jeża porzucony kapelusz; innym razem leżący na ziemi kwiat słonecznika częściowo pozbawiony ziaren, przez co sprawiał wrażenie jeża z łysieniem plackowatym, aż mi się go żal zrobiło.
Czasem trafia się prawdziwy jeż, lecz nigdy nie chce mnie doprowadzić na łąkę, zamiast tego ucieka pod krzak lub zwija się w kolczastą kulę. Rozumiem to aż do bólu serca, przecież nie ma w pobliżu takich łąk.
Łąki są w mojej starej miejscowości, ale łąka ze wspomnienia już nie istnieje. Sam nie przypomniałbym sobie dokładnej lokalizacji, lecz ojciec pokazał, gdzie mnie wtedy znalazł. Teraz stoją tam budynki. Smuci mnie to, jednak w okolicy są jeszcze łąki bardzo podobne i nie widzę powodu, żeby jeże nie miały się zbierać na jednej z nich.
Wracam do rodzinnego domu szczególnie chętnie latem, szczególnie chętnie podczas pełni księżyca. Rodzice myślą, że przyjeżdżam do nich – bo do kogo innego? Wszyscy moi kumple wyjechali stąd i nie wiem nawet, gdzie który mieszka: w Łodzi czy w Trójmieście, we Wrocławiu czy w Krakowie. Prawda jest taka, że przyjeżdżam do jeży.
Podczas tych wizyt, gdy na moim podwórku zapada noc, siadam w tym samym oknie, słucham Lou Reeda płyty „New York” i modlę się:
– Jeżu! Jak ja czekam na ponowne twoje przyjście. Wtedy, kiedy wracam, kiedy ciebie nie ma… Czegoś mi brakuje. Tak bardzo chciałbym zostać… Pamiętam jak dziś łąkę pełną jeży, zabierzże mnie tam.
Stokrotnie, stokrotnie, stokrotnie powtarzam tę modlitwę. Jak dotąd bez rezultatu. Tak wygląda moja noc czekania.
Niedawno spotkałem jednego z idoli, o których przed chwilą wspomniałem. To wokalista ze znacznym dorobkiem artystycznym, teksty jego piosenek znam na pamięć. Rzecz dzieje się nocą w pewnym mieście. Wyobraźcie sobie: ulice ślinią się, przed momentem spadł deszcz. Idę prosto, skręcam w bok, a tam w blasku neonów i wystaw nadchodzi on. Nosi ciemne okulary, jak zawsze, choć teraz jest noc. Gdy mamy się minąć, zdejmuje je, może aby zdmuchnąć ze szkła jakiś paproch. Nasze spojrzenia się spotykają i dostrzegam wyraźne piętno świetlików i jeży, takie samo jak to, które przeraża moją matkę. Patrzę w te oczy zmęczone jak moje i poznaję, że co ja widziałem, widział i on. Neony oślepiają mnie, jego jakby bardziej. Nagle pojmuję, iż właśnie z tego powodu nosi ciemne okulary na estradzie, w studiu, na ulicy, nawet w nocy. Ma oczy szczególnie wrażliwe, gdyż świetliki i jeże zrobiły co swoje – i to silniej niż w moim przypadku, a to znaczy, że patrzał dłużej, widział więcej!
Oszołomiony odkryciem, pytam bez zastanowienia: – Czy ty wierzysz w święte jeże?
Jest zaskoczony, poznaję to po jego minie. Zaraz stara się przybrać neutralny wyraz twarzy, lecz nie do końca mu się udaje. Spodziewam się odpowiedzi zaczynającej się od słów „o tak, chcę ci powiedzieć”, jednak on przysłania oczy czarnymi szkłami i mija mnie bez słowa.
Poddaję się, nie mówię więcej już nic. Poddaję się, ponieważ w tym momencie przychodzi gorzkie zrozumienie, że skoro ja nie umiem opisać piękna preludium, które widziałem, to jakże on mógłby opowiedzieć o całości? Jedyny możliwy przekaz to „sza, cicho sza, czas na ciszę”. Idol odchodzi w ciszy.
Stoję zdruzgotany. Rozwala mnie żal do ukochanego Bobka; rozpieprza obawa, że nigdy się nie dowiem. O, jaki jestem rozpieprzony! Od dziesięcioleci tamta noc jak wiersz kolcem w duszy tkwi. Chcę wiedzieć, co robią jeże, chcę ujrzeć ten cud. Pragnę doświadczyć niewyobrażalnego piękna chociaż jeden, jeden raz. To jest jak głód, wieczne ssanie, bez końca, bez dna.
I teraz dochodzi piekąca zazdrość, że on widział, on wie. Ten idol wie! Dlaczego właśnie ten?! Dlaczego nie inny??! Wewnątrz jestem stadem słoni. Los najwyraźniej używa kart, którymi diabeł kiedyś grał. To nie tak miało być, zupełnie nie tak.

Noc Olśnienia

2
  1. „Najważniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa to jeże. Ojciec twierdzi, że zamiast wymyślonego przyjaciela miałem wymyślone jeże, ja jednak wiem, że były prawdziwe. Nigdy nie wymyśliłem przyjaciela i ich też nie. Jako małe dziecko bardziej lubiłem borsuki, więc sądzę, iż gdybym miał coś wymyślać, wymyśliłbym sobie borsuki.” || Styl wydaje się kanciasty, jakby wołał o szlif. Może: Najważniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa to jeże. Ojciec twierdzi, że zamiast wymyślonego przyjaciela miałem wymyślone jeże, ale to nieprawda. Jako małe dziecko wolałem borsuki, więc gdybym miał coś wymyślać, wymyśliłbym borsuki.
  2. „Miałem wtedy pięć lat, a noc była ciepła i jasna. Nie potrafię powiedzieć, czy świat spał w blasku księżyca, czy w poświacie pochodzącej od niewidocznego słońca, które o tej porze roku niegłęboko skrywa się pod horyzont w swej wędrówce między zachodem a wschodem. Całkiem prawdopodobne, że wydarzenia, o których chcę opowiedzieć, oświetlał i księżyc znad horyzontu, i słońce tuż spod.” || Przykładasz za dużo uwagi do szczegółu, jakby na określeniu pory dnia miało się skupiać opowiadanie.
  3. Podoba mi się zastosowanie pierwszej osoby oraz charakter wspomnienia, czyli z automatu +10 do poczucia realizmu i więzi z czytelnikiem (takim jak ja).
  4. „Nie ma tu żadnego nadużycia, gdyż tamtej nocy to był cały mój świat , chwilowo nie potrzebowałem nic więcej.
  5. „Dobrze pamiętam za to widok ujrzany w miejscu, dokąd jeż w końcu dotuptał.” | Kanciastość zdań masz bodaj w nawyku. Może: Za to dobrze pamiętam co zobaczyłem w miejscu, do którego jeż w końcu dotuptał.
  6. „I katastrofa: pojedyncze szczeknięcie tak blisko, że aż podskoczyłem. Wielki kudłacz, nasz kundel Bobek znalazł się tuż przy mnie.” | Może: I katastrofa! Wielki kudłacz, kundel Bobek, znalazł się tuż przy mnie. Zaszczekał, aż podskoczyłem.
  7. „– Bobek! – zakrzyknąłem. – Niedobry piesek! – I rozpłakałem się. – Bo-beeek!” | Fajny moment. :)
  8. „Słonie nie potrafiły pojąć, potrafiły jednak współczuć: całe stado ryczało razem ze mną.” | Akapit taki trochę… Nie wiem co o nim sądzić, ale uwiarygadnia rozumowanie dziecka.
  9. „Raz z daleka wziąłem za jeża porzucony kapelusz” | W tym zdaniu miałem cofkę.
  10. ulice ślinią się, przed momentem spadł deszcz.” | Ryzykowne.
  11. Środek jest całkiem niezły. Podoba mi się. Posiada urok dziecięcego wspomnienia. Spodziewałem się, że przywalisz jakimś portalem do świata baśni, do którego jeż miałby zaprowadzić, ale nie…
  12. „Ma oczy szczególnie wrażliwe, gdyż świetliki i jeże zrobiły co swoje – i to silniej niż w moim przypadku, a to znaczy, że patrzał dłużej, widział więcej!” | Tutaj nie łapię w jaki sposób się to łączy. :hm:
  13. „Oszołomiony odkryciem, pytam bez zastanowienia: – Czy ty wierzysz w święte jeże?” |
    Gdzieś w tym momencie tracę poczucie gruntu i myślę, że to jakaś ściema. Wyburza to konstrukt, który skrzętnie zbudowałeś na granicy prawdopodobieństwa. Snuję podejrzenie, iż chodzi o jakąś namolną symbolikę, która miałaby wywindować wartość literacką tekstu, a skoro to wyczuwam, to nawet nie idę w te pędy. Zostawiam mądrzejszym. :)
  14. Nie podałeś informacji czy próbka to zamknięta całość, czy fragment. Nie określiłeś także gatunku literackiego. Zatem zakładam, że to zamknięta całość oraz fikcja, a zatem brakuje dosadnej puenty (czego na przykład nie wymagałbym od autobiografii, pamiętnika).
Reasumując, z mojego punktu widzenia opowianie ma słabe wejście i wyjście, ale w środku jest całkiem niezłe. :hm:

Noc Olśnienia

3
Język utworu jest dość nieporadny, jakbyś dopiero zaczynał przygodę z prozą poetycką, rzuciłeś się na głęboką wodę.

Występuje masa powtórzeń; tylko nie broń ich proszę jako celowe, bo to nie przejdzie w takim nagromadzeniu. Mamy też dużo skumulowanych blisko siebie czasowników w formie pierwszej osoby: coś tam zobaczyłem, poszedłem, rozejrzałem się; rzadko te czasowniki przerywa inna forma np. dało się dostrzec, zamiast dostrzegłem itd.

Co do treści, jest sporo wyolbrzymień/zniekształceń realizmu nawet za dużych bym powiedziała, chyba, że chcesz opisać świat człowieka, który cierpi na jakieś choroby psychiczne.

Bo jednak zaczepianie obcego w okularach, chcąc go poprosić, by zdradził tajemnicę jeży, i to nie w wyobraźni, tylko relacjonowane jako świadome działanie na serio u dorosłego człowieka, przydaje tekstowi groteskowości, takiego sztucznego nadmuchania, a przez to braku wiarygodności, napisania go na siłę, sztuka dla sztuki, co mu dobrze nie robi, no chyba, że byś gdzieś zaznaczył, że to świat bohatera, który np. zmaga się ze schizofrenią,
wtedy postrzeganie świata jest bardzo zniekształcone i taka sytuacja mogła mieć miejsce - faktycznie zaczepił obcego mężczyznę i faktycznie wierzy w jeżowe stowarzyszenie.

Realizmu dodałoby jednak stwierdzenie bohatera, że zdaje sobie sprawę, że coś mu się przewidziało, ale było to najbardziej fascynujące przywidzenie i doświadczenie w jego życiu.

Zastanowiłabym się na twoim miejscu, czy to na pewno twój styl i czy na pewno chcesz w ten sposób pisać. Jak tak, to dużo pracy Cię czeka, jeśli nie, znajdź inny styl, może mniej poetycki.

Pozdrawiam

Dodano po 33 minutach 25 sekundach:
Wytłuszczę zdania, które są nieporadne lub posiadają mnogie wręcz powtórzenia:
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Dobrze pamiętam za to widok ujrzany w miejscu,
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Ojciec twierdzi, że zamiast wymyślonego przyjaciela miałem wymyślone jeże, ja jednak wiem, że były prawdziwe. Nigdy nie wymyśliłem przyjaciela i ich też nie. Jako małe dziecko bardziej lubiłem borsuki, więc sądzę, iż gdybym miał coś wymyślać, wymyśliłbym sobie borsuki.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Nie potrafię powiedzieć, czy świat spał w blasku księżyca, czy w poświacie pochodzącej od niewidocznego słońca, które o tej porze roku niegłęboko skrywa się pod horyzont w swej wędrówce między zachodem a wschodem.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Całkiem prawdopodobne, że wydarzenia, o których chcę opowiedzieć, oświetlał i księżyc znad horyzontu, i słońce tuż spod.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) nadszedł spoza niego i zaraz miał go opuścić.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Dość powiedzieć, że gdy już tam wlazłem, miałem dobry widok na podwórko.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Choć mogły zadeptać, poznały, że Bobek nie chciał źle, i oszczędziły go.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Nie wiedział, co się ze mną dzieje, nie wiedziałem i ja. Skąd mogliśmy wiedzieć?
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) jakby mając nadzieję na powrót jeży, a jednak cały czas płacząc gorzko – bez żadnej nadziei.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) ja w dziecięcej naiwności wierzyłem z kolei im.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Ja jednak wiem, że to nie od płaczu. Płakałem wtedy, tak, bardzo płakałem. Potem już nie. Nie płakałem, gdy zmarła babcia
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Rozumiem to aż do bólu serca,
]
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Rozwala mnie żal do ukochanego Bobka; rozpieprza obawa, że nigdy się nie dowiem. O, jaki jestem rozpieprzony!
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Od dziesięcioleci tamta noc jak wiersz kolcem w duszy tkwi.
"Spojrzałem na niego: wirował w niezgrabnym tańcu psiego szczęścia, siekąc ogonem na wszystkie strony" - to zdanie jest bardzo dobre.

"Wewnątrz jestem stadem słoni"
- to też ok, całkiem obrazowe.


Ps. jeśli to obraz świata schizofrenika, który ma i różne urojenia i obsesję na punkcie akurat jeży, to nieźle, ale trzeba popracować nad składnią zdań. Bo styl schizofreniczny być nie powinien.
Aczkolwiek wydaje mi się, ze to przypadek, podejrzewam, że miał to być obraz introwertyka -marzyciela, ale na ten monet jest za bardzo przejaskrawiony, zbyt na siłę, zbyt nachalny, co odnosi odwrotny efekt.


To tyle ode mnie, owocnej pracy.

Noc Olśnienia

4
Ach, trochę nie wiem, co o tym sądzić.
Z jednej strony, tą grą z tekstami T.Love, Budki Suflera (czegoś jeszcze? pewnie sporo mi umknęło) trochę mnie złapałeś :) Z drugiej, jeśli uciąć ten kontekst, to niewiele zostaje.
Treść się trochę rozłazi. Ta część dziecięcych wspomnień bardzo dominuje i choć narrator twierdzi, że relacjonuje i interpretuje ją z perspektywy dorosłego, to tej interpretacji jest tam niewiele. Raczej odtworzenie zdarzeń i to językiem, który jest gdzieś pomiędzy dziecięcym bajdurzeniem a jakąś próbą poetycką. Potem mamy kawałek o dorosłym życiu w cieniu tego doświadczenia i myślę, że tu by się przydało więcej mięsa, jakichś ciekawszych spostrzeżeń, konsekwencji zderzeń z rzeczywistością czy cokolwiek. Tak, żeby zrównoważyć konkretem ten oniryczny obrazek.
Ostatnia scena, taka abstrakcyjna, groteskowa, nawet mi się podobała, ale właśnie brakowało mi dla niej lepszej podbudowy.

Styl ma swoje błyski, momenty, kiedy prostym, ale plastycznym zdaniem buduje fajny obraz w głowie. Ale mam wrażenie, że trochę Ci się wymyka spod kontroli. Różnych zabiegów jest po prostu za dużo.
Zwłaszcza powtórzeń.
Nie zrozum mnie źle, powtórzenia potrafią robić świetny efekt. Ale gdy do tych robiących efekt dochodzą po prostu takie "bo już mi weszło w nawyk", to ten efekt się rozmywa.
Nie chcę robić jakiejś całościowej rozbiórki tekstu pod tym kątem, ale tak dla zilustrowania, o co mi chodzi.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Świat spał, ale nie ja. Nie wiem, co mnie zbudziło, i nie wiem, po co zacząłem wdrapywać się na parapet. Dość powiedzieć, że gdy już tam wlazłem, miałem dobry widok na podwórko. Byłem jak mały nocny stróż, którego strojem służbowym jest żółta piżama w niebieskie słoniki (wyobrażałem sobie, że to borsuki).

Gdy mówię, że świat spał, to mam na myśli rodziców, babcię, psa, nasz parterowy dom, ogródek i sad, i podwórko oglądane z parapetu. Nie ma tu żadnego nadużycia, gdyż tamtej nocy to był cały mój świat, chwilowo nie potrzebowałem nic więcej.

Świat spał, a tylko ja nie. Tak przynajmniej myślałem, toteż byłem zaskoczony, gdy zauważyłem ciemny kształt sunący środkiem podwórka. Przez to, że nie spał, wydawał się nie należeć do mojego świata; nadszedł spoza niego i zaraz miał go opuścić.
Masz tutaj zarówno powtórzenie całej formułki "świat spał, ale ja nie", jak i powtórki zlepka "świat spał", jak i powtórki pojedynczych światów i spania. Otwarcie dwóch akapitów tak samo - czemu nie, czasem działa. Trzech? W tym układzie, gdy treści pomiędzy nimi mało, robi się tego już trochę za dużo (przynajmniej dla mnie). Ale najbardziej rozwalają to te dodatkowe powtórzenia, bo rozmydlają ten efekt, który otwarcia akapitów mogłyby dać i całość zaczyna wyglądać trochę niechlujnie czy nieporadnie.
I ten problem w różnym natężeniu przewija się w całym tekście.

Zabawa z wersami z tekstów piosenek też miejscami się rozłazi. Gdzieniegdzie to się w miarę zgrywa i buduje wrażenie, że narratorowi coś tam w głowie gra, gdy opowiada (mi przynajmniej zagrało "patrzenie w te [idola] oczy zmęczone jak moje"). Ale chociażby ten "wiersz kolcem w duszy tkwi", który tekście piosenki działa, tu brzmi pokracznie i jakby z zupełnie innej bajki.

Sporo też jest takich pompatycznych zdań, które zamiast budować klimat raczej robią komiczny efekt. Spójrzmy sobie chociażby tu.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Niesiony do domu, oglądałem, jak widoczna tuż nad horyzontem połowa ognistej tarczy rzuca promienie w lekką mgłę przez gałęzie odległych drzew. Promienie były jak kolce, jakby to nie słońce wschodziło. Jeż wzeszedł w mój umysł i został tam na zawsze.
Mamy słońce jako "ognistą tarczę, która rzuca promienie w lekką mgłę przez gałęzie odległych drzew" (czyli już rozbudowany, chyba docelowo liryczny obrazek) mamy promienie słońca "jak kolce", zapowiadające... "jeża wschodzącego w umysł", co jest poetyckim odjazdem i, choć mi się nie podoba, to może nawet byłoby ciekawe, gdybym wcześniej nie miała opisu z Mickiewicza czy innej Orzeszkowej ;)
Czegoś tu po prostu za dużo.

Mam wrażenie, że fajniej wypadają te części, gdy narrator tak trochę bardziej "niedbale" opowiada. Chociażby tu:
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Minęło wiele lat. Zestarzeli się już rodzice i ich idole, teraz starzeją się moi idole i starzeję się ja. Świat się zmienił i tylko politycy z ekranu wciąż obiecują wiele. Mieszkam teraz w całkiem sporym mieście, gdzie jeżdżą autobusy i tramwaje (kiedyś byłem nawet motorniczym). Nie tak łatwo dostrzec tu jeża, niemniej cały czas próbuję. Nocą ulice są złe na szukanie jeży, lepsze są parki. Chadzam zatem do parków na nocne spacery, z nikłą nadzieją, że trafi się jeż-przewodnik i znów znajdę się na łące tuż przed tajemniczym rytuałem, którego tym razem nikt i nic nie przerwie.
(no, też bym trochę odchudziła z tych powtórzeń ;) ale czuję klimat tego fragmentu)

Jakbym miała tak podsumować, to musiałabym powiedzieć, że opowiadanie niezbyt mi się podobało, ale zapachniało potencjałem i jestem ciekawa kolejnych twoich tekstów. Bo mam wrażenie, że jakby tutaj wziąć styl w karby, oheblować fabułę, żeby miała trochę inne proporcje, to mogłaby wyjść fajna, klimatyczna miniaturka. Widać pomysł, widać, że umiesz zbudować plastyczny obraz, że kombinujesz. Tylko teraz to wszystko okiełznać.

Tyle ode mnie. Powodzenia w dalszej pracy :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Noc Olśnienia

5
Jeże w mieście najczęściej spotykam na asfalcie, rozjechane na miazgę przez samochody. Kiedyś wstrzymałem ruch, żeby takiego delikwenta uratować sprzed własnych kół. Chłodny realizm, tak na wstępie.

Opowieść ma swój bajkowy urok. W pierwszej części jednak zacinałem się na niekonsekwentnej (w moim odczuciu) narracji, prowadzonej ni to z dorosłej, ni to z dziecięcej perspektywy. Wolałbym trzymać się punktu widzenia dziecka bez dodawania rozbudowanych poetyckich opisów. Niemożliwe, żeby dziecko tak odbierało rzeczywistość i niemożliwe, żeby doświadczenie pięciolatka tak się zapisało w pamięci dorosłego. To wprowadza dysonans do opowieści, która przecież aspiruje do tego, żeby być prawdziwą. Pisząc to, próbowałbym wcielić się w to dziecko, wyobrazić sobie, co ono widziało. Na pewno nie widziało czegoś takiego:
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Gdy powróciłem wzrokiem, ujrzałem tylko kolczaste kępy traw, a wysoko nad nimi mdłe ogniki gwiazd tłumione łuną północnego słońca.
. Dziecko z rozczarowaniem zauważyłoby po prostu, że: jeże i świetliki zniknęły. I tylko gwiazdy świecą na niebie. Czy próbowałeś przypomnieć sobie, co i jak pamiętasz z tego okresu życia? Poza jeżami;)
Z drugiej strony pięciolatek raczej już odróżnia słonie od borsuków. Zresztą to umiłowanie borsuków intrygowało mnie przez cały czas. Dlaczego wolał borsuki? Niewyjaśniona tajemnica. I znowu abstrakcyjne dywagacje (po interwencji Bobka), w których podmiotami są borsuki/słonie z piżamki nie zrodziłyby się w głowie dziecka. Tymczasem w opowieści rozważania piżamkowe przybierają jakiś inicjacyjny wymiar, jakby kończył się jakiś etap w dzieciństwie. Nie wybrzmiewa mi waga tej przemiany. Wszedł w etap twardej realności? Opuścił świat dziecięcych fantazji? Gdyby przynajmniej od tej nocy już nigdy więcej nie ubrał tej piżamki.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Niesiony do domu, oglądałem, jak widoczna tuż nad horyzontem połowa ognistej tarczy rzuca promienie w lekką mgłę przez gałęzie odległych drzew. Promienie były jak kolce, jakby to nie słońce wschodziło. Jeż wzeszedł w mój umysł i został tam na zawsze.
- tu podobnie wolałbym prosty "dziecięcy" opis. Jeż wzeszedł - tu się potknąłem, wydaje mi się to przekombinowane, ryzykowna gra słów, która jednak nie spaja się z tym wschodzącym słońcem, kłuje w oczy. Podobnie zresztą potknąłem się na chusteczce, która "miała mokry nos". Chyba lepiej unikać zbyt wymyślnych przenośni, zwłaszcza w dziecięcej opowieści.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Teraz udaję wiarę jego fałszywość, tak jak wcześniej rodzice udawali wiarę w prawdziwość.
- takie zdania lubię.
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Mam oczy nadmiernie wrażliwe na światło, jakby dostosowane do oglądania scen w blasku świetlików; przy jasności rzeczywiście nieco się męczą
- oczy dostosowane do oglądania scen w blasku świetlików, musiałyby być chyba oczami sowy, a nie oczami "nieco męczącymi się" przy jasności. Ale to ważna przemiana, ślad po zdarzeniu, więc warto by go wyraziście podkreślić, może coś w tym guście: Mam oczy nadmiernie wrażliwe na światło i w ciągu dnia często je mrużę. Myślę, że one tęsknią do delikatnego blasku świetlików. ("do" użyte celowo).
Kamil Maciorowski pisze: (śr 02 paź 2024, 08:16) Badam kilka zdjęć z wczesnego dzieciństwa i widzę oczy dziecka; na późniejszych – moje.
- odbieram to jako potwierdzenie koncepcji "przemiany". Coś się skończyło w życiu tego pięciolatka. To mnie nawet przekonuje. W tym wieku zaczynamy powoli opuszczać świat fantazji. Przestajemy wierzyć w Nibylandię i gadające zwierzęta. Przynajmniej niektórzy z nas. Jednak nie przekonuje mnie tak mocne zafiksowanie się bohatera na tym przeżyciu. W każdym razie w takim stopniu, że już nie starcza mu łez dla innych życiowych dramatów. To by miało sens, gdyby pod pozornie pięknym doświadczeniem kryła się jakaś trauma, krzywda i ból pięciolatka, które on musiał "zneutralizować" ucieczką w wyobrażone piękne doznanie. To by go mogło emocjonalnie zablokować. Ale nie ma takiej sugestii w opowieści. Skąd zatem ta nieprzemijająca tęsknota za utraconym dzieciństwem?


Co do drugiej części, to nawet tak sobie pomyślałem, że to może być jakaś zawoalowana sugestia, co do stereotypowego rockmana, który nie stroni od ryzykownych doświadczeń z używkami.

Noc Olśnienia

6
Max, wierzę bez zastrzeżeń, że moje zdania są kanciaste. Kiedyś było trochę lepiej, tak mi się wydaje. W ostatnich latach sporo pisałem w tematach technicznych i po angielsku – możliwe, iż to mnie zepsuło. A może nigdy nie było lepiej? Nieważne. Liczy się stan obecny i nadzieja na poprawę. Jesteś pierwszym moim krytykiem na Weryfikatorium, zatem Tobie pierwszemu dziękuję za wskazówki.

Nie będę bronił niczego, ale jedną rzecz wyjawię, gdyż nie godzi się, bym zostawiał bez poczucia gruntu kogoś, kto mi pomaga.
Uwaga! Spoiler!„Ulice ślinią się” to zdanie mające zwrócić na siebie uwagę, zaś namolna symbolika zaczyna się od tego:

T.Love - Karuzela a cappella

Kto inny już zauważył, że użyłem tekstów T.Love i Budki Suflera. Nadal mam nadzieję, że trafi się czytelnik, który je bardzo dobrze zna, bez trudu wychwyci, przez co będzie spodziewał się konkretnego idola w ciemnych okularach, a w końcówce dozna dysonansu i zrozumie, że trafił się konkretny inny.
Jestem świadom, że trudno o takiego czytelnika; nie winię nikogo, kto nim nie jest. Dobry tekst powinien bronić się i bez tego. Potrzebowałem opinii Twojej i podobnych, by zacząć rozumieć, gdzie i jak bardzo mój tekst się nie broni.

Dziękuję.

(Pozostali Odpowiadający, bądźcie cierpliwi. Każdą pomocną krytykę uhonoruję osobno.)

Noc Olśnienia

7
Ode mnie jest tak, że przeleciałem czytając ponad poprzeczką śledzenia niedoskonałości technicznych. Fakt, nie ma w tekście dyscypliny pisarskiej, ale za to jest uroczy. Funkcję powtórzeń rozumiem tak, że miała być melodia - i ją sobie nuciłem.
Dodatkowy plusik za magię bez smoków, czarodziejów i wiedźminów.
Potencjał w składaniu słów dostrzegalny.

Noc Olśnienia

8
Się solidaryzuję z wyżej podpisanym :) Jest pewna nieporadność, są braki warsztatowe, ale jest widoczny i talent. Znaczy jak autor poprawi błędy i wypaczenia które wytknęła mu partia, zacznie rozwijać warsztat, to może coś z niego będzie ;)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Noc Olśnienia

9
Luiza Lamparska pisze: (śr 02 paź 2024, 20:35) masa powtórzeń; tylko nie broń ich proszę jako celowe
Dobrze, psze Pani. :) Czy mogę je bronić jako bezcelowe?
Luiza Lamparska pisze: (śr 02 paź 2024, 20:35) Wytłuszczę zdania, które są nieporadne lub posiadają mnogie wręcz powtórzenia
Nie w każdym przypadku wiem, z jakiego powodu zdanie jest nieporadne. Nie będę nagabywał o wyjaśnienia. Wskazałaś palcem, reszta pracy to moje zadanie.

Inne uwagi przyjmuję w pokorze i bez zbędnego komentarza.

Nie chcę ryzykować, że podziękuję Ci zdaniem nieporadnym, więc wykorzystam cudzą konstrukcję, którą niedawno gdzieś przeczytałem, a która chyba jest w porządku: – Luizo, dziękuję za wizytę i za poświęcony czas.

Noc Olśnienia

10
Autobiografia? Ładna, ale przegadana. Przeszkadza mi nadmiar piżam i słoni. Dobra, wiem, że w życiu też to przeszkadza, ale nie dajmy się tym słoniom, chociaż w tekście. I trochę mniej zdrobnień, proszę. Dziecko to dziecko, po co je jeszcze dodatkowo upupiać?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Noc Olśnienia

11
Ogólnie to dobre jest, jeśli tekst miał opisywać nostalgię za latami dzieciństwa. A chyba miał. Tylko niestety później ten fragment, kiedy narrator wyobraża sobie spotkanie ze swoim idolem, wydaje się tutaj nie pasować. No i jeszcze te wstawki ze słowami z piosenek T.Love - przewracałem oczami. To tak jakbym ja opisywał jak bardzo tęsknię za czasami, kiedy byłem nastolatkiem i wstawił jakiegoś Tedego czy kogoś tego pokroju. Spróbuj sobie wyobrazić cytaty z takiego utworu:

"Bezele, wiesz, znasz ich ziomuś
Pęknięty jeż, hit sezonu
Dziewczynko cześć, to ja Tedunio
To my Bezele, to o nas mówią"

Nie chodzi o wartość artystyczną, tylko pretensjonalność takiego zabiegu. Ten kto wyłapie, że są to słowa piosenki, będzie czuł, używając młodzieżowego slangu, ciary żenady, ponieważ czyta prozę, a autor wpycha mu lirykę. Tak więc ja bym tego unikał.

Natomiast ogólne wrażenie jest pozytywne, tylko - jak zwykle - trzeba popracować nad szczegółami :)

Pozdrawiam

Noc Olśnienia

12
Mi się podoba początek. Taki leciutko kanciasty, ale nieszkodliwie. Tylko że zaraz potem narracja dość mocno przeskakuje z lekko dziecinnej prostoty i bezpośredniości w refleksję patrzącego w przeszłość dorosłego, i chyba przez to te pierwsze zdania odstają.
Gdy mówię, że świat spał, to mam na myśli rodziców, babcię, psa, nasz parterowy dom, ogródek i sad, i podwórko oglądane z parapetu. Nie ma tu żadnego nadużycia, gdyż tamtej nocy to był cały mój świat, chwilowo nie potrzebowałem nic więcej.
Świat spał, a tylko ja nie. Tak przynajmniej myślałem, toteż byłem zaskoczony, gdy zauważyłem ciemny kształt sunący środkiem podwórka. Przez to, że nie spał, wydawał się nie należeć do mojego świata; nadszedł spoza niego i zaraz miał go opuścić.
Ja wiem, że unikanie powtórzeń za wszelką cenę to jest zasada, którą należy łamać, ale tutaj trochę się nazbierało zwłaszcza tych "światów". Szczególnie ten ostatni, może przez to że nie jest w mianowniku jak pozostałe, brzmi już nie melodyjnie, ale jakby autor nie miał słownika synonimów pod ręką. Trochę się potknęłam na tych kilku zdaniach, a do tej pory było ładnie, płynnie.
inne stawały słupka i węszyły, ich pocieszne noski poruszały się przy tym
Jeże z reguły nie "stają słupka" (i nie wiem, czy fizycznie mogą przy swojej bardzo krępej budowie ciała). Na tym etapie lektury nie wiemy, czy nie jesteśmy w dziecięcej fantazji. Zakładam więc, że jeże mogą być nieprawdziwe i w takim wypadku oczywiście mogą się zachowywać jak chcą, ale jeśli taka była intencja, to poszłabym w ciut bardziej oczywisty absurd.
Ja byłem pięciolatkiem, a Bobek był psem.
A to mi się bardzo podoba, narrator i jego pies zjednoczeni w swoim ograniczonym pojmowaniu świata. W ogóle ten akapit otwiera mój ulubiony kawałek tekstu. Cała ta nocna sceneria z jeżami jest bardzo kiczowata, te świetliki trochę już robią klimat fototapety, ale rozpacz i tęsknota sprawiają wrażenie bardzo szczerych.

Zaraz potem przechodzisz w fanfik i tutaj już mnie zgubiłeś.

Nie wiem, jakie jest zamierzone przeznaczenie tego opowiadania, ale mogłoby być ładnym otwarciem dla dłuższego realizmu magicznego. Według mnie świetnie zrobiłaby mu odrobina subtelności. Po pierwsze w odmalowywaniu tej nocnej jeżowej scenerii (która jest bardzo ważna dla całego tekstu i dlatego tak się jej czepiam). Po drugie w zakończeniu, bo może nie raziłoby tak mocno, gdyby przejście do niego było płynniejsze, a nawiązania mniej intensywne.

W obecnej formie ten tekst mnie uderzył jako opowiadanie, które chciałeś napisać... tylko że potem lokalna biblioteka ogłosiła konkurs w tematyce T.Love, więc doszyłeś drugą połowę do tego, co miałeś. Zrobiła się z tego taka chimera. Trochę szkoda, bo masz swoje momenty, nie boisz się nieprzezroczystej narracji, widać potencjał na dużo więcej.
jestem zabawna i mam pieski

Noc Olśnienia

13
Kamil Maciorowski pisze: (ndz 06 paź 2024, 15:30) Nie chcę ryzykować, że podziękuję Ci zdaniem nieporadnym, więc wykorzystam cudzą konstrukcję, którą niedawno gdzieś przeczytałem, a która chyba jest w porządku: – Luizo, dziękuję za wizytę i za poświęcony czas.
Cieszę się, że mogłam pomóc. Aczkolwiek nieporadność absolutnie nie jest najgorsza w pisaniu. Znacznie gorsze są: kiczowatość oraz patos i pretensjonalność.

Pozdrawiam

Noc Olśnienia

14
Adrianna, jako pierwsza skomentowałaś wplecione teksty piosenek, doceniam to „prywatnie”: miło, że zauważyłaś. Krytykę i uwagi również doceniam – „służbowo” i bardziej nawet, bo właśnie po nie tu przyszedłem. Polemiki nie będzie, tylko dla mnie nauka, a dla Ciebie uszanowanie.

Noc Olśnienia

15
Jakub2024, Tobie też trzeba przyznać rację. Zadane pytania traktuję jako retoryczne: jako wskazania braków i błędów, których nie ma sensu uzupełniać i poprawiać tu w komentarzu, a trzeba wziąć pod uwagę przy tworzeniu kolejnych tekstów. Tak, braki są; teraz to widzę dzięki Tobie i innym.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”