Fizyka Boga

1
W restauracji, przy porządnie zastawionym stole siedzi blisko trzydzieści osób: dyrektor, inżynierowie i pracownicy niższego szczebla. Po dwóch godzinach atmosfera zaczyna stawać się luźna i przyjacielska. W końcu jeden ze starszych brukarzy, mając już lekko w czubie, zaczyna opowiadać:
- Taka historia. To było jak siedziałem w Czarnem. Piętnaście lat już będzie. Przyszedł klawisz i pyta, kto chce popracować. Zgłosiłem się, a co miałem się nie zgłosić. Do odklepki było pół roku, jak masz trojaka to się wlecze i chce się coś robić. Powiedział, że będzie rozbiórka poniemieckiej chaty to się ucieszyłem, bo lubię burzyć. Na budowach wcześniej pracowałem jako pomocnik i wiem co i jak. Powiedziałem im to i mnie wzięli. Załadowali nas do żuka, takiego samochodu, kumacie? - wytłumaczył najmłodszym siedzącym przy stole.
- Wzięliśmy co trzeba i pojechaliśmy. Chata jak chata, mech na dachu, ściany brudne, stare okna. Wszędzie kiła i mogiła, jakby tornado pozamiatało. Mówię wam, jak ja nienawidzę brudasów. A taki tam musiał mieszkać zanim odwinął kitę. Weszliśmy do środka, od razu w pajęczyny, aż fąfel zaczął bluzgać i być nerwowy. A jak się uspokoił to wziąłem miotłę co stała przy piecu i jak szliśmy odgarniałem przed nim te pajęczyny jak przed jakimś hrabią, żeby się znowu nie pienił.
Szliśmy do strychu, po drewnianych schodach. Skrzypiały jak cholera, pomyślałem, że zaraz któryś się zapadnie, to szłem po brzegach. Pozostali jak zobaczyli, też tak szli. Na samej górze przed strychem były drzwi i było ciemno jak w dupie. Wymacałem klamkę i ciągnę, a one trochę się uchyliły i dalej nie idą. Na schabach miałem trzech fąfli więc pociągnąłem na całego, żeby potem nie kłapali, żem słaby.
I wtedy coś walnęło. Cofnęliśmy się i zaczęliśmy słuchać co będzie. Staliśmy tak trochę, aż klawisz z dołu krzyknął “co taka cisza”. Pewnie pomyślał, że coś kombinujemy. Jeszcze trochę i poszczułby nas kałachem. Trzeba było iść dalej.
Podłoga była z desek, dziurawa jak ser. Lukałem pod nogi i w górę, żeby nie dostać czymś w banię i patrzę, że dach jest cały wgięty. Źle to wyglądało. Zatrzymałem się i mówię, że trzeba się wycofać , bo to zaraz walnie. Odwracam się, a tamci stoją sztywno, światło na nich pada przez dziury w dachu, takie słoneczne, bo był sierpień. Stoją jak owce i się w coś lampią.
Mnie to światło oślepiało, musiałem podejść bliżej, a gdy z niego wyszłem zrozumiałem sytuację. Tam stał ołtarz, wiecie, szafa z obrusem, a na niej Matka Boska, znaczy się obraz, i potopione świeczki.
Obraz był duży, z grubymi ramami. Wyglądał na stary, chyba orginał, jak z muzeum. Opierał się o ścianę i sięgał spróchniałych belek dachu, jakby je podtrzymywał.
Złoty - ten fąfel od pajęczyn - zwiesił głowę i zaczął mamrotać pod nosem pacierz, a wtedy do niego dołączyliśmy. Wszyscy oprócz mnie znali tekst. Taka prawda, nie ma co ukrywać. Teraz jest inaczej, ale wtedy musiałem udawać, że się modlę w myślach. Bo tak też niektórzy katolicy przecież robią i nie wiesz, czy oni są tacy, jak ja byłem, czy modlą się po cichu w sercu.
Nie wiem ile to trwało, ale jak skończyliśmy i spojrzałem na te łachudry, to mi się jakoś tak ich żal zrobiło. I może siebie też. Nie ma się co śmiać, mówię jak było. A i oni też zmiękli, każdy miał czerwone gały od łez i patrzył po kątach.
Wtedy Maniek powiedział, że trzeba zabrać obraz do paki bo to jakiś znak. Postawi się w kaplicy, przyda się następnym, co będą po nas.
Jak tylko chwyciliśmy po dwóch z każdej strony, krzyczy znowu klawisz “co tam robimy”. Patrzymy po sobie i mamy go w dupie. A ten zasraniec już zaczyna iść, słyszymy skrzypienie schodów. Chwytamy obraz i chcemy go podnieść, a on ani drgnie. Oglądamy ramę naokoło, bo może przybita do czegoś, ale nie. Obraz jest oparty o ścianę i styka się z dachem. Myślę, wtedy; “cholera, chyba zacznę wierzyć w tego Boga”. Szarpiemy znowu i nic. Klawisz jest już prawie na strychu i już widzę, jak krzyczy, żeby to zostawić. Więc mówię do fąfli, że wyciągamy na trzy. Raz, dwa trzy… i trach!! Obraz jest nasz, trochę rama pękła, to się naprawi. Ale sekundę później coś zaczyna dziać się z dachem. Wszystko zaczyna pływać jak po dobrej flaszce.
Mówię wam, nigdy czegoś takiego nie wiedziałem. Najpierw belki z naszej lewej kręcą się w jedną stronę, a z prawej strzelają gwoździe. Jedna myśl, że już po nas. Pierwsze idzie wejście na strych. Wielka bela wali prosto w drzwi i przebija schody gdzie szedł klawisz. Wtedy wyglądało to tak, że nic z niego nie zostanie. Zakurzyło wszędzie, pył zalepił mi oczy i krzyczę tylko do chłopaków “padnij!” Rozumiecie? Jak na poligonie. Gdzieś to w człowieku zostaje, te dwa lata woja. Więc krzyczę, a oni padają i leżymy na tych drewnianych deskach, w kurzu i pyle i czekamy, bo uciekać nie ma dokąd. A te bele już kończą spadać, wszystko złożone jak domek z kart i teraz idzie na nas posypka z dachówek. Cementowe, stare, kruszą się jak wafle, rozcinają mi skórę.
I nagle cisza.
Krzyczę po kolei:
“Złoty!
- Jestem!
- Maniek!
- Jestem!
- Łysy!
- Jestem!”
Mówię wam, jak się wtedy ucieszyłem, że słyszę te łachudry.
Po chwili woła klawisz, że też mu nic nie jest, pomyślelibyście? Też krzyknął “jestem!” choć nikt go nie pytał. Dobra jego. Może miał dzieci, a może miał dopiero mieć, na pewno szkoda by ich było.
Leżeliśmy tak jeszcze chwilę i usłyszałem, że Maniek gramoli się pierwszy, więc i ja zacząłem. Jak wstaliśmy to się okazało, że mieliśmy szczęście. Graliście w bierki? - spytał nagle w stronę młodych. Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej:
- Pewnie nie wiecie co to jest, to wam powiem. Trzymasz w garści patyczki i je puszczasz. I wtedy każdy musi wyciągnąć z tej sterty jak najwięcej bez poruszenia pozostałymi. Te bierki leżą jedna na drugiej, w różne strony, jak los rzucił. I tak było tutaj, tylko że zamiast cieniutkich bierek były drewniane bele. I my tak pod spodem, w tych zakamarkach pomiędzy drewnem leżeliśmy. Żaden z nas nie ucierpiał, tylko tego starego kurzu się nawdychaliśmy.
Obraz jednak oberwał, połamał się cały. Szkoda. Ale pomyślcie: ta cała więźba trzymała się ledwo na ramie tego obrazu. Jak byśmy go nie ruszyli to dach by jeszcze stał. I ja do dziś się zastanawiam, czy to nie była zemsta tej Matki Boskiej, że ją chcieliśmy zabrać. Albo przestroga, bo inaczej to byśmy zginęli. I wtedy zacząłem wierzyć w Boga.
W tej chwili jeden z młodych inżynierów powiedział:
- Niektórzy twierdzą, że Boga nie ma, jest tylko fizyka.
Brukarz przechylił kufel i się zaśmiał.
- A co ty na to, że fizykę ktoś musiał wymyślić?

Fizyka Boga

2
Całkiem przyjemny tekścik. Lubię takie proste sceny z życia, jeśli są fajnie opowiedziane. A tu podobał mi się sposób opowiadania bohatera-narratora. "Widziałam" ten dom, stryszek, obraz, ludzi wokoło. Jest plastycznie, łatwo wczuć się w sytuację postaci.
Gdzieniegdzie mignęły mi jakieś przecinki do poprawki, ale nic jakiegoś dramatycznego. Ogólna niedbałość w sposobie mówienia narratora kryła inne błędy i była, w moim odczuciu, taka w sam raz. Nie miałam wrażenia jakiejś przesady czy sztuczności, co się zdarza przy takich narracjach.
Jedyne, do czego bym się przyczepiła, to ostatnie zdanie. Nie jestem przekonana do tej "kropki nad i". Wydaje mi się, że tytuł plus opowieść i sam uśmiech na koniec podsumowują wystarczająco.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Fizyka Boga

3
Udana stylizacja językowa. Nienamolny humor, który lubię, np: “Po chwili woła klawisz, że też mu nic nie jest, pomyślelibyście? Też krzyknął “jestem!” choć nikt go nie pytał” :mrgreen:. Momentami poczułem tajemniczy nastrój, kiedy na przykład fąfle przedzierali się przez pajęczyny. Zatem jak dotąd sporo dobrego w tekście, ale jest za krótki, aby powiedzieć coś więcej.
Po dwóch godzinach atmosfera zaczyna stawać się luźna i przyjacielska

Fizyka Boga

4
Dobry styl, nieźle prowadzisz opowieść, ale mam jedno, choć podstawowej natury, spostrzeżenie: skoro tekst jest pisany pod puentę, ona powinna być mocna, a ta niestety nie jest - jest zbyt oczywista :) albo podana w zbyt oczywisty sposób. Pewno dlatego, że akurat z takim typem argumentacji można się spotkać wszędzie, od lekcji religii poczynając, na wypowiedziach związanych z Kościołem i kościołami intelektualistach kończąc.

Niemniej, dłuższą formę tak napisaną bym chętnie przeczytał.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Fizyka Boga

5
Podobał mi się naturalny język kryminalisty.

Co do funkcji obrazu, jako dźwigara całego stropu, to miałem problem z wyobrażeniem sobie tego. W którym miejscu na strychu ten obraz stał? Opierał się o ścianę, czyli gdzieś na końcu strychu. A dach był wgięty, w którym miejscu? Bo jeśli na środku, to obraz nie bardzo by pomógł, jako podpórka. Chodzi o to, że umiejscowienie obrazu jest dość neutralnie opisane i potem niezbyt przekonująco wypada odkrycie, że dach się zawalił, bo wspierał się na obrazie. Ta jego "strategiczna" pozycja powinna być wyraźniej podkreślona poprzez wskazanie, że np. dach jest ugięty właśnie nad obrazem a obraz zakleszczony/zaklinowany między podłożem a główną krokwią/dolnymi belkami stropu... Zwiększyłbym też dramatyzm i napięcie w akcji wyciągania obrazu spod belek. Użycie słów "zakleszczony", "zaklinowany", "wciśnięty" bardziej oddawałoby opór, jaki stawia on robotnikom. A tam jest sugestia, że on tak sobie "luźno" stał oparty o ścianę i tylko nie wiadomo dlaczego nie dawał się ruszyć. Pracownicy budowlani raczej zorientowaliby się, co tu blokuje.
wenom pisze: (pn 09 wrz 2024, 12:31) Opierał się o ścianę i sięgał spróchniałych belek dachu, jakby je podtrzymywał.
,
wenom pisze: (pn 09 wrz 2024, 12:31) Oglądamy ramę naokoło, bo może przybita do czegoś, ale nie. Obraz jest oparty o ścianę i styka się z dachem.
Obraz jakby podtrzymywał dach. I okazuje się, że faktycznie podtrzymywał. Eureka! Gdzie tu cud. Ta sugestia, że podtrzymuje redukuje późniejsze zaskoczenie katastrofą.

Chodzi mi też o to, żeby tam wybrzmiało takie trrrrach!, jak korek strzelający z szampana. Jak u Tuwima:
[...]
Babcia za dziadka,
Dziadek za rzepkę,
Oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!
Pocą się, sapią, stękają srogo,
Ciągną i ciągną, wyciągnąć nie mogą!
[...]
Tak się zawzięli,
Tak się nadęli,
Że nagle rzepkę Trrrach!! - wyciągnęli!
Aż wstyd powiedzieć,
Co było dalej!
Wszyscy na siebie
Poupadali:...

Fizyka Boga

6
Pierwsze wrażenie jest takie, że czyta się fragment dłuższego opowiadania. Chętnie dowiedziałbym się, co to za restauracja i z jakiej okazji zebrali się tam brukarz i jego słuchacze. Język jest naprawdę dobry, bo pospolity, a to dodaje opowiadaniu surowości. I jak ktoś już zauważył; mamy tak potrzebną dawkę humoru. Jedno zdanie mi się nie podoba.
wenom pisze: (pn 09 wrz 2024, 12:31) Załadowali nas do żuka, takiego samochodu, kumacie? - wytłumaczył najmłodszym siedzącym przy stole.
Jak załadowali kogoś do czegoś, to raczej wiadomo, że chodzi o samochód. Tym bardziej że dalej jest:
wenom pisze: (pn 09 wrz 2024, 12:31) Wzięliśmy co trzeba i pojechaliśmy.
Można samemu wyciągnąć odpowiednie wnioski :)

Chętnie przeczytałbym dłuższą wersję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”